|
|
| Pracownia Zegarmistrzowska | |
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Pracownia Zegarmistrzowska Sro Lut 17, 2016 10:27 am | |
| First topic message reminder :
Przed zakładam wisi przekrzywiony, lekko pozłacany napis „Zegarmistrz”, niech jednak nie zwiedzie cię ukierunkowanie, bowiem bo przekroczeniu progu pracowni nie zastaniesz uśmiechniętego dżentelmena na tle setki tykających zegarków. O nie, gdy znajdziesz się już w środku zakładu należącego do niejakiego Lynna, możesz mieć wrażenie, jakby udało ci się pomylić owe miejsce z ostatnim kręgiem piekielnym. Może i odnajdziesz gdzieś tą setkę zegarków, jednak będzie ona częściowo zakryta toną dziwacznych wynalazków, których pierwotnego zastosowania zapewne nigdy nie rozpoznasz. Co kolejne to bardziej osobliwe od poprzedniego – buchający parą blaszany sześcian z okienkiem przykrytym kratką, metalowa proteza palca z wbudowanym nożem do smarowania chleba lub chociaż broń palna z kilkoma wystającymi elementami, aż spokojnie posądzić można ją o umiejętność parzenia kawy. Wszystkie urządzenia oznaczone są kartkami z nazwiskami, a więc czekają na swój odbiór, który sądząc po ilości sprzętu w zakładzie – nigdy nie następuje. Podsumowując… znajdziesz tu niemal wszystko, cokolwiek sobie zażyczysz! I niech nie ogranicza cię wyobraźnia, bo im lepsze wyzwanie tym prowadzący zakład mężczyzna chętniej je wykona. Tylko naprawdę, nie licz na tego uśmiechniętego dżentelmena. Usługiwać cię będzie ubrudzony smarem, zgrzany i spocony mężczyzna z zakasanymi rękawami wcale białej koszuli. /później dodam obrazek |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Czw Lip 21, 2016 1:57 am | |
| Jego zapewnienia wcale nie imponowały Shilvii. Uważała, że tylko więcej osób narobi sobie problemów, a nie zmieni to faktu, że prędzej, czy później i tak skończy na stosie. Pogodziła się z tą myślą, ale mimo to była w duchu mu wdzięczna za to, że jednak nie musiała spłonąć na przykład dzisiaj. Ale tylko trochę, nie rozczulajmy się już! W sumie to zawiodła się trochę odpowiedzią zegarmistrza, bo o ile nie lubiła mówić czegokolwiek o sobie i swoich sprawach, to opowieści innych zawsze wysłuchiwała z zapartym tchem, no ale cóż... Może, kiedyś się dowie, lecz teraz nie miała zamiaru wypytywać, choć mogła. Uszanuje jego decyzje, o! Poudaje przez chwilę, że miała w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. - Jasna sprawa, panie Cavendish, już się z nią nie widziałam od tamtego momentu. W sumie to była tylko taka chwilowa znajomość właściwie... - przerwała. Znowu powiedziałaby, trochę za dużo i by tego natychmiast żałowała. - Niech się pan nie martwi! Nie jestem żadną kaczką i nie zamierzam nigdzie odpływać! - Powiedziała z wręcz komicznie szerokim uśmiechem na twarzy. Znowu palnęła coś głupiego, ale chodziło jej o to, że zdawała sobie sprawę, że wkopała się po uszy i wcale nie była z siebie dumna. Mężczyzna nie miał właściwie szans domyślić się o co chodzi, ale nie potrafiła się w inny sposób wysłowić w tym momencie, tym bardziej, że jego spojrzenie zaczęło wiercić jej dziury w głowie, tak się na nią patrzył. Normalnie, aż ją dreszcz przeszedł. - Jak pan chce... - odparła. Serio, co ją to obchodziło? Po prostu miała swoje głupie przebłyski jakiejś dziwnej empatii, no ale skoro on nie chciał nic to nie będzie się mieszała, co nie? W sumie był dorosły, a co taki o wiele mniej dorosły człowiek jak ona miałby się w tym temacie wypowiadać? Głupia! Mimo wszystko postanowiła, jednak mieć oko na to czy ten typ na pewno "nie wymagał specjalnej troski" i "umiał o siebie zadbać", ale tylko będzie go sprawdzać, nic poza tym! Chwyciła mocniej miotłę, gdy usłyszała pytanie. - No... Nie. - Szczerze to nigdy nie miała powodu, by nauczyć się tych rzeczy. Na co jej było czytanie i pisanie w lesie? - Ale umiem liczyć! Całkiem... dobrze. - wypaliła natychmiast, by nie wyjść na, aż takiego głupka. Wcale nie kłamała. Kiedyś zapytała się siostry co jest po 19, a potem zapytała co jest po 20, a potem 21, 22, 23 i tak dalej, aż sama pojęła jak się tworzy liczby, gorzej już było z zapisem owych cyfr, nie mówiąc o rachowaniu. Hej, ale to wciąż było coś! Oparła się o miotłę i dalej kiwała głową na znak, że wszystko zrozumiała. Tak całkiem szczerze mówiąc to nie wiedziała dlaczego w ogóle się o to zapytała. Może chciała podtrzymać rozmowę? Nie bardzo obchodziło ją co się z nią stanie, przecież i tak ją w końcu złapią i zabiją. To dlatego robi wszystko co każe jej robić obcy mężczyzna, bo po prostu jej los latał jej koło nosa zupełnie. Przyjmowała wszystko jak leciało i akceptowała to, byleby jakoś dożyć do końca, a o to co się będzie działo jutro pomartwi się dopiero, kiedy nastąpi. Czyli można się domyślić, że nie snuła zbyt szczegółowych planów na przyszłość i martwienie się o edukacje nie leżało zbytnio w jej naturze. Westchnęła głośno. Coś jednak nagle ją wybudziło z rozmyślań. Poczuła jakby małe uderzenie w sam czubek jej czarnej makówki, aż ją przeszedł dreszcz (znowu). Zrobiła wielkie oczy. Znowu coś poczuła! I znowu! Powoli uniosła głowę i zmarszczyła brwi. Coś wylądowało natychmiast na końcu jej zadartego nosa. Wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej, kiedy zadała sobie sprawę co to jest i wręcz wrzasnęła. - Proszę pana, dach przecieka! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Sob Lip 23, 2016 2:03 am | |
| Patrzył na nią i z każdą sekundą docierało do niego bardziej, jak się wkopał. Po odejściu z Inkwizycji, może świat zapomniał o nim na pewien czas, zwłaszcza jak tkwił sobie w śpiączce i nic nie zapowiadało się na to, że kiedykolwiek się z niej wybudzi. Jednak nie wątpił, że od kiedy założył swój zakład zegarmistrzowski, mieli na niego oko. Wkrótce muszą też dostrzec pojawienie się tajemniczego pomocnika w zakładzie, nieco wybiegającego wyglądem od normy… Bezpieczniej byłoby dla nich udawać, że Shilvia jest chłopcem, jednak wątpił, aby sprawdziło się to na dłuższą metę. Dziewczę zapewne nie pojmie wagi tajemnicy, a gdy już wszystko wyjdzie na jaw, będzie tylko gorzej. Oczekiwał, że w końcu szczęście przestanie mu dopisywać i u jego progu pojawią się Inkwizytorzy z radosną nowiną, głoszącą jego ponowne przyjęcie w ich szeregi. Na którą będzie mógł odpowiedzieć jedynie z uśmiechem, bo inna opcja gwarantuje zadźganie w ciemniej uliczce i wymazanie z wszelakich rejestrów. Trochę się bał, owszem, choć bardziej dotykała go bezsilność oraz brak jakiegokolwiek pomysłu do podjęcia tej niewyrównanej walki. Mówiła coś, a wszystkie jej słowa przelatywały gdzieś obok, nie zatrzymując się w jego umyśle nawet na dłuższą chwilę. Zamyślił się. Czy ostatecznie nie wyszło dobrze, że dziewczę wylądowało w jego zakładzie? Zmuszała go do podjęcia jakichkolwiek prób. Działania, bardziej intensywnego niż wszystko to, czego dopuszczał się do tej pory. Słowa i przekleństwa na Inkwizycję to nieco mało, jakby się zastanowić. Wiedźma tuż u jego boku, nie pozwala mu przyglądać się tej wojnie z rezerwą. Nie, został wrzucony sam jej środek, a odwrotu nie było. Zadziwiało go, jak Shilvia niewiele wie o życiu. Miał tylko nadzieję, że nie ulegnie jej zbyt prędko. Nie miał twardej ręki do dzieci, naturalny instynkt ojcowski sprawiał, że rozczulał się tam, gdzie powinien jasno postawić granicę. Całe szczęście, w głowie Lynna istniała wciąż wizja Shilvii jako złodziejki, która wtargnęła do jego pracowni i dopuściła się aktu morderstwa na narzędziach. A poza tym dziewczę kilkanaście lat miało, dlatego nie zwolnił jej z pouczającego tonu, ale darował jej niektóre przywileje typowe dla dzieci. Otrząsnął się nieco. Cały czas nie pojmował, dlaczego jednocześnie ma jej tyle do powiedzenia i jak niewiele jej mówi. „Wszystko w swoim czasie”, chciał powiedzieć, ale zbyt często to powtarzał, by móc sobie uwierzyć. Powolnym ruchem wydobył zegarek z kieszonki kamizelki, otwierając jego pokrywę. - Gdy już zaczniesz zachowywać się i wyglądać jak człowiek, zajmę się tobą ja. Nauczę cię obchodzić się z takimi cudami techniki, abyś nie była tu jedynie dla zachowania pozorów. – Przytknął jej tykający przedmiot pod sam nos, z wielce podniosłą miną, jakby dopuszczał Shilvię do wielkiego zaszczytu. Sam zegarek dla laika nie był niczym szczególnym, ot, jak jeden z wielu, może nieco bardziej wymyślny, ozdobny. Dla Lynna jednak pozostawał przedmiotem, dla którego warto było skończyć w ogień. Pozwolił jej przyjrzeć się przedmiotowi ze wszystkich stron, oczywiście bez żadnego dotykania, przecież nie umyła rąk! No i wciąż mogła mieć zapędy do jedzenia metalu, a tego by nie zdzierżył. Shilvia bez większych problemów mogła zarejestrować drobny dysonans; całość zegarka wykonana była nienagannie, do bólu perfekcyjnie, poza jednym elementem, a mianowicie wydrapaną na wewnętrznej stronie pokrywki datą, mniej więcej sprzed trzech lat. Zatrzasnął lekko zegarek, mając nadzieję, że ją oświeciło i od tego momentu podzieli jego miłość do mechanizmów, nie tylko dla walorów smakowych. Tę podniosłą chwilę zrujnował jej krzyk. Co najgorsze, nie były to halucynacje z niedożywienia, dziewczę wyjątkowo miało rację. Dach w rzeczywistości przeciekał. Stanął jak wryty, a przed oczyma mignęła mu straszna wizja rdzy pokrywającej jego cały zakład od góry do dołu, osadzając się na pięknych, małych wytworach… Omal nie wrzasnął w głos, panikując. - Nie stój tak, dziewczyno, ratuj mój zakład!!! – wrzasnął na nią, po czym ruszył biegiem w jedną stronę, tylko po to, aby zawrócić i pobiec w drugą stronę, potknąć się i ostatecznie zacząć wrzeszczeć. – Trzeci raz w roku będę musiał naprawiać ten jebany dach, rozumiesz!? TRZECI RAZ!!! – huknął na nią, najwyraźniej nie radząc sobie zbyt dobrze w kryzysowych sytuacjach. Tym razem postanowił nie oszczędzać na materiałach i zakleić cały dach grubą warstwą blachy. Szamotał się chwilę ze sobą, po czym wygrzebał spod stołu dwa wiadra z deszczówką z ostatniego razu na dnie i wcisnął jej w obie dłonie. – Idziemy na wojnę, młoda – obwieścił podniosłym tonem, charakterystycznym dla tak ważnych chwil w jego życiu. Wbiegł po stromych schodach na poddasze, a widok, który tam zastał, zamroził mu serce. Woda sięgała mu kostek, deszcz ciurkiem przeciekał w co najmniej pięciu miejscach. Jeśli dziewczynka podążyła za nim (a lepiej żeby to zrobiła!!!), odebrał od niej wiadra, podstawiając pod najbardziej zagrożone miejsca. To samo zrobił z miską i wazonem, znajdującymi się dotychczas w kącie poddasza. - No niech mnie chuj strzeli… - jęknął pod nosem, chlapiąc nogami. Zbiegł prędko na dół po skrzynie z narzędziami, pozbywając się kamizelki po drodze. Odpiął również zegarek, pozostawiając go w najbardziej suchym miejscu, jakie udało mu się wypatrzyć, po czym wrócił na górę, gotów do działania. - Trzeba będzie wejść na dach – oznajmił nieszczęśliwym tonem, bo pogoda bynajmniej nie zachęcała do spacerów. Odstawił torbę w pobliżu i podsunął sobie krzesło, otwierając okno na poddaszu, a natychmiast w twarz uderzyły go ciężkie krople deszczu, siekąc go aż do bólu. W ułamkach sekund zmókł, jakby ktoś chlusnął go wiadrem wody. Pluł i klął, ale wyłonił się na szczyt budynku, pnąc się wyżej, chwytając się śliskiej drabinki i rynny. Podejrzewał, że tego wieczora kopnie w kalendarz. Jak nie od złamania sobie karku przez upadek z wysokości, to z pewnością trafi go zaraz piorun. Odnalazł pierwszą dziurę w dachu, więc wychylił się w stronę okna i wrzasnął ile sił w płucach, aby jego głosu nie stłumił szalejący na zewnątrz żywioł: - Podaj mi kawałek miedzianej blachy, cztery gwoździe i młotek!!! |
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Czw Lip 28, 2016 3:06 am | |
| Znowu machał jej czymś przed nosem, tak jak to było w łazience z dość pokaźnym żyjątkiem, które niegdyś zamieszkiwało jej czarną czuprynę. Tym razem jednak przed jej twarzą znajdował się o wiele ciekawszy, ale sama nie wiedziała nad czym bardziej skupić wzrok, bo z jednej strony kieszonkowy zegarek (z którego powodu niemalże zezowała aby go dojrzeć) był prześliczny, chyba najładniejszy jaki widziała kiedykolwiek (co nie było raczej zbyt dużym osiągnięciem, ponieważ szczerze to nie widziała ich za wiele w swoim życiu), lecz mina jego właściciela była równie nietuzinkowa. Nie wiedziała na czym skupić oczy. Zauważyła jednak, że w środku tego cacuszka ktoś wydrapał jakieś cyferki, ale niestety nie udało jej się ich rozszyfrować. Dziwne, bo zegarmistrz raczej wydawał się kimś kto nie dopuściłby do tego, by na jego mechanizmie była jakakolwiek rysa, a tym bardziej na tym zegarku, który sprawiał wrażenie bardzo ważnego dla swojego właściciela. Znowu nie wiedziała o co chodzi. Było to dla niej zagadką, tak jak sam powód pokazania jej tej rzeczy. Po prostu wyleciało jej to z głowy. To co później się działo trudno opisać słowami. Zaczął biegać, wrzeszczeć, kręcić się w miejscu i w ogóle robić tysiąc równie dziwnych rzeczy na raz, jakby tańczył jakiś dziwny, murzyński taniec. A ona przyglądała się temu z wytrzeszczonymi oczami. Oszalał, staruszek w końcu zbzikował do reszty, a może coś znowu mu jeszcze wpadnie do głowy i zacznie się na nią wydzierać jak przed paroma dniami? Nie miała ochoty znowu mdleć, wbrew pozorom to wyczerpujące, lecz tym razem nie przerażał ją na tyle, by traciła przytomność, ale nie zmienia to faktu, że jego zachowanie w tym momencie wmurowało ją w podłogę. Ocknęła się dopiero jak brutalnie wciśnięto jej w dłonie wiadra. Spojrzała mu wtedy w oczy i gapiła się w niego jakby zobaczyła właśnie królową Anglii ujeżdżającą świnię. Aż rozdziawiła usta. W milczeniu i jakby we śnie poszła za nim na poddasze. Nigdy wcześniej tam nie była, ale nie spodziewała się, że trafi do prywatnego stawiku pana Cavendisha. Ciekawe czy sprasza do niego klientów na kąpiel, czy po prostu łowi w nim rybki. Ale mniejsza z tym, czas się skupić na... Właściwie nie wiedziała co ma tam robić, on gdzieś tam sobie biegał na dół i z powrotem z jakąś torbą i jakimś żelastwem, a ona stała w wodzie patrząc w sufit, przy tym coraz bardziej popadając w szeroko pojętą konfuzję, ale musiała przyznać, że cieknąca woda była niezwykle hipnotyzująca. Chyba nie czuła się zbyt dobrze. To pewnie przez tą wodę w butach. - Hę? - Obróciła się w stronę okna tylko po to, by obejrzeć wypięty tyłek pana Cavendisha przestawiającego okno. Chyba dopiero ta zimna bryza i krople deszczu wybudziły ją z tego dziwnego transu. Wysłuchawszy już jego zamiary, spojrzała z głębokim zaniepokojeniem na znikającego w deszczu zegarmistrza. Znowu poczuła jakąś dziwną troskę odnośnie tego typa, bo niby był duży, zgadza się, ale taki silny wiatr z łatwością go zdmuchnie z dachu, a nie chciałaby, by gościu spadł i się połamał przecież no! Wychyliła się przez okno i wrzasnęła. - Panie Cavendish, ale co mam robić? - Nadal właściwie nie wiedziała w co ma teraz włożyć ręce. Stała, więc tak jak słup soli (bardzo niefortunnie było dziś nim być, bo chyba przemokła do suchej nitki), czekając na jakieś instrukcje czy coś i o dziwo je dostała, czego się nie spodziewała. Natychmiast ruszyła w pogoń za rzeczami, o które prosił, przy czym rozchlapywała całą wodą biegając w kółko po poddaszu. Otworzyła torbę i poczęła nerwowo w niej grzebać. Wymacała gwoździe, więc bez liczenia po prostu wsadziła sobie garść do kieszeni. Z młotkiem nie było już tak łatwo, bo znalazła chyba ze trzy! Każdy z nich innej wielkości i grubości. Wpadła w straszliwą konsternację, ale nie trwało to zbyt długo, bo po chwili zastanowienia postanowiła wziąć wszystkie. Dwa w usta, a jeden za pasek pantalonów (chyba w końcu rozkminiła do czego służyła ta druga para spodni), musiała tylko uważać, by ich nie przegryźć. Pochwyciwszy pierwszą blachę z brzegu, przy tym przewracając całą resztę i wystawiła głowę przez okno. Z miedzianym żelastwem pod pachą w jednej ręce poczęła się piąć po śliskiej drabinie do góry. W pewnym momencie jedna stopa ześlizgnęła jej się ze szczebla i omal nie przegryzła na pół młotki będące w jej buzi, ale na szczęście reszta podróży upłynęła jej bez takich turbulencji. Na samym dachu było jeszcze gorzej. Ledwo mogła otworzyć oczy, a i tak wszystko było przemoknięte. Powoli przesuwała się w stronę zegarmistrza, który na szczęście nie był za daleko. Podała mu blachę i wszystkie trzy młotki, by sobie jakiś wybrał. Macając się po kieszeniach, a w końcu wyciągając garstkę gwoździ usłyszała jakieś dziwne stuknięcie. Niestety (albo może stety) jej ciekawość nakazała się jej obrócić. Natychmiast wypuściła wszystkie gwoździe, które poturlały się po dachu na sam koniec do rynny. Ujrzała przedziwną, czarną kreaturę, jakby pająka z czterema, wielkimi odnóżami, w dodatku chyba wielkości krowy. Pobladła i zalała się zimnym potem, mimo iż była już mokra. - MM... P-pa... Go.. Mm... Panie... - Złapała Cavendisha za rękaw, kiedy nagle zauważyła, że przerażająca istota zaczęła się do nich zbliżać. Chwyciła go wtedy niemal wbijając w niego swoje paznokcie i zaczęła nim szarpać na wszystkie strony. - PANIE CAVENDISH!!! - Wydzierała się wniebogłosy, pokazując palcem koszmar, który z każdą chwilą był coraz bliżej. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Wto Sie 02, 2016 11:16 pm | |
| Ocierał co chwila wodę cieknącą mu do oczu, właściwie bardziej kierując się za sprawą dotyku niż innego ze zmysłów. W szalejącym deszczu musiał co chwila mrużyć oczy i właściwie nie widział zbyt wiele. Dłonią wymacał dziurę na dachu, oceniając jej stan i prędko definiując go mianem „fatalnego”. Zaczął podejrzewać o jakiś zamach na jego pracownię, chociaż nie miał ku temu żadnych podstaw, a samo wykonanie tego diabolicznego planu do najprostszych nie należało. Ktoś musiał wejść na ten stromy dach i porobić w kilku miejscach całkiem pokaźne dziury. Komu by się chciało? Czy komukolwiek na tym świecie zależało na nieszczęściu biednego zegarmistrza…? Och, znalazłoby się kilka osób, życzących mu nie najlepiej, ale żeby też mieszać w to jego biedny zakład!? Wyczekiwał Shilvii, właściwie nie wiedząc czemu, moknąc na dachu, gdzie o zjechanie po śliskich dachówkach było naprawdę łatwo. Kolejne krople nie robiły mu już żadnej różnicy, przemoknął do suchej nitki; równie dobrze mógłby wskoczyć w ubraniach do basenu. Gdy się nieco zniecierpliwił, wrzasnął na cały głos za Shilvią, przedzierając się przez odgłos ulewy i spokój w pobliskich sklepach i domostwach: - Kretynko, ty parzysz właśnie herbatę, czy jak!? Zapewniam cię, kurwa, że to nie jest dobry moment na to. Chodź tu natychmiast!!! – Zagroziłby jej również laską, gdyby tylko to widziała, a sam przedmiot zbrodni nie leżał sobie spokojnie na parterze, gdyż w rzeczywistości Lynn zupełnie go nie potrzebował. W ciemniejącym mroku wieczora, zdawało mu się, że dostrzegł pewne poruszenie, co oczywiście było niemożliwe. Gdzie? Na dachu!? Dobre sobie. Prędko się otrząsnął i przybliżył się nieco do wejścia z poddasza, aby jak najszybciej odebrać od dziewczyny narzędzia i ratować swój zakład. Nie wiedział, czemu ale przypomniało mu się, jak pierwszy raz zobaczył Shilvię. Aż uśmiechnął się do wspomnień. Wziął ją wtedy za Koszmara, ach. Piękne czasy. Gdy pojawiła się przy oknie z trzema młotkami, spojrzał na nią jak na skończoną idiotkę, jednak powstrzymał kolejny komentarz. Odebrał od niej jeden, najmniejszy młotek, obracając go w dłoniach i kierując w stronę światła, od razu dostrzegając wyraźnie ślady zębów. Miał ochotę ją nim uderzyć, naprawdę. On siedział na dachu, podczas gdy ona zapragnęła zasmakować trochę cennego żelastwa. Już miał odbierać od niej gwoździe, gdy te nagle z łoskotem sturlały się z dachu. Tego już zdzierżyć nie mógł. Dlaczego musiał mu się trafić niedorozwinięty pracownik?! - Skrzywdzę cię, gdy tylko zejdę z tego dachu, obiecuję. Będziesz szorowała podłogi ze szczotką w zębach, smarkulo! Obiecuję ci to!!! – wrzasnął na nią, nawet nie usiłując łapać lecących przedmiotów. Już miał się przedzierać do zakładu, chcąc zabrać wszystko sam i załatwić to jak należy, gdy dziewczę odważyło się przytrzymać go za rękaw. Łaskawie poświęcił jej cztery sekundy swojego życia, aby ją wysłuchać. I natychmiast tego pożałował. Odwrócił się, zastając za plecami… to coś. Wrzasnął również, wtórując Shilvii, przysuwając się na kolanach do wejścia, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego potworzyska. Poharatał sobie dłonie, tak zajęty ucieczką. W chwilowym przebłysku rozumności, odwrócił się za siebie i cisnął młotkiem w stronę stworzenie. Ale czy trafił? Nawet nie widział. Przynajmniej rozszyfrował zagadkę powstawania dziur na dachu… |
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Paź 31, 2016 7:05 pm | |
| Przez chwilę strach sparaliżował ją na tyle, że nie mogła w ogóle ruszyć się z miejsca. Za chwilę jednak przestawiła się o 180 stopni i zaczęła chaotycznie, byle tylko jak najszybciej schodzić po drabinie w dół co poskutkowało jedynie poślizgnięciem się na jednym ze szczebli i spadnięciem na sam dół. Na szczęście obtłukła sobie jedynie swoje pośladki. Nie tracąc czasu na przejmowanie się bólem (i szukaniem zejścia na niższe piętro), zaczęła się czołgać po zalanej podłodze szukając jakiegoś schronienia. Udało jej się wślizgnąć pod jakiś stół - ulubione miejsce schronienia w kryzysowych sytuacjach i poczęła się kulić, zupełnie jak podczas jej pierwszej wizyty w pracowni, tym razem jednak bacznie obserwowała rozwój sytuacji. Rzuceniem młotkiem w koszmara, było chyba najgłupszą rzeczą na, którą w panice zegarmistrz mógł zrobić, gdyż owe narzędzie trafiło prosto w jego czarny głowotułów, co rozwścieczyło potwora jeszcze bardziej. Monstrum nie zbliżało się już powoli, a rzuciło się w pogoń za nimi. Swoimi odnóżami, tak długo walił w szybę na dachu, aż ta rozleciała się na drobne kawałeczki, które z pluskiem wpadły do wody na podłodze. Chwilę później Shilvia była świadkiem chyba jednego najstraszniejszych widoków w jej życiu. Zza okna wyłoniły się dwa wielkie, grube pająko-podobne odnóża, z czego jedno jakby otworzyło się i wydało z siebie przeraźliwy syk. Bestia odsłoniła swoje lśniące jak igły zęby. Nagle odnóża poczęły miotać się na wszystkie strony, rozwalając wszystko dookoła na swojej drodze. Młoda czarownica poczuła jak krew z żyłach jej zamarza. Wybałuszyła mocno oczy w terrorze. Czy to był jej koniec? Nie mogła się ruszyć. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Wto Lis 01, 2016 9:24 pm | |
| Wparował na poddasze, zatrzaskując za sobą okno, niemalże pewny, iż udało mu się cudem uniknąć śmierci i znaleźć w bezpiecznych, wolnych od Koszmarów czterech ścianach. W takich momentach jak ten błogosławił i przeklinał swoje nosicielstwo. Ostatecznie, chyba lepiej wiedzieć, przez co zostało się zjedzonym, nieprawdaż? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie, cudem unikając ostrych kończyn pajęczego Koszmara, pragnącego najwyraźniej spędzić w jego pracowni kilka upojnych chwil. Z nieukrywaną trwogą w oczach przyglądał się jego poczynaniom. Runęła skrzynka z śrubkami, tak misternie układanymi przez niego w kolejności od najmniejszej do największej. Biurko poszło w drzazgi, z wszelakiej maści narzędziami: pokrętłami, kluczami, szczypcami, uchwytami i śrubokrętami, runęło do wody, której z każdą chwilą gromadziło się coraz więcej. Serce krajało mu się na widok jego skrzywdzonych dzieci, jednak zachował resztki zdrowego rozsądku, podejmując kolejną próbę ratowania swojej skóry. Rozglądał się za nową bronią, mogącą choć chwilowo pohamować gniew stworzenia. Zamierzał walczyć z nim do ostatniej kropli krwi. Z tą myślą, chwycił za poręcz przewrócone krzesło, jedyny element w zasięgu jego wzroku, nadający się na walkę z zachowaniem dystansu, bo osobiście wolał nie mieć za wiele wspólnego ze straszliwymi zębiskami Koszmara. Mierzył w stworzenie drewnianymi nóżkami, zachowując bezpieczną odległość i szykując się do ataku, niczym wilk przed skokiem. Wtem zobaczył zielone dziecko kulące się pod stołem i na moment stracił rezon. - Kretynko, na co ty czekasz?! Uciekaj stąd, w tej chwili!!! – ryknął na nią, żałując, że nie ma czasu, zdzielić ją laską po łydkach za tak oczywisty przejaw braku rozumu. Koszmar prędko na powrót zajął jego uwagę. Co by się nie mówiło, czuł się za nią odpowiedzialny. On zamierzał tu zostać, aż do samego końca – bo przecież kapitan winien tonąć wraz ze swoim statkiem (co w obecnych warunkach było niezwykle trafnym porównaniem)! Gdy się zbliżył, wziął potężny zamach, celując Koszmarowi w coś co, miało służyć mu za twarz, modląc się by krzesło wytrzymało tę próbę, nie rozbijając się jak wszystko inne na drzazgi, aby dopełnić ten obraz nędzy i rozpaczy. |
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pią Lis 04, 2016 12:26 am | |
| Zegarmistrz jak widać nie chciał dać za wygraną i postanowił dokończyć swojego dzieła, będącego ubiciem tego pajęczarza. Niemądrze, oj bardzo niemądrze. Wraz z trzaskiem krzesła, które rozpadło się na głowie koszmaru mężczyzna przypieczętował swój los. Monstrum przez chwilę zadrżało i przyciągnęło swoje kończyny, tylko po to by za chwilę znowu wydać z siebie przeraźliwy syk, jeszcze gorszy od poprzedniego - wyższy i jakby bardziej żądny krwi. Uniósł wtedy jedno z odnóż w górę i bez problemu jednym machnięciem powalił mężczyznę na ziemię. Shilvia wciąż zdawała się być w iście katatonicznym stanie. Na nic zdały się krzyki Lynna, schowała jedynie głowę między kolana, będąc w każdym momencie gotowa wybuchnąć gromkim płaczem. Nie miała jednak na to czasu, gdyż oprócz przewrócenia zegarmistrza na ziemię potwór również zdołał rozwalić stół, pod którym siedziała mała czarownica. Na początku zareagowała krzykiem, lecz przez ten jeden ułamek sekundy, kiedy uniosła swoje spojrzenie - ostrą kończynę koszmaru wycelowaną prosto w klatkę piersiową zegarmistrza. Nagle jak gdyby kierował nią ktoś inny, zerwała się na równe nogi i rzuciła się na czarne odnóże monstrum wiszące nad Lynnem. Objęła je kurczowo i wbiła w nie swoje zęby. Potwór po raz kolejny zasyczał w agonii, próbował zrzucić z siebie dziewczynkę, która najwidoczniej trochę zgłodniała, lecz ona jak jeszcze nigdy wcześniej nie zamierzała go puścić. Dziwny, ciemny płyn prysnął jej w twarz, a ona dalej wytrwale trzymała się odnóża. Koszmar musiał sobie pomóc drugą patykowatą kończyną, by móc się jej pozbyć. Dziewczyna z pluskiem padła na ziemię, a monstrum z lekka kulejąc zaczęło się wycofywać. Najwyraźniej nie miało ochoty na bitki z tą dwójką agresorów. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pią Lis 04, 2016 10:50 pm | |
| Kawałki drewna wraz z drzazgami rozsypały się po pomieszczeniu, a on jeszcze ułamek sekundy trzymał nogi od krzesła, które jako jedyne zostały mu w dłoniach. Wypuścił je dopiero wtedy, gdy spostrzegł, w jak bardzo opłakanej sytuacji się znajduje. Zaczął się wycofywać, ale było już za późno na próby ucieczki; Koszmar z łatwością powalił go na ziemię, a gdyby poziom wody sięgał odrobinę wyżej, Lynn z pewnością zostałby podtopiony. Nie pojmował, co się wokół niego dzieje, nie próbował już z nim walczyć; jego jedynym, desperackim pragnieniem było wydostanie się z jego szponów. Widział już czarne odnóże tuż nad swoim ciałem, gotowe by ranić, a może i zabić. Nie zdążył się chociażby przeturlać, gdy… do akcji wkroczyła jego podopieczna. Wykorzystał chwilę, zrywając się na równe nogi i unikając szaleńczego tupotu Koszmara, najwyraźniej cierpiącego okropne katusze przez zęby wbite w jego nogi. Uniknął również cieknącej z niej wkrótce posoki, bo w innym przypadku niewątpliwie zacząłby rzygać dalej niż widzi. Przewracając się na czworaka, podążył wzrokiem z trwogą w oczach za lądującą na ziemi Shivią. Miał ochotę ją w tym momencie zamordować, skoro nie uczynił tego Koszmar. Czemu ona zawsze…!? – Nie skończył myśli, z żalem zaciskając usta. Nie tracił więcej czasu, wciąż na kolanach, rzucił się na bestię, sięgając po najdłuższy z śrubokrętów, jaki udało mu się upatrzyć w wodzie i korzystając z jego słabości – wbił narzędzie w obrzydliwy korpus, ponawiając, aż do skutku, aż stworzenie nie padło martwe. Koszmar osunął się do wody, jeszcze przez pewien czas poruszając się w ostatnich, spazmatycznych skurczach. Oddychał głośno, próbując objąć myślami scenę mającą przed chwilą miejsce w jego pracowni. Nie, pomimo starań, nie potrafił. Bardzo nie chciał myśleć o opłakanym stanie pomieszczenia, wyniku dość prozaicznej chęci naprawy dziurawego dachu. Usiadł, już nawet nie przejmując się wszechobecną wodą, opierając się o bok biurka. Z kosmyków jego włosów można było wyciskać wodę, a koszula przylepiła się do jego ciała. Zerknął na Shilvię, nie wiedząc jak zacząć. - Ty kretynko… - A więc zaczął standardowo. Ale jego głos był inny, nie brzmiał złością, a prędzej żalem. – Mówiłem ci, przecież ci mówiłem… - kontynuował, ledwie dosłyszalnie przez wpadający wciąż do środka pomieszczenia deszcz. Opierając się na rękach, zaczął się do niej zbliżać. – Jesteś ranna? – nie skończył swojej poprzedniej wypowiedzi, zadając jej ostatecznie bardziej istotne pytanie. |
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Sob Lis 05, 2016 12:56 am | |
| Głowa bolała ją niemiłosiernie, a do tego od upadku ciągle dzwoniło jej w uszach, na szczęście nie straciła przytomności. Do siebie jednak (a przynajmniej częściowo) doszła dość szybko, jakby podświadomie wiedząc, że w takich sytuacjach nie powinno się bezbronnie leżeć na ziemi. Wsparła się niemrawo na rękach. Kątem oka widziała jak koszmar leżał na ziemi. Czy to był już koniec? Jakim cudem on padł? Dziewczyna tak naprawdę nie miała siły nawet myśleć o tych rzeczach. Ostatkami sił ułożyła swoje ciało do pozycji siedzącej i mimo iż woda była lodowata postanowiła już tak pozostać, o tak wsłuchiwać się w krople deszczu i odlecieć gdzieś myślami. Kiedy tak siedziała z jej ust wylewała się wręcz paskudna posoka zmieszana z... krwią! No tak, jak widać uderzyła głową trochę za mocno. Dotknęła się w miejsce gdzie bolało ją najbardziej i aż się skrzywiła. Było źle, bardzo źle. Zwiesiła wtedy głowę jakby ze wstydu i przytuliła się do swoich kolan. Naprawdę ostatnią rzeczą jaką chciała teraz usłyszeć był jego głos. Niech sobie gdzieś idzie! Nie chce go widzieć na oczy, nawet jeśli miał ton inny niż zwykle. Na jego pytanie odpowiedziała jedynie pomachaniem głową. Miała gdzieś jego pomoc, i tak wszystko to było jego winą, miała już po dziurki w nosie tego głupka! Tylko dlaczego wtedy po jej policzkach spłynęły łzy? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Nie Lis 06, 2016 10:05 pm | |
| Zbliżył się już na wyciągnięcie ręki, nie podchodząc jednak bliżej, ani nie dotykając jej, zgodnie z daną wieki temu obietnicą. Jednak ręka aż mu drgnęła, gdy dostrzegł krew na jej czole. Powstrzymał się w porę, widząc, że rozcięcie nie jest groźne. W innym przypadku byliby już w drodze do pierwszego szpitala, chociażby inkwizycyjnego. Nie mógł jednak patrzeć na nią bezczynnie, nie w tym stanie i okolicznościach. Mogła o nim sądzić, co tylko chciała, ale miał jeszcze jakieś pozostałości po sercu, skoro ruszał go taki widok. Nie myśląc wiele, silnie wziął ją pod ramiona, podniósł całą i usadowił błyskawicznie na sofie, zarzucając na nią koc, który uchronił się od powodzi. - Nic nie mów. I nie ruszaj się z miejsca. Wytrzyj się do sucha i połóż – rozkazał jej twardo, puszczając ją i znikając z pola widzenia, właściwie zbiegając w dół po schodach. Chwilę szamotał się na parterze, zupełnie ignorując, że również tam zaczęła ściekać coraz większa ilość wody. Był załamany, wiele z jego ukochanych mechanizmów zapewne wkrótce spędzi parę ładnych chwil w odrdzewiaczu. Ale nie był na tyle szurnięty, aby przekładać zdrowie żywej osoby nad swoje upodobania, choć traktował je bardzo poważnie. Szybko wrócił do Shilvii, w rękach trzymając niewielkich rozmiarów koszyk wiklinowy z drobną apteczką – jałowymi gazami, bandażami, spirytusem, jodyną, kliochinolem i talkiem. Nie znajdowało się tu wszystko, czego mogła potrzebować dziewczyna, ale z kolei innych przedmiotów na co dzień w zakładzie nie potrzebował on. Ukucnął przy niej, stawiając cały koszyk tuż pod jej stopami, jeśli te wciąż znajdowały się na sofie. - Mogę…? Zranił cię. – Tym razem zapytał, ale nie robił nic na siłę. Wyczekiwał odpowiedzi. Gdy już ją otrzymał, spuścił wzrok, zmuszając się do wypowiedzenia kilku słów, ciążących mu od jakiegoś czasu. – Przepraszam. Nie powinienem tak do ciebie mówić… Ale ty… boże, sama przyznasz! Ileż miałaś szczęścia! – Znów zaczął się denerwować, więc zamilknął na moment, starając się uspokoić i powracając do spokojnego tonu. – Dobrze się spisałaś… Ale, proszę, nie rób tego więcej. – Zerknął na nią, niezbyt sprawnie wypowiadając te wszystkie słowa.
|
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Lis 07, 2016 8:44 pm | |
| Shilvia czuła jak jej całe ubranie robiło się mokre, lecz nie miała najmniejszej ochoty wstawać, a o wiele bardziej wolała się skupić na tym, by nie wybuchnąć płaczem przed zegarmistrzem. Najchętniej siedziałaby tutaj, aż do końca jej żałosnego życia, ale jak widać to nie było jej dane. Mężczyzna jednak zrobił to tak szybko i tak znienacka, że nawet pomimo tego że była wyraźnie roztrzęsiona nie zdołała się nań tyle wkurzyć, by zacząć krzyczeć (a naprawdę niewiele brakowało). Skuliła się tylko w kłębek jak miała to w zwyczaju robić i nawet nie raczyła odprowadzić go wzrokiem, kiedy on znikał w otworze w podłodze. Minęła chwila zanim zdecydowała się podnieść głowę i pierwszym co ujrzała było wielkie cielsko martwego koszmaru. Zadrżała. Zaczęło dochodzić do niej co się tutaj właśnie stało. Nie spuszczając wzroku z monstrum, opatuliła się szczelnie kocem jak nakazał jej to mężczyzna. Łzy coraz więcej łez spływało po jej policzkach. Może i wiedziała co się dzieje, ale za cholerę nie potrafiła sobie z tym poradzić. Z sufitu ciekły strużki wody, a na dodatek jeszcze to... coś. Nie, nie będzie płakać! To wszystko jego wina! Gdyby nie krzyczał tak głośno, koszmar by za nimi nie poszedł, i w ogóle sam dał się mu zaatakować, a na dodatek (co było najgorsze) jeszcze ją dotknął! Tylko, że w tym momencie jej to nie przeszkadzało. Ba, nawet można powiedzieć, że chciała... NIEWAŻNE! Skrzyczy go jak wróci. Nie musiała długo czekać, gdyż zegarmistrz w przeciągu kilku chwil pojawił się z powrotem na górze, lecz w trakcie jak się do niej zbliżał coraz bardziej miała wątpliwości odnośnie owego skarcenia, co nie zmieniało faktu, że dalej nieugięta przeszywała go wzrokiem (co z jej zapłakaną twarzą wyglądało iście komicznie). Ambitne plany skrzyczenia go wzięło jednak licho, bo mimo iż ostatkami już sił miała się już na niego wydrzeć, lecz jego kolejne słowa zmroziły jej krew. Dobrze się spisała? Ale jak to? Już niczego nie rozumiała. Nagle wszystko w niej pękło i bez wstydu na jego oczach zalała się łzami. Była takim głupim bachorem, który nie miał o niczym pojęcia. - J-ja przepraszam! Już nie będę, buuuuu! - łkała, zakrywając oczy, co niestety nie pomagało zatamować istnego przecieku jej kanalików łzowych. Żałowała wszystkiego co wcześniej o nim myślała, ale nie mogła sobie pozwolić na to, by ją jeszcze raz dotknął, nie teraz. Nienawidziła tego lęku, i mimo iż gdzieś podświadomie miała ochotę rzucić się mu na szyję, zakryła się kocem bardziej i jedynie jęknęła do niego. - N-nie chcę pomocy! Dam sobie radę sama. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Wto Lis 29, 2016 11:14 pm | |
| Całe szczęście zdążył się ugryźć w język, nim zaczął marudzić, że jego życie stało się pasmem nieszczęść od kiedy Shilvia w nim gości. O dziwo, to wcale nie było takie trudne. Wystarczyło mieć te resztki wyrozumiałości dla drugiej osoby, a spoglądając na zapłakaną twarz dziewczęcia, niekomentowanie w okrutny sposób przychodziło niemalże naturalnie. Oczywiście, nie rzucił się jej na pomoc, skoro zapewniła go już, że poradzi sobie sama, a zwłaszcza biorąc pod uwagę jedyną prośbę dziewczyny, na która przystał już jakiś czas temu. Sytuacja się uspokoiła, nawet zwłoki Koszmara nie drgały w pośmiertnych skurczach, a ich rany nie były na tyle groźne, aby zajmować się nimi w trybie natychmiastowym. Odsunął się więc z wolna, opierając dłonie na kolanach i wstając na równe nogi. Pokręcił głową, wzdychając ciężko. Czuł, że powinien coś powiedzieć. Ona uległa, poszła na ugodę, na moment rezygnując ze swojego upartego charakteru i przepraszając. On na chwile obecną wyczerpał już limit swojej dobroci. Zamilknął, rozglądając się po pomieszczeniu, szukając jakiegoś punktu odniesienia, wobec którego może się zaczepić. - Chyba przestaje padać… - oznajmił cicho, udając, że jego słowa nigdy nie padły i również nigdy nie dosłyszał jej zapewnień. Łkała, a on ignorował, odgrywając scenkę normalności, jakby dopiero co weszli do zakładu, a żadna z zaistniałych niedawno sytuacji nie miała miejsca. Skoro już przypadła mu rola wychowania tejże dziewczyny, chciał, aby była twarda, nie poddając się na podobne ckliwości. Lekceważenie sprawy również należało do rozwiązań; może niezbyt mądrych, ale jednak. Poza naturalną siłą i odwagą, równie mocno pragnął od niej szczerości. Sam jednak szczery nie był, dlatego efekt do końca nie zadowalał. Może kiedyś… Odsunął się, stając do Shilvii tyłem. Nie dodał nic więcej, jeszcze raz obdarzył wzrokiem smętnie spływające resztki po deszczu, wprost do jego zakładu, któremu dodatkowe litry wody najzwyczajniej na świecie nie robiły już różnicy. Przeszedł do pierwszej pomocy dla jego skarbów, ufając, że jego dziewczyna poradzi sobie sama, tak jak twierdziła. Pracował długo, zaczynając od wyrzucenia ciała Koszmara na zaplecze i tymczasowego załatania dachu. Wodę wylewał przez większość nocy, nie poddając się zmęczeniu. Wyjątkowo nie wymagał nic od Shilvii. Nie odzywał się do niej, nawet nie zerknął w stronę kanapy, na której powinna się znajdować. Chyba że próbowała z niej zejść, wtedy ostrzegawczym tonem kazał jej wracać na miejsce. Po uprzątnięciu chaosu spowodowanego atakiem Koszmara, gwiżdżąc cicho, rozcieńczał kwas fosforowy, gotów na skutki korozji. Nim się spostrzegł zastał go ranek. Pracownia wyglądała całkiem dobrze, zwłaszcza iż Lynn w tych sprawach bywał perfekcjonistą – nie zaprzestałby na półmetku, gdy drobne niedoskonałości wciąż raziły go w oczy. Wszystko wkoło wyglądało dobrze. Poza jego osobą, bo ta zwyczajnie nie zachęcała do zostawiania tu mechanizmów do naprawy. Ubrania miał wciąż przesiąknięte wodą, w butach mu chlupało, a koszula była uwalona smarem. Krew zdążył już częściowo zmyć nim zaschła, jednak wciąż aż za bardzo było widać skutki nieprzespanej nocy, spędzonej dodatkowo na typowo fizycznej pracy. Przed przybyciem pierwszych klientów, zaczesał włosy do tyłu (na wodę, a jakże), założył kamizelkę, przypinając ponownie zegarek i udawał, że wszystko jest tak jak być powinno. Wtedy też wrócił na górę i wydał Shilvii jasne polecenie, wyciągając z kieszeni kilka pensów wraz z kluczem: - Idź do posiadłości, umyj się. Kup sobie coś do jedzenia. Kup, powiedziałem. Jeśli dowiem się, że ktokolwiek na ulicy widział cię usiłująca pogryźć te miedziaki, przysięgam – będziesz spała na wycieraczce – zagroził twardo, robiąc paskudną minę. Był wiarygodny, ale dziewczyna mogła pojąć jedno; jego groźby nie miały swojego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Tak, w przypadku Shilvii, zwyczajnie nigdy się nie sprawdzały. Nie dodając już nic więcej, wrócił do pracy.
/zt x2 |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Sro Gru 28, 2016 3:18 am | |
| Jego życie od czasu pojawienia się w nim Shilvii stało się pierdolonym pasmem nieszczęść. Dwa razy otarł się o śmierć, a w dodatku jego pracownia padła atakiem rozwścieczonego Koszmara, który ze wszystkich kominów na ulicy, musiał upodobać sobie dokładnie ten należący do Lynna. Niezależnie od powiązania (lub jego braku) obecności dziewczęcia a przewlekłego pecha, jaki go dopadł, nie żałował, że wszystko potoczyło się dokładnie w ten sposób. I nie chodziło bynajmniej o nawał ekscytujących zdarzeń, a raczej załatanie pewnej luki w dobie jego samotności, do której doprowadził wyłącznie na własne życzenie. Na pierwszy rzut oka nikt by się tego nie spodziewał, ale miał do tej dziewczyny słabość. Coraz częściej przyłapywał się na myśleniu o jej przyszłości i nie mógł odmówić jednego – budziła w nim dobre instynkty, mimo że miewał chęć zamordowania jej średnio co godzinę. Czekał właśnie na wspomnianą dziewczynę, aż wróci z zajęć, krzątając się po zakładzie, mimo że było już dawno po godzinie jego zamknięcia. Tutaj zawsze było co robić, więc postanowił wykorzystać ten czas możliwie w pożyteczny sposób, nim Shilvia wróci i będą mogli zjeść wspólnie kolację. Podwinął rękawy, chwycił miotłę w dłoń i zaczął od sprzątania podłogi, ignorując zupełnie pustki na uliczce i gęstniejący z każdą chwilą mrok na zewnątrz. Żadna z żywych duszy już od dłuższego czasu nie zawitała w jego zakładzie. I choć zdążył zamieść podłogę, poprawić szyld nad drzwiami, aż w końcu poukładał zamówienia w kolejności od tych, za które najchętniej będzie mu się zabrać, Shilvia wciąż się nie pojawiała. Z lekkim niepokojem wyciągnął swój kieszonkowy zegarek, sprawdzając godzinę. Miała jeszcze trochę czasu, nim Lynn ze stanu zdenerwowania przejdzie do poważnego martwienia się dziewczyną. Oparł się na blacie lady, odpinając z pasa przybornik na podstawowe narzędzia. Przyglądał się zamglonym wzrokiem misternie wykończonym numerkom na tarczy zegarka. - Nie wyszło źle, prawda? – z jego ust padły to pytanie, wyraźnie skierowane do przedmiotu trzymanego w dłoni, jakby w nadziei, że otrzyma odpowiedź. – Pewnie doprowadziłabyś já szybciej do pionu – uśmiechnął się do własnych wspomnień, zaczynając się wczuwać w swój monolog, świadom jednocześnie, że jest prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która widzi w swoich słowach jakikolwiek sens. |
| | | Vivian Lambert Leśna Zmora
Liczba postów : 338 Join date : 28/09/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Sro Gru 28, 2016 7:10 pm | |
| Vivian pośpiesznie przemierzała kolejne uliczki, przytrzymując dłonią poły płaszcza. Wybrała naprawdę nieprzyjemny dzień na drobne sprawunki, choć początkowo zapowiadał się zupełnie inaczej. Niedługo po opuszczeniu przez kobietę Cyrku czyste niebo zasnuły chmury, a na dodatek zerwał się porywisty wiatr. W pewien sposób było to czarownicy na rękę. W taką pogodę nikt nie patrzył podejrzliwie na postać z kapturem nasuniętym głęboko na oczy, ba, na dodatek niewielu mieszkańców decydowało się na opuszczenie swoich domostw. Vivian czuła się dzięki temu o wiele swobodniej w mieście. Kobieta przystanęła na chwilę, odliczając w pamięci odwiedzone miejsca. Załatwiła już wszystkie swoje sprawy, a ostatnim przystankiem w dzisiejszej podróży miał być zakład zegarmistrzowski. Znajoma czarownica z Cyrku poprosiła Vivian o oddanie do naprawy starego i pamiątkowego zegara, skoro treserka i tak wyruszała do Wishtown. Dodatkowo kobieta zastrzegła, że chodzi jej o jednego, konkretnego zegarmistrza, który nie tak dawno doskonale zajął się jej kieszonkowym zegarkiem i maszyną do pisania. Vivian zgodziła się wyświadczyć przysługę, przez co teraz dźwigała w swojej torbie maszynę, która po tych paru godzinach chodzenia zaczęła jej niemiłosiernie ciążyć. Chciała oddać zegar wcześniej, lecz akurat wtedy właściciel pracowni przebywał na przerwie, o czym informowała stosowna karteczka. Po chwili wędrówki dotarła na miejsce. Zatrzymała się przed drzwiami z wahaniem, czy nie przybyła zbyt późno. Zdawać by się mogło, że pracownia jest już zamknięta, lecz przez witrynę Vivian dostrzegała postać krzątającego się mężczyzny. Postanowiła zaryzykować, w najgorszym przypadku zostanie wyproszona i będzie musiała dźwigać zegar z powrotem do Cyrku. Lub przyłapie złodzieja na gorącym uczynku. Westchnęła z lekkim uśmiechem i zdecydowała się nacisnąć klamkę. Ta ustąpiła, a gdy kobieta pchnęła drzwi, rozległ się dźwięk dzwoneczka. Niepewnie weszła do środka i od razu ściągnęła kaptur, nie chcąc niepokoić właściciela. Spojrzała na mężczyznę przy ladzie przepraszająco i… … zamarła, gdy tylko go rozpoznała. Setki myśli jednocześnie przetoczyły się przez umysł Vivian, a dominowało jedynie parę: Jakim cudem? To chyba jakiś żart? Za jakie grzechy? O kurwa. Szok, który przeżyła, przez moment wymalował się na jej twarzy, lecz prędko odzyskała namiastki pewności, spoglądając na Lynna tak, jakby wcześniej nic między nimi nie zaszło. Postanowiła spróbować oddać zegar, a potem odejść czym prędzej i nigdy więcej nie pojawić się w okolicach tej uliczki. Albo najlepiej całego Wishtown. Tak, to brzmiało jak dobry plan. Teraz ona będzie wysyłała innych Cyrkowców na posyłki. - Dobry wieczór – odezwała się, siląc się na całkowicie neutralny ton. W rzeczywistości miała ochotę roześmiać się histerycznie w akcie braku wiary w realność tej sytuacji. - Wiem, że jest już po godzinach otwarcia, lecz mimo to chciałabym zapytać o możliwość oddania do naprawy zegara… Mimowolnie drgnęły jej brwi i kąciki ust, gdy powstrzymała nerwowy grymas. Modliła się do wszystkich sobie znanych bóstw, żeby zegarmistrz zdecydował się zagrać w tę grę uprzejmości i wziął ten cholerny zegar albo ją po prostu wygonił, jednak pewna część jej umysłu już szykowała się na konfrontację. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Czw Gru 29, 2016 5:30 am | |
| Dźwięk dzwonka o tej porze był dla niego niczym grom z jasnego nieba. Zazwyczaj cieszył się słysząc go, nawet jeśli oznaczało do konfrontację z osobistościami o różnych charakterach i nastawieniach. Teraz jednak zwyczajnie się go nie spodziewał. Podskoczył lekko, zamykając klapkę od kieszonkowego zegarka, błyskawicznie ukrywając go w kieszeni rozpiętej kamizelki, w nadziei, że nie przyłapano go na rozmowie z przedmiotem. Ha, jakby to była jakaś nowość. Już miał się witać za pomocą lekkiego ukłonu, jednak gdy zrozumiał, kto przed nim stoi, skamieniał cały, chwilowo nie będąc w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa ani wykonać ni jednego gestu. Stał jak wryty, jakby uważając, że jeśli będzie gapił się na nią wystarczająco długo, ten przerażający obraz rozmyje się niczym fatamorgana na pustyni. Zaklął na przywitanie, czując ogarniającą go wściekłość. Poczuł się zagrożony. Tkwiła w jego królestwie, wiedząc o nim coraz więcej, a w dodatku mogąc dostrzec to, czego strzegł najusilniej – Shilvii, młodej wiedźmy na jego usługach. Do głowy przychodziły mu najczarniejsze scenariusze, rozpozna ją, myślał, a serce zaczęło walić mu jak młotem. Jego idealna utopia na moment zdawała się legnąć w gruzach. Musiał się jak najprędzej jej pozbyć, jeszcze przed powrotem jej podopiecznej. - Wyjdź stąd. – Właśnie te, nie inne słowa skierował do niej jako pierwsze. Zacisnął silnie szczęki, odsuwając się od blatu, o który się dotychczas opierał i kierując się w jej stronę, jakby to miało zmusić ją do wycofania się. – Niczego tu nie naprawisz, nie licz na to – oznajmił cierpko, nie dając jej żadnych złudzeń i stresując się bardziej niż powinien, gdyż nawet nie zdążył pomyśleć o wszystkich urokach płynących z obecności Vivian w jego pracowni. Mogliby kontynuować urwaną rozmowę, ponieważ fach, jakim się najwyraźniej parał, potwierdzał prawdziwość jego słów o przygodzie z Inkwizycją, która ostatecznie należała do przeszłości. Teraz jednak… Bał się. Naruszyła na jego prywatność. Teren, do jakiego nie chciałby nigdy dopuścić osoby, której nie obdarza chociażby najmniejszymi pokładami zaufania. - Że też masz czelność przychodzić tu po wszystkim… - warknął przez zaciśnięte zęby, powstrzymując się jednak od wdawania w niepotrzebne konwersacje, aby nie tracić na czasie. – Wyjdź stąd, nim stracę cierpliwość – powtórzył żądanie, stojąc już przed nią, gotów wyrzucić za drzwi, jeśli doda choć zbędne słowo lub wyrazi sprzeciw. |
| | | Vivian Lambert Leśna Zmora
Liczba postów : 338 Join date : 28/09/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Czw Gru 29, 2016 2:30 pm | |
| Stanowcza reakcja, choć początkowo bardzo zadziwiająca, w praktyce była Vivian na rękę. Zrobiła nawet krok do tyłu, by wyjść czym prędzej, nim mężczyzna zmieni zdanie i jednak ją zatrzyma. Kobieta niechętnie musiała przed sobą przyznać, że widok Lynna napawał ją pewnego rodzaju przerażeniem. Wiedział o niej o wiele więcej niż przeciętny mieszkaniec miasta i gdyby zechciał, mógłby jej poważnie zaszkodzić. Lub znów zacząć wypowiadać się na temat Inkwizycji i czarownic, czego Vivian nie była w stanie słuchać spokojnie. Już prawie czuła chłód klamki na dłoni, już widziała oczyma wyobraźni, jak bez słowa pożegnania opuszcza pracownię i nigdy więcej się do niej nie zbliża, gdy nagle przypomniała sobie o znajomej Cyrkówce. O tym, jaki zawód sprawi jej wieść, że nie udało się oddać zegara do naprawy. Vivian nie miała nawet zamiaru wspominać, że wynika to z pewnych… niesnasek między zegarmistrzem a nią, lecz efekt będzie niezmienny: bardzo smutna czarownica, której taki żal nie pasuje do uroczej twarzy. Vivian aż zgrzytnęła zębami ze złości, przeklinając w myślach swoją słowność i zrezygnowała z wcześniejszych zamiarów, akurat gdy Lynn zatrzymał się tuż przed nią. Instynktownie chciała się cofnąć, lecz nie miała gdzie, uwięziona w wąskiej przestrzeni między mężczyzną a drzwiami. - To nawet nie jest mój zegar, robię tylko za posłańca – warknęła z nieskrywanym przymusem. Starała się omijać temat wcześniejszych wydarzeń. - Obiecałam coś komuś i wolałabym nie łamać danego słowa. Weź go po prostu i więcej mnie tu nie zobaczysz. Napięła mięśnie, gdyby nagle musiała zacząć się bronić. Choć pragnęła opuścić to miejsce jak najszybciej, miała zamiar zrobić to o własnych siłach. |
| | | Tabula rasa Tkacz doznań
Liczba postów : 16 Join date : 18/12/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Czw Gru 29, 2016 3:50 pm | |
| Ulicami, ścianami, dachami... sufitami jak była taka możliwość. Przechodząc z jednej powierzchni do drugiej, w zależności od sposobności. Klekocząc zębiskami w jakimś dziwnym, pijackim rytmie, śmiejąc się co paręnaście metrów z jakiegoś powodu - oto on. Oto ona. Oto ono! Nie mogąc zdybać nikogo, kto by miał cokolwiek mocniejszego, dzisiaj musiał się zadowolić winem z czyjejś piwniczki. Nie było ono zbyt mocne, ale wystarczało by wprowadzić w lekki stan upojenia. Był właśnie na luźnym spacerze po mieście skąpanym deszczem, ciągając za sobą swoją ludzką lalkę, która na swoje ubranie miała również założony cienki płaszcz, zupełnie nieprzystosowany do tego rodzaju pogody. Cóż za dramat, cóż za smutek - dzieweczka mokra aż po butek! Heheheh HAHAHAHAHAHAHAHA... heh? Nie, to nie tak, to nie brzmiało jak brzmieć winno... winno... wino. Napiłoby się jeszcze trochę, ale cała piwniczka i tak została wysuszona po samo dno. Pojawił się zgrzyt, pojawił się niedosyt. Musiał coś stworzyć, bo nie da rady. Może i egzystuje, ale potrzebuje ŻYĆ! Musi... ale kiedy to ostatnio było, gdy przysiadł i coś stworzył na poważnie. Jakieś drobne akty, jakieś zdarzenia niemające ładu i składu. Ledwo spędzał pięć minut i bah - już znudzony, już miałkie. Trzeba się wziąć w... coś! Musiał w końcu wrócić do swojego fachu, do bycia ARTYSTĄ! -Kekekek!-Zaklekotał, gdy prawie wpadł na tylnią ścianę jakiegoś budynku. Jednym ruchem macek przykleił się do niej, drugimi natomiast przyczepił się do sufitu i podciągnął. Pierwsze się odkleiły, a on zgrabnie wylądował na szczycie. Co to było, co to było... skądś kojarzył ten dach... moment moment, niech pomyśli, alkoholu zmykaj z jego czaszki, musiał pomyśleć... Ah ah ah! Pracownia zegarmistrzowska! Tak... tutejszy właściciel zdawał się reagować na jego obecność całkiem żywo. Musiał go widzieć, zatem musiał być ostrożny... ale cóż to on słyszał? Czyiś głos? Czyiś młody głos, czyiś KOBIECY GŁOS!
Obiecałam coś komuś i wolałabym nie łamać danego słowa. Weź go po prostu i więcej mnie tu nie zobaczysz.
Czyżby, CZYŻBY?! Toż to niepodobne, by taka historia miała się skończyć w ten sposób? Gdzie tu dramatyzm, gdzie tu akcja, gdzie tu KREW?! Czyżby mu się tez zdawało, że właściciel był poniekąd wrogi co do niej? Cóż to za materiał na... kolejną, nudną, bezsensowną historię miłosną. Ale gdyby tak zacząć... a potem... tak, tak... ej, ejże, laleczko, bliżej tutaj, będziesz potrzebna! -Khiehiehie...-Zaskrzeczał. Przyczepił się do dachu i wsunął pare drobnych macek w przerwy pomiędzy dachem. Chwilkę mu to zajęło ale udało mu się znaleźć odpowiednie przerwy. Nie widział co tam się dzieje, ale dobrze słyszał. Wystarczy. Kimkolwiek była ta dziewczyna... zamierzał nadać sprawom nieco większego tempa. Nie wysuwał swoich pnączy na zewnątrz - były lekko pod deseczkami, tylko tyle, by mógł zacząć pylić. I zrobił to jak tylko mógł, tuż nad ich głowami, z sześciu drobniutkich macek. Przede wszystkim musiał się upewnić, że jego kukiełki zostaną w jednym miejscu. Co to za zabawa, która się szybko kończy?
Zaczął stosunkowo subtelnie pompować w dziewczynie uczucie przywiązania. Wątpliwości. "Mogłabyś stąd pójść, ale czy nie stracisz czegoś ważnego? Czegoś, czego utraty będziesz żałować do końca życia? Czy na pewno chcesz to zrobić? Nie możesz stąd iść, dopóki nie będziesz tego absolutnie pewna"
Natomiast jeżeli chodzi o tego mężczyznę... czemu tak bardzo chciał się jej stąd pozbyć? Co też między nimi takiego zaszło. Musiał wiedzieć. Frustracja i paląca potrzeba wyrzucenia z siebie myśli i emocji. Wyrzucenia z siebie tego, czym ta kobieta zasłużyła sobie na natychmiastowe wyjście. Tym właśnie go wypełniał. "Nie zrozumie. Jedno słyszał, a drugie widział. Gdyby zrozumiała za pierwszym razem, nie byłoby jej tu. Będzie wracać, może nawet o tym nie wiedząc. Jak nie ciałem, to w Twoich myślach"
Czekał na reakcje. Nawet jak nie trafił... to może być interesujące, khehehe... A co z jego marionetką? Czekała przy ścianie, uważając, by ktoś czasem jej nie zobaczył. Jej rola przyjdzie później. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Sob Gru 31, 2016 2:44 am | |
| Ponownie obudziły się w nim czarne instynkty, jednakowe gdy spotkał ją po latach w teatrze. Widział w niej wroga, zagrożenie, którego jak najszybciej powinien się pozbyć, niezależnie od kosztów. Zbyt szybko pojawiła się na nowo w jego życiu, więc porzucił możliwość przypadku, węsząc u niej chęć dokończenia swojego dzieła. Był skłonny dopuścić się bardziej brutalnych rozwiązań, przekonany o złych zamiarach kobiety. Już unosił dłoń, chcąc ją szarpnąć za ramię i zwrócić w kierunku drzwi, gdy nagle z jego ust padło kilka słów, jakich nie miał już zamiaru wypowiadać. Zrezygnował z pierwotnego zamiaru, a jego ręka przeszła do głębokiego gestykulowania przy wypowiedzi. - Zamknij się – warknął na nią wściekle, powoli poddając się ogarniającemu go uczuciu. – Nie chcę tu widzieć nigdy więcej ciebie, ani twoich skurwiałych sióstr – cudem wydobywał słowa przez zaciśnięte szczęki. Nie uśmiechało mu się wyjaśnienie kobiety; im mniej wiedźm pojawi się w jego pracowni tym lepiej. Coś jednak go powstrzymywało przed wywaleniem jej za drzwi. Dziwna potrzeba podzielenia się z nią informacją, jakby mogła go zrozumieć, przytaknąć, ba – nawet udzielić cennej rady. Co to było za wrażenie? Był wściekły i coraz bardziej zdesperowany. W końcu uderzył otwartą dłonią we framugę drzwi stojących za Vivian, aby wyżyć się na kimś innym niż na tejże kobiecie. Nie ulżyło mu, a poczuł na niej jedynie piekący ból. - Posłuchaj mnie. Tym razem posunęłaś się o krok za daleko. Chcesz zemsty? Proszę bardzo. Ale nie mieszaj w to innych – zaczął, nim zdążył się ugryźć w język. Zawsze był gadułą, trzeba to przyznać, jednak… do cholery, aktualnie nie widział nic złego w nadmiernej wylewności, co dziwiło go samego. – Załatwimy to w inny dzień, w innym miejscu. Nie pozwolę ci tego zepsuć – zagroził jej niejasno, walcząc ze sobą, aby nie dodać nic więcej. Na próżno. – Czekam na kogoś – oznajmił twardo, ale na tym nie poprzestał. - Masz rodzinę, Vivian? Masz osobę, dla której się starasz? Dla której chcesz jak najlepiej i nie dopuścisz, aby przez twoje błędy z przeszłości stała się jej krzywda? – Pod koniec wypowiedzi aż zmarszczył brwi, nie wierząc, że takie ckliwości padają z jego ust. Gdyby tylko nie wczuł się po uszy w sytuację, byłby gotów się zawstydzić. – Dlatego zrozum, proszę. Ja nie wpieprzam się w twoje życie… - dodał, spuszczając z tonu, niemalże błagalnie. Po wszystkim poczuł się zmęczony, jakby przeprowadził ze sobą wewnętrzną walkę, którą dodatkowo przegrał z kretesem. Nie wiedział, do czego doszło, ale nie sądził też, że wszystko jest tak jak być powinno. Zmrużył oczy, doszukując się na twarzy Vivian ukrytego podstępu. |
| | | Vivian Lambert Leśna Zmora
Liczba postów : 338 Join date : 28/09/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Sob Gru 31, 2016 4:01 pm | |
| Choć była gotowa nawet i siłą wepchnąć mu zegar w ręce, a zaraz po tym wyjść, nim spróbuje go zwrócić, niespodziewanie w jej głowie pojawiła się myśl, że nie może tak po prostu odejść. Że musi coś sprawdzić, przekonać się, a jeżeli tego nie zrobi, będzie żałowała. Vivian przez chwilę analizowała ową ochotę, po czym odepchnęła ją od siebie ze zdziwieniem. Co za bzdura, jak mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć? Owszem, będzie żałowała – każdej kolejnej minuty spędzonej w tym miejscu w towarzystwie tego mężczyzny. I być może wyszłaby natychmiast, gdyby sprawa oddania zegara nie zdążyła urosnąć wręcz do poziomu walki o honor. O ile przywykła już nieco do obelg z jego strony pod swoim adresem, obraza innych czarownic sprawiła, że krew jej zawrzała. Poczerwieniała na twarzy, spoglądając na niego z furią. - Nie pozwalaj sobie, ty… - nie zdążyła skończyć, gdyż akurat w tym momencie mężczyzna wykonał zamach, na który Vivian zareagowała odruchowo, zasłaniając się ręką. Lynn uderzył jednak we framugę drzwi, a kobieta spojrzała na niego niechętnie, odrobinę się uspokajając. Zegarmistrz zdawał się wpaść w jakiś szał, wyrzucał z siebie słowa z pasją niezwykłą nawet jak na takiego gadułę, jak on. Vivian straciła wszelkie nadzieje na spokojne załatwienie tej sprawy, ale ani trochę nie czuła się temu winna. - Za daleko?! - warknęła, już tracąc swoje opanowanie. - O co ci w ogóle chodzi, do cholery? Przyszłam tu tylko po to, żeby oddać zegar do naprawy. I tyle! Nie wiem, co sobie uroiłeś w tej swojej głowie, ale wyobraź sobie, że mam ciekawsze rzeczy w życiu do roboty, niż mszczenie się i to jeszcze na tobie. Urwała nagle i odetchnęła głęboko. Mocno uraził ją niewypowiedziany wprost zarzut, że przybyła tu tylko dla zemsty, nawet jeśli ze strony Lynna miał on jakieś uzasadnienie. Jakby tego było mało, odczuwała mnóstwo frustracji po ich poprzednim spotkaniu w teatrze. Teraz miała okazję się wyładować, nawet jeśli później znowu będzie wyrzucała sobie niepotrzebną gwałtowność. - Każdego klienta podejrzewasz o wpieprzanie się w twoje życie? - syknęła. Była na tyle wzburzona, że pominęła wzmiankę o rodzinie, skupiona tylko na wyrażaniu swoich pretensji. - Och, gratuluję, zapewne musisz posiadać wspaniałe umiejętności, bo przy takim traktowaniu żaden nie chciałby tu powrócić. Zacisnęła dłonie na pasku torby i spiorunowała go wrogim spojrzeniem. Naprawdę wolałaby rozegrać to na spokojnie, nawet jeśli każde słowo i gest miałyby być przesycone obłudą. Los jednak, jak widać, chciał inaczej. |
| | | Tabula rasa Tkacz doznań
Liczba postów : 16 Join date : 18/12/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Nie Sty 01, 2017 10:54 pm | |
| Wspaniale, wspaniale, WSPANIALE! Oh, cóż to za uroczy pokaz kobiecej siły i miękkiego, soczystego miąższu męskiej dumy! Cóż też mogło zajść pomiędzy tą dwójką, hm? Czyżby dawna para, która nie może na siebie już patrzeć? Możliwe, możliwe, jak uroczo, jak sło-dko~ rzeczywiście, brzmiało to niczym kłótnia dawnych kochanków. Czyżby to był odpowiedni trop? Niezależnie od tego kim wobec siebie byli, grzechem, istnym marnotrawstwem byłoby pozostawić ich samych sobie. To aż prosi się o odpowiednią aranżacje, muzykę, śpiew, taniec wśród tykających zegarów! Walka na śmierć i życie wśród zgliszczy dzieła życia zegarmistrza! Kobieta umierająca w jego ramionach po nagłym przypływie szaleństwa, które doprowadzi go na skraj rozpaczy!
...jakie to oklepane. Nie, musiał to inaczej wykorzystać. Może... na początek pokierował tak swoim wektorem, by przekradł się pod same drzwi. Niech tam stoi i niech wygląda tak, jakby się wahała czy wejść. Tak, to dobre zabezpieczenie jakby chciała odejść. Wpadnie na nią i... na pewno wtedy tak to zrobi, by ją powstrzymać.
Teraz jednak... zaklekotał z radości. Oto bowiem moment, w którym on, ona, ono... nieistotne, wejdzie w drugą część wstępu swojej sztuki! Sztuki, która chociaż kierowana intuicją i doświadczeniem, trwale winna się zapisać w pamięci zarówno widowni, jak i aktorów! Proszę państwa, oto... kolejna porcja magicznego pyłu, który spadał na jego kukiełki niczym objawienie na jego umysł!
"Strach. Obawa. Nie o teraz, ale o jutro. Strach przed przyszłością. Ta kobieta budzi to uczucie. Podejrzliwość. Może mówić jedno, ale co zrobi, jak wyjdzie? Zagrożenie. Ona jest zagrożeniem" - tak kochany mężczyzno, kobiety są podstępne. Cokolwiek jej chodziło po głowie, jej obecność tutaj nie może być przypadkowa, prawda? Prawda...
"Mszczenie się. Dźwięk tego słowa brzmiał w sumie... kusząco? Nie teraz, ale... Przecież sama o tym myślała parę razy, jak tak teraz sobie o tym przypomniała. Teraz tylko pokazuje, jak na to zasłużył.... Za dużo sobie pozwalał, co było... frustrujące"
Rozpylił więcej pyłu, więc mógł sobie pozwolić na więcej. Jednak to wspomnienie dla wiedźmy było dziwnie... rozmyte. Pojawiło się znikąd i nie mogła go nigdzie umiejscowić.
Mimo to, on się bawił w najlepsze. Lekko się kiwał na boki, klekocząc cichutko zębami. Oh, jakby on tam zszedł i osobiście zadbał, by wyszło z tego coś ciekawego... jaki on był głodny. Wbiłby się zębami w twarde kości tego mężczyzny, a tą kobietę powoli strawiłby, tkanka po tkance... może później. Teraz się musiał skupić na sztuce.
-Może to nie takie głupie...-Wyszeptał do siebie. Ledwo co sam się słyszał przez ten deszcz-Ale pogoda nie na ogień... krew spływająca po deskach... szkarłatny dywan przeszłości... khekhekhekhekhe!-Zobaczy, jak zareagują. Zobaczy, jak się potoczy. Zobaczy, co właśnie stworzył!
...właśnie, nic nie widzi. CHOLERA JASNA, NIE WIDZI!
-Hnnnnngggggghh...!-Zazgrzytał zębami wściekły. Będzie musiał wejść, zaraz wejdzie, zaraz zobaczy cudzymi oczyma! Sprowadzi nową postać, która zmieni oblicze sztuki i sytuacji? Będzie bohaterem? Śmiertelnym wrogiem? A może przypadkowym obserwatorem, świadkiem zbrodni? Oh, gdyby on to wiedział?! Kto to wie, sam Bóg kule przecież nosi! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Sty 02, 2017 12:13 am | |
| Nikt nie musiał go dłużej podjudzać, nie potrzebował mieszania w jego myślach, aby wykazać naturalną obawę przed utratą tego, co z takim poświęceniem budował już od lat. Nie miał zamiaru pozwalać jej na zbyt wiele, jego mięśnie były cały czas napięte, a on sam gotów do ataku. Strach w tym przypadku był jego siłą napędową. Nic nie skłoniłoby go teraz do podkulenia ogona i poddaniu się temu, co urządziłaby mu Vivian. Stawka była zbyt wysoka, więc planował walczyć do ostatniej kropli krwi. Musiał być tym, który postawi pierwszy krok, jeśli nie chciał zbyt wiele stracić. Potraktował ją tym razem nad wyraz poważnie. Jednak do uczucia przerażenia przed tym, do czego mogło dojść w przyszłości, doszło jeszcze jedno uczucie. Coraz bardziej nabierał pewności, że kobieta ma wciąż asa w rękawie, broń, zachowaną na ostatek. To pułapka. Coś tu nie grało. Poddał się wrażeniu; za logiczne uznał czuć się właśnie w ten sposób, gdy miał ją przed swoimi oczyma. - Ach, tak!? Zegar do naprawy!? Nie bądź śmieszna – ryknął na nią, już w ogóle się nie hamując i nie przejmując tym, że ktokolwiek może dostrzec jego puszczenie nerwów. – Myślisz, że ci uwierzę? Nie miałaś sposobności zakończyć tego w teatrze, więc odnalazłaś mnie tutaj, czyż nie? Trzy lata. Trzy jebane lata nie minęliśmy się chociażby na mieście. A teraz pojawiasz się tutaj, w mojej pracowni, tuż po naszej urzekającej rozmowie w teatrze. Za kogo ty mnie masz!? – tłumaczył, krzycząc dalej oraz gestykulując wściekle. Był roztrzęsiony, nie do końca wiedział jak zacząć. - Nie, Vivian. Nie każdego. Tylko przypadki, których prawdziwe zamiary widać jak na dłoni… - syknął, dochodząc do sedna. Powoli zaczynał dostrzegać, gdzie leżał podstęp młodej czarownicy. – Tym razem przyprowadziłaś ze sobą pupila? Czy może… - zastanowił się na głos, wzrok przenosząc na szybę sklepu, tuż za witryną jego wytworów. – Masz wspólnika, tak!? – oskarżył ją, przybierając ton, jakby go olśniło. Nagle przestąpił nerwowo kilka kroków, wyglądając przez okno. Niewiele dostrzegł w mroku nocy, pomimo wychylania głowy na setkę sposobów. Nie czekając na jej reakcję, z hukiem, w sposób gwałtowny otworzył drzwi pracowni, a to co za nimi zastał zmroziło mu krew w żyłach. Och, już nie miał żadnych wątpliwości, jeśli te w ogóle zdążyły zagościć w jego umyśle. Dzwoneczek pod sufitem wydawał z siebie nieznośny hałas, a on przyglądał się osobie stojącej tuż pod jego pracownią. Niecodzienny wygląd jak i ubiór. To na pewno była jej wspólniczka, wiedźmia siostra stojąca na czatach, czekająca aż Vivian uwieńczy swoje dzieło. Zaklął szpetnie, natychmiast stawiając krok na chłód wieczora, tylko po to, aby szarpnąć młodą, białowłosą dziewczynę za koszulę w swoją stronę, ciągnąc do środka. Rozejrzał się jeszcze po uliczce, w nadziei, że nikt nie był świadkiem tego zdarzenia. Wypatrywał też Shilvii; chciał dać jej znak, aby nie zbliżała się do pracowni, do kiedy nie upora się z problemami w postaci tych dwóch osobniczek. Jeśli udało mu się zatrzasnąć za sobą drzwi i znaleźć się w środku, przerzucił wzrok na Vivian, nie puszczając wciąż młodego dziewczęcia. Nie liczył na jej wymówki, wina była zbyt oczywista. - Myślałaś, że się na to nabiorę? - warknął, gotów wziąć białowłosą jako zakładnika.
|
| | | Vivian Lambert Leśna Zmora
Liczba postów : 338 Join date : 28/09/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Sty 02, 2017 1:56 am | |
| Ach, mszczenie się. Zaprzeczyła, jakoby to było celem jej wizyty, jednak gdy tylko o tym napomknęła, nawiedziło ją niejasne wspomnienie. Myślała już o tym, o zemście. Bardzo jej wtedy pragnęła. Ale… Nie miała właściwie powodu, by się mścić. Owszem, po przypadkowym spotkaniu w teatrze pałała wściekłością, obawiała się zagrożenia ze strony Lynna i nawet żałowała, że sprawy nie mają się inaczej, o wiele prościej, lecz czy myślała wtedy o odwecie? Niee, niemożliwe. Musiała pomylić coś pod wpływem zdenerwowania. To jedyne wyjaśnienie. Nagły krzyk mężczyzny początkowo ją zdziwił i na moment zbił z pantałyku, lecz zaraz mocno ściągnęła brwi w gniewnym grymasie. - Ty kretynie – wysyczała jadowicie, jeszcze próbując się powstrzymywać, lecz na próżno. - Po jaką cholerę miałabym cię szukać!? Jakbym wiedziała, że wciąż żyjesz i tak po prostu będziesz psuć mi każdy najmniejszy pobyt w mieście, to doprawdy, zamiast do Wishtown wyjechałabym na jebany Ural! Co ja gadam, tam pewnie też byś mnie znalazł! Byleby wtrącić się i wszystko mi spierdolić! Wczuła się. Nadszedł ten moment, kiedy przestawała się hamować, a każda najmniejsza zła emocja, dotychczas schowana głęboko, mogła znaleźć ujście i wydostać się niewyobrażalnie zwielokrotniona. Krzyk ją zmęczył, bo oddychała szybko i głośno, ale nie zamierzała na tym poprzestać, szczególnie, że wrzaski mężczyzny tylko dodatkowo ją nakręcały. - Moimi jedynymi, prawdziwymi zamiarami są wyświadczenie komuś miłej przysługi w postaci przekazania zegara do naprawy, a także usłyszenie słodkiej ciszy tuż po tym, jak się wreszcie zamkniesz! - ponowiła tyradę, a kiedy tylko Lynn zaczął doszukiwać się możliwych podstępów, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia i na moment zaniemówiła. - C-co? Jakiego wspólnika?… Czyś ty oszalał!? Odsunęła się gwałtownie, gdy Lynn ruszył z miejsca. Przemieściła się w ten sposób w głąb zakładu, mając do dyspozycji dużo więcej przestrzeni, ale jednocześnie będąc odciętą od wyjścia przez wściekłego zegarmistrza. Zacisnęła usta w wąską linijkę, próbując znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Zastanawiała się, czy pracownia posiada jakieś tylne drzwi, do których mogłaby pobiec, wykorzystując chwilową nieuwagę mężczyzny. Nie, to bez sensu. Nie znała planu budynku, więc podobny manewr groził podjęciem niepotrzebnego ryzyka. Mogłaby też wykorzystać okazję i zapewnić sobie spokój już na zawsze. Nie. Nie mogłaby. Lynn otworzył drzwi, a Vivian udało się dostrzec stojącą na zewnątrz drobną dziewczynę. Czarownicy serce podeszło do gardła. Słyszała wszystko? Czy w ich kłótni padły słowa, które wskazywałyby na odmienność wiedźmy? A może to inkwizytorka w cywilu, stara znajoma Lynna, który właśnie teraz odgrywał szopkę, by zatrzymać Vivian w miejscu… Nie, to niemożliwe. Nie mógł się spodziewać dzisiejszego spotkania, nie mógł nic przygotować. To jednak w żaden sposób nie wykluczało przynależności dziewczęcia do Inkwizycji. A jeśli była jedynie przypadkowym świadkiem, niepotrzebnie wciągniętym w tę wojnę? - Co ty robisz? - wydusiła z siebie w szoku, gdy zegarmistrz zdecydował się wciągnąć dziewczynę do środka. Coraz gorzej. Vivian nie potrafiła zrozumieć, jaki cel miał w swoich działaniach. Dziewczyna wyglądała młodo, czarownica podejrzewała, że jest zwykłą mieszkanką, może nieco ciekawską, która zbliżyła się zwabiona krzykami. A może także miała sprawę do zegarmistrza? Niezależnie od jej intencji, trafiła tu w najgorszym możliwym momencie. Vivian szybko się uspokoiła, zmuszona do intensywnego myślenia. - Opanuj się – powiedziała, patrząc prosto w oko Lynna. Wiedziała już, że mężczyzna nie myśli racjonalnie, poddawszy się całkowicie emocjom. Trzymał dziewczynę, a Vivian czuła się w obowiązku zareagować tak, by jakoś załagodzić sytuację. By nie dopuścić do niechcianej tragedii. Przez moment rozważała, czy nie sięgnąć po rewolwer, licząc, że jawne zagrożenie zmusi zegarmistrza do przystopowania. Gdyby jednak zareagował gwałtownie… Vivian miała dobre oko, lecz w trakcie szarpaniny wszystko mogło się wydarzyć. Bardzo niechętnie uniosła obie dłonie w uspokajającym geście, pozwalając mu je dokładnie widzieć. - Przyszłam tu sama – starała się mówić łagodnie, choć głos prawie drżał jej z emocji. - Nie podejmuj pochopnych decyzji. Mogłaby nawet wstrzymać oddech, gdyby miało to jakoś pomóc. |
| | | Tabula rasa Tkacz doznań
Liczba postów : 16 Join date : 18/12/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Sty 02, 2017 5:52 pm | |
| Nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale... JAKIE TO BYŁO ZABAWNE! JAKIE TO BYŁO EKSCYTUJĄCE! Wydawał masę trudnych do zidentyfikowania dźwięków na pograniczu chichotu, klekotania i bulgotania, usiłując powstrzymać wybuch bliżej nieokreślonego śmiechu. Oh, jaka szkoda, że nie zostawił temu swojemu wektorowi żadnej broni. Byłoby to wtedy zdecydowanie ciekawsze, ale kto wie, może coś będzie ciekawego w środku? Z istną rozkoszą wsłuchiwał się w krzyki pełne irytacji i strachu. Idealnie, lepiej niż mógłby się spodziewać! Jego umysł wypełniła wspaniała wena twórcza, którą musiał jak najszybciej przelać w rzeczywistość! Oh, targała nim tak mocno, że musiał się przyczepić dodatkowymi mackami do dachu by przypadkiem z niego nie spaść. A pompował zdrowo, nie żałował sobie! Napięcie musi rosnąć, przedstawienie trwać, aż do wielkiego trzęsienia, który zburzy posady świata na którym ta dwójka stoi! Cóż się tam jednak działo? Słyszał, że ktoś podbiegł do okna. Potem przeskoczył do drzwi wejściowych. Kto to mógł być? Dowiedział się, gdy tylko z hukiem otworzyły się drzwi. Jego wektor prawie nimi oberwał, ale mógł się przez jego oczy przekonać, z kim miał do czynienia. Oh, cóż to za rozkosz widzieć efekty swojej pracy! Rozedrgany, przepełniony gniewem i strachem mężczyzna chwycił bez wahania za przemoczoną koszuleczkę. Jego własna marionetka, nad której mimiką miał przecież pełną kontrolę, zrobiła wielkie oczy. Wyraz szoku malował się na jej twarzy, kiedy to została bezpardonowo wciągnięta do środka. -Ja... ja... j-ja...-Rozedrgany głos podlotka ledwo co wydzierał się z jej gardła, a łzy już nabiegały do oczu, które zwróciła w stronę stojącej tam... Vivian, tak? Huehuehuehuhuheuhue...-W-Wi... ja... Podczas gdy znajome, aczkolwiek bardzo niewyraźne sylaby sylaby, tak podobne do imienia tej równie zszokowanej dziewczyny znalazły jakoś ujście, ona sama zaczęła drżeć i płakać. Cóż to za niefortunny zbieg okoliczności~. Cóż mogła mieć na myśli? Kto to wie, ale na pewno nie pomoże to wyjaśnić nieporozumienia, które właśnie zaistniało! Kto wie, może zdarzy się jakiś szczególnie nieszczęśliwy wypadek? Albo i nie? W końcu.
"Strach. Co się stanie? Kto co zrobi? Niepewność. Dezorientacja. Strach. Niepokój. Gniew. Jeszcze więcej strachu i gniewu!" - nie żałował, nie żałował, zwłaszcza, że przecież ten mężczyzna dotykał jego wektora, więc miał jeszcze lepsze dojście! I chociaż przez chwilę nad tym się zastanawiał w swoim pijackim szale to nie, oj nie, nie dawał mu poczucia kontroli. Wystraszone zwierze zachowuje się najciekawiej, a o co tutaj przecież chodziło?
Chociaż jak tak się zastanawiał, to należałoby przecież nieco urozmaicić tą zabawę. Oh tak... w końcu można zacząć właściwą część sztuki!
Albinoska wyglądała, jakby miała za chwilę wyzionąć ducha. Wystraszona i pochwycona, cała drżała przenosząc wzrok raz to na mężczyznę, raz na kobietę. Napięcie jednak wzięło nad nią górę. Zerwała się, wbijając paznokcie w rękę adwersarza. -P-puszczaj mnie!-Nagle dziewczyna zaczęła się szamotać, próbując jakoś odsunąć się i wyrwać z chwytu mężczyzny. Nawet jeśli by jej się udało, tak zamierzał nią pokierować by ta upadła na ziemię. Cóż to za niefortunne zdarzenie? Może nawet się uderzy o jakiś kant? Może zostanie rzucona o ścianę? Nabije się o jakiś ostry element... albo nawet umrze? Oh, to dopiero będzie ból... ale sztuka wymaga cierpienia i poświęcenia, które będzie w stanie ponieść! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Sty 02, 2017 7:51 pm | |
| Wściekłość, jaka ogarnęła go po zarejestrowaniu urwanego imienia wspólniczki, niemal zamroczyła jego umysł, sprawiając, że żądza mordu z nieprzemyślanej opcji stała się nagle całkiem logicznym rozwiązaniem. Czekał aż Vivian coś doda, przyzna się w końcu do winy, ale ostatecznie nie wymagał tego; wszystkie puzzle ułożyły się już w spójny obraz. Nie było już miejsca na kolejne argumenty. Jego nastawienie nie uległoby zmianie. Przeciwnie, zatracał się w trawiącym go uczuciu, pogrążał się, aż do momentu, od którego odwrotu nie było. Ręce zaczęły mu drżeć. Gdzie się podziała jego charakterystyczna cierpliwość? Dlaczego z taką łatwością zastąpiły ją impulsywność i gniew? Czyżby ta wiedźma tak na niego działała? Bał się, był coraz bardziej roztrzęsiony. Cofał się od Vivian, ciągnąc za sobą trzymaną dziewczynę, wzrokiem skacząc od jednego punktu do drugiego, jakby spodziewając się ataku z każdej strony. Przestał rozumieć, już nic nie było dla niego jasne tego wieczora. Jak się spodziewał, Matka Koszmarów była tutaj szefową, a osoba przed nim zwykłym pionkiem, czekającym na rozkazy. Mimo to nie mógł się jej nie obawiać. W całym swoim inkwizycyjnym życiu zdążył pojąć, że wiedźm nie należy traktować pobłażliwie. - W co ty grasz? – zwrócił się do starszej z nich, a jego głos powoli zaczął zdradzać przerażenie, jeszcze zamaskowane wyraźnymi pokładami gniewu. Starał się ignorować reakcję dziewczęcia, choć kłamstwem byłoby powiedzenie, że na niego nie działały. Czuł się coraz gorzej. – Jaki masz w tym cel? Dlaczego wciąż próbujesz kłamać?! – wrzasnął na nią, desperacko próbując pojąć jej zamiary. Niezbyt delikatnie przeniósł dłoń z koszuli dziewczęcia na jej włosy, ściskając je u samej nasady i szarpiąc głową dziewczyny, aby mocno do niego przylegała. Oczywiście, jego pierwszym odruchem było ciśnięcie nią na podłogę – wolne ręce zdawały mu się całkiem dobrą opcją przeciwko rozwścieczonej Vivian, jednak podjął inny wybór, mając nadzieję, że dziewczyna jest kimś cennym dla wiedźmy. - Zamknij się – warknął na młodszą z nich, wzmacniając uścisk. Trzęsącymi się dłońmi wydobył z kieszeni rozpiętej kamizelki jedno z najczęściej używanych narzędzi zegarmistrzowskich, zawsze pod jego ręką. Chwycił lakierowaną rączkę otwieracza do kopert zegarkowych, o ściętym ostrzu. Ciężko było nazwać przedmiot bronią, ale na chwilę obecną musiało mu wystarczyć. Przytknął go do szyi dziewczęcia, eksponując ją jeszcze mocniej za pomocą gwałtownego szarpnięcia jej włosami. Nie wiedział już, co robi. Nie kłamał, gdy zapewniał Viv w teatrze o czystości swojego sumienia. Nigdy wcześniej nie miał okazji grozić komukolwiek w tak obsceniczny sposób, jednak aktualnie o tym nie myślał, a sytuacja coraz bardziej nakłaniała go pobrudzenia rąk, bez myślenia o konsekwencjach. - Przestań w końcu kręcić, bo przysięgam… - ze złości nie zdołał dokończyć swojej groźby, ale ściskając mocno dziewczę i przytykając jej przedmiot do szyi, te stały się nad wyraz wymowne. |
| | | Vivian Lambert Leśna Zmora
Liczba postów : 338 Join date : 28/09/2016
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska Pon Sty 02, 2017 11:19 pm | |
| Starała się obserwować Lynna, choć kontrolnie zerkała na obcą dziewczynę. Ta wydawała się być przerażona i zdumiona obrotem sprawy, wlepiła zapłakane oczy w Vivian, próbując coś powiedzieć. Kobieta zmarszczyła brwi i starała się wychwycić słowa przerywane przez drżenie głosu. Wi… Wiedźma? Vivian napięła się cała, pewna, że nieznajoma zna jej tożsamość. Niedobrze. Fatalnie. Plotki rozchodzą się szybko, a Inkwizycja nigdy nie przestaje nasłuchiwać. Spojrzała gniewnie na mężczyznę, jakby chciała oskarżyć go za niedotrzymanie tajemnicy, jednak zamarła, dostrzegając czystą wściekłość na jego obliczu. No tak. Lynn zupełnie inaczej zinterpretował słowa dziewczyny. Zupełnie nie tak, jak powinien. Nie ważyła się ruszyć, w milczeniu obserwując, jak zegarmistrz się cofa. Nie rozumiała jego zachowania, tak odmiennego od tego, co do tej pory zdążył jej zaprezentować, tak niepewnego. Przecież nie miał powodu. Nie wiedziała o czymś? Pomijała jakiś istotny szczegół? Sama z siebie czuła niepokój, strach i złość jednocześnie, zewnętrzny wpływ zmieszał się jedynie z jej naturalnymi emocjami, pozostając niezauważonym. Vivian jednak cały czas starała się utrzymać nerwy na wodzy, momentami w tym zawodząc. Celowo spowalniała i pogłębiała oddech, skupiała się na faktach, a nie podszeptach lęku. Byleby nie wpaść w panikę. Wystarczało, że zegarmistrz przestał nad sobą panować. - W nic nie gram – odezwała się, dalej tkwiąc w bezruchu. Starannie dobierała słowa, wiedząc, że niewłaściwe mogą wywołać lawinę nieprzewidzianych zdarzeń. - Nie mam żadnego celu. Darowała sobie próby tłumaczenia swojej obecności w zakładzie. To nie miało teraz sensu. Czy gdyby postanowiła opuścić pracownię, pozwoliłby jej? Wahała się przed wypowiedzeniem tej propozycji, choć wydawała się rozsądna – Lynn nalegał na to od początku. Do tej pory jednak sprawy mocno się skomplikowały. Vivian skrzywiła się, widząc, jak zegarmistrz brutalnie obchodzi się ze swoją zakładniczką. Znów zawrzał w niej gniew, lecz nie pozwoliła mu sobą zawładnąć. Posłała dziewczynie zdecydowane spojrzenie, które miało nakazać jej spokój. Nieznajoma miała niesamowitego pecha, że znalazła się w pracowni akurat tego wieczora. - Hej! - czarownica krzyknęła mimo woli, wstrząśnięta widokiem Lynna dobywającego broń. Instynkt wziął górę nad rozsądkiem, błysk ostrza sprawił, że ręka Vivian automatycznie podążyła ku chwytowi zatkniętego za pasek rewolweru. Złapała go i wymierzyła. Ręka nieco jej drżała, lecz mimo to nie traciła celu z muszki. Zamilkła, uświadomiwszy sobie swój czyn. Wcale nie poczuła się bezpieczniej, zdenerwowanie jedynie wzrosło, zwykła kłótnia przerodziła się w coś zbyt poważnego. Spacerowała po krawędzi z zawiązanymi oczami. - Niech nikt się nie rusza – odezwała się ponuro, niezadowolona z obrotu spraw. Dopiero teraz mogła się przyjrzeć ostrzu, którego dobył Lynn i od razu pożałowała swojej impulsywności. Zła decyzja. Nie ufała mu i nie chciała ryzykować życia niewinnej istoty, a tymczasem mogła tylko pogorszyć sytuację. Trudno. Stało się. Trzeba wykorzystać przewagę. - Schowaj to. Kiwnęła głową na nożyk widoczny przy szyi dziewczyny. Vivian myślała gorączkowo, szukając najbardziej optymalnej wersji wydarzeń. Czuła się już spalona w oczach nieznajomej, choć wciąż mogła odmienić to złe wrażenie, jawiąc się jako jej bohaterka. Jednak… Nie znała jej, nie wiedziała nic o jej poglądach, celach czy o świadomości, co właśnie ma miejsce w zakładzie. A Lynn… Celowała w niego, licząc, że znieruchomieje. Może się uspokoi. Wpatrywała się w mężczyznę poważnie, by wiedział, że żarty się skończyły. Niby przytrzymywał przed sobą dziewczynę, lecz dzięki znacznej różnicy wzrostu czarownica nie obawiała się, że postanowi się nią zasłonić. - Nie ważcie się nawet drgnąć – powtórzyła się, wędrując wzrokiem od dziewczęcia do Lynna i z powrotem. W końcu jej spojrzenie spoczęło na nieznajomej. - Kim jesteś i w jakim celu tu przyszłaś? Zdenerwowanie zaczęło ściskać jej gardło. Chciała zarazem nie wystraszyć niepotrzebnie dziewczyny, w czym pewnie już zawiodła, a także nie dawać Lynnowi kolejnych powodów do wściekłości i podejrzeń. W czym również pewnie zawiodła. Zmrużyła lekko oczy, obmyślając dalszy plan działania i oczekując odpowiedzi. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pracownia Zegarmistrzowska | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|