|
|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Selene Kat
Liczba postów : 770 Join date : 21/05/2013
| Temat: Pomniejsza uliczka Pon Cze 27, 2016 12:50 pm | |
| Mała, poboczna alejka, prowadząca do dzielnic mieszkalnych. Pusta, groźna i rzadko uczęszczana, zarówno za dnia, o nocy nie wspominając. Miejsce naznaczone zgiełkiem i brudem miasta, pomimo ładnych kilometrów dzielących je od centrum Wishtown. Po zapadnięciu zmierzchu zapalane są lampy gazowe, z których statystycznie działa co druga. Przechodząc cała uliczkę wzdłuż można znaleźć się na hałaśliwym placu głównym. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Pon Cze 27, 2016 8:05 pm | |
| Isabelle szła nie oglądając się w tył, a Lynn podążał gdzieś niedaleko, kilka kroków za nią. Dziewczyna słyszała go wyraźnie, ale wolała przez chwilę zostać sam na sam ze swoimi myślami. Weszli w taką uliczkę, gdzie preferowałaby się nie pokazywać. Nie chodziło o to, że się bała, co to, to nie. Strach? Isabelle nie pamiętała już zbytnio co to jest strach. Na ramionach miała surdut Lynna, nie drżała już z zimna. Przystanęła, odwracając się na pięcie. - Na pewno nie jest ci zimno? - upewniła się, już chyba po raz setny, od kiedy opuścili miejskie ogrody. - Jak coś, wystarczy słowo. Nie chciała wymusić na nim takiej reakcji, a jego wyznanie sprawiło tylko, że miała mieszane uczucia. Z jednej strony mógł się wydawać kompletnym bucem pozbawionym wszelakich uczuć, z drugiej jednak strony przekonała się, że posiada je jak najbardziej. Wtedy przy szklarni, próbowała protestować, że wcale nie zamarznie, ale on się uparł. Nie do końca wiedziała, jak się zachować. Jak na dziewczynę, która miała setkę wrogów, czuła się w tamtym momencie trochę nieswojo. Zaczekała, aż się z nim zrówna i przekrzywiła ciekawsko głowę, jakby znowu była małą dziewczynką. Zaczęła tym razem iść obok, a towarzyszyły jej dziwne myśli, o jakie nigdy wcześniej by się nie posądziła. Muszę wam w tajemnicy powiedzieć, że jeszcze nie dostrzegła obrączki na jego palcu, choć chyba każda normalna osoba już dawno by to zrobiła, prawda? No, ale Isabelle chyba nie zaliczała się do tych do końca normalnych. Do głowy przyszło jej pytanie, którego nigdy nie zadałaby na głos. W życiu, nawet za cały świat, no a przynajmniej nie teraz. Zastanawiała się, czy Lynn ma ukochaną osóbkę, o której non stop myśli, nawet teraz, która na niego czeka, a on włóczy się po mieście z Inkwizytorką. Potem do głowy przyszły jej rozważania o sytuacji kobiet na tym świecie. - Hm... - zaczęła się zastanawiać. - Czy jest coś złego w pewności siebie u kobiet? - zapytała. - No bo ogólnie to damy noszą suknie, zarządzają domem, a takie dziewczyny z Inkwizycji, jak ja na przykład, są postrzegane inaczej przez nie. Jako odmieńcy... To naprawdę takie złe? Odwróciła wzrok, patrząc po uliczce. Przez moment zdawało jej się, że coś widzi. Zmyliła lekko krok, jednak miała nadzieję, że nikt, a zwłaszcza Lynn, niczego nie zauważył. Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Zdecydowanie coś nie grało, choć może to była już jej paranoja? Skaza spowodowana pracą, że zawsze spodziewała się najgorszego? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Wto Cze 28, 2016 1:44 am | |
| // Dialogi zaznaczone kursywą należą do Lynna, pogrubione do NPCa~!
Wracali w spokoju, a ze wszystkich stron dochodziły ich odgłosy mogące towarzyszyć jedynie cywilizacji. Hałas i głosy wracających do domów ludzi stawały się coraz bliższe, natarczywie naruszając błogą ciszę, dotychczas towarzyszącą im podczas rozmowy. Minęli nawet kilku przechodniów, w stanie niewątpliwej nietrzeźwości, gdy wyszli na jeden z pomniejszych placów, w końcu skręcając w alejkę, która powinna doprowadzić ich do celu. Zapadał już zmierzch. Lampy paliły się od jakiegoś czasu. Słysząc jej pytanie pokręcił głową, prychając cicho pod nosem i przybierając na wargi nieco krzywy uśmiech. Choćby teraz przeistaczał się w jeden wielki sopel lodu, jego męska duma nie pozwoliłaby mu chociażby zadrżeć z zimna, a już na pewno nie wypowiedzieć sprzeciwu na głos lub poprosić o oddanie okrycia wierzchniego. Sprawa była zamknięta od kiedy tylko zdecydował się na ten krok. Nie czuł się nawet zobowiązany dodać do sprawy choć słowo. Poruszyli dość filozoficzny temat. Nie mogła wiedzieć, jak mu to odpowiadało. Podłapał go, a od tego momentu ciężko będzie mu się przymknąć, nie dochodząc do żadnego konkretnego wniosku. - To dwie odmienne kwestie, Isa. Ubiór a pewność siebie? – zastanowił się chwilę. - Znam to jedynie z opowieści… jednak przed założeniem Inkwizycji nie do pomyślenia było, aby kobieta nosiła spodnie. Mogę się tylko domyślać, ale chyba nie jest łatwo ganiać wiedźmy w kieckach…? Kobiety stają się coraz odważniejsze, bardziej niezależne. Jednak nie stało się to za sprawą ubioru i tych nieszczęsnych spodni, które – wybacz mi to, co powiem – okropnie wyglądają na kobiecych tyłkach. Piekło zamarznie, nim do tego przywyknę. Chyba tak… - zerknął na nią niepewnie, choć z nieukrywanym rozbawieniem. Mógł się zagalopować, jednak Isabella powinna już zrozumieć, jak bardzo go to nie rusza. – Wracając jednak… - odchrząknął, zrozumiawszy, że nie o tym miał mówić. – Przed nami nowa epoka, mająca swój początek za sprawą świętej organizacji. Wkrótce nikt nie będzie zwracał na to uwagi, tak sądzę. Przypuszczam, że nawet ty wkrótce zginiesz w tłumie nieskrępowanych niczym kobiet. – Roześmiał się lekko, przykrywając usta zgiętą dłonią. - W pewności siebie nie ma niczego złego, niemalże zawsze. – Odpowiedział w końcu na pytanie dziewczyny. – Bezpośredniość ułatwia życie, Isa. – Wzruszył ramionami, nie wiedząc, po co głosi takie oczywistości. Omal nie zaczął swojej standardowej historii o tym, jak niegdyś znał kobietę do bólu prostolinijną, zakochując się w niej na zabój. Całe szczęście ugryzł się w porę w język. Mówiąc o Lilly naprawdę niechętnie się przymykał. – Nie daj się więc stłamsić, jeśli ktoś uważa twoją szczerość za przejaw bezczelności. Oczywiście w granicach rozsądku. – Pouczył ją, dzieląc się z nią swą kolejną życiową mądrością. Był zdania, że jeśli ktoś usilnie chce żyć w kłamstwie, należy mu na to pozwolić. Najwyraźniej, poza Shilvią miał jeszcze jedną wychowankę. Zastanawiał się, czy powiedział już wszystko, co chciał powiedzieć, nie zauważając chwilowej konsternacji Isabelli, ani poruszenia, jakie miało miejsce w pobliżu, tuż za ich plecami. Miała rację, coś było nie w porządku. On jeszcze tego nie widział. Najpierw dosłyszał ciche kroki, wydobywające się znikąd. Nie mogły towarzyszyć im od początku, uliczka była długa i jak zdążył zauważyć – pusta. Nie wyczuwał zagrożenia, nie miał tak skrzywionego umysłu jak Inkwizytorka, jednak gdy się odwrócił i dostrzegł kroczącą ku nim drobną, zakapturzoną postać, niewątpliwie kobiecą, poczuł się niepewnie. - Panienko… - jej lekki, cichy głos dobiegł ich, a ona nie przestawała się zbliżać. W półmroku dostrzegł, że płaszcz jest barwy ciemnoszarej, krojem odpowiadającym tym z Inkwizycji. Niemalże się wzdrygnął. Nie pasował mu jeden szczegół. Tam, gdzie powinien widnieć symbol organizacji, pozostawała wypalona, czarna plama. Musiał uznać to za przypadek, nie miał pojęcia, co może oznaczać. - Panienko, poznajesz mnie? – zwróciła się wyraźnie do Isabelli, przybliżając się, ba, nawet lekko odpychając lekko Lynna. – Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam… Tutaj, o tej porze. – Mówiąc to odchyliła lekko swój kaptur, aż dziewczyna mogła dostrzec jej blond loki okalające twarz i piękny uśmiech w wykonaniu wiśniowych ust. - Przepraszam…? – Lynn w końcu zdecydował się zareagować, znajdując się o krok od obydwu kobiet, tuż między nimi. Nie wyczuwał zagrożenia, jednak uważał, że ma tu miejsce coś dziwnego. Postanowił odpuścić, gdy usłyszał kolejne słowa nowoprzybyłej kobiety, odwracającej się do niego, jakby dopiero teraz go dostrzegła: - Czy byłby pan tak łaskawy i dałby nam pan zamienić słowo? – poprosiła go grzecznie, czekając aż ustąpi. Wzrok zwróciła na broń w jego kamizelce, wystającą w dosyć zuchwały sposób, jednak nie wyglądała na strapioną; wręcz przeciwnie, wyglądała na rozbawioną tym faktem. Cofnął się o półkroku, chcąc ofiarować im chwilę prywatności, jednak zwrócił do swojej towarzyszki niepewne spojrzenie. - Isa? – Zapytał jedynie, czekając na jej reakcję.
|
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Wto Cze 28, 2016 12:34 pm | |
| Wkopała się trochę, nie oczekiwała, że tak się rozgada. I ją samą musiał zaciekawić ten temat, skoro zadała takie pytanie. - Aż tak ci to przeszkadza, że kobiety wolą spodnie od strasznie niewygodnych sukni? - wzdrygnęła się. - powodzenia z gorsetami. Spróbuj w takim wytrzymać na dłuższą metę. A zresztą, to też pewna forma buntu według mnie. Od najmłodszych lat wpajano mi, jak mam się zachowywać. "Dążenie do piękna jest przymiotem wrodzonym kobiecie" – zadrwiła. - I na co mi to teraz? Po co udawać kogoś, kim się nie jest? Słuchała jego wywodu, ale nie przejmowała się tym, że komuś może się nie podobać fakt, iż nie nosi sukni, jak te wszystkie nadęte damulki. Dla niej było najważniejsze, że czuła się dobrze w swoim stylu, nie musiała zawracać sobie głowy konwenansami czy krępującą ruchy suknią. Może i niektóre były naprawdę piękne, ale nie potrafiła w nich wytrzymać. Przywdziewała je tylko, gdy była do tego zmuszona, Isabelle o wiele wygodniej było w jej Inkwizycyjnym stroju. - Tutejsze damy aż chwytają się za głowę, gdy widzą dziewczęta noszące ubrania inne niż suknie – pokręciła głową z udawanym niedowierzaniem. - Ach... czyli niedługo już nie będę z tych oryginalnych osóbek. Przysłuchiwała się nie do końca uważnie jego wywodowi. W tym czasie omiatała wzrokiem otoczenie, szukając najmniejszej nieprawidłowości. Opanowała się szybko. Nikt nie powinien zauważyć, że wie. - Tak, tak, tak – odpowiedziała z roztargnieniem – dziękuję za radę. Isabelle również się odwróciła, słysząc kroki za sobą. Gdy ujrzała postać, myślała przez chwilę, że to jakiś dziwny sen. Jeszcze trochę temu uliczka była pusta, a teraz była na niej, oprócz nich, kobieta w szarym płaszczu. Gdy odsłoniła kaptur, Isabelle cofnęła się lekko. - Musiała się pani pomylić... Nie znam pani – wydukała. Chwila... Mówili, że zginęła, że zniknęła. Rozniosło się wiele plotek, a Isabelle uwierzyła. Uwierzyła w gadanie ludzi, co mogło się teraz fatalnie skończyć. Dziewczyna widziała ją tylko raz w życiu, praktycznie troszkę przed czymś, co wywołało te plotki. Zacisnęła usta, jej naturalną reakcją było sięgnięcie po broń, bo działo się tutaj coś niedobrego. Jednak zamiast na rewolwer, natknęła się na pusty pokrowiec. Cholera – pomyślała. - Przecież Lynn mi go skonfiskował, żebym czegoś nie odwaliła. Wiedziała, iż osoba przed nią stojąca zdaje sobie sprawę, że broń Inkwizytorki ma w tej chwili Zegarmistrz. W tej chwili w kwestii obrony Isa miała do dyspozycji tylko swoje umiejętności. - W porządku – rzuciła do niego i posłała mu spojrzenie, jakoby całkowicie panowała nad sytuacją, czego niestety nie mogła do końca powiedzieć. Isabelle wcale, a wcale się to nie podobało, ani trochę nie była zachwycona zaistniałą sytuacją. - O co chodzi? - spytała w końcu i otaksowała ją spojrzeniem. Z pozoru niewinny wygląd mógł nieść za sobą wiele niespodziewanych rzeczy, więc nie spuszczała jej z oka ani na sekundę. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Wto Cze 28, 2016 10:49 pm | |
| - To niepoprawne stwierdzenie – sprostował natychmiast, bo w rzeczywistości nie rozumiał, jak można zagłębiać się w tak nieistotny temat jak kiecki. - Jestem wzrokowcem, Isa. Nie żywię większych uczuć do kawałka jedwabiu, zaznaczam tylko, na co zwróciłbym uwagę… w pierwszej kolejności. – Nie musiał tłumaczyć Isabelli, że gorsety jak nic innego, podkreślały kobiecość, kształty typowe jedynie dla płci pięknej; delikatność i zaokrąglenia. Mógłby rozwodzić się na ten temat, wyznać, jak uwielbiał tę czarującą grę, w której głównym celem było przedrzeć się przez setkę falbanek, warstwy tiulowych halek, tonę delikatnych koronek i niesłużących niczemu (poza przyjemnością dla oczu) kokardek. Mógłby. Jednak nie pozwolił poznać dziewczynie tej drobnej słabości. Właściwie, nie wiedział, czy ze spodniami nie będzie miał równie wiele zabawy… Wzruszył ramionami, nie potrafiąc odpowiedzieć. On nigdy nie musiał udawać, ubiór nie determinował tego kim był, a przynajmniej nie w tak znaczącym stopniu. Nigdy nie dane mu będzie poznać, ile zachodu towarzyszy nakładaniu gorsetu. I dziękował za to wymyślonemu na tę potrzebę stwórcy! Wkrótce nie mieli nawet okazji kontynuować tematu, gdy między nimi pojawiła się ta trzecia osoba, iście niespodziewanie, ale cicho, nie sprawiając wrażenia wrogo nastawionej. Gdy Lynn kiwnął głową, zrozumiawszy, że wszystko jest pod kontrolą, nowoprzybyłe dziewczę odeszło na krok, najwyraźniej chcąc, aby Isabelle uczyniła to samo. Lynn również się od nich odsunął, opierając się o pobliski mur. Noc była iście urokliwa. Księżyc wyglądał nieśmiało zza chmur, przyjemny chłód owiewał jego twarz. Sięgnął za pazuchę, wydobywając wkrótce papierośnicę i zapalniczkę. Wetknął sobie papierosa do ust, dyskretne przyglądając się dziewczynom zza leniwie uchylonych powiek, ale równocześnie nadstawiając ucha i wyłapując skrawki rozmowy między nimi: - Mówię tak, jednak… Zdziwiłabym się szczerze, gdybyś mnie pamiętała, Isabelle. – uśmiechnęła się do rozmówczyni czarująco, jednak uśmiech nie objął jej oczu. – Ja za to pamiętam cię doskonale. Byłam w akademii, rok niżej. – W końcu opuściła kaptur zupełnie. Twarz miała wciąż dziecięcą, jednak zmęczoną, jakby poszarzałą. Isabelle po raz kolejny mogła dostrzec w niej coś znajomego. Coś, czego wolałaby już nie oglądać. – Nigdy nie sprawiałaś jednak wrażenia chcącej się zaprzyjaźnić. Żyłaś w swoim świecie, prawda? – Zachichotała lekko. Przestąpiła jeszcze krok, w końcu się zatrzymując. Wzrokiem przejechała po stojącym kilka metrów dalej mężczyźnie, który w porę zdążył odwrócić wzrok, udając, że ich rozmowa zupełnie go nie interesuje. – Pamiętasz swoją ulubioną nauczycielkę, Isabelle? Och, wiem, że ją pamiętasz. Czekałam na ciebie wystarczająco długo. – głos dziewczęcia w końcu nieco uległ zmianie. Stał się nieprzyjemnie słodki, nieszczery. Mina jej zrzedła. Nie uśmiechała się więcej. Stanęła naprzeciw i… Złapała ją nagle za nadgarstki, silnie wpijając w skórę Isabelli swoje paznokcie. - A pamiętasz jej córkę?! – syknęła w końcu, przez chwilę nie pozwalając jej nawet drgnąć. – To przez ciebie musiałam odejść z Inkwizycji! To przez ciebie ona… - warknęła przez mocno zaciśnięte szczęki. Była na tyle cicha i dyskretna, że Lynn z pewnością nie pojąłby istoty zamieszania. Gdyby tylko nie przyglądał się im raz co raz. Aż wypuścił papieros z warg, nie zdążywszy się nim nawet zaciągnąć. Zareagował gwałtownie jak na niego. - Hej! – zawołał za nimi, jednocześnie zdradzając, że uważnie przyglądał się im przez ten cały czas. W ułamku sekund dobył broni należącej do Isabelli, niemal mistrzowsko ją odbezpieczył i wycelował w jasnowłosą, wiedząc, że z takiej odległości nie może spudłować. Nie miał już wątpliwości do zamiarów dziewczyny. Działo się tu coś bardzo niedobrego. Wystarczyło tylko pociągnąć za spust, prawda? Niby tak niewiele. Ruch jednym palcem. Pomimo pośpiechu z wydobyciem rewolweru, nic nie zapowiadało się na to, że prędko go użyje. Całe szczęście, nieznajoma mu kobieta jeszcze tego nie wiedziała. - Nie wtrącaj się. To nie twoja sprawa. Nie masz pojęcia… - odezwała się twardym, choć łamiącym się wraz z każdym słowem, pełnym żalu głosem. – Nie musisz ginąć. – Dodała ostatecznie. Jeśli Isabelle nie zdążyła się jeszcze wyrwać, dziewczyna puściła ją wolno, odsuwając się prędko o pół kroku, usiłując wydobyć coś z wewnątrz płaszcza. Lynn wiedział, że powinien już wtedy zareagować, jednak potrafił jedynie stać z wyciągniętą bronią, przyglądając się temu, co wkrótce miało mieć miejsce, tym samym zabierając Isabelli jej główną formę obrony. Ona by się nie wahała, pomyślał. Wszystko działo się nagle. Dziewczę wydobyło ostrze, a jakże. Piękna, stalowa tafla błysnęła w ogniach lamp. Pierwszy zamach wzięła w szale, wydając z siebie dziki okrzyk. Dłoń mu zadrżała. Nie mógł, po prostu nie mógł...
// Nie wiem, czy wszystko opisane tak jak być powinno ;-;. Jak co to pytaj! |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Cze 29, 2016 4:24 pm | |
| Nie spodobał jej się fakt, iż mają odejść kilka kroków. Wolałaby rozmawiać z przybyszką otwarcie, bez zbędnych tajemnic, ale z drugiej strony obawiała się trochę, co ta może mieć jej do powiedzenia. Gdyby nie zaistniała sytuacja, zachwycałaby się pogodą, tak niezwykłą jak na tę porę roku, pomimo niskiej temperatury. A Isabelle stała oko w oko z przybyszką. Słowa dziewczyny zdumiały Isę, przecież pamiętałaby ją z Akademii, a tymczasem spotkała ją zaledwie raz. Gdy ta całkowicie odsłoniła swoją twarz, Inkwizytorka zbladła trochę. Poznała, teraz ją poznała, nie mogła nie zauważyć zdumiewającego i przerażającego podobieństwa. - Przynajmniej nigdy się nie nudziłam – syknęła cicho Isabelle. - Czy to coś złego, że nie jestem fanką tłumów, fanką innych ludzi? Skoro dziewczyna była również w Akademii nie mogła nie usłyszeć o walniętej adeptce, która po "incydencie" została przeniesiona na szkolenie Żniwiarzy. A następne słowa tylko to potwierdzały. - Co ty bredzisz? - powiedziała cicho. Ta wypowiedź zdekoncentrowała ją tylko na moment, a przybyszka zdołała ją zaskoczyć. Ten syk kobiety sprawił, że zadrżała. Teraz wszystko zrozumiała, przypomniała sobie brakujące elementy układanki. Isabelle próbowała wyrwać swoje ręce z uścisku tamtej, lecz im bardziej próbowała, tym mocniej paznokcie wbijały się w nie. Miała wrażenie, że blondyna przecięła jej skórę aż do krwi. - Założę się, że i twoje życie zamieniła w piekło – odważyła się stawić jej czoła; nie miała nic do stracenia. Może posunęła się o krok za daleko, lecz teraz tak naprawdę obchodziło to ją tyle, co zeszłoroczny śnieg. Usłyszała Lynna i na ułamek sekundy spojrzała na niego. Stał tam, trzymając broń dziewczyny. Dlaczego się wahał? Czy miał wątpliwości, do której z nich strzelić? Próbowała postawić się w jego sytuacji. - Nie musisz ginąć? - wycedziła Isabelle i prychnęła. - Co ty mówisz? Uważaj, bo uwierzę, że po zabiciu mnie oszczędzisz również jego. Spojrzała hardo w jej oczy, a to musiało przeważyć szalę, bo puściła Inkwizytorkę. Isabelle próbowała krzyknąć do Lynna "Strzel!", jednak z jej pobladłych ust nie wydostał się żaden dźwięk. Bezskutecznie próbowała się odezwać, a wszystko działo się dla niej w zwolnionym tempie. Ostrze, które błysnęło w lichym oświetleniu uliczki, obudziło wspomnienie z lekcji obrony. Miała mniej niż sekundę na reakcję. Walka wręcz nie była jej najmocniejszą stroną, jednak coś tam potrafiła. Jakby z oddali słyszała jej wrzask. Musiała to zrobić, była to jej jedyna szansa. Odtrąciła delikatnie jej rękę, tak by złapać ją mocno za nadgarstek. Źle wyliczyła odległość i broń rozharatała jej przedramię. Nie czuła bólu, jedyne co poczuła, to spływającą po ręce ciepłą krew, którą przesiąknęła jej koszula. Kolor ubrania sprawił jednak, że nie wyróżniała się tak na niej. Niedobrze, krew utrudniała obronę, sprawiała, że broń ślizgała się w rękach, nie dając pewnego chwytu, co potrafiło być naprawdę fatalne w skutkach. Przez chwilę nie czuła bólu, nie wiedziała, jak głębokie są uszkodzenia, miała nadzieję, że nie były one zbyt głębokie. Dziwne, surdut zarzucony na ramiona krępował jej ruchy, a jednocześnie nie chciała go zrzucić na brudną ulicę. Z opóźnieniem ból uderzył w nią jak piorun. Tylko lekkie skrzywienie się mogło powiedzieć, co poczuła. Musiała to jednak wytrzymać. Automatycznie spróbowała uderzyć napastniczkę łokciem w twarz, niestety, zapomniała na chwilę, że ona też się tego uczyła... Isabelli zdążyło przemknąć przez myśl tylko to, że w końcu spełniła się rzecz, którą już dawno przewidziała, że w końcu któryś z jej wrogów się wkurzy i będzie chciał ją zabić. Jedynym czego się nie spodziewała, był fakt, że stanie się to tak szybko. - Myślisz, że tego chciałam? - powiedziała Inkwizytorka. - Że chciałam ją zabić? Zemsta nie spowoduje, że twój ból minie! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Cze 29, 2016 5:45 pm | |
| Nie taki efekt chciała osiągnąć. Celowała w jej serce, nie ramię. Chciała zabić, nie zranić. Krew ściekająca po jej ciele nie przyniosła satysfakcji. Za mało. Niewystarczająco. Chociaż… tak, ona powinna cierpieć. Zasłużyła na to. Czysta, szybka śmierć? Nie, dobrze się złożyło. Warknęła wściekle na jej słowa. To mogło oznaczać jedno. Tak, jej życie nie było usłane różami. Nigdy nie pogodziła się z bezkarnością, jaką obdarowano Isabelle za czyn, przez który powinna w jej zdaniu spłonąć jak wiedźma na stosie. Czego ona się spodziewała!? Że może mordować, kogo jej się rzewnie podoba? Nie, podobne posunięcia niosły za sobą konsekwencje. Nawet jeśli nie takie, na jakie zasługiwała. Morderstwo doprowadziło dziewczynę do szaleństwa. Efekt motyla. Z rezultatami pojawiającymi się w najmniej oczekiwanym momencie. Po latach. Nie mogła się zemścić, nie miała ku temu żadnej okazji. Aż do teraz. - Chodzi mi tylko o ciebie. Nie zasługujesz na życie! – wrzasnęła zajadle. Odsunęła się, przez chwilę doszło do szarpaniny po której dyszała ciężko. Natrafiła na godną przeciwniczkę, obie pobierały przecież naukę u tej samej osoby. Skoro nie mogła jej zabić, postanowiła ją skrzywdzić; byleby zadać ból, byleby zostawić po sobie ślad. Wolną ręką pchnęła ją na mur, skąd nie miałaby już ucieczki. – Zemsta sprawi mi przyjemność. I tyle wystarczy!!! Lynn zareagował dość późno, walcząc ze sobą. Nie potrafił zabić dziewczyny, nawet w obronie Isabelli. Bo nie, nigdy nie miał wątpliwości do kogo powinien celować. Sądził jednak, że nie miał prawa do decydowania o cudzym życiu, jak niegdyś uczyniła to Inkwizytorka. Nie był w stanie pociągnąć za spust, a więc odpowiedzialność za ranę zadaną jego towarzyszce, spadała wyłącznie na niego. Opuścił broń, minimalnie. Podszedł do nich na lekko drżących nogach. - Puszczaj, nie waż się…! – Nigdy nie zdążył dokończyć swojej groźby, bo córka zamordowanej nauczycielki w końcu zdecydowała się potraktować go poważnie, czując uścisk na swoim ramieniu. Nie mogła tego zignorować, pomimo zapewnień, że nie pragnęła mieszać mężczyzny w sprawę dotyczącą tylko jej i Isabelli. Ścisnęła mocniej rękojeść długiego sztyletu. Chlasnęła go na odlew, nim zdążył chociażby unieść ramiona w obronie. Westchnął, czując potworny ból w okolicach szyi. Krzyknąłby, gdyby tylko potrafił. Nie, słowa uwięzły mu w gardle. Broń wypadła mu z ręki, lądując z hukiem na bruku, czego on już nie dosłyszał. Cofnął się w szoku, przyciskając dłoń do ranionego miejsca. Potok krwi zalewający mu jej wnętrze, przeraził go do reszty. Poczuł odpływające siły, z ogromnym trudem przestąpił jeszcze pół kroku, po czym runął jak długi, mocno uciskając szyję, aby życie nie wyciekło z niego do reszty. Ostatkiem sił kopnął rewolwer w stronę Isabelli, mając nadzieje, że ta nie będzie wahała się tak długo jak on. Walka trwała, jasnowłosa nie dawała Inkwizytorce nawet chwili na zastanowienie się. Rzuciła się na nią, gotowa drapać, gryźć i kopać, jeśli zawiodłyby wszelakie inne metody. Lynn dusił się we własnej krwi, spoglądając niemrawo na miejsce akcji. Nie był w stanie nawet krzyczeć po pomoc. Pewnie było jednak to, że jeśli prędko jej nie otrzyma, zejdzie z tego świata.
// Lynnuś popisał się swoimi proumiejętnościami XD |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Cze 29, 2016 8:37 pm | |
| Isabelle prawie runęła jak długa, spodziewając się, że jej łokieć trafi w twarz byłej czy może niedoszłej Inkwizytorki. - Nikt z nas nie zasługuje na życie! - wrzasnęła Isabelle. - Nie nam o tym decydować! Nie widzisz, co się z nami dzieje?! - wypluwała z siebie słowa. - Zemsta i co dalej? Nie da to ci nic w życiu! Szarpały się przez chwilę, co nie było planem dziewczyny. Chciała to zakończyć jak najszybciej, a tymczasem walka przedłużała się. Pchnięta, poleciała na mur. Za atakującą widziała sylwetkę Lynna. Najwyraźniej nie miał odwagi strzelić. Podszedł bliżej, próbując przerwać walkę, a ona cięła go sztyletem. Z piersi Isabelle wyrwał się krzyk. Złość ogarniała cały jej umysł. To wszystko z powodu dziewczyny, że w ogóle istniała, że posłali ją do Akademii. Gdyby nie żyła, nic z tych rzeczy by się nie wydarzyło. Widziała, jak mężczyzna upada, a kobieta znów mierzy w nią sztyletem umazanym od krwi. Nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się jakoś wybić i zrobić salto obok blondyny. Chciała już sięgnąć po broń, gdy ta podcięła Isabellę, która runęła jak długa na ziemię. Skrzywiła się i próbowała powalić ją również kopniakiem. W końcu na coś przydało się jej to całe wysportowanie. Złapała rewolwer w prawą dłoń i prawie skokiem stanęła na nogach. Isabelle mocno niepokoił stan Lynna, postanowiła więc to zakończyć. Zarobiła drobną ranę w policzek, zanim walnęła ją za lewym uchem uchwytem rewolweru, a ta zwaliła się na ziemię, nieprzytomna. Nie miała w planach jej zabijać, jeszcze nie. Na razie miała ważniejszą rzecz na głowie. Chwyciła broń napastniczki. Krótkim prawie sprintem przypadła do towarzysza. Za dobrze to nie wyglądało. Trzęsącymi się rękoma odwiązała Lynnowi chustę. Musiała czymś przymocować prowizoryczny opatrunek, by zatamować krwawienie. Nie miała zbyt dużego wyszkolenia medycznego, podstawy jednak znała. - Cholera, cholera, cholera – mruczała pod nosem. - Jak mnie tu zostawisz, osobiście znajdę cię w zaświatach i wyślę do piekła, obiecuję. Masz tu zostać, jasne? - plotła, by ukryć zdenerwowanie. Szybko i sprawnie odcięła sztyletem kawał swojej koszuli, zwinęła go i przycisnęła gorączkowo do rany. Pomagając sobie trochę zębami, obwiązywała prowizoryczny opatrunek chustą. Używała tego, co miała pod ręką i miała wielką nadzieję, że to wystarczy. Do jej serca po raz pierwszy od długiego czasu wkradły się zimne szpony lęku. To była jej wina, że Lynn znalazł się w takim stanie. Fioletowy kolor nie był najlepszy, bo nie można było do końca ocenić, czy rana przestała obficie krwawić, ale nie miała innego wyjścia. Wolała już zniszczyć swoją część garderoby. Surdut zsunął się z jej ramion i leżał teraz na ziemi, za nią. - Nosz, cholera jasna. Lynn, idioto, nie waż mi się mnie tu zostawiać – Isabelle nie była pewna, czy mężczyzna ją słyszy, przez to wszystko, nie czuła nawet, że sama dość mocno krwawi. Teraz liczyło się to, by nie wykrwawił się na śmierć. Miała dosyć, że inni cierpią przez nią. To wszystko jej wina. Ostatnim wysiłkiem woli próbowała opanować narastającą panikę. Nie pierwszy raz widziała rany, ale nigdy nie opatrywała ich sama, całkiem opuszczona, no bo Lynna raczej w tym momencie nie można było liczyć. Och, jakże ona siebie w tamtej chwili nienawidziła. Zacisnęła mocno oczy, prosząc w duchu, by to zadziałało. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Czw Cze 30, 2016 2:02 am | |
| W pierwszej chwili poddał się uczuciu senności, jakie ogarnęło jego ciało, nie usiłując walczyć. Ból ustawał, czuł tylko przerażającą słabość i kołatanie serca, rozpaczliwie pompującego krew, wylewającą się z niego w całkiem sporych ilościach. Zacisnął w końcu powieki, nie mogąc znieść widoku szkarłatu na jego białej koszuli. Starał się oddychać miarowo, ale świadomość, że właśnie ociera się o śmierć, przysparzała mu nieco problemów w zachowaniu spokoju. Nim Isabelle zdążyła do niego podbiec, wymacał na oślep ranę – była ona cięta, dosyć głęboka, ciągnąca się od skraju żuchwy do obojczyka. Konieczna tu była pomoc lekarza. I tu rodził się bardzo poważny problem. W całym Wishtown znane mu były jedynie dwa szpitale. Niezawodna klinika doktor Deneve, której Lynn zawdzięczał życie i sprawność po wypadku, jaki przytrafił mu się ponad dwa lata temu. Nie mógł tego uczynić jednak w towarzystwie Isy, Inkwizytorki. Wiedział o niezwykłych zdolnościach lekarki i choć nigdy nie usłyszał prawdy wprost, nie wierzył w istnienie cudów, a nie dało się inaczej opisać jego powrotu do zdrowia za sprawą jej rąk. Chociaż tyle był winien kobiecie - nie pojawi się u jej progu z kimś, kto może przynieść sporo kłopotów. Drugim rozwiązaniem był sławetny szpital w Inkwizycji. Ha, dobry żart. Prędzej sczezłby na tym bruku, niż zgodziłby się na powrót w mury organizacji. Przypomnieć o swoim istnieniu? Nie w tym, ani w przyszłym życiu! Tylko jak przekazać to Isabelli….? Pozwolił się opatrzyć, leżąc w bezruchu, minimalnie eksponując szyję i współpracując, na ile pozwalały mu resztki sił. Naprawdę, wolał nie otwierać oczu, bo na widok krwi zawsze działał na niego w ten sam sposób. A teraz wszędzie było jej całkiem sporo. Uśmiechnął się na słowa dziewczyny, jednak był to wyjątkowo blady uśmiech. - Isabelle… Isa. Nie nauczyli cię w akademii… - wychrypiał z trudem, przerywając na złapanie oddechu. – Że rannemu nie należy grozić? – zaśmiał się, chociaż natychmiast tego pożałował, bo w jego obecnym stanie okazało się to bolesne. – Pomóż mi wstać… - poprosił ją, zarzucając rękę na jej bark, niemrawo odchylając powieki. Spoglądał wyłącznie na twarz dziewczyny, wiele wysiłku wkładając w to, aby wzrok nie zjechał mu gdzieś na wszechobecną czerwień. Nie mógł jednak wkrótce powstrzymać spojrzenia na córkę Inkwizytorki. Nie wyglądała dobrze, miała niewątpliwie rozbitą głowę od lądowania na twardym bruku. Ona, w przeciwieństwie do Lynna miała spore szanse na przeżycie, nawet gdyby miała spędzić tu noc w stanie nieprzytomności. - Proszę, zostaw ją… - Odważna była to prośba, jak na osobę z jedną nogą w grobie. Zwłaszcza, że dziewczę na pewno nie poprzestałoby na tej próbie morderstwa. – Na placu powinny być jeszcze jakieś dorożki ze względu na festyn… Chodź – pociągnął ją lekko, co nie było mądre, bo słaniał się na nogach i w większej części polegał na jej sile. – Zabierz ze sobą wszystko – jęknął jeszcze, choć nie był w stanie dodać, jakie miał ku temu powody. Przewidział również możliwość, że ranna w głowę dziewczyna nie dożyje jutra. Wtedy lepiej było nie zostawić żadnych dowodów zbrodni. Sięgnął po swój surdut, zaciskając go w pięści, laskę powłóczył za sobą i pozwolił Isabelli zabrać nieszczęsny rewolwer. Zapomniał jedynie o wciąż żarzącym się papierosie, jednak nie myślał do końca jasno. Niezależnie od decyzji Isabelli o życiu nieprzytomnej, wkrótce podążyli w stronę głównego placu. A szli więc w przerażająco wolnym tempie, zatrzymując się co chwilę i usiłując nie przewrócić, bo Lynn w obecnym stanie wymagał naprawdę specjalnej troski. Nie odzywał się, choć jak na złość – miał jej wiele do powiedzenia. Starał się ograniczać siły, do kiedy nie będą mu naprawdę potrzebne. Gdy doszli do lepiej oświetlonego miejsca, wsparł się bardziej na Isabelli, jedną ręką zarzucając na ramię surdut, chcąc przykryć plamy krwi i swój tragiczny stan. Ponownie minęli kilku ludzi, jednak nie zwracali oni na nich uwagi; festyn zrobił swoje. W końcu zobaczył dwa pojazdy, wokół których stłoczyło się kilka osób. Wkrótce w oddali usłyszał wesoły krzyk, niewątpliwie należący do mężczyzny: - Panie Cavendish! – Gdy zlokalizował już miejsce, z którego dochodził odgłos, dostrzegł starszego mężczyźnie przy dorożce, ćmiącego drewnianą fajkę. Ucieszył się na ten widok, aż na jego białej jak płótno twarzy odbił się uśmiech. Pociągnął Isabellę za skraj płaszcza, by podążyła właśnie w jego kierunku. – Zabawa się udała, jak widzę? – krzyczał do nich, śmiejąc się w głos. Mylnie odebrał niedołężność Lynna jako wyraz nietrzeźwości. Och, bywał nawalony, ale nigdy nie aż tak, by musieć wisieć w ramionach kobiety! Zegarmistrz odmachał mu niemrawo, ciesząc się, że prowizoryczny bandaż na jego szyi ma odcień fioletu. - Posłuchaj mnie uważnie, Isa – szepnął, ledwie poruszając ustami. Szli, dystans między dorożkarzem zmniejszał się nieubłaganie. A on wciąż miał jej zbyt wiele do powiedzenia. – Jeśli podczas drogi stracę przytomność… Za nic nie pozwól mu zabrać mnie do szpitala w Inkwizycji. Rozumiesz? Nie wybaczę ci tego, jeśli mu na to pozwolisz… - Zamknął ponownie oczy, jakby patrzenie i mówienie w tym samym momencie sprawiało mu zbyt wiele problemu. – W pracowni mam wszystko, co potrzebna na tę ranę. Albo… w mojej posiadłości. Byle nie Inkwizycja, rozumiesz?! – powtórzył rozpaczliwie, jakby potrzebował jej słowa, by móc iść dalej. Był na nią skazany. Znaleźli się zbyt blisko powozu, więc zamilknął, poprawiając kołnierz w surducie i szczelnie okrywając krwawe plamy na koszuli. Zdobył się na kiwnięcie głowy w stronę czekającego na nich mężczyzny, chociaż porzygał się niemal z wysiłku. - Zapraszam, o proszę, proszę pani! – Właściciel dorożki otworzył im drzwi, chcąc pomóc Isabelli dostać się do środka. Był iście energiczny i wesoły. Lynn po jego minie mógł już wnioskować, że plotki związane z prowadzeniem Inkwizytorki „po pijaku” wcale go nie ominą. Przyjął to ze względnym spokojem, jako że nie miał innego wyboru. Pokonanie stopnia prowadzącego do wnętrza pojazdu okazało się być lekko ponad jego siły. Wczołgał się do dorożki, bo wejściem tego nie było można nazwać. Opadł na jedno z siedzeń, w końcu zrzucając ciążący mu surdut, rzucając laskę w kąt. Teraz zostało mu tylko nie kopnąć w kalendarz. Dyszał ciężko, jakby właśnie skończył przed kimś uciekać. Ukrył twarz w miękką poduszkę, jęcząc w nią cicho. Wciąż czuł wilgoć na palcach, którymi uciskał ranę. Nie wróżyło to niczego dobrego. - Do rezydencji, panie Cavendish? – zawołał mężczyzna, zasiadając na swoim miejscu, nim drzwi od pojazdu się jeszcze zamknęły. Odpowiedział mu niezrozumiały pomruk Lynna zza materiału siedzenia, mogący oznaczać wszystko. Ściskając lejce, wychylił się nieco, zwracając się tym razem do Isabelli: - Dokąd zawozimy tego starego opoja? – zachichotał, pozwalając jej zdecydować. Lynn nie próbował się odezwać więcej, bo wychodziło mu to z marnym skutkiem. Wyczekiwał jednak odpowiedzi Inkwizytorki. I nagle, przypomniało mu się o istnieniu Shilvi, na wypadek, gdyby wybrała opcję jego domostwa, a nie pracowni. Mógł mieć tylko nadzieję, że dziewczynka spała już głęboko i nie będzie wyściubiała nosa za próg swojego pokoju.
// Mam nadzieję, że mi wybaczysz decyzję za Ciebie o ratowaniu dupy Lynna i pójściu do powozu xD |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Czw Cze 30, 2016 9:16 pm | |
| Z ogromnym wysiłkiem uśmiechnęła się lekko, choć cała ta sytuacja nie wyglądała dobrze. Ranę jak najszybciej powinien zobaczyć lekarz. Nie oszukujmy się, pielęgniarka z Isabelle żadna. Znała tylko podstawy, ale trochę gorzej było z zastosowaniem ich w praktyce. Nie miała wątpliwości, iż nie mogą zostać w tym miejscu, zwłaszcza że napastniczka była tylko nieprzytomna. - Nie wstawaj! - prawie krzyknęła i próbowała zmusić go, by dalej leżał, ale Lynn był uparty. Z wyraźnym trudem pomogła mu wstać. Ból powoli zaczął ustępować, co raczej dobrym znakiem nie było. Niepokoiła ją jego bladość, słyszała, że wykrwawianie się było śmiercią podobną do zasypiania. Zapanowała jakoś nad sobą, ponieważ Lynn nie powinien sobie zdawać sprawy z tego, jak martwi ją jego stan. Nie miała bladego pojęcia, czy jej się to udało, trochę marną byłaby aktoreczką. Podążyła za jego spojrzeniem w kierunku córki nieżyjącej Inkwizytorki. - Spokojnie – szepnęła. - Jest tylko nieprzytomna. Dziewczyna nie mogła przecież zabijać każdego, kto stanie jej na drodze. Prośba Zegarmistrza zdziwiła ją bardzo. Chciała spytać "Dlaczego?" Nie uśmiechało jej się zostawiać tutaj nieszczęśniczki. W jakiś sposób trzeba by sprawić, żeby była nieszkodliwa. Ale podejrzewała bardziej, że ludzie uznają ją za pijaną, jeżeli pójdzie do nich z tą sprawą. No i wolała nie zostawiać w tej chwili Lynna samego. Chciała już coś zrobić, gdy pociągnął ją lekko. Z niechęcią pozwoliła zostawić napastniczkę. Pokiwała tylko głową na znak zgody. Swoją broń wcisnęła do pokrowca, nawet nie czyszcząc jej z krwi; porzuciła również sztylet, woląc już nigdy więcej mieć z nim do czynienia. Wędrówka przez miasto ze słaniającym się Lynnem było niemal ponad jej siły. Zacisnęła jednak usta; musiała dać radę. Mijali ludzi, którzy wracali z festynu. Serce kołatało jej się niespokojnie w piersi ilekroć ich mijali. Teraz zaczynały się schody, albowiem dotarli do bardziej uczęszczanych miejsc. Nie trudziła się z zakrywaniem krwi, specjalnie na takie rzeczy dobierała kolorystykę ubrań, by nie było widać krwistych plam. Isabelle była zmuszona przybrać na twarz fałszywy uśmiech. Zgodnie z wolą Lynna podążyli w kierunku dorożkarza. - Nie mów tak, nie stracisz przytomności – próbowała go przekonać cichutkim szeptem. - Dlaczego nie chcesz byśmy pojechali do szpitala? Zajęliby się tobą profesjonaliści – umilkła, chyba nic nie mogło go przekonać. - Zgoda – powiedziała w końcu, trochę niechętnie, bo w końcu znaleźli się blisko dorożki. Och, już wyobrażała sobie te plotki. Inkwizytorka odprowadza pijanego zegarmistrza. Nie uśmiechało jej się to, ale jaki miała wybór? - Dziękuję – uśmiechnęła się wymuszenie i przyjęła pomoc od dorożkarza. Wchodząc do pojazdu przypadkowo uderzyła się w zranioną rękę. Siłą powstrzymała jęk, opadając na siedzenie. Jej towarzysz jęczał tylko, więc, chcąc czy nie, musiała przejąć inicjatywę. - Szkoda byłoby biedaczka zostawić na ulicy – uśmiechnęła się Isabelle i zachichotała, w końcu musiała grać. Miała tylko nadzieję, że Lynn nie będzie miał jej tego za złe. - Do rezydencji, proszę. Ostrożnie poruszyła ręką. Podejrzewała, że przecięta została jedna z większych żył. Jej rana nie była aż tak groźna jak ta Lynna, ale mogła jej poważnie zaszkodzić, a upływ krwi mocno osłabić, co już było trochę widoczne. Skoro byli już w dorożce, mogła jako tako zająć się sobą. Musiała znowu obedrzeć kawał swojej koszuli, obwiązała nim mocno miejsce tuż ponad raną, by krew nie dopływała do niej póki co. Niestety, nie mogła tak zrobić na dłużej, by móc jeszcze kiedyś się nią posługiwać. Przyłożyła dłoń do piekącego policzka i skrzywiła się, czując krew pod palcami. Oby nie została blizna. Gdy tylko ruszyli, mimo wszystkim panującym zasadom, wolała czuwać, więc przeniosła się na podłogę koło siedzenia Lynna. - Trzymasz się jakoś? - zaczęła słabo. Wyjęła rewolwer i zaczęła go czyścić rękawem, dla zabicia czasu, a przede wszystkich dla odegnania potwornego zmęczenia. Emocje opadły, pozostawiając praktycznie zerowe zapasy energii. Przecież nie mogła się poddać, nie teraz. - Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – bardziej próbowała przekonać samą siebie niż podnieść Cavendisha na duchu. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Pią Lip 01, 2016 4:18 pm | |
| Powóz ruszył, do uszu dobiegł go miarowy tętent kopyt, a jego bezwładne ciało poruszało się wedle podskoków, jakie sprawowała im dorożka sunąca po wybrukowanej drodze. Odwrócił z trudem głowę, leżąc na całej długości siedzenia po jednej stronie, nogi zakładając na obitą czerwoną satyną wewnętrzną ścianę dorożki, oczywiście zostawiając nań ślady swoich buciorów. Zupełnie nie był w stanie przejąć się czymś tak nieistotnym, jego jedynym celem aktualnie pozostawało przeżyć do dnia kolejnego. Co i tak sprawiało wrażenie na niezłe wyzwanie. - Isa… - zaczął apatycznie. – Moja rana będzie wymagała zszycia. Mam nadzieję, że znasz się na rzeczy. Albo… masz chociaż okruchy wiedzy na ten temat. – Jak wiedział, szkolenie balsamistów różniło się od tych dla żniwiarzy. Mimo że ostatecznie zajmował się typowo inżynierskimi kwestiami, przeszedł przez wszystko, co mu Inkwizycja zgotowała, łącznie z pamiętnymi sekcjami zwłok i podstawami leczenia. W razie czego gotów był ją poinstruować, chociaż nic nie zapowiadało się na bezbolesny zabieg. – Jak ja nienawidzę widoku krwi… - westchnął nagle, bo zrobiło mu się słabo, a płynny szkarłat tylko wszystko pogłębiał. Nie mówił tego jeszcze nikomu. Jedynie jego towarzysze z akademii wiedzieli, że jako jedyny potrafił mdleć w reakcji na podobne obrazy. - Też jesteś ranna – spostrzegł się w końcu, gdy przeniósł nieprzytomne spojrzenie na poczynania dziewczyny. Nie odpowiedział na jej pytanie, jego stan był na gołe oko widoczny, a on wolał się nie użalać nad sobą bardziej, niż było to konieczne. – Z mojej winy… - wychrypiał z żalem. – To coś poważnego? Może… powinniśmy jednak jechać do szpitala – stwierdził bardziej, chodź w jego planach zdanie miało być pytaniem. - Przepraszam, nie potrafiłem... Nie mógłbym, nawet w twojej obronie – bredził trochę od rzeczy, a jego głos był słaby. Odwrócił wzrok, nie będąc w stanie nawet na nią spoglądać. Odgłosy dobiegające go zza uchylonego okienka w pojeździe zdradzały, że wydostali się już poza uliczki, zjeżdżając na bardziej dzikie i odludne tereny. Do jego rezydencji wciąż pozostawała spora odległość. Mieli sposobność zawrócić i pojechać w inne miejsce. Milczał dłuższą chwilę, oddychając jedynie cicho. Zamknął oczy i choć sprawiał wrażenie nieprzytomnego, w jego głowie wciąż się kotłowało od natłoku minionych wydarzeń. Żałował, że nie rozegrał tego w inny sposób. - Muszę ci podziękować. Cieszę się, że zostawiłaś ją przy życiu, choć wcale nie musiałaś tego robić – „nawet jeśli przysporzy ci to teraz trochę problemów…”, dodał w myślach. Nie miał dziewczynie za złe, że go zraniła, w końcu przecież działała we własnej obronie. A śmierć kolejnej osoby nie zmieniłaby niczego.
|
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Pią Lip 01, 2016 7:57 pm | |
| Miarowy tętent kopyt uspokajał. Wsłuchując się w niego można było nawet, przy dużym znudzeniu, wyobrazić sobie, że układa się w słowa. Powtarzające się regularnie. Dorożka nie była jakoś mega zdobiona, ale na potrzeby mieszkańców wystarczała. Zdało jej się, że się przesłyszała. Tak, na pewno musiało jej się to zdawać, ale chwilę później uświadomiła sobie, że jego słowa były jak najbardziej realne. Przeraziło ją to. - J... ja i szycie? Pogrzało? - uświadomiła sobie, co powiedziała. - Znaczy... ym... Znam tylko podstawy, szycia już mnie nie uczyli, nie zdąż... - przerwała. Lynn nie musiał wiedzieć o tym, że ją przenieśli z balsamisty na żniwiarza. W tym drugim "zawodzie" stawiali bardziej na szkolenia bojowe, sztuki walki, obsługę i posługiwanie się bronią, skuteczne obezwładnianie, tego typu rzeczy. Niuanse pierwszej pomocy zostawiali balsamistom. Dla żniwiarza liczyły się podstawy, o resztę mieli się troszczyć inni. - Skąd ja to znam... Ale chyba mi tu nie zemdlejesz, czy nie stracisz przytomności, co? Taka drobna osóbka jak ja sobie z tobą nie poradzi. Przygryzła wargę. Widok krwi jej już nie ruszał. No dobra, raz prawie puściła pawia na jej widok, ale to było lata temu, gdy jedna z jej koleżanek w akademii dostała krwotoku z nosa i Isabelle miała się nią opiekować. Ale ta dziewczyna miała nią umazaną całą twarz. Wyglądało to masakrycznie. Z początku chciała powiedzieć mu: "Wielkie brawa za refleks geniuszu", ale w porę ugryzła się w język. To był ani czas ani miejsce na to. - No proszę – ostrożnie skrzyżowała ręce i prychnęła tylko. - Teraz nagle zmieniasz zdanie. O mnie się nie martw, najwyżej wykrwawię się tutaj, a ty będziesz musiał patrzeć na szkarłat mojej krwi. Albo stracę rękę. I co ty znowu bredzisz? Jaka twoja wina? Aż tak powalona nie jestem, żeby wymagać od byłego balsamisty skakania napastniczce do gardła – tak, obrażaniem po części próbowała się podnieść na duchu. Stała taktyka, lepiej spróbować zażegnać relację, zanim dojdzie do poważniejszych kłopotów, a z taką dziewczyną jak Isabelle było o nie bardzo łatwo. - Rozumiem. Nie każdy jest zdolny do... zabijania... - odwróciła wzrok. Wyjechali z ciasnych uliczek miasteczka. Inkwizytorka nie za bardzo wiedziała, dokąd dokładnie się kierują. Nigdy wcześniej bowiem nie zawędrowała nawet w okolice rezydencji. Sama mieszkała w Inkwizycyjnym pokoiku i, dzięki podwójnej pracy, już od dawna zbierała pieniądze, by kupić sobie własny dom. Wiele razy wyobrażała sobie skromną, acz elegancką rezydencję. Z dużym ogrodem, może i nawet sadem oraz altanką w zaciszu. Ciekawa była, czy kiedyś uda jej się to zrealizować, a także czy dożyje takich czasów. - To... - speszyła się, gdy Lynn się odezwał – naprawdę nic takiego. Żałuję tylko, iż to spotkanie skończyło się w taki sposób. Gdyby nie ja, te wydarzenia nie miałyby miejsca... Wiedziała, że ona wróci i spróbuje znowu. Może nie dziś, może nie jutro, ale za tydzień, rok czy kilka lat wróci i będzie próbowała ją zabić, chora z zemsty. Ale tym razem Isabelle spróbuje jej stawić czoła samemu, nie mieszając w to innych i nie narażając ich na niebezpieczeństwo. - Naprawdę przykro mi, że tak wyszło – powiedziała. Skoro chciał, ona nie zmieni swojej decyzji co do miejsca docelowego. Poradzi sobie z raną, jednak obawiała się, czy Lynn dożyje jutra. Oczy same jej się zamykały, walczyła z tym przez chwilę, ale skapitulowała i przymknęła je na krótki moment. Tak się jej przynajmniej zdawało.
// zt x2 |
| | | Astaroth Połykacz ognia
Liczba postów : 397 Join date : 06/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Wto Lut 21, 2017 3:50 pm | |
| Powiedzmy sobie wprost i raz na zawsze wyjaśnijmy jedną rzecz - nikt normalny nie chodzi po ciemku uliczkami, na których ciężko znaleźć kogoś za dnia. Zwłaszcza samotnie, kiedy jest tylko nieszczególnych rozmiarów kobietą. Tej nocy było inaczej. Niewysoka kobieta o dwubarwnych włosach przez chwilę biegła wzdłuż niej, a następnie, rozglądnąwszy się wokół w poszukiwaniu zagrożenia, zwolniła do szybkiego marszu. Dyszała ze zmęczenia, a jej dzikie, roziskrzone spojrzenie prześlizgiwało się po otoczeniu. Widziała w oddali paru napitych kolesi, ale to zdecydowanie nie byli ci ludzie, którzy ją ścigali. Byli zbyt weseli, było ich zbyt mało. Czyżby zgubiła pościg? Zerknęła jeszcze w jedną z bocznych uliczek, ale przemknęła obok niej dość szybko, zauważywszy trzy stojące w niej i dyskutujące Inkwizytorki. Niby nie miała czego się obawiać z ich strony, ale czort wie, może już mieli na nią jakiegoś haka, bo nie dość, że pracowała dla Cyrku, to jeszcze wyglądała dość specyficznie. Nawet, kiedy na głowę miała naciągnięty kaptur, to część siwych kosmyków dalej była widoczna. Miała jednak wrażenie, że Inkwizycja w tej chwili to był jej najmniejszy problem, nawet jeśli zaledwie parę uliczek stąd miała ich cholerną siedzibę, a w tych okolicach aż roiło się od fanatycznych morderczyń. Odwróciła się, nie przestając kroczyć naprzód. Jeśli uda jej się dotrzeć do Cyrku (a wszystko wskazywało na to, że jej się uda), to można powiedzieć, że wyszła z tej bitwy korzystnie. Złoty zegarek, ukradziony jednemu z rzezimieszków, który również na pewno nie zdobył go w uczciwy sposób, będzie mogła sprzedać go za całkiem niezłe pieniądze. W ostateczności będzie miała całkiem miłą ozdobę. Ewentualnie przegra ją w karty. Tak czy siak, póki co było całkiem nieźle... A raczej byłoby, gdyby nie obróciła się w tamtym momencie, szukając zagrożenia za sobą, podczas kiedy ono nadeszło od boku. Przez cały rząd niedziałających lamp i związane z tym egipskie ciemności nawet nie zauważyła grupki wielkich, wyjątkowo groźnie wyglądających mężczyzn. Na jej nieszczęście, byli to dokładnie ci sami, którym najpierw zakosiła cenny łup, a później uciekała przed nimi przez chyba pół miasta. Jeden z nich zakrył jej twarz swoją wielką łapą i przyciągnął bliżej muru. Biedna nie miała szans, a nawet jeśli ktoś usłyszał jej mocno stłumiony krzyk i wierzgającą sylwetkę, to z całą pewnością nikt nie miał zamiaru jej pomóc, bo byłoby to z góry skazane na niepowodzenie. Lepiej dać czwórce osiłków skatować ją na śmierć. - I tu cię mamy. Myślałaś, że uciekniesz? - najniższy z nich stanął naprzeciwko Astaroth, która próbowała go kopnąć, ale ten odsunął się na bezpieczną odległość, szczerząc się paskudnie. - Charakterna. A nie słyszała, że złodziei się nie okrada? - zapytał, jakby w ogóle oczekiwał po niej odpowiedzi, ale cyrkówka jedynie dalej usiłowała się wyrwać. Skorzystała z tego, że stojący za nią zbir nieco poluźnił uścisk i najpierw z całej siły ugryzła go w rękę, a następnie korzystając z chwili zamieszania rąbnęła go pięścią w szczękę, lecz kiedy próbowała uciec, dwójka mężczyzn złapała ją mocno za ramiona i przygwoździli do ściany tak mocno, że aż pociemniało jej w oczach i syknęła z bólu. - Wiedźmia kurwa - warknął najniższy z nich, zapewne przywódca tej małej bandy i wbrew wszelkim konwenansom kopnął ją w brzuch. Gdyby nie fakt, że dalej była trzymana w pionie, bez wątpienia zgięłaby się w pół na chodniku, plując i charcząc. - Myślisz, że nie widziałem, kiedy przypaliłaś mi płaszcz? Że dam się nabrać na tę sztuczkę z kominkiem? Najchętniej oddałbym cię tym idiotom z Inkwizycji, ale myślę, że śmierć byłaby dla ciebie nagrodą - trzymał jej twarz, aby móc patrzeć jej w oczy, a ona wcale nie odpuszczała. Nie spuściła z niego wzroku nawet, kiedy ten wyjął z kieszeni drobny nożyk, a jeden z jego kamratów najpierw wyjął zegarek z jej płaszcza, a później zaczął szarpać jej ubrania. Czuła się jak zwierzę w klatce, osaczone i zagrożone, gotowe kąsać, byle się uratować. Z tym, że nie miała siły na obronę. Wisiała prawie bezwładnie w rękach dwóch zbirów, niezdolna ustać na nogach z bólu i zmęczenia. Nie była nawet w stanie użyć magii. Po pierwsze, do tego również potrzebowała energii. Po drugie, i najważniejsze zarazem: nie mogła wyczarować niczego, póki była pod nosem Inkwizycji, bo wbrew słowom zbira, śmierć to była dość okrutna kara za samoobronę. W związku z tym jedynym, co czuła prócz bólu, był ogromny gniew. Taki, który mógłby spowodować niepohamowany pożar, trawiący całe miasto. Towarzyszyła mu jedynie nutka bezsilności, która dodatkowo napędzała cały mechanizm złości. Ponownie zaczęła się wyrywać, ale wtedy jeden ze zbirów wykręcił jej rękę tak mocno, że niewątpliwie uszkodził ją na najbliższe dni, nawet tygodnie, a to rozsierdziło ją do reszty. Mogli ją okraść i pobić w ciemnej uliczce, nawet próbować zgwałcić, ale pozbawienie jej możliwości odstresowania się w czyimś łóżku po tych wydarzeniach to było przegięcie! Próbowała zaprotestować, ale zamiast tego z jej ust wydobył się tylko bolesny jęk. Była bezbronna, a do tego okrutnie zła, chociaż zdawało się, że powoli godziła się ze swoim losem, albo obmyślała jakąś niezbyt dobrą taktykę, która miała pomóc jej wyjść z tej beznadziejnej sytuacji. |
| | | Vengeful Spirit Mściwy Duch
Liczba postów : 71 Join date : 07/02/2017
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Wto Lut 21, 2017 4:26 pm | |
| Vengeful wędrowała skacząc z dachu na dach wzdłuż głównych uliczek miasta. Korzystała z tego, że w końcu zwykli ludzie jej nie widzieli. Może to i dobrze? W końcu na sam widok czegoś takiego biegającego po mieście niejedna kobieta zeszłaby na zawał, a mężczyzna narobił pod siebie. Czerwone ślepia mściwego ducha lustrowały puste uliczki w poszukiwaniu czegoś czym mogłaby zająć myśli. Była boso, a jednak nie czuła zimna. Całe jej ciało było zimne jak lód, a jednak krew płynęła w jej żyłach. Zerknęła w stronę jednego z zaułków, w którym buszował kot wewnątrz śmietnika. Sierściuch może kiedyś był biały sądząc po tym, że teraz przybrał popielate umaszczenie z licznymi śladami błota oraz bliżej niezidentyfikowanych substancji. Był brudny i wyglądał jak siedem nieszczęść, a jednak mimo swojej niedoli nie odczuwał nawet krztyny gniewu czy agresji. Ilu to bezdomnych pałało gniewem spowodowanym przez swój stan oraz bezradność? Te emocje były dosyć smaczne. Spirit jeśli ktoś z nich był w stanie ją wezwać zawsze była proszona o to żeby wyrównać rachunki, które osoba miała zanim stała się żebrakiem. Zanim wszy zagościły na głowie takiego osobnika, pewnie był jakimś szlachcicem, który w skutek niekorzystnego obrotu interesu oraz fałszywemu sojusznikowi sięgnął bruku. Zawsze tacy ludzie prosili o doprowadzenie winowajcy do takiej samej ruiny, tak by ich cierpienie było równomierne. Ucieleśnienie zemsty się na to godziło i na różne sposoby niszczyło interesy. Wywoływało halucynacje, paranoję jak również niekorzystne zbiegi okoliczności. Kot spojrzał na nią i zasyczał złowieszczo, a następnie czmychnął z pojemnika na śmieci w głąb zaułka. Zwierzęta ją zawsze widziały i bały się jej. Mogły być jak ten kanarek, którego mają górnicy w kopalniach. Kanarek, który miał sygnalizować toksyczne substancje mogące zabić tą kruchą istotę jaką jest człowiek. Venge odwróciła wzrok i dalekim susem przeskoczyła na kolejny dach. Pod jej stopami zaskrzypiały kafelki, a Mściwy Duch znalazła się na skrzyżowaniu. Wyczuwała, że z lewej strony nadciągało zbiorowisko negatywnych emocji. Wiedzionych pragnieniem zemsty oraz odegrania się. Postanowiła śledzić tą piękną i smaczną woń, która mogła stać się jej dzisiejszą kolacją. Uśmiechnęła się delikatnie, a następnie zeskoczyła na dół. Zaczęła biec po ulicach, zostawiając na śniegu ślady swoich stóp. Była jak żarłoczny, mięsożerny kruk, który upatrzył sobie nową padlinę do skubania. Moralną padlinę, którą byli ludzie niezdolni do przebaczenia bliźniemu. Gatunek, który cały czas toczył ze sobą wojny oraz mordował się praktycznie od zawsze. Ich nienawiść względem siebie była czymś co najwyraźniej nie miało dna. Tak samo jak ich głupota i zapatrzenie w siebie. Uważali się za władców tego świata jednak nie mieli pojęcia o pewnych siłach, które działają. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że pośród nich może kroczyć duch czekający tylko na zew. Na to jedno wezwanie, które miało przypieczętować pakt. Nie lękała się nikogo. Inkwizycji, Cyrku, Nosicieli ani Wiedźm. Żadna z istot nie budziła strachu w Vengeful Spirit, gdyż to ona jest jego ucieleśnieniem. To właśnie poprzez dokonanie zemsty wzbudzała trwogę w sercach ludzi, którzy znali tę legendę. W końcu udało jej się dogonić źródło tej nienawiści oraz gniewu. Wyszła zza rogu i obserwowała scenę pobicia młodej dziewczyny. Nie była przy całej rozmowie jednak zapowiadało się, że mężczyźni podążą za swoimi instynktami i najpierw ją zgwałcą, a potem zabiją w mękach. Mogli również zatrzymać ją jak swoje zwierzątko i znęcać się tak długo, aż sama odebrała sobie życie. Jednak dziewczyna emanowała znacznie smaczniejszym kąskiem niż agresorzy. Emanowała tą słodką bezradnością, tym gniewem wymieszanym z prośbą o pomoc. To było najlepsze danie na jakie Mściwy Duch mogła sobie pozwolić. Definitywnie mężczyźni jej nie widzieli. Błękitnoskóra zjawa z czerwonymi ślepiami oraz w czarnym pancerzu podeszła bliżej dziewczyny. Stanęła bezpośrednio za jej oprawcami. Bez słowa obeszła ich i zbliżyła się w pobliże prawej ręki Astaroth. Spojrzała jeszcze raz na jej oprawców, a potem rzuciła syczącym i chłodnym głosem, niemalże tak zimnym jak cała zlodowaciała część tego świata. - Żałosne stworzenia, które nie potrafią niczego osiągnąć samemu. Mogę rozwiązać Twój problem jeśli tylko zechcesz jednak wszystko ma swoją cenę. Jeśli się nie pośpieszysz możesz zginąć, tak więc decyduj. Mściwy Duch dokona zemsty na nich, jednak zważ na me słowa, gdyż oko za oko, ząb za ząb. Mściciele zostaną naznaczeni, a winni ukarani – powiedziała przystawiając rękę praktycznie do dłoni As. Wystarczyło by lekko ją zacisnęła, by uścisnąć duchowi dłoń. Duch ani nie nalegał, ani nie poganiał. Decyzja pozostawała w rękach czarownicy. Dosłownie. - Jaką mam zadać im karę? – ponowiła. Jej błękitny płomień okalający białe włosy płonął nieprzerwanie jak latarnia, jednak najwyraźniej mężczyzni nie widzieli tego światła. Mogła ją na chwilę obecną najwyraźniej widzieć tylko As, a nawet dotykać. Palce oraz wnętrze dłoni było chłodne od temperatury na zewnątrz jednak Vengeful również nie wydzielała żadnego ciepła. Nie było tego charakterystycznego dymka pary przy każdym oddechu. Czerwone ślepia patrzyły teraz w oczy dziewczyny oczekując tego jaką decyzję podejmie. |
| | | Astaroth Połykacz ognia
Liczba postów : 397 Join date : 06/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Lut 22, 2017 9:31 am | |
| Kiedy poczuła, że jeden z mężczyzn ponownie szarpnął za jej ubrania, usiłując je rozedrzeć lub zdjąć, cała ta bezsilność jeszcze bardziej w niej narosła. Wiedziała, że nie miała absolutnie żadnych szans w starciu z tą grupką, nawet przestała się wyrywać i spuściła głowę w nadziei, iż to w jakikolwiek sposób uspokoi osiłków i przynajmniej przestaną nią miotać jak kukłą albo będą delikatniejsi. Czuła się zła i upokorzona, potraktowana jak najgorszy śmieć. Nigdy nie znalazła się w aż tak beznadziejnej sytuacji, zawsze jakoś udawało jej się czmychnąć nawet z największych opałów, używając bardziej lub mniej wyrafinowanych sztuczek do omamienia wroga i zostawienia go daleko w tyle. Teraz się nie dało. Została sama i musiała się poddać, a tego uczucia nienawidziła najbardziej na świecie. Spodziewała się kolejnego ciosu. Prawdę mówiąc, w tym momencie chciała po prostu zemdleć, żeby nie musieć znosić tego upokorzenia na trzeźwo, ale zamiast tego czas jakby zwolnił. Świat zastygł w bezruchu, jedynie Astaroth mogła poruszyć się w nim nieco i nieznacznie unieść głowę do góry, aby zobaczyć, co było przyczyną tej anomalii. Jej oczom ukazał się Koszmar... Nie, to nie był Koszmar. Mógł go przypominać, ale coś wiedźmie podpowiadało, że tym razem nie miała do czynienia z tego typu stworem. W tej zjawie było coś innego, czego bliżej nie potrafiła określić. Nie dlatego, że była piękną, niebieskoskórą kobietą, która napawała As swoistym szacunkiem do swojej osoby i budziła grozę, ale z drugiej strony wzbudziła w niej iskierkę nadziei. Poniekąd była to jedyna postać, która mogła wyciągnąć ją z tej okropnej sytuacji, więc kimkolwiek ona nie była, desperacja Astaroth kazała wierzyć jej, że oto przybył ratunek. Do czasu, kiedy zjawa się odezwała. Słowa, wypowiedziane tonem chłodnym jak centrum Antarktydy, brzmiały jak kusząca propozycja z ogromnym haczykiem. Prawie namacalna była pogarda skierowana zarówno w stronę oprawców, jak i samej ofiary, co paradoksalnie jeszcze bardziej zirytowało czarownicę. Początkowo chciała uścisnąć chłodną dłoń ducha, ale skończyło się tym, że jedynie ją musnęła opuszkami palców, a następnie zacisnęła dłoń w pięść i splunęła krwią gdzieś na bok, na bruk. Oto kopnął ją zaszczyt i będzie mogła na chwilę uratować się i zemścić na zbirach, którzy chcieli ją skrzywdzić, a w zamian zostanie zabita przez ducha. Nie ma co, biznes życia. - Czego chcesz w zamian? Ręki? Nogi? Duszy? Całej mnie? Nie jestem pewna, czy to dobry interes - szepnęła drwiąco, ponownie zwieszając głowę. Dopiero po chwili dotarło do niej, że czegokolwiek duch by nie chciał, to i tak będzie lepsze od zbiorowego gwałtu i śmierci. Nie chciała skończyć jak jej matka - poniżana przez mężczyzn i sprowadzona do roli przedmiotu, który można wykorzystać i porzucić. Astaroth nigdy nie pragnęła wieść takiego życia, dlatego podążyła swoją własną ścieżką, z daleka od mężczyzn, lecz wciąż blisko przyjemności. Nie mogła zginąć w ten sposób, poniżona i zhańbiona, samotna gdzieś na paskudnej ulicy. Z dwojga złego wolała stać się pożywką dla zjawy, wcześniej zemściwszy się na swoich oprawcach. Spojrzała na Mściwego Ducha, a jej tęczówki zdawały się płonąć żywym ogniem - tak wezbrały w niej negatywne emocje, że była blisko wybuchu. - Chcę, żeby te skurwysyny cierpiały do końca życia. Niech ześwirują, nie mogąc spać w nocy, niech nie będą mogli żyć w normalny sposób i skrzywdzić kogokolwiek. Chcę, żeby cierpieli, aż się sami nie zarżną - syknęła, delikatnie zaciskając obolałą dłoń na dłoni ducha. Zapewne nikt nie spodziewałby się po tej małej, wesołej kokietce takich słów, ani w ogóle chęci sprawienia komuś tak dotkliwej krzywdy. Ale teraz miotała nią nienawiść i chęć zemsty, a na dodatek to był jedyny sposób, żeby nie splamić swojego imienia do reszty. Desperacja? Też. To mógł być jedyny sposób, aby wyjść z tego bez większego uszczerbku na zdrowiu, a nawet jeśli duch po wszystkim będzie chciał ją zabić, będzie to śmierć znacznie lepsza i Astaroth umrze z uśmiechem na ustach. |
| | | Vengeful Spirit Mściwy Duch
Liczba postów : 71 Join date : 07/02/2017
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Lut 22, 2017 12:27 pm | |
| Pozorne zwolnienie czasu było jedynie iluzją w umyśle Astaroth, którą zaserwowała jej Vengeful Spirit. Mogła zsyłać koszmary, złowieszcze wizje, jak i również wedrzeć się do czyjegoś umysłu. Dlaczego tak robiła przed podpisaniem paktu? Myśli były znacznie szybsze niż słowa. Mogły płynąć w niemalże setkach na sekundę. Pozornie wtedy kontrahent miał więcej czasu na podjęcie decyzji oraz zastanowienie się nad tym czy chce dokonać zemsty. W tym wypadku było to na tyle komfortowe, że As mogła rozważyć za i przeciw nim tamci by ją pobili lub zgwałcili i zakatowali. Perspektywa upływu czasu była kwestią postrzegania go. Jeśli zaburzy się ten zmysł, wtedy można zatrzymać czas danej osoby. Vengeful właśnie takiego zaburzenia dokonała. Za życia najpewniej zaprosiłaby dziewczynę do swego łoża. Pokazała jej to i owo oraz dosłownie spełniła każdą zachciankę jaką tylko by chciała. Vengeful porzuciła dawne „ja”, które było teraz nieistotne. W końcu nie może już wrócić do tamtych czasów i jedyne co jej pozostało to żywić się emocjami oraz chęcią zemsty. Obie rzeczy aż kipiały i wylewały się z Połykaczki ognia. Stanowiła świetne źródło pożywienia oraz wyglądała iście kusząco. Wyczuła ten moment zawahania, a zjawa którą spowijała teraz ciemna aura niczym płaszcz, cierpliwie czekała. Wahała się, a zatem rozważa propozycję. Zwykłe muśnięcie nie uznawane było za zgodę. - Dowiesz się kiedy wypowiesz życzenie – powiedziała zakładając ręce na piersi. Czas powoli wracał do normy, jednak wszystko nadal działo się w zwolnionym tempie. Ślimaczyło się niemiłosiernie, bo nawet myśli prędzej czy później nadgonią upływający czas. Vengeful tylko się uśmiechnęła kącikiem ust na widok płonących żywym ogniem tęczówek. Szykowała się najlepsza uczta w jej życiu. Złość wzbierała w dziewczynie, która najwyraźniej nie zdawała sobie nawet sprawy jak dużo szkód może sama uczynić. Zjawa cierpliwie czekała, dała się gotować emocjom Astaroth, która wypowiedziała w końcu swoje życzenie. - Niech tak się stanie. W zamian za to… wezmę sobie Ciebie i zostanę obok by przypominać o tym co Cię czeka – powiedziała i zacisnęła dłoń dziewczyny. W magiczny sposób, a dokładniej za pomocą telekinetycznego szybkiego ruchu podobnego do cięcia, obie dłonie zostały skaleczone i krew obojga wymieszała się ze sobą. Następnie wewnątrz dłoni Astaroth zaczęła się pojawiać blizna w kształcie spirali. Było to bardzo bolesne, jakby ktoś przystawił jej rozgrzaną tyczkę do znakowania bydła i wyrył w ten sposób stempel wewnątrz dłoni. Czas wrócił do normy, a opryszki, które wcześniej trzymały As teraz najwyraźniej również widzieli Vengeful, która emanowała czarną energią podobną do smogu. Odsunęli się momentalnie od dziewczyny i ducha, jednak zanim cokolwiek zdążyli powiedzieć lub zrobić, czarna energia owinęła się wokół ich ciał. Otuliła ich niczym kokon i uniosła na około 30 centymetrów w powietrze. Właśnie teraz do ich umysłów pompowane były złowieszcze wizje. Byli rozszarpywani przez swoje najgorsze koszmary. Przeżywali dokładnie to co wszystkie osoby, które do tej pory doznały krzywdy z ich rąk. Wszystko to, a na dodatek więcej właśnie odbywało się w ich głowach. Dla Astaroth mogła to być chwila, a dla nich były to dni, miesiące, a potem lata. Lata tortur umysłowych, które zastosowała wobec nich Vengeful. Po chwili całun opadł wraz z mężczyznami, którzy teraz w pozycji embrionalnej trzęśli się ze strachu. Ślinili się i mamrotali o pająkach wyżerających ich wnętrzności oraz o wężach miażdżących ich ciała. Cuchnęli uryną, która była pozostałością po tym szoku emocjonalnym jakiego właśnie doznali. - Uciekajcie nędzne robaki – powiedziała Vengeful jednak dla Astaroth ten głos wydawał się inny niż wcześniej. Milszy, melodyczny, cieplejszy. Nie wiedziała co usłyszeli mężczyźni ale chyba coś naprawdę strasznego, gdyż w pośpiechu zaczęli się podnosić i uciekać z wrzaskiem. Mściwy Duch przykucnęła przy dziewczynie. Nie chciała jej szarpać, a po prostu złapała ją pod nogi, a drugą ręką podtrzymała ją o siebie. Spojrzała jej w oczy i rzekła miłym dla ucha głosem – Jesteś moja ale najpierw doprowadzę Cię do porządku zanim wezmę co mi należne – powiedziała enigmatycznie i powstała wraz z dziewczyną w swoich ramionach. Nie była obciążeniem dla ducha. Nawet najmniejszym po tej uczcie jaką jej zaserwowała. - Złap się – rzuciła po czym skoczyła na jeden z dachów – i prowadź do swego domostwa – dokończyła. Podczas każdego susa Mściwy Duch wspomagała się telekinezą, by skoczyć odpowiednio wysoko z obciążeniem jakim była Astaroth. Dziewczyna nadal nie czuła żadnego ciepła od ducha, ale przynajmniej zimne ciało nagrzewało się równie szybko jak wytracało temperaturę. Chwyt ducha był pewny, ale jej pazury nie wbijały się w ciało trzymanej. Mogła teraz przyjrzeć się bliżej rysom twarzy albo przetestować miękkość odsłoniętej piersi. |
| | | Astaroth Połykacz ognia
Liczba postów : 397 Join date : 06/02/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Lut 22, 2017 9:02 pm | |
| Haczyk pod tytułem "podpisz umowę, to ci ją przedstawię" połączona z delikatnym przyspieszeniem czasu wcale nie wpłynęłyby na decyzję Astaroth, chociaż dla innych mogłyby być niezłym bodźcem. Ona zadecydowała już chwilę wcześniej. Mimo, że śmierdziało to na kilometr, to i tak zdawało się być wygodniejszym rozwiązaniem, a wiedźma już nie miała siły sprzeczać się z duchem ani negocjować lepszych warunków. Niech stanie się to, co miało się stać. Tak jak podejrzewała, stwór nie miał zamiaru się ograniczać i chciał "wziąć ją". Nie wiedziała tylko, co miała znaczyć druga część jej zachcianki, ta o przypominaniu, co ją czeka, ale nie miała czasu wyrazić tego w jakikolwiek sposób. W jednej chwili poczuła, jakby ktoś żywcem przypalał jej rękę albo wbijał w nią ostrze, próbując przebić dłoń na wylot. Sapnęła boleśnie i mocniej zacisnęła palce na dłoni Mściwej, która wydawała się być nieporuszona całą sytuacją. Ot, kolejny śmiertelnik próbował rozorać jej rękę paznokciami zaraz po tym, jak sama ją sobie nacięła magicznym czymś, nic ciekawego. Czas wrócił do normy tak samo szybko, jak wcześniej zwolnił do ślimaczego tempa. Poczuła, że oprychy puściły ją, a zaraz po tym osunęła się na kolana, niezdolna do ustania w miejscu z powodu bólu i emocji oraz zgarbiła się nieco. Spojrzała na swoją dłoń i w świetle bijącym od włosów Mściwej dojrzała paskudną bliznę przypominającą znamię w kształcie spirali. A więc własnie zawarła przymierze krwi z duchem. Nigdy nie sądziła, że pokusi się na aż takie kontakty z postaciami nadnaturalnymi. Wiedziała, że to niebezpieczne bardziej, niż igranie z ogniem. Tym razem nie miała jednak wielkiego wyboru. A musiała trafić na wyjątkowo potężną bestię, bo kiedy otrząsnęła się z początkowego oszołomienia, wokół niej wisiały cztery postaci owite czarną mgłą. Chwilę przyglądała się temu zjawisku, nie śmiąc drgnąć ani o centymetr, jakby jej też mogła stać się krzywda, gdyby zrobiła coś źle. Póki co cierpieli tylko ci, którzy cierpieć mieli. Mimo wszystko było to przerażające. Mężczyźni tkwili nad ziemią przez zaledwie parę chwil, a następnie opadli wokół Astaroth, kuląc się i mamrocząc przerażające rzeczy, przez co dziewczyna odsunęła się na kawałek od nich, przestraszona jak nic. Jeśli będzie jej dane przeżyć to spotkanie, to na pewno nie będzie mogła zasnąć przez najbliższych parę dni. Skuliła się jeszcze nieco, kiedy bandyci zaczęli uciekać w popłochu. Wyglądała teraz na taką bezbronną i małą w obliczu Vengeful. Zupełnie jakby pogodziła się z losem i oddawała w pełni w jej ręce. Na chwilę obecną było jej wszystko jedno, jak duch się z nią rozprawi, byle zrobił to szybko. Zamiast tego zjawa uniosła ją i, o dziwo, zdawała się być znacznie mniej straszną. Jej spojrzenie złagodniało tak samo jak ton, jakim odzywała się do wiedźmy. W tym momencie As była w stanie uwierzyć, że może jednak nie chodziło tu o jej życie, tylko o coś zgoła innego. Tym bardziej, iż zjawa chciała... doprowadzić ją do porządku? - D-dziękuję? - wymamrotała niemrawo, przypatrując się jej twarzy. Niebieska, ale całkiem ładna jak na kogoś, kto nie żył. Jeszcze nie miała odwagi dotknąć jej płonących włosów, zgrabnego ciała ani niczego innego, ale to pewnie kwestia czasu, bo była naprawdę ciekawa postaci, która właśnie uratowała jej życie. Tylko jedna rzecz nie dawała jej spokoju i wymagała wyjaśnienia. - Czy wytłumaczysz mi teraz, kim jesteś i czego ode mnie chcesz w zamian za... to? Co to znaczy, że jestem twoja? - spojrzała w miejsce, z którego dobiegały okrzyki obłąkanych niedoszłych gwałcicieli-morderców, a następnie zerknęła niepewnie na Mściwego Ducha. Bądź co bądź, to była dość ważna sprawa, bo bez tego Astaroth nie wiedziała, czy cieszyć się swoim życiem, czy pogodzić ze śmiercią lub silnym uszczerbkiem na zdrowiu. Posłusznie objęła kobietę zdrową ręką, następnie czyniąc to samo, ale znacznie wolniej, z tą uszkodzoną i napiętnowaną, krzywiąc się z bólu. Wtuliła się w pierś swojej wybawicielki, nie mając za bardzo innego wyboru. Była zmęczona i tak zmarnowana, że nawet trzymanie głowy w pionie przychodziło jej z trudem, ale, co dziwne, nie miała też zamiaru sprawdzać wielkości i właściwości walorów Mścicielki. Klękajcie narody i wołajcie lekarza, było z nią naprawdę źle! - Czy wiesz, gdzie jest Cyrk? - szepnęła, przymykając oczy i bardziej wtulając się w ducha. Poniekąd dlatego, że właśnie znajdowały się na tyle wysoko, iż gdyby przypadkiem wyślizgnęła się z objęć stwora, po prostu skończyłaby swoje życie w bardzo widowiskowy sposób, roztrzaskana o bruk. W takich warunkach wypadałoby skapitulować, tym bardziej, że chwilowo Vengeful wykazywała dobre zamiary, o ile nie kłamała z tym zaniesieniem do domostwa i doprowadzeniem do porządku. Tak czy siak, Astaroth nie miała absolutnie siły ani chęci na protesty, więc wyjątkowo poddała się woli ducha, pozwalając się nosić po dachach jak... Tutaj nie będzie żadnego dobrego porównania. Miała tylko nadzieję, że nie wywalą jej z Cyrku, jak przyprowadzi do niego... to. W końcu "to" poniekąd uratowało jej życie, powinni być chociaż trochę wyrozumiali. |
| | | Vengeful Spirit Mściwy Duch
Liczba postów : 71 Join date : 07/02/2017
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Lut 22, 2017 10:03 pm | |
| W gruncie rzeczy Vengeful najpierw chciała usłyszeć życzenie by móc je właściwie wycenić. Nie było ono wysoką ceną, a szaleństwem kilku osób nie było czymś specjalnie trudnym. Energia ducha wniknęła w ich ciała przez co koszmary oraz halucynacje będą prześladować ich do końca życia. Najprawdopodobniej doprowadzając przy tym do samobójstwa dlatego też uczyniła Astaroth „swoją”. Potrzebowała stałej dawki emocji, a dziewczyna właśnie podpisała kontrakt na eksploatowanie tego źródełka. Nie oznacza to jednak, że Vengeful będzie się jedynie żywiła w ten sposób. Życie nieśmiertelnej istoty bywa bardzo nudne oraz puste, a kontrahentka ma tę pustkę wypełnić jak najlepiej się tylko da. Do ostatnich chwil jakie jej pozostaną w życiu. Strach, który odczuwała dziewczyna kiedy kuliła się na ziemi był jak przystawka zachęcająca do skosztowania dania głównego. Znamię, które wypaliła we wnętrzu jej dłoni nie zabliźni się i pozostanie do końca na tej smukłej i delikatnej rączce. Skaleczenie natomiast dosyć szybko się zagoi gdyż nie było tak głębokie jak mogło się zdawać. Nawet nie potrzebna będzie do tego regeneracja Mściwego Ducha, a zwykły opatrunek na kilka godzin. Stało się jednak coś czego od dłuższego czasu zjawa nie doświadczyła. Ktoś jej… podziękował? Zwykle spotkanie z kontrahentami kończyło się na tym, że błagali by nie pokazywała się ponownie. Lękali się jej, a dziewczę w jej ramionach nie pragnęło nawet uciec. Mimo, że mogło próbować się wyrywać to jednak tego nie zrobiło. Kuszące, drobne usta wyrzekły to jedno magiczne słowo – dziękuję. Może trochę niepewnie, ale jednak. Vengeful Spirit przymknęła oczy i kiwnęła głową. Jeśli duch kiedykolwiek dobrze się czuł to było to w trakcie dwóch momentów zazwyczaj. Pierwszym z nich było dokonanie zemsty, a drugim momentem była obserwacja efektów tejże. Teraz doszedł trzeci element, którego wcześniej nie doświadczyła, a był przyjemny. Coś co przypomniało jej o dawnym „ja”, które pogrzebała głęboko wewnątrz siebie. Tej istoty, która spełniała marzenia. - Jestem Vengeful Spirit. Nie, nie jestem koszmarem ani wiedźmą. Jestem bytem, który wykracza poza śmierć. Jestem ucieleśnieniem zemsty. Podpisując ze mną pakt zapłaciłaś za tamto życzenie. W momencie kiedy tamta czwórka umrze, Twoja dusza po śmierci będzie należała do mnie. Jak zatem brzmi Twoje imię? – czarna energia spowiła naznaczoną dłoń Astaroth i pociągnęła ją nieco w górę, by pokazać znak – Naznaczyłam Cię jako mojego kontrahenta. Widzisz mnie jednak widzą mnie też nosiciele, wiedźmy oraz obiekty zemsty – nie wspomniała o zwierzętach, które również ją widzą celowo gdyż uznawała je za coś nieistotnego. - Zaś za życia… będziesz mi służyć jako towarzystwo dla zabicia czasu – powiedziała i czarna energia puściła jej dłoń, a przeniosła się na kosmyki włosów. Odgarnęła je delikatnie na prawą stronę i zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Mściwy Duch słysząc krzyki obłąkańców tylko się uśmiechnęła obnażając przy tym swoje śnieżnobiałe ząbki. Odczuła również ten dyskomfort Astaroth. Ból również był emocją o dosyć specyficznym smaku. W dużej ilości mógł się bardzo szybko przejeść, a najprościej porównać go można do ziemniaków w daniu. Jest dodatkiem lecz nie daniem głównym. Będzie musiała zbadać rękę dziewczyny bo mogło dojść do zwichnięcia i jedyne co trzeba będzie zrobić to usztywnić oraz stosować regularne masaże. Nie mogła pozwolić, by jej nowa zdobycz miała niesprawną rękę. - Wiem – odpowiedziała i zaczęła dalekimi susami pokonywać drogę w bardzo szybkim tempie. W końcu gdy kończyły się budynki, Vengeful Spirit wzleciała. Nie na skrzydłach, które miała przypięte do pleców, a telekinezą unosiła się w powietrzu wraz z Astaroth wtuloną w nią. Dziewczyna rozgrzewała ciało Mściwego Ducha, który miał zanieść ją dokładnie tam gdzie mogła odpocząć. Nie była widoczna przez przechodniów, a mknęła dosyć szybko w stronę Cyrku. Kierowana przez dziewczę odpoczywające w jej ramionach. Musiała tylko pokazać gdzież znajduje się jej własne lokum. Vengeful starała się unikać wzroku cyrkowców i wślizgnąć się niepostrzeżenie do namiotu bądź wozu, który został jej wskazany. Otworzyłaby drzwi i odłożyła swoją zdobycz na łóżku. - Rozbieraj się – rzuciłaby i swymi zimnymi dłońmi pomogłaby ściągnąć odzienie, by móc obejrzeć dłoń oraz ciało dziewczyny do woli. Kwestia czy się zgodziła, bo Spirit powiedziała to w trybie rozkazującym, aczkolwiek nadal tym przyjemnym i miłym dla ucha głosem. /Rozumiem, że ZT za oboje. Napisz w miejscu gdzie Venge Cię podrzuci i tam kontynuujemy :3 |
| | | Fiona Everdell Męczennica
Liczba postów : 146 Join date : 02/09/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Pią Kwi 14, 2017 12:41 pm | |
| Niebo już powoli szarzało, a delikatna, poranna mgła spowijała uliczkę. Obcasy butów Lany wybijały miarowy, szybki rytm, choć kobieta starała się iść jak najciszej. Nie chciała zwrócić na siebie niczyjej uwagi, lecz jednocześnie śpieszno jej było do domu; w końcu zaraz po zakończeniu pracy w karczmie zaszła do mieszkania tylko na chwilę, by zmienić przebranie, a następnie ruszyła na umówione spotkanie z pewną wiedźmą. Męczennica już znała prawdziwą tożsamość przedziwnej damy, jednak wciąż brakowało jej pewnych dowodów. Liczyła, iż wkrótce je zdobędzie. Przystanęła na moment, gdyż do rąbka jej sukni przyczepiła się jakaś zagubiona gałązka. Z niechęcią oderwała nieproszonego towarzysza i odrzuciła go daleko od siebie. Jakby tego było mało, cały dół sukni był ubłocony, gdyż wiedźma wymyśliła nocny spacer niebrukowanymi dróżkami na obrzeżach miasta. Powtarzała, że to romantyczne, a na sam koniec ucałowała Lanę w policzek. Męczennica już wiedziała, że gdy tylko przekroczy próg domu, umyje dokładnie twarz. Zdążyła zrobić kilka kolejnych kroków, gdy nagle opanowało ją dziwne uczucie. Pewnego rodzaju niepokój, wrażenie bycia obserwowaną, może lekki lęk? Obejrzała się za siebie, jednak nikogo tam nie dostrzegła. Nie usłyszała również żadnych dźwięków. Dziwne. A jednak ludzie znikają w niewyjaśnionych okolicznościach. Postanowiła opuścić tę uliczkę jak najprędzej. |
| | | Karen Rutherford Mistrzyni Psów Gończych
Liczba postów : 32 Join date : 11/04/2017
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Pią Kwi 14, 2017 3:07 pm | |
| Delikatna mgła unosiła się nad lasem. Ptaki już dawno pieśnią witały wstający dzień, a drzewa sprawiały wrażenie powoli budzących się istot, wciąż zawieszonych między tym światem, a światem snu. Nie było jeszcze promieni słońca, przedzierających się przez mgłę, nie było jeszcze powodów, by budzić cały las. Póki co tonął w szarości. Melancholii dodawał zapach świeżej, porannej rosy. Wydawać by się mogło, że otoczenie mogło ukoić każdą duszę, rozproszyć każdą złą emocję. Ale nie w tym przypadku. Była wściekła. Wściekła na siebie, na wiedźmy, na wszystko wokół. Już była na tropie, już miała ją dopaść. W głowie już miała wizję swoich szponów, naruszających delikatną strukturę skóry. Jednak wszystko wzięło w łeb i czarownicy znów udało się zmylić pościg. Karen nie była w nastroju, by dociekać, jak to się dzieje. Czuła jedynie bezgraniczną wściekłość. Przykucnęła, próbując opanować oddech po szaleńczym biegu. Chciała zgubić emocje, zapanować nad sobą. Jeśli teraz straci kontrolę... Z głuchym warkotem wbiła pazury w ziemię i przeorała nimi mokre podłoże. Zmrużyła oczy, nerwowo oblizała wyszczerzone kły. Uniosła łeb. Potrzebowała odpoczynku. Skierowała się znów w stronę Wishtown. Miasto zdawało się jeszcze spać, ale ona wyczuwała już pierwsze kroki na ulicach. Przemykała w cieniu, uważnie obserwując i nasłuchując. Kierowała się w stronę siedziby Inkwizycji, w stronę domu. Musiała zebrać siły i spróbować ponownie. Nie pozwoli się pokonać jakiejś podrzędnej wiedźmie. Niedoczekanie. Przystanęła i zastrzygła uszami, gdy zorientowała się, że jedną z pobocznych uliczek ktoś idzie. Powoli znów ruszyła do przodu, uznając, że jest to zwykła mieszkanka. Nie chciała jej wystraszyć, więc schowała się głębiej w cieniu. Wtedy coś zwietrzyła. Niezbyt wyraźny, ale jednak... Niemożliwe. Być może szczęście się do niej uśmiechnęło, ale nie zdążyła się nad tym zastanowić. Zadziałała instynktownie. Rzuciła się do przodu, wyskakując zza dziewczyny i z niewielkim trudem przewróciła ją na bruk. Przygniotła swoim ciężarem, lewą rękę przyciskając do jej klatki piersiowej, a pazury prawej wbiła tuż obok głowy kobiety. Zbliżyła kły niebezpiecznie blisko najpierw szyi, później twarzy. Jednocześnie całą sobą chłonęła zapach, który znała aż za dobrze. TA Wiedźma. Z gardła wydobył się wibrujący warkot. |
| | | Fiona Everdell Męczennica
Liczba postów : 146 Join date : 02/09/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sob Kwi 15, 2017 2:17 pm | |
| To wydarzyło się zbyt szybko, by Lana zdążyła cokolwiek zarejestrować. Ledwie pojawiło się owe dziwne uczucie, ledwie zdecydowała się przyśpieszyć kroku, a już w następnej chwili leżała na ziemi, przyciśnięta doń silną ręką... o ile to była jeszcze ręka. Na nic teraz zdały się wieloletnie treningi skrywania swoich uczuć, instynkt wziął górę a z gardła kobiety wydarł się okrzyk przerażenia. Patrzyła prosto na wilczy pysk wykrzywiony gniewem i żądzą mordu. Serce niemalże uciekło męczennicy z piersi, gdy postać jeszcze bardziej zbliżyła się do niej i zaczęła czujnie obwąchiwać swoją ofiarę. A przynajmniej tak myślała o sobie w tym momencie Lana, która mimowolnie zacisnęła powieki, by nie patrzeć na napastnika. Mijały sekundy, przypominające raczej godziny, a kobieta nieco opanowała paniczny strach, który był tak niepożądany w tej sytuacji. Starała się leżeć prawie nieruchomo, aby nie sprowokować bestii do ataku, jednocześnie przesuwając dłoń w kierunku połów płaszcza. Chciała sięgnąć po swój sztylet, by ugodzić postać w bok. Kobieta nie sądziła, aby zrobiło to stworzeniu większą krzywdę, jednak mogło umożliwić jej ucieczkę. O ile tylko bestia jej nie przyłapie. |
| | | Karen Rutherford Mistrzyni Psów Gończych
Liczba postów : 32 Join date : 11/04/2017
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sob Kwi 15, 2017 6:12 pm | |
| Zdawała się nie zwracać uwagi, na kim właściwie się znajduje. Widziała strach, a to ją dodatkowo nakręcało. Gniew. Zabić wszystko. Zagryźć, rozszarpać. Utopić we krwi. Zamoczyć w niej kły, pazury. Poczuć metaliczny zapach w nozdrzach, poczuć metaliczny posmak w pysku. Rozkoszować się tą chwilą. Całkowitą dominacją. Łeb wciąż trzymała blisko dziewczyny, jednak nie zrobiła nic więcej. Nie poruszyła się. Niech wiedzą. Niech drżą. Będą świadomi. Wszystko zaleje mrok. Zapłacą. Nadchodzi ona. Nadchodzi bestia. W następnej chwili nie widziała pod sobą męczennicy, nie czuła zapachu, który doprowadził ją do szaleństwa. Otoczenie się zmieniło. Duszno. Prawie zabrakło jej powietrza. Rysy postaci się zmieniły. I zmieniały wciąż. Nie mogła wziąć kolejnego oddechu. Ogarnęła ją panika. Widziała pod sobą... Nie! Cofnęła się, wpadła w ciemność. Chciała coś złapać, znaleźć oparcie. Nie znalazła. „Karen-” Wilgotne powietrze poranka przywróciło jej świadomość. Odskoczyła gwałtownie, zachwiała się na łapach. Chwilę jej zajęło, by wyostrzyć spojrzenie. Straciła panowanie nad zmysłami. Szlag. Który to już raz...? Nieważne. Chwilowo zapomniała o dziewczynie, którą prawie na śmierć przeraziła. Czuła rozpacz. Zimne, cienkie jak nitki ramiona żalu niemal rozrywały ją na kawałki. Nigdy cię więcej nie zobaczyłam. A jednak wracasz prawie codzień. Cofnęła się jeszcze o kilka kroków. Odrzuciła łeb w tył i zawyła przeciągle. Odejdź. |
| | | Fiona Everdell Męczennica
Liczba postów : 146 Join date : 02/09/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Pon Kwi 17, 2017 7:35 pm | |
| Postać tkwiła nieruchomo i nie zwróciła uwagi, jak kobieta nieśmiało wsuwa rękę pod płaszcz i dobywa sztyletu. Chłód metalu dodał Lanie pewności, dzięki której nawet rozchyliła powieki. Szybko zorientowała się w sytuacji i już wiedziała, że będzie musiała atakować na ślepo. Wstrzymała oddech, spięła mięśnie i... Bestia nagle odskoczyła. Lana na moment zamarła, zaskoczona takim obrotem spraw. W następnej chwili poderwała się do siadu, z którego chciała natychmiast wstać i przygotować się do ewentualnego starcia, lecz zamiast tego spojrzała na oblicze stworzenia. Pierwszy raz dokładnie, pierwszy raz bez panicznego strachu. I wtedy zorientowała się w swojej pomyłce. Wstyd rozpalił policzki Lany gorącem. Poznała ją. Już nie bestię. Mistrzynię. Ani panika, ani pogardliwe lekceważenie, które męczennica żywiła względem psów gończych, nie mogły usprawiedliwić tego błędu. Zaledwie sekundy dzieliły ją od zaatakowania innej inkwizytorki, która nie tylko nie sprawiała problemów organizacji, lecz również godnie ją reprezentowała. Przynajmniej takie plotki słyszała Lana. Choć kobieta czuła głównie zażenowanie, zalała ją też fala subtelnej ulgi. W końcu nie groziło już jej żadne niebezpieczeństwo. W końcu cóż mogła zrobić jej mistrzyni psów gończych, widząc przed sobą... ...zwykłą kobietę, na której zapewne wyczuła smród wiedźmy. Lana zerwała się na nogi, akurat w momencie, gdy powietrze przeszyło wilcze wycie. Męczennica nie była pewna, czego jest ono oznaką, jednak miała nadzieję, iż mistrzyni najpierw pyta, a potem gryzie. |
| | | Karen Rutherford Mistrzyni Psów Gończych
Liczba postów : 32 Join date : 11/04/2017
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Sro Kwi 19, 2017 2:25 am | |
| Na szczęście Lany, Karen faktycznie najpierw pytała, potem ewentualnie rozważała gryzienie. Uspokoiła emocje. Wyprostowała się, przymknęła powieki i otrzepała futro z porannej rosy gwałtownymi ruchami. Upierdliwość. Gdy otworzyła oczy, przypomniała sobie, że nie jest sama. Zauważyła, że dziewczyna nie jest już przerażona, więc bez wątpienia musiała znać mistrzynię. Każdy inny raczej reagował odwrotnie. Dostrzegła także ostrze w dłoni męczennicy, ale postanowiła nic nie robić z tym faktem. Ot, i tak wiele by nie zdziałała tą wykałaczką. Podejrzewała, że zagubiona duszyczka jest z Inkwizycji, wyczuła nawet na niej cieniutkie niteczki tegoż zapachu. Więc skąd ślad wiedźmy? Stała pewnie na łapach, dumnie prezentując swoją zdeformowaną sylwetkę. Wbijała bystre spojrzenie brązowych oczu w Lanę. I wtedy doznała olśnienia. Męczennica? - Gdzie ona jest?! - spytała krótko, chociaż brzmiało to bardziej jak warknięcie, ale nie było w nim nic agresywnego. Ot, krótkie pytanie. Bezpardonowe dość. W końcu, po cóż tracić czas na powitania, pogaduszki, rozprawianie o pogodzie, gdy wiedźmy czekały? Karen nie zwracała uwagi nawet na to, że dziewczyna powinna się przed nią skłonić lub w jakikolwiek inny sposób okazać szacunek. |
| | | Fiona Everdell Męczennica
Liczba postów : 146 Join date : 02/09/2016
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka Czw Kwi 20, 2017 2:26 pm | |
| Czujnie spojrzenie mistrzyni sprawiło, że Lana najpierw nieco zesztywniała, a w następnej chwili schowała broń. Chciała okazać, że jej zamiary są czyste, nawet jeśli przez wcześniejszy strach i zaskoczenie gotowa była dźgać na oślep. Męczennica nigdy wcześniej nie miała okazji do osobistego kontaktu z mistrzynią psów gończych, jednak przez tę krótką chwilę zdążyła ocenić ją jako osobę, którą lepiej mieć po swojej stronie. Kobieta postanowiła współpracować z wyższą rangą inkwizytorką, przynajmniej tak długo, póki nie zaszkodzi to jej własnym działaniom. I wtedy padło pytanie, którego skrycie obawiała się Lana od momentu, gdy rozpoznała Karen. - Kto? Krótka, instynktowna odpowiedź. Lana jeszcze nie wiedziała, że mistrzyni już powiązała ją z Inkwizycją. Właśnie w tej chwili wahała się między obowiązkiem udzielenia informacji, a zaangażowaniem w tę sprawę. Nie chciała oddać swojego celu, swojej ofiary, która dla mistrzyni (a tak przynajmniej sądziła Lana) będzie przypadkową wiedźmą. Męczennica tak wiele wysiłku włożyła w to, by dotrzeć do nieuchwytnej czarownicy, usidlić ją, przywiązać do siebie... Tak wiele wysiłku, tak wiele obiecującej satysfakcji... Nie chciała się dzielić... Jeszcze nie teraz... Momentalnie poczuła zimny gniew, jakby Karen właśnie w tym momencie wyszarpała jej z rąk ulubioną zabawkę, jednak nie dała tego po sobie poznać. Postanowiła oszukać mistrzynię, skierować ją na inny trop, podrzucić jej inny cel, jakąś inną podejrzaną o czary. Byleby odsunąć ją od tamtej wiedźmy. Bo Lana bardzo nie lubiła, gdy ktoś zabierał jej zabawki. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Pomniejsza uliczka | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|