|
|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Miasteczko Rein Pon Gru 04, 2017 10:45 pm | |
| Malutkie miasteczko, które zachwycało wszystkich przejezdnych swą barwnością i uprzejmością mieszkańców. W centrum znajdowała się niewielkich rozmiarów fontanna z rzeźbą, wokół której bawiły się dzieci i zawsze w południe było najwięcej ludzi. Podczas każdego lata, otwierany był stragan z tutejszymi serowo-mięsnymi przekąskami. Przekąski przyrządzane na miejscu, kusiły wszystkich swym zapachem. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sro Gru 06, 2017 2:51 pm | |
| Rok 1833, lato. Pan Cavendish w pośpiechu ucałował swoją piękną żonę w policzek, wkrótce wsiadając do powozu i dając znak woźnicy, że mogą ruszać. Żwir zatrzeszczał pod kołami. Lynn przyglądał się rozstaniu dość obojętnie. Do kiedy tylko pojazd nie ruszył, a jego młodsza siostra nie wystawiła głowy przez jedną z okiennic, wystawiając mu z kpiną język. Wtedy zapragnął pobiec za nią i własnoręcznie ją udusić. Z największym trudem powstrzymał żądzę mordu, łagodniejąc wraz z dotykiem matki mierzwiącej jego czuprynę. Zacisnął zęby, aby przypadkiem z jego ust nie padło pytanie, czy on również nie może wrócić do domu. Spędził tu dopiero dwa tygodnie, a tęsknił do powrotu, chociażby wprost do szkolnej ławy. Był zły. Nie przepadał za tym miastem, choć to łagodne określenie dla jego niechęci. Niekończące się przyjęcia, przebywanie z rodziną, ciotki przyprawiające go o ból głowy... A osoby w jego wieku mieszkały, jak słyszał, w miasteczku, oddalonym o ładne paręnaście jardów stąd. Ze złości aż kopnął kamień, na co matka obdarzyła go pytającym spojrzeniem. Jednak gdy powóz zniknął za kolejnym pagórkiem, jej wyraz twarzy uległ zmianie, a ona z uśmiechem oznajmiła: - Teraz zapanuje tu spokój... - Najwyraźniej nawiązywała do pozbycia się najbardziej ekstrawertycznej dwójki z rodziny. Lynnowi nie odpowiadał nawet wspomniany spokój. Bezczynność go drażniła. Nie odnajdywał w mieście tego, dla czego jego najbliżsi gościli co roku w swej letniej posiadłości. Nie odpoczywał, nie napawał się bliskością natury. Doprawdy, w tej chwili tęsknił nawet za Amonem, jego przyjacielem z ławki, w całym pakiecie z jego nieznośnym zachowaniem. „Cóż za odmiana...”, chciał odrzec nie szczędząc jej ironii, lecz w porę zdążył ugryźć się w język. Nie chciał tracić swojego ostatniego sprzymierzeńca - z matką bowiem, jako chyba z ostatnią osobą w tych okolicach, mógł rozmawiać na poziomie, dzielić pasję i zwierzać się z każdego trapiącego go tematu. Tylko to sprawiło, że nie zaczął jeszcze walić głową w mur. Uśmiechnął się więc blado, spoglądając na nią z dołu. - Ich strata - wzruszył ramionami, kłamiąc gładko, wyłącznie ku jej przyjemności. Nie zauważył lekko uniesionej brwi kobiety, towarzyszącej cichemu chichotowi, który zdradzał najwyraźniej, że powątpiewała ona w słowa syna. Nim jednak zdążyła pociągnąć go za język, gdy ten zaskoczył ją pytaniem: - Mogę iść na dziką plażę? Przed kiwnięciem głową, chwilowo zapadła cisza. Zgodziła się, mrużąc oczy, jakby węszyła oszustwo. Lynn, nie czekając dłużej, odsunął się od matki, zaczynając biec. Za sobą słyszał tylko jej prośby, aby za bardzo się nie oddalał. Chociaż tyle dobrego. Jezioro wraz z opuszczoną, pokrytą zielonymi gąszczami plażą było jednym z nielicznych miejsc, za jakimi tu przepadał. Skrócił sobie drogę przez las, brnąc po kolana w krzakach, nawet na moment nie zwalniając kroku - jakby rzucane kaczek na taflę jeziora było czynnością nieznoszącą zwłoki. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sro Gru 06, 2017 8:33 pm | |
| Każdy dzień, to nowa przygoda! I szansa na jakiś cud. Takimi oto myślami swój dzień zaczynała pewna dziewczynka, która mieszkała w owym miasteczku. Codzienna poranna rutyna rozpoczynała się, gdy tylko otwierała oczy. Przecierała je kilka razy, by za chwilę otworzyć okno na oścież i zaciągnąć się (tym razem) letnim powietrzem. Z szerokim uśmiechem przyglądała się otoczeniu, oświetlanemu przez promienie słońca. Podekscytowana zeskoczyła po jakimś czasie z łóżka na podłogę, powodując przy tym nie lada hałas. Wyraźnie można było usłyszeć głośne słowa matki, które nie zapowiadały niczego dobrego. - COLETTE! Ile razy mówiłam?! Inaczej będziemy rozmawiać, gdy za którymś razem rozwalisz podłogę i zlecisz na dół! Poza tym, ile można spać! Śniadanie jest od kilku... Nie. Kilkunastu minut gotowe na...! Dziewczynka zaśmiała się cicho i niewinnie, podczas wywodu rodzicielki. Zaraz zaczerpnęła powietrza i odkrzyknęła przepraszającym tonem. - NIE CHCIAŁAM! Przepraszam! Zaraz zejdę! - NIE KRZYCZ! Sąsiedzi wszystko usłyszą! Brązowowłosa westchnęła ciężko i poszła do łazienki. Gdy się uporała z myciem, nadszedł czas na ubranie. Zdecydowała się na białą sukienkę z odrobinę bufiastymi ramionami, która była dość rozkloszowana i sięgała do kolan. Było za ciepło na skarpetki czy rajstopy! Błyskawicznie pojawiła się w kuchni. Co prawda, nieuczesana. Racja, nie zachwyciła tym pewnej kobiety w domu. Znów musiała przepraszać. Podczas jedzenia, wręcz pochłaniania tego co było na stole, matka zajęła się włosami dziecka. - Czemu zawsze nie pamiętasz, aby ogarnąć te włosy. Doprawdy! Która kobieta chodzi taka potargana? Nigdy nikogo nie zachwycisz, gdy wyjdziesz z domu... z taką fryzurą. O ile można to nazwać fryzurą. Musisz o tym pamiętać, który raz ci to powtarzam? - Pięćdziesiąty! - Szybka ta odpowiedź. Jednak błędna. - Nieprawda! Rzekła pewnym tonem Colette, która zakończyła właśnie posiłek. Skrzyżowała ręce na swojej klatce piersiowej, po czym wydęła policzki i dmuchnęła w górę, sprawiając, iż grzywka uniosła się na chwilę. - Masz takie ładne włosy, musisz o nie dbać. Są długie, mocne... Mówiła kobieta, podczas wiązania włosów w dwa koki na głowie córki. Dziecko odwróciło się w stronę rodzicielki, gdy ta skończyła. - Nikt nie przebije ciebie mamo, jesteś najładniejsza. Nawet ja nie jestem tak ładna, jak ty. Niemożliwe, aby ktokolwiek był! Włosy, oczy, buzia... Nawet tata mówi, że jesteś wspaniała. Czarnowłosa kobieta zaśmiała się. Pogłaskała Colette po głowie, a zaraz i policzku. Zniżyła się, aby pocałować dziewczynkę w czoło. Po tym, spojrzała swymi bursztynowymi oczami w jej pomarańczowe. - Ale wiesz... Skoro ja jestem tak ładna, to ty też? Taka mała ciekawostka na początek tego dnia. Obiad będzie gotowy po południu, tymczasem idź się bawić. I nie oddalaj się. Nie rób niczego głupiego, jasne? - Tak jest! Odparła energicznie córka z szerokim uśmiechem. Wstała z krzesła i miała już wybiec z domu, gdy nagle odwróciła się w stronę matki i przytuliła ją mocno. Kobieta odwzajemniła uścisk.
~~~~~~~~
Głęboko myślała nad tym, gdzie powinna spędzić taki piękny dzień. Padło na pobliskie jezioro. Zamiast normalnie i spokojnie iść, dziewczynka postanowiła pobiec. Podobno można było znaleźć tam unikalne kamienie, choć nie wiadomo czy to nie tylko plotka. Kamienie? Może znajdzie porozrzucane patyki na plaży i zbuduje z nich domek dla żuków! Albo biedronek! Zajęta tymi pomysłami nie zauważyła, że przed nią ktoś jest. Zderzenie z owym człowiekiem nie było ani trochę miłe. Wylądowała na tym kimś, ale zaraz podniosła się na drżących nogach. - Nawet nie zabolało... tak mocno... Ah... Mój nos... Twarz... Otarła załzawione oczy i spojrzała na tego z kim się zderzyła. Był to chłopak. Chyba starszy od niej. Chyba. - Nic ci się nie stało?! Przepraszam! Zamyśliłam się. Domek dla biedronek kompletnie mnie pokonał! Nie chciałam ci nic zrobić...! Naprawdę. Wybacz mi. Lekko spanikowała, ale widać było, że chciała mu za wszelką cenę pomóc. Tylko wyszła z domu i już zrobiła coś złego. Uklękła zaraz przy nim i wpatrywała się w twarz nieznajomego. Nie zauważyła nawet, że poleciało jej trochę krwi z nosa. - Coś ci podać? Wody? Um, jest tylko ta z jeziora, ale nic się nie stanie, jak raz spróbujesz. Kto nie ryzykuje, ten nie wie co traci! Tak mówi mój tata. Uhhh...! Rzekła zniecierpliwiona, nadal szukając jakiegoś rozwiązania. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sro Gru 06, 2017 10:15 pm | |
| Odpłynął na dobre, pogrążając się w swoich myślach. Jego stopy muskały obijające się fale słodkiej wody. Żar lał się wprost z nieba, przypiekając równomiernie jego rozgrzane policzki i dłonie. Tylko tutaj, przy solidnej dawce słońca, jego piegi na policzkach uwydatniały się, odbierając mu resztki powagi, o którą przecież tak zabiegał. Miał już dwanaście lat, czuł się jak młody mężczyzna i robił wszystko, by ludzie odbierali go z powagą. Dwanaście lat to nie przelewki! Był już długi jak tyczka i mógłby przysiąc, że parę dni temu widział na swojej brodzie pojedynczego włosa! Opracował już cały system rzucania kamieni o płaskim kształcie, uwzględniając również ich masę i rodzaj, a nawet doprecyzował kąt, pod którym najlepiej obijały się o płaską taflę jeziora. Teraz myślał nad mechanizmem, który pozwoli na wyłowienie opadających na dno kaczek. Jego mózg wchodził właśnie na najwyższe obroty i właśnie to sprawiło, że zupełnie zapomniał o reszcie świata. Nie docierały do niego żadne bodźce zewnętrzne ani odgłosy. I właśnie to sprawiło, że nie zdążył się uchronić przed atakiem. Byli na plaży niemalże sami. Miejsce świeciło pustką, a mimo to runęła na niego, zwalając z nóg i sprawiając, że przestał kontaktować. Musiała spaść z wydmy, innego wyjścia nie widział. Całe szczęście, lądowanie miał miękkie, jego głowa opadła na piasek, a on po raz pierwszy od dłuższego czasu ujrzał błękitne niebo w pełnej okazałości. Wypowiadała pierwsze słowa, gdy niemrawo podniósł spojrzenie, próbując połączyć wątki, jakim cudem doszło do tej małej tragedii. - Niiie...? - jęknął odruchowo, nie oceniając jeszcze swoich obrażeń. Zresztą dziewczyna najwyraźniej i tak nie oczekiwała odpowiedzi, bo gładko przeszła do kolejnego tematu o... biedronkach. - S-słucham? - zapytał, mrugając w niedowierzaniu zielonymi oczyma. Od tej pory miał wyłącznie jedną tezę. Z tym dziewczęciem było wyraźnie coś nie w porządu. Nie wiedział już, czy powinien brać nogi za pas, czy może korzystać z okazji na chwilową rozrywkę. Pochyliła się nad nim, a on automatycznie przytknął jej dłoń do czoła, doszukując się pierwszych objawów gorączki. Upały musiały zrobić swoje, a jej pewnie padło na mózg. Inaczej przecież nie mówiłaby o zwycięstwie domku dla biedronek, prawda? Prawda...? Ciepło. Była rozgrzana, lecz nie miał pewności, czy nie wynikało to ze zwyczajnego prażenia słońca. Wczuł się. W końcu, szkolono go na balsamistę, a więc powinien znać się na rzeczy. W ułamku chwili miał ochotę zwojować swoje, uratować to biedne dziewczę przed niechybną śmiercią! Wczuł się, w głowie układając sobie już plan działania w walce z udarem, gdy... Zobaczył krew. I cały jego plan wziął w łeb. Natychmiast zacisnął silnie powieki, wyrzucając miniony obraz z głowy. Wdech i wydech. To tylko niewielki krwotok z nosa. Nic takiego... To „nic takiego” powodowało u niego przyspieszone bicie serca, niemożliwą słabość i nieposkromioną chęć wciśnięcia się gdzieś w mysią norę. Nie potrafił rozchylić powiek o chociażby milimetr. - Nic się nie stało - odparł szybko, wciąż nie otwierając oczu. Mimo to, udawał, że wszystko jest w porządku. Był przecież mężczyzną! A mężczyźni nie mdleją na widok krwi, o nie! - Nie martw się mną, ty... Ty, widzę, że masz poważniejszy problem - odjął dłoń od czoła dziewczyny. - Przegrzałaś się. Powinnaś natychmiast... pójść do cienia - instruował ją, z kieszeni wyjmując bawełnianą chustkę, wykończoną misternym haftem. Oczywiście podpisaną. Przez zamknięte oczy nie do końca trafił tam, gdzie planował, ale dziewczyna chyba zrozumiała, co planował tym osiągnąć. - Chodź, pomogę ci... - zaoferował się nieśmiało, lecz zdecydowanie nie on był tym, który był w stanie udzielić pomocy. Na domiar złego większa z fal podsunęła się tuż pod nich, mocząc mu spodnie. Podniósł się więc w pośpiechu, trzymając się dziewczyny i udając, że udziela jej niezastąpionej pomocy. - Cień... To chyba w tamtą stronę! - stwierdził, kiwając głową w losowym kierunku. - Ryzyko, moja droga, bierze się z nieświadomości. Ja zaś jestem przekonany, że gdybym spróbował wody z tutejszego jeziora, widziałbym domki dla biedronek lub co gorsza - toczył z nimi walkę. Niezależnie od wyniku tego starcia, czułbym się upokorzony - wyjaśnił jej, chcąc brzmieć mądrze, lecz całą podniosłość odbierały mu silnie zaciśnięte powieki. - Swoją drogą, zawsze tyle mówisz? - zapytał, jakby wcale nie był lepszy. Ostrożnie ruszył w kierunku, który uznał za drogę do cienia, trzymając się blisko młodej dziewczyny. Chyba młodej, bo nie zdążył się jej nawet dobrze przyjrzeć. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Czw Gru 07, 2017 12:04 am | |
| Jak wielka była radość dziewczynki, gdy poszkodowany odpowiedział! Już miała przed oczami twarze rodziców. Bardzo złe twarze. Przeszedł ją, aż niemiły dreszcz. Kolejny ruch chłopaka zdezorientował Colette i to bardzo skutecznie. Nie miała pojęcia jak zareagować na jego dłoń, która była dociśnięta do jej czoła. Mierzył... temperaturę? Jak o tym bardziej pomyśli, to zazwyczaj tak to robili rodzicie. Czemu? Czemu nagle zaczął mierzyć jej temperaturę?! Wygląda na chorą? Jest chora? Aż tak? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi! Miała się odezwać, gdy nagle zamknął oczy. Zaciskał je tak mocno, jakby zobaczył ducha! Sama wolno się rozejrzała po otoczeniu, tak dla pewności... Pusto. Bezpiecznie. Słysząc kolejne słowa padające z jego ust, nadal nie wiedziała do końca o co chodzi. Miała pająka na twarzy? Głuptas, wystarczyło powiedzieć. Sama by go zdjęła! Widząc zaraz chustkę w dłoni nieznajomego i usilne próby wytarcia czegoś z jej... policzków? Ust? Nos! Teraz dopiero poczuła coś mokrego pod nosem. A więc, tego się wystraszył! Z lekkim uśmiechem nakierowała jego dłoń i wytarła jakoś tą krew. - Przepraszam, że Cię przestraszyłam... Dziękuję, że mi pomogłeś! Upiorę własnoręcznie twoją chustkę. Wygląda na drogą i jest ładna, nie mogę tak jej zostawić! Może nie będzie tak jak nowa, ale to będzie dowód na to, jak bardzo przykładam się do życia. Kolejny tekst taty! Chyba go trochę ulepszyłam. He..he... Mówiła to w trakcie drogi. Cień? Nie miała pojęcia, że słońce tak na nią wpłynie. Następnym razem kapelusz będzie obowiązkowym przedmiotem dla poszukiwacza przygód! - Hmmm... Jestem pewna, że wygrałbyś taką walkę. Co prawda, biedronki są waleczne i nigdy się nie poddają, ale wygrałbyś! Pomogłeś mi, mimo tego że cię przestraszyłam. To pokazuje, jak silny jesteś. Przynajmniej... tak mi się wydaje. Nie, nie wydaje. Tak jest! Każdy żuk by się ciebie obawiał! Postrach owadów... Jak masz na imię? Spytała zaintrygowana. Dopiero teraz przypomniała sobie, iż nie zapytała o jego imię. Swojego też nie dała. Ah! Popełniła tyle błędów przy zawieraniu znajomości! Cień był niedaleko, już lada moment i podejdą do dużego oraz rozłożystego drzewa. Zerknęła na jego twarz. - Hej, musi być ci ciężko z zamkniętymi oczami. Spójrz! Nie ma już niczego strasznego. Zatrzymała się razem z nim, łapiąc w dłonie buzie chłopaka. Nie mogła pozwolić, aby się o coś potknął i znów coś sobie zrobił. - No dalej! Nie bój się. Jeszcze pomyślę, że jestem brzydka i to dlatego nie chcesz na mnie patrzeć... A chyba mężczyźnie tak nie wypada! Odparła żartobliwym tonem, po czym zaśmiała się. Tak, ten tekst z kolei podsłuchała u mamy. Wpatrzona swymi pomarańczowymi oczętami w jego powieki z delikatnym uśmiechem na ustach, wyczekiwała na ten moment. Moment w którym on otworzy oczy i przekona się, że dziewczynka nie jest już taka straszna. Naszło ją pytanie, które zadał jakiś czas temu. - Czy zawsze dużo mówię? Przeważnie! Miło jest mówić. Szczególnie jest miło kogoś pocieszać i sprawiać, że się uśmiecha. Dlatego też! Bądź pierwszym, który się uśmiechnie od moich słów. Dobrze? Denerwuje cię mój głos? Jeśli tak, to mogę spróbować milczeć... Nie, nie da rady. Nawet gdybym się mocno powstrzymywała, to nie dam rady. Zachichotała. Nie znała go. Nie miała pojęcia, czemu tu był. Co robił. Jednak, wiedziała jedno. Polubiła go! Był dla niej miły. - Czy ty... masz mokre spodnie? Woda cię zmoczyła? Nie martw się! Moja biała sukienka zmieniła kolor na łaciaty. A raczej wzór... Hah! Mówiła radośnie. To prawda, od zaliczonego upadku, klęczenia na ziemi, aż po chlapanie wodą... Coś jej się wydaje, że rodzicielka nie będzie zadowolona. Oj tak, brązowowłosą czeka chyba kolejne przepraszanie. Potrząsnęła głową odganiając dzielnie myśli, ale nadal trzymała dłońmi policzki młodzieńca. - Mam pomysł! Razem zbudujemy dla nich dom. A no i... Jestem Colette, bardzo miło mi cię poznać! Od dziś będziesz miał mnie na głowie, co ty na to? Tak, wiem! Cieszysz się. Nie możesz uwierzyć, że spotkała cię tak wielka niespodzianka. Jeszcze nie jeden raz zostaniesz zaskoczony! Rzekła jeszcze weselej. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Czw Gru 07, 2017 4:11 pm | |
| Gwałtownie pokręcił głową, blednąc wyraźnie na twarzy. Zaprzeczył natychmiast: - Nie kłopocz się. - Prędzej przedwcześnie by osiwiał, niż wziął od niej zakrwawiony kawałek materiału z powrotem. - To prezent; nie przyjmuję odmowy - zrobił dobrą minę do złej gry, oczywiście nie chcąc zdradzać prawdziwego powodu. Nawet nie komentował kolejnej złotej myśli jej ojca, choć kusiło go, by zapytać, czy spisuje jego słowa na papier, skoro tak zachłannie je powtarza przy każdej z możliwych wypadków. Zresztą, ciężko mu było wpaść w słowo. A dziewczyna z każdą chwilą rozkręcała się tyko bardziej! Za wcześnie było na jakiekolwiek uwagi, skoro przez zamknięte oczy nie wiedział jeszcze z kim ma do czynienia. Nie mógł zgadywać, czy stojąca w jego pobliżu osoba w ogóle potrafi czytać lub pisać. - Nie przestraszyłaś mnie! - obruszył się, gotów kłamać jak z nut, że widok krwi to dla niego chleb powszedni. - Głupotą jest bać się tego, czego nie można uniknąć - zacytował tu klasykę, bo mógł. - Zaskoczyłaś, owszem. Przyprawiłaś o mały zawał i ze wszystkich niewielu wystających elementów na plaży, trafiłaś akurat na mnie. Jeśli chciałaś się zakolegować, wystarczyło powiedzieć... - naburmuszył się, lecz ciężko było go traktować poważnie, gdy nawet na sekundę nie otworzył oczu. - Nie jesteś zbyt dobra w okazywaniu wyrazów uznania, wiesz? "Postrach Owadów" w żadnym ze znanych mi języków nie brzmi dumnie ani przerażająco - łagodnie zasugerował jej intensywny trening, nim zostanie duszą towarzystwa lub mistrzem podrywu. Gdy zadała pytanie, wziął głęboki oddech w piersi, chcąc przedstawić się możliwie godnie. - Nazywam się... Dłonie na jego policzkach skutecznie mu to uniemożliwiły. Zmieszał się, rumieniąc lekko, co z pewnością było wyczuwalne pod jej dotykiem. Natychmiast ujął jej ręce, łagodnym ruchem sugerując dziewczynie, że pora odpuścić. - Nie boję się - zaprzeczył prędko, gotów się obrazić. - Słońce świeci mi prosto w oczy - wypowiedział pierwsze kłamstwo, jakie przyszło mu na myśl. Wtedy też postanowił na nią spojrzeć. Długo przymierzał się do tak odważnego czynu. Uchylił powieki na grubość rzęsy, gotów je zacisnąć na amen, gdyby tylko ujrzał coś podejrzanego. Rozmazane kształty z czasem nabierały ostrości, aż w końcu otworzył szeroko oczy, a przed nimi stanęła mu młoda dziewczynka, przyglądająca mu się z uwagą. - Nie... nie jesteś brzydka. - Tylko tyle potrafił z siebie wykrztusić, zawstydzony jej odwagą, przytłoczony natłokiem informacji i tysiąca słów płynących z jej ust w ciągu niewielkich odstępów czasu. - Jesteś... Ty... - urwał, plącząc się we własnych słowach. I on najwyraźniej nie był najlepszy w prawieniu komplementów. Na tym polu oboje mogliby udać się na szkolenie. - Masz bardzo ładne oczy - wypowiedział w końcu, stojąc przed nią, wciąż nie puszczając jej rąk, jako że ona nie puściła jego policzków. Płonął z zażenowania. Wiedział już, że dziewczę, musiało być o wiele młodsze od niego. Inaczej nie wypowiadałaby tak odważnych słów w równie bezpośredni sposób. Zamrugał oczyma, nawet nie wiedząc, którego fragmentu jej wypowiedzi dziewczyny się chwycić. Za dużo! Tracił resztki zrozumienia, jakie jakiś czas temu kiełkowały mu w głowie. Gdy padło pytanie, w końcu odkrył swoją szansę na wypowiedzenie kilku słów: - Trochę - przytaknął, woląc nie zagłębiać się w temat, ani nawet wiedzieć, jak głupio musi wyglądać. - I... już możemy się puścić, jak sądzę - poinformował ją, ponownie wykonując łagodny ruch na wierzchu dłoni nieznajomej. Jeśli opuściła ręce, również to uczynił, prostując się i próbując ratować resztki swojego wizerunku. - Colette... - powtórzył za nią jak echo. - Ja nazywam się Lynn... - przedstawił się, przypominając sobie, że wcześniej pytała go o imię. - Jesteś... naprawdę dziwną osobą. - W najłagodniejszych słowach próbował ująć cały osobliwy fenomen jej osoby. Niespecjalnie mu się to udało, a określenie „dziwna” jest sporym niedopowiedzeniem. Ale nie mógł powiedzieć, że nudził się w towarzystwie dziewczyny. Co za miła odmiana! - Zabawa w dom? - powtórzył, wyraźnie marszcząc brwi. - To dziewczyńska zabawa! - oburzył się, prędko reflektując się, że było to nad wyraz dziecinne. Jeśli chciała pobawić się w dom, mógł przecież chociaż spróbować! - Z-zresztą... jestem za duży, aby się z tobą bawić! - wykrzyknął. Nie był specjalnie wiarygodny. - Chociaż... - odwrócił się, wzrokiem obdarzając skraj lasu, u którego podstaw stali. - Jeśli chcesz, mogę opowiedzieć ci trochę o tym lesie - zagaił nieśmiało, ze wszystkich pomysłów wybierając ten, który zdał mu się najdojrzalszy. Nie było to do końca zgodne z jego wolą, bo o ile bardziej wolałby się powspinać po drzewach, zamiast o nich opowiadać! |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Czw Gru 07, 2017 9:11 pm | |
| Dokładnie go wysłuchała. Coś jej nie pasowało w słowach chłopaka. Nie mogła określić co dokładnie, ale na pewno zaraz na to wpadnie. Puściła jego policzki dopiero, gdy usłyszała imię. - Dziękuję za...pochwałę...? Komplement! Lynn! Bardzo ładne. Hmm... Raczej nie wymyślę ci uroczego przezwiska, bo samo twoje imię takie jest. A jak ci pasuje! Odparła lekko w szoku. W sumie, od początku myślała, że będzie miał imię na literkę "J". Dziwne. Na szczęście, ma o wiele lepsze. Przeszła do jego kolejnych wypowiedzi, bo nie mogła ich od tak zignorować. Gdy mówił o zabawie, a dokładniej o tym, że niby jest za duży... - Nie kłam. Nikt nie jest za duży na zabawę! Dziewczyńska? Jak to? Chłopcy nie lubią się bawić w dom? To poróbmy coś innego! Przecież nie będziemy się bawić w to, czego nie lubisz. Jasne, możesz poopowiadać o tym lesie, a podczas tego wejdźmy na któreś z drzew! Patrz na tamto. Rzekła i nie czekając podeszła do najmniejszego w pobliżu. Będąc blisko niego, wcale nie wydawało się takie małe. Swymi gałęziami dotykało wody, właściwie to rosło częściowo w niej. Nie było jednak głęboko zanurzone. Postawiła nogę na jednym z konarów i zachwiała się lekko. Złapała jakoś równowagę, aby po chwili zaśmiać się sama z siebie. - Chyba naprawdę jestem dziwna! Masz rację. Wejdziesz sam? Mogę podać ci rękę. Um, albo nie, skoro jesteś tak silny... Pewnie nie potrzebujesz mojej pomocy. Uśmiechnęła się smutno i podrapała po głowie. W międzyczasie, mogła kontynuować swą wypowiedź. - Same słowa do zakolegowania się byłyby nudne... Lepiej było to pokazać! Pokazać jak bardzo chcę się z tobą zaprzyjaźnić! Myślę, że wyszło o wiele lepiej. Z hukiem. Nie mam za wielu przyjaciół, a nawet żadnego, więc... chcesz nim zostać? Będziesz pierwszy! Większość dzieci nie przepada za mną. Dosiadałam się do nich i gadałam o tym w co moglibyśmy się bawić, nawet rysowałam na ziemi. Zawsze odchodziły. Więc, bawię się sama od jakiegoś czasu. Kiedyś mama którejś dziewczynki powiedziała mi, że bycie za bardzo wesołym odstrasza. To prawda? Boją się mnie? Ale nikogo nie chciałam przestraszyć... Hej, ale ty raczej nie uciekniesz, co? Byłoby mi strasznie smutno. Zamyśliła się na moment i spuściła wzrok. Gdyby nie on, znów musiałaby wrócić do samotnej zabawy. Nic ma w tym nic złego! Nawet miło się czasem samemu bawić, ale z czasem zaczyna się to nudzić. Z rodzicami też nie ma tak wielkiej frajdy, jak z osobą w swoim czy podobnym wieku! Zaraz spojrzała na niego i ponownie świeciła szerokim uśmiechem. - Nie pasuje ci ta nazwa? Według mnie brzmi dumnie, a nawet i przerażająco dla robaków! Postrach Owadów Lynn... Mhm! Zdecydowanie brzmi nieźle. Może poćwiczymy? Zobacz, znalazłam biedronkę! Dwie, trzy, cztery... To królestwo biedronek! Lynn ratuj mnie! Nie mogę uciec, została przez nie uwięzionaaaa! Mówiła rozpaczliwie, próbując jak najlepiej wcielić się w rolę. Uśmiechnęła się tajemniczo w jego stronę i zaraz wspięła się na jedną z gałęzi. - Zabierają mnie! Nie pozwól im! Jeśli to zrobią... to ja... to ja... Nigdy nie będę mogła się więcej z tobą pobawić! O tak, to był prawdziwy dramat. Siedząc na gałęzi machała nogami w powietrzu i przyjęła pewną pozę, bardzo tragiczną. Uniosła rękę i przyłożyła zewnętrzną część dłoni do czoła, głowę zaś odchyliła odrobinę w tył. Zerkała na młodzieńca kątem oka. - Jeśli nie ty, to kto mnie uratuje? Pokaż im, że nie mogą z tobą zadzierać...! Weź swą broń i stań do walki! Dodała. Co do broni, to tak, miała na myśli patyk obok niego. Colette się świetnie bawiła, a jak widać chciała wciągnąć w to również Lynna. Kto by się spodziewał, że dzisiejszy dzień będzie tak zabawny i ciekawy. Szykowało się naprawdę niezłe lato! W tym roku, nie będzie siedzieć w domu. Na dodatek, ma prezent od niego w postaci chustki. Racja, zakrwawionej. Da się uprać i będzie po problemie. Znacznie gorzej zapowiada się tłumaczenie rodzicom, skąd ta krew i tak droga rzecz. Ciekawe czy uwierzą w to, iż wpadła na rówieśnika, choć dookoła nikogo nie było. Teraz, gdy o tym pomyśli, to nie mógł być przypadek. Mama by to nazwała... Przeznaczenie! Wewnątrz dziewczynka strasznie się cieszyła, w końcu będzie miała przyjaciela. Czy się zgodzi? Oto pytanie. I tak nie mogła powstrzymać radości, nawet, jak nie znała odpowiedzi. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Pią Gru 08, 2017 9:50 pm | |
| Nie odpowiedział nic, zawstydzając się jeszcze bardziej. Bynajmniej nie podziałał na niego tak wypowiedziany wyraz podziwu, a zwyczajny fakt, że nie przepadał za swoim imieniem, pewnym z kaprysów jego ojca. Wzruszył ramionami, znosząc słowa swojej nowej towarzyszki z godnością. - Chłopcy wolą poważniejsze zabawy! Odgrywanie ról członków rodziny jest durne! - wzdrygnął się aż na samą myśl. Wolał nie wiedzieć, w kogo by się wcielił. Dziecko? A może męża, wracającego po ciężkim dniu z pracy? Nieświadomość była mu zbawieniem. - Co? Chwila, poczekaj! - zamyślił się chwilę i już za nią nie nadążał! Odsunęła się, zbliżając do drzewa. - Zrobisz sobie krzywdę! - ostrzegł ją, automatycznie idąc za nią, jednak nie wchodząc na górę. Spoglądał na jej poczynania, gotów łapać ją, gdyby straciła równowagę. Doprawdy, nie chciał mieć na sumieniu życia nawet ledwie poznanej mu dziewczyny. Widząc, że sobie dobrze radzi, uspokoił się nieco, również nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. - Najdziwniejsza na świecie! - zawtórował jej, rozluźniając się zupełnie i w końcu zanosząc się śmiechem. Nie czekając dłużej, również wspiął się na drzewo, chwytając się rękoma wystających gałęzi i zręcznie opierając nogi o grubszy pień. Podciągnął się, usadawiając się na jednej z stabilniej wyglądających gałęzi. Nie zdziwił się ani trochę, na wieść, że Colette nie jest zbyt popularna wśród znajomych. Sam nie szczycił się pokaźnym gronem przyjaciół, jednak w przeciwieństwie do dziewczyny, było to spowodowane raczej jego skrytością. Nie zwykł odzywać się jako pierwszy, niektórzy nawet określiliby go jako zamkniętego w swoim świecie odludka. Całe szczęście, istniały osoby, którym udało się przebić przez niezbyt niezbyt zachęcające pierwsze wrażenie otaczające Lynna. W normalnych okolicznościach, przytaknąłby jej, że zachowanie, jakie okazuje, może niektórych przerażać, ale teraz zrobiło mu się dziewczyny najzwyczajniej szkoda. Może nie była przykładem ogłady i błyskotliwości, a jednak dawała z siebie wiele życzliwości, że nie miał serca jej niczego odmawiać. - Głupcy. Nie wszyscy potrafią się poznać na ludziach, Colette. Nie ma nic złego w dostrzeganiu drobnych cudów tego świata w znanej nam codzienności. Kocham twój entuzjazm. Twój zachwyt nad rozlanym mlekiem. Nigdy nie przepraszaj za swój zapał, nikogo. Spojrzenie miał twarde, minę poważną. Pozwolił sobie nawet na podniosły ton. Wyznania przychodziły mu łatwo, gdy... nie był do końca szczery. Obdarzał ją słowami, jakimi nie powinni raczyć się świeżo poznani ludzie. I nie miał z tym najmniejszego problemu. Wierzył w istnienie dobrego kłamstwa. A jeśli to miało sprawić, że ten szary świat choć na chwilę stanie się radośniejszy, czuł się rozgrzeszony. Gestykulował nawet, na ile tylko pozwoliła mu pozycja na gałęzi. - Nigdzie nie odejdę - skłamał, zaraz przełykając ślinę. Tak bardzo nie chciał jej zasmucać, darował sobie więc istotną informację o jego powrocie do Wishtown wraz z rozpoczęciem jesieni. Nie spodziewał się jednak, że kiedykolwiek jeszcze spotka tę dziewczynę. To musiałby być solidny zbieg okoliczności. - Chociaż... Nie powinnaś się tak szybko przywiązywać do ludzi! To niezbyt zdrowe... - mruknął pod nosem, lecz powoli przyzwyczajał się już do odchyleń dziewczyny. Wkrótce miał doznać kolejnych ekscesów z jej strony. - Hej, robaki boją się mnie i bez tego straszliwego przydomku...! - wychylił się, spoglądając na nią z gałęzi, na której siedział. - Zresztą! Nie jestem typem księcia na koniu! Wierzę w twoją niezależność - zawołał, po czym zaśmiał się głośno. Nie było to do końca prawdą. Uwielbiał czuć się potrzebny. Biedronki jednak nie zajęły w całości jego uwagi. Ostatecznie jednak wstał na równe nogi, zręcznie krocząc po cienkim odcinku drewna, jak cyrkowiec po linie. Naparł rękoma na główny pień, po czym, wskoczył na gałąź zajętą przez Colette. Faktycznie, miała przed sobą biedronkę. Nie była ona, co prawda, krwiożercza i niebezpieczna, ale zawsze. - Colette, powinnaś spróbować swoich sił w teatrze - zachichotał, stając nad nią, dość obojętnie przyglądając się swojej damie w opałach. - Odnalazłabyś się doskonale - zachęcił ją, po czym nabrał powietrza w płuca i przemówił donośnym tonem: - „Pójdę za tobą; z piekła niebo zrobię; choć ukochana dłoń zamknie mnie w grobie.” - Cytował jedną ze sztuk, jakie miał okazję ostatnimi czasy podziwiać. Nie tłumaczył się ze swojego zachowania, zaraz pochylając się nad biedronką i ratując swoją księżniczkę. Nie wyjął jednak swojego srebrnego oręża, jego tarcza nie zalśniła w blasku słońca przebijającego się przez konary drzew. Wręcz przeciwnie. Podstawił palec pod drobne nóżki biedronki, czekając aż przestąpi do przodu. Gdy owad to uczynił, uniósł dłoń, przytykając go pod nos towarzyszki, aby mogła mu się lepiej przyjrzeć. - Spójrz. Z tej perspektywy siedmiokropka nie wygląda już tak straszliwie, nie uważasz? - uśmiechnął się do niej, przechylając łagodnie głowę. Przymknął powieki, przyglądając się, jak zaniepokojona biedronka zbiera się do lotu. - Uratowałbym cię, gdyby groziło ci coś poważnego - dodał, mając nadzieję, że w obliczu zagrożenia starczyłoby mu odwagi. Biedronka odleciała, zostawiając ich samych. Wtedy otrząsnął się z zamyślenia, cofając o cale. Nagle zeskoczył z gałęzi, przytrzymując się rękoma, do kiedy jego stopy nie sięgnęły wystającego z wody korzenia. Przemówił do niej z dołu: - To drzewo nie było żadnym wyzwaniem! - stwierdził, rozkładając ręce, asekurując jej ewentualnie lądowanie. - Widzisz tamto? - wskazał na przynajmniej dwa razy większego liściastego potwora, kierującego ich w sam głąb lasu. Rozejrzał się wokół, dopiero wtedy decydując się na swoją opowieść. - Wiedziałaś, że ten las jest magiczny? - zaświergotał, a zielone oczy Lynna rozbłysły podejrzanym blaskiem. Zapowiadając swoją historię o lesie, planował wykładać Colette o tutejszej roślinności, ptactwie, może zahaczyć kilka słów o znaną mu historię... Prędko pojął, że kilka słodkich, wymyślonych na bieżąco opowiastek może przypaść dziewczynie o wiele bardziej do gustu. - Jeśli się wsłuchasz... Drzewa wskażą ci drogę do samego serca lasu... - mruknął rozmarzony, przytulając się do kory pobliskiego drzewa, oplatając je długimi, chudymi kończynami. Przymknął oczy, przytykając do niego ucho, jakby w rzeczywistości drewno mogło zdradzić mu swoje największe tajemnice... |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Pią Gru 08, 2017 11:34 pm | |
| Każde wypowiedziane przez niego słowo sprawiało, iż Lynn błyszczał w oczach Colette. To prawda, nie była wystarczająco duża, aby odnieść się do większości wypowiedzi. Jednakże, wiedziała jedno. Uwielbiała go słuchać. Jego głos był tak bardzo przyjemny dla ucha, a wszelkie opowieści, będzie starała się zapamiętać na zawsze. Cieszyła się z większości słów, ale czasami jego mina mówiła co innego. Niby pokazywał, jak bardzo jest pewien swych słów. Nawet machał rękami, by bardziej to wizualizować. Może tylko jej się wydawało? Starała się wierzyć w słowa chłopaka najmocniej jak umiała, lecz... coś bardzo nie pasowało brązowowłosej. Milczała uważnie obserwując każdy jego ruch, gdy zabierał od niej biedronkę, aż po zejście z drzewa i podejście do tego większego. Zamyśliła się na moment, aby zaraz zeskoczyć z gałęzi. Zrobiła to wręcz płynnie, bez większego hałasu. Podbiegła do niego delikatnie uśmiechnięta, po czym sama przytuliła się do drzewa nasłuchując. Właśnie... czego? - Magiczny? Mama mówiła, że jest niebezpieczny. Jestem pewna, że przesadzała! Serce lasu? Co tam jest?! Skarb. Zgaduje. Ej, ale to drzewo nic mi nie mówi! Hmm, myślę, że prędzej wiatr zdradzi nam drogę... Chodź. Jest bardzo rozgadany, wiesz? Praktycznie ciągle nie zamyka mu się buzia, ale są dni kiedy milczy. Wtedy czuję się bardzo samotna... Rzekła spokojnie i bez żadnych energicznych ruchów, złapała Lynna za dwie dłonie. Odciągnęła go przedtem od drzewa. Był to bardzo subtelny chwyt. Stała naprzeciw niego i w pewnym momencie, zamknęła oczy. Zaciągnęła się głęboko powietrzem, aby po chwili się odezwać. - Zamknij oczy. Gdy to zrobisz, pomyśl o czymś przyjemnym. Może to być cokolwiek! Uroczy kotek, ulubiony deser, czy... najlepszy przyjaciel. Naprawdę, cokolwiek. Głęboko oddychaj i pozwól, aby wiatr po prostu cię przenikał, zabierając przy okazji wszystkie negatywne emocje i dręczące cię myśli. Możesz nie usłyszeć go za pierwszym razem, jednak na pewno da ci pozytywną energię. W mniejszym czy większym stopniu. Nawet jak nie wierzysz, spróbuj to poczuć... Mówiła to dość poważnym tonem, jakby to nie był czas i miejsce na żarty. Wystarczyła dłuższa chwila, by mały letni wietrzyk przybrał na sile. Wiatr przewijał się między drzewami ruszając znacznie gałęziami i targając przy okazji włosy Colette, oraz wprawiając w ruch brudną sukienkę. Mały uśmieszek pojawił się w międzyczasie na ustach dziewczynki. Po jakimś czasie, wszystko ustało, otworzyła oczy i wolno puściła dłonie Lynna. - Już wiem! Jeśli będziemy się kierować w tą stronę, na pewno tam dojdziemy. Po drodze, mogą napotkać nas różne krwiożercze bestie. Będą jeszcze gorsze od biedronek! Czy jesteś gotowy podołać temu wyzwaniu? Już miała pobiec w stronę, którą wskazywała. Jednak podeszła bliżej chłopca i odrobinę przybliżyła się do jego ucha. - W następne lato przygotuje więcej przygód. Nie mów nic nikomu, gdy wrócisz do siebie! Odsunęła się w miarę szybko i przyłożyła palca do swych ust, przymykając jedno oko. Każdy by się domyślił, co znaczył ten gest! Nie czekając na nic, pobiegła wzdłuż ścieżki. - Jak zostaniesz w tyle zaatakują cię chrząszcze! Lepiej nie oglądaj się za siebie, bo one nie znają litości! Tym razem nie zdołasz ich pokonać! Głośno go ostrzegła, a będąc już głębiej w lesie zatrzymała się. Szukała czegoś przydatnego w ich wędrówce do skarbu. Znalazła! Był to patyk podobny do różdżki z opowiadań rodziców. Musiał mieć większą moc! Wzięła jakąś roślinę i owinęła nią owego patyka. - Lynn! Patrz! Patrz! Dzięki temu nikt nie stanie nam na drodze! Wystarczy tylko... Tutaj zaczęła się gimnastykować i starać przyjąć groźną pozę. Próbowała naprawdę wszystkiego. Nawet stanąć na rękach, a przy tym było dość zabawnie. Trzymała patyk w zębach i za którymś razem zrobiła przewrót w przód, jakoś z wyskoku. Rozejrzała się siedząc na ziemi zdezorientowana. - Gdzie jestem? A no tak! Stanęła szybko na nogi i zakręciło się jej w głowie, przez co znów wylądowała na ziemi. Różdżka leżała gdzieś obok. - Lynn... Rzucili na mnie urok... Zdecydowanie żuki są niebezpieczne... Odebrały mi możliwość chodzenia... Musimy dotrzeć tam na czas, inaczej zawładną światem! Nie mogą pierwsze zdobyć skarbu. To należy się nam! My stawiamy warunki... Przemowa Colette była bardzo głęboka. Nawet jak leżała na ziemi, to chciała wyglądać bardzo poważnie. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Nie Gru 10, 2017 10:04 pm | |
| W rzeczywistości jakby nasłuchiwał szeptu drzewa, ściśle przytykając ucho do jego kory. Nie spodziewał się czegokolwiek usłyszeć, choć oddana czynności twarz Lynna mogła sugerować co innego. W tym oto czasie wymyślał opowieść, którą miał w następnej kolejności przytoczyć dziewczęciu, niby zasłyszaną od rosłego pienia. Nie dała mu ku temu szansy, wpadając na kolejny pomysł, chyba milionowy już w ciągu płynącej minuty. Ze zdziwieniem odsunął się od rośliny, pozwalając Colette ująć swoje dłonie, lecz nie potrafiąc ukryć odrobiny zawstydzenia. Spoglądał na nią, unosząc wyraźnie brwi, lecz wkrótce potem, oddał jej się w całości, spełniając każde z kolejnych życzeń, niezależnie od tego jak mocno ocierały się one o absurd. To było chore, owszem. Uczestniczył w najdziwniejszym przedsięwzięciu, w jakim było mu to dane dotychczas. Mimo to, poddawał się sugestiom Colette, chcąc czuć to co ona. Przymknął powieki, oddając uścisk na rękach dziewczyny, splatając ich palce razem. Stał naprzeciw, w myślach, zgodnie z jej poleceniem, przywołując najcieplejsze ze wspomnień. Nie musiał się długo zastanawiać. Przed oczyma wrócił dzień, w którym rozebrał na części pierwsze jeden z zegarów w rodzinnym salonie. Nie potrafił go złożyć z powrotem, choć próbował pół dnia. Był pewien, że w najlepszym przypadku Alcester go zamorduje, a w najgorszym naskarży ojcu Lynna. Zegar z pewnością nie należał do tanich, a na domiar złego był pamiątką rodzinną. Młody Cavendish był już bliski płaczu, gdy nad rozsypanymi po ziemi elementami mechanizmu, zastała go jego matka. Jak wielkiego szoku doznał, gdy zamiast prawić mu morały, uklękła tuż obok, pomagając doprowadzić zegar do stanu używalności. Opowiadała o przytwierdzanych trybikach, budowie naciągu, zasadzie działania napędów i przekładni, operując poszczególnymi z narzędzi, jakby od zawsze miała je w dłoniach. Zaraziła go swoją pasją, a on nie mógł z niczym porównać ulgi i satysfakcji, jaka ogarnęła go wkrótce po usłyszeniu ponownego bicia serca zegara. Tik-tak. Najsłodszy z dźwięków. Uśmiechnął się aż, czując identyczne ciepło na duszy jak wtedy. Aż nagle... Magia! Dzień był spokojny, a wiatr, jaki w jednej chwili się zerwał, wzbijając do góry liście i odgarniając im włosy z twarzy. Uwierzył, nie miał wątpliwości, że otacza go siła wyższa, ba - żywioł, z jakim nierozsądnie było walczyć. Choć szkolił się na inkwizytora, który już za kilka lat przysięgnie wierność świętej organizacji, a także dozgonną nienawiść wszystkiemu co ponadnaturalne... nie mógł opanować rosnącej w nim ekscytacji. Jeśli wokół nich faktycznie zawitała magia, jakże mogłaby zakrawać o grzech, zachwycając swoją zwyczajnością i lekkością?! Otworzył oczy w istnym zdziwieniu, nie rozumiejąc, co właśnie zaszło. Wiatr przemówił, ot. Tyle wiedział. Natychmiast podążył za nią, goniąc i zastanawiając się, ileż w tym było zasługi przypadku, a ile magii. - O czym ty pomyślałaś? Jakie jest najlepsze z twoich wspomnień? Był ciekaw. Czuł, że nie mówi mu wszystkiego, ale przecież każdy miał swoje tajemnice, nieprawdaż? Wierzył jej i nie spodziewał się podstępu ze strony ani dziewczyny, ani z lasu targanego przez rześki wiatr. Zwolnił nieco, gdy spostrzegł się, że Colette szybko przejrzała jego kłamstwo. Musiała słyszeć o nim i rodzinie Cavendishów, goszczących w Rein tylko latem. Nie odpowiedział, lecz na przyszłość postanowił być ostrożniejszy w swoich słowach. Nie zastanawiał się długo, wkrótce dorównał kroku, a zaraz prześcignął ją, rzucając się do biegu, zręcznie przeskakując przez zwalone gałęzie i wystające chaszcze. - Pospiesz się! Inaczej cię dopadną - krzyczał, nieświadomie płosząc zwierzynę w lesie, a może i zwracając na siebie uwagę istot, o których nawet nie chciałby myśleć... Biegł przed siebie, nie patrząc na drogę, ani nie usiłując zapamiętywać, jak wrócić. Bawił się doskonale, na chwilę jakby zapomniał czym jest odpowiedzialność. Obejrzał się przez ramię akurat gdy stawała na rękach. - Colette! - huknął na nią, zakrywając twarz, starając się nie patrzeć, jak jej sukienka za sprawą grawitacji odsłania nogi dziewczyny. Przybrał iście moralizatorski ton, cytując samego Alcestera, zwracającego się do siostry Lynna. - Damy się tak nie zachowują! - jęknął zaraz, wracając do niej spojrzeniem, dopiero gdy materiał okrył ją do granic przyzwoitości. - Wstawaj, nie mamy czasu! - popędził ją, zbliżając się i wyciągając ku niej rękę, gotów ją ciągnąć za sobą, bo najzwyczajniej na świecie - zdążył się wczuć. - Skarb... A może... odpowiedzi na wszystkie pytania?! Prawda wszechświata!? Już niedaleko, tuż za... - kręcił głową, wskazując w bliżej niezidentyfikowanym kierunku. Ukucnął przy niej, poprawiając jej sukienkę, zerkając na nią z istnym przerażeniem. - Nie możesz poddać się teraz...! Jesteśmy tak blisko! Nie pozwól im...! - jęknął, zapominając zupełnie, że chodzi tylko o zabawę. Nie, teraz od tego zależało jego życie. - Poniosę cię, jeśli trzeba! - zaoferował swoje chude kończyny, w których nie było zbyt wiele siły, ale dla dobra sprawy był gotów na największe poświęcenia. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Pon Gru 11, 2017 12:11 am | |
| Ledwo ogarniając to co się działo wokół niej, dostrzegła najważniejszą rzecz. Lynn się wkręcił! Chciał się bawić! W końcu, przestał zachowywać się, jak dorosły i rzucił się w wir walki. Walki, która miała zadecydować o losach świata. Miał rację. Nie mogła sobie odpoczywać na ziemi, gdy czas ich gonił i te potworne robaki! Z jego pomocą podniosła się ponownie na nogi, lecz tym razem ze zdwojoną siłą. Mogła pokonać każdego, kto tylko stanie na ich drodze. Biedronki? Pf! Żuki? Pff... Jednak, wolała szybciej dojść wraz z Lynnem do skarbu, niż walczyć z tak marnymi przeciwnikami! - Gotowa! Nie dajmy im wygrać! Śmierć, albo życie...! Życie, albo śmierć! Nawet jak mnie osłabią, to nic nie znaczy. Mam ciebie! Przepraszam, że opóźniam podróż. Stosowałam wobec nich nowe ciosy. Dziękuję za poprawienie ubrania i ruszajmy! Pociągnęła go za dłoń, kierując się jeszcze bardziej wgłąb lasu. Oglądała się podczas biegu, czy na pewno wystarczająco się od nich oddalili. Po jakimś czasie, zwolniła i w końcu zatrzymała się. Taki bieg kosztował ją trochę sił, lecz to nic! Ma pełno energii. Nie na darmo jadła wielkie śniadanie i spała tak długo. Poszukiwacz przygód zawsze musi być gotowy. - Więc, jak wygląda sytuacja? Myślę, że na jakiś czas mamy ich z głowy. Zgubiliśmy ich! Ooooo! Co jak w tym skarbie, będzie wskazówka do jeszcze większego?! Eh? Coś tam jest... Schyliła się nagle i zanurkowała w krzaki. Nie było to miłe, bo chyba poparzyła się pokrzywami i na domiar złego krzaki miały kolce. Co to dla niej? Nawet nie zwróciła jakoś na to uwagi, tylko brnęła przed siebie, coraz bardziej wręcz zaciekawiona. Gdy wyszła z drugiej strony, jej oczom ukazała się malutka polana. Wyglądała bardzo podejrzanie, dosłownie jakby krzyczała "droga do skarbu". - Lynn! Lynnnnn! Chodź tu! Wiedziałam! Wiatr nie kłamał, a to, że jestem bardzo spostrzegawcza pozwoliło nam dotrzeć w to miejsce. Hmm...Możesz przejść tędy co ja, choć nie polecam. Nie obejdzie się bez zadrapań, a pokrzywy są straszne. Zaśmiała się głośno, wyciągając przy tym większe kolce palcami z ręki. Nie wbijały się mocno, więc były łatwe do usunięcia. Jednakże, czuła, że w jakimś stopniu zarysowała sobie twarz. Chyba każdą widoczną część ciała miała podrapaną przez nieprzyjazne rośliny. Chociaż, nie tylko widoczną. - Uważaj na siebie! Te rośliny bronią wejścia! Musisz wykazać się wielką odwagą, aby cię nie zaatakowały i nie wciągnęły do swego świata! Będzie mi trudno cię stamtąd wydostać, ale i tak zawsze cię uratuje! Powiedziała dumnie, po czym zaczęła się rozglądać po tym tajemniczym miejscu. Niby było spokojne i wszystko było pokazane... - Znajdź to, co niewidoczne. Czyli jak mam to znaleźć? Wiatr sobie z nami pogrywa. Tu nie ma nic... woooow. Chyba trafiłam na kolejny znak. Nie wiem, czy o to chodziło, ale tego nie da się przeoczyć. Możliwe, że odpowie nam jak się grzecznie zapytamy! Warto próbować. Halo? Panie pająku, czy wie pan coś o ukrytym skarbie? Jeśli tak, niech się pan łaskawie podzieli. Przyniosę muchę kolejnym razem. Lynn coś dorzuci, jest bardzo pomocny i miły! Mhm, nie zostawił mnie kiedy byłam ranna. Przezwyciężył swój strach! Jestem mu bardzo wdzięczna. Stanęła przed wielką siecią, mówiąc wciąż do pajęczaka. Podziwiała ją i owego właściciela na niej. Był dość spory i czuła jego spojrzenie na sobie. Potrzebowała pomocy eksperta, a tylko jeden był obok. Znaczy, chyba już wyszedł z tych straszliwych krzaków. Gdyby wiatr był bardziej rozgadany, to na pewno znaleźliby drogę od razu. Z drugiej strony, Colette niesamowicie się cieszy, iż przygoda nie zakończy się tak szybko. Będzie mogła spędzić jeszcze więcej czasu z młodzieńcem. Przez jakąś chwilę głowiła się nad pająkiem, aby w międzyczasie zauważyć coś jeszcze. Była to dziura w ziemi. Podbiegła do niej prędko, po czym uklękła przy znalezisku. - Jak ciemno! Myślisz, że skarb jest tam? Wygląda na to, że tak. Nic nie wygląda bardziej podejrzanie, niż samotna dziura na środku polany w lesie! Mam pomysł! Zejdę tam! Chcesz iść ze mną? Czy może masz inny pomysł i widzisz jakąś jeszcze wskazówkę? Mogę to zrobić sama, w końcu mówiłeś o niezależności! Jak coś znajdę i wrócę, pomożesz mi wyjść. Opuściła nogi w dół, jednakże nie wskoczyła tam od razu. Przyglądała się dokładniej szczelinie w ziemi. Ciekawe, czy była głęboka... kto nie ryzykuje, ten nie wie co traci! Aczkolwiek, są pewne obawy. No nic! Zsunęła się w dół licząc na upadek i wydając przy tym radosny okrzyk, a otrzymała nic. Nogami od razu dotykała podłoża, a górna część ciała była dalej nad dziurą. Opuściła ręce, które uniosła wcześniej w górę. - Hehe... Cóż! Może znajdę coś w ten sposób. Rzekła wesoło i nachyliła się, szukając dłońmi czegokolwiek na ziemi. Coś było! Złapała to błyskawicznie i równie szybko, uniosła nad ziemię. - Mam! Mam... klucz? Jest złamany, więc nie za bardzo się przyda. Chociaż, może jak nim rzucimy to wskaże drogę! Albo gdzieś tu jest chata pełna tajemnic. W chatach używa się kluczy? Nie zamyka się ich na sznurek? Kolejny powód do rozmyślań. Zaraz podała klucz Lynnowi, aby bardziej się mu przyjrzał. - Hmm... Najlepsze ze wspomnień? Ciasto mamy na moje urodziny i spotkanie cię. W końcu, nie jestem już sama. Dodała znienacka, szeroko się uśmiechając do niego. Mając do tego rumiane policzki, ten uśmiech był aktualnie najsłodszą rzeczą na świecie. Tak, odpowiedź przyszła nieszybko, lecz nigdy nie jest za późno! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Wto Gru 12, 2017 5:50 pm | |
| Choć raz w życiu cieszył się, że los obdarzył go tak niezdrową fobią, jaką jest strach przed krwią, a nie panika na widok wszelakiej maści robactwa, których, notabene, otaczało ich chyba miliony. Nie zastanawiał się nad tym długo, zresztą jak nad wszystkim tego dnia. Po prostu biegł tuż obok niej, chcąc wpaść w wir przygody. Z każdą chwilą wyglądali coraz gorzej, ale gdy oboje zanurkowali w gęste zarośla, spokojnie mogliby konkurować o tytuł dzikusa roku. Przedzierał się przez chaszcze, chwilowo tracąc ją z oczu i puszczając, jako że do obrony przed chcącą go zatrzymać roślinnością, potrzebował dwóch wolnych rąk. Już po krótkiej chwili nogi miał całe poparzone, porysowane przez wystające ciernie, a dodatkowo łagodniej broczące krwią, czego już, całe szczęście, nie widział. Wydobył się na stabilny teren, czując, jak z jego włosów powstało solidne gniazdo dla ptaków, przeplatane solidną porcją patyków i liści. Wtedy też przystanął w miejscu, dysząc lekko. Poszukiwanie przygód było o wiele bardziej męczące niż się spodziewał! - Chyba się udało... - sapnął, niepewny, czy niczego nie zgubił i czy wciąż ma wszystkie kończyny na swoim miejscu. Wyciągnął kilka patyków z włosów, zaraz doganiając dziewczynę. - Biedna twoja sukienka... - powiedział ze współczuciem, obdarzając wzrokiem materiał po przejściu przez zielone gęstwiny. - Powinnaś być gotowa na przygodę o każdej porze dnia i nocy! - zganił jeszcze jej ubiór, zaraz stając w pobliżu, tuż na skraju polany. Powiedział to bez wyraźnego powodu, nie będąc złym z takiego obrotu spraw. I tak, wciąż nie mógł przyzwyczaić się do kobiet w spodniach, niezależnie od tego, ile by ich nie oglądał. Prędko zareagował, widząc jej próby dogadania się z pająkiem: - Poczekaj! Nie słuchaj go, on współpracuje z biedronkami! Zwiedzie nas na manowce, aby przywłaszczyć skarb tylko dla siebie - szepnął tajemniczo, celowo nie hałasując, jakby pająk w pobliżu nie przejrzał ich tajnych planów. - Jesteśmy zdani tylko na siebie! Na siebie i... wiatr! - powiedział, robiąc wielkie oczy. - Nie możesz ufać byle komu, niezależnie od tego, z jak wielkim urokiem masz do czynienia! - pouczył ją, lecz w odniesieniu do pająka jego słowa nie miały zbyt wiele wspólnego. - Och! - wykrzyknął jedynie, gdy dziewczyna bez większego ostrzeżenia zanurzyła się w dziurze pod ziemią. Zaoferowałby pomoc, ale nim zdążył dopowiedzieć cokolwiek błyskotliwego, wyłoniła się z powrotem. Wtedy uderzyła go pierwsza myśl, ostrzegająca go przed szaleństwem dziewczyny. Jego dorosła część mówiła mu, że to wszystko nie ma prawa skończyć się dobrze. Połamią sobie nogi, zgubią na amen, a ich zwłoki na zawsze zostaną w tym gęstym lesie... Oczywiście, nie myślał zbyt wiele. Był w końcu dwunastolatkiem, który uważał się za dorosłego. Chęć zabawy przeważyła i gdy ponownie poczuł wiatr na swoim rozgrzanym od emocji i biegu ciele, natychmiast zawołał: - Chodź! Wiatr znowu przemówił! Wskazuje nam drogę! - Nie był pewien czy dobrze interpretuje poczynania wiatru, ale był już na tyle rozochocony, że nie miało to znaczenia. - Bierz klucz ze sobą, to musi być wskazówka! - krzyknął, rzucając się do biegu. Przebierał nogami, ile tylko starczyło mu sił, brudny od potu i oblepiającej go ziemi. Oddech miał przyspieszony, a serce tłukło mu silnie w piersi. Mimo to, gdy dostrzegł swój cel, wszystkie nieprzyjemności zeszły na drugi plan. Przed ich oczyma stanęła chatka, ukryta pomiędzy drzewami, jednak prowadziła do niej wyraźna, wydeptana ścieżka. Z pewnością przeoczyliby ją, gdyż zbudowana była w całości z drewna, gdyby nie dym w jej pobliżu - ktoś musiał pichcić obiad. Automatycznie zgłodniał, ale przed tym z olśnieniem oznajmił: - To musi być nasz skarb! Podszedł ostrożnie bliżej, nie mając pojęcia, gdzie się znajduje. Był już pewny, że nigdy nie oddalił się bardziej od domostwa. Cóż, zapewne zostanie zabity przez Alcestera po powrocie, ale to nie zdawało mu się w tej chwili istotne. Stanął przed niewielką konstrukcją, najwyraźniej służącą komuś za mieszkanie. Nie była ona opuszczona, o czym świadczyły czyste zasłony w drewnianych oknach i zapach wędzonego mięsa. Mimo to, rozejrzał się wkoło, stając na palcach, by zajrzeć przez okiennicę do środka. Nikogo nie było w środku. Podejrzane... Czyżby to była kolejna zagadka? - Klucz! Może... pasuje do drzwi! - zaproponował, natychmiast kładąc rękę na klamce od chatki. Niestety, nie dane było im tego sprawdzić, gdyż drzwi ze skrzypnięciem otworzyły się na oścież. Natychmiast poczuł zimny dreszcz na plecach. - M-Myślisz, że powinniśmy wejść do środka? - zapytał niepewnie, czując, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Wto Gru 12, 2017 11:46 pm | |
| Niewinnie się uśmiechnęła, gdy skrytykował jej ubiór. Zrobiło się dziewczynce równocześnie, głupio i miło. Co prawda, to sukienka ucierpiała i to ona była w centrum uwagi. Jednakże, to się też w pewien sposób dotyczyło jej osoby! Pierwszy przyjaciel, który się odrobinę troszczy o brązowowłosą? Może... Mogła też to całkiem opacznie zrozumieć i nie było tu żadnej troski kierowanej w jej stronę. Rzeczywiście, nie powinna ubierać tak lekkich rzeczy. Jednak, kto wiedział, że dziś dojdzie do pewnej zmiany w jej życiu! Miał pełno racji! O dziwo... Wcześniej nie przyłożyła do tego większej uwagi, ale naprawdę pająk mógł być wrogiem i chciał cały skarb dla siebie. O nie, tak nie będzie! Biedronki mają godnych sojuszników, lecz ich dwójka jest nie do pokonania. Podróż pędziła do przodu, nie było czasu na rozmyślanie. Colette grzecznie zerwała się do do biegu, słysząc słowa chłopaka. Oczywiście, nie wybrała sobie tak prostej drogi, jak on. Musiała skakać po wielu korzeniach, kamieniach, a nawet uważać, by nie wpaść w błoto. Zresztą, co jej zależy! Rodzicielka i tak znów na nią spojrzy TYM wzrokiem. Przy niej żuki czy biedronki, to naprawdę nic. Sama ujrzała zaraz samotną chatkę, która wróżyła jeszcze więcej ciekawych odkryć. Nie była opuszczona? Pachniało cudownie... A to z kolei wystarczyło, by Colette wbiła natychmiast do środka. Gdyby to był zapach warzyw, to pewnie nawet nie weszłaby do środka. Cóż, co racja to racja. Mama zawsze musiała ją trzymać i wpychać w usta siedmiolatki żarcie dla królików. Eheee! Prawie ośmiolatki! Coraz bardziej rośnie i już prawie nie jest dzieckiem. Duże prawie. Dobrze, ogromne prawie. Gigantyczne! Miała wyjąć klucz i sprawdzić, jednak domostwo samo ich zaprosiło. - Nie odmawiaj, jeśli cię zaproszono. Pierwsza zasada dobrego wychowania. Kto jak kto, ale o dobrym zachowywaniu się wiem najlepiej. Zobacz, dzięki mnie szukamy czegoś naprawdę wielkiego! Ponadto... Weszła do środka, nie zważając na nic. Rozejrzała się wokoło i dostrzegła na stole mięso. Pomarańczowe oczęta zaświeciły się jeszcze mocniej. Ten boski smakołyk, który zabiera podniebienia wprost do raju. Dorównuje słodyczom, a to zasługuje na pochwałę. Sięgnęła po widelec, który leżał na stole obok talerza. Musiała stać na palcach i nieźle się wygimnastykować, ale udało się! Nadziała ukrojony kawałek i ugryzła odrobinę, stając normalnie przed Lynnem. - Cudowny! Masz spróbuj! Druga zasada, nie odmawiaj darowanego posiłku, inaczej spotka cię coś niedobrego. Śmiało. Bierz. Nie zarazisz się niczym ode mnie, chyba, że radością! Straszna choroba, nakłania do cieszenia się każdym dniem i uśmiechania. Muszę z tym codziennie żyć i jakoś da się przyzwyczaić. Bierz, ciepłe jest najlepsze! Jeśli tego nie weźmiesz w ciągu pięciu sekund, sama cię nakarmię. 1...2... Zaczęła odliczanie, zbliżając się bardzo powoli do młodzieńca. Miała przy tym, trochę wysunięty w jego stronę widelec z jedzeniem. Wlepiała w niego swe spojrzenie z małym uśmieszkiem na ustach. Zaraz jednak, wróciła do rozglądania się i chodzenia po niewielkim domku. - Hm, gdzie może być skarb. Ważniejsze, jaki potwór go pilnuje! Ah, jaki to skarb, jaki?! Może to tylko miejsce ze wskazówką? Pod dywanem? W piecu? Szafa? Słoiki? Pod talerzykami? Może... Podeszła do parapetu i podniosła błyszczący przedmiot. Od samego wejścia nie dawał jej spokoju! Na dodatek, wiatr nieustannie ''płynął'' w tamtym kierunku. Wszystko by się skończyło pewnie na tym i wyszli by z chatki, jednak drzwi się nagle za nimi zamknęły. Przeszedł ją lekki dreszcz, bo nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Wolnym krokiem wycofała się w tył i stanęła za Lynnem. Wyglądała znad jego ramienia. - L-Lubisz gadać jak dorosły, prawda? Teraz wyprowadź nas stąd, jak dorosły. Znalazłam coś, lecz wpierw... Wydostańmy się. Może jest jakieś inne wyjście? Tylne? Hm, pewnie to COŚ już na nas czeka. Możliwość jest przez okn... Zerknęła w tym czasie na owe okno i ujrzała w nim zakapturzoną postać. Oczy, oczy były straszne! Czy serce może wybuchnąć? Bo właśnie takie objawy miała dziewczynka. Szybko zacisnęła dłonie na ramionach chłopaka, po czym bardziej się przytuliła do jego pleców. - L-Lynn... Nie żebym się bała, ale ta postać w oknie, która nas obserwuje... Nie jest zbyt zachwycona tym, że tu jesteśmy. Błąd. Nie wygląda na taką. Wcale nie wygląda. Myślę, że szybka ucieczka przez tylne drzwi, o ile jakieś są, pozwoli nam nie umrzeć? Wiesz, że jak się umiera, to nigdy się nie wraca? Prawda? Nie chcę umrzeć, bo inaczej nigdy do ciebie nie wrócę. Um, w tym przypadku też byś znikł. Nie chcę tego. Bardzo. Mówiła odrobinę drżącym głosem. Nie ma co ukrywać, dziękowała, iż przed niechybnym końcem spotkała go. W końcu, złapała głębszy oddech. - Nie ma co panikować! Uciekaj, ja ją zatrzymam! Gdy oddalisz się, wyruszę zaraz za tobą. Nikt nie pokona wiedźmy! Nawet, jak jest słaba, zawsze znajdzie wyjście! No już, biegnij. Bycie niezależną! Posłucham twojej rady. Powiedziała dzielnie, prostując się i posyłając mu ciepły uśmiech. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sro Gru 13, 2017 6:39 pm | |
| Nim zdążył rozważyć wszystkie za i przeciw, tamta najzwyczajniej wtargnęła do środka. A on, głupi, podążył nią, ani myśląc się rozdzielać i zostawać w obcym miejscu w pojedynkę. Już przestępując próg rozejrzał się po wnętrzu mieszkania, składającego się z zaledwie dwóch niewielkich izdebek, oddzielonych od siebie drewnianą ścianą pozbawioną drzwi. Weszli w głąb pierwszego z pomieszczeń - niezbyt oświetlonej kuchni. Już wtedy nie wiedział na czym zawiesić oko, jako że na wystrój wnętrza składały się tysiące elementów - ususzone zioła, słoiki z tajemniczymi produktami, pudełka oraz nadgryzione przez ząb czasu i wilgoć książki... Nie miał czasu się rozglądać, gdyż jego towarzyszka przygody zbliżyła się do zasłanego stołu. To zdało mu się co najmniej podejrzane. Jak w baśni, w której wkrótce mają zostać ukarani za łakomstwo. Wszystko wokół nich układało się w definicję pułapki, jednak ciężko było mu przetrawić tę myśli, słysząc jej beztroskie szczebiotanie. - Chwila! - próbował ją ostrzec, ale jak tysięczny tego dnia, nie zdążył. Był już pewien, że przez porywczość dziewczyny, kiedyś wpadną w kłopoty. A może to właśnie się działo? - Mięso może być otrute! - wypowiedział konspiracyjnym szeptem, podążając wzrokiem za widelcem, którym Colette wymachiwała. Mimo to, niechętnie otworzył usta, biorąc najmniejszy kęs, na jaki było go tylko stać. Mięso smakowało bardzo dobrze, ale mimo to musiał powstrzymywać odruch wyplucia go na podłogę. Żuł ociężale swoją porcję, dalej rozglądając się po pomieszczeniu, podczas gdy Colette poszła na dalsze podboje świata. Im dłużej tu przebywał, tym większy niepokój odczuwał. Miał wrażenie, że trafił w sam środek baśni, w której dzieci kończą jako zaczarowane ropuchy. Nie dzielił się swoimi przemyśleniami z Colette, nie chcąc wychodzić na strachliwego. Ona bawiła się najwyraźniej dobrze, a więc i on miał zamiar to przecierpieć, aby po całej przygodzie śmiać się ze swojego zwątpienia. Jego serce stanęło dopiero, gdy pośród wszystkich słoików z przetworami, które dotychczas miał za dżemy truskawkowe... spoglądała na niego za szkła para brązowych oczu. Pisnął, tłumiąc w sobie panikę. Już wtedy chciał brać nogi za pas. W tym samym momencie, przyległa do niego dziewczyna, najwyraźniej dostrzegając coś równie niepokojącego. Serce, które przed chwilą zdawało zatrzymać się swój bieg, teraz biło w jego piersi jak oszalałe. Wyprostował się, zasłaniając ją całym ciałem, nie wiedząc jeszcze skąd powinien dopatrywać się nadchodzącego niebezpieczeństwa. Zebrał się w sobie, aby jego głos nie zadrżał: - Nie bój się. Z każdej sytuacji można wyjść przy użyciu odpowiednich słów i wykorzystując umiejętności chłodnego rozumowania... Wyjaśnimy wszystko. Załatwimy sprawę dyplomatycznie. Jak na wojnie - mówił wyraźnie przyciszonym głosem, z pośpiechu o mało co nie plącząc wyrazów. - Powiemy, że jesteśmy z miasteczka za lasem i szukając drogi, trafiliśmy tutaj... Pamiętaj, Col, załatwimy to po dobroci... Udawaj normalną dziewczynę... - poinstruował ją, w głowie już zbierając wszelakie mądre słowa, jakich zdążył się nauczyć w swoim krótkim życiu. W końcu ją dostrzegł. Postać w płaszczu podróżnym, zakapturzoną od góry do dołu. Nie wiedział, na ile zadziałała jego dziecięca wyobraźnia, ale zdawało mu się, że oczy tajemniczej osoby świecą w mroku. Nie widział jej dokładnie - skrywała się ona częściowo za zasłoną. Chęci na dyplomatyczne rozwiązania nagle mu przeszły... - Może n-nas nie wi-widział... - zająknął się, prężąc na całym ciele, gotów do ucieczki. Płonne były nadzieje chłopaka. Pełną niepewności ciszę przerwał skrzekliwy, podniesiony głos: - Złodzieje! Przerobię was na gulasz! Mało wam po ostatnim...?! Pożałujecie, że mieliście czelność kiedykolwiek się do mnie zbliżyć...! - Wrzask ten najwyraźniej należał do kobiety. Wkrótce postać zniknęła z okiennicy, a oni mogli dosłyszeć jej ociężałe kroki. Krzyknął w głos, podskakując ze strachu. Ledwie dotarły do niego słowa Colette, lecz ich znaczenie pozostawało mu jeszcze odległe. Słaba wiedźma? Ona? Niemożliwe... Nie, nie było teraz czasu na zastanawianie się! Nie myśląc wiele, pociągnął ją za dłoń dziewczyny, ciągnąc ją w przeciwną stronę od tej, w której zawitali w chatce. - Drugie drzwi, szybko! - poinformował ją, natychmiast do nich dopadając, gdyż znajdowały się one za przesłoną i bukietem suszonych ziół, tuż po drugiej stronie stołu. Ani myślał zostawiać teraz Colette. Siedzieli w tym razem i razem musieli wyjść z tego bagna. Trzymał ją cały czas blisko siebie, napierając na drzwi i naciskając klamkę. Zamknięte. Cholera. Spróbował jeszcze raz, kolejny, wyraźnie panikując. Drzwi nie ustąpiły. W złości kopnął je, lecz to spowodowało wyłącznie ból dużego palca u stopy. Kroki przybrały na mocy, a on był już bliski zejścia z tego świata. - Klucz! - szepnął, polecając jej w tym jednym słowie podać znalezisko z lasu. Jeśli dziewczyna wyjęła przedmiot, prędko spostrzegł się, że nic z tego nie będzie... chyba że mieliby więcej czasu. A z czasem u nich było naprawdę krucho. - Nieważne! - machnął ręką, wracając w głąb pomieszczenia, na palcach przemykając się przez kuchnię i wpadając wprost do pokoju sypialnianego. Nie miał czasu się rozglądać - z pewnością dostrzegłby tu wiele niepokojących elementów wystroju, lecz mimo to rozpaczliwie szukał miejsca do ukrycia się... Piecyk? Szpara pod łóżkiem? Nie! Jego oczy zatrzymały się na wielkim, dębowym meblu. Szafie, która spokojnie mogła pomieścić ich dwójkę. - Chodź - pociągnął ją za sobą, drżąc na całym ciele. Otworzył drzwi do szafy, zamykając je chyba w jednakowym momencie, w którym zakapturzona postać weszła do swojej chatki. Usadowił się, a wraz z zamknięciem drzwiczek, ogarnęła ich egipska ciemność, naruszana wyłącznie przez niewielką szparę, przez którą wpadało światło. Natychmiast objął Colette, przytykając dłoń do jej twarzy, łagodnie przykrywając usta dziewczyny. Mogła poczuć, jak mocno się trząsł. Następnym krokiem było zaryglowanie jednych drzwiczek od wewnątrz, zasuwanym zamkiem u dołu, który odnalazł po omacku. Może wystarczy. - Słuchaj... - zaczął najciszej jak potrafił. W tej chwili każdy dźwięk i tak wydał mu się niemożliwym hałasem. - To bardzo ważne. Nie mów nic... Choć raz w życiu, zachowaj ciszę... Ani słowa, dobrze? - bełkotał, przez szparę drzwiach obserwując, co dzieje się na zewnątrz szafy. - Przeczekamy to. Pomyśli sobie, że uciekliśmy tylnymi drzwiami... Wszystko będzie dobrze - szeptał, chcąc przekonać również siebie. Wtedy ją zobaczył. Starszą, solidnej budowy kobietę, kulejącą wyraźnie na jedną z nóg. Zdjęła kaptur swojego podróżnego płaszcza, nie wyglądając już tak przerażająco. Widział, jak rozglądała się po własnej sypialni. Jej wzrok przeniósł się na piecyk. Przełknął aż ślinę, niemal słysząc bicie swojego serca. - Gnomy... Pożałują... - słyszał jej ciche złowróżbne zapewnienia, wyjątkowo na niego oddziałujące. - Śmieją wracać po tym, co uczynili... Przytulił się do swojej towarzyszki niedoli mocniej, jakby to miało go przed czymkolwiek uchronić. Miał ogromną ochotę zamknąć oczy, lecz nie potrafił. Stracił kobietę z oczu, mając nadzieję, że w końcu odpuściła. Pod swoimi skulonymi nogami czuł setkę niepokojących elementów. Palcami próbował odszyfrować, na czym siedzi. Wąski, podłużny kształt, chropowaty w dotyku, zakończony zaokrągleniem z każdej ze stron. Po plecach przebiegł go dreszcz. Dziecięca wyobraźnia i otaczająca go ciemność przynosiły wyłącznie przerażające rozwiązania. Minęło trochę czasu. Nie słyszał więcej kroków kobiety, jednak nie miał odwagi ruszyć się z miejsca, ani chociażby drgnąć. Niepewnym szeptem powiedział: - Chyba... Chyba już sobie poszła. J-jak myślisz? - zdecydował się nawet zapytać dziewczynę o opinię. Może zdążyła odpowiedzieć. Pewne było jedno - huk, jaki wkrótce się rozległ, z pewnością zapadnie w pamięci Lynna aż do końca jego dni. Trzask, niemalże absurdalnie kontrastujący się z ciszą, jaka ich niedawno otaczała. Światło, do którego nieprzyzwyczajone były ich źrenice. Nie rozumiał, co się wydarzyło. Był już pewien, że umiera. Krzyczał, sam tego nieświadomy. Wtedy kobieta wzięła kolejny zamach, ze wszystkich sił forsując drzwi od własnej szafy przy użyciu siekiery, aż jej obuch zalśnił tuż nad głową Lynna. Drogą najmniejszego oporu. - MYŚLICIE, ŻE NIE SŁYSZĘ WASZEGO KNUCIA?! - wrzeszczała, ile sił w płucach. - ZAMORDUJĘ! RESZTKI WASZEGO MIĘSA ODDAM SIERŚCIUCHOWI! ZABIJĘ! PO CO ŻEŚCIE WRÓCILI!? - Jej skrzek zmroził mu krew w żyłach. Krzyczał dalej, kopniakami próbując otworzyć drzwiczki, aby wydostać się z dębowej puszki, w której wcale nie uśmiechało mu się umierać. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sro Gru 13, 2017 11:36 pm | |
| Normalna, czyli jaka? Jak dokładnie miała to rozumieć? Jakaś wskazówka? Lynn? Ktokolwiek? Co? Nie było czasu na myślenie, był czas na szaloną zabawę! Sama krzyknęła, a bardziej pisnęła, gdy potwór wszedł do domu. Nie zdążyła się mu dokładnie przyjrzeć, bowiem owy dyplomatyczny młodzieniec, zafundował jej rundkę po chatce. Była to szybka i dość zabawna sytuacja. Wiadomo, nie powinno w żaden sposób to całe zajście bawić Colette, jednakże momentami to było silniejsze od niej. Może to przez strach? Rozładowanie emocji w taki, a nie inny sposób? Kto wie, lecz malutki uśmieszek i chichotanie czasem pod nosem, było nie do opanowania! Klucz, najwyraźniej nie był dobrym i przydatnym przedmiotem, sądząc po minie chłopaka. Następny przystanek, to szafa. Było w niej ciemno, lecz od razu Lynn zasłonił jej usta dłonią. Słuchała go uważnie i kiwała grzecznie głową, siedząc naprzeciw niego. Zerknęła na postać za drzwiami szafy, a tu okazało się, że potwór to stara kobieta. Trochę jej ulżyło, trochę się zawiodła, lecz mimo tego, nadal świetnie się bawiła. Nawet w obliczu śmierci! Nie miała okazji nic powiedzieć! To było straszniejsze, niż owy stwór na zewnątrz. Na początku zakazał jej Lynn, teraz wtrąciła się starucha... Colette pokaże jej, kto tu rządzi! Żeby słowem nie mogła się odezwać do przyjaciela, phy! Nie do pomyślenia. Co prawda, miała siekierę, ale nie bardzo potrafiła się nią obsługiwać. Machała narzędziem i machała, ale to tylko klinowało siekierę co jakiś czas. Zaklinowanie się ciut nad głową, było dość niebezpieczne, więc nie było sensu dalszego siedzenia w szafie. Wspólnymi siłami wyważyli jakoś drzwiczki, a Col jako pierwsza wyskoczyła, ciągnąc mocno młodzieńca za dłoń. Nie miała zamiaru puścić, nawet na moment nie rozluźniła uścisku. - Haha! To zemsta! Jeszcze nie skończyliśmy z tobą stary babolu! Gnomy nie odpuszczą! Gnomy nie zapominają! Wrócimy tu kiedyś! Krzyknęła w jej kierunku i pędem kierowała się do wejściowych drzwi. Były otwarte. Najpewniej była za głupia, aby pamiętać o zamknięciu. - Nie wrócimy tam! Mam co chcieliśmy, ale mięso było naprawdę smaczne! Myślę, że nie będzie w stanie nas dogonić. Biegli ile starczyło im sił, aż w końcu Col się zatrzymała. Musiała złapać oddech, nie miała już sił. Szybko jednak porzuciła myśli o sobie i skierowała wzrok na Lynna. Zaraz się wyprostowała w miarę, choć czuła, że to nie jest za dobry pomysł. Nie mogła przecież pokazać, że coś jest nie tak. Cokolwiek. Nie chciała jeszcze więcej sprawiać mu kłopotów. - Żyjemy...~! Ledwo, ledwo, ale daliśmy radę. Nikt nas nie zatrzyma, nawet baby z siekierami! Zaśmiała się. - Nic ci nie jest? Wszystko masz na miejscu? Mam cię jakkolwiek ratować? To było... Przepraszam! Za nic nie chciałam, by coś ci się stało. Nie darowałabym sobie tego. Na pewno? Nie zraniłeś się gdzieś? Jak twoja głowa? Pokaż już! Wymacała delikatnie palcami jego czuprynę i naprawdę odetchnęła z ulgą. Znienacka, przytuliła go mocno ze łzami w oczach. Dopiero teraz te wszystkie uczucia, wylały się z Col i to dosłownie. Nie chciała, by widział jej rozpłakaną i zarumienioną twarz. - Tak się cieszę... Jesteś cały. Wyszeptała, po czym odsunęła się wolno i otarła rękami swe oczęta. Spojrzała mu prosto w oczy, a zaraz uśmiechnęła się uroczo. - Więc, mam to! Wyjęła z kieszonki różnokolorowy kamień i wystawiła rękę w stronę ciemnowłosego. Obróciła w palcach i zamyśliła się. - To raczej kolejna wskazówka, jakiś pomysł? Był u niej w chacie, więc to normalne, że coś musi być na rzeczy. Em... Jeśli masz dość, zostawmy to. Co prawda, skarb może niedługo znaleźć się w posiadaniu pająków czy biedronek, lecz... Nie chcę, żebyś się źle czuł. Wyznała patrząc na niego zmartwiona. Ile on musiał przeżyć stresu i tego wszystkiego...! Była gotowa na zakończenie podróży tego dnia, by chłopak się rozluźnił. Obawiała się najgorszego w tym momencie. Nie będzie chciał jej znać! Odwróci się od niej. Powie, że jest za nienormalna i zakończy to wszystko. Najczarniejsze myśli jakie tylko mogły być, nawiedzały głowę Colette. W wyobraźni widziała, jak Lynn podnosi na nią głos, wyzywa i ucieka. Ciało dziewczynki lekko drżało w oczekiwaniu na owe zdarzenie, a ona przyglądała się bacznie młodzieńcowi. Co do kamyka, to może wystawienie go pod słońce, da jakiś wskazujący efekt. Nie, nie, na to przyjdzie czas. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Pią Gru 15, 2017 9:39 pm | |
| Nie rozumiał co się dzieje, ale nawet na moment nie przestał krzyczeć. Gdy już udało mu się wydostać na zewnątrz, niemal popłakał się ze szczęścia, choć o wiele za wcześnie było na świętowanie zwycięstwa. Posiwiała kobieta właśnie siłowała się z utkwioną w drewnie siekierą, gdy on podnosił się na równe nogi, ciągnięty przez Colette, najwyraźniej w stronę wyjścia. A może w stronę kolejnej „przygody”? Mógł spodziewać się po niej naprawdę wszystkiego. Starucha wyklinała za nimi, a siekiera, całe szczęście, utkwiła jej na stałe w drzwiach - inaczej z pewnością rzuciłaby nią na odchodne. Pogoniła za nimi wykrzykując: - Stójcie! STÓJCIE, POWIEDZIAŁAM! Zabiję was! Lynn ani myślał jej posłuchać, przebierając nogami tak szybko, na ile mu pozwalały, trzymany cały czas przez swoją towarzyszkę. Znajdując się już na podwórku krzyknął przez ramię, bojąc się patrzeć na kobietę utykającą za nimi: - Przepraszamy! Bardzo mi... przykro z powodu zniszczonej szafy! Żałował, nie wiedząc jednocześnie, jak może odpłacić się staruszce, która bez wahania właściwie chciała pozbawić go życia w dość niewysublimowany sposób. Nawet jeśli, miał najprawdziwsze wyrzuty sumienia. Po krótkiej chwili jej wrzaski cichły, a im zabrakło powietrza w płucach. Biegli do kiedy nie znaleźli się ponownie wśród błogiej ciszy i drzew, prawdopodobnie w zupełnie przeciwnym kierunku od domu. Zatrzymał się tuż za nią, czując, że wkrótce wypluje wszystkie wnętrzności. Chociaż raz w życiu dziękował morderczym treningom w Akademii Św. Rozalii. Nigdy nie sądził, że mogą one przygotować go do ucieczki przed szaloną staruszką z siekierą. Wsparł ręce na kolanach, powstrzymując się od wystawienia języka jak pies. Na pytania Colette, naprawdę, ogarnęła go żądza mordu. O słowo za dużo. O jeden absurd zbyt wiele. Miarka zdecydowanie się przebrała. Dotyk nie trwał długo. Trwał w uścisku ledwie ułamek sekundy, w którym nie zdążył zareagować. Prędko ją odtrącił, dysząc ze zmęczenia, ale w równym stopniu z towarzyszącej mu złości. Był czerwony na twarzy, a oczy chłopaka lśniły niebezpiecznie. - Głupia! Nie chcę się już z tobą bawić! O mało nas nie zabiłaś! To nie są już żarty, Colette - podniósł wzrok, spoglądając na nią twardo. Zachował powagę. Ani myślał uczestniczyć w tym dłużej. - Odchodzę! Wracam do domu! - zapewnił ją. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Gdyby tylko wiedział, w którym kierunku jest dom! Przemierzyli w końcu naprawdę wiele kilometrów w biegu, zmieniając co chwila kierunek, aby podążać za skarbem, który pewnie nie istniał. A teraz ta ucieczka na złamanie karku... Nie miał pojęcia, w którą stronę się udać. Ale to nie przeszkadzało mu w ruszeniu przed siebie. Zwyczajnie. Nie miał zamiaru przebywać z nią ani chwili dłużej i to nie ze względu później pory, zapewne już obiadowej. Wiedział, że nie ominie go reprymenda od Alcestera. To było nieuniknione, zwłaszcza przez stan, w jakim się obecnie znalazł - poranione i poparzone pokrzywami nogi, podarte ubrania, brudna od ziemi twarz i liście we włosach. Doprawdy, idealne połączenie. - Mam po dziurki w nosie twoich "genialnych" pomysłów! - krzyknął jeszcze na odchodne. Oczywiście, miał ochotę zapytać ją też o kierunek do miasta. Szanował jednak swój honor i obrażony nie dodał słowa więcej. Ruszył w stronę drzew. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sob Gru 16, 2017 12:06 am | |
| Był zdenerwowany i to bardzo. Spodziewała się, była przygotowana, ale te słowa i tak były ostre. Nie tylko słowa. Cała postawa była bardzo bojowa! Było źle. Bardzo! O dziwo, nie rozpłakała się przez to co powiedział. Większość dzieci pewnie to by właśnie zrobiła i uciekła daleko stąd. Jednak nie Colette! Po całym kazaniu, po prostu sobie poszedł! Po prostu. Na samym początku, chciała za nim pobiec od razu. Głębiej o tym myśląc, powiedział tyle nieprzyjemnych słów! - Tak! Idź sobie, dobry pomysł! No śmiało! Nie hamuj się! Ty... ty jesteś jeszcze bardziej głupi! Głupi Lynn! Głupi, głupi, głupi! Pfy! Tupnęła nogą w ziemię, nabrała powietrza w policzki i odwróciła się w drugą stronę. Zaczęła iść w tym kierunku jakiś czas, ale potem zrobiło się jej dziwnie. Nie powinna tak do niego mówić... Nie powinna go zostawiać. Wie jak wrócić? Dziewczynka szczerze w to wątpi. A jak coś mu się stanie? Mówiła, że go obroni! Zwolniła kroku, aż w końcu się zatrzymała. Pociągnęła nosem i otarła dokładniej oczy z poprzednich łez. Przecież ma tylko jego. Nie może go stracić. - Ugh! Lynn! Krzyknęła głośno i zaczęła się szybko wracać. Akcja powrotu nie szła za dobrze. Musiała znów biec i to ile miała tylko sił w nogach. Kolejny raz wbiegła w największe krzaki, jakie tylko istniały na tej planecie. Czuła, że wpadła twarzą w niejedną pajęczynę i zahaczyła włosami o każdą możliwą gałązkę. Nie jest pewna, ale chyba zebrała po drodze jakieś gniazdo. W pewnym momencie, zobaczyła młodzieńca w oddali. Przyrzeka, iż serce z radości łamało jej kości. Żyje! Nic mu nie jest. Połowa sukcesu. Nadal jest zły. To już kolejny problem, który może być bardziej skomplikowany. Co to dla niej! Uciekła przed starą babą z siekierą. Nic chyba nie jest teraz w stanie, stanąć na drodze Colette. Chciała stworzyć piękny wyskok z chaszczy i pojawić się przed nim, jednakże nic nie może pójść po myśli. Nic. - Lynn...! Owszem, wyłoniła się z zarośli... potykając się o jakiś korzeń i lądując twarzą na trawie. Następnego dnia, nie będzie mogła się ruszyć. Tak, jeśli dożyje kolejnego dnia. Pewnie mogłaby być teraz zabita przez kolejnego potwora w lesie, lub samego chłopaka. Podniosła się wolno najpierw na rękach, a potem całym ciałem. Potrząsnęła delikatnie głową, masując przy tym dłońmi swą twarz. - N-Nie martw się. Nie bolało. Bardzo... Zasłużyłam najwidoczniej. Nie w tym rzecz! Otrząsnęła się zaraz i zrobiła kilka kroków w jego stronę. Jednak zatrzymała się w pewnym momencie, nie chciała spowodować kolejnej ucieczki. - Przepraszam! Wiem, wiem, że mówiłam to już kilka razy, ale... ale... Szukała odpowiednich słów, łapiąc się przy tym za nadgarstek. Patrzyła ciągle na niego wielce skruszona. Chciała go zatrzymać, powiedzieć tyle rzeczy, ale nigdy nikogo nie przepraszała w taki sposób. Była w tym trochę pogubiona. - Masz rację. Powinnam była Cię posłuchać. Nie chciałam! Ja... Ja naprawdę bardzo cię polubiłam. To było niebezpieczne, ale...martwiłam się o ciebie! Już więcej nie będę... Nie zrobię więcej czegoś takiego. Proszę, nie miej mnie dość. Rzekła pewnym tonem, choć głos się delikatnie łamał. Nie będzie płakać! Nie jest beksą. Wpatrywała się nieustannie w Lynna, stojąc mu dzielnie na drodze. Może nie była zbyt przekonywująca? Co ma zrobić? Musiała znaleźć coś, co pomoże jej w osiągnięciu przebaczenia. Tylko jeden pomysł ją naszedł, chociaż nie wydawał się zbyt efektywny. Dostrzegła kątem oka ulubione kwiaty i podeszła odrobinę kulejąc do nich. Były to niezapominajki. Połączyła dwie, małe łodygi i odwróciła się w stronę chłopaka. Wystawiła dłoń z "bukietem" i uśmiechnęła się lekko. - Przepraszam? Musiało to wyglądać przekomicznie, a zarazem, jak uroczo! Nawet sobie nie wyobrażała, co dokładnie ma we włosach, ani swojego ogólnego wyglądu. Musiał być straszny. Niesamowicie, ale to niesamowicie bolała ją kostka. Nieważne. Ważne, że Lynn tu jest i żyje. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sob Gru 16, 2017 12:53 am | |
| Słysząc jej krzyk, pierwszym odruchem Lynna było przyspieszenie kroku. Doprawdy, miał dosyć tego dnia i tej durnej dziewuchy! Głupie miasto! Tym bardziej nie mógł się doczekać powrotu do Wishtown, spotkania z przyjaciółmi z Akademii, których nie kusiło wrzucać Lynna w sytuacje drastycznie zagrażające jemu życiu. Nie chciał jej już widzieć na oczy. Wiedział już, że go goni, jednak miał zamiar iść przed siebie, nawet na nią nie zerkając. Ignorowanie Colette będzie wyzwaniem, ale musiał podołać - tu chodziło o jego męską (dwunastoletnią aż) dumę! Jego piękny plan spełzł na panewce, gdy dziewczyna runęła jak długa w najdziksze krzaczory. Wtedy zatrzymał się, łapiąc się za głowę i otwierając usta ze zdumienia. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień, za dużo! Oczywiście, pierwszym odruchem chłopaka było wyciągnięcie dłoni w pomocnym geście, co zdążył w porę opanować. Musiał być twardy w swoich postanowieniach! Nie podda się tak łatwo, nie ulegnie jej po raz wtóry! Słowa Colette skomentował cichym prychnięciem, gdy widział już, że o własnych siłach podnosi się z ziemi. Czuł, że wyglądała równie źle co on. Naprawdę, nie miał najmniejszej chęci spoglądać dziś w lustro. Ruszył do przodu, spełniając swoje postanowienie o ignorowaniu Col. To wszystko jednak nie było takie proste. Zwłaszcza, gdy uniemożliwiła mu dalszą podróż, chwytając go za nadgarstek. Szarpnął się wtedy, podnosząc głos: - Puszczaj! Jesteś nieodpowiedzialna! Sam nawet nie wiedział, czym jest odpowiedzialność. To powtarzał mu Alcester, brzmiąc wtedy mądrze. I tak zamierzał jej dogadać. Wkrótce dziewczyna jakby... Zrezygnowała? Odeszła na moment, niby w innym kierunku. Uniósł brwi w zdziwieniu. Nie na długo. Wróciła z... bukietem niezapominajek. Nie mógł powstrzymać ust od niewielkiego drgnięcia. Do głowy nie przychodziły mu żadne pomysły na to, jak powinien zareagować. Może ma poczuć się upokorzony? W końcu był dorosłym mężczyzną, a nie jakaś obrażającą się... Ups. A może właśnie błąd leżał po jego stronie. Mimo to, zachował powagę, mówiąc twardym tonem: - Zatrzymaj sobie te kwiaty - polecił, stając naprzeciw niej, mierząc ją nieustępliwym spojrzeniem z góry. - Nie ma szans, abym je przyjął - wypowiedział równie nieprzyjemnym głosem. Jego twarz prędko złagodniała, gdy wzrok przeniósł na stopę dziewczyny. Goniła go z ta nogą przez ten cały czas...? Nie rozumiał sensu jej poświęcenia. Przecież był tylko nieznajomym z jednego wakacyjnego dnia... - Jest prawdopodobnie zwichnięta, widzisz? - wskazał na kostkę Colette. - Zaczyna puchnąć - dodał jeszcze oszczędnie. - Powinnaś udać się do lekarza... - wypowiedział absurdalną radę, w samym środku lasu. Jakby szpital znajdował się tuż za pobliskim drzewem, a oni znaliby do niego drogę. Wtedy odwrócił się do niej tyłem, przykucając na jedno kolano. Przez ramię rzucił jej niedbale, jeszcze na wpół obrażonym głosem: - Wskakuj. Poniosę cię, do kiedy trzeba będzie... - powiedział, rumieniąc się lekko, czego dziewczyna być może już nie zdążyła dostrzec, gdyż spojrzał na wprost siebie. Jeśli dziewczyna spełniła polecenie, wstał na równe nogi, zamierzając prędko znaleźć wyjście z tego okropnego labiryntu. Musiało być już naprawdę późno. Jego matka zapewne umierała ze strachu. Szli w ciszy (albo i nie, znając Colette), gdy Lynn dopiero po pewnym czasie odważył się poruszyć trapiącą go kwestię. - Colette... - zaczął niepewnie, nie podnosząc głosu. - Powiedziałaś o jedno słowo za dużo. Nie możemy się przyjaźnić... I nie chodzi wcale o twój ewidentny brak piątek klepki. Nie mógłbym przyjaźnić się z... wiedźmą, jak to powiedziałaś - speszył się, już wtedy mając nadzieję, że wtedy, w domku staruchy, się przesłyszał. Póki co powiedział jej tylko tyle. Zero powodów. Może tyle wystarczy Colette, aby zaakceptować ten smutny fakt. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Sob Gru 16, 2017 4:56 pm | |
| Nawet kwiaty nie podziałały! Czy to był naprawdę koniec? Tak myślała, gdy nagle Lynn zaoferował swoje plecy. Jakoś głupio było Col go wykorzystywać, ale ból zmuszał ją do tego. Obserwowała go, jeszcze przez moment się wahając. W końcu, weszła mu na plecy i objęła rękami szyję młodzieńca. Gdy tylko się podniósł i ruszył na przód, dziewczynka mocniej się wtuliła w jego tył. - Nie jestem za ciężka? Naprawdę, dałabym sobie radę. Nawet bieg mnie nie złamał! Nic by mi się nie stało, nie tak łatwo się mnie pozbyć. Hah! Em... Bałam się, że coś ci się stało. Nie mogłam cię tak zostawić. Czuła, że jej policzki robią się gorące. Dostała gorączki? Może po tym wszystkim, organizm był tak zmęczony? Jednakże, oprócz gorących policzków żadne inne objawy nie wystąpiły. Słuchając dalszych słów chłopaka, odrobinę posmutniała. - Nie lubisz ich? Zrobiły ci coś? Były dla ciebie niemiłe? Czemu tylko z tego powodu...? Nie rozumiem. Czemu tylko to sprawia, że nie możesz się ze mną przyjaźnić? Lynn, ja... Nie poddam się tak łatwo. Nawet jak mnie nie będziesz lubił... Nadal będziesz dla mnie... ważny. Powiedziała dość cichym głosem, przy okazji opierając swoje czoło o jego ramię. Nie miała pojęcia, czemu nie mogą się przyjaźnić. W sumie, nie miała pojęcia o wielu rzeczach. Bardzo wielu. Mimo wszystko, starała się zrozumieć. Wpadła zaraz na pomysł. Nie był może dobry, ale teraz liczył się każdy. - Nie mów o tym nikomu. Jeśli nikt nie będzie wiedział, będziesz mógł się ze mną przyjaźnić, prawda? Prawda? Chyba, że się mnie boisz... No to z tym będzie gorzej. Serio? Boisz się mnie? Podniosła głowę i wyjrzała znad ramienia, po czym wpatrywała się w twarz Lynna. Była tak straszna? To czemu ta starucha z siekierą, nie uciekła na widok Colette? Przecież, będąc straszną w mgnieniu oka by ją przegoniła! Nie chciało się jej wierzyć, iż ciemnowłosy się obawia takiej wiedźmy, jak ona. - Mama mówiła, że zawsze są wyjątki. Tak, jak w przypadku ludzi. Są dobre czarownice i złe. Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Tak to mniej więcej leciało. Uważam, że każdy jest wyjątkowy na swój sposób. Ty jesteś, ja jestem... Jesteś człowiekiem czy wiedźmą, to nieważne. Lynn, lubię cię za to jaki jesteś, nie za to kim jesteś. Wiesz? Nie rozumiem mnóstwa rzeczy! Ale jestem pewna jednego! Jak dorosnę, też nie przestanę cię lubić. Odparła wesoło. Po chwili mówiła spokojnie, opierając ponownie głowę o ramię. - Nawet... jak nie będziesz chciał mnie więcej widzieć. To będzie gorsze, niż ból kostki... Boli bardzo. Korzenie też za mną nie przepadają! Zobacz, widziały, jaki jesteś na mnie zły i postanowiły się odegrać. Masz silnych sojuszników. Podziwiam. Jakbym biegła jeszcze jakiś czas, dopadłyby i rękę. Zamyśliła się. Te słowa, miały w jakiś sposób rozbawić Lynna. Czy to osiągnęła? Może. Odrobinę? Znaleźli się głęboko w lesie, lecz nieopodal było już widać światła. Drzewa i krzaki o tej porze zaczynały wyglądać przerażająco, ale było coś pięknego w tym wszystkim. - Patrz! Świetliki! Mieli okazję być świadkami, wspaniałego występu. Owady oświetlały ciemną przestrzeń, a Col podziwiała je, dalej przytulając się do pleców chłopaka. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Nie Gru 17, 2017 2:27 pm | |
| Bez słowa ujął jej nogi, zapewniając odrobinę stabilności na swoim wątłym ciele. Ostrożnym krokiem przemierzał las w kierunku, który wydał mu się najodpowiedniejszy. W dziwny sposób wciąż czuł za dziewczynę odpowiedzialność. Podczas szkolenia na balsamistę nauczono go udzielać pierwszej pomocy; wiedział więc jak postępować w przypadku złamań, skręceń i zwichnięć. Lynn jednak, nawet po całym szczegółowym szkoleniu nie czuł się na siłach, aby jakkolwiek próbować pomóc Colette. Nie chciał jej sprawić więcej bólu niż to było konieczne, zapewnił więc tyle, na ile było go stać - niezbyt stabilny transport w poszukiwaniu domu i pomocy. - Jesteś lekka jak piórko - odparł, wyjątkowo oszczędny w słowach. Wciąż był odrobinę zły. Nawet gdyby pod jej ciężarem ledwie mógł przestąpić krok, nie wypowiedziałby żadnej skargi. Chodziło o jego dumę. Nie dawał po sobie poznać zmęczenia. W końcu się uspokoił, nie musząc biec, ani co ważniejsze - przed nikim uciekać. Skupił się na rozmowie, popadając w niemałą zadumę. - Nie powiem nikomu. Po prostu... W miejscu, z którego pochodzę, dorośli nie przepadają za czarownicami... - tłumaczył się niezbyt umiejętnie, winę zwalając na ogół. - Dawno temu, na papier zostały spisane święte prawdy. Dogmaty, stosowane przez najważniejszych i najmądrzejszych ludzi. Uczyłem się ich całymi latami - wyjaśniał pieczołowicie, mówiąc bardzo cicho, sam nie wiedząc, co o tym wszystkim sądzić. - „Niech nie zwiedzie cię jej czystość. Najsłodsze ze słów, najżyczliwszy z gestów. Lśniące oczy, niczym oczy ludzkie. To zdradliwy owoc; pozór, abyś zapomniał, iż stoi przed tobą wcielenie zła, twór samego Szpetnego - cytował z pamięci, nie oddając wyuczonej całości dokładnie, a zachowując sam sens. - Tak to chyba brzmiało... - westchnął zupełnie cicho, sam nie rozumiejąc, po co jej to wszystko mówi. - Nim pojąłem znaczenie tych słów, musiałem umieć je recytować na wyrywki. Chociaż... "zrozumienie" to o wiele za dużo powiedziane... - zastanowił się na głos, odbiegając od tematu. - Zdaje mi się, że cię lubię... - zmrużył oczy, jakby czyniąc wielkie podsumowanie zestawionych plusów i minusów. - Ale nie wiem, czy ty... Urwał, nigdy nie kończąc wypowiedzi. Nie miał pewności, czy to co reprezentowała Colette nie jest słodką ułudą, mającą doprowadzić go do zguby. Ale... była jedynie dzieckiem. Słodkim, bezpośrednim dzieckiem. Jak wielki talent musiałaby posiadać, gdyby w rzeczywistości udawała! - Nie boję się ciebie - odrzekł po chwili ciszy. - Może i nie grzeszysz rozwagą, ale... Ty... jesteś szczera. Czy na pewno jesteś jedną z nich...? Jaką zdolnością zostałaś obdarzona? - zapytał, usiłując ułożyć brakujący element układanki. Gdyby zaprzeczyła, wszystko mogłoby się dopasować, a on nie miałby wystającego puzzla w postaci wiedźmy oferującej mu przyjaźń. Prędko zreflektował się, o co pyta. - Poczekaj. Nie odpowiadaj. Nie powinienem wiedzieć. Nie mówmy o tym więcej - tak będzie dla nas bezpieczniej. Możemy udawać, że twoja... przypadłość wcale nie istnieje! O tak! Grać role. Jak dorośli; dorośli udają cały czas! To musi być dobra zabawa! - rozemocjonował się, nie wiedząc jeszcze na co się pisze. Z pewnością nie zapomni, ta świadomość będzie ciążyła na nim zawsze, do kiedy nie pozbędzie się ze wspomnień samej osoby Colette. Po chwili przemówił już w pogodniejszym tonie: - Gdybyś nie była taka narwana, żaden z korzeni nie byłby ci straszny. One czekają wyłącznie na twoją nieuwagę - zaprzeczył swojej współpracy z podstawą drzew, wkrótce obserwując ciekawe zjawisko, jakie wskazała mu dziewczyna. Świetliki. W Wishtown nigdy wcześniej ich nie widział. Niemal stanął w miejscu, otwierając usta w zdumieniu i przyglądając się im jak zaczarowany. Oddawały się dzikiemu tańcu, przeplatając przez drzewa, aż całe runo spowite było przez ich jasną poświatę. Właśnie przez to zjawisko, zrozumiał, że z każdej strony zaczyna otaczać ich ciemność. - Och! Jak późno musi już być! Cały dzień za nami... - przestraszył się. - Colette, wiesz w którą stronę do miasta? Czy może będziemy błądzić w lesie aż do końca życia? Tyle mówisz o swojej mamie i tacie... Czy ty jednak masz dom? Rodzinę, która właśnie na ciebie czeka...? - zapytał, usiłując pojąć jej beztroskę, sam martwiąc się powrotem i tym, co nadejdzie, gdy już uda mu się wyrwać z lasu. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Nie Gru 17, 2017 4:53 pm | |
| Z jego tłumaczenia odnośnie niechęci do wiedźm, świętych prawdach i cytacie, wniosek był prosty i logiczny. Przynajmniej, w mniemaniu dziewczynki. Byli tacy, którzy życzyli czarownicom, jak najgorzej i mocno się tego trzymali. Nadal ją to w pewien sposób zastanawiało. Nienawidzić kogoś za bycie innym? Toż to, jakieś wielkie nieporozumienie! Naprawdę, coś takiego się działo gdzieś tam...? Przecież to straszne. Oby kiedyś to się zmieniło! O wiele lepiej byłoby żyć w zgodzie. Ah, dorosłe problemy są takie trudne! Słysząc słowa o tym, iż ją lubi, Col nie mogła powstrzymać radości, która wypełniała ją od środka. - Oczywiście, że jestem! Pewnie nie powinnam się tak tym chwalić, ale nie mogłabym cię okłamać. Nie lubię tego robić. Nie potrafię. Kłamstwo zawsze wyjdzie na jaw, nie można go ukryć w żaden sposób. Eeeeeh?! Role? Udawanie? Nie umiałabym! To nic zabawnego udawać kogoś innego, trzeba być sobą. Stawiać czoła każdemu kolejnemu dniu. Pokazałam ci moją zdolność! Nie była mocna, może nie zauważyłeś... Mówiłam, że jestem słabą wiedźmą. Wiatr! Muszę się nauczyć więcej, aby ci dokładniej to przedstawić. Rzekła radośnie, po czym zaśmiała się. Śmiech trwał krótko, bo mina Lynna kompletnie ją urzekła. Czyż to nie dziwne? Przyciągał jej spojrzenie tak mocno, choć wokół latały piękne świetliki. Otrząsnęła się, gdy zadał kolejne pytania. - Mhm! Idź cały czas prosto, wybiegliśmy z głębi lasu już wcześniej. Nie ma opcji, byśmy tam wrócili. Czemu to cię tak dziwi? Owszem, mam dom! Mama pewnie wcale nie będzie zachwycona tak późnym powrotem... Hah, myślę, że nieźle mi się dostanie. Jej kazania będę słuchała przez kolejny tydzień. Akurat to nie jest wcale zabawne. Oby nie doszło to tego, co było ostatnio... Wywaliłam cały gar z zupą, bo biegłam na dwór i zahaczyłam o niego. To był przypadek! Narobiłam mamie trochę sprzątania. Trochę dużo. Biegała za mną naokoło domu! Niestety, przegrałam tą bitwę. Nie przewidziałam sprytnego ruchu z jej strony i złapała mnie koniec końców. Musiałam szorować wszystkie rzeczy, włącznie z podłogą, raz jeszcze po niej. Nie było to miłe, ale potem mnie mocnooooo przytuliła. Mogę zademonstrować! Hm, albo dam ci próbkę. W tej pozycji nie zrobię tego prawidłowo. Od razu, mocniej przytuliła się do Lynna. Potarła policzkiem o plecy chłopaka, mając przy tym wielki uśmiech. - Jeśli chodzi o tatę... Ma pełne ręce roboty! Przychodzi dopiero późnym wieczorem do domu. Zawsze na niego czekam, aby dać mu buzi w policzek na dobranoc i przytulić. Jest bardzo rozgadany! Czasem mama się na niego złości w taki sam sposób, jak na mnie. Zdarzały się momenty, gdy goniła nas oboje. Sąsiedzi śmiali się tak głośno! Myślała nad tym, co jeszcze mogłabym mu powiedzieć. Było naprawdę sporo sytuacji w których działy się bardzo śmieszne rzeczy. Wpadła na coś. - Tego też nikomu nie mów. Moja mama też jest wiedźmą i ma na imię Valentina. Czasem jest przerażająca, jednak nie wpasowuje się w to zło o którym mówiłeś. Może to być zaskakujące, lecz jest lubiana w miasteczku. Nawet poza nim! Ostatnio przygarnęła dwa kociątka i zrobiła dla nich wielkie spanie. Hmmm, lubi zioła i dodaje je do potraw i napojów. Na początku z tym walczyłam, ale naprawdę herbata ze świeżą miętą jest cudowna! Kiedyś ci zrobię! Dziewczynka rzekła podekscytowana. Colette się rozgadała i to nieźle. Machała lekko nogami, nie czując tak wielkiego bólu kostki. Nie zwróciła uwagi, a w oddali było słychać jakieś ciche nawoływania. Z czasem stawały się coraz głośniejsze i można było dostrzec sylwetki. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Nie Gru 17, 2017 7:07 pm | |
| Wtedy zrozumiał, co wydarzyło się w lesie, podczas początku ich poszukiwań przygód. To nie miejsce było magiczne. Zrywający się nagle wiatr to wyłącznie zasługa Colette. Był skłonny jej uwierzyć. Mimo to, zachował ciszę, chcąc jako jedyny dostosować się do ich paktu milczenia. On potrafił udawać i w rzeczywistości - czynił to całkiem nieźle. W życiu istniały jednak sytuację wzbudzające w nim tyle emocji, że o wiele prościej było dać im upust, niż dusić je aż do oporu. Colette, na jego nieszczęście, często doprowadzała go do tego stanu. Dlatego też nie wytrzymał w swoim postanowieniu długo. Tutaj miałby do stracenia zbyt wiele. - Colette! Nie mów tak! Nie chcę tego widzieć. Nawet nie wiesz, jakie to może być niebezpieczne... - przerwał, nie wiedząc nawet, od której strony zacząć przedstawiania tysiąca argumentów na ten temat. - Jeśli będziesz wszystkim rozpowiadała swoje tajemnice, skończysz na stosie, nim się obejrzysz...! - wykrzyknął, czując się równie źle, jako jej współtowarzysz zbrodni. Bał się iść razem z nią na dno. Nie był na to gotowy. Po chwili zreflektował się, że może niepotrzebnie ją straszy. Może tutaj... Wiedźmom żyło się lepiej? - Słyszałaś kiedyś o Inkwizycji, prawda? Musiałaś słyszeć! To ogromna potęga... Są ludzie, którzy specjalizują się w tropieniu osób, takich jak ty, tylko po to, aby... - urwał, przejęty do granic możliwości. Już po jego poprzednich słowach mogła zrozumieć, że nie jest normalnym chłopcem. Przeciętny dzieciak nie jest powiem w stanie wyrecytować kodeksu dobrego inkwizytora. Póki co nie był jednak w stanie się przyznać, że za kilka lat czeka go wejście w pełnoprawny świat przyczyniania się do mordu na czarownicach. Sam nie był tego do końca świadomy, zwiedziony wielkim słowami i zapewnieniami o swojej istotnej roli w przyszłości. Szedł za jej wskazówkami, niepokojąc się coraz bardziej. Był już pewny, że zapadająca noc zmusi ich do przenocowania w tym strasznym lesie. I zapewne zostaną zjedzeni przez Koszmary. Świetnie. Przynajmniej nie umrze w ciszy. Chwila, to miała być zaleta...? Chwilami śmiał się, zazwyczaj jednak przytakując na opowieści dziewczyny. Spoglądał na nią od czasu do czasu, na ile pozwalała mu to pozycja. Do kiedy tylko Colette nie wypowiedziała dość istotnego faktu o swojej rodzicielce... - Och, Col! Mówiłem ci coś! Nie możesz tak ufać byle poznanej osobie! Wpędzisz w kłopoty nie tylko siebie, ale i swoją rodzinę... - zmarkotniał, mijając największe zarośla. Po ciemku wszystko wyglądało tak samo i nawet jeśli znalazłby się w miejscu, z którego wyruszył, z pewnością by go nie rozpoznał. Na tak rozległych terenach mógłby błądzić przecież do końca życia. I może tak by się nawet wydarzyło, gdyby w mroku nie dostrzegł wyraźnej łuny blasku, znaczniej intensywniejszej od tej, którą świetliki roztaczały swoim tańcem. Wkrótce rozległy się wyraźniejsze krzyki, wyraźnie nawołujące jakieś imię... Doskonale znał ten głos. Serce podskoczyło mu do gardła, a on zignorował wszelakie rady, jakich wcześniej udzielił Colette. Rzucił się do biegu wprost na złamanie karku, przeskakując wszystkie wystające elementy, jednocześnie zapewniając swojej towarzyszce na plecach niezapomnianej podróży. Krzyczał, ile sił w płucach: - Tutaj, tutaj! - Popędził w stronę światła migoczącego wśród czarnych drzew nocy, już z daleka rozpoznając postać swojej matki. - Mamo! Tutaj! Słysząc chłopca, również odpowiedziała krzykiem: - Lynn!? Alcester! Tutaj, znalazłam go!Dobiegł do niej, o mało nie płacząc z ulgi i wycieńczenia. Naprawdę, miał ochotę rzucić się swojej rodzicielce w ramiona i beczeć, do kiedy nie padnie z nóg. Był już jednak dużym chłopcem i ograniczył się do pociągnięcia nosem. W oczach Lynna, mimo wszelakich starań, zalśniły łzy. - Mamo.... - westchnął, stając przed nią i obdarzając spojrzeniem. - Znowu się tak ubrałaś... - szepnął oskarżycielsko, jakby zapominając, że właśnie udało mu się wyrwać z sideł przeklętego lasu, a całą swoją uwagę skupiając na tym, że jego matka... nosi spodnie. Faktycznie, kobieta o długich, sięgających pasa włosach spiętych w wysoką kitkę, ubrana była po męsku. Na słowa syna, machnęła tylko ręką, w której trzymała lampę naftową, zupełnie ignorując jego słowa. Zbliżyła się, oświetlając drogę. - Lynn, nawet nie wiesz, jak się zamartwialiśmy... Dlaczego... - urwała, w tym samym momencie na planie pojawił się podstarzały mężczyzna o lasce. Jego nietęga mina zdradzała wyraźną chęć zabicia odnalezionego chłopca, aż ten zląkł się i nagle zrozumiał, że ciemny las w rzeczywistości nie jest aż tak strasznym miejscem. - Paniczu! Czy ty masz w sobie odrobinę rozumu?! Czy ty... - zasypałby go serią wzbudzających wyrzuty sumienia, gdyby matka Lynna nie przerwała mu łagodniejszym już tonem: - Frank... To nie ma już znaczenia - szepnęła, ucinając temat. Zbliżyła się do syna, wzrok przenosząc na Colette. Lynn obserwował to wszystko z przerażeniem i zupełnym brakiem zrozumienia. Bał się, że smutny uśmiech jego matki jest tylko pozorem, a ona sama wybuchnie wkrótce niczym bomba z opóźnionym zapłonem. Mruknął, niemal dygocząc na ciele: - J-ja to wyjaśnię. To wszy-wszystko... Kobieta zmrużyła swoje zielone oczy, identyczne jak jego, nachylając się lekko. Przytuliła go mocno do piersi, zahaczając też o Colette, obdarzając swoim ciepłem i spokojem. - Nieistotne. Jestem z ciebie bardzo dumna... - szepnęła cicho, aż Lynn zamrugał z niedowierzania. Nie zrozumiał już nic. Nie czeka go kara? I za co miałaby być z niego dumna? Nie był tego świadomy, ale jego matka miała osobliwe podejście do rzeczywistości. Nade wszystko pragnęła wyuczyć do szacunku do kobiet, obdarzania pomocną dłonią, właśnie w takich sytuacjach. Nie wiedziała, co wydarzyło się w lesie, ale efekty widoczne były jak na dłoni. Dopowiedziała sobie całą historię sama, wzruszona, że jej syn choć raz podążył za wskazówkami. Nim zdążył dopytać, co miała na myśli, ta kontynuowała, prostują się i zwracając z uśmiechem do Colette: - Kim jesteś, kruszynko? Kolejną zgubą swoich rodziców? Ach... - westchnęła, kładąc dłoń na czuprynie dziewczyny, głaszcząc ją i wyciągając co większe patyki z włosów. - Twoi rodzice muszą umierać ze strachu...Lynn dał szansę dziewczynie się przedstawić, wkrótce jednak do głowy wpadł mu istotny fakt. - Mamo, Colette ma zwichniętą kostkę, zobacz...! - Widzę... - zastanowiła się na głos, w myślach układając sobie już plan. - Frank, poślij po lekarza. Trzeba znaleźć jej rodziców. Podstaw po nich powóz, my tymczasem... zaopiekujemy się zgubą - wydawała twarde rozkazy swojemu lokajowi bez zwątpienia. Z władczością było kobiecie bardzo do twarzy. - Możesz ją już puścić, Lynn... - zwróciła się tym razem do syna, który zacisnął usta w wąską kreskę wyraźnie nie chcąc posłuchać. Nie po to tyle nią niósł, aby teraz oddać ją Alcesterowi! O nie! Pokręciła głową w zdumieniu, nie naciskając już więcej. Wkrótce ruszyli do przodu, planując najbliższą przyszłość i - co było Lynnowi na rękę - nie wypytując o przeszłość. *** Wkrótce znaleźli się w letniej posiadłości państwa Cavendish. Do ogromnej willi prowadziła droga wysadzana kamieniami, przyozdobiona na każdym kroku gęstą, zadbaną zielenią. Sam dom był o wiele mniejszy niż ten, który zostawili za sobą w Wishtown, jednak, cóż - robił wrażenie. W jego skład wchodziło między innymi wiele pokojów sypialnych, ogromny salon i jadalnia. Tuż po przekroczeniu monumentalnych drzwi z kołatką, znaleźli się w holu zdobionym ciemnym dywanem, obrazami, od którego prowadziły ciągnące się korytarze i schody. Lynn za poleceniem matki skręcił w prawo, zmierzając do salonu. Pomieszczenie miało zdobione sklepienie, na jego środku znajdował się stół z krzesłami. Ściany były zasłane setką niepotrzebnych dodatków - obrazów, luster. Wewnątrz paliły się tylko nieliczne ze świec, a ciężkie zasłony były zaciągnięte. Najwięcej blasku dochodziło więc z kominka. Colette została ułożona na sofie właśnie przy wspomnianym kominku, w którym wciąż tlił się żar. Wtedy dopiero Lynn odetchnął ze zmęczenia, opadając na dywan tuż obok sofy, brudząc chyba wszystko wokół. Zostali na chwilę sami; matka chłopca zajęła się wydawaniem rozkazów dla służby: już wkrótce ktoś miał zająć się rozpaleniem w kominku na nowo, przyszykowaniem kolacji i kąpieli. Zerknął na dziewczynę ledwie przytomnie, głowę opierając o wysadzają czerwonym atłasem poręcz. Uśmiechnął się niemrawo, ledwie mogąc uwierzyć w miniony dzień. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Nie Gru 17, 2017 9:22 pm | |
| Matka uświadomiła ją, czym jest ta cała inkwizycja. Oni nienawidzą wiedźm. Co więcej, pragną się ich pozbyć. To musieli być bardzo źli ludzie. Nie było mowy, aby ktoś dobry wstąpił do czegoś takiego. Tyle szczęścia, że w miasteczku ludność się szanowała i nikt nikogo nie tępił. Wszyscy byli tu mile widziani, a wszelkie sprzeczki i konflikty, były rozwiązywane w sposób pokojowy. Szykowała całkiem niezłą wypowiedź, by pouczyć Lynna, jednakże chłopak zaczął biec i to szybko. Taka przejażdżka była bardzo zabawna! Zostali znalezieni przez mamę młodzieńca i chyba służącego. Z ich rozmowy zdążyła wyłapać, małe co nieco. Pierwsze co przyciągnęło uwagę dziewczynki, to kobieta w spodniach. Była ładna. Nie sądziła, że spotka kogoś takiego! Nie spuszczała z niej oczu. Gdy nieznajoma zwróciła się do Col, ta z uśmiechem przedstawiła się. - Jestem Colette Lacroix, proszę pani! Zdążyła powiedzieć tylko tyle, bo zaraz temat przeniósł się na jej kostkę. Ah, no tak. Zapomniała, że w pewien sposób jest ranna. Już myślała o tym, by zejść z pleców Lynna. Jednakże, nie chciał jej puścić. Sama brązowowłosa się lekko zdziwiła. Była pewna, iż miał dość niesienia takiego ciężaru i wolałby odpocząć. Col wcale na to nie narzekała! Bliskość i ciepło jego ciała, było czymś bardzo miłym. ~~~~ Była trochę zmęczona, lecz to co ujrzała kompletnie ją ożywiło. Piękna rezydencja. Nigdy chyba jeszcze nie miała okazji, znaleźć się wewnątrz tak wspaniałego budynku. Podziwiała każdy szczegół na zewnątrz, a zaraz i wewnątrz. O dziwo, w milczeniu siedziała przez jakiś czas na sofie. Odwzajemniła uroczo uśmiech, który posłał jej młodzieniec. Chciała stanąć na nogi, jednak to nie był dobry pomysł. Ból, który przeszedł przez jej całe ciało był mocny. Ładnie mówiąc, mocny. Siedziała po chwili ponownie na sofie. - To posiedzę! Twoja mama jest bardzo ładna i ma niesamowity styl. Pierwszy raz widziałam, by kobieta nosiła spodnie. Pasuje jej! No i masz bardzo piękny dom. Lynn, dziękuję za zaopiekowanie się mną. Hm, to nie działa tak, że jak szybko wstanę i przebiegnę, to kostka wróci do normalnego stanu? Wydawało mi się to dobrym pomysłem. Mówiła spokojnym głosem, przy okazji zaczynając coś nucić pod nosem. Matka Col została wezwana i pojawiła się niemal natychmiast. Denerwowała się i to bardzo. Wyszła do miasta, a gdy wróciła do domu, nie została córki. Była pewna, iż dziewczynka dawno o tej porze będzie w domu. Wysiadła z powozu, poprawiając suknię. W drzwiach przywitała ją służba oraz pani domu, a gdy weszła do środka zaprowadzili ją do Col. Gdy tylko ją zobaczyła, głęboko odetchnęła. Kamień spadł z jej serca. - Colette! Podbiegła do niej i zaczęła przytulać. Patrzyła w międzyczasie, czy nie ma innych i większych obrażeń od samej kostki. Spojrzała córce prosto w oczy. - Ile razy ci mówiłam? Ile? Nie oddalaj się! Dziecko, gdyby coś ci się stało... Nie przeżyłabym tego. Wiesz ile jest niebezpieczeństw czyhających na takie małe istotki, jak wy? Pełno!- Mamo, nic mi nie jest! Tak naprawdę, to Lynn mnie uratował i opiekował się mną. Niósł mnie przez całą drogę w lesie, choć wiem, że lekka nie byłam! To był naprawdę niesamowity dzień. Mały wypadek, ale poznałam nowego przyjaciela. Na początku, było ciężko. Z biegiem czasu, sądzę, że się do mnie przekonał. Wiesz, że niełatwo mnie...- Colette! Uh, nieważne. Najważniejsze, że nic wam nie jest i wydostaliście się z lasu. Ciężko byłoby was szukać, gdybyście weszli wgłąb. A więc... Nigdy więcej nie rób tak, zrozumiano? Inaczej będziemy rozmawiać, gdy spróbujesz zapaść się pod ziemię raz jeszcze. Tata też będzie miał ci coś do powiedzenia na ten temat w domu. Col uśmiechnęła się niewinnie i westchnęła głęboko. Czyli to nie koniec! Jeszcze czeka ją rozmowa w domu. I to z dwójką rodziców. Nie! Tyle kazań, przecież ona się wykończy. Valentina pocałowała swoje dziecko w głowę, po czym podeszła do wybawiciela. Uśmiechała się ciepło i przyjaźnie, a swymi bursztynowymi oczętami wpatrywała się w chłopca. Nachyliła się, by być z nim twarzą w twarz. Przez ten ruch, jej czarne kosmyki włosów zsunęły się z ramion. Ogólnie, fryzura Valentiny, to były włosy związane w niskiego kucyka na boku. Co prawda, był on długi. - A więc, to jest nasz mały i przystojny bohater... Bardzo ci dziękuję za wszelką pomoc i opiekę nad Colette. Dzięki tobie wydostała się z lasu, mimo zwichniętej kostki. Pewnie sprawiła ci nie lada problem... - Nieprawda! Pomagałam!Wtrąciła się dziewczynka. - Widzisz sam jaka jest. Jeśli jest coś, co byś chciał... Śmiało. Proś o to. Mogę zapewnić, że na pewno mój mąż, będzie chciał się jakoś odwdzięczyć i przyśle skrzynkę słodyczy. Czarnowłosa pogłaskała Lynna po głowie, po czym skierowała się w stronę pani domu. Rzuciła w tej krótkiej drodze ostrzegawcze spojrzenie córce, a tą przeszedł dreszcz. Bardzo niemiły dreszcz. Jakby matka chciała powiedzieć "w domu będzie gorzej". - Pani Celestine, jestem niesamowicie wdzięczna, iż przywiozła pani Colette do siebie i zawiadomiła mnie oraz męża. Nie mógł się pojawić, ze względu na pracę. Ogromnie się cieszę, że nic się nie stało Col i Lynnowi. Nie będziemy zawracać więcej wam głowy i wrócimy do domu. Powiedziała bardzo grzecznym tonem. Było już późno. Zapewne każdy chciał odpocząć, a dłuższe nękanie nie jest wskazane. - Ale mamo! Nie chcę zostawiać jeszcze Lynna! Zostańmy jeszcze na moment, proooooszę! Rzekła Col wstając z sofy na jednej nodze. Musiała się czegoś złapać, by nie runąć znów na siedzenie. Nie mogło się to tak skończyć! Przecież, ten dzień zdecydowanie zleciał za szybko. Tak, nie nabyła się z młodzieńcem wystarczająco długo. - Colette... Wiem, że bardzo polubiłaś Lynna, ale nie możemy więcej przeszkadzać. Zobacz, nasz bohater też jest zmęczony. Jeszcze twoja kostka. Jak bardzo cię boli? Od zera do dziesięciu?- Dwadzieścia! Będąc obok niego tylko dwa. - Nie bądź taka uparta! - Nie jestem! - O nie, droga panno. Nie będziemy się tu sprzeczać. Załatwimy to w domu. - Nie chcę! - Col...! Uh, nawet jeśli, zobacz. Jest późno. - To niczego nie tłumaczy, mamo. Wlepiały w siebie spojrzenia. Żadna z nich nie miała zamiaru ustąpić, to równałoby się z porażką. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Miasteczko Rein Pon Gru 18, 2017 12:10 am | |
| Lynn ciężko znosił komplementy na temat swojej matki, zwłaszcza, gdy padały z ust jego kolegów. Pilnował ją jak tylko mógł, chcąc chronić nawet przed nachalnymi spojrzeniami. Była mu najbliższą osoba na świecie i za nic nie chciał, aby obdarzyła uczuciem kogokolwiek innego niż jego. Jednak słowa Colette były jak zwykle czyste i bezpośrednie; nie kryło się pod nimi drugie dno, po odkryciu którego wszystko uległoby zmianie. - Wiem - przytaknął nieskromnie, zadzierając nosa. W tej materii nie miał najmniejszego zamiaru odbierać niczego kobiecie. - Lecz sto razy piękniej wygląda w sukniach. Powtarzam jej, że tak nie wypada, a ona ma za nic moje słowa... Ale może właśnie w tym tkwi jej piękno? W nieprzejmowaniu się niczyją opinią i w oddawaniu się wyższym sprawom? - zastanowił się na głos, wciąż nieświadom, dlaczego jego matka jest mu ideałem kobiety. Nie był wcale tak daleko prawdy, co zrozumieć miał już za kilka lat. - Nie ruszaj się, pogorszysz jedynie swój stan - ostrzegł ją natychmiast, marszcząc brwi. - Nie jestem pewny czy to zwichnięcie, czy skręcenie. Jeśli mamy do czynienia z pierwszym, konieczne będzie nastawienie. A w każdym z przypadków, powinnaś leżeć spokojnie! - polecił jej, poprawiając zaraz poduszkę pod jej nogami, aby leżały wyżej niż głowa dziewczyny. Nie mieli czasu zamienić wiele słów w prywatności, bo wkrótce dołączyła do nich matka Lynna. Dobry humor jej nie opuszczał. Łaskawie zignorowała nawet ślady ziemi, jakie zostawili za sobą na dywanie. Z kuchni już wyczuć można było smakowite zapachy, co przypomniało chłopakowi, że prawie nic dziś nie jadł. - Woda na kąpiel się już grzeje... Będziecie musieli moczyć się chyba dwie doby, aby zmyć z siebie ten brud... - poinformowała ich, opierając się na stole, przyglądając się temu słodkiemu widokowi. Nie minęło dużo czasu, aż w pomieszczeniu zawitała matka Colette, wprowadzona przez Alcestera, który po tym ukłonił się nisko i kulejąc zniknął w drzwiach. Pani Cavendish poderwała się, cierpliwie czekając, aż powitaniom stanie się zadość. Wtedy zbliżyła się, ujmując niemal po męsku dłoń pani Lacroix (Lynn oczywiście spłonął wtedy ze wstydu). - To przyjemność panią poznać, pani....? - zapytała, prosząc o dokończenie. - Nie pochodzę z tych stron, wciąż nie miałam okazji przedstawić się sąsiadom - powiedziała na usprawiedliwienie, obdarzając kobietę ciepłym uśmiechem, co nie było zbyt typowe dla ludzi jej pokroju. - Pani córka jest niemożliwie urocza. Jak pani wytrzymuje z tym wulkanem energii? - zachichotała, puszczając dłonie kobiety i obdarzając spojrzeniem dziewczę na sofie. Chciałaby, aby jej córka miała tyle w sobie tyle charakteru. - Będę zaszczycona, mogąc panią gościć. Mamy wolne pokoje, które spełnią oczekiwania, zarówno Colette, jak i pani. Nie skłamię, jeśli powiem, że przyda nam się tu odrobina życia... - dopowiedziała, obdarzając dziewczynę znaczącym spojrzeniem. Lynn, jako jedyny osobnik płci męskiej w pomieszczeniu, przyglądał się dotychczas sytuacji w milczeniu. Pozwolił dorosłym załatwić swoje sprawy, wyuczony, że nie powinien się wtrącać. Gdy jednak pani Lacroix zwróciła się wprost do niego, nie miał już wyboru. Poderwał się na baczność, poważniejąc, niczym żołnierz po wykonanym obowiązku. Był iście niezadowolony, że kobieta odebrała powagę tej podniosłej chwili, głaszcząc go po głowie, ale resztę komplementów przyjął z radością. Wiedział już o co poprosić. Nie mógł jednak nie sprostować: - Nie przepadam za słodyczami - oznajmił zgodnie z prawdą, co nie było typowe dla młodego chłopca. - Mam za to inną prośbę. Przemierzałem z Colette przez najdziksze lasy, przebyłem niezliczone kilometry i doświadczyłem przygód, jakie nie zostały opisane jeszcze w żadnej z książek - zadarł głowę wysoko, nieustępliwie spoglądając w oczy matki swojej towarzyszki z lasu. - Wierzy pani w przeznaczenie, proszę pani? Ja nie wierzyłem. Do kiedy Colette nie spadła mi z nieba. I to nie jest żadna metafora, proszę nie podejrzewać mnie o tak wyszukane zabiegi stylistyczne. Wtedy już zrozumiałem, że chcę z nią, i wyłącznie z nią, spędzić resztę życia. Wiem - nie jestem przygotowany, jednak proszę wierzyć w szczerość moich uczuć - kocham Colette. Dlatego proszę panią o jej rękę! - ostatnie słowa wypowiedział podniesionym głosem, prostując się bardziej, zupełnie z siebie dumny. Tymczasem, kilka kroków dalej, pani Cavendish musiała zbierać szczękę z podłogi. Lynn potrafił ją zaskakiwać, ale żeby.... Poczuła się w obowiązku zainterweniować. - Kochanie, za młody jesteś na amory... To nie jest... - przerwała, zerkając na matkę dziewczyny, w nadziei, że jej pomoże. Tylko jak wytłumaczyć zakochanemu młodzieńcowi, że miłość od pierwszego wejrzenia jest w rzeczywistości wymysłem powieści romantycznych? Ledwie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowo. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Miasteczko Rein Pon Gru 18, 2017 2:36 pm | |
| - Oh, nie przedstawiłam się. Jestem Valentina Lacroix. Mam nadzieję, że prędzej czy później, pozna się pani z mieszkańcami. Każdego przyjmują z otwartymi ramionami, ponadto niech się pani spodziewa wielu podarków. Colette? Oj tak, czasem jest ciężko z nią wytrzymać. Cały dom tryska energią, od jej pobudki, aż do zaśnięcia. W takim razie... Będzie mi niezmiernie miło zostać. Miała coś jeszcze rzec, jednak usłyszała bardzo odważne i ciekawe wyznanie chłopaka. Kto by się spodziewał! Pani domu, nie była raczej tym zachwycona. Łatwo było to wyczytać z jej zaszokowanej miny. Jednakże, Val zaśmiała się cicho pod nosem. Reakcja Col była do przewidzenia. Załapała dłońmi za swe brudne policzki, a na jej usta wkradł się wielki uśmiech. - Jestem na tak! Tak! Zaczęła wesoło i głośno wiwatować, nie mogąc spokojnie leżeć na sofie. Matka Colette wiedziała, że to jeszcze nie ten wiek i nie było nawet mowy o czymś takim, lecz nie chciała psuć humoru Lynnowi. Musiała coś szybko wymyślić i udało się. Podeszła do niego, po czym uklękła przed nim. Patrzyła mu prosto w oczy z poważną miną i nie zapowiadało to żadnego żartu. Zaraz zaczęła mówić stanowczym tonem, kładąc mu ręce na ramionach. Czasem mówiła na tyle cicho, by nikt poza młodzieńcem tego nie słyszał. - Musisz się o tym dobrze przekonać. To bardzo ważna decyzja. Dlatego, mam dla ciebie misję. Będzie ona trudna i niekiedy ciężka, jednak po wypełnieniu zgłosisz się do nas jeszcze raz. Wtedy pewny, jak nikt swoich uczuć do Col, oświadczysz się. Owe zadanie będzie trwało kilka lat, ale co to dla ciebie? W tym czasie, będziesz musiał bardzo dokładnie poznać Colette, zgładzić z nią kilka potworów, przetrwać wiele podróży i opiekować się nią. Myślę, że odpłaci ci tym samym, nawet z nawiązką. To będzie twoje zadanie specjalne, więc ani słowa nikomu! Nie chcemy, aby twoja mama dostała zawału, prawda? I tak już wygląda blado. Wszystko ustalone? Ostatnie pytanie było głośne, a Valentina uśmiechała się przyjaźnie. Puściła oczko w stronę Lynna i ponownie pogłaskała go po głowie, targając przy tym włosy. Zaraz podniosła się i skierowała w stronę pani Celestine. Col starała się podsłuchać o czym dokładnie mówili. To dziwne! Nie chcieli, by oni słyszeli? Czemu? Co takiego mama mu nagadała? - Ja też chcę wiedzieć! Lynn o czym mówiliście? Powiedz! Jestem głodna. Nie w tym rzecz! Czekaj...! Podniosła się ponownie z sofy i znów przeszył ją ból. Jeszcze nigdy nie cierpiała tak mocno, ale za wszelką cenę chciała podejść do chłopaka i dowiedzieć się, o owej tajemnicy. - Muszę się dowiedzieć, inaczej wszystko stracone... Naprawdę, muszę walczyć. Rzekła starając się utrzymać na jednej nodze. Szło opornie, jednak nic nie jest w stanie powstrzymać ich uczucia! Przeskakiwała co kawałek w stronę przyszłego męża, aby ostatecznie upaść na niego. Val asekurowała mniej więcej dzieci, lecz nawet jakby kazała wrócić córce na miejsce w tej chwili, nic by to nie dało. - Lynn. Jest ciężko, ale się nie poddaje. Ty też się nie poddawaj. Dodała brązowowłosa, patrząc na jego twarz. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Miasteczko Rein | |
| |
| | | |
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|