|
|
| Autor | Wiadomość |
---|
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Porzucona sala Nie Cze 05, 2016 11:29 pm | |
| Scena odgrywa się w pustej, porzuconej klasie. Pomieszczenie spowija brud, ławki są poniszczone, rozrzucone po sali, a ściany gdzieniegdzie pokrywa grzyb. Nikt nie miał tu zajęć od lat, właściwie od czasów, gdy miejsce miał tu pewien wypadek. Klasa więc czeka na swój remont, ale póki co zdaje się, że wszyscy o niej zapomnieli, być może przez jej lokalizację – oddaloną od centrum akademii, na jednym z bocznych korytarzy. Dla wyjaśnienia – sytuacja ma miejsce czternaście lat temu, w akademii im. Św Rozalii. Początek roku szkolnego, dla niektórych dzień jak co dzień, dla innych pierwsze kroki na nowej drodze. Matthew skończył właśnie dwanaście lat, jest na drugim roku nauki i łagodnie powiedziawszy… nie odnajduje się wśród rówieśników. Lynn, w przyszłym roku kończy akademię i zaczyna pracę jako pełnoprawny balsamista. O ile tylko dopuszczą go do egzaminów, bo przy kolejnej już sekcji zwłok… cóż, nie zdążył przywyknąć do obecności trupów - rzyga jak kot, a nawet i mdleje. I jak było wspomniane; to dopiero początek roku. Nic nie zapowiada się na to, aby miało być lepiej. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Porzucona sala Wto Cze 07, 2016 11:54 pm | |
| Na jednym z bardziej oddalonych od centrum akademii korytarzy znajdowała się pewna sala lekcyjna. Latami nikt do niej nie zaglądał. Właściwie jedynie jacyś pierwszoroczniacy, którzy zgubili drogę, a nawet jeśli to nie wchodzili dalej tylko stali w drzwiach. Można więc powiedzieć, że sala pozostała nietknięta od paru ładnych lat, kiedy to wydarzył się pewien wypadek, o którym cały personel akademii wolałby zapomnieć. Dawniej uczono w niej nauk przyrodniczych, lecz poza ławkami i tablicą nie zostało tu wiele. Wszystko było przykryte grubą warstwą kurzu, a ściany pokrywał grzyb. Mało kto wiedział o istnieniu tej sali, z resztą po co? Daleko, głucho, a do tego nie pachniało zbyt przyjemnie. Jedynym do czego nadawało się to miejsce to ucieczka przed światem i chyba młody, rudy chłopiec właśnie po to tam przyszedł, a właściwie dysząc wparował jak oparzony, tak że cały kurz z sali (którego było sporo) wzniósł się w powietrze. Natychmiast zatrzasnął za sobą drzwi i zaczął nerwowo błądzić wzrokiem w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do schowania. Nie było czasu! Niezgrabnymi ruchami pospiesznie poszedł w głąb, łapiąc się za cokolwiek co stało przed nim, przez co wzbił jeszcze więcej kurzu. Ledwo co mógł dostrzec i omal się nie przewrócił o leżące krzesło, ale w końcu natrafił na przewróconą przy ścianie ławkę. Nie myśląc długo, albo wcale szybko się za nią zabarykadował, po czym przycisnął kolana do piersi i począł nasłuchiwać. Był cały blady na twarzy i się trząsł. Zacisnął powieki. Jego oddech był przyspieszony, ale po chwili stawał się coraz bardziej miarowy i regularny. Można nawet było powiedzieć, że spokojniejszy. Otrząsnął się już z pierwszego szoku i powoli zaczęło do niego dochodzić co się stało. Ze swojej kieszeni w spodniach wyjął okulary. Były potłuczone i zniszczone. Matthew skrzywił się na ich widok. Jego ojciec go zabije jeśli się dowie, że będzie musiał mu sprawić nowe, już drugie w przeciągu dwóch miesięcy. Aż przeszedł go lodowaty dreszcz po plecach. Bał się. Nagle poczuł przeszywający ból pod lewym okiem. Czuł jak puchło. Delikatnie dotknął się po twarzy, ale tylko rozbolało go jeszcze bardziej, aż go wykrzywiło, a z oczu popłynęły mu łzy. Był wściekły. Będzie miał teraz limo, lecz na całe szczęście udało mu się uchronić drugą połowę swojej twarzy, bo jak sam sprawca powiedział: "przemaceruje go jeszcze, by miał symetryczny makijaż". Zazgrzytał zębami. Najbardziej na świecie nienawidził tego chuja. Peter Harper - nawet na samą myśl o nim skręcało go w żołądku. Tym razem on i jego banda przydupasów przeszła samą siebie. Zazwyczaj był przez nich tylko popychany na korytarzu, albo wyśmiewany, lecz dzisiaj nie wiadomo co w niego wstąpiło i postanowił im się postawić, a mimo że byli w tym samym wieku co Matthew to byli wielcy jak drzewa w lesie (poza tym wszyscy to żniwiarze). Każdy wiedział, że nie warto z nimi zadzierać, ale chłopak w przypływie odwagi, a może i głupoty postanowił się im oprzeć. Ba! Nawet zaczął pyskować tak, że Peter nie wiedział co odpowiedzieć. Właśnie wtedy wydał na siebie wyrok. Jeden z dryblasów go przytrzymał (co nie było wcale trudne), a sam herszt bandy triumfalnie rozgniótł mu okulary i przywalił z pięści w twarz. Sam nie wiedział jak udało mu się uciec, tylko pamiętał że pędził przed siebie nie patrząc nawet gdzie. Nie wiedział teraz co zrobić. Nie zgłosi to żadnemu z profesorów, bo i tak im nic nie zrobią, a on sam oberwie mocniej. W domu będą na niego wściekli, że tak po prostu dał się zbić. Nie miał też żadnego znajomego, by mu o tym powiedzieć, ale z tym już głębsza sprawa była. Właściwie nie był lubiany przez nikogo, nie tylko Petera. Nie potrafił z nikim gadać i zawsze chodził wszędzie sam. W pierwszej klasie na początku nie było nawet tak źle, bo wszyscy byli nowi, ale z czasem inni zaczęli do niego pałać niechęcią co zaczęło się nasilać w ciągu roku. Zapewne przez jego wygląd i ogólną nieporadność we wszystkim. Jego rówieśnicy omijali go szerokim łukiem, a sam był obiektem żartów i drwin ze strony innych. Ludzie myślą, że uważa się za lepszego od nich kiedy z nimi nie rozmawia, ale tak naprawdę to ci wszyscy go przerażali. Zrobił się cały czerwony na twarzy i przycisnął połamane do piersi kuląc się jeszcze bardziej. Peter i jego banda mieli rację co do niektórych rzeczy. Nikt go nie tu lubił, nikt go nie tu chciał, nikomu nie jest tu potrzebny. On sam wiedział, że tu nie pasował. Zaczął teraz już płakać całą parą. Nienawidził tej akademii! Po co on w ogóle tu był? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Porzucona sala Sob Cze 18, 2016 3:34 pm | |
| To nie był jego pierwszy raz. Ba, nawet nie był to raz piąty, ani dziesiąty. Ale zawsze reagował niemal tak samo. Czasami udało mu się powstrzymać mdłości i swoje obrzydzenie okazywał jedynie za pomocą bladej jak płótno twarzy. Teraz jednak, prowadzący zajęcia balsamista przeszedł samego siebie w swojej niewrażliwości, czy też może sadyzmie (bo zwyczajnie uwielbiał się znęcać nad Lynnem) i zorganizował im na lekcję topielicę. Nie, to nie była zwykła topielica. Między uczniami leżała martwa kobieta, częściowo przykryta materiałem, na wpół zgniła, zielona od wodorostów, napuchnięta od dłuższego przebywania w wodzie. Zapach unoszący się wewnątrz sali pokazowej był wprost nie do zniesienia, aż musieli uchylić drzwi. Podobno była wiedźmą, tak tłumaczył uczniom balsamista, pokazując jej rany na ciele. O dziwo, nie była to sprawka Inkwizycji. Pobito ją przed śmiercią, prześladowano w miejscu, w którym żyła. I słusznie, bo nie ma co ukrywać nikogo, kto ma coś wspólnego z tą skurwiałą rasą. Tak mówił. A Lynn czasami w to wierzył. Bywały momenty, w których wychodził nabuzowany, gotów zamordować własnoręcznie każdą czarownice, za samo istnienie! Był wciąż dzieckiem, w takim wieku najłatwiej było wciskać każdą bajeczkę. Teraz jednak... było mu żal. Po raz pierwszy był świadkiem takiego okrucieństwa zadanego drugiemu człowiekowi. Nie znał jej historii, jednak nie sądził, że ktokolwiek zasłużył na taki los. Nie mógł na nią patrzeć. A nauczyciel, widząc jego zwątpienie rozkazał mu rozpocząć ich ceremonię, towarzyszącą każdej lekcji. Ocenę narządów wewnętrznych, rozpoznanie przyczyny zgonu. Nawet ujął w drżące dłonie ostry jak brzytwa skalpel, ale samo spojrzenie na jej nieporuszającą się klatkę piersiową spowodowało, że dostał niemalże ataku paniki. Zrobił się na twarzy zielony, barwą tą dorównując niemal topielicy. Upuścił ostrze z łoskotem i wybiegł z pomieszczenia, trzymając się za usta, aby nie zwymiotować w obecności rozbawionych jego reakcją uczniów. Jedynie Amon wykazał resztki empatii, ruszając krok za nim, doskonale wiedząc, że Lynn w każdej chwili może zemdleć. Powstrzymał go jednak gest prowadzącego oraz jego surowe spojrzenie zza ciemnych brwi. - Poradzi sobie, nie niańcz go. Dziecko noszone na rękach nigdy nie nauczy się chodzić. – oznajmił surowym, pouczającym tonem. W jakiś dziwny, okrężny sposób uważał, że czyni dla Lynna dobrze, wrzucając go właśnie na głęboką wodę. Chłopak biegł ciemnym korytarzem, cały czas ściskając się za wargi. Z hukiem wpadł do toalety, od razu wkładając głowę do jednej z ubikacji. Rzygał żółcią i śliną, bo specjalnie nie jadł nic przed sekcją, aby nie dopuścić do sytuacji, która właśnie miała miejsce. Na twarzy wkrótce pojawiły mu się krople potu i gdy już myślał, że to koniec, przed oczyma pojawiał mu się obraz ze wspomnień, martwej, przegniłej kobiety o pustych, rybich oczach. I wtedy wymiotował dalej, przeklinając wszystkich w Inkwizycji. To nie było naturalne. Dzień, w którym do tego przywyknie, będzie dniem, w którym zaprzeda swoją duszę. Spędził w łazience jeszcze trochę czasu, aż opadł bezwładnie na chłodne kafelki, zupełnie wyprany z sił. Przetarł usta rękawem, ignorując załzawione oczy, wynik intensywnego wymiotowania. Nie mógł spędzić tu wieczności, choć wiele wskazywało, że ma na to ochotę. Nie zamierzał wracać na zajęcia, a przynajmniej nie dziś, gdy czekał go ten sam widok. Zapewne nie potrafiłby też znieść zachowania prowadzącego, a bezczelność z jego pozycją nie wchodziła w grę. Kroczył ostrożnie ciemnym korytarzem, mając wrażenie, że jest tu po raz pierwszy w życiu. Zawędrował w dziwne miejsce, sam do końca nie wiedział, gdzie się znajduje. Ale pozostawało mu tylko znaleźć drogę do wyjścia, możliwie prędko, nim ktokolwiek zobaczy go w obecnym stanie. Mógł mieć tylko nadzieję, że na kolejne zajęcia dostarczą mu normalne zwłoki, a nie zielone, okropne... Otrząsnął się z myśli, bo znów zrobiło mu się niedobrze. Oddychał głęboko, na moment przystając w miejscu. A później złapał się za usta i wtargnął do przypadkowej klasy, znajdującej się najbliżej. Całe szczęście była ona pusta, jakby porzucona. Nie rozglądając się jednak wiele, rzucił się na kubeł ze śmieciami, natychmiast przystawiając do niego twarz. Wypluł z obrzydzeniem ślinę, a oczy znów zaszły mu łzami. Zaklął pod nosem, czując się jak kawałek gówna. I wtedy usłyszał gdzieś w oddali szelest. Podniósł natychmiast głowę, rozglądając się w koło. Czyżby szczury? A może nie był tu sam? Wstał o chwiejnych nogach, trzymając się za brzuch i usiłując nie zwymiotować. Szedł w stronę źródła szmeru. Wychylił się zza jedną z przewróconych ławek i natrafił na rudą, bujną czuprynę, z pewnością należącą do żywego człowieka, nie myszy. Oczy osobnika były jeszcze bardziej załzawione niż jego, czerwone od tarcia i wyraźnie nieszczęśliwe. Uniósł brwi w zdziwieniu, bo zdecydowanie nie tego się spodziewał. Stanął przed nim, nieco zbaraniały, chwilę jeszcze nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. Chłopiec był niezwykle drobny, nawet w porównaniu z Lynnem, który straszył swoimi wystającymi żebrami i innymi wystającymi kośćmi, które podkreślał jego nienaturalny jak na jego chłopięcy wiek, wzrost. Wzrokiem obdarzył jego pęknięte okulary. Zrobiło mu się bardzo szkoda chłopca. - Co... Co się stało? – zapytał dość idiotycznie na początek, ale nie potrafił inaczej. – Ktoś cię pobił? – dopytywał dalej, aż w końcu wyciągnął ku niemu dłoń i poprosił: - Daj. Spróbuję naprawić. – starał się mówić cicho, aby jeszcze bardziej nie nastraszyć chłopca. Nie mógł już nic poradzić na stłuczone szkła, ale miał nadzieję uporać się z wygiętymi oprawkami. Nie za bardzo przepadał za takimi widokami, więc nade wszystko chciał pocieszyć rudowłosego. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Porzucona sala Pon Cze 20, 2016 11:00 pm | |
| Płakał z chwili na chwilę coraz głośniej i wcale mu to nie pomagało. Był tylko na siebie zły, że był w tej chwili bezradny, a do tego się mazał. Jakim on jest mężczyzną co nie potrafi walczyć o swoje i później płacze jak jakaś panienka? Nie cierpiał siebie za to, że płakał, wręcz nienawidził. Nie chciał być taki słaby, choć właściwie sam nie wiedział czego chciał. Dlaczego on tu w ogóle był? No to akurat wiedział, bo ojciec go posłał tutaj do akademii, bo wiedział, że jego syn jest lalusiem i to jedyny dla niego ratunek. Matthew zaszlochał jeszcze głośniej. Tak bardzo marzył o tym, by ojciec w końcu był z niego dumny, lecz będąc takim jaki jest teraz - słaby i mizerny, nie to co jego bracia - przykładni synowie, a niektórzy to nawet i mężowie. Matt był od nich o wiele młodszy, a przy tym mniejszy, mizerniejszy, o wiele bardziej ciapowaty i jako jedyny był tak mocno rudy. Odstawał od reszty rodziny jak krzywy paznokieć. Czuł się przez to gorszy w oczach ojca, a mimo swoich starań zawsze widział w jego oczach dezaprobatę z niechęcią. Znowu pewnie przyniesie mu wstyd i udowodni, że mają co do niego rację, że był tchórzem, a za razem maminsynkiem, nie pomijając oczywiście płaczka. Chciał być inny, lecz zawsze kiedy próbował nie wychodziło mu to, czego dowodziła ta akcja z Peterem. Niestety nie mógł na to nic poradzić, był w tym momencie bezradny i przez to płakał. Czuł się jak gówno. Nagle coś usłyszał. Był tak zajęty płakaniem, że nie zauważył jak ktoś tu wchodzi. Jakby z podziemi wyrósł przed nim wielki cień. Trudno sobie wyobrazić jakiego szoku doznał wtedy chłopak. Można było to przyrównać do małego zawału serca. Brak jego okularów i przepuchnięte oczy uniemożliwiały mu dokładne zobaczenie kto znajduje się przed nim. Natychmiast się od niego odsunął, zacisnął zęby i zakrył sobie głowę, jakby ją chronił przed ciosem. Znaleźli go, a teraz będzie czas na powtórkę z rozrywki. Jakie wielkie było jego zdziwienie, kiedy usłyszał jego pytania. Głos ten nie należał, ani do Petera, ani do reszty jego oprychów. Podniósł w końcu wzrok, by znowu się postarać przyjrzeć temu jak się teraz domyślił chłopakowi. Teraz już był pewien, że nie był to żaden z nich, odczuł wielką ulgę, co nie znaczyło, że był to koniec jego zmartwień. -Hę?- Wybąkał. Całkowicie teraz zbaraniał, bo nie spodziewał się, że ktoś mu zada takie pytanie. Nie wiedział co odpowiedzieć chłopakowi. -C-co? N-nie! - Jęknął jedynie, wstając pospiesznie. -Nie, wcale nie... Ja tylko... Ja tylko spadłem ze schodów! - Odpowiedział mu w końcu. Wstydził się strasznie, że go pobito. Miał tylko szczerą nadzieję, że ów nieznajomy nie widział jak płakał, więc jeszcze przetarł sonie oczy rękawem, a ręką zasłonił miejsce, w które oberwał. Dopiero teraz zauważył jaki chłopak przed nim stojący był wielki, kiedy siedział na ziemi nie było tego, aż tak widać. Matthew przełknął ślinę. Zaczęło go denerwować to, że nadal widział go niewyraźnie. Znowu się trochę od niego odsunął, kiedy tamten wyciągnął do niego rękę i przycisnął do siebie okulary, jakby był to drogocenny skarb, a nieznajomy chłopak chciał mu go wykraść. Gapił się chwilę w milczeniu na jego dłoń. W końcu jednak dał za wygraną i wbijając wzrok w podłogę, niepewnie podał mu swoje zniszczone okulary, a później dalej stał tak lekko przygarbiony w ciszy, aż w końcu podniósł oczy na zielone oczy chłopaka i nieśmiało zapytał. - A... Co tu robisz? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Porzucona sala Sro Cze 22, 2016 1:05 am | |
| Wyraz głębokiego niedowierzenia odbił się na jego twarzy, gdy usłyszał historyjkę o upadku ze schodów. Dobrze, mógłby jeszcze ją jeszcze jakoś przyjąć do wiadomości, gdyby na krańcu stopni czekał ktoś ze znaczną porcją wpierdolu do obdarowywania. Wymówka była tak idiotyczna, aż nie wierzył, że przeszła przez gardło chłopaka. Żaden z nich nie wyglądał na upośledzonego, ale po słowach rudego chłoptasia, Lynn zaczął podejrzewać, że albo został wzięty za półgłówka albo jego rozmówcy brakowało piątej klepki. Tak tłumaczyły się kobiety bite przez mężów, gdy wstydziły się prawdy albo nie mogły jej wyznać. Ta jednak raziła w oczy. Po wypadkach nie płacze się w samotnej klasie, ukrywając się przed światem. Otrzepuje się spodnie i kroczy się dalej. Ten mały jegomość miał go jednak za debila, Lynn widział to aż nader wyraźnie. Nie zamierzał więc odwdzięczać się szczerością, choć mógł to zrobić, jak miał to w zwyczaju. Może nawet miał ochotę na wygadanie się, odrobinę bezsensownego marudzenia. Dzieciak potraktował go jednak w ten sposób, dlatego też dostanie to samo. - Szukałem cię. Profesor Goldenmayer kazał cię natychmiast przyprowadzić. Dawno nie widziałem go tak wzburzonego. – pokiwał nawet z uznaniem głową, odbierając od niego okulary. Mówił śmiertelnie poważnie; pomimo wieku nikt nie mógł mu odmówić talentu aktorskiego. – Wiem, że psor nigdy nie należał do spokojnych ludzi, ale teraz przeszedł samego siebie. O mało co nie oberwałem przez ciebie dziennikiem. Rzucał wszystkim jak popadło. – tłumaczył dalej. – A tak między nami… coś ty mu zrobił, co? – Ściszył głos, nawet teatralnie rozglądając się wkoło, w celu upewnienia się, czy może jeszcze ktoś w owej klasie kryje się po kątach. Usiadł na skraju przewróconej ławki, oceniając szkody na okularach i milknąc. Cóż, nie wróżył im pięknej przyszłości i wielu lat owocnej współpracy z twarzą rudzielca. Jedno ze szkieł było pokruszone, aż prościej było je wypchnąć z oprawek i wyrzucić, niż gubić jego okruchy podczas użytkowania. Nie uczynił tego jednak, bo wybór nie należał do końca do niego. - Musisz być bez nich kompletnie ślepy, co nie? – zagaił, lekko odległym tonem, oddając się już zupełnie sprawie okularów. Szkła były na tyle grube, że mógł wydać właśnie taką, a nie inną ocenę. Przy użyciu siły wygiął oprawki tak, aby opierały się one na uszach, choć nie mógł doprowadzić ich do normalnego stanu za sprawą wyłącznie palców. Paznokciem przekręcił w zgięciu uchwytów, sprawiając, że przestały się one chwiać, przynajmniej tymczasowo. Na powrót do domu powinno starczyć, więcej poradzić nie mógł. Przynajmniej, jak sądził, rudowłosy nie będzie musiał się czołgać po omacku, aby gdziekolwiek dojść. - Proszę – oddał mu po chwili okulary w nieco lepszym stanie. – więcej zrobić nie mogę, nie mam przy sobie… - przerwał prędko, kręcąc głową. Powstrzymał się przed nadmiernym rozgadaniem, przecież nawet nie znał osoby przed nim. Wzruszył ramionami, wstając na równe nogi. – W każdym razie… Masz zamiar spędzić tu resztę dnia? – zapytał beznamiętnie, niezbyt okazując współczucie, nawet jeśli nie cieszył go podobny widok. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Porzucona sala Czw Lip 14, 2016 2:10 am | |
| - G-goldenmayer? - Słysząc to nazwisko natychmiast zrobił się biały jak ściana i zaczął drżeć. Właśnie składało się, że ów profesor spędzał Mattowi sen z powiek. Od razu przypomniała mu się sytuacja, kiedy nauczyciel wywołał go do odczytania swojej pracy na temat genezy powstania Inkwizycji, a chłopak zaczął się jąkać ze stresu. Matt wtedy nie wiedział jeszcze, że człowiek ten ze wszystkich rzeczy na świecie nie trawił niezdecydowania i braku precyzji. Zaczął się wtedy wydzierać na chłopaka, ale jak można się domyślić pogorszyło to sprawę niemiłosiernie. Reszta klasy musiała mieć naprawdę ciekawy widok - Goldenmayer co chwila uderzający linijką o biórko, by narobić huku, drący się na całe gardło i stojący obok, mały rudzielec, który z momentu na moment co raz bardziej się jąka i trzęsie, aż w końcu zaczyna płakać. Na koniec lekcji go jeszcze zbeształ przy wszystkich, tak że później przez resztę tamtego dnia nic innego nie robił tylko krył się po kątach akademii, dopóki nie przyszedł do domu. Chłopak wręcz czuł jak nogi się pod nim uginają. Nie przeżyłby konfrontacji z tym psycholem, kiedy tamten miał jeden ze swoich napadów szału. Zanosiło się na kolejny wybuch płaczem, już nawet nie zważał na nieznajomego stojącego przed nim. Nagle przestał dygotać. Zrobił wielkie oczy i wbił wzrok w osobnika naprzeciw. Zmarszczył brwi, po czym zacisnął dłonie w piąstki. Jakby cały strach i smutek przerodził się w gniew i konsternację. Nie odpowiedział mu na pytanie o okulary, a kiedy tamten mu już je podał, wręcz je wyszarpał i wsadził na nos, by w końcu przyjrzeć się temu wielkoludowi. Teraz widział go dokładnie (na jedno oko, ale zawsze). Jego wyraz twarzy zrobił się jeszcze bardziej rozgniewany. - Nie... - Burknął w końcu. - Właśnie wychodziłem! - Wypluł i po chwili ruszył z miejsca, nadal nie spuszczając oczu z zielonookiego dryblasa. Kierował się powoli w stronę wyjścia, lecz nadal wręcz pożerał go wzrokiem, choć była to dość niefortunna decyzja z jego strony, ponieważ znowu nieomal przewrócił się o przewrócone krzesło na drodze. Całe szczęście obok była ławka, dzięki której nie skończył paląc się ze wstydu na podłodze, a jedynie z lekkim rumieńcem wyprostował się i tym razem patrząc pod nogi pomknął szybkim krokiem w stronę drzwi, jakby chciał się stąd ulotnić jak najszybciej. Nacisnął klamkę i uchylił drzwi. Nie wyszedł jedna, tylko stał w bezruchu, aż w końcu się odezwał. - Goldenmayer jest na chorobowym. - syknął. Matthew nie był wcale takim imbecylem jak mogło się wydawać tamtemu przerośniętemu typkowi i nie dał się, aż tak łatwo wpuścić w maliny. Koleżka zapewne myślał, że może sobie tak po prostu z niego wyśmiewać. Oczywiście! Jak wszyscy! Może mu się chociaż głupio zrobi, że jego ofiara przejrzała jego intrygę? Ale przecież to był tylko niewinny dowcip! Może, lecz w tej chwili żarty z jego osoby były ostatnią rzeczą, którą chciał słyszeć. Matt czuł się tą niby błahostką bardzo dotknięty. W wściekłości i w przypływie adrenaliny dodał, czego by w innych okolicznościach nie zrobił. - A tak na marginesie to śmierdzisz rzygami... Jełopie! - Wykrzykując ostatnie słowo zatrzasnął za sobą drzwi i pognał przed siebie, byle z dala od tego typka.
/zt |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Porzucona sala Czw Lip 14, 2016 4:01 am | |
| Może nie był zbyt domyślny, ale twarz chłopca po wspomnieniu profesora-legendy jawiła się aż zbyt wymownie. W pierwszej chwili ugryzł się w język, aby nie parsknąć głośnym śmiechem, zupełnie dumny ze swojego żartu, późnej jednak dopadły go wyrzuty sumienia. W końcu kopał leżącego. Ale… on chciał go tylko ukarać za kłamstwo! Może faktycznie, wybrał sobie niezbyt odpowiedni moment na takie zabawy. Płaczących należało w końcu pocieszać słowami, a nie obrzucać kamieniami. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak przebiegłoby spotkanie zapłakanego chłopca z profesorem Goldenmayer’em. Zapewne stałby długo pod drzwiami, a gdy w końcu przełamałby się i zapukał do jego gabinetu pytając niemo „wzywał mnie pan?”, z pewnością naprawdę oberwałby latającym dziennikiem, jako że nauczyciel, choć budził większy lęk niż niejeden Koszmar, pamięć miał całkiem dobrą. Nieszczęśliwie, dla wszystkich uczniów. Miał już prostować swoje słowa, gdy tamten po prostu wstał, nie dając mu okazji na wyjaśnienia. Zdziwił się, bo wszystko wskazywało na to, że chłopiec przepłacze tu resztę dnia. Gdy zmierzał już do wyjścia, Lynn zawołał za nim cicho: - Poczekaj! – Bezradnie przyglądał się temu dziwnemu marszowi, spodziewając się, że chłopiec wkrótce runie jak długi i nigdy nie opuści tej sali. Co wcale nie było takim złym rozwiązaniem, bo jak Lynn się spodziewał; rudowłosy spieszył bardzo, by zawitać u progów profesora, który podobno go wezwał. Trzeba było temu zapobiec! – Ja… - zająknął się, nie wiedząc jak prędko powiedzieć, że cały ten popis nie miał w sobie nic z prawdy. Prędko okazało się to jednak zbędne. Dzieciak go przejrzał. Och, gdyby tylko wiedział o jego zwolnieniu…! Zamurowało go nieco i to spowodowało, że nie odezwał się aż do zakończenia ich krótkiego spotkania. Uśmiechnął się, niestety musząc przyznać rację co do uwagi chłopaka. Wyglądał na wczorajszego. Ach, głupio wyszło. Poczuł drobne wyrzuty sumienia, gdy ten już wyszedł, zgodnie z zamiarem rudowłosego. Nie pokazał się z dobrej strony i jak się spodziewał – tracąc wszelaką możliwość na normalną relację z tym uczniem. Przecież nie zamierzał go przepraszać, o nie! Był mu obcy, w życiu nie zdobyłby się na takie poświęcenie dla nieznanej mu osoby. Wzruszył ramionami, pobłądził jeszcze chwilę po klasie, rozglądając się za ciekawszymi przedmiotami, czekając na koniec zajęć, po którym będzie mógł w końcu zwiać do swojego pokoju.
// zt
|
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Porzucona sala | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|