|
|
| Autor | Wiadomość |
---|
Nancy Szafir
Liczba postów : 85 Join date : 25/10/2015
| Temat: Szklarnia Windworth Sob Cze 18, 2016 9:09 am | |
|
Szklarnia Zlokalizowana jest po tej mniejszej, mniej rozwiniętej części miasta, co właścicielce całkiem odpowiada. Po pierwsze, jest tutaj zdecydowanie ciszej, a i łatwiej było o przyzwoity metraż działki. Owalną konstrukcję ze szkła, wysoką na kilka metrów, otacza kamienny murek oraz wysokie krzewy jaśminowca oraz bzu, przez co bez nawet zaglądania przez ogrodzenie można się domyślić, co czeka za mosiężną furtką. Oprócz szklarni znajduje się tutaj również drewniana altana, która nie jest jednak widoczna od zewnątrz — ukryta jest pomiędzy kilkoma wysokimi krzewami i drzewami. Do obu tych miejsc prowadzi starannie wybrukowana, poprowadzona od głównej furtki ścieżka, kontrastująca z rosnącymi wszędzie dzikimi roślinami, których nie sposób wyplewić. W szklarni zawsze panuje przyjemne ciepło, które całkiem odpowiada stałym lokatorom — naturalnie kwiatom i kwitnącym krzewom, które są szczególnie wrażliwe na zmiany temperatury lub nie występują naturalnie w Anglii i zostały sprowadzone z różnych stron. Również zimą, zważywszy na specyficzny mikroklimat, który tu panuje ze względu na ogrzewanie całości, uprawa aż wrze. Jeśli więc zimą najdzie cię ochota na kupienie komuś tulipana — wiesz, do kogo się zgłosić. ✿ ✿ ✿To nie był szczęśliwy poranek. Adler zwykle unikała sytuacji, w których musiała wdawać się z kimś w otwarty wręcz konflikt, jednak w tym przypadku było to wręcz nieuniknione. Pisała do braci kilka razy z gorącą prośbą, aby przestali się interesować jej byciem lub niebyciem w związku małżeńskim. Jednak bycie najmłodszym dzieciakiem w rodzinie, do tego kobietą, sprawia, że wszyscy automatycznie wiedzą, co jest dla ciebie najlepsze i możesz tak sobie gadać, gderać i marudzić, a oni tak uznają, że potrzeba ci męża. Co z tego, że jesteś dorosłą kobietą, Adler. Co z tego, że masz dwadzieścia sześć lat na karku, dwójkę dzieci i męża, co prawda już na tamtym świecie, ale jednak i tak się liczy?… Dla braci Nan nie miało to takiego znowu znaczenia i postanowili, że zapoznają ją z jednym ze swoich znajomych. Ile oni jeszcze przyjaciół, znajomych oraz krewnych swoich żon mieli — Nancy bez wątpienia wolała nie poznawać tej liczby nawet w sporym przybliżeniu. Ostatni okaz co prawda utwierdził braci Adler w przekonaniu, że żoną to ona po raz drugi szybko nie zostanie, ale też postanowił przed swoim wyjazdem namieszać w spokojnym życiu Nan. I właśnie teraz Nancy skończyła po tym sprzątać… Na szczęście w porę doszło do usunięcia szkód. Wybita szyba w szklarni szybko została wymieniona, jednak nic nie zwróciło życia lwiej części białych lilii, które nieszczęśliwym zbiegiem losu rosły akurat w tym, a nie innym miejscu. Połamane i pocięte szkłem oraz kamieniami kwiaty spoczywały obecnie w koszu. Zawsze można je sprzedać, nawet za śmieszne grosze — będzie przynajmniej na nawóz, jednak na samą myśl w Nancy zawrzało. — Spokojnie, Adler, spokojnie… — cedziła przez zęby stojąc przed wejściem do szklarni, poczerwieniała twarzy z bezsilnej złości. Wachlowała się energicznie wachlarzem, obmyślając, co mogłoby spotkać tego gagatka, jakby znowu zapuścił się do Wishtown. Jakby tak namówiła kilka wiedźm… Nie, pomysł kiepski, lepiej wynająć mu kurtyzanę i dopłacić jej za poważne uszkodzenia ciała. Tak. To była myśl. Uśmiechnęła się, ale po chwili znowu zmarszczyła czoło. Cóż, raczej po takiej odmowie nie szybko tutaj się ten pan zjawi. Ale to i lepiej. Przynajmniej Nan znowu nie będzie musiała przez niego bulić pieniędzy…
Ostatnio zmieniony przez Nancy dnia Sro Mar 16, 2022 8:33 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Sob Cze 18, 2016 8:37 pm | |
| Nigdy nie wiązał przyjemnych uczuć z zakupem kwiatów u Nancy. Czynność kojarzyła mu się z gęstą melancholią, jaka nachodziła go wkrótce, gdy trzymał już ozdobną wiązankę białych lilii i zmierzał na cmentarz, odwiedzić grób ukochanej osoby. Nie zdołałby się cieszyć na spotkanie z kwiaciarką, do kiedy tylko jedna czynność była nierozerwalnie połączona z drugą. Nawet jeśli pani Adler mogła okazać się wspaniałą osobą o gołębim sercu, on zwyczajnie nie otrzymał szansy, by ją poznać, zamykając się na cztery spusty przed dialogami, które wykraczałyby poza grzeczności, jakie tylko może wymieniać klient ze sprzedawcą. Nie zastanawiał się nad tym; nie był świadomy, że mógł jej swoim zachowaniem sprawiać przykrość, a chociażby doprowadzić do niemego pytania: „co z tym mężczyzną jest nie tak!?”. Często pojawiał się u niej w podłym nastroju, a jego krótkie, nieobecne wypowiedzi bynajmniej nie zdradzały żadnych chęci zapoznania się z kobietą. I tak było ciągle, przy każdym spotkaniu. A tych było całkiem już sporo. Wkroczył na znaną mu już posiadłość i nic nie zapowiadało się, aby ten dzień miał różnić się od kolejnych. Wypatrywał kobiety, nie mogąc jej dostrzec od razu, co było też powodem jego chwilowego niezadowolenia, gdyż spędzanie tu więcej czasu, niż planował nie wchodziło w zakres jego smutnego rytuału, który miał miejsce w szklarniach pani Adler. Ze zniecierpliwieniem wyjął zegarek z kieszeni swojej kamizelki i paznokciem podważając klapkę, zerknął na godzinę. Nie spieszył się, dziś nie miał dokąd. Ale to nie zmieniło tego, że niechętnie trwonił cenne minuty. - Myślisz, że będzie zła, jeśli sam je sobie urwę? – zapytał się cicho, wzrok wbijając w wskazówki zegarka. – Pewnie tak – skwitował w końcu z cichym westchnieniem. – Ale nie przyjdę przecież z pustymi rękoma, Lil. – dodał, po czym zatrzasnął lekko pokrywę, odkładając przedmiot z pełnym szacunkiem na jego miejsce. Przestąpił parę kroków, wchodząc do jednej ze szklarni. Wokół panowała martwa cisza i nic nie zwiastowało obecności kwiaciarki w pobliżu. Nie czuł się swobodnie. Bywał tu wiele razy, jednak zawsze za przyzwoleniem Nancy. Teraz był intruzem, zakłócającym panującą tu osobliwą atmosferę... Po chwili znalazł się ponownie na zewnątrz. Aż w końcu ujrzał ją, tonąca pośród kwiatów przy szkle i wahanie prysło, równie prędko, jak się pojawiło. Powitał ją lekkim ukłonem, choć sztywnym, niezbyt chętnie okazanym. - Szukałem pani. – oznajmił, gdy znalazł się już bliżej kobiety. – Bukiet już gotowy? – przeszedł od razu do konkretów, jako że nie zależało mu na niczym innym. Po chwili jednak zrozumiał, że coś jest nie w porządku. – Pani, wyglądasz na roztargnioną. Zapomniałaś, czyż nie? – odważył się zapytać, ukrywając swoje niezadowolenie. I tak wielkim osiągnięciem dla Lynna było dostrzeżenie tejże drobnej zmiany w wyrazie twarzy Nancy. Był po prostu ślepcem na tego rodzaju szczegóły i właściwie nie tylko – nawet nie obdarzył wzrokiem jej iście artystycznej sukni, wyróżniającej się wśród klasycznych krojów i kolorów. |
| | | Nancy Szafir
Liczba postów : 85 Join date : 25/10/2015
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Sob Cze 18, 2016 9:43 pm | |
| Emocje, które nosiły właśnie Nan, niebezpiecznie oscylowały pomiędzy przerażeniem, gniewem, a smutkiem. Po pierwsze, została narażona na pewne straty. Oczywiście, mogła sobie by pozwolić na wymianę wszystkich szyb, gdyby tylko naszła ją na to ochota, ale nie widziała sensu w tym – bo po co wymieniać dobre szyby, skoro żadna z nich nie była pęknięta czy rozbita? Po drugie, narażała się na utratę stałego klienta. Bo tak się nie szczęśliwie złożyło, że ucierpiały najbardziej białe lilie, które szczególnie upodobał sobie jeden z często odwiedzających jej kwiaciarnię mężczyzn. Po obrączce na jego palcu wywnioskowała, że był to podarunek dla żony. Więc albo temu panu zdarzało się często małżonce podpadać albo stanowiło to uroczy rytuał pomiędzy parą. Po cichutku zazdrościła. Może nie tyle co faktu, że ten konkretny mężczyzna kupował kwiaty (bardzo śmieszne insynuacje, pff), ale że chodzi do jej kwiaciarni lub szklarni, kupuje i wręcza jej te kwiaty. Tak. Bardziej tego. Oczywiście nie znała tego pana lepiej. Właściwie miała nieodparte wrażenie, że chyba tenże nie darzy jej szczególną sympatią, ale póki co na jakiekolwiek konflikty na drodze klient-sprzedawca nie mogła się uskarżać. Ona robiła bukiety, on płacił. I wszyscy byli nawet bardziej niż zadowoleni. I pech chciał, że to wszystko się nałożyło, pomyślała, wachlując się drżącą ręką. Teraz Nan nie była ani trochę zadowolona. Niby zrobiła bukiet z tego, co się dało, ale nie była osobiście zachwycona z efektu swojej pracy. W gruncie rzeczy z tym bukietem nie było nic znowu nie w porządku, można by się co najwyżej przyczepić, że łodygi kilku kwiatów były nieco krótsze od reszty – ale mimo to Nancy nerwowo zerkała w stronę kosza z liliami, które fikuśnie obwiązała białą wstążką. Strach zdążył nieco spaczyć jej światopogląd i postrzeganie rzeczywistości. Nie ukrywajmy – Nancy była odrobinę perfekcjonistką, ale i dramatyzować potrafiła jak mało kto. Po cichutku opracowywała listę bukietów, które mogłaby zaoferować, gdy nagle ktoś się odezwał. Nancy aż podskoczyła i przestraszona, obróciła głowę w stronę dźwięku, zasłaniając twarz szeroko rozłożonym wachlarzem. Jak ktoś był nawet przeciętnie spostrzegawczy, dostrzegłby ten przestrach, który nagle pojawił się w oczach kobiety. Szybko jednak rozpoznała intruza, który wcale znowu takim intruzem nie był. — Ach… To pan — westchnęła z ulgą, którą nie nacieszyła się jednak zbyt długo, bo cały jej spokój prysnął jak bańka mydlana. Wzięła głęboki wdech i wróciła do intensywnego wachlowania się. Uwaga mężczyzny nieco ją ubodła. Speszyła się i obróciwszy do niego plecami, próbowała się uspokoić. Oddychała z trudem, głośno i bardzo szybko. — Chciałabym, żeby była to wina mojej pamięci, panie Cavendish… Niestety… — urwała. Co miała powiedzieć praktycznie obcemu mężczyźnie? Że odrzucony absztyfikant postanowił się tak zemścić, demolując częściowo jej zakład? Ugryzła się w język. Nie lubiła okłamywać ludzi, ale w tym przypadku kłamstwo wydawało się jej najlepszym wyjściem z tego impasu. Odwróciła się w stronę Lynna i nim się w końcu odezwała, wzięła kilka głębokich oddechów. — Konkurencja rozbiła w nocy kilka szyb w mojej szklarni. — Wskazała wachlarzem na kosz z biednymi, połamanymi liliami, na widok których serce się jej krajało. — Udało się ocalić kilka kwiatów, jednak obawiam się, że efekt mojej pracy nie przypadnie panu do gustu. W zamian… Proponuję inny bukiet. Jeśli będzie droższy od tego, co zwykł pan zamawiać, sprzedam panu go za taką samą cenę, co zwykle lilie. Przynajmniej tyle mogę dla pana zrobić… |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Nie Cze 19, 2016 9:43 pm | |
| Gdyby zwracał uwagę na podobne kwestie, mógłby poczuć się dotknięty za owe przywitanie, a właściwie jego treść, bo forma zdradzała wytchnienie i radość na jego widok, co przecież nie działo się często. Ale był tylko sobą i przez głowę nie przeszło mu, aby poświecić tymże słowom jakiekolwiek z uczuć. Później jednak doszło do bardzo niecodziennej sytuacji. Można się było po nim spodziewać, że nawet, gdyby Nancy paradowała przed nim w samej bieliźnie, on nie zwróciłby na to najmniejszej uwagi. Jednak, gdy odwróciła się do niego plecami… zachował się jak najprawdziwsze dziecko, jak napalony, dojrzewający chłopiec! W myślach krzyknął „naga skóra”! Jakby zjawisko to było ósmym cudem świata; czymś szalenie nienaturalnym i niespotykanym. Serce zadrżało mu lekko, a gdy pani Adler opanowała swój napad zawstydzenia, z lekką niechęcią przeszedł wzrokiem tak, gdzie nakazywała kultura podczas rozmowy – w jej fiołkowe oczy. - To fatalna wiadomość – oznajmił, aż na jego twarzy odbiło się lekkie oszołomienie. Nie chodziło mu bynajmniej o szyby i straty w szklarniach Nancy, a o zaburzony harmonogram jego dnia. Nic nie szło dziś po jego myśli, a przynajmniej takie odnosił wrażenie. Nie przepadał za tym, gdy jego codzienność nie pokrywała się z planami. Wszystko winno chodzić poprawnie, jak w zegarku. A wiadomość o braku białych lilii była dla niego jak cios wymierzony w twarz. - Inny bukiet, o pani!? – powtórzył ze zdziwieniem, jakby nie potrafił uwierzyć, że tak absurdalny pomysł padł z ust kobiety, która zdawała się być przy zdrowych zmysłach. Z czym miał niby wrócić na grób Lilly?! Z różami, jak jakiś chłoptaś, ubiegający się o pierwszą randkę?! – To nie wchodzi w grę. Nie byłaby zadowolona. – Oznajmił zdecydowanym tonem, chociaż właściwie nie mógł być pewien. Za życia, cieszyła się ze wszystkiego, choć nie wiedział, ile w jej uśmiechu kryło się szczerości. Teraz jednak miał swoje widzimisię i śnieżnobiałe, piękne lilie zdawały mu się być jedynym godnym jej pamięci kwiatem. Znał się nieco na roślinach, choć wiedzę tę zdobył mimo swej woli, gdyż nie od początku sam dbał o własną edukację, kierując się raczej upodobaniami rodziny, a nie tym, co w rzeczywistości uwielbiał. W każdym razie – gotów był wybrzydzać. Wątpił, by istniał na świecie kwiat, który wdzięcznością i czystością dorównywałby właśnie liliom. - Niepotrzebnie się pani trudziła, przykro mi. – pochylił lekko głowę i wzruszył ramionami w przepraszającym geście, jednak głos miał zdecydowany i nic nie wskazywało na to, że zmieni zdanie. Problemem było jednak to, że kompletnie nie wiedział, co zrobić. Nie ruszył się z miejsca, choć zdawać by się mogło, że rozmowa między nimi jest już zakończona, a on podjął swoją ostateczną decyzję. Nie, wciąż wbijał w nią spojrzenie, zastanawiając się, co powinien teraz począć. Może jednak potrafiłaby zaproponować mu bukiet wart jego miłości? |
| | | Nancy Szafir
Liczba postów : 85 Join date : 25/10/2015
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Nie Cze 19, 2016 11:09 pm | |
| Wcale nie oczekiwała współczucia ze strony Cavendisha. Właściwie była zaskoczona, że nie wpadł w jakąś furię lub nie zaczął rozpaczać. Nie żeby Nancy miała do czynienia z takimi ludźmi, skądże znowu. Jednak po prostu zdziwienie było jej zdaniem mniej na miejscu niż złość czy smutek. No bo przecież się umawiali, tak? Jakby się czuła sama Nan, gdyby poprosiła w kawiarni o kawę, a dostała jedynie żałosną wymówkę kelnerki o tym, że się potknęła? Dokładnie tak samo jak Lynn. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna była powiedzieć prawdę, ale jednak… Nie, to by było bardzo nie na miejscu… Przynajmniej teraz nie zadawał zbędnych pytań. Przyjął to… Nie ze spokojem, chociaż w ostatecznym rozrachunku przyswoił tę wiadomość. — Więc… To są kwiaty dla żony, prawda? — zapytała się nieśmiało, niby przypadkiem zasłaniając twarz wachlarzem. — Cóż… Może mi pan opowiedzieć co nieco o niej? Wtedy może się nam uda dojść do porozumienia… — Chyba że za inne kwiaty nie dostaniesz obiadu , pomyślała, jednak od razu się speszyła. — Jeśli to nie problem, oczywiście! — dodała pospiesznie, kłaniając się lekko, zupełnie tak, jakby się obawiała, że mogła tym w jakikolwiek sposób klienta obrazić. Nie, nie wypadało jej tak oceniać kobiety, której nawet nie znała. Musiała być wyjątkowa, skoro pan Cavendish, z którym ciężko było nawiązać dialog, tak się dla niej starał. Chyba że mężczyzna był w rzeczywistości pantoflarzem… Niby na takiego według Nancy nie wyglądał – na wszelki wypadek zerknęła dyskretnie raz z jednej, raz z drugiej strony, aby mieć stuprocentową pewność – ale kto wie, co mu siedzi tam w głowie. Może w rzeczywistości jest osobą tak kochaną, że dał się swojej wybrance okręcić wokół małego palca i jeszcze docisnąć obcasem? Trochę go teraz nie rozumiała. W porządku, jego żona może lubić nawet krokodyle tańczące kankana lub recytujące Szekspira francuskie pudelki, a on z uśmiechem na ustach fundować jej coraz to nowsze egzemplarze wcześniej wymienionych, ale… Chyba nie jest aż tak rozpieszczoną istotą, że na widok innego niż ulubiony kwiatu dostaje napadu szału…? — Pozwoli pan, że się jednak z panem odrobinę nie zgodzę… — powiedziała cichutko. — Za pomocą kwiatów można przecież coś przekazać. Co pan chce wyrazić małżonce bez słów, jednak mając pewność, że przekaz zostanie odebrany tak, jak pan sobie tego życzy? — Spojrzała mu w oczy. Nie, była po prostu ciekawa, co on może chcieć powiedzieć swojej żonie, skoro przy kwiaciarce – która miała mu to ułatwić – był równie rozmowny jak niemowa z ropiejącym zębem, czyli prościej mówiąc: w ogóle. — Jeśli nie śpieszy się pan, możemy na chwilę pomyśleć nad tym wspólnie. — Wskazała wachlarzem altanę. Akurat panował tam, w przeciwieństwie do reszty szklarni, ład i harmonia do spółki z porządkiem. I można było usiąść, co mogło odrobinę rozluźnić jej gościa. Nie oczekiwała co prawda odpowiedzi od razu, dlatego też się lekko wyprostowała i podeszła do kosza z połamanymi liliami. Ze smutkiem na twarzy wzięła do rąk jeden z kwiatów. Biedna, mała Lilianne… To było dla niej za okrutne, pomyśleć, że los pokarał w tak okrutny sposób coś, co nawet przywodziło jej na myśl córkę! Westchnęła cicho i mimowolnie zmarkotniała. Ze względu na córki nienawidziła, ale jednocześnie z całego serca kochała wszelkie róże i lilie. Co jej nasunęło do głowy pewną myśl, ale wolała poczekać, aż pan Cavendish podejmie decyzję. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Pon Cze 20, 2016 9:54 pm | |
| Uśmiechnął się po raz pierwszy od początku ich spotkania, a jego twarz przybrała rozmarzony wyraz. Nie spodziewał się takiego pytania, ale znacznie poprawiło mu ono nastrój. - To żaden problem. Uwielbiam o niej mówić. – zapewnił ją natychmiast, gorąco. – Tylko proszę mi przerwać, gdy zacznę przesadzać, pani Adler. – mrugnął do niej, ciesząc się jak dziecko. – Narzeczona, jeśli chodzi o ścisłość – poprawił ją, a uśmiech wciąż nie schodził mu z ust. Po raz pierwszy Nancy mogła dostrzec błąd w jego historii. Nosił obrączkę na palcu, od kiedy go tylko poznała. A to nie szło w parze z słowami, które właśnie padły. - Pewnie uzna to pani za płytkie, ale na imię jej Lilly. Polubiłaby ją pani, z pewnością. Anioł, nie kobieta. Słodka jak marzenie i delikatna jak sen. – odwrócił się lekko, a jego spojrzenie stało się nieobecne. Szybko jednak udało mu się zejść na ziemię. – Och, proszę o wybaczenie, pani. Pewnie niezbyt wiele to o niej mówi. – zastanowił się chwilę, w myślach szukając słów, które najlepiej definiują Lil. Zamiast tego, przywołał wydarzenie, które – jak mu się zdawało – miało miejsce niedawno, jakby wczoraj. – Kiedyś przełożyła wszystkie książki w mojej biblioteczce, wedle koloru, a nie nazwiska autora, dałaby pani wiarę? – zaśmiał się. – Innego razu kazała służbie przestawić wszystkie meble w sypialni, twierdząc, że spanie z głową na północ przynosi jej koszmary. – wzruszył ramionami, oczywiście przyzwalając dawnej narzeczonej na wszystko, czego sobie zapragnęła. Tak, był pantoflarzem. I wcale się z tym nie krył. - Cudowna osoba. Chociaż, ach… miała swoje chwile złośliwości i przekorności. Ale chyba tylko dodaje uroku w ludziach, czyż nie? – roześmiał się już zupełnie, chociaż zaraz uderzyło go paskudne uczucie tęsknoty i świadomość, że już nigdy nie doświadczy nawet jej tupnięcia nogą, towarzyszące obrażeniu się. Tylko raz użył formy przeszłej. Nieświadomie, bo zazwyczaj wyrażał się o niej jak lubił i zwykł to robić – jakby wciąż była tu obecna. I za nic na świecie nie spodziewał się, że Nancy nie jest świadoma jednego, dość istotnego szczegółu o Lilly. Tak, jego narzeczona od ponad trzech lat była martwa. Kciukiem mimowolnie zahaczył o obrączkę na palcu. To był jego stały gest, którego już nie kontrolował. Nie sądził, by jego wypowiedź była pomocna. Ale i tak sprawiło mu to przyjemność. - Białe lilie nadawały się idealnie. – twarz mu nieco pociemniała. Nie sądził, że wyznanie znaczenia zakupu tych kwiatów przyjdzie mu tak trudno. Znał je doskonale. Ale nie przeszło mu to przez gardło, na głos. Było to jak interpretowanie wierszy. Nie chciał wyjść na romantyka, zdradzenie tego, co chciał okazać Lilly okazało się ponad jego siły. - Jednak… cóż, powinienem wysłuchać, co ma pani do zaproponowania. Nie mogę odejść z pustymi rękoma. – kiwnął głową, podążając za nią do altanki i odkrywając nowe tereny, również po brzegi zapełnione setkami ozdobnych roślin. Otoczył je wszystkie wzrokiem, wypatrując zamiennika dla wybranego kwiatu, ze świadomością swojej porażki. Początkowo zwracał uwagę jedynie na białe płatki. - Stokrotki. Niewinność i czystość, niewerbalna więź, zrozumienie. Szkoda, że są tak mało wyraziste. Nadawałyby się jedynie na wianek. – Zaczął swój obchód, odsuwając się nieco od Nancy i pozwalając sobie na odrobinę samowoli. – Och! Białe frezje! – zachwycił się krótko, dłonią muskając jej delikatną łodygę. Wyraz uznania był raczej spowodowany dorodnością rośliny, która wcale nie była tak wdzięczna w opiece. – Zbyt dziecinne. Nie muszę już udowadniać jej swojej wierności. – oznajmił ze smutkiem, cicho; jakby do siebie. Przestąpił parę kroków dalej. - Czy to… juka? – zaśmiał się, w tym wykonaniu zabrzmiało to nieco histerycznie. – Nieco niefortunne w moim przypadku, czyż nie, pani? – zwrócił się do Nancy, przechylając lekko głowę.
|
| | | Nancy Szafir
Liczba postów : 85 Join date : 25/10/2015
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Pon Cze 20, 2016 11:05 pm | |
| Nancy przez ten cały czas zdążyła nawyknąć do tego, że Lynn się w jej obecności nie uśmiecha. Dlatego wielkie było jej zdziwienie, gdy twarz mężczyzny nagle rozjaśnił uśmiech. I to nie byle jaki. Zupełnie, jakby w tej chwili pojawił się inny mężczyzna, łudząco do niego podobny, ale o całkiem odmiennym sposobie bycia. Radosny, pogodny i do tego radosny jak dziecko. Przez chwilę nie wiedziała, co powinna uczynić, jednak uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny. — W takim razie zamieniam się w słuch. Proszę powiedzieć wszystko, co może mi się przydać! — Powiedziała energicznie i zaczęła nasłuchiwać, jednak dość szybko wypatrzyła pierwszą nieścisłość. Kto normalny przy okresie narzeczeństwa nosi obrączkę?, pomyślała zdziwiona i mimowolnie zerknęła na swoją dłoń, gdzie na serdecznym palcu prawej dłoni znajdowała się ta już zbrzydła obrączka z białego złota. Sama nie miała pojęcia, dlaczego się z nią nie rozstawała – po prostu zdążyła się do niej przyzwyczaić i, prawdę powiedziawszy, czułaby się dziwnie bez tego kawałka metalu ciasno opinającego jej palec. Następne słowa pana Cavendisha potwierdziły teorię Nancy o tym, iż jest on pantoflarzem. Tak, bez cienia wątpliwości tego mężczyznę można by tak nazwać. Skończony pantoflarz! Taki typ, co dla swojej ukochanej weźmie gwiazdkę z nieba, idąc po nią na pieszo. Uśmiechnęła się leciutko, chociaż w środku dusiła się ze śmiechu. Zakochany wariat!, krzyknęła w myślach. Dał sobie wejść tej kobiecie na głowię i zrobić tam gniazdo bocianie! Albo była bardzo przekonująca, albo Lynn był w niej zakochany bez pamięci – albo, cóż, jedno i drugie też się wzajemnie nie wykluczają, prawda? — Cieszę się, że trafił pan na kogoś takiego — powiedziała cicho, szybko ściągając jednak brwi. Przejęzyczenie?, przemknęło jej przez myśl, a całe rozbawienie, które dopiero co zaczynało ją trawić, ulotniło się z jednym mrugnięciem powieki. Nie, nie, nie, padł tu czas przeszły. Miała, a nie ma! Nancy może była i tylko kwiaciarką, ale jednak uważała się za całkiem spostrzegawczą. Mimo to nie odezwała się już, pozwalając Lynnowi nacieszyć się tą chwilą. Widać było, że bardzo długo czekał na odpowiedniego słuchacza. Nie miała serca mu tego zabierać. — Rozumiem… Cóż… Jeśli to pańska narzeczona… Proponuję ją zapewnić, jak bardzo ją pan kocha i ile dla pana znaczy. Niby drobny gest, ale kobiety lubią być rozpieszczane każdego dnia niewielkim dowodem uczucia… — Uśmiechnęła się. Nie, wcale nie miała o tym pojęcia. Osiem lat małżeństwa było dla niej jak piekło, o którym lepiej, by nikt się nie dowiedział, bo jeszcze zacznie się zadawanie mało przyjemnych pytań. Ale jednak coś tam o swoich potrzebach wiedziała. A skoro była kobietą i w gruncie rzeczy wiele kobiet miało podobne odczucia i pragnienia, postanowiła to wykorzystać. Wzięła głęboki wdech i zaczęła dreptać za mężczyzną, który jak widać wpadł w jeszcze lepszy nastrój, ale jednak wybierał tylko białe kwiaty. W końcu Nancy postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Wysłuchała Lynna do końca, nie chcąc mu przerywać. — Niepotrzebnie się ogranicza pan do koloru białego. Zgodzę się z panem, że białe kwiaty wyglądają pięknie, jednak ich przekaz ogranicza się do ślubowania wierności i czystości, nic poza tym… Sam kolor biały symbolizuje kompletność, czystość i niewinność. A pan opowiada o pani Lilly tak ciepło, że wypadałoby to ciepło przelać na kwiaty… — westchnęła. — Pasują mi tu również nasturcje. Mówią one „płonę z miłości do ciebie”, wystarczająco ciepło, prawda? — Uśmiechnęła się pod nosem. — I co może pana ucieszy, mam również białe… Następnie orchidee… Wyrażają podziw dla zmysłowości drugiej osoby i ślubują wiekuistą miłość. Bukiet z tych dwóch kwiatów powinien pasować… I nagle ostatnie słowa pana Cavendisha uświadomiły ją, że coś tu jest nie w porządku. Nagły smutek, który pojawił się w głosie mężczyzny. I komentarz odnośnie juki. Nancy nie była w ciemię bita. — Będę cię kochać aż do śmierci… — szepnęła, gdy uświadomiła sobie, co tak właściwie zaszło w życiu Cavendisha. Obrączka na palcu, chociaż byli tylko zaręczeni. Czas przeszły, który tak nagle się wkradł w wypowiedź mężczyzny. I teraz to zwrócenie uwagi na jukę… Przełknęła ślinę. — Nie tyle, co niefortunne, co smutne… — powiedziała cicho, jakby jednocześnie bała się zdradzić z tym, że się domyśliła, ale z drugiej strony chciała mu to okazać. Tylko jak? — Bardzo mi przykro… — powiedziała, a właściwie szepnęła bardziej do siebie niż do Lynna, mając nadzieję, że mężczyzna jej nie usłyszy. Odruchowo położyła sobie rękę na brzuchu. Bolesna strata nie wybiera, tak…? No to czemu los musiał zabrać jej córki, to i żonę tego mężczyzny, a ona sama musiała pomóc mężowi przeprawić się na tamten świat, co?… |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Wto Cze 21, 2016 11:35 pm | |
| Wzruszył ramionami, uśmiechając się promienie. Chętnie dodałby również historię o miłości od pierwszego wejrzenia, romantycznym pierwszym spotkaniu na brzegu morza przy zachodzącym słońcu, jednak nie mógłby tego uczynić, bo nic podobnego (nawet w najmniejszym stopniu) nie miało miejsca. Pierwszego spotkania z Lilly tak naprawdę nie zarejestrował. Jej twarz zginęła mu gdzieś w tłumie innych, a on nie zwróciłby na nią uwagi, nawet jeśli wyróżniałaby się swoją urodą. Cały on. Zbyt często potrzebował brutalnych uświadomień. Nie poznał miłości, do kiedy ta nie przygniotła go z pełną siłą. Tak, uważał się za szczęściarza. Nawet jeśli przyszło mu zapłacić straszną cenę za lata w pięknej utopii, zgodziłby się na doświadczenie tego wszystkiego jeszcze raz, nawet z identycznym zakończeniem. I on po raz pierwszy dostrzegł drobną nieścisłość. Milczał jednak, nie czując jednak potrzeby wyjaśniania nieporozumień z osobą, z którą prawdopodobnie zaraz się pożegna. Podejrzewał, że Nancy również mogła się wczuć w jego opowieść i sprowadzić osobę Lilly do czasów obecnych. Bardziej prawdopodobne było tu jednak niedomówienie. Przecież… nie miał już czego okazywać; trupy nie bywają wdzięczne, ani nie potrafią kochać bardziej za sprawą jednego bukietu więcej (ha, jakby żywa osoba była do tego zdolna!). Dlatego też na najbliższą przyszłość postanowił delikatnie wyprowadzić ją z błędu, chociażby komentarzem o jukach. I prędko tego pożałował. Beztroska, wesoła atmosfera prędko prysła, a kwiaciarka wyglądała na zakłopotaną. Z pewnością nie życzył sobie takiego wyniku. Ostatnie słowa, padające z ust kobiety, które właściwie wyczytał z ruchu jej warg, poruszyły go do żywego. Prędko przestąpił parę kroków do przodu, znajdując się nieopodal Nancy. Jego pierwszym zamiarem było ujęcie jej dłoni i gorące zapewnienie, aby nie troskała się sprawą, z którą on zdążył się już pogodzić. W porę jednak, całe szczęście, zdołał się powtrzymać, więc stał tylko przed nią w dosyć idiotyczny sposób, rzucając jej przejęte spojrzenie zza lekko zmarszczonych brwi. - Och, pani. Nie chciałem cię zasmucić. Byłem pewny, że pani wie. Proszę o wybaczenie, nie wiem, dlaczego uznałem to za oczywiste, kiedy chyba nigdy nie miałem sposobności wyznać ci prawdy, pani. – mówił prędko, gorliwie, jakby ktoś wkrótce miał mu odebrać możliwość tłumaczenia się. – Niech to pani nie trapi. Ja zdążyłem się już pogodzić, jak widać. – przerwał na moment, wykrzywiając wargi w bliżej nieokreślonym grymasie. – Dobrze, może nie do końca to widać… - dodał ciszej, czując, jak z każdym słowem zaczyna się pogrążać. Wolał zejść już z tego tematu. - Tak, teraz widzę, że nigdy nie podzieliłem się z panią tak istotnym szczegółem. – westchnął, próbując wrócić do swojego aktualnie naruszonego spokoju. – Musiała pani… pomyśleć sobie, że często muszę przepraszać swą ukochaną, czyż nie…? – usiłował się zaśmiać, choć wyszło mu to nader niewiarygodnie. Na ratowanie atmosfery było już nieco za późno. Aż sam nie wiedział, dlaczego tak się tym przejmuje. Jak przypuszczał – sprawa dotyczyła Lilly, a więc zwyczajnie nie potrafił zachować obojętności. - Wróćmy jednak do konkretów, pani. – zarządził nieco niepewnie, odwracając się i odsuwając na niekrępującą odległość. Nie podobało mu się to, jak rozegrał sytuację. Z trudem postanowił udawać, że dialog z przed chwili nie miał nigdy miejsca. – Nasturcje, tak? To nieco… nieodpowiednie. Niepoprawne, wulgarne. To chyba… inny rodzaj miłości. – ostatecznie spąsowiał na twarzy, jak ostatni chłoptaś, a nie jak mężczyzna, któremu wcale nie tak daleko było do trzydziestki. Dłoń położył na swojej twarzy, lekko kręcąc głową. Nie wierzył, że dał się wciągnąć w tak zawstydzający rodzaj konwersacji. Z obcą osobą! Znaczenie kwiatów! On, twardo stąpający po ziemi człowiek! Zaczynał czuć, że Nancy mu nie dogodzi pod tym względem, więc odważył się stwierdzić: - Pani, chyba nie dojdziemy do porozumienia. Mam nieco odmienną wizję. Przepraszam, zmarnowałem jedynie pani czas. Wrócę, gdy zdoła pani już uporać się z problemem, tymczasem… - przerwał na moment, nie sądząc, że tyle kłopotu może sprawić mu wyznanie, że uda się do konkurencji. Poziom jego zażenowania niedługo przekroczy możliwe granice.
|
| | | Nancy Szafir
Liczba postów : 85 Join date : 25/10/2015
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Sro Cze 22, 2016 12:27 am | |
| Jeśli dla Cavendisha ta sytuacja była krępująca ponad wszelką ludzką miarę, to dla zdezorientowanej Nan już dawno brakło skali. I nie było to takie zawstydzenie, kiedy niechcący powie się coś nieodpowiedniego, a otoczenie uzna to za uroczy przejaw głupoty lub niewinną pomyłkę, nie. To był ten rodzaj wstydu, na samą myśl o którym robi się zimno i ma się ochotę skulić pod ciepłą pierzyną, oczekując, że to nieprzyjemne otoczenie szybko zniknie, ale w o wiele poważniejszym i smutniejszym wydaniu. Przygryzła usta i odgarnęła włosy za ucho, starając się jakoś wyjść z tego ambarasu, zaiste nielichego. W jednej chwili odkryła prawdę stojącą za jednym z jej lepszych klientów, ale to tylko pogorszyło sprawę. Wolała nie wiedzieć, czemu tak często do niej przychodzi. Było tak łatwiej, myśleć, że bukietem kwiatów lubi wywoływać na twarzy małżonki uśmiech, a nie, że idzie z bukietem na jej mogiłę. Chociaż nie do końca, w końcu byli zaręczeni… Tylko. Cóż, i tak blisko, skoro spali razem – a tego się nie mówi obcej kobiecie! Co z tego, że może faktycznie ograniczali się tylko do snu – realia są takie, a nie inne. Może i Nan nie była święta, a i etykietka ateistki zdawała się do niej – z oczywistych względów – aż za dobrze pasować, za ujawnienie takiej informacji przy kimkolwiek innym, no, przynajmniej kobiecie, pan Cavendish nieźle by się nasłuchał od urażonych niewiast. Nie ukrywajmy, w tych czasach młodzieńcowi nie wypada w obecności narzeczonej zamówić pierożków ravioli, bo nasuwają na myśl poduszkę! Ale to, że rzeczony młodzieniec jest stałym bywalcem w jednym z domów uciech, to już nikomu nie przeszkadza… Tak, miał dużo szczęścia, że trafił jednak na Nancy, która postanowiła, że puści tę uwagę. — To nie pana wina… Po prostu… Przykro mi poznawać tę smutną prawdę… — powiedziała uspokajającym tonem i westchnęła głęboko. To naprawdę było przykre. Kolejna zła wiadomość jednego dnia. Ciekawe, czego się dowie pod wieczór? Że jej mąż wstał z grobu? (Tu należy wspomnieć, że Nancy nie była obdarzona poczuciem humoru – nawet czarny humor w jej wykonaniu wywołuje uprzejme uniesienie kącików ust, więc proszę się nie przejmować zanadto!) A może to, że jej absztyfikant postanowił jeszcze ją odwiedzić? Z dwojga złego nie wiedziała już, co jest gorsze. — Chyba znam to aż za dobrze… — mruknęła, spuszczając głowę, a do tego niby przypadkiem zasłaniając twarz wachlarzem. Po chwili, słysząc jednak kolejne słowa mężczyzny, odsunęła go od twarzy i uniosła wzrok do góry, aby móc spojrzeć mu w oczy. I to tylko po to, aby pozwolić sobie na nieco bezsensowny bełkot: — Cóż, bardziej myślałam, że to taki rytuał między panem a żoną albo że… Że pańska żona po prostu lubi lilie i dlatego pan tak często je kupuje do domu, aby było jej miło… Nie przypuszczałam, że byliście jedynie zaręczeni, bo nosi pan obrączkę, a to raczej dzieje się, jak jeden z małżonków odchodzi, zresztą sam pan widzi… — Odruchowo podniosła dłoń, ukazując obrączkę na palcu, jednak szybko spłonęła rumieńcem jak piwonia i schowała ją za siebie. — Przepraszam, zagalopowałam się… — Dygnęła przepraszająco. Brawo, Adler, jeszcze ty się otwórz. Tak, skoro przy rzeczach, których nie wypada mówić przy obcych ludziach jesteśmy… Warto wspomnieć, że i twój mąż leży sześć stóp pod ziemią, a obok niego śpią twoje obie córki! Tego na szczęście już nie powiedziała, ale właściwie było to szczęśliwe zrządzenie losu, że w ostatniej chwili zamknęła dziób na kłódkę. Spokojnie wysłuchała mężczyzny do końca, jednak ogromne, a do tego nieprzyzwoicie intensywne, rumieńce nawet nie zamierzały zniknąć jej policzków. — Cóż… Jeśli pan tak uważa… — powiedziała grzecznie, jednak w duchu się nieco rozchmurzyła. Że też dorosły mężczyzna nie wie, że miłość powinna składać się z dwóch elementów: fizycznej i duchowej! Jednak nie wiedziała, ile dokładnie ma lat – poza tym był przecie jej klientem! – więc postanowiła darować sobie wykład o tym, że kobiety lubią być odrobinę pożądane. Nie na miejscu z dwóch powodów. Oni byli tylko zaręczeni, a takie pożądanie Nan znała aż za dobrze na własnej skórze. Wysłuchała propozycji Lynna do końca. Cóż, miał rację. Nie dogadają się. Ale… Skoro mu tak zależało na tych liliach, to chyba nic się nie stanie, jak nieco nagnie swoje własne zasady… Bolesne doświadczenia jakoś łączą ludzi i po prostu wypada sobie nieco pomóc, prawda? — Widzę, że panu zależy panu z całego serca… — odezwała się w końcu. — A skoro dowiedziałam się czemu, wydaje mi się, że mogę panu zaproponować lilie. Tylko musiałby pan gdzieś ze mną pójść. Niedaleko, ale mam nadzieję, że będzie pan zadowolony… — zakończyła z czymś, co można by nazwać w sumie uśmiechem, bo dołeczki w jej policzkach zdecydowały się ukazać. Musiała naprawdę śmiesznie wyglądać, cała rumiana, ale jednocześnie z drżącymi nadgarstkami. Za dużo emocji jak na jedno spotkanie z klientem… W tym tempie zdąży chyba osiwieć! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Sro Cze 22, 2016 11:35 am | |
| Ludzie zazwyczaj reagowali z większym dystansem, gdy wynikało to już z rozmowy z nim. Do tego przywykł. Uczucia, nawet jeśli wystąpiły, były skrywane pod maską chłodnej uprzejmości. Nikt nie nauczył go jak radzić sobie wobec takiej bezpośredniości, dlatego też zachowywał się niepewnie, jakby stąpał po niepewnym gruncie, czując, że jeszcze krok w nieodpowiednim kierunku i może runąć w przepaść bez dna. - To zawiła historia. – Poczuł się nagle w obowiązku bronić godności Lilly, wiedząc już, że powiedział o słowo zbyt wiele. Nie godziło się przecież okazywać podobnych względów kobiecie, która nosiła zaledwie pierścionek zaręczynowy, bez towarzystwa obrączki na drugiej dłoni. – Traktowałem ją jak małżonkę, to przez to, że… długo musiałem ubiegać się o ślub. – mówił coraz więcej, właściwie nie wiedząc, co chce powiedzieć. Zaczynał żałować, że kontynuował ten temat, gdy po prostu mógł przytaknąć i zachować resztki spokoju, którego teraz już z pewnością się wyzbył. Nikt nie miałby mu za złe milczenia. - Tylko tyle oddania mogłem jej ofiarować. Nosząc się i zachowując jak wdowiec. – przekręcił obrączkę na palcu, krzywiąc się lekko, ale w końcu nie ukrywając się z gestem, skoro przyznał się już do wszystkiego. Po chwili obdarzył ją zszokowanym spojrzeniem, aż przekręcając głowę w niedowierzaniu. Cóż za zbieg okoliczności! - Pani też…? – wymsknęło mu się; nie potrafił się opanować. Jednak… nie rozumiał, dlaczego poczuł się z tego powodu lepiej. Może przez to, że od teraz nabrał pewności, że Nancy zupełnie go rozumie; wie, jak to jest stracić swoją drugą połówkę, część swojego życia, bez którego jest ono szare i puste. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił! Jednocześnie też czuł się podle, zmuszając ją do tejże wypowiedzi, jednak nie mógł ukryć delikatnego zainteresowania kwestią. Nim zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie (nawet, jeśli chciałaby to zrobić), postanowił sprostować: - Nie szkodzi. Najwyraźniej udzielił się pani nastrój mojej… ech, prostolinijności. To pewnie przez pogodę! – dodał nieco żartobliwym tonem, wzrok teatralnie unosząc na niebo. – Jakie to rzeczy z ludzi wychodzą i to jeszcze zupełnie dobrowolnie… - zaśmiał się pod nosem, prędko jednak poważniejąc. – Przepraszam, zazwyczaj nie pozwalam sobie na podobne poufałości. – dodał ostatecznie, usiłując już naprawdę zakończyć temat. Jednak po tym, co powiedziała Nancy… Stała się ona bardziej ludzka, namacalna. Bilska. I to pomogło mu odzyskać rezon. I swoją typową bezczelność. Doceniał jej próby dogodzenia mu, nawet jeśli czuł, że niespecjalnie na to zasługuje. Zależało mu, owszem. Dlatego też postanowił przystać na propozycję kobiety, spodziewając się rosnących gdzieś nieopodal dzikich lilii. Choć nie uczyniłby tego, gdyby wiedział dokąd zmierzają. Pani Adler okazała spryt po raz kolejny. - Co za żenująca sytuacja. Jeśli jestem na twarzy choć w połowie czerwony jak pani… to chyba powinniśmy iść do wyznaczonego miejsca kanałami, nie dając innym ujrzeć tak okropnego widoku. – uśmiechnął się pod nosem, wbijając wzrok w jej oczy z pełnym tupetem. - Proszę prowadzić. – ukłonił się lekko.
/zt, chyba x2. Albo jak chcesz, to jeszcze coś pisz~ |
| | | Nancy Szafir
Liczba postów : 85 Join date : 25/10/2015
| Temat: Re: Szklarnia Windworth Sob Cze 25, 2016 9:59 pm | |
| Atmosfera niezręczności gęstniała z każdą chwilą. Nancy odruchowo chwyciła się za nadgarstek lewej dłoni, jakby chcąc dodać sobie otuchy, której potrzebowała, by przetrwać te dziwne chwile. Trochę za dużo ładunku emocjonalnego jak na nią i to w tak krótkim czasie – to nie było na jej zdrowie, które i tak kobieta miała do niczego. Przynajmniej jej serce jeszcze jako-tako się trzymało. I chyba tylko dlatego Nan jeszcze nie padła na zawał z nadmiaru emocji. — Cóż… — Wzruszyła nieśmiało ramionami. — Jeśli byliście szczęśliwi, ślub był tylko zwykłą formalnością… Bo dlaczego z drugiej strony zwykły akt prawny ma być ważniejszy od uczucia, prawda… — To nie było już nawet pytanie, a zwykłe stwierdzenie przykrego faktu. Delikatna aluzja, że jej ślub był zaaranżowany. Oczywiście nie mogła sobie jej odpuścić. Nie, nie. To nie leżało w jej charakterze. Niemniej jednak nie oczekiwała, że Lynn ją pojmie w lot. Nawet nie musiał, po co mu jeszcze problemy kwiaciarki? — Rozumiem pana… — westchnęła. Trochę zaczęła mu zazdrościć. Tego zaangażowania w budowanie szczęśliwej przyszłości z kimś innym. Nawet jeśli los rzuca stale kłody pod nogi. Mieć kogoś, do kogo można się przytulić. Na kogo można się śmiertelnie obrazić, by po kilku minutach znowu się rozczulić i puścić doznane krzywdy w niepamięć. Tak, tego chciała jako mała dziewczynka, ale rzeczywistość, w której się odnalazła jako zaledwie piętnastoletnia dziewczynka, zniszczyła te czułe obrazki, jakie wykreowała jej wyobraźnia. Ale Lynn zdawał się chyba myśleć, że podobnie jak on, Nan straciła kogoś ważnego. Nie zamierzała go wyprowadzać z błędu – niech się połudzi, że wszyscy mają tyle samo szczęścia. Jedno i drugie sporo wycierpiało, ale jednak Nancy nie chciała się zdradzać z tym, co przeszła. Najchętniej by to zakopała w ziemi, zupełniej jak fryzjer króla Midasa, ale obawiała się, że i w tym przypadku zdradzi ją śpiew trzciny. Uśmiechnęła się, słysząc słowa mężczyzny. — Najwidoczniej. —Dygnęła, unosząc jedną ręką poły sukienki. — Również pana przepraszam, po prostu… Dobrze mi się z panem rozmawia! — dorzuciła, nim zdążyła zarejestrować, że te słowa padły z jej ust. Zasłoniła wargi ręką i cała czerwona ze wstydu, wlepiła wzrok w pierwszą lepszą roślinę, udając, że nagle tak ją ujęła swoją urodą. Po prostu… Powiedziała to, co właśnie czuła, tak? Przyjemnie się rozmawia – odhaczyć. Poznała w nim osobę, a nie człowieka – tak, po trzykroć tak. Dowiedziała się, że pan Cavendish jednak ma jakieś uczucia – no oczywiście. Więc w czym problem, pani Adler, że tak nagle wyskakujesz z takimi wyznaniami? Czemu się tak czerwienisz? Powiedziałaś tylko to, co pomyślałaś! Zwykle takie rzeczy wychodzą z ludzi po alkoholu. To właśnie chciała powiedzieć Nancy, ale się powstrzymała. Nie chciała, aby ktoś się domyślił, że Nan wie, jak działa alkohol – i jaką potężną mocą rozwiązywania ludziom języków dysponuje. Tylko się uśmiechnęła, słysząc kolejne słowa mężczyzny. — N-naprawdę jest ze mną tak źle…? — Spąsowiała i potarła lekko palcami policzek, mając nadzieję, że jakoś to pomoże. — Bardziej bym się spodziewała plotek, jednak tu mam bardziej wzgląd na pański honor… Wie pan… Krąży o mnie tyle opowieści, że to aż dziw, że nie piszą o mnie książek… — dodała gorzko i jakby się tym faktem nieco zmartwiła. Ignorowała zwykle plotki na swój temat, ale jednak ich ogrom nieco ją przytłaczał… Tego też nie powinna była mówić. Mimo to palnęła, spłonęła jeszcze większym rumieńcem i odpowiedziała na ukłon Cavendisha tym samym. — A zatem proszę podążać za mną. Nim opuścili szklarnię, zamknęła wszystkie zamki na klucze, i narażając Lynna na podobne palpitacje serca, ruszyła przodem, chcąc nie chcąc zmuszając go do patrzenia się na swoje obnażone plecy. Na szczęście jej posiadłość nie była znowu tak daleko… z/t ☛ Posiadłość Adlerów |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Szklarnia Windworth | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|