Imie i nazwisko: Louise Anker
Wiek: 21
Kraj Pochodzenia: Francja
Pseudonim: Lou / "Author"
Grupa: Mieszkańcy
Ranga: Augmentee
Zawód: Pisarka / Dowódczyni sekcji wywiadowczej w organizacji Grey Heaven
Historia:
Wishtown - Ponury Bór - Czas Obecny
David powoli otworzył oczy i rozejrzał się po miejscu, w którym się znajdował. Niestety nie była to dla niego najprzyjemniejsza pobudka. Panowało przenikliwe zimno, a miał na sobie samą koszule i spodnie a dodatkowo został dotkliwe pobity przez nieznanych mu mężczyzn. Jego cała twarz go bolała i ledwo widział na lewe oko, które było mocno podpuchnięte. Najgorszy był jednak jego nos, który został złamany, co zmuszało go do oddychania przez usta. Po rozejrzeniu się David mógł zauważyć, że nie jest sam w swojej niedoli, ponieważ obok niego leżała czerwonowłosa kobieta, która była związana, zakneblowana a dodatkowo ktoś jej zakrył oczy. I podobnie jak on, była dość poturbowana, ale nie tak poważnie. Nie byli jednak sami, bo przed nimi stał wysoki, brodaty mężczyzna, ubrany w czarny materiałowy płaszcz, burgundowy długi szalik, półbuty i czarne skórzane rękawiczki. Był to naprawdę ciekawy ubiór, szczególnie że znajdowali się w gdzieś lesie, pomiędzy drzewami. Oprawca jednak miał nad obojgiem tę przewagę, że miał w ręku rewolwer, którym właśnie w niego celował.
- Widzę, że się pan obudził panie Dernel. Ma pan przed sobą dużo pracy - wymruczał i głową wskazał mu łopatę obok niego. O nie, nie zamierzał umrzeć od tak! W końcu był członkiem Inkwizycji a dokładniej żniwiarzem. Jakiś nieznany mu pies nie mógł go zamordować tu i teraz.
- Wydałeś właśnie na siebie wyrok śmierci! Myślisz, że nie… - Zaczął swój monolog, który został przerwany przez świst pocisku, który uderzył w drzewo znajdujące się obok niego. Mężczyzna przed nim jednak nie wystrzelił, a po prostu podniósł swoją rękę do góry. Czyli nie był sam. David, bo tak się zwał, zaczynał się więc powoli denerwować, bo jego szanse na zachowanie życia dość nagle zaczęły topnieć.
- Sara Dernel, czyli pańska żona oraz Ingrid Dernel, czyli pańska córka żyją w Londynie w kamienicy na ulicy Westcot w budynku o numerze dwadzieścia pięć w mieszkaniu numer cztery. Jeśli ceni pan życie swojej rodziny, to najlepszym rozwiązaniem jest zaczęcie kopać. Więc kop, kurwa - Rozkazał spokojnie, kończąc zdanie niezbyt w nim potrzebnym przekleństwem, a następnie odbezpieczył broń, dalej celując w głowę Inkwizytora, który zbladł, słysząc o swojej rodzinie. Więc po prostu wstał, złapał za łopatę i zaczął kopać obok siebie. Wiedział co robił. Kopał grób. Ale wolał kopać grób tylko dla siebie niż dla siebie i swojej żony i córki.
- Myślę, że na razie wystarczy ci grzeczności. Wiem kim jesteś oraz gdzie pracujesz. Nie rusza mnie to zupełnie, bo twoje życie zostało już przesądzone. Jakkolwiek rozegrasz ostatnie godziny swojego życia to i tak przegrasz. Ale od ciebie zależy, jak wielkim przegranym zostaniesz. - Stwierdził Frans, spokojnie wpatrując się w kopiącego Inkwizytora. Co prawda miał ochotę go zabić tu i teraz, ale tak nie osiągnąłby swojego celu. A miał zamiar sprawić mu katorgę. Psychiczną i fizyczną. Zresztą tak samo, jak wiedźmie która leżała obok David, która niestety okazała się zbyt niebezpieczna, by utrzymywać ją przytomną. Najpewniej jej śmierć będzie dla niej mało “kameralna”, ale nie o to w tym chodziło.
Oslo - Posiadłość Ankerów - 1845
Frans dość spokojnym krokiem poruszał się po jednym z wielu korytarzy swojego domu rodzinnego, idąc do pewnego pokoju. Miał całkiem dobry humor, który był spowodowany przez całkiem dobre śniadanie, które zjadł ledwo dziesięć minut. Louise była zdecydowanie inną dziewczyną niż w dniu, w którym ją poznał. Jednakże wiedział, że minie sporo czasu kiedy ta powróci do siebie, szczególnie że jej rany były dla niego ciężkim orzechem dla zgryzienia. Była gościem jego rodziny już pół roku i wyglądało na to, że zostanie nim jeszcze przez długi czas. Nie to, że mu to przeszkadzało, bo każdy chciałby, by wróciła do pełni życia, mimo że znali ją zaledwie parę miesięcy. I on, i jego rodzina i nawet niektóre osoby będące ich służbą. Po wejściu do pokoju brodaty mężczyzna od razu podszedł do łóżka, nie szczędząc uśmiechu dziewczynie, która była karmiona przez dwie służki śniadaniem, jednocześnie z nimi rozmawiając na temat ulubionej pory roku. Co prawda cała trójka rozmawiała po francusku, więc rozumiał z konwersacji tyle, co nic, ale też nie mógł nic na to poradzić. Louise w końcu pochodziła z Francji, więc też jedynym językiem, w którym mógł się z nią komunikować, był Niemiecki czy Angielski, który poznała podczas pobierania nauk w bractwie. Cóż. Przynajmniej dobrze uczyli.
- Tylko uważaj byś się nie zakrztusiła - Zagaił, z lekkim uśmiechem wpatrując się w jasnowłosą dziewczynę, która wyglądała na zadowoloną, co sprawiło, że sam Frans stał się bardziej zadowolony. Priorytetem byłoby jej zdrowie psychiczne było jak najlepsze, szczególnie że poprawa jej “zdrowia fizycznego” mogła potrwać.
- Spokojnie. Wiesz, że potrafię robić wiele rzeczy naraz - Odpowiedziała kiwając głową, co było dla nich swoistym typem przywitania. Norweg też kiwnął jej głową i spoglądając na jej ręce...a raczej na to co z nich zostało. Musiał przyznać, że nawet jemu trudno było patrzeć się na jej ciało, ale miał świadomość, że jakoś odzyska stracone kończyny. Był tego pewny.
Wishtown - Ponury Bór - Czas Obecny
Od czasu rozpoczęcia kopania minęło dobre dwadzieścia minut i Norweg musiał przyznać, że Inkwizytor radził sobie dobrze. Był o dziwo bardzo systematyczny, bo wykopał płytki dół o kształcie prostokąta, który teraz stopniowo pogłębiał.
- Tak więc. Około Pięciu i pół lat temu, dwudziestego ósmego maja znalazłeś się w nienazwanej wiosce, w centralnej Danii, by odebrać wiedźmę złapaną przez “Bractwo Braci i Sióstr Różanych” - Pruskiej organizacji zajmującej się pomocy najbiedniejszym i ochroną wsi przed bandytami. Gdy dotarłeś na miejsce z oddziałem Inkwizycji zauważyliście, że rozpoczęła się walka pomiędzy Bractwem a bandytami pod wodzą wiedźmy leżącej obok ciebie. A właśnie. Poprawne odpowiedzi będą skutkowały tym, że twoja śmierć będzie mniej bolesna - Powiedział w końcu nie spuszczając wzroku ze swojego “więźnia”, który przez dobrą chwilę nie odpowiadał mu na pytanie.
- ...Niech ci będzie. Z tego, czego się dowiedzieliśmy, bractwo złapało wiedźmę podczas próby porwania dziecka z jednej z chat i od razu wysłali gońca do siedziby Inkwizycji w Kilonii. Akurat byliśmy tam na wizytacji i postanowiliśmy pomóc w ujęciu wiedźmy. Gdy dotarliśmy na miejsce po tygodniu, drogi zastaliśmy płonącą wioskę. Okazało się, że na pomoc wiedźmie przyszła druga wraz ze swoimi współpracownikami. - Pan Dernel po odpowiedzi spojrzał na Fransa i na nieprzytomną wiedźmę zastanawiając się, o co mu chodzi. Był bogaty i jego akcent definitywnie nie był niemiecki, więc i też szansa, że był związany z tą sytuacją, były praktycznie zerowe. Ale mus to mus więc też wrócił do kopania. Jak ma zginąć to najbardziej bezboleśnie.
- Dużo pamiętasz. Pewnie pamiętasz też, że zaczęliście przypadkowo strzelać do obrońców i wieśniaków. Co prawda zabiliście jedną wiedźmę, o czym na początku nie wiedzieliście, a ta atakująca się wycofała z niedobitkami swoich bandytów. Po tym któryś z was uznał, że nie można dopuścić do tego by, ktoś dowiedział się o przypadkowych zabójstwach, więc przeprowadziliście egzekucje na pozostałych przy życiu członkach bractwa i zabraliście młodą dziewczyną z uciętą ręką nad łokciem do siedziby w Kilonii, myśląc, że to ranna wiedźma. - Dodał Frans i spojrzał na kobietę, która jak na zawołanie zaczęła się budzić, i też słysząc głosy od razu z pozycji leżącej, przeszła w klęczącą na kolanach, próbując się uwolnić z więzów. Niestety, się jej to nie udało, bo Frans tak po prostu wycelował w nią i strzelił jej w tył głowy.
Żniwiarz po prostu patrzył jak, ciało wiedźmy upada bezwładnie na ziemię, a z dziury z tyłu jej głowy zaczyna wypływać mieszanka płynu mózgowego i krwi. Nie był to najprzyjemniejszy widok na świecie, ale poczuł pewną satysfakcję z tego, że kolejna wiedźma gryzła glebę. I to dodatkowo jedna z tych, która porywała i zabijała ludzi od tak. Dla organów.
- Wracając. Przesłuchiwaliście ją pięć dni, gdzie w trakcie trzeciego w przypływie Furii odciąłeś jej drugą rękę na tej samej wysokości cięcia co druga. Jestem pewien, że zabilibyście ją na miejscu, ale władze Kilonii dość uważnie się wam doglądały. Więc też wsadziliście cię ją do transportu, który jechał do pobliskiego wariatkowa i uznaliście się, że w lesie obok niego, ją zabijecie. Ale transport dojechał na miejsce bez niej i paru innych osób - Kontynuował nie przejmując się tym, że przed chwilą zastrzelił budzącą się w letargu kobietę. Powiedział mu, tyle że kobieta była wiedźmą odpowiedzialną za atak na wioskę, ale nie zamierzał mu mówić, że była też odpowiedzialne za odcięcie lewej ręki Louise. Ani to jak ją znalazł. Poszukiwania i jej i jego trwały około roku i zaangażowanych było w nie około stu osób. Sto osób, które szukało jakiejkolwiek informacji. Imiona, nazwiska, miejsca zamieszkania, poszlaki. Cokolwiek.
Berlin - Pałac Bellevue - 1846
Jedna z sal balowych Pałacu była żywsza niż pozostałe, ponieważ została wypożyczona na jeden dzień w celu ugoszczenia około trzydziestu gości. Gośćmi tymi byli wynalazcy, naukowcy, lekarze czy nawet psycholodzy pochodzący z Imperium Rosyjskiego, Królestwa Prus, Francji, Zjednoczonego Królestwa czy nawet Stanów Zjednoczonych zebrali się w jednym miejscu na inauguracji. Każdy z nich na przestrzeni ostatnich trzech miesięcy dostał propozycje pracy w stworzeniu działu Badań i Rozwoju w nieznanej im wcześniej organizacji nazywającej się Grey Heaven. Wiedzieli, tyle że była założona przez Norweskiego arystokratę o imieniu Frans Anker i że zadał sobie sporo trudu, by spotkać się z każdym z nich, by przekonać go do pracy. I ową trzydziestkę przekonał obiecując pracę nad nową technologią, która miałaby pomagać, nie tylko zabijać.
Wszyscy znajdowali się przy stolikach, siedząc i rozmawiając na różne, bardziej naukowe tematy, aż do momentu, gdy na “Scenę” znajdującą się przy wschodniej ścianie wszedł Frans, by zacząć swoją przemowę.
- Panowie. Bardzo dziękuje za przyjęcie mojego zaproszenia do Berlina. Jak wiecie, chciałem pozostawić odkrycie naszego pierwszego, wspólnego projektu do momentu aż będziemy wszyscy razem. Albowiem tym projektem stworzymy Historię i stworzymy podłoże do coraz większych i śmiałych projektów z działu zbrojeniowego, medycznego i logistycznego. - Zaczął, próbując mówiąc do wszystkich, i nie wyglądać przy tym, jak kretyn. Nie lubił przemawiać na scenie, ale był to jeden z momentów, gdy musiał to zrobić. I każdy mógł zobaczyć, że się stresuje, ale też widać było, że ten moment był dla niego niesamowicie ważny.
- Chciałbym więc ogłosić operacje “Upadły Anioł”, który będzie się składał z trzech etapów. Heal, Enhance, Retaliate. W skrócie: HER. Będziecie pracowali nad dwoma pierwszymi punktami, których celem jest stworzenie w pełni działających, mechanicznych protez rąk. Na ten cel posiadacie budżet trzech milionów, pięciuset dolarów. Protezy są tworzone dla bliskiej mi z którą poznacie się w najbliższych tygodniach. Laboratorium będzie gotowe do trzech tygodni i będzie znajdowało się one na obrzeżach Oslo. Jestem pewien, że nasza współpraca poniesie pożądane Efekty - Frans skończył przemówienie, a sala wypełniła się brawami. Wyglądało na to, że dobrał do tego ludzi idealnie, bo każdy był i zaskoczony i zainteresowany owym projektem. A niektórzy zaczęli już obmyślać plany.
Wishtown - Ponury Bór - Czas Obecny
Od czasu zastrzelenia wiedźmy minęło około godziny, w której trakcie David musiał dokopać grób, wrzucić do niego wiedźmę i zacząć kopać kolejny grób tym razem dla siebie. I szło mu całkiem nieźle mimo tego, że atmosfera definitywnie mu się nie udzielała, bo Frans zaczął zauważać, że robił się coraz bardziej nerwowy i praca sprawiała mu coraz więcej wysiłku. Nikt nie powiedział, że będzie to przyjemna praca. Oprócz tego Inkwizytorowi przeszkadzał sam Frans, a raczej jego zachowanie. Brodaty Skurwiel wykonywał absolutnie minimum ruchów potrzebnych człowiekowi i po prostu patrzył się na niego jak kopie grób. Przynajmniej przestał celować, ale był pewny, że w zamian celował w niego ktoś inny. Gdyby miał tylko moc, to by zabił tego kurwia.
Norweg tymczasem zastanawiał się nad swoim szczęściem, bo mu w miarę dopisywało. Raptem dwa dni temu uratował Shannon z rąk kolejnej Inkwizytorki, a wczoraj miała miejsca dość poważna rozmowa między nimi, z której wyszedł w swoim uznaniu w miarę zwycięsko. Najtrudniejszym było co prawda znalezienie owej wiedźmy, ale po pół roku śledztwa, wypytywaniu i szukaniu poszlak w Danii, trop poprowadził do Szkocji. I tam znaleziono ją na przedmieściach Edynburgu i tam została złapana i pojmana przez oddział bojowy wysłany przez Fransa i dwa dni temu została przewieziona do Wishtown. Co do Davida to sprawa miała się łatwiej, bo wiedzieli, gdzie mieszka i jak się nazywa. Brodacz wolał jednak załatwić tą sprawę bardziej profesjonalnie i po zebraniu wystarczającej ilości informacji udał się do Christine, by przedstawić jej czemu David Dernel będący żniwiarzem Inkwizycji powinien zginąć. I przedstawił jej historię z wioską, a także dowody na to, że pan Dernel nie był przykładnym pracownikiem, i głową rodziny a nadużywał swojej pozycji, by przekonywać różne kobiety, by płaciły mu haracz lub się oddawały w zamian za brak oskarżenia o bycie czarownicą.
Wishtown - ???? - 1850
[Miejsce na wpis od pewnej ciekawej osoby~]
Wishtown - Ponury Bór - Czas Obecny
Frans dalej nie spuszczał wzroku ze Żniwiarza aż do momentu, kiedy wykopał dostatecznie głęboki grób. W tym momencie kazał mu z niego wyjść i stanąć przed nim tak by stał plecami do niego. W ciągu tych parunastu minut jednak zmieniła się jedna rzecz. Dołączyła do nich jeszcze jedna osoba - ksiądz. który zaczął cicho się modlić po łacinie.
- Słyszałem, że jesteś Chrześcijaninem. Więc uznałem, że załatwię ci na koniec życia księdza. - Co prawda nie wierzę w boga, a ty z chrześcijaństwem masz chuja wspólnego, ale to tylko doda Pikanterii. Albowiem i tak zgnijesz w piekle czy w cokolwiek tam wierzysz - Wymruczał Frans i przestał się odzywać. Co prawda nie rozumiał modlitwy po łacinie, ale David sam ją znał. Ostatnie Namaszczenie. Sprawiało to, że denerwował się coraz bardziej, bo też kilka razy udzielał “ostatniego namaszczenia” wiedźmom, które łapał i z czego był zresztą znany. Ksiądz tymczasem już kończył swoją modlitwę.
- Ego facultate mihi ab Apostolic Sede tributa, indulgentiam plenariam et remissionem omnium peccatorum tibi concedo et benedico te. In nomine Patris, et Filii, + et Spirtus Sancti. Amen. - Wygłosił ksiądz, uwydatniając słowo “Amen” i sekundy po tym Frans ponownie wycelował w mężczyznę i strzelił w jego klatkę piersiową. Siła obalająca, że wpadł plecami do grobu i zaczął ciężko oddychać, dostając ataku paniki. Nie chciał tak umierać! Norweg tymczasem podszedł na skraj grobu i z politowaniem uśmiechnął się do krwawiącego mężczyzny.
- Zastanawiałem się, czy również szybko pozbawić cię życia, ale uznałem, że nie warto. Dlatego strzeliłem tak, by przebić ci płuco, które właśnie wypełnia się krwią. Chujowa śmierć, ale sprawię, by była jeszcze bardziej chujowa - wymruczał, wsadzając rewolwer do kabury i złapał za łopatę, wbił ją w wykopaną ziemię i zaczął żywcem zasypywać Davida, gdy ten zaczął krzyczeć wniebogłosy, a raczej próbował, bo by go uciszyć, Frans zaczął zrzucać ziemię na jego ranę i głowę...i w końcu po paru minutach jęki i krzyki przerodziło się w ciche charczenie i wkrótce zamilkły.
Oslo - Posiadłość Ankerów - 1849
Minęło pół roku od momentu, gdy Louise dostała finalną wersję swoich nowych rąk. I można było powiedzieć, że były one idealne, bo działały jak jej normalne ręce. Ba, wydawało się, działały nawet lepiej, chociaż mogło być to spowodowane, że ich nie miała przez lata. Każdy dzień ich używania był dla niej czystą przyjemnością, czy to przepisując raporty dla Fransa, czy ucząc się szermierki i strzelania, czy uprawiania jej ulubionej czynności - Grania na fortepianie. Co prawda dopiero się uczyła i szło jej “w miarę”, ale sama możliwość gry była dla niej jakże przyjemnym doświadczeniem. I właśnie to robiła, grając w pokoju muzycznym pod czujnym okiem jej nauczyciela, który pilnował jej, samemu nie mogąc się nadziwić z jaką lekkością jasnowłosa dziewczyna gra na instrumencie.
Wishtown - Ponury Bór - Czas Obecny
Ksiądz tymczasem przeżegnał się, wymawiając krótką modlitwę w intencji Norwega i oddalił się kilkaset metrów do grupki paru mężczyzn, których zajęło się odprowadzeniem go z powrotem do miasta. Zakopanie ciała i ubicie ziemi trwało dobre trzydzieści minut, podczas których nie myślał stałe. Chciał z tym skończyć jak najszybciej i ulotnić się jak najszybciej co zresztą zrobił, zabierając łopatę. Nie traktował tego jako zemsty, bo zemsta nigdy nie działała. Traktował to jako odpłacenie się, że krzywdy i osąd za czyny. I oszukujmy się - obojgu się należało. Ale też nie musiał o tym myśleć, bo ta historia, która zaczęła się ponad pięć lat temu, pochłonęła miliony i co najważniejsze. Sprawiła, że poznał Louise, w końcu się zakończyła. I nie omieszkał tego okazać, gdy podszedł do stojącego na drodze powozie, w którym znajdowała się dziewczyna. Bo gdy zamknął za sobą drzwi, od razu ją mocno do siebie przyciągnął i przytulił.
- Przed tobą została tylko i wyłącznie przyszłość - Wymruczał i spojrzał przez okiennice na las, chwile przed tym, jak woźnica ruszył i udał się w stronę Wishtown.
Akt II
Oslo - Posiadłość Ankerów - 5 Stycznia 1850
Louise z przyjemnością wpatrywała się w kartkę maszynopisu, który przed skończyła chwilą pisać. Co prawda dla normalnej osoby coś takiego mogło się wydawać jak najbardziej trywialną rzeczą, ale nie mogła ukryć zadowolenia przepisania rękopisu Makbeta, który znajdował się w bibliotece posiadłości. Jasne, że rękopis nie był oryginałem, ale taki maszynopis mógł być potem skopiowany na prasie, przez co mógł być tańszy i łatwiejszy w dostępie. I takim sposobem więcej osób mogło się cieszyć prozą Szekspira, którego bardzo lubiła. Mimo wszystko jednak przeświadczenia, że proza francuska była tą lepszą, ale też potrafiła być zbyt zawiła i trudna do przyswojenia. Jednak był to czas, by rozprostować kości po paru godzinnym maratonie pisania, więc też wstała i podeszła do całkiem sporego okna. Uwielbiała to okno, bo wtedy miała widok na ogród znajdujący się za posiadłością, który dalej robił wrażenie, mimo początku stycznia. I też ten dzień zapowiadał się na wyjątkowo dobrze, bo zamiast chmur, na niebie widniało słońce, dając przyjemne ciepło. Nie mogła uwierzyć, że minęło już ponad pięć lat. Gdy straciła wszystko, miała piętnaście lat. Była pewna, że umrze dosyć szybko, nawet jak ktoś z Inkwizycji postanowiłby ją oszczędzić. A teraz stała w jednej z największych posiadłości w Skandynawii i miała się dobrze. Ba, miała się nawet świetnie. Mimo że ten stan trwał już kilka lat, to dalej była zadowolona ze swojej rodziny. Definitywnie była też zadowolona z tego, że posiada w pełni działające mechaniczne ręce. Co prawda nie rozumiała jak działają, ale Frans wspominał jej, że do finalnej wersji przyłożyła się także czarownica, której nie miała okazji poznać w osobie. Wydawała się po prostu odległą myślą, ciekawostką. Ale też nie mogła ujmować pozostałym osobom i była im bardzo wdzięczna. Szczególnie że wszyscy pracowali lub działali w Grey Heaven. Nawet ona. Oprócz normalnej nauki Frans postarał się, by nauczyła się kilku najważniejszych języków, a gdy dostała sprawne ręce, od razu rozpoczął się jej trening używania broni palnej czy szermierki. Oraz by nie wyszło, że Brodacz szkoli ją bojowo to także powiedział, że może uczyć się czego chce. Więc uczyła się na fortepianie. I też w końcu nadszedł czas, gdy poprosiła Fransa o zamieszkanie w tym samym mieście co on. W Wishtown. I o dziwo się zgodził mówiąc, że i tak miał ją zaprosić z powodu zakończenia projektu, w którym była główną postacią. Oczywiście wiedziała, jak miał on się zakończyć, ale szczerze mówiąc, się tym nie przejmowała, szczególnie że chciał to zrobić to sam i jej w to nie mieszać.
Korzystając z okazji, że stała przy oknie, Louise sięgnęła na blat komody, na której leżała jej oprawiony pamiętnik, który otworzyła na pierwszej stronie, na której było napisane jej imię i nazwisko “Louise Anker”. Zawsze widząc początek nie potrafiła się nie uśmiechać, ale postanowiła przeczytać wstęp, który był krótkim zapisem jej wspomnień przed wydarzeniami w Danii. Ot tak, na zakończenie.
“Jestem Louise Anker i jest to mój prywatny pamiętnik, który pisze jako trening w pisaniu moimi nowymi rękami. Nie wiem, czemu wstęp jest taki oficjalny, szczególnie że jest to tylko dla mnie, ale mniejsza o to. Tak więc urodziłam się w 1829 roku w Paryżu, będąc dzieckiem właściciela sklepu i szwaczki. Pamiętam, że żyło nam się w miarę spokojnie aż do momentu, gdy mój ojciec zmarł na gruźlicę. Miałam wtedy dziesięć lat. Matka zdecydowała przeprowadzić się do Kolonii w Królestwie Prus, które według niej było tańszym miastem do życia. Ale też spadek nie starczył nam na długo i po roku wstąpiła wraz ze mną do “Bractwa Braci i Sióstr Różanych” Będących ugrupowaniem zajmującym się naukom najbiedniejszych i ochrony wiosek zagrożonych ze strony bandytów. Tam nauczono mnie języka angielskiego i niemieckiego, w zamian za co matka płaciła połowę swojej pensji jako szwaczka Bractwa. Ja także pracowałam jako goniec, który przekazywał listy między osobami z bractwa w mieście czy we wsi, w którym obecnie się znajdowaliśmy. Po kilku latach trafiliśmy do Centralnej Danii….gdzie zaczęłam moje życia od nowa”W tym momencie wstęp dość nagle się kończył. Mimo że nie miała problemu z tym rozmawiać z Fransem czy z innymi w posiadłości to jeszcze nie była gotowa obwieszczać tego światu. Zresztą było to dla niej mało ważne, bo wolała się zajmować przyszłością. No i miała też nową rodzinę i Fransa który służył jej za dziwne połączenie ojca i najlepszego przyjaciela.
Louise zachichotała lekko, gdy przypomniała sobie dość zabawną rozmowę z brodaczem na ten temat, ale też chciała komuś dać wcześniej napisany maszynopis. Dziewczyna więc odłożyła pamiętnik na swoje miejsce i po wzięciu całego maszynopisu wyszła, udając się na parter posiadłości, nie mogąc się doczekać przeprowadzki.
Charakter:Mimo że większość jej młodości było bardzo burzliwe i negatywne to dziewczyna zdaje się tego nie przejawiać, będąc osobą miłą i kulturalną dla otoczenia, do czasu. Jednakże momentami wydaje się osobą zbyt skomplikowaną okazując wiele różnych emocji, co ma swoje plusy i minusy, jednakże sama dziewczyna uznaje, że nie powinno mieć to zbyt dużego wpływu na postrzeganie jej osoby. Jej charakter został także ukształtowany przez rodzinę Ankerów i ich dążenia do rozwoju innowacyjności, więc też nie wstydzi się tego, że posiada mechaniczne ręce, jednakże jasnowłosa jest bardziej bezpośrednia od Fransa i ostatnimi czasy, także bardziej impulsywna. W pracy czy podczas słuchania innych lub przepisywania jest osobą bardzo cierpliwą i precyzyjną, starając się utrzymywać zawsze na wysokim poziomie. Widoczne jest to jak traktuje swoich wrogów, bo mimo nie posiadania tak dużego doświadczenia w “bojowym rozwiązywaniu problemów” jak Frans to stara się neutralizować ich, tak by nie narażać siebie oraz swoich współpracowników i przyjaciół. Oprócz tego zdaje się osobą kreatywna co przejawia się przez jej próby pisania książek czy komponowania muzyki (Co nie idzie jej zbyt dobrze, bo sama gra od ledwo paru miesięcy).
Wygląd:
Mierzy około 166 cm wzrostu co sprawia, że należy do średniej, jeśli chodzi o wysokość kobiet. Średnia jest także jej waga, bo waży około 50 kilogramów co sprawia, że jest postrzegana jako ładna dziewczyna. Ma dość długie blond włosy, które sięgają do jej barków, jednak decyduje się je często spinać w pleciony kok często obwiązany wstążką, różnych kolorów. Atrybuty Louise na pewno są większe od średniej, bo posiada sporawe piersi, które dosyć dobrze komponują się z jej szczupłą, smukłą figurą, którą uznaje za swój atut i w pewnych momentach nie boi się go okazywać ( ͡° ͜ʖ ͡°) Oprócz tego ma niebieskie oczy co z ogólnym jej wyglądem kwalifikuje jej do dość typowego wyobrażenia o francuskiej urodzie...szczególnie że jest Francuską.
Umiejętności:- Potrafi korzystać z broni palnej. Najbardziej z rewolwerów i strzelb.
- Jest nauczona podstaw szermierki pokazowej i posługiwania się krótką bronią białą.
- Szybko pisze na maszynie do pisania.
- Potrafi grać w miarę dobrze na pianinie.
- Uznaje się za lingwistkę z powodu znajomości języka francuskiego, angielskiego, szwedzkiego, norweskiego i niemieckiego.