Wchodzac do lasu zajrzal do kilku budynkow ktore widzial, znalazl tam klatki i inne przybory do lowienia w lesie zwierzyny. Byla tez studnia, pod klapą znajdywala sie blekitna woda, obok kosciolu sie znajdywala.
Zardzewiale miasto nie wygladalo na zamieszkane. Gwizdzac szedl przez kawalek scierzki sprawdzic kolejny budynek, uslyszal dziki, wiec nie wchodzil do niego. Zrzucil pylki z swoich barkow, i zaczal przygotowywac szałas. Nie znalazl zadnego zlota.
Prostujac sie i zaznaczajac zmeczone barki, rzucil znow ostrzem i powiedzial do przyzwanca ktorego wybral, ty robisz szalas i zbierasz drewno.
Spojrzal na niego odgarniajac wlosy jak by widzial polane, wydawal sie byc mily tym razem. Wymienili sie wzrokiem, i usmiechneli.
-Jak cie zabijalem wyjasnilem ci wszystko, jestesmy kolegami nie?
Przyzwaniec tworzyl dla niego szalas, uzywal nawet ostrza ktore bylo luzem. Usmiechnal sie jak by i robil to z wlasnej wolii, nie mial problemu byc w tym swiecie w tej formie, mieli jednak umowe ze nigdy go nie wymaze.
A chlopak poszedł, po polapki bo polowanie sprawialo mu przyjemnosc, nie oczekiwal gosci, nie bal sie tez ze jego kolega bedzie chcial go zabic, niby za kazdym razem na nowo przyzwany moze postapic inaczej, ale nie bal sie jego i tak.
Kiedy skonczyl wrocil do szalasu, jego przyzwaniec nazbieral drewno ale umarl jakas godzine zanim wrocil, mial rozwalony brzuch jak by cos go zabilo, polapki trzaskaly w calym lesie cala noc, sztuczne cialo wrzucil znow na scierzke z ktorej zanim spotkal miasto przyszedl.