Wydarzenia sprzed 13 lat:
Młody mężczyzna w zakłopotaniu sięgnął dłonią po kubek z herbatą, jednak nie podniósł jej, a jedynie obracał w palcach i stukał co raz w porcelanową powierzchnię. Wciąż trawił słowa, które przed chwilą usłyszał. Nie. Nie mógł tego zrobić.
- Ja... chcę być balsamistą.
Jego rozmówca przytaknął, czekając w milczeniu na dalsze słowa.
- Co jeśli ja... Jeśli ona... Jeśli mnie okaleczy? - spytał w końcu, po prostu wyrzucając z siebie swoje obawy. Bał się. To coś niezwykłego? Cały oddział się jej bał. Jednej kobiety, chociaż nie był pewien, ile w niej jeszcze z kobiety zostało.
- Nie jest bezrozumną bestią - odpowiedział spokojnie starszy mężczyzna, już naznaczony delikatną siwizną. Twarz miał pociągłą, a spojrzenie mądre i bystre. Zdawał się przenikać nim na wskroś, co jedynie potęgowało wrażenie niepokoju u niedoszłego naukowca, który tak martwił się o swoją przyszłość.
- Nie panuje nad sobą. Prawie odgryzła Victorowi rękę - poskarżył się, krzywiąc na samą myśl.
- Nie zachował odpowiedniego dystansu. Słuchaj, wygląda jak potwór, fakt. - Zaciągnął się papierosem. - Jednak nie traktuj jej tak. Chociaż ty jako jedyny dostrzeż w niej człowieka.
- Odmawiam. - Młody mężczyzna odwrócił wzrok. Czuł się winny. Powinien jej pomóc, ale... Nie mógł. Po prostu nie mógł.
Wiedział, że nie będzie miał sił, by chociaż na nią spojrzeć. Na jego drogą Karen... Nie zniósłby widoku tego, co się z nią stało. Na co sama wyraziła zgodę.
Zapadło milczenie.
- Will...
- Proszę, nie zmuszaj mnie do tego.
Sam do końca nie wiedział, ile bólu to przyniesie. Co by pomyślał, gdyby ją zobaczył? Co by czuł? I najważniejsze pytanie, co by właściwie ukazało się jego oczom? Słyszał opowieści. Jedynie opowieści. O szaleńczych, brązowych oczach pełnych wściekłości. O splątanych kupach futra, makabrycznej sylwetce, drżącej w próbach opanowania. Za dużo. Zobaczyłby za dużo.
- Tylko ty możesz ją z tego wyciągnąć.
- Wyciągnąć z czego? To wy jej to zrobiliście. Te zmiany... Mam oczekiwać, że magicznie się wyleczy i będzie taka, jak dawniej?! - Skierował gniewnie spojrzenie lazurowych oczu na przełożonego.
- Nie - odpowiedział krótko mistrz balsamistów. - Pamiętaj jednak, że sama wyraziła na to zgodę.
- Pamiętam - wysyczałby, gdyby mógł.
- Poniekąd sam jej to zaproponowałeś. Nie weszła w to sama. Nie zostawiaj jej więc tam.
William ponownie odwrócił spojrzenie i zamknął powieki. Coraz ciężej mu bylo zachować kamienną twarz.
Pamiętał jej uśmiech, gdy wymykali się z akademii na lody. Truskawkowe. Pamiętał blask w jej oczach, gdy mówiła o Inkwizycji. Podziwiał jej zapał, zaufanie w doktryny zakonu, oddanie sprawie. Jednak najbardziej uwielbiał widok promieni słońca, przedzierających się przez jej kręcone, kasztanowe włosy, zwichrzone w wiecznym nieładzie.
A tego miał już nigdy nie ujrzeć.
Prawdę mówiąc, zastanawiał się, co zrobi, gdy po niego przyjdą. Wiedział, że w końcu poproszą o pomoc. Nie porzuciliby tego projektu, gdy faza badań była już zakończona. Karen potrzebowała psychologa, jednak nikt się nie nadawał. Nikt poza nim.
- Tylko tobie ufała, tylko przy tobie się uśmiechała. Jedynie ty potrafiłeś znaleźć drogę do zrozumienia jej zszarganego wnętrza.
Słowa mężczyzny nie pomagały.
Poszedłby. Nikt nie musiałby go nawet namawiać. Pobiegłby co tchu w chwili, w której dowiedziałby się, że ją wypuścili. Ale nie mógł. To było jak kajdany, trzymające go z daleka.
- Wiem - odpowiedział krótko. Zdawał sobie sprawę, że oczy całej Inkwizycji zwrócone są na niego. W jaki sposób jeden mały, szary, prawie nic nie znaczący człowiek, który miał problemy ze zdaniem roku w akademii, miał być teraz nadzieją całej organizacji? Jedyną nadzieją, jak się okazywało.
- Przyjmij więc ten obowiązek.
Zagryzł wargi. Obowiązek? Był im coś winien? Niedoczekanie.
- Dobrze - zgodził się wreszcie ze zbolałym sercem. - Pójdę jedynie ją zobaczyć.
Wiedział, że więcej bólu przyniesie rozłąka i trwanie w niepewności, czy w końcu postanowią ją zabić, niż sama wizyta w jej celi. Postanowił zaryzykować.
- Przygotuj się na wiele - ostrzegł go spokojny głos mistrza. - Zmieniła się, ale jej spojrzenie pozostało takie samo.
***
Nie wszedł tam od razu. Wielokrotnie się wahał po drodze, chciał zrezygnować, odejść. Chciał uciec, ale jednocześnie nie mógł jej zostawić. Cholerny mistrz miał rację.
Przystanął, oparł się o ścianę.
Pieprzyć to. Pieprzyć Inkwizycję. Wiedźmy. Cały ten świat. Czemu musiał uczestniczyć w tym piekle? O czym myślał, wstępując do akademii? Rozwój? Bzdura. Zaraz zobaczy rozwój. Istny postęp. Arcydzieło.
Sam nie wiedział, co dokładnie czuł. Mieszaninę gniewu, bezsilnej wściekłości, niechęci i rozpaczy. Wszystko to zdawało się rozrywać go na kawałki.
Błądził wzrokiem po brudnej, starej ścianie, szukając odpowiedzi. Kiedyś była biała i czysta, nieskażona jeszcze wpływem rzeczywistości. Momentami okropnym, sprawiającym, że tynk płatami odpadał od reszty.
Wtedy zrozumiał.
Ruszyl szybkim krokiem do przodu.
Nie pozwoli, by ona zgubiła się w tym szaleństwie.
***
Była przykuta łańcuchami, ale bezcelowo. Ledwie pamiętała, jak się poruszać. Patrzyła zmęczonym wzrokiem pod siebie, na swoje ręce, nogi, a raczej na to, co z nich zostało. Nie rozumiała. Nawet nie starała się zrozumieć. Wiedziała, że nie należą do niej, bo gdyby tak było, mogłaby robić cokolwiek. Teraz jedynie trwała. W zmęczeniu, oszołomieniu. Wciąż nie umiała rozróżnić wizji od rzeczywistości, o ile jakaś istniałą. Może to wszystko było snem? Albo już od dawna nie żyła?
Chciała go zobaczyć. Nie wiedziała, dlaczego. Pamiętała go jedynie jako głos, a raczej przebłyski, ucięte fragmenty. Kojący, delikatny, zupełnie niepasujący do tego czarnego sztormu.
***
Nieważne, ile czasu by spędził, przygotowując się na to spotkanie. Nieważne, ilu opowieści by wysłuchał. Nieważne, z iloma ludźmi by rozmawiał. Nie mógł być przygotowany.
Wziął głęboki wdech i pchnął żelazne drzwi.
Nie był pewien, czy czas przyspieszył czy zwolnił. Nie wiedział, ile trwała dla niego jedna minuta.
Wszedł i sam się zastanawiał, co powinien czuć. Był jak manekin, sztywna sylwetka, jedynie poruszająca nogami. Bez emocji, bez myśli. Nie uśmiechał się, nie płakał, nie mrugał. Nawet nie był pewien, czy oddychał.
Skupiony był jedynie na ścianie naprzeciw niego.
Coś się zmieniło, poruszyło. Skrzypnięcie. Słyszała je już kilkukrotnie, jedna z nielicznych rzeczy, które potrafiła rozpoznać. Ktoś wszedł? Zaraz powinna usłyszeć głosy, starające się ją uspokoić, ale to nie ona tego potrzebowała. Oni. Czuła ich przerażenie. Kogo się bali?
Mnie?
Nie usłyszała nic. Z wysiłkiem uniosła łeb, jednak nie mogła skupić się na niczym. Obraz był rozmyty, wszystko zdawało się wirować. Rozpoznawała jedynie zarys. Wycięty kształt czarnej sylwetki na jasnej ścianie.
- Przyszedł. - usłyszała głos małej dziewczynki. Zaraz potem ją dostrzegła, biegnącą w stronę postaci. Jej biała sukienka była jedynie smugą, drgającą i niepewną.
Jasne, że przyszedł. Zawsze ktoś przychodzi. Mówi, że wszystko będzie w porządku, po czym zamyka drzwi. Byle jak najszybciej, byle uciec.
Ona nie miała już dokąd uciekać, nie wiedziała, czy wciąż chce. Ona już umarła.
Postać podeszła bliżej.
Znała... tę twarz. Skąd? Kiedy? Jak dawno?
W całej wizji tylko dziewczynka się uśmiechała.
Weź ją na ręce. Ona chciała to powiedzieć? Pokaż jej, że nie tak kończy się świat.