|
|
| Autor | Wiadomość |
---|
Frans Anker Skandynaw
Liczba postów : 99 Join date : 18/12/2016
| Temat: Domostwo Państwa Lindsey Pon Sty 07, 2019 7:12 pm | |
| Jeden ze starszych budynków mieszkalnych znajdujący się na jednej z wielu dzielnic mieszkalnych miasta. Samo domostwo znajduje się na ulicy średnio zamożnych zjadaczy chleba, co też sprawia, że sama okolica uchodzi na dość spokojną.
Przez całe lata dom był zamieszkiwany przez urocza parę staruszków, ale po ich odejściu do lepszego świata, przeprowadził się do niego ich wnuczek, który pomimo mieszkania tam od trzech lat, jest praktycznie nieznany sąsiadom.
Ostatnio zmieniony przez Frans Anker dnia Pon Sty 07, 2019 7:25 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Frans Anker Skandynaw
Liczba postów : 99 Join date : 18/12/2016
| Temat: Re: Domostwo Państwa Lindsey Pon Sty 07, 2019 7:17 pm | |
| Domostwo Państwa Lindsey’ów nie była raczej miejscem, w którym można było poprosić podstarzałą, starszą panią o kubek cukru. Szczególnie dzisiaj. Gdy trzy lata Pan i Pani Lindsey łaskawie wyzionęli ducha, ich dom został przejęty przez ich wnuczka - Jimmiego, który oprócz mieszkania tam, używał go jako dziupli oraz bazy przeładunkowej. Bo jak się okazywało, Jimmy był szmuglerem bardzo często najmowanym przez lokalną arystokrację do transportu bardziej...kwestionowanych przez społeczeństwo, rząd czy inkwizycje dóbr przy pomocy czwórki wspólników, których imiona...nie grały i już nie będą grały żadnej roli. W ostatnim czasie został polecony, przez jednego przedstawiciela wyższych jako osobę godną zaufania co też doprowadziło go do szmuglu kobiet. Kobiet posiadających najróżniejsze moce, chcące się wydostać z kraju, który wręcz zionął nienawiścią w ich stronę. Jak można było się domyślić, wszystko odbywało się w głębokiej tajemnicy. Na tyle głębokiej, że sam Jimmy nie do końca wiedział, dla kogo pracuje. Wiedział, że mieli pieniądze, bo transport zawsze odbywał się do portu gdzie “ładunki” były już przechwytywane przez ludzi jednej ze stron. Przełom nastąpił jednak kilka dni temu gdy (nie) całkiem przypadkiem podsłuchał rozmowę tajemniczych ludzi z portu gdzie dowiedział się, że ich szefem jest Frans Anker. Frans Anker, bogaty Norweg akurat mieszkający w Wishtown. Gdyby Inkwizycja dowiedziała się o jego interesie na boku to by napewno został sowicie nagrodzony. No i kolejny bogacz spadłby z krzesełka, co byłoby przyjemnym dodatkiem. No ale...rzeczy lekko zboczyły z planowanego toru.
- Proszę cię człowieku, kurwa! Ja chce żyć, nic nie wiem! To nie my! - Głos mężczyzny był podniesiony i przestraszony, ponieważ siedział przywiązany rękami i nogami do krzesła w otoczeniu Fransa, trzech uzbrojonych mężczyzn oraz kałuży krwi przy wejściu do Salonu, w którym zresztą się znajdowali. Jak na razie bilans nie wskazywał na to, że jego plan był udany. Bowiem był pobity, związany a czwórka wcześniej wspomnianych znajomych najprawdopodobniej już nie żyła. Odpowiedź Fransa nie należała do najprzyjemniejszych, ponieważ kopnął krzesło tak, by się przewróciło wraz z mężczyzną na ziemie. - Mógłbyś nie krzyczeć? Nie to, że mi to przeszkadza, ale osoby przechadzające się ulicą mogłyby pomyśleć, że mieszka tutaj jakiś Szaleniec - Norweg uśmiechnął się szeroko i odebrał od jednego ze swoich ludzi wiadro i mokry ręcznik, który od razu rzucił na twarz przywiązanego do krzesła delikwenta. - Nie jestem osobą, która się lubi chwalić - Zaczął i stanął przy jego głowę, łapiąc obiema dłońmi za pełne wody wiadro. Całe szczęścia, że miał skórzane rękawiczki. - Ale moja kariera w Wojsku nauczyła mnie wieeelu rzeczy. Ta sztuczka, którą ci pokaże, niejednokrotnie przydawała się do przesłuchań, które przeprowadzałem - Wiadro zostało w tym momencie przechylone na tyle, by woda zaczęła wylewać się na ręcznik dość łagodnym ciągiem, w efekcie zaczynając podtapiać biednego Brytyjczyka, która momentalnie zaczął się szarpać i jęczeć co raczej nie złamało lejącego wodę Brodacza. - Ciekawe uczucie co? Twojemu mózgowi i twojemu ciału wydaje się, że zaczynasz tonąć. Nie jest to najciekawsze uczucie prawda? Szczególnie że zbyt nagłe reakcje twojego ciała mogą doprowadzić do tego że się udusisz. - Wytłumaczył i przestał wylewać wodę, po czym zwrócił się do jednego ze swoich ludzi - Zdejmij tą szmatę z jego twarzy. Chce by był gotowy na rundę numer dwa. - Frans po tym oddał wiadro i wyszedł z Salonu ostrożnie omijając kałuże krwi Mimowolnie spojrzał też na schody na piętro, po których były ciągnięte męskie zwłoki.
Ktoś mógłby pomyśleć że nie grał Fair. Ponieważ na piątkę niespodziewających się niczego szmuglerów napadło dziesięciu uzbrojonych mężczyzn uzbrojonych w rewolwery, strzelby i karabiny samopowtarzalne. Jakby o tym pomyśleć to było to całkiem straszne. Ktoś wchodzi ci do domu i sprawia że przeciągu trzydziestu minut twoje życia zamienia się w piekło. Ale też z drugiej strony takie rzeczy zdarzały się tylko specjalnym osobnikom. I Jimmy został specjalny w momencie, gdy podzielił się nowo nabytą wiedzą z wcześniej wspomnianym arystokratą, który w jego zamyśle od razu pobiegłby do Inkwizycji. Jimmy nie był najjaśniejszą osobą. Sytuacja przedstawiała się o tak: Na terenie domostwa znajdowało się łącznie jedenaście osób którzy brali udział w niewielkiej strzelaninie raptem trzydzieści minut temu. Dwadzieścia pięć minut wcześniej z domu wyłoniło się czterech mężczyzn, którzy zaczęli chodzić po najbliższych domostwach oraz przepraszać za dźwięki. Wyjaśniali oni że należeli do Scotlandyardu i brali udział w operacji, która wymknęła się spod kontroli, przy okazji zachowując jak najbardziej kulturalnie. Oczywiście nie było wiadomo czy kłamstwo będzie działało, ale ludzie byli skorzy ubranym w ciemne płaszcze mężczyznom. Co jak co to całkiem pobudzali wyobraźnie ze swoją bronią i raczej nikt nie byłby zdolny na wywołanie strzelaniny w jednej z dzielnic mieszkalnych Wishtown oprócz Policji, Inkwizycji czy też ogólnych władz.
Obecnie zaś wszyscy znajdowali się w domu i na jego terenach, gdzie dwójka mężczyzn pilnowała drzwi wejściowych, kolejna dwójka pilnowała bramy frontowej, zaś pozostała piątka znajdowała się w środku. Trzech w salonie, pilnująca Jimmiego oraz dwóch na piętrze zajmującej się....przenoszeniem. Sam Frans właśnie wyszedł na zewnątrz by zaczerpnąć świeżego powietrza, znajdując się tym sposobem na ganku. Cała ta sytuacja nie należała do najlepszych, ale też musiała zostać wykonana. Szczególnie że spowodowała ona wymuszenie nagłego spotkania ze swoją wspólniczką, która odpowiadała za znajdowanie obdarzonych mocami kobiet. Było to strasznie ciekawe że mimo współpracy przy tak...trudnej operacji wiedział o niej tyle że była kobietą. I tyle. W końcu do komunikacji używali listów, które podpisywali pseudonimami, które wymieniali ze sobą za pomocą kurierów. - Cóż. Mam nadzieje że kurierowi udało się dostarczyć mój list - Powiedział do siebie i wsunął ręce do kieszeni płaszczu i zaczął czekać, patrząc się na bramę. |
| | | Veilore Panna srebrna rączka
Liczba postów : 229 Join date : 22/08/2015
| Temat: Re: Domostwo Państwa Lindsey Sob Sty 19, 2019 1:35 am | |
| Kurier zdecydowanie nie miał dzisiaj łatwo. Nałożony nań pilny obowiązek zmusił go do licznych, nierzadko pieszych wędrówek, które okazywały się bezowocne. Krótko mówiąc – przydarzył mu się dzień wybitnego pecha, bowiem trafiło mu się zadanie trudne i wymagające więcej zaangażowania niż zawsze. W każdym razie nie wystarczyło pożegnać się z przesyłką w jednym z wyznaczonych miejsc, gdyż zobligowano go do zadbania o to, żeby wiadomość została nie tylko dostarczona tego samego dnia, ale również odczytana. Jasne, mógł oczywiście to zrobić, jednak tylko Bóg raczyłyby wiedzieć, kiedy korespondentka jego zleceniodawcy zajrzy w konkretne miejsce ponownie. Jak się zdążył dowiedzieć, adresatka wcale tam nie mieszkała. Kobieta, która mu otworzyła, pokierowała go dalej i okazała się nim szeroko rozumiana pijalnia, jednak i w owym miejscu nic nie osiągnął. Podobno bywała tam dosyć często, ale gospodarz poinformował go, że całkiem niedawno wyszła, wypiwszy kawę i odebrawszy swoje listy, więc raczej były marne szanse na jej ponowne przybycie tego samego dnia i dodał jeszcze, że zdarzało się, że nie zjawiała się nawet i tydzień wzwyż. Otrzymał kolejną ulicę z komentarzem: „czasem chodzi tam do pracy. Wysoka blondynka, loki, niebieskie oczy, szabla u boku, płaszcz podbity futrem”. Wyruszył w dalsze poszukiwania. Po drodze nawet zdawało mu się, że widzi kogoś z opisu, ale zanim zbliżył się dostatecznie blisko, zgubił postać w tłumie i nie potrafił jej odnaleźć. Kiedy pod kolejnym adresem okazało się, że nie ma tam czego szukać, kurier doszedł do wniosku, że miał do czynienia z prawdziwym okazem powsinogi i podjął się zlecenia niemożliwego do zrealizowania. W uzmysłowieniu sobie tego pomógł mu jeden z pracowników magazynu. Stwierdził, że nie powinien się tak przejmować, że to nic dziwnego. Nigdy nie odbiera listów bezpośrednio od kurierów, bo nawet nie mieszka w mieście. Podobno gdzieś w lesie. Ale biedny mężczyzna nie otrzymał żadnych szczegółów, bo pracownik sam nie znał dokładnej lokalizacji. Kuriera przeszły dreszcze. Jako że jak każdemu wpojono lęk do wiedźm i Koszmarów, nie wyobrażał sobie mieszkać gdzieś, gdzie – jak powszechnie mówiono – ukrywało się ich najwięcej. Był typowym mieszczuchem, pracował tylko na terenie miasta i nigdy nie wyściubiał nosa dalej niż sięgała miejska zabudowa. Poważał ludzi, którzy decydowali się zapuszczać w lasy, by na przykład polować. Ale sam nie miał zamiaru ryzykować życia, żeby szukać igły w stogu siana... – Możesz zostawić list u nas. Prędzej czy później przyjdzie. Mężczyzna długo się namyślał. – Dziękuję, ale ostatecznie chyba zostawię wiadomość tam, gdzie bywa najczęściej. Kurier wyszedł. Pracownik magazynu chwilę odczekał.
– Hej, Vei, możesz wyjść! – zawołał. Blondynka wysunęła się za skrzyń na końcu magazynu. – Dzięki, Sid... – powiedziała, zbliżywszy się. – Wiedziałam, że ktoś mnie śledzi. Co to za jeden, coś powiedział? – Była ciekawa. Wodziła go za nos już od dłuższego czasu. Wyjaśnienia mężczyzny wprowadziły najemniczkę w stan zamyślenia. Kurier...? Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, dlaczego zwykły kurier miałby szukać jej tak zaciekle. Korespondencję odbierała spod kilku adresów przyjaznych osób, które wiedziały, że mieszka poza miastem i nikt specjalnie chętnie nie będzie zapuszczał się w dosyć niebezpieczne lasy, żeby dostarczyć przesyłkę. Aczkolwiek wymienienie tylko tego powodu byłoby sporym niedomówieniem. Ponieważ część listów bywała dosyć... delikatna... zabieg zyskiwał wymiar zapewnienia bezpieczeństwa. Lepiej, żeby kurierzy nie widzieli adresata. Podobnie działo się w drugą stronę... Przynajmniej dla jednego konkretnego – listy zwrotne zostawiała pod tymi samymi adresami i ten je odbierał. – Wyglądasz na zmartwioną. – Wiesz jak to jest, Sid. Szukam czasem przestępców z listy. Myślałam, że ktoś chciał się... no nie wiem... zemścić? Rzecz jasna nie wspomniała, że z innej strony może się obawiać na przykład szponów inkwizycyjnych szpiegów. Istniał tylko jeden sposób na sprawdzenie, czy rzeczywiście jej tropem szedł kurier, którego kilka razy widziała, gdy akurat była na miejscu, ale się nie ujawniła. Niestety w czasie swoich „spacerów” nie była w stanie mu się przyjrzeć. – Mogę mieć prośbę? Pobiegłbyś za nim i powiedział, że właśnie przyszłam? Weź od niego list, o ile będzie go miał. – A jak nie? – zapytał. Wątpliwość. Racja, zawsze trzeba mieć jakiś plan B – jakieś koncepcje powstające po zadaniu sobie pytania: „co by było gdyby”. Veilore była przekonana, że coś się spieprzyło albo trafiła na jakaś nieprzychylną jej osobę. Co zrobi, gdy nie otrzyma listu, a rzekomy kurier wpadnie do środka? Nie przestała o tym myśleć, dopóki do magazynu nie wrócił jej znajomy. – Mam! – Pomachał listem, przechodząc przez próg. Vei odetchnęła z ulgą, choć miało się wkrótce okazać, że to nie koniec jej obaw.
Najemniczka stanęła sobie z boku i odczytała szybko wiadomość. Pismo nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Było identyczne jak w każdym poprzednim liście. – Muszę iść. I w ten oto sposób Vei znalazła się w pobliżu wskazanego domu. Pokonała tę drogę, jak najszybciej mogła, niebo jednak powoli ciemniało (co prawda o wiele szybciej, jak to w okresie zimowym). Tyle czasu nie dała się złapać kurierowi. Kilka minut obserwowała budynek z ukrycia. „Frans Anker. Ciekawe.” – pomyślała. Swobodnym krokiem Veilore przeszła kawałek uliczką i równie swobodnie stanęła przed frontem prowadzącym na niewielkie podwórze. – Podobno wydarzyło się tutaj coś ciekawego, wartego opublikowania w prasie. Można zadać kilka pytań? – zagadnęła. – Podobno, nie podobno. Nie mamy pozwolenia na komentarze. – Szkoda. Dostałam zaproszenie. Rozbawiony wyraz twarzy musiał uświadomić mężczyznom w czym rzecz i wkrótce znalazła się w środku, choć dobra mina do złej gry zdążyła zblaknąć. Zaistniał problem, który należało jakoś rozwiązać. |
| | | Frans Anker Skandynaw
Liczba postów : 99 Join date : 18/12/2016
| Temat: Re: Domostwo Państwa Lindsey Sob Sty 19, 2019 3:35 am | |
| Ganek jak na ganek przystało miał całkiem dobrą widok bramę więc i Frans mógł oczekiwać na przyjście drugiej strony. Trochę to oczywiście trwało, ale wyglądało na to, że kurier go nie zawiódł. Ba, był pewny, że kobieta również używała środków bezpieczeństwa więc i też musiał mu zapłacić więcej za fatygę. Definitywnie zasłużył.
Dwójka strażników zajmujących role policjantów zabezpieczających teren odegrali wręcz idealnie, bo po odpowiedzi jednego z nich milczeli przez dłuższą chwilę i w końcu, ją przepuścili nawet jej nie sprawdzając co mogło sugerować, że mieli odpowiednie rozkazy. Wyglądało na to, że wszyscy na nią czekali, bo gdy Veilore wkroczyła na teren posiadłości, trójka mężczyzn znajdujących się na ganku ruszyłaby ją powitać. Stojący w środku Frans miał na sobie rozpięty czarny płaszcz z materiału oraz zwyczajową białą koszulę i ciemne spodnie. Ubiór jego ochrony nie był na tyle ważny, ale wystarczy wspomnieć, że również składał się z płaszczów, tyle że zapiętych. No i tak jak strażnicy posiadali strzelby samopowtarzalne, co rozdzielało ich od byle jakich bandytów. - Jest mi niesamowicie przykro, że musimy się spotykać w takich okolicznościach, ale Scotlandyard nie wybiera czasu ani godziny, by działać przeciwko przestępczości zorganizowanej - Uśmiechnął się szeroko i stanął tuż przed nią, wpatrując się w jej całą osobę. Nie można było, że spodziewał się inaczej wyglądającej kobiety, ale blondynka raczej wpasowywała się w typ osoby, która mogła współdziałać w takiej operacji. Zresztą to ona była jej głównym pomysłodawcą więc i musiała reprezentować bardziej hardy typ osoby. - Wejdźmy do środka - Dodał jeszcze i poprowadził ją do samego budynku, zatrzymując się dopiero w holu, gdy każdy z nich był w bezpieczniejszych czterech ścianach. Wtedy też obrócił się w jej stronę i przy okazji nakazał ochronie do wyjścia na zewnątrz prostym machnięciem ręki. - Nie zamierzam Pani ani przeszukiwać, ani konfiskować pani broni, bo uznaje to za niepotrzebne. Jesteśmy w końcu wspólnikami, mimo że widzimy się pierwszy raz Pani....? - Nie znał jej imienia oraz nazwiska więc i też nie wiedział jak się do niej zwracać. Ona za to wiedziała to już z jego listu więc to on musiał przełamać “pierwsze lody”. Cała ta sytuacja jednak sprawiała, że wszystko wydawało się...takie dziwne i drętwe. W końcu jak przywitać i poprawnie poznać osobę na kompletnie nieznanym dla obojga gruncie, w atmosferze naturalnej nieufności, która towarzyszyła zapoczątkowaniu znajomości... jednocześnie wiedząc, że współpracowali razem od dłuższego czasu. - Powiedzmy, że wolałem gdyby nasze pierwsze spotkanie odbywało się w przyjemnym do rozmowy miejscu. Ale...uh życie? - Było to oczywiście pytanie retoryczne. Teraz jednak trzeba było wyjaśnić całą sytuację.
Więc by sobie pomóc otworzył drzwi do Salonu, pokazując jej przywiązanego do krzesła Jimmiego, którego wyglądał na ledwo żywego oraz trzech kolejnych mężczyzn, którzy chwile wcześniej profilaktycznymi mini torturami. - Nasza umowa zakładała użycie ludzi zaproponowanych przez trzecią stronę w celu ochrony mojej i twojej osoby. Wszystko działało dobrze do momentu, gdy trzecia strona poinformowała mnie o tym, że owi ludzie chcieli mnie wydać Inkwizycji. Przywiązany do krzesła Jimmy był ich hersztem a teraz jest jedynym żywym z owej grupki szmuglerów - Wytłumaczył i dość powolnie wszedł do Salonu uważając na kałuże krwi, która zaczęła powoli wsiąkać w deski podłogi i w końcu stanął przy krześle, ponownie odwracając się w stronę kobiety. - To w jego głowie powstał wyjątkowo głupi plan, który miał na celu zagrozić mojemu życiu oraz całej operacji. Mors tua, Vita mea. - Dodatek łaciny wskazywał, że ta mini przemową była jednym wielkim pokazem. Pokazem tego, że zawsze odpowiada na niebezpieczeństwo. I absurdalnie pokazem tego, że Veilore mogła być pewna tego, że Frans był godny zaufania. A biedny Jimmy miał być ofiarą tego przykładu. Cała czwórka odsunęła się od krzesła na bezpieczną odległość, zaś brodacz wyciągnął z kabury znajdującej się w wewnętrznej strony płaszcza rewolwer, odbezpieczył i oddał strzał prosto w skroń związanego faceta, który momentalnie wyzionął ducha. Salon został wypełniony dość głośnym hukiem, lecz Norweg na niego nie zareagował, bo był po prostu przyzwyczajony do odgłosu strzałów. Mimo tego zadudniło mu mocno w uszach. Definitywnie mógł tego nie robić.
Po zabezpieczeniu i schowaniu swojej broni odczekał trzy minuty by wszyscy w pomieszczeniu odzyskali w pełni słów i ponownie zwrócił się do Veil. Jednakże trochę spuścił z gardy i po prostu westchnął. - Wybacz za ten teatrzyk. Przypadłość z zamierzchłych czasów. Wiem, że ten dom nie jest najlepszym miejscem do konwersacji, ale czy moglibyśmy przejść do kuchni i przedyskutować co dalej? Jest to bardzo nagłe, ale... nasza “operacja” musi trwać. - Definitywnie stał się bardzo ludzki. Jakby oddany strzał obudził go ze stanu uniesienia całą sytuacją i bardziej sprowadził go na ziemie. Jednakże dopiero teraz zaczął się martwić, co Blondynka o tym wszystkim myślała. Jemu zaś przyświecał wyższy cel ratowania życia, a martwi już szmuglerzy chcieli temu przeszkodzić. Miał więc nadzieje, że zrozumie. |
| | | Veilore Panna srebrna rączka
Liczba postów : 229 Join date : 22/08/2015
| Temat: Re: Domostwo Państwa Lindsey Sro Lut 27, 2019 7:03 pm | |
| Blondynka spokojnie zaczekała, aż ochroniarze wykalkulują sobie, że ona to właśnie ta osoba, co powinna się stawić się w miejscu „wypadku”. Zajęło im to jakieś ułamki sekund, zatem kobieta nie poświęciła im więcej uwagi – wszak sprawa była nagląca. Ruszyła przez podwórze na spotkanie ze swoim już nie do końca tajemniczym wspólnikiem. Mimo okoliczności, uśmiechnęła się nieznacznie, jakby słowa mężczyzny wywołały u niej lekkie rozbawienie z tego całego zachowywania pozorów. Ale przecież sama zaczęła, zagadując wcześniej jego kompanów gadką zainteresowanego pismaka na łowach, łasego na nowinki z miasta. Właściwie to mogła się spodziewać tego samego po drugiej stronie. – Życie pisze swoje scenariusze – odezwała się. Cóż mieli poradzić? Niezbadane są koleje losu, a wpływ na nie tych, których dotyczył często był znikomy. I jak w tym przypadku: pozostaje tylko zmierzyć się z efektami różnych wypadków. – ...Ale żeby Anglicy tak ochoczo współpracowali z obcymi? – rzuciła w lekkim tonie, absolutnie nie mając nic złego na myśli. Skoro ich wspólne starania trwały już tak długo, kobieta uznała jakąkolwiek maskaradę za zbędną. Szczególnie, że poznawszy już godność mężczyzny, trudno byłoby jej wierzyć w powiązania z państwowymi służbami. Miała okazję usłyszeć jego nazwisko w innym kontekście. Co innego najzwyklejsi okoliczni mieszkańcy, którym znacznie łatwiej coś wmówić. – W każdym razie podobno stało się coś poważnego? Jak się domyślam kolejne decyzje będą mocno rzutować na nasze przedsięwzięcie. Chyba lepiej nie zwlekać, wiadomość o tym szła wystarczająco długo – zauważyła. Vei miała nadzieję w końcu dowiedzieć się w czym problem. Na zaproszenie do środka skinęła głową, po czym ruszyła zaraz za Fransem. Gdy znalazła się w budynku, rozejrzała się. Od razu uderzyły ją oznaki niedawnej walki, jaka musiała się tutaj dokonać. Bałagan, porozrzucane lub potłuczone części wyposażenia. Gdzieniegdzie blondynka dostrzegała dziury w ścianach ewidentnie po wystrzelonych kulach, które chybiły celu. Obecnie zużyte pociski zalegały na podłodze. Mimo półmroku w niektórych miejscach dało się dostrzec krew. Ale na pewno nie były to jedyne miejsca w domu, gdzie strzelanina zebrała swoje żniwa. Pytanie kto był napastnikiem? Czy doszło do jakichś przestępczych porachunków i po prostu stracili pośredników... i tyle... wystarczyło tylko usunąć przypadkowe dowody na ich zatrudnianie, czy jednak szmuglerzy zostali wyeliminowani przez tę tutaj oto ekipę jej wspólnika, co zdawało się najbardziej prawdopodobne. Najemniczka przypatrzyła się uważnie mężczyźnie. Szukała w nim oznak ewentualnej zdrady. Nigdy nic nie wiadomo, nawet jeśli owej zdrady bardziej można się spodziewać po przemytnikach, typach spod ciemnej gwiazdy. Jednak spokojnie czekała na dalsze wyjaśnienia lub rozwój wydarzeń. – To zdecydowanie niepotrzebne... a powiedziałabym, że nawet niewskazane. Mogłabym przecież uznać, że sprowadziłeś mnie tutaj tylko po to, żeby zatrzeć wszystkie ślady na twój udział w naszym przedsięwzięciu. Nie będę ukrywać, że brałam to pod uwagę, więc po drodze się zabezpieczyłam i jeśli nie wyszłabym stąd żywa, zaistniałaby szansa, że prawdziwe służby spostrzegą się, że rzekomo zorganizowały dzisiaj jakąś akcję, a twoje nazwisko w śledztwie okazałoby się kluczowe. Wszystko wskazywało na to, że blondynka nie spaliła listu od razu, tylko zachowała go na wszelki wypadek i zostawiła w jakimś zaufanym miejscu między innymi listami i zamierza po nie jeszcze dzisiaj osobiście wrócić. Po drodze mogła też wypytać kogoś, udając poszukującego tematu pismaka. Ale nie spieszyła się ze szczegółowymi wyjaśnieniami. Veilore wyciągnęła przed siebie rękę. Jak zawsze rękawiczka skrywała metalową prawicę, choć na tę pogodę była cieplejsza i zdecydowanie na swoim miejscu o tej porze roku. – Ale widzę, że ten mój zabieg się nie przyda. W każdym razie... mów mi Veilore. Veilore Silver – Posłużyła się swoim codziennym nazwiskiem, a potem, o ile Frans również zdecydował się wystawić dłoń, kobieta uścisnęła ją i puściła. – Więc...? Co się właściwie stało? – zapytała. Oględziny innego pomieszczenia przyniosły jej kilka kolejnych przypuszczeń. Bo porównując ze sobą oba otoczenia, to korytarz nazwałaby uporządkowanym. A na pewno panowała w nim mniejsza duchota niż w salonie, gdzie podkręcała woń krwi i świadectwo ostatnich wydarzeń. Wysłuchała wyjaśnień Fransa. Kiwnęła głową na to, co było oczywiste dla ich obojga, czyli zasad umowy. Za to powodów, dla których szmuglerzy chcieliby wydać Fransa... No może dałoby się jakiś znaleźć, ale jednak w ogólnym rozrachunku jednorazowa korzyść finansowa od Inkwizycji za donos była mniejsza niż wielorazowa, oferowana przez nich. W razie wydania straciliby stały dochód. I co by z tego mieli? Rzeczywiście... był to naprawdę głupi plan... na przestępczą logikę nastawioną na zysk – średnio opłacalny. Gdyby jeszcze próbowali szantażu... ale tak po prostu wydać? Z przemyśleń wyrwały ją nagłe ruchy wspólnika, które w chwilę potem poskutkowały odebraniem życia związanemu przemytnikowi. Veilore wydała z siebie ciche „och”. A zaraz potem dodała: – Mam nadzieję, że zdążyliście go wypytać, czy nie przekazał informacji gdzieś dalej... Westchnęła. Oczywiście, że musi – pomyślała. Gdyby coś się popsuło... najemniczka dalej robiłaby, co robiła dotychczas i wcześniej, jeszcze przed współpracą z Fransem, choć skala udzielanej pomocy znów by się zmniejszyła, a przecież i tak nie była szczególnie duża. – Jasne, choć myślę, że oboje już wiemy, że przestaniemy wciągać w plan osoby trzecie. I tak już się znamy, nie ma to sensu. Więc jeśli któreś z nas trafi w ręce Inkwizycji... to zapewne zbyt długo nie zdoła zachować dla siebie danych drugiej osoby. Powinniśmy skupić się na tym, jak do tego nie dopuścić i... w pełni sobie zaufać. Blondynka sięgnęła dłonią za połę płaszcza. Kompani jej rozmówcy drgnęli, ale kobieta wyciągnęła tylko złożony papier. Dostrzegła szczere chęci i postanowiła zdradzić się ze swoim częściowym blefem. – Oto twoja wiadomość. Myślę, że czas to spalić – powiedziała i uśmiechnęła się. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Domostwo Państwa Lindsey | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|