IndeksSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Veilore Silver-hand

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Veilore
Panna srebrna rączka
Veilore

Liczba postów : 228
Join date : 22/08/2015

Veilore Silver-hand Empty
PisanieTemat: Veilore Silver-hand   Veilore Silver-hand EmptyNie Sie 23, 2015 6:26 pm

Imię: Veilore
Nazwisko: von Schatten (Adelsvärd)
Pseudonim: Vei, Vel, Silver-handed Veilore, Srebrna rączka (w odniesieniu do określenia osoby o wielu umiejętnościach, które potrafią wiele zrobić, naprawić)
Wiek: 27
Rasa: Człowiek
Grupa: Wędrowcy
Ranga: Panna srebrna rączka
Zawód: brak, najemniczka – zajmuje się pracami dorywczymi, często ochroną, czasem  sprzedaje skóry upolowanych zwierząt i inne pozyskane z nich trofea, robi także jako nauczycielka fechtunku; nieoficjalnie swego rodzaju tajniak w służbie szlacheckiego rodu;

Umiejętności:
Życie bez przydatnych umiejętności na pewno nie byłoby zbyt długie przy trybie życia, jaki prowadzi Veilore. By nie stać się osobą zależną od czyjegoś widzimisię lub nadmiernie wykorzystującą czyjąś dobrą wolę, należy wiedzieć i umieć pewne rzeczy, bez których samowystarczalna codzienność nie ma racji bytu. Świadoma tego blondynka zawsze chętnie uczyła się nowych rzeczy, szczególnie tych, których nie przeznaczono dla płci pięknej, skazywanej na mało ciekawy los w domowym zaciszu. Odebrała wykształcenie standardowe dla dzieci szlacheckich rodzin. Uczyła się też gry na wiolonczeli i fortepianie, choć najbardziej umiłowała ten pierwszy. Nie brakowało jej do tego talentu, choć przyszłość nie pozwoliła jej więcej sięgnąć po ów instrument.
Oto, co Veilore między innymi przyswoiła:

⚔ Posługiwanie się bronią białą, fechtunek – Blondynka miała z nią styczność już od wczesnych lat, gdy jej brat, Osvald, nie mając zbyt wielu przyjaciół, do chłopięcych zabaw postanowił zaprosić swoją siostrę. Z początku wystarczyła im dziecięca wyobraźnia i patyki. Później jednak chęć poczucia się jak wspaniali rycerze sprzed wieków skłoniła ich do podkradania rodzinnych pamiątek na czas wspólnych zabaw. W okresie nastoletnim brat Veilore zaczął pobierać nauki fechtunku, jednak jej samej tego odmówiono. Wbrew woli rodziców nadal miała styczność z tą rozrywką, gdyż Osvald nie zamierzał porzucić towarzyszki. Po lekcjach z nauczycielami, trenował potem z Veilore, która w tajemnicy znalazła sobie nauczycieli gdzie indziej. Ogółem najemniczka preferuje przede wszystkim szablę i sztylety, choć walka rapierem nie jest jej obca. Posiada jednak tylko wspomniane bronie.

⚔ Posługiwanie się bronią palną – Vei początkowo miała z nią mniejszy kontakt, gdy była pod rodzinnym dachem, choć wiele nadarzało się okazji, by za plecami opiekunów popróbować strzelania. Jej umiejętności w tej dziedzinie rozwinęły się w pełni dopiero w okresie służby w szwedzkim wojsku. Korzysta głównie z rewolwerów. Posiada też strzelbę, której używa głównie na zwierzynie.

⚔ Walka wręcz – nie jest jej straszna, szczególnie od momentu, w którym posiadła metalową protezę. Każda chwila ulicznego życia, wojskowych treningów i najemniczej działalności tylko poprawiała jej umiejętności w starciach wykorzystujących bezpośrednio ciało użytkownika.

⚔ Myślistwo – Sporo z tej dziedziny Veilore podłapała z domu. Znacznie ułatwiało jej to przetrwanie i z czasem stawała się w polowaniu na zwierzynę i oprawianiu jej coraz lepsza.

⚔ Posiada wiedzę na temat ziół i ich wykorzystywania. Kiedy zamieszkała w lesie, Vei uznała, że powinna takie rzeczy wiedzieć. Nie poprzestało na postanowieniu, wynalazła skądś książki, z których mogła się czegoś nauczyć oraz podpytywała znajome osoby, by uzupełnić wiadomości ze starych zapisków.

⚔ Ponadto Veilore jest znakomitym słuchaczem – nie tylko nie będzie narzekać na najbardziej nudną konwersację, ale w międzyczasie wyłapie kto i co mówi w najbliższym otoczeniu. Nie brakuje jej również zdolności zapamiętywania tego, co usłyszy.

⚔ Skradanie – To umiejętność, którą wyćwiczyła sobie już w młodych latach, kiedy wykradała się spod oczu opiekunów, by bawić się z bratem, a potem by wychodzić na miasto. Przydaje się bardzo podczas polowania.

⚔ Przyszło się jej też nauczyć wytwarzania małych, podręcznych materiałów wybuchowych. I choć można by przypuszczać, że wybuchy będą ją przerażać po utracie prawicy, to nic z tych rzeczy. Ma nad nimi poczucie kontroli. Produkuje małe bomby na swój własny użytek.

⚔ Zna się na domowej produkcji trunków. Wino? Piwo? Bimber? Żaden problem, a na swoje wytwory posiada u siebie nawet specjalne miejsce.

Wygląd:
Szlachetne rysy twarzy, oczy pełne dobroci i dumna, wyprostowana postawa – z tymi trzema określeniami ludzie otaczający Veilore ją identyfikują. Jednak dokładniej opisując jej osobę, jest ona kobietą dosyć wysoką – specjaliści od przymiarek podaliby wynik równo 180 cm wzrostu. przy 75 kg wagi nieco bardziej umięśnionego ciała niż przystało na przedstawicielkę płci pięknej. Bujne fale złocistych włosów okalają jej proporcjonalną twarz o arystokratycznej urodzie. Przysłaniają czoło, opadają luźno szlakiem skroni i sięgają za dolną granicę łopatek. Zazwyczaj Vei pozostawia je w takim właśnie, nieupiętym stanie, choć zdarza się jej związywać kosmyki jakąś chustką w kitkę lub czym innym, co się nadaje, a ma akurat pod ręką.
Na świat spogląda oczyma w kolorze niebieskim o odcieniu przywodzącym na myśl cenny klejnot szafiru. Przeważnie widać w nich pozytywne emocje, spokój, skupienie, choć zdarza się, że połyskują szeroko rozumianą pasją czy determinacją niczym najprawdziwsze oszlifowane szafiry pięknie załamujące padające nań światło.
Niegdyś wyróżniała się swoim kalectwem (brakiem prawej dłoni oraz części ręki do połowy przedramienia), od pewnego momentu zaś posiadaniem metalowej, ruchomej protezy. By jednak ukryć swoją drobną ułomność, na co dzień nosi rękawiczki. Przeważnie ukryte pod ubraniem, na ciele najemniczki znajdują się także blizny wyniesione z walk. Szczególną uwagę zaś mogą zwrócić stare ślady po poparzeniach nad protezą, to pozostałość po odniesionych obrażeniach, które doprowadziły do utraty prawicy.
Trudno powiedzieć o Veilore, że podkreśla swoje tzw. kobiece atuty, bo skłania się ku bardziej męskiemu stylowi ubioru, bardzo często typowo podróżnemu. Przebiera w luźnych koszulach nie krępujących ruchów i spodniach; prostych kamizelkach, gdy trzeba gdzieś wyjść między ludzi; butach zdolnych wytrzymać wiele kilometrów i płaszczach lub pelerynach, kiedy złe warunki pogodowe bardziej niż zwykle doskwierają. Wygoda jest dla najemniczki ważna, gdyż żyje ze swojej pracy, a czyjeś ewentualne uwagi dotyczące chęci ujrzenia jej w jakiejś bogatej sukni zbywa śmiechem wielkiego rozbawienia, mając jednocześnie w głowie wspomnienie rzeczywistości życia w majętnej rodzinie.

Charakter:
Mało brakowało, a Veilore skończyłaby jako znudzona ozdoba salonów. Być może byłaby zupełnie inną osobą. Nieszczęśliwą? Zgorzkniałą? Beznadziejnie uwikłaną w rodzinne aspiracje? Zamkniętą w sobie i tęskniącą do czegoś, czego nigdy nie przeżyła? To bardzo prawdopodobne. Ale w jej piersi biło buntownicze serce, które nie mogło z nieść podobnej wizji przyszłości.
Determinacja i wytrwałość to coś kobiecie bliskiego i wynikającego z jej siły woli. Jeśli coś sobie postanowi, to będzie dążyć do zrealizowania powziętego celu. Wymagało tego choćby nauczenie się fechtunku lewą ręką czy przetrwanie niekorzystnych zwrotów akcji. Nie raz i nie dwa sprzeciwiała się woli swoich rodziców, aż w końcu zdecydowała się ucieczkę i ryzykowne życie po niej. Tutaj ktoś mógłby powiedzieć, że Veilore jest niepoprawną marzycielką, że na pewno nie była przygotowana na tak drastyczną zmianę, że żałowała, że potem chciała wrócić do domu. Nic bardziej mylnego. Mimo że zadziałała dosyć impulsywnie, decyzja została podjęta ze świadomością, że nie będzie łatwo. Sądziła, że prędzej czy później wyjdzie na prostą.
I tutaj zaczyna się cechujące Veilore pozytywne podejście do życia. Cokolwiek by się nie działo – wierzy, że to nie koniec; że można iść dalej. Wystarczy tylko się nie poddawać. Blondynka stara się nie skupiać na nieszczęściach, a na pozytywnych aspektach codzienności. Nie zatrzymuje się, działa, by osiągać swoje malutkie cele.
Choć raz na jakiś czas zdarzy się Veilore zadziałać pod wpływem emocji, jest na ogół osobą zrównoważoną i porządnie zastanawia się nad rozwiązywaniem problemów, z którymi przychodzi jej się zetknąć – zarówno własnymi, jak i czyimiś, jeśli ktoś prosił ją o pomoc lub wyraźnie jej potrzebował. Prawda jest taka, że Veilore nie przeszłaby obojętnie, jest bardzo pomocną istotką, która często bezinteresownie postanowi coś zaradzić.
Wielu określiłoby ją jako życzliwą, współczującą i sympatyczną pozytywną osobę, której można w stu procentach zaufać, bo jest szczera. Nie kryje się również ze swoimi uczuciami, lecz gdy uzna to za stosowne, potrafi czynić odwrotnie. Uśmiech nieczęsto znika z twarzy najemniczki. Łatwo więc przychodzi jej nawiązywanie kolejnych znajomości, a nawet pogłębianie ich. Dodatkowo ułatwiają jej to wszelkiej maści zabawy czy biesiady, podczas których nie stroni od alkoholu. Wprost uwielbia przebywać między ludźmi. Samotność jest dla niej utrapieniem do tego stopnia, że jeśli chodzi o samotność serca pozwala sobie zagłuszać ją kilkoma intymnymi chwilami z innymi zainteresowanymi kobietami. Należy jednak zaznaczyć, że Veilore nie traktuje nikogo przedmiotowo. Seks stanowi dla niej naturalną formę bliskości między dwoma osobami.
Kobiecie bardzo zależy na przyjaźniach i znajomościach, dlatego dba o nie jak tylko jest w stanie. Jest w stanie dla znanych sobie osób wiele poświęcić. A w razie jakiegoś przykrego wydarzenia, nie pozostawiłaby swojego kompana w potrzebie, nawet jeśli oznaczałoby to, iż ona sama miałaby mniejsze szanse cało wyjść z opresji.
Drażni ją niepotrzebne cierpienie i niesprawiedliwość tego świata. Na swój sposób stara się temu zapobiegać poprzez wspomniane pomaganie potrzebującej osobie czy też wspomaganiu ramienia sprawiedliwości w wyłapywaniu groźnych przestępców lub ich likwidowaniu jako łowca głów. Zawsze stanie po stronie niewinnego i bezbronnego, co też było powodem wstąpienia do wojska po ucieczce z domu.


Historia:
W dosyć nagłym postanowieniu kupiłam prosty notes, pióro i atrament. Wydawało mi się, że potrzebowałam teraz tylko właściwego miejsca, w którym nikt nie przeszkodzi mi w pisaniu. Nie było to trudne przedsięwzięcie, trudniejsze okazało się to, co później chciałam zrobić. Wymyśliłam sobie kolejny sposób na ćwiczenie lewej ręki. Pisanie... Ale co ja sobie myślałam? Co miałam niby pisać? Nic nie przychodziło mi na myśl, a nie wzięłam pod uwagę tego, że może przyda mi się jakaś książka lub gazeta. Teraz było na to za późno. Długo myślałam, co zrobić. Szykowałam się, by przełożyć to na inny dzień. Ale coś podpowiadało mi, że nie – że to musi być dzisiaj. „Jesteś pewna, że następnym razem nie zabraknie ci czasu na ćwiczenia?” – pytałam samą siebie. – „Chcesz odzyskać sprawność? Nie odkładaj niczego na później!”. I zanim się spostrzegłam, moja lewa dłoń z piórem zaczęła stawiać kolejne, koślawe litery.

Na wstępie powinnam chyba coś sprostować. To ważne, gdyż rozpoczyna to całą moją historię. Zaskoczę cię teraz; ani Silver, ani von Schatten, żadne z nich nigdy nie było moim prawdziwym nazwiskiem. Pierwsze wymyśliłam sama, a drugie zostało mi nadane w efekcie spotkania mającego miejsce wiele lat od narodzin... czyli dosyć niedawno. Niezbyt często o tym mówię, ale moją ojczyzną jest Szwecja. Jeszcze rzadziej wypowiadam słowa prawdy o tym, że... w rzeczywistości przyszłam na świat w szlacheckiej rodzinie Adelsvärd. Kartkom można powierzyć znacznie więcej, łatwo pozbyć się niepożądanej treści w ogniu, by wszystko pozostało sekretem, podczas gdy podobno trzy osoby mogą dochować tajemnicy, tylko jeśli dwie z nich nie żyją.
W przeciągu całej swojej edukacji zapoznałam się również z historią rodu i wspomnieć mogę między innymi, że korzeniami drzewa genealogicznego sięga ona głęboko w ziemie kraju mego urodzenia, a mimo to od długich lat poszczególni członkowie rodziny nie należą do najbogatszej śmietanki społeczeństwa. Chociaż... co ja wiem? Odkąd uciekłam, może coś się zmieniło...? W każdym razie obecne pokolenia nie były już tak poważane, jak przodkowie. Z biegiem czasu rodzinny majątek uległ uszczupleniu, choć Adelsvärdów nadal można by zaliczyć do stosunkowo zamożnej szlachty. Nie posiadaliśmy jednak wystarczających wpływów, aby wyżej postawiona arystokracja uznawała nas za jednych ze swoich. Również nadpsuta opinia bardzo przeszkadzała w zyskaniu znaczenia w towarzystwie.
Moi rodzice, Gustav Axel Adelsvärd i Dahlia Lisbet Adelsvärd-Rosendal posiadali dwoje dzieci. W dniu mych narodzin miałam już dwuletniego brata, który (jak sądzę) radośnie i nieporadnie biegał po rezydencji, zapewne doprowadzając opiekunki do zawału serca. Nie pamiętam zbyt wiele z najwcześniejszych lat, ale prawdopodobnie nic się nie zmieniło po tym, jak się urodziłam. Ojciec i matka byli dobrymi rodzicami, którzy zapewniali swoim pociechom wszystko, czego potrzebowały. Jednakże wszystko psuła pewna wada charakterystyczna dla całej rodziny, a mianowicie poczucie niższości względem innych szlacheckich rodów. Dorastanie między takimi ludźmi nie było wcale łatwe i beztroskie. Doskonale to pamiętam, lecz aby zachować jako taką spójność, muszę zachować pewien ciąg wydarzeń.

Podobno szybko wyrosłam na śliczne, jasnowłose dziecko porównywane do skrzydlatych cherubinków z obrazów, a później na równie uroczą dziewczynkę. Dokazywałam podobnie jak brat, jakbyśmy wręcz konkurowali ze sobą o to, kto nabroi bardziej. Gdy byliśmy mali, ja i Osvald (bo tak też miał na imię) uwielbialiśmy czytane na dobranoc powieści, legendy i mity, a za dnia wyobraźnia podsuwałam nam pomysły na odgrywanie pełnych przygód, awanturniczych scenariuszy na swój dziecinny sposób. Nie otaczało go zbyt wielu przyjaciół, nie miał z kim spędzać czasu, dlatego właśnie mnie zaprosił do swojego świata, a ja szybko zrozumiałam, że jego zabawy są znacznie ciekawsze od tych, które oferowały mi rówieśniczki. Wątpię, by istniało bardziej zgrane rodzeństwo niż my. Im jednak byłam starsza, tym większy odczuwałam nacisk ze strony rodziców, którzy zaczynali ode mnie oczekiwać stosowniejszego zachowania.
Gustav i Dahlia krzywo patrzyli na szaleństwa swych dzieci oraz będące ich efektem siniaki i zadrapania, szczególnie w moim przypadku, w końcu miałam wyrosnąć na godną podziwu damę. Z czasem niepokoili się coraz mocniej, gdyż wcale nie nudziły mi się chłopięce zabawy. Organizowali niezliczone spotkania z rówieśniczkami, ale te nie przynosiły poprawy; wszędzie było mnie pełno i szybko dopadało mnie znużenie. Pamiętam, jak wymykałam się na bezmiary wyobraźni, gdzie czekał na mnie świat, którym się zafascynowałam. Koleżanki już wtedy zaczynały uważać mnie za dziwną.
Wkrótce nadszedł moment, w którym zaczęliśmy edukację. Osvald wcześniej, a potem ja. Mój ojciec podjął decyzję w swoim mniemaniu idealną – nie tylko postanowił wynająć dla mnie innych nauczycieli, ale dodatkowo zapisał brata na lekcje fechtunku, podczas gdy mi tego odmówił i wypełnił mi czas zajęciami z gry na wiolonczeli, która była kolejnym poznanym przeze mnie instrumentem obok fortepianu.
Działania ojca nie zmieniły za wiele, Osvald i ja nadal spędzaliśmy ze sobą czas, a jeszcze zanim zaczęłam swoją edukację, trenowaliśmy razem walkę bronią białą. W tym celu podkradaliśmy rodzinne pamiątki i żeby nikt się nie zorientował, odnosiliśmy je z powrotem na miejsce.
Ale pewnego dnia ja również zdobyłam nauczyciela, dzięki któremu nie pozostawałam krok za bratem. Jak już ci wiadomo, mój papierowy powierniku, mieliśmy w zwyczaju uciekać spod opieki rodziców lub opiekunek. Ale kiedy zaczęto na nas bardziej zwracać uwagę, byśmy nie robili już głupich rzeczy, bo w tym wieku nie wypada, zaczęliśmy wymykać się z domu. Miasto i okolice stanowiły dla nas wspaniały labirynt z masą kryjówek, w których mogliśmy wspólnie ćwiczyć. Zetknęłam się wtedy z innym zupełnie światem. Tak mocno kontrastował z moim, że bardzo mnie to poruszyło. Bieda, trudy życia codziennego. Widziałam to wszystko i wnet dostrzegłam, że ci napotykani ludzie potrafią być bardziej szczęśliwi niż moi rodzice bądź krewni, którym ciągle było mało, bezustannie rozglądali się w obawie co i kto o nich pomyśli. Nawiązując z nimi przyjaźnie, zrozumiałam wreszcie postawę swojego prapradziadka, uznawanego za czarną owcę rodziny. Zmieniła go serdeczność i otwartość ludzi spoza ciasnego towarzystwa bogaczy. To tam poznał swoją prawdziwą miłość, skromną kobietę, wdowę, myślicielkę... Urzekły go jej idee. I zaczął pomagać, stopniowo trwoniąc majątek. Gdy porzucił swoją ówczesną żonę, miarka się przebrała. Rodzina wyrzekła się go, już od dawna planując, jak odebrać mu prawa do rozporządzania dobrami. Dla mnie jednak stał się wzorem... Poznałam go dzięki porzuconym między starymi gratami zapiskom – podobnym moim wypocinom, które teraz nieporadnie zapisuję. Przemyślenia. Luźny strumień wspomnień, to chyba dokładnie to, co sama przelewam na papier. Zadziwiające jak historia potrafi zatoczyć koło.
Wracając do wątku mojego nauczyciela; poznałam go właśnie w społeczności poza rezydencją. Był byłym żołnierzem, poszkodowanym w bitwie. Kręcił się po mieście, licząc na czyjąś łaskę, ponieważ nie miał do czego wracać. Zrobiło mi się go szkoda, więc postanowiłam mu jakoś pomóc, a on odwdzięczył mi się rozmaitymi opowieściami z życia. Nigdy nie zapomnę, jak roześmiał się, gdy poprosiłam go o naukę.
„Po co mam cię uczyć? Lepiej, żeby nie doszło do żadnej kolejnej wojny” – powiedział wtedy, a ja z determinacją odpowiedziałam mu: „Niczego nie można być pewnym. Historia pokazuje co innego. Jeśli coś się stanie, jedyne na czym mi zależy to pewność, że będę miała szansę jakoś przetrwać i wesprzeć najbliższych”. Na pewno się zdziwił, że tak wielkiej wagi słowa wyszły z ust tak młodej osoby. Chciałam bronić tych wszystkich, których poznałam. Przecież to oni w największym stopniu cierpieli z powodu konfliktów i politycznych decyzji, nie ja – szlachcianka. Ale potrzebowałam nie tylko mentora – potrzebowałam do kogoś się zbliżyć na tyle, by móc mu się zwierzyć. Fechtunek stanowił tylko część motywu. Dzieciaki z miasta były doprawdy wspaniałymi kompanami, ale nie zrozumiałyby pewnych rzeczy, więc siłą rzeczy wybrałam najbardziej doświadczoną znaną mi osobę, gdyż na Osvaldzie nie mogłam już polegać.
„Vei, musimy porozmawiać”
„...Nie możemy już razem spędzać czasu.”
„...Rodzice powiedzieli, że ci szkodzę.”

Jego słowa żywo zadźwięczały mi w głowie, jakbym słyszała je po raz kolejny, a przecież tylko je napisałam. Poczułam, jak oczy delikatnie mi się szklą, więc potarłam je palcem. By zdystansować się do treści, skupiłam się na ocenieniu pisma. Było krzywe, jakby brakowało mu witamin. I do tego momentu moich wynurzeń poprawiło się w niewielkim stopniu. W dodatku brak wprawy w lewej ręce sprawiał, że od czasu do czasu na papierze pojawiały się kleksy. Dałam palcom chwilę odpocząć. Zamówiłam piwo.

Oczywiście wszystkie te kwestie Osvald wypowiedział pod wpływem rodziców. Nie był w stanie ukryć swojego żalu, ale wmówiono mu, że czyni to dla mojego dobra. Odgrodził się ode mnie, sprawiając mi o wiele większą przykrość niż silniejsze było jego wyobrażenie o cierpieniu i zaprzepaszczonej przyszłości, do jakich przyczyniłby się, postąpiwszy inaczej.
Pewnego dnia uzewnętrzniłam swoje smutki przed Ragnarem „Weteranem”, jak go czasem nazywałam. Opowiedziałam mu, jak zostałam odrzucona przez własnego brata i jak bardzo czułam się przez to samotna, gdyż był dla mnie niezwykle ważną osobą – jedyną, z którą widziałam się codziennie. I nie powstrzymywałam łez, które zamykałam w sobie, kiedy przebywałam w domu. Jego pierwszą nieśmiałą radą była próba nawiązania bliższej relacji z rówieśniczkami. Zdradziłam więc również to, ile sił kosztowało mnie zamknięcie się w sobie i podjęcie tej całej wielkopańskiej gry. Koleżanki z innych rodzin odnosiły się do mnie z fałszywą uprzejmością, a w rzeczywistości uznawały za gorszą i dziwną. Pamiętały przecież wiele poprzednich spotkań, podczas których byłam nieobecna albo mówiłam o interesujących tylko mnie rzeczach. I chociaż ja zmieniłam swoje podejście, to one wyczuwały moje spięcie i fakt, że czułam się wśród nich niekomfortowo. Radosna byłam tylko poza rezydencją, w której wymagano ode mnie dystyngowanego zachowania zgodnego ze sztywną etykietą. Chwalono się mną i moją grą, jakbym była papugą w klatce. Narzucano mi znajomości i polecano do kogo jak się odnosić, a od jakich person trzymać z daleka. Nie odstępowało mnie wrażenie, że mój los przypomina byt pustych w środku, porcelanowych lalek, która nie decydują o swoim ułożeniu; o kreacji, którą założy bądź komu zostanie oddana w ręce. Nie miałam nawet prawa do wyboru, komu okazać jakieś uczucie czy posłać niezobowiązujący uśmiech. Gdy skończyłam wypłakiwać to wszystko, doświadczyłam prawdziwego katharsis, nijak mającego się do tego zakładanego przez dzieła starożytnych greków.
Wzmocniło mnie to, ale niemożność podjęcia decyzji o swoim losie, poczucie zamykania się w swego rodzaju skorupie to okropna rzecz. Nieudolnie skrobiąca po papierze Veilore, jest prawdziwą mną, która nie pasowała do tamtego życia. Nie byłam w stanie go zaakceptować.

Przez dłuższy moment zastanawiałam się, czy powierzyć kartkom wspomnienie, które napłynęło do mojej świadomości. Nie chciałam do niego wracać, ale skoro już znalazłam sobie takie, a nie inne zajęcie...

Wszystko zaczęło się na pewnym balu. Siedemnasty rok życia to ten wiek, w którym zaczynają się tobą interesować zauroczeni dżentelmeni. Skoro już zmuszano mnie do uczęszczania na podobne wydarzenia, rozmawiałam z nimi, aczkolwiek nie czułam iskry, jaka wzniecała się w sercach niektórych z nich.
Prawdę powiedziawszy moje zamknięcie w sobie zdążyło nieco się przeobrazić. Stałam się dosyć charakterną dziewuchą i odludkiem jednocześnie. Nierzadko wymyślałam jakieś powody, by nie iść na organizowane spotkania i uparcie stawiałam na swoim. Zdarzało mi się dopiekać rodzicom swoim zachowaniem w towarzystwie, na przykład na przejażdżkach siadając w siodle po męsku i utrzymywaniem się w siodle podczas cwału zawstydzając niejednego towarzysza w moim wieku. Ignorowałam rozkazy rodziców i ze stoickim spokojem brałam książkę albo siadałam do wiolonczeli lub fortepianu, podczas gdy ich podniesione głosy ostatecznie słyszała służba w każdej części budynku. W głębokim poważaniu miałam wartości, które były dla nich ważne. Nie wiedzieli co to jest prawdziwa przyjaźń i więzy. Nie kochali nawet siebie nawzajem, więc ani nie rozumieli jak źle postąpili odseparowując mnie od brata, ani nie pojmowali jak bardzo bezsensowne i żałosne są próby przypodobania się ludziom, którzy gdzieś wewnątrz odczuwali pogardę wobec średniozamożnej szlachty. Podczas przyjęć i inszych spotkań w pewnym momencie zawsze wycofywałam się gdzieś na ubocze, a otoczenie interpretowało to na swój sposób – że się wywyższam, choć nie miałam do tego prawa. W przeciwieństwie do moich rodziców czy ciotek i wujów nie zabawiałam ich próbami wzbicia się o stopień wyżej. Miałam wrażenie, że dzieli nas niewidzialna ściana. Podczas tego konkretnego wydarzenia również usunęłam się w cień. Ukradkiem wymknęłam się z głównej sali, pozostawiając za sobą głośną muzykę, rozmowy i adoratorów. Zatrzymałam się dopiero, gdy zorientowałam się, że moim ślepym zaułkiem jest jeden ze zwykłych pokoi. Czułam się osaczona i zmęczona maską dostojności. Omal nie rozpłakałam się, patrząc na swoje odbicie w lustrze, gdyż w pierwszej chwili nie zdradzało żadnych emocji. Jakbym zamieniła się na twarze z własną matką. Chciałam być z ludźmi, którzy wywoływali uśmiech na na moim obliczu. Nie tutaj.
Tak daleko wybiegłam myślami, że nie zauważyłam, jak zbliża się do mnie inny gość balu. Nieznajoma stanęła za moimi plecami i wpatrywała się we mnie intensywnie.
„Chyba gdzieś już cię widziałam” – to były jej pierwsze śpiewne słowa. Kiedy spostrzegłam się, że nie jestem sama, trochę mnie zamurowało. Wyglądała na kogoś z tego towarzystwa, któremu próbowali dorównać moi krewni.
„Niedawno przyjechałam do Szwecji. Dopiero trzeci raz goszczę na tutejszych salonach, ale twoja twarz wydaje mi się znajoma” – mówiła do mnie niewinnie. W odpowiedzi zaprzeczyłam przypuszczeniu, byśmy miały sposobność kiedykolwiek się spotkać i przedstawiłam się.
Wtedy dotknęła moich włosów. Rozpuściła je. Nie śmiałam zaoponować, choć nie wiedziałam czemu to ma służyć. Upięła je w inny sposób, związując je tak samo, jak czyniłam to, gdy potajemnie wychodziłam na miasto. Przełknęłam głośno ślinę, podczas gdy ona szepnęła mi na ucho:
„Tak myślałam... Takich oczu nigdy się nie zapomina.”
Odwróciłam się, obdarzając ją zszokowanym spojrzeniem. W umyśle szeptem odbijała mi się tylko jedna myśl: „Oby nikomu nie powiedziała. Niech nikomu nie mówi.”
„Nie martw się, nikomu nie powiem” – rzekła na odchodne. Nie zdołałam ochłonąć do końca balu. Nie odstępowało mnie przeczucie, że grunt pali mi się pod nogami. Ale następnego dnia zobaczyłam ją znowu. Przyjechała do naszej rezydencji, a ja przypomniałam sobie dreszcz, który towarzyszył mi, gdy poprzedniego dnia bez skrępowania dotykała moich włosów. Swoim przybyciem wzbudziła w domu niemałą sensację.
Gdy zostałyśmy same, poprosiła, bym zagrała coś specjalnego dla niej. Zgodziłam się, ale nurtowało mnie to, czego właściwie ode mnie chce. Zapytałam więc o to dosyć bezceremonialnie, ale po prostu nie mogłam wytrzymać napięcia.
„Sama nie wiem. Ale gdybyś była tamtym chłopakiem, na pewno chciałabym, żebyś skradła mi całusa.” – usłyszałam od niej, czym wprowadziła mnie w stan konsternacji.
W ten sposób zaczęły się jej podchody. Z perspektywy czasu jestem świadoma, że próbowała mnie wybadać, a ja uległam zafascynowaniu oraz jej podstępowi. Nie przemyślałam wszystkiego wystarczająco dokładnie. Sprowadziłam na siebie kolejny zawód, tym razem na własne życzenie.
Jeden za drugim, aż w niedługim czasie przydarzyło mi się kolejne rozczarowanie. Za trzecim razem jego źródłem był mój mentor i powiernik. Później Gustav i Dahlia stali się dla mnie nie rodzicami, tylko więziennymi strażnikami. Uparcie miesiącami nie odzywałam się do nikogo. Mój kontakt ze znajomymi z miasta urwał się, gdyż rodzice dowiedzieli się o moich znajomościach. Ich wyczulone oko nieustannie na mnie spoczywało. Wymykanie z domu okazało się niemożliwe. Czarę goryczy przelało zaaranżowanie małżeństwa. W wieku osiemnastu lat uciekłam z domu i słuch o mnie zaginął.

Odetchnęłam identycznie, jak wtedy, gdy znalazłam się po raz pierwszy od miesięcy na ulicach miasta. Mimo wielu zabiegów nie do końca zdołałam się zdystansować do wspomnień. Nadal budziły we mnie silne emocje. Ale nawet paskudne położenie, w którym się jakiś czas temu znalazłam, nie było w stanie sprawić, abym żałowała opuszczenia rodzinnego domu. Nie miałam ręki, a co za tym idzie – jako kaleka i kobieta rzadko bywałam zatrudniana gdziekolwiek. Co tam robiłam do niedawna? Choćby zrywałam chwasty i zbierałam plony z bezdzietnymi rolnikami. Chociaż oni mnie zechcieli, więc wyrażę dla nich tutaj swoją wdzięczność. Ingrid i Mikael. Oto ich imiona. Długo żyłam jako poszkodowany weteran. W pewnym sensie moja opowieść ponownie zatoczyła koło.

Ścięłam włosy, pozostawiając na swojej głowie chłopięce, krótkie loczki. Odnalazłam grono moich starych znajomych. Kilku chłopców miało już swoje wybranki. Jedna z dwóch dziewczyn z grupy była już w ciąży, druga nadal była sama, pomagała chorym rodzicom, jednak wszyscy przyjęli mnie z otwartymi ramionami. Teraz ja potrzebowałam pomocy i oni mi jej udzielili. Pomogli między innymi wtopić tłum i znaleźć zajęcie. Zamieszkałam na pobliskiej wsi razem z ową samotną dziewczyną i jej schorowanymi rodzicielami. Nie zostałam odnaleziona... ale nadchodziły ciężkie czasy. Obok sporów trawiących Europę, rozpoczynał się problem z tzw. „wiedźmami”, których istnienie przerażało zwykłych ludzi, gdyż wykraczało poza ich zdolności pojmowania na ten czas.
Ponieważ do Szwecji nie dotarły jeszcze wpływy raczkującej Inkwizycji, pewne jednostki poczuły się bardzo pewnie. Część z nich zrzeszyła się w celu obalenia monarchy i arystokratów, żeby przejąć i osobiście sprawować rządy. Mój mały świat stawał się coraz mniej bezpieczny. Staliśmy na drodze do stolicy. Dochodziły do nas przejmujące świadectwa okrucieństwa, wiedzieliśmy, że czeka nas to samo, co uchodźców z innych miast.
Dwudziesty rok mego życia był tym, w którym postanowiłam działać. Opowiedziałam się po stronie porządku. W przebraniu mężczyzny wstąpiłam do szwedzkiego wojska. Ten dzień zmienił moje życie. Wojna okazała się jeszcze straszniejsza niż przedstawił mi to kiedyś Weteran. Pragnęłam przyczynić się do szybkiego jej zakończenia.
Na początku pełniłam funkcję gońca, wszak wyśmienicie trzymałam się w siodle i byłam zdolna dokładnie zapamiętać każdy rozkaz lub informację do przekazania innym oddziałom. Później, gdy wykazałam się spostrzegawczością i wytrzymałością, doprowadzając do zmiany rozkazów w ostatniej chwili, przeniesiono mnie do zwiadu. Niosąc rozkazy do innych oddziałów natrafiłam na dzikie, opuszczone już obozowisko, pomyślałam więc, że ktoś może chcieć zajść nas od flanki. Choć nie powinnam, postanowiłam zawrócić, czym uratowałam kilka istnień po naszej stronie.
Nie bardzo znam się na taktyce, więc oszczędzę sobie rozpisywania się ze szczegółami o działaniach, w których brałam udział. Dość wiedzieć, że mieliśmy do czynienia z przeciwnikiem potężnym, aczkolwiek niewyszkolonym, słabo zorganizowanym i niezdyscyplinowanym. Całe szczęście. Inaczej w ogóle nie mielibyśmy żadnych szans. Człowiek w obliczu obrazów przekraczających ludzkie możliwości tracił pewność siebie. Dowódcy dwoili się i troili, aby utrzymać morale, co po pierwszych zwycięstwach stało się znacznie łatwiejsze. Taktyka i manewry często okazywały się skuteczniejsze niż diabelska moc. Z trudem spychaliśmy wrogów coraz dalej od stolicy. Brzmi to zapewne jak coś łatwego, ale ponieśliśmy wiele porażek i straciliśmy masę porządnych żołnierzy. Odzyskiwaliśmy strategiczne punkty, by następnie je utracić i próbować ponownie zdobyć.
Sytuacja nieco się zmieniła, gry weszła kolejna niezrozumiała siła, przerastająca większość żołnierzy. Demony... Koszmary. O ile walka z przeciwnikiem wyglądającym jak człowiek jeszcze nie nadwyrężała tak psychiki o tyle przerażające istoty, których część osób w ogóle nie widziała, wywoływała panikę.
Prawą dłoń straciłam, gdy walczyłam już w oddziałach rozproszonych. To była moja ostatnia walka. Jestem jaka jestem – nie byłabym sobą, gdybym wtedy pozwoliła umrzeć kompanowi. Usiłowaliśmy wyprzeć wiedźmy z ich ostatniego bastionu. Artyleria zaczęła ostrzeliwać miasto, alarmując wroga, a my pod osłoną dymu przedostaliśmy się do miasta i ukryliśmy, oczekując znaku. Zaatakowaliśmy z ukrycia. Rozegrała się zacięta, uliczna walka, podczas której wszystko wokół sypało się w drobny mak, gdyż moce niektórych wiedźm były tak potężne, że kruszyły mury budynków. Nie zastanawialiśmy się nad tym, czy to wszystko ma sens, że nie widać końca tej walki. Jak nie my, to one znajdywały sobie kryjówki. Liczyło się tylko ostatecznie zdecydowane spacyfikowanie przeciwnika. Obrażenia otrzymałam w wyniku osłaniania rannego towarzysza. W pewnym momencie zorientowałam się, że z zaułka atakuje go kto inny. Podczas gdy dotąd w naszym kierunku leciały z zawrotną prędkością odłamki wszystkiego, teraz leciała w jego kierunku kula ognia. Odepchnęłam go dalej, gdy okazało się, że pierwszy przeciwnik wysłał w naszym kierunku kulę armatnią. Mój kamrat dostał solidnego kopniaka, który wcisnął go w lukę między kolejnymi budynkami. Zaczepiłam się o coś rękawem. Nie pamiętam o co. Kula i ogień wywołały wybuch. Zdążyłam ciałem wejść za ścianę. Zanim straciłam przytomność, byłam jeszcze świadoma, jak tracę swoją prawicę. Podobno dotarli do nas inni żołnierze, którzy umożliwili nam odwrót. To znaczy tym, którzy znosili nas z najniebezpieczniejszego obszaru.
W efekcie tych wydarzeń odkryto moją prawdziwą płeć. Przestałam być członkiem armii, ale dowództwo okazało się na tyle łaskawe, że załatwiono mi posadę przy papierkowej robicie. Nie chcieli być postrzegani jako ludzie źle traktujący weteranów, ale przy okazji, zauważyłam, iż mieli nadzieję, że sama zrezygnuję.
Zrezygnowałam. Miałam dość oceniania i dopytywania o prawdziwą tożsamość. Nie wiedziałam, gdzie uciekli moi przyjaciele, więc niczym dachowiec ruszyłam przed siebie.
Jeszcze przez jakiś czas przebywałam w Szwecji, a później przyszło mi przekroczyć granice wielu krajów, aż w końcu dotarłam do Francji, gdzie spotkałam swojego dobrodzieja – Hrabiego Ernesta Lambtona, wtedy pełniącego funkcję ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, a właściwie domykającego ostatnie sprawy, aby przejść na stanowisko ministra spraw wewnętrznych.
Przypadkiem do moich uszu dotarły informacje, których nie powinnam była usłyszeć. Ale przecież nikt nie zwracał uwagi na jakichś wałęsających się kaleków. Tamtego dnia nie miałam szczęścia do znalezienia pracy, więc ostatecznie znalazłam sobie jakieś miejsce do odpoczynku, podczas gdy dwa głosy gdzieś w pobliżu rozmawiały ze sobą cicho o przeprowadzeniu zamachu, a jego celem miał być przyszły minister spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii. Domyśliłam się, że stanowił dla nich jakieś zagrożenie.  Pierwszy raz usłyszałam o Królowej Wiedźm. Inkwizycja swoją drogą, a władze świeckie swoją. Od razu skojarzyło mi się to z sytuacją z mojego kraju sprzed kilku lat, a z rozmowy zrozumiałam, że był jakiś konkurencyjny kandydat.
Ulotniłam się, aby odszukać tego nieznanego mi jeszcze hrabiego. Nie chciano mnie do niego dopuścić, czekałam zatem przez wiele godzin, na to aż wyjedzie, aby go zawrócić.
„Dlaczego mam ci wierzyć? – zapytał, gdy go zatrzymałam. Rzeczywiście, przecież nie miał powodów by to robić, a ja mogłam opowiedzieć mu tylko to, co usłyszałam i ewentualnie imię jego konkurenta.
„Jeśli mi nie wierzysz, weź mnie ze sobą. Mam pewne doświadczenie.” – z determinacją, której zapewne się nie spodziewał, odpowiedziałam mu właśnie tymi słowy.
Zapytał mnie potem, czy jestem z Inkwizycji, a ja zaprzeczyłam, oświadczając, że działałam w siłach zbrojnych Szwecji podczas najazdu wiedźm. Tym sposobem znalazłam się na statku wiozącym hrabiego z powrotem do Anglii. Niekoniecznie planowałam w najbliższej przyszłości zajrzenie do tego kraju, ale wyszło jak wyszło.
Na statku po głosie rozpoznałam uczestniczki rozmowy z krytej altany, jednak musiałam zaczekać na odpowiedni moment, który nadarzył się, gdy dziewczyny zaciągnęły mojego towarzysza pod pokład, chcąc mu zorganizować samobójstwo. Nie wiedziały jednak, że skradałam się ich śladem. Udaremniłam ich zamach.
„Wydajesz się nie mieć łatwego życia, Veilore. Kiedy dotrzemy do Anglii. Zacznij dla mnie pracować” – powiedział mi któregoś dnia rejsu. To był uśmiech losu, ale i tak zapytałam, co miałabym robić. Jako ochroniarz tylko kusiłabym swoim kalectwem, by go atakowano, a strzelać może umiem, ale pisać lewą ręką nieszczególnie. Powiedział mi, że coś na to zaradzi.
Tak się zaczęła moja historia w Anglii.

Popatrzyłam się na papier. Ostatnie zdania wyglądały całkiem nieźle. Wzięłam ze sobą zapiski i przy najbliższej okazji spaliła je w ogniu. Za kilka dni czekała mnie operacja...

Ciekawostki:
⚔ ”Von Schatten” nie jest jej prawdziwym nazwiskiem, a nadane zostało przez hrabiego, któremu służyła przez dłuższy okres czasu. W zasadzie mogłoby być ono dalej używane, ale aby lepiej się wtopić w tłum, korzysta z nazwiska Silver.

⚔ W opuszkach palców protezy ukryte są ostrza-igły mierzące niecałe 3 cm. Palec środkowy dodatkowo został wyposażony w niewielkich rozmiarów ukrywane ostrze na spodniej stronie palca. Idealne do uciszenia kogoś poprzez poderżnięcie tętnicy, ewentualnie do przycięcia włosów w czasie podróży.

⚔ Veilore lubi wsłuchiwać się w dźwięki wiolonczeli. Nie boleje nad faktem, że sama nie może grać na żadnym instrumencie. Nie próbowała ponownie, ale jak podejrzewa, sztywność ruchów protezy uniemożliwiałaby jej poprawną grę.

⚔ Najemniczka lubi wypełniać sobie czas zajęciami. Jeśli nie praca, to zabawa. Samotne przebywanie w domu ją męczy, ale zawsze znajdzie sobie coś do zrobienia.

⚔ Obecna baza Vei znajduje się w chatce w Ponurym Borze. Mimo to zdarza się jej nocować w mieście.

⚔ Początkowo Vei nosiła dwa rewolwery tylko po to, by nie martwić się aż tak o pusty magazynek. Jego uzupełnianie jedną ręką było dosyć uciążliwe, więc gdy w jednym kończyły się naboje, to wyciągała od razu drugi.

⚔ Hrabia Ernest Lambton to postać fikcyjna, nigdy nie istniał taki minister.

⚔ Ernest Lambton stworzenie protezy dla Veilore zlecił Lynnowi Cavendishowi. Przy właściwym złączaniu jej z mięśniami współpracował lekarz, a cała operacja była bardziej eksperymentem niż bezpiecznym zabiegiem.

Poprzednia wersja KP:
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t161-veilore-silver-hand
 
Veilore Silver-hand
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Wishtown :: Organizacja :: Zapisy-
Skocz do: