|
|
| Autor | Wiadomość |
---|
Iblis Onyks
Liczba postów : 14 Join date : 26/03/2018
| Temat: Jak zwykły człowiek... Pią Mar 30, 2018 8:15 pm | |
| To ten las, do którego normalny człowiek nie zanurza się, uprzedzony opowieściami o morderczych stworzeniach, wiedźmach i klątwach, jakie spadają na każdego głupca, przekraczającego granicę pomiędzy dwoma światami. Łatwo do niego wejść, ale wyjść można jedynie w snach... Zgubić się tu wcale nie trudno przez panującą wieczorami mgłę, a ciemne zakamarki skrywają tajemnice, o jakich lepiej nie rozpowiadać, choć pięknem kuszą świetliste grzyby, wielkie motyle, nazywane Nocnicami przez ich wieczorną aktywność oraz lśniące skrzydła, a także polany, ukryte w samym sercu lasu. *** - Las, okolice Wishtown, 2 lata przed aktualnymi wydarzeniami- Przeklęte szczury…Powtarzała to w myślach, odkąd tępy ból u prawego przedramienia zelżał na moment, pozwalając dziewczynie zaczerpnąć trochę więcej powietrza i ocenić krytycznie bagno w jakie się wpakowała. Zawieszona na chuście ręka wyglądała paskudnie, cicho sącząca się krew brudziła białą koszulę, nadającą się już jedynie do śmieci i ogólnie jej stan wołał o pomstę do nieba. Charakterystyczne kreski, ciągnące się wzdłuż policzków do złotych oczu i trochę powyżej nich, umorusana trawą twarz, porwana peleryna, której kawałek na pewno został na ogrodzeniu posiadłości, jako dowód dla władz… Prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy, który jednak miał się nijak do złości kruszącej zęby, ilekroć przeklinała pod nosem na własną kończynę. Przesadziła z tymi cholernymi kolumnami, ale nie było innego wyjścia – Inkwizycja dobrałaby się do niej, zanim zdążyłaby obrabować dom szlachcica. Musiała utorować sobie jakąś drogę ucieczki, a przez poważne wahania w ostatnim czasie, nie kontrolowała mocy w pełni. W efekcie, złamała obie kości przedramienia, które za nic w świecie nie chciały wrócić do swojego poprzedniego stanu. Próbowała cztery razy, za każdym razem nie uzyskując oczekiwanego efektu, poza niepotrzebną utratą czerwonej, ciepłej cieczy, która barwiła coraz bardziej chustę. Nie pojmowała tego, nie mogła ani scalić urazu, ani wyciągnąć kości. Zupełnie tak, jakby ktoś odciął ją od źródła magii. Jedynej formy uratowania swego parszywego życia w obecnej chwili. Prychnęła urywanym śmiechem, zadzierając głowę do góry. Niebo już dawno przestało być pomarańczowe, a słaba poświata księżyca ledwo przedzierała się przez wysokie korony drzew, budzących się na wiosnę. Runo leśne, tak mokre, prawie bagniste, przestało doskwierać zimnem i wilgocią, gdy wraz z uciekającą krwią i z niej znikało ciepło. Próbowała temu zaradzić, zawiązała najciaśniej, jak tylko mogła, kawałek starego bandaża na bicepsie, robiąc prowizoryczną stazę, która i tak przepuszczała obieg w żyłach. Zyskała tylko na czasie. Nie wykrwawi się w przeciągu kilku godzin, ale może do jutrzejszego popołudnia… I ten paskudnie wystający odłam kości, która śmiała się z niej samej– wiedźmy władającej własnym szkieletem, jak najprawdziwszy potwór z najgorszych koszmarów. Naparła plecami bardziej na pochylony, gruby pień, wypuszczając głęboko powietrze ustami. Ile już czasu tutaj była? W oddali sowa zaczęła pohukiwać, więc stawiała na późną noc, choć przed chwilą tylko mrugnęła oczami. Ramię robiło się zimne, sine w okolicach zacisku, a powieki, ważące tonę, prosiły o chwilę wytchnienia dla złotych tęczówek. Zaczęła oddychać przez usta, doszukując się trudności w złapaniu choćby tego płytkiego. Nie miała siły wstać, nie miała siły złościć na moc, która najwidoczniej ją opuściła. Tyle dobrego, że żarłoczne psy i ludzie nie wdarły się do lasu, aby odnaleźć złodzieja. Ostatecznie nawet nie porwała tego głupiego obrazu, jaki zażyczył sobie zleceniodawca. Pieprzyć ich wszystkich... - Kurwa mać…W taki sposób skończyć? Jakie to upierdliwe… |
| | | Badb Catha Kolekcjonerka
Liczba postów : 66 Join date : 09/04/2017
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Sob Mar 31, 2018 3:26 pm | |
| Czekałam na ten dzień. Gdy ten już nastał, niecierpliwie odmierzałam upływ kolejnych minut, wyglądając przez okno na sylwetkę pozbawionego górnej części odzienia mężczyzny. Rąbiąc drewno, najwyraźniej zapomniał o całym świecie. Ściemniało się, a jego skóra lśniła potem w blasku zapalonych na ganku lamp. Nie chciałam już dłużej zwlekać. Podniosłam się z wiklinowego fotela powoli, z trudem hamując rosnący we mnie entuzjazm. Otulając ramiona szalem, wyszłam przed chatkę i opierając się o jedną z drewnianych kolumn, przyglądałam się temu pokazowi siły w milczeniu. Zachowałam spokój, mimo że jego pełna werwy praca, teraz zdała mi się niemożliwie ociężała. Wymówiłam cicho imię mężczyzny, dopiero wtedy zwracając na siebie jego uwagę. Odwrócił się, obdarzając mnie bezrozumnym spojrzeniem. Podeszłam do niego, dłoń kładąc na jego ręce; tej samej, w której dzierżył siekierę. Niech będzie. Ten jeden raz, uznam dług za spłacony wcześniej. Uśmiechnęłam się pogodnie, nie przerywając kontaktu wzrokowego. - Jesteś już wolny. Wróć bezpiecznie do domu, szczerze na to zasłużyłeś. Jego wysoko uniesione brwi zdradzały jasny jak na dłoni fakt - nie uwierzył mi, doszukując się w moich uprzejmych słowach spisku. Pochlebiało mi to. Szanował moje zasady. Ten dzień w roku był jednak wyjątkowy, a ja, po spełnionych obowiązkach, zamierzałam wykorzystać w pełni to, co z niego zostało. Namawiałam go, aż uwierzył. Długo obserwowałam jego oddalającą się sylwetkę. Dopiero gdy zniknął za kolejnym z usianych wiosenną zielenią pagórków, trzasnęłam drzwiami z hukiem, wyzbywając się udawanej cierpliwości i równowagi. Zaśmiałam się w głos, zrzucając z siebie kolejne warstwy wdowiego odzienia, zaraz rozplątując misterną konstrukcję spiętych wysoko włosów. Nigdy nie nudziłam się we własnym towarzystwie. Nie wstydziłam się też otworzyć do siebie ust, prowadząc niewiele warty monolog. Emanowałam niemal radością i energią, którą - jak miałam wrażenie - mogłabym zatrząść całą chatką w posadach. Oblekałam swoją nagość białą suknią, nucąc zasłyszaną dawno pieśń. Właściwie w biegu poprawiłam makijaż. Gdy z otwartej okiennicy rozległ się łopot skrzydeł, wiedziałam już, co usłyszę w następnej kolejności: - Spłoniesz, kra! Spłoniesz! Huknęłam jeszcze żywszym śmiechem, ignorując ciekawskie spojrzenie kruka. Podniosłam z podłogi czarną pończochę, by cisnąć nią w złowróżbne zwierzę. W pośpiechu wyłącznie przed końcem doby, sięgnęłam po pustą klatkę, o bosych stopach wychodząc na ganek. Opanowałam drżenie rąk, do mojego skromnego ekwipunku dodając również lampę. Obdarzyłam uśmiechem śpiącego przy schodach wilczura. Obudziłam go bez wyrzutów sumienia. - Fenris, pójdziemy na mały spacer...Miałam naprawdę dobre przeczucia. *** Pierwszy dzień wiosny. Samo oddychanie sprawiało mi niewysłowioną przyjemność. Błądziłam nagimi stopami po mchu, nie powstrzymując się od dotknięcia opuszkami palców dłoni kory każdego z mijanych drzew. Trzymałam się ścieżek przy zewnętrznej stronie lasu, pilnując drogi. Fenris odłączył ode mnie, lecz słyszałam jego węszenie nieopodal. Nocnica desperacko uderzała skrzydełkami o stalowe pręty klatki. Byłam dumna ze swojego znaleziska. Zdawało mi się, że znam ten las jak własną kieszeń. Teraz jednak zapuszczałam się na obce tereny, zwiedziona tajemniczą łuną światła pochodzącą od nieznanych mi grzybów. Omijałam je, mając respekt do roślin niewystępujących w przeczytanych przeze mnie księgach. Pewnego dnia obiecałam sobie jednak po nie wrócić. Zamiast tego, zamierzałam spędzić ten dzień w inny sposób. Wedle wschodnich wierzeń, niebezpiecznie było kąpać się w jeziorach przed nocą przesilenia letniego. Cóż za idiotyzm! Strach przed wodnikami i rusałkami napawał mnie jedynie jeszcze większym rozbawieniem. Byłam szczęśliwa. Szczęśliwa z wolności, dzięki której mogłam sprawdzić prawdziwość dalekich przesądów na własnej skórze. Niestety. Los miał wobec mnie inne plany. Drgnęłam na szczekanie Fenrisa, jakie wkrótce przecięło nocne powietrze. Przywarłam plecami do drzewa, zamierając i nasłuchując. Dłoń odruchowo powędrowała do sztyletu przyczepionego skórzanym paskiem do mojej łydki. Fenris ujadał głośniej, a ja w końcu zebrałam się na odwagę poruszając się w stronę dochodzącego dźwięku. Unosiłam lampę, oświetlając sobie drogę, starając się nie oślepić. O mało nie zeszłam na zawał, gdy w ciemności natrafiłam na żywe, błyszczące oczy, tej samej barwy co moje. Drgnęłam, lecz zdziwienie nie odbiło się na mojej twarzy. Zachowałam bezpieczną odległość, gwiżdżąc na Fenrisa. Wrócił do mojego boku, razem ze mną lustrując dziwne znalezisko pod pieniem jednego z drzew. Cały nastrój poszedł się pieprzyć. Wierzyłam jednak, że nasze spotkanie nie jest wolą przypadku. Ostrożnie uniosłam dłoń ze sztyletem i klatką ku górze, pokazując jej, że nie mam wrogich zamiarów. Nie chciałam by bicie serca rannej dziewczyny dodatkowo przyspieszyło. Zbliżyłam się wyłącznie o krok, po czym stanęłam w miejscu. Już z daleka słyszałam jej ociężały oddech, a światło księżyca przebijające się przez konary drzew znaczyło jej lśniące krwią rany. Diagnoza była niezwykle prosta, nie powstrzymałam się od wypowiedzenia jej na głos: - Umierasz. Dopiero po chwili pożałowałam padającej z mych ust oczywistości. Doprawdy, mogłam sobie darować. Zamierzałam jej pomóc, lecz obawiałam się, że mnie czymś zaskoczy. Zamierzałam prosić o przyzwolenie... - Mogę się zbliżyć? |
| | | Iblis Onyks
Liczba postów : 14 Join date : 26/03/2018
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Sob Mar 31, 2018 4:32 pm | |
| Nie miała wielkich szans. Oceniała samą siebie na jakieś dwadzieścia, może dziesięć procent, jeżeli przed ucieczką ostatniej kropli krwi z żył nagle powróci moc. Nadal zbyt mało, aby przeżyć, choć las oferował szereg najróżniejszych ziół oraz substancji, które mogłaby wykorzystać do wykurowania się. Nie, to również nie wchodziło w grę, w takim stanie nie potrafiłaby nawet pociąć dobrze korzonek, co dopiero mówić tu o przygotowywaniu naparów leczniczych. Nie godziła się na to. Przeklinała każdą chwilę przepełnioną nieporadnością pod nosem, aż usłyszała głośne szczeknięcie. Otworzyła natychmiast złote ślepia, odnajdując przed sobą wilczą karykaturę, która świeciła kłami przed nią, ilekroć otworzyła paszczę. Znaleźli ją? Głupcy zapuścili się tak głęboko do lasu, aby ją dorwać? Sięgnęła po pierwszą rzecz, jaka znalazła się w jej zasięgu i cisnęła w kierunku zwierza. Mała, wysuszona gałązka upadła zanim pokonała choćby połowę odległości. - Kpisz chyba…. Splunęła na ziemię, dając upust resztkom złości. Chciała wyglądać jak najbardziej groźnie nawet w tak beznadziejnym położeniu, niby stawiając opór tak prostemu werdyktowi, który sprawił, że powietrze dookoła stało się jeszcze bardziej gęste, a wtedy głuche gwizdnięcie odwołało szykującego się do – jak podejrzewała – skoku czworonoga. Zniknął prawie tak szybko, jak się pojawił znów, tym razem w towarzystwie kobiety, trzymającej w dłoni nóż i przedziwną klatkę z… czy to była Nocnica? Warknęła groźnie, co przeistoczyło się w krótki jęk, gdy pochyliła ciało do przodu. Zdrowa ręka powędrowała do złamanej, która zabolała przy zbyt gwałtownym ruchu, aż włosy na karku stanęły jej dęba. Nie ma czasu na ból, pora walczyć o przetrwanie. - Spróbujesz… – sięgnęła po nóż przymocowany do paska - …a zamienimy się miejscami. – jasne ostrze błysnęło, gdy wyciągnęła je przed siebie w obronnym geście, sugerującym, aby nieznajoma postać nawet nie próbowała się do niej zbliżyć. Daremnie próbowała utrzymać broń w lichej dłoni, która ukradkiem drżała, zarówno ze zmęczenia po nieudanym skoku, jak i z powodu sączącej się krwi. Minęła chwila, a kobieta nawet nie ruszyła się o centymetr, podobnież to psisko, co tak ciekawsko łypało błyszczącym okiem na wiedźmę. Czy miała coś do stracenia w tej chwili? I tak schodziła, więc… Powoli opuściła dłoń dzierżącą nóż na kolano. Palce wypuściły rękojeść, zdradzając brak siły nawet w tych najdrobniejszych mięśniach. Każdy oddech i ruch kosztował ją więcej energii, niż tego chciała, a dyszeć przed kimś obcym to istny blamaż. Prychnęła pod nosem, przechylając odrobinę głowę w bok. - Chyba jednak ci się poszczęści... – wymamrotała słabo, a jeden z kącików ust powędrował niemrawo do góry w nieudolnym uśmieszku. – Lecz nie mam złota, o które mogłabyś się wzbogacić po moim trupie. – dodała na wydechu, uprzedzając nieznajomą, nim znowu oparła plecy o pień.
|
| | | Badb Catha Kolekcjonerka
Liczba postów : 66 Join date : 09/04/2017
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Sob Mar 31, 2018 6:00 pm | |
| Już w pierwszej chwili od ujrzenia jej, węszyłam pułapkę. Wielokrotnie bywałam w tym lesie, nie natrafiając na nikogo chodzącego o dwóch nogach. Och, nie licząc Koszmarów, ale te czmychały przede mną, nim zdążyłam się w ogóle im przyjrzeć. Im dłużej na nią patrzyłam, zaczynałam rozumieć, że to los splótł nasze drogi z wyraźnego powodu. Widziałam uciekające z niej życie. W tym widoku nie było miejsca na kłamstwo i podstęp. Upływ krwi, rękę na temblaku, osobliwe rany wokół oczu. Być może potrafiłabym jej pomóc. Dostrzegałam nikłe szanse. Czy jednak opłacało mi się trudzić? Pochylać plecy i marnotrawić bandaże, na kogoś, kto z wielkim prawdopodobieństwem nie dożyje kolejnego dnia? Zatrzymałam się, szacując szanse rannej dziewczyny. Nie otrzymała pozytywnego wyniku. A jednak, skoro spotkałam ją tutaj, co było niemałym cudem, dlaczego miałabym nie pójść za ciosem? Przeznaczenie, w które z niemałym uporem wierzyłam, podpowiadało mi jawnie, że to wszystko nie dzieje się bez powodu. Już zdecydowałam. Zbliżałam się ostrożnie, czując mocno bijące w piersi serce. Choć miałam ochotę prychnąć na jej niezbyt wiarygodną groźbę, nie zrobiłam tego. Chciałam oszczędzić nieznajomej stresu, z pewnością nieprowadzącego do niczego dobrego. Ani dla niej, ani dla mnie. Stanęłam przed nią na wyciągnięcie ręki, podwijając brudną od ziemi suknię. Ukucnęłam przy niej, wciąż czujna. Odstawiłam klatkę, nóż i lampę, która łagodnie oświetlała nasze twarze. Ech. Z bliska złamanie wyglądało tylko gorzej. - Nie potrzebuję złota - skłamałam dość wiarygodnie. Ot, każdy potrzebował pieniędzy. Ale nie każdy potrafił docenić mniej materialne wartości jak ja. - Mogę ci pomóc - powiedziałam cichutko, kładąc dłoń na porzuconej przez nią broni. Nie chciałam zostać zaskoczona przez osobę zaglądającą śmierci w oczy. Odsunęłam sztylet na bezpieczną odległość. Zostałyśmy same. A ja nie spieszyłam się, wbrew ciążącej na mnie wiadomości, jak istotne są w tej chwili najkrótsze sekundy. Wahałam się jednak. Ważyłam każde słowo, bojąc się, że źle użyte, sprowokuje ją do ostatniego zrywu. - Wiem, co robić. Jednak... - urwałam, a skupienie wyraźnie odbiło się na mojej twarzy. - Nie jestem lekarzem. Nie wiąże mnie żadna przysięga Hipokratesa. Jeśli ból cię przerasta... Mogę go zakończyć. - Tak, na ten piękny początek znajomości zaoferowałam jej śmierć. Śmierć, która mogła być łaską w tym stanie. Bezbolesną, przychodzącą po cichu. Ręka wyglądała na tyle paskudnie, że nawet przy najbardziej optymistycznej wizji, wróżyłam jej amputację. Nie wszyscy chcieli żyć w taki sposób, ba - niemożliwość wykonywania czynności, towarzyszącej ludziom w dawnej codzienności była przecież równoznaczna z końcem życia. Niektórzy godzili się na kalectwo, nieświadomi tego, co ich czeka. A na każde kolejne rozważenie tejże decyzji, zwyczajnie brakowało im odwagi. Nie straszyłam jej na darmo, nie zamierzałam tego czynić, do kiedy nie doświadczę wyraźniejszego promyka nadziei. Potrafiłam się powstrzymać, okazując pokorę nawet wobec niezbyt przyjaźnie nastawionych pacjentów. Wytarłam dłonie o własną suknię, przełykając ukradkiem ślinę. Warunki pierwsza klasa. - Czy też zdecydujesz się potrudzić dłużej? - zapytałam z niemrawym uśmiechem, kładąc dłoń na temblaku, odsłaniając materiał, aby przygotować go do osłonięcia. Tym samym dałam jej drobny przedsmak tego, co będzie czuła, jeśli zdecyduje się walczyć ze śmiercią. |
| | | Iblis Onyks
Liczba postów : 14 Join date : 26/03/2018
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Sob Mar 31, 2018 6:36 pm | |
| Groźne spojrzenie wiodło za rękami nieznajomej i gdy dosięgła jej noża, przez moment widziała, jak zostaje ugodzona w serce. Wyobraźnia płatała figla, a płuca boleśnie upomniały się o tlen, gdy z szokiem zarejestrowała, że żadne morderstwo na jej osobie nie ma tutaj miejsca. Nie teraz. Spojrzała na nią z powątpiewaniem, zmieszanym z niechęcią, odrzuceniem, ale i niemą ciekawością, która prędko przeistoczyła się w ból, gdy przypomniała imię tego greckiego dziada, o jakim rozprawiała Sara nad opasłymi tomiskami anatomii ludzkiej. Opanuj się, nakazała sobie, wysłuchują jej słów, które nagle znowu nabrały nieprzyjemny sens. - Pieprzysz trzy po trzy, nic z tego kompletnie nie rozumiem.- warknęła nieprzyjemnie przez zaciśnięte zęby. To nie była jeszcze je pora, choć wspomnienia o Sarze zaatakowały ją teraz do żywego, nie bardziej, niż kończyna z groźnie wystającym odłamem kostnym, która poruszyła się, gdy kobieta naruszyła materiał. Odruchowo złapała ją za nadgarstek, zaciskając palce tak mocno, że na pewno zostawią ślady, a knykcie pobladły do granic możliwości i uniosła gwałtownie rękę obcej, byle jak najdalej od złamania. – Mogę ci ją zmiażdżyć w dwóch ruchach. - ostrzegła niskim tonem, dociskając bardziej kciuk, którego paznokieć wbił się nieznacznie w jasny materiał rękawa sukni, gdy mierzyła z nią siły na spojrzenia. Szczęka zaczęła boleć od agresywnie zaciskanych zębów, które zaczęły swędzieć, a jednak zamiast zwyczajnie ruszyć jej kończyną pod kątem gwarantującym przynajmniej poprzeczne złamanie cieńszej kości łokciowej, wypuściła z żelaznego chwytu blady nadgarstek z czerwonymi pręgami po palcach. Sara nie chciałaby tego. Nie chciała, aby Iblis w taki sposób się zachowywała, ale jej już tu nie było, więc jakim prawem przeszłość mieszała w i tak zamglonej przez ból oraz cierpienie głowie? Wypuściła ciężko powietrze ustami, spoglądając na zmasakrowane przedramię. - Skoro nie jesteś lekarzem, to skąd wiesz, co masz robić? – zapytała nieprzyjemnie, spoglądając na dziewczynę spod byka. Nie ufała jej, choć w obecnej sytuacji była jedyną kartą przetargową dla Iblis tkwiącej nie jedną, nie dwoma, a trzema kończynami w grobie. – Nie ufam ci. – uprzedzenia i duma przed potrzebami przeżycia, to nigdy się nie zmieni.
|
| | | Badb Catha Kolekcjonerka
Liczba postów : 66 Join date : 09/04/2017
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Sob Mar 31, 2018 7:47 pm | |
| Powstrzymałam uśmiech. Gdybym wciąż przejmowała się każdą groźbą mającą naruszyć moje zdrowie lub życie, z pewnością osiwiałabym przed skończeniem trzydziestki. Oczywiście, kusiło mnie ukazanie swojej głęboko ukrytej dumy. Dla próżnej przyjemności, dla jej zaskoczenia. Zamiast tego cofnęłam dłoń z pokorą, pochylając głowę w speszonym geście. - Przepraszam - powiedziałam natychmiast, przyznając jej tym samym rację, że pospieszyłam się. Bolało, owszem. I gdybym lepiej wczuła się w moją rolę bezinteresownej duszy, chcącej jedynie nieść pomoc rannym, zapewne okazałabym tenże ból. Głupi upór wewnątrz mnie sprawił, że wytrzymałam ucisk bez najmniejszego drgnienia, obdarzając ją ostrzegawczym, lekko błyszczącym spojrzeniem. - Uspokój się, proszę. Nie zrobię ci krzywdy - wypowiedziałam ostrożnie, lecz mój uprzejmy ton głosu nie pasował do poważnego wyrazu twarzy. Na złość, wytrzymałam walkę na spojrzenia, nie szarpiąc się i cierpliwie znosząc jej poczynania. Gdy puściła, nie zabrałam ręki od razu, nie zerknęłam nawet na zaczerwienienie, powstrzymując odruch potarcia go. - Nie wątpię, że nosisz w sobie jeszcze niewykorzystane nakłady siły... Proszę cię jednak, abyś wykorzystała je lepiej, niż na utrudnianie mi i tak niewdzięcznego zadania... - uśmiechnęłam się, obnażając zęby. - Przepraszam cię. Będę delikatniejsza, jeśli mi pozwolisz - powtórzyłam, ponownie okazując potulność. Na krótką chwilę zapadło milczenie. Musiałam przemyśleć swoją odpowiedź. Chcąc zyskać jej zaufanie. I dla własnego bezpieczeństwa. - Na imię mi Catherine. Jestem tym, na kogo lekarze nie spoglądają przychylnie. Nie mam odpowiedniego papierka ani wystarczającego wykształcenia. Z braku lepszego słowa możemy nazwać mnie... Znachorką. Lub zielarką - dodałam, chyba po raz pierwszy definiując i ubierając w słowa to, czym zajmowałam się na co dzień. - Pomagam ludziom. Oczywiście nie za darmo - wyjawiłam prosto z mostu, nie odkładając tego faktu na później również z innego powodu. Dziewczyna mi nie ufała. I słusznie. Bo kto w dzisiejszych czasach uwierzyłby w bezinteresowność? Dałam jej powód. Czy nie był wystarczający? - Miałam do czynienia ze złamaniami. A ty... Wybacz mi bezpośredniość, ale niewiele ci już może zaszkodzić. Nawet gdybym usiłowała cię leczyć za pomocą modlitwy i mojej silnej wiary - uśmiechnęłam się przebiegle. Przechyliłam głowę, nie zamierzając jednak robić niczego bez przyzwolenia dziewczyny. - Dużo mówię, podczas gdy ty tracisz cenną krew. Niepotrzebnie. Pozwolisz mi przyjrzeć się twojej ranie? - zapytałam, cierpliwie czekając na przyzwolenie. |
| | | Iblis Onyks
Liczba postów : 14 Join date : 26/03/2018
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Nie Kwi 01, 2018 1:33 pm | |
| Posłała jej pełne wrogości spojrzenie, gdy poprosiła o spokój. To tylko ją jeszcze bardziej rozwścieczyło, a w efekcie spięło mięśnie w całym ciele, spośród których najbardziej odczuła te przy rannym ramieniu. Zacisnęła mocniej zęby, krople potu wystąpiły na czole, robiło się coraz gorzej z sekundy na sekundę, a wysłuchiwanie bajdurzenia tego babska wcale nie sprzyjało poprawie. - Znachorka – prychnęła jadowicie – to dopiero przesrana sprawa.- i nie chodziło o faktyczną niechęć względem profesji, która miała tyle wspólnego z samą przeszłością rannej, ale ten cholerny szkopuł, określany jako zapłata. Nie chciała złota, więc czego mogła pragnąć za tak bezgranicznie niealtruistyczne podejście do sprawy? Dość rzec, że równocześnie było to niesamowicie denerwujące, jak i intrygujące, a jeżeli ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Iblis przeszła tą ścieżką już setki kilometrów w dół. Ten przebiegły uśmiech również nie wróżył nic dobrego, ale im dłużej to trwało, tym szkarłat coraz bardziej zajmował materiał chusty, teraz już skapując cicho na poszarpaną miejscami pelerynę. Wewnętrzny konflikt, który przechodziła, pomiędzy dumą a potrzebą przetrwania, wywoływał nieprzyjemny ból głowy, a może to właśnie tak ludzie czuli się przed śmiercią? Mogła spróbować, ten jeden raz. Uwierzy, ale nie zaufa. - Nie ma czemu się tu przyglądać. – odpowiedziała nieco pewniej, ale bojowo spięte barki odrobinę się poluzowały, gdy ułożyła drugą rękę pod uszkodzonym przedramieniem, podtrzymując je przy łokciu. – Kość łokciowa przebiła tkanki w połowie długości – skinęła głową na biały, sześciocentymetrowy odłam, wystający z ciała, oblany cicho ściekającą strużkami po skórze krwią. – Umiesz zajmować się złamaniami otwartymi? – uniosła uważny, ale zmęczony wzrok na Catherine i oblizała końcówką języka spierzchnięte wargi. Były zimne, gdyby miała lustro, dostrzegłaby to zasinienie i trud z jakim przez nie oddycha. To żałosne, przeszło jej przez myśl, kiedy skinęła głową, zezwalając jej na naruszenie ręki. Żeby przez własną broń znaleźć się na krawędzi życia i śmierci, do której nie było Iblis ani trochę śpieszno. Poza tym, Catherine mogła do tej pory zajmować się złamaniami zamkniętymi, jakie inaczej traktowano... Jaką miała gwarancję? Żadną. Strzelała na ślepo, głupio licząc, że łut szczęścia dopisze bardziej, niż podczas próby kradzieży. |
| | | Badb Catha Kolekcjonerka
Liczba postów : 66 Join date : 09/04/2017
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Nie Kwi 01, 2018 9:35 pm | |
| Miałam wrażenie, że każda z moich prób uspokojenia przynosi odwrotne efekty. Nie potrafiłam do niej trafić, choć, jak zdawać by się mogło - powinnam być proszona o udzielenie pomocy. Sytuacja się odwróciła, to ja zabiegałam o uwagę dziewczyny, z uniżeniem znosząc jej odtrącenia. Z czasem jednak zauważyłam, że słowa zdradzały jedno, a z czasem dopiero w opacznym zachowaniu jawił się drobny postęp. Pozwoliła mi się zbliżyć jeszcze bardziej. Przymrużyłam oczy wraz z ciepłym uśmiechem, niespecjalnie pasującym chwili. Cierpliwie zniosłam jej kpinę. Oczywiście, czujność mnie nie opuszczała. - Nie kłopocz się tym teraz - poprosiłam ją szeptem, nie wysilając się już więcej na podniesiony głos, gdy znajdowałyśmy się w tej nieznacznej odległości od siebie. - Jeśli przeżyjesz, porozmawiamy. Jeśli ci się nie uda... wtedy nie zażądam od ciebie zapłaty - wyjaśniłam to z optymizmem, jakby niezależnie od obranej drogi, wygra. Nie rozumiałam jej logiki. Przecież, gdybym chciała ją zabić, zwyczajnie przeszłabym obok, nie zatrzymując się. Nie miałam z nią nic wspólnego, jak sądziłam. Widziałyśmy się pierwszy raz. Zachowanie rannej kazało mi dopowiedzieć jej historię, brak zaufania spowodowany zdradą na każdym kroku. Nie pytała jeszcze o powód, choć chciałam go poznać. Co ją tak urządziło? Kim jest? Po której stronie świętej wojny stoi? Nie zadałam żadnego z tych pytań. Póki co najważniejsze było, aby dotrwała kolejnego dnia. Pochyliłam się, każdy z ruchów wykonując bardzo ostrożnie i okrężnie, powoli, aby nie dostarczyć jej nowej porcji stresu i powodu do złości. Bardzo delikatnie odchyliłam materiał temblaka, przytrzymując go końcówkami palców, jakby chcąc żywego potwierdzenia wypowiedzianych przez nią słów. Zbladłam, gdy ujrzałam ranę. Przełknęłam ukradkiem ślinę. Moja praktyka przez czas na wolności pozostawiała wiele do życzenia, zwłaszcza, że podobny widok wciąż robił na mnie wrażenie... - Myślałam, że jest gorzej - skłamałam gładko, kiwając głową. - Potrafię. Nie jestem ekspertem, ale wiem, że jeśli pozwolisz mi działać, wyliżesz się z tego. Ponownie naciągnęłam prawdę. Tak, raz miałam do czynienia ze złamaniem otwartym. Gdy stajnia w wiosce zawaliła się przez ogromną wichurę i jeden ze starszych ogierów został stratowany przez uciekającą zwierzynę. Mieszkańcy poprosili mnie o pomoc, a ja zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Zwierzę umarło kilkanaście dni później, ale głęboko wierzyłam, że starość i pozostałe obrażenia miały w tym swoją zasługę. Z wiadomych powodów nie dzieliłam się tą historią z nieznajomą. Oddychałam głęboko, aż w końcu pierwszy niepokój odszedł, zastąpiony fascynacją i chęcią do działania, wbrew moim zupełnie odmiennym planom na spędzenie tego wieczoru. Kość odcinała się bielą, kontrastując się z ciemnym kolorem krwi w świetle księżyca. Miałam pole do popisu. - Ogranicz ruszanie zranioną ręką - podzieliłam się z nią oczywistością, bardziej dla własnego spokoju. Za jej przyzwoleniem, zaczęłam rozwiązywać przesiąknięty krwią temblak. Ostrożnie sięgnęłam do torby przy pasie, jak najbardziej na widoku wyjmując butelkę wody oraz bandaże, które zabrałam wyłącznie z myślą o sobie. Na moje poharatane, bose stopy. Przeszłam do działania. Wodą przemyłam resztki ziemi, jakie zostały przy ranie. Obdarzyłam ją pytającym spojrzeniem, czy nie chciałaby się poczęstować. Powinna zrozumieć po wzroku utkwionym w spierzchnięte usta nieznajomej. Starałam się okryć wystającą kość bandażem, sprawiając jej jak najmniej bólu. Jednocześnie w moich posunięciach nie sposób było doszukać się braku pewności. Jeśli coś robiłam, wolałam załatwić sprawę szybko, bez zawahania, które jedynie przedłużyłyby cierpienia osoby w potrzebie. Po wszystkim ponownie zawinęłam prowizoryczny temblak na szyi. - Nie zajmę się nią tutaj, w tych warunkach - teatralnie rozejrzałam się wkoło, dając jej tym samym do zrozumienia, że zewsząd czyhają na nią syfy, pragnące wejść do jej rany. - Wiem, że jesteś słaba. Mam jednak nadzieję, że zostało w tobie trochę siły, aby wstać. Chcę zaprowadzić cię do mojego mieszkania. To nie tak daleko - łagodnie próbowałam wejść na jej ambicję, mając nadzieję, że zaciśnie zęby i udowodni mi swoją siłę po raz kolejny. Co do odległości... Czekało nas trochę drogi. Ale zajęciem czasu dziewczynie będę troszczyła się później. Jeśli przystała na moją propozycję, wcisnęłam się pod jej zdrowe ramię, pomagając wstać. |
| | | Iblis Onyks
Liczba postów : 14 Join date : 26/03/2018
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Wto Kwi 03, 2018 12:12 pm | |
| Znowu prychnęła siarczyście, mając wrażenie, że wpadła jak śliwka w kompot, natrafiając akurat na ten przypadek człowieka, który samą swoją aparycją odstępował od kanonów mieszkających w okolicy wieśniaków czy łotrów. Z drugiej strony – zawsze mogło być gorzej, choć obecnie już i tak nic nie mogło przebić perspektywy wykrwawienia się po środku lasu, gdzie Koszmary i dzika zwierzyna zjedzą jej truchło. Nie, nie godziła się na to, ale byłaby głupia, gdyby wcześniej tego nie wzięła pod uwagę, uciekając w ciemną gęstwinę. Wydawać by się mogło, że po tej całej przygodzie zaniecha z szelmostwem – nic bardziej mylnego, lecz o tym będzie kompletnie inna historia… - Twój brak profesjonalizmu nie poprawia mi nastroju. – przyznała bez ogródek sceptycznie, ale usłyszawszy komendę, poprawiła jedynie chwyt zdrowej dłoni u spodu, aby złamana nie poruszyła się, gdy kobieta majstrowała przy torbie, wyciągając po chwili pakiet bandaży i wodę. Z góry uznała, że nie miała bladego pojęcia, jak się zajmować złamaniami otwartymi, przez co pokręciła z niechęcią głową, odmawiając przyjęcia butelki z wodą. Pięknie, faktycznie natrafiła na kogoś, kto nie miał zielonego pojęcia o… Uniosła brwi. Może zbyt szybko ją oceniła? Najpierw spodziewała się iście średniowiecznych tortur, związanych z wstawianiem na żywca kości do środka, ale teraz, gdy cichy, tępy ból, związany z owijaniem wystającego odłamu i okryciem rany, towarzyszył spokojnym, acz pewnym siebie ruchom dłoni kobiety, Iblis ugryzła się w język. Pospieszyła się z ocenieniem i głównie przez to tyle wpatrywała się w ciszy z wymalowanym podejrzeniem na jasną twarz Catherine, nim westchnęła ciężko, podsumowując: - Niech będzie. Z początku chciała ją odepchnąć ręką, ale prędko zorientowawszy się, że bez pomocy nie wstanie o własnych siłach, przyjęła niewielkie wsparcie. Postawiła pierwszy krok dygoczącą nogą, ciężki oddech… Nie będzie łatwo. Kątem oka wyłapując jasny błysk przy jednym z korzeni drzewa. - Chwila – zatrzymała ją w miejscu, zapierając nogami. – Mój nóż. – normalnie by się nim nie przejęła, gdyby nie miał tak sentymentalnej dlań wartości, a moc nie postanowiła się ulotnić. – Nigdzie nie idę bez niego. – powiedziała pewnie, kiwając głową na ostre narzędzie, sugerując, aby jej pomogła i gdy Catherine schyliła się po niego, Iblis dopiero teraz dostrzegła gołe stopy, wystające spod długiej białej sukni z umorusanym od ziemi spodem. Że też dopiero teraz pomyślała, iż wygląda jak upiór. Później o to zapyta. |
| | | Badb Catha Kolekcjonerka
Liczba postów : 66 Join date : 09/04/2017
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... Czw Kwi 05, 2018 8:03 pm | |
| Zastanawiałam się, co mnie zdradziło, uzewnętrzniając mój „brak profesjonalizmu”. Czyżby dostrzegła niepokój na mojej twarzy? Aby uniknąć kolejnych komentarzy od rannej, powstrzymanie mdłości stało się teraz kwestią honoru. Na ten moment pohamowałam nawet uśmiech. Intuicja podpowiadała mi okazanie skruchy, jednak na to poświęcenie nie byłam gotowa. Chciałam zażartować, mówiąc, że dopiero się rozkręcam. Niech poczeka tylko aż zacznę przywoływać zapomniane demony tego lasu, by użyczyły nam swojej pradawnej mocy. Oczywiście, daleka byłam od uczynienia tego. Ranni ludzie bywają nerwowi. Ocenię jej poczucie humoru, gdy najgorszy kryzys minie. Wstałyśmy o wspólnych siłach, a ja już wtedy poczułam, że to nie będzie łatwa przeprawa. Nigdy nie cechowałam się wybitną krzepą, a z solidnym bagażem u barku zapewne wyzionę ducha już za kolejnym drzewem. Zamierzałam dać z siebie wszystko. W końcu niecodziennie trafia mi się tak ciekawy przypadek! Zdobyte wkrótce doświadczenie oraz zapłata przy zachowaniu życia kobiety były moimi jedynymi czynnikami motywującymi. Nie kierowałam się wyższymi wartościami moralnymi, nie odczuwałam przyjemności z bezinteresownego niesienia pomocy. Robiłam to wyłącznie dla siebie. Pozwoliłam jej się oprzeć o pień drzewa, podczas gdy ja zajęłam się błądzeniem za rozrzuconymi przedmiotami. Fenris łypał na nas z zainteresowaniem, powoli zaczynając się niecierpliwić. - Oczywiście. Ja też nie zamierzam odchodzić bez moich skarbów - przytaknęłam zgodnie z prawdą. Przemilczałam fakt, że jej zdrowie było niepewne, a Nocnica w klatce, którą z takim uporem goniłam, zdecydowanie się już z niej nie wydostanie. - Twój nóż jednak przechowam w bezpiecznym miejscu. Do czasu. Jesteś nerwowa, a ja wolałabym nie narażać swojego zdrowia, by dzielić z tobą niedolę. Myślę, że wyczerpałyśmy już limit darów od losu i nie doczekamy się kolejnej „znachorki” przechadzającej się przypadkiem po nocnym lesie - wyjaśniłam szczegółowo, zbierając części ekwipunku. Wetknęłam jej nóż za pas, obok swojej skromnej broni. Resztki bandaży upchnęłam do torby, a w wolną dłoń chwyciłam lampę wraz z klatką. Byłam prawie gotowa do drogi, wracając do mojej towarzyszki, aby zastąpić jej podparcie. - Nie będę pytać o powód, dla którego znalazłaś się w takim stanie. Jeśli zechcesz się nim podzielić, wysłucham - oznajmiłam niespodziewanie, gdy w końcu udało nam się ruszyć. Wolnym, miarowym krokiem. Drogę rozjaśniała nam bujająca się w mojej dłoni lampa, niedająca za dużo światła. Fenris ruszył przodem, tracąc nami zainteresowanie. - Powiedz tylko... Czy poza ręką, doznałaś innych obrażeń...? - urwałam, jakby zabrakło mi słowa kończącego zdanie. Po chwili zapytałam: - Jak powinnam się do ciebie zwracać? |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Jak zwykły człowiek... | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|