|
|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Sybille Ofiara
Liczba postów : 60 Join date : 11/05/2013
| Temat: Smętna szklarnia. Sob Sty 25, 2014 3:05 pm | |
| Osoby lubujące samotność z łatwością znajdą swój mały kącik w tej melancholijnej szklarni. Posadzono tutaj głównie płaczące wierzby, krzewy cieniolubne oraz kwiaty wyglądające na wyblakłe. Dodatkowo gdzieniegdzie można spotkać nietypowe rośliny, których nikt nigdy wcześniej nie spotkał. Mieszkańcy starają się pozbywać tych pięknych kwiatów, sądząc, że są wytworem zarazy. Jednakże ich hipnotyzujący, ale i przygnębiający wygląd sprawia, iż niewielu odważyło się je wyrwać. Smętna szklarnia jest ulubionym miejscem wrażliwych artystów, czy każdej osoby, która lubuje w smutnej samotności. ♦ ♦ ♦ |
| | | Beth Męczennica
Liczba postów : 5 Join date : 01/01/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Nie Sty 10, 2016 6:23 pm | |
| Wygląda na to, że jesień w Wishtown powoli przybiera wygląd zimy. Pierwsza warstwa śniegu nie tylko pokryła dachy i uliczki miasteczka ale pogrzebała również żywcem dobry humor Bethy. Nie należy ona bowiem do wielbicielek tej pory roku i to nie tylko dlatego, że nazywa się zimą. Niestety, panienka ta nie jest miłośniczką skąpych strojów pokroju bielizny, jednak ubieranie się na typową cebulkę też jej nie leży w jej zwyczaju. Jednak gdy temperatury sięgają nawet do -15 stopni albo chowasz się w domu i zapadasz w długi sen z nadzieją, że gdy się obudzisz powita cię wiosna albo wkładasz na siebie całą zawartość garderoby i starasz się jakoś przeżyć w tej skutej lodem i śniegiem miejskiej dziczy. Gdyby nie to, że Bethany nie potrafi usiedzieć na miejscu, wzięłaby przykład ze swoich kochanych kociaków i nie wystawiłaby nosa poza swoje ciepłe, bezpieczne cztery ściany kwiaciarni. Wyszło jednak na to, że Beth to wciąż Beth dlatego postanowiła wybrać się do budynku Inkwizycji z drobnym zapytaniem, czy nie mieliby dla niej jakiegoś ciekawego zlecenia, wiadomo - to dziewcze musi mieć dla siebie jakieś zajęcie. Powitała ją niestety pustka i ewidentny brak zleceń... no może oprócz prośby o posprzątanie łazienek w Akademii Św. Rozalii. Powiadają, że żadna praca nie hańbi, jednak Bethany nie zatrudniła się tutaj na posadę sprzątaczki, wychodziło więc na to, że szorowanie toalet nie należało do jej obowiązków. Co w takim razie jej biednej pozostało? Wybrała się na wycieczkę do Miejskich Ogrodów. Naprawdę lubiła to miejsce, w okresie wiosennym była jego częstym bywalcem. Ogrody zawsze tętniły życiem prawdopodobnie ze względu na ich lokację, bywały tu tłumy pochłoniętej rozmowami i plotkami gawiedzi oraz dzieciaków, które tylko czekały aby móc coś napsocić. Oprócz tego to miejsce zadziwiało swoją różnorodnością co do roślin, można tu było znaleźć naprawdę wszystko poczynając od egzotycznych gatunków ziół po pospolite słoneczniki czy bratki. Pewnie dlatego Bathy tak lubiła tu spędzać czas. Teraz jednak to miejsce wyglądało na przygnębione, a co gorsza ciche i puste. Wishtown nigdy nie przypominało wesołego, pełnego radości i kolorów miasteczka, jednak jesienią wyglądało o wiele gorzej niż zwykle, cóż się dziwić, że nawet Miejskie Ogrody świeciły pustkami. Nie można się było wycofać, rudowłosa kroczyła pewnie w swoich nowych, beżowych kozakach w stronę szklarni, której nigdy wcześniej nie miała okazji odwiedzić. Podobno to miejsce nie należało do najprzyjemniejszych, dlatego też dziewczyna jakoś nie pchała się tam z zapałem. Gdy tylko Bethy wkroczyła do środka, strzepała śnieg ze swoich długich włosów i ubrania. Skrzywiła się tylko, gdy poczuła zimną ciecz w butach. Jak to się działo, że pomimo tego, że nie tarzała się w skarpach i była dosyć ostrożna, zawsze wracała do domu cała przemoczona? Jak nie deszcz to śnieg, aż strach pomyśleć co będzie jak nadejdzie prawdziwa zima. Jak nic czarna magia! Rudowłosa zlustrowała uważnie otoczenie - wszędzie panował niczym nie zmącony mrok i pustka, czyli podsumowując - nic nowego. Zrezygnowana opadła na ławkę i westchnęła teatralnie. Sama zastanawiała się, na co w ogóle liczyła. Bo jak sama nazwa wskazuje "Smętna szklarnia" będzie smętna nawet jesienią, a spotkanie tutaj wesołego kółeczka wzajemnej adoracji jest raczej znikome. No i gdzie podziewa się Desideria? Tsigili wyczuwała ją gdzieś niedaleko, może właśnie dlatego tutaj przyszła? Jej oczy połyskiwały delikatnym, wręcz niezauważalnym odcieniem fioletu. Ruda tęskni za swoją Panią? Owszem, tęskni ale nie koniecznie za Desią, a bardziej za czymś, co od niedawna do ów Pani należy. |
| | | Desideria Nieokreślony Twór
Liczba postów : 110 Join date : 13/11/2015
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pon Sty 11, 2016 12:46 pm | |
| Znowu wylądowała w okolicach jakie znała. Jej oczy dostrzegły ten sam park jaki kiedyś stał się początkiem jej zguby... Ten sam w jakim straciła część siebie by później zaoferować komuś innemu układ w jakim stawką było jej życie... Jednak tym razem było inaczej. Tym razem cieszyła się niezmiernie, z takiego obrotu sprawy ponieważ nie potrafiła już nacieszyć sie myślą o swoim końcu. Wreszcie umrze... Owszem odkłada ten dzień do czasu zakończenia wojny mając cichą nadzieję iż nie zakończy się ona tak szybko. Siły były przecież niezbilansowane. Nikt nie wiedział ile tak naprawdę jest wiedźm... Inkwizycja była jednak prostsza. Ta masa trepów była policzalna i co najgorsze bardzo przewidywalna dzięki czemu zabawa nabierała rumieńców... ach przemyślenia. Były one jedynym co pozostało jej w chwili gdy przechadzała się nieopodal miejsca początku. Minęła malutki park zatrzymując się nieopodal altany, z jaką mała najwięcej wspomnień. To tu przecież poczuła prawdziwe piękno nocy oraz zrozumiała jak bardzo ogranicza ją własne jestestwo. Ból ramienia nadal jej doskwierał lecz nie był tak upierdliwy jak blizna na szyi jaka pozostała jej po ostatnim spotkaniu od jakiego minął już jakiś czas. Odruchowo dotknęła palcami swej szyi nieznacznie przy tym się uśmiechając pod nosem. Tutaj mogła. Nikt przecież jej nie widział. Nikt nie mógł ujrzeć tego widoku jaki wcale nie pasował do jej wizerunku lecz czy warto się tym przejmować? Nie. Sam nie przejmowała się tym do czasu aż nie wyczuła czyjej obecności... Była blisko. Za blisko. -Beth...- Wyszeptała odruchowo zakładając kaptur na głowę aby zimny wiatr nie atakował jej ze wszystkich stron. Tak... Pamiętała dobrze ich ostatnie spotkanie jakie zaowocowało pewnym drobnym układem. Przecież, to dzięki niemu Sam posiadała teraz coś na czym zależy większości ludzi. Posiadała na wyłączność... Od tamtego dnia również wyczuwała jej obecność. Czasem słabiej, a czasem mocniej -tak jak w tym przypadku- Była blisko. Za blisko. Jednak czy, to dobrze? Zapewne. Potrzebowała jej teraz, a raczej informacji jakie tamta posiadała... Inkwizytorka szła niczym mityczny bohater wiedziony kłębkiem do swego celu. Jej krok był szybki... nie minęło dużo czasu, a Sam otwierała już drzwi do szklarni gdzie prawie natychmiast ujrzała znajomą postać. Jej postura, ruch ciała emanowały posłuszeństwem. Jednak czego się dziwić skoro to dziecko zostało wychowane przez inkwizycje? Była niczym kolejny pies. Ślepo zapatrzona w swojego karmiciela oraz pana jakim była inkwizycja, z tą różnicą iż ona jeszcze nie kąsała. Jeszcze. Na samą myśl wspomnienia Sam przywołały widok mrocznej panny jaka uczepiła sie jej niedawno... Co to był za widok. Gdyby nie fakt iż och ostatnie spotkanie skończyło się tak a nie inaczej, to zapewne była by wstanie nawet ją polubić lecz cóż... Musiała zadowolić się jedynie tą tutaj. Posłuszną, pozbawioną swej duszy dziewczynką. -Nie powinnaś teraz palić wiedź bądź sypiać z jakąś z nich? -Przywitała ją tymi oto słowami jakie w jej ustach brzmiały naprawdę przyjemnie. Przecież Sam słynęła, z tego iż najczęściej jej głos był spokojny i przepełniony wyrozumiałością jakby co najwyżej mówiła do zgrai dzieci, a nie swoich wrogów czy innych oponentów. Tutaj jednak trzeba nadmienić, ze jednak mówiła w pewnym sensie do swojego dziecka ponieważ tamta należała do niej. Dosłownie. |
| | | Beth Męczennica
Liczba postów : 5 Join date : 01/01/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pon Sty 18, 2016 7:11 am | |
| Bethy siedziała w tej samej pozycji już dobre kilka minut, jej prawa noga, którą wspierała się o brzeg ławki zdążyła już zdrętwieć. Dziewczyna spuściła nogę aby krew mogła spokojnie przepływać, jednak mrowienie nie ustało i zaczynało już ją irytować. Nastolatka mogłaby już dawno wynieść się z tej nory, w której i tak nie znalazła niczego interesującego, skryć się w swojej skromnej, przytulnej kwiaciarence razem ze swoimi sierściuchami i czekać aż znajdzie się dla niej jakieś sensowne zajęcie, jednak powstrzymywało ją to dziwne uczucie, które nie mogło sygnalizować nikogo innego jak Desiderię. Rudowłosej Pannie ciężko było opisać to co czuła - impulsy rozchodziły się po całym jej ciele sprawiając, że każdy, nawet najmniejszy włosek na jej ciele stawał dęba, jakby w oczekiwaniu na najgorsze. Gdyby nie to, Ruda już dawno ruszyła by w powrotną drogę do swego domu. Fale przepływające przez jej drobne ciało nasilały się z każdą chwilą, uspokoiły się zaś w momencie, gdy drzwi szklarni otworzyły się ze świstem. Owszem, impulsy wciąż były wyczuwalne i działały pewnie równie mocno jak wcześniej, jednak były do zniesienia. Bethany zastanawiała się, czy Desideria czuje to samo. Rudowłosa posłusznie wstała i odwróciła się do dziewczyny, która stała zaledwie kilka kroków od niej i obdarzyła ją jednym ze swoich promiennych uśmiechów z serii "dobrze, że jesteś bo zaczynałam się już nudzić" zarezerwowanych tylko dla swojej znajomej... właściwie to znajomej Pani? znajomej Właścicielki? Chyba tylko to było bliżej prawdy, ponieważ Beth nie liczyła na to, że Desideria kiedyś ją polubi. Chodziło tu bardziej o tolerowanie, przynależność i korzyści, które jako tako obie czerpały. - Ciebie również miło widzieć - Odpowiedziała wciąż z narzuconym na twarzy uśmiechem. - Palić i sypiać? Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała... - Westchnęła ciężko, a jej kąciki ust opadły, jakby były już zmęczone. Przez chwile zastanowiła się nad tym, co powiedziała. - Chodziło mi o to, że z niezwykłą przyjemnością zajęłabym się czymś pożytecznym. Nic jednak takiego dla mnie nie mają... no chyba, że jakaś szanująca się członkini Inkwizycji ma ochotę na szorowanie toalet - znów dało się usłyszeć westchnienie, jednak dużo subtelniejsze niż poprzednie. Nastolatka zarzuciła swoje włosy za plecy i wsparła swą rękę na biodrze, a jej kąciki ust drgnęły jakby dawały znak, że znów mają siłę na kolejny uśmiech. - Co cię tutaj sprowadza? Masz dla mnie jakieś ciekawe informacje, jakieś zlecenie? A może... stęskniłaś się za mną Desiu? - Wyszczerzyła zadziornie swoje śnieżnobiałe ząbki. Doskonale wiedziała, że żadne z wymienionych przez nią opcji nie jest tą, która sprowadza w to miejsce czarnowłosą, a już na pewno nie ostatni przypadek o którym napomknęła Ruda. W dodatku warto zauważyć, że użyła zwrotu "Desia" za którym dziewczyna nie przepada. Bethy zlustrowała szybko otoczenie sprawdzając, czy w pobliżu nie ma czegoś, czym Czarownica mogłaby zdzielić rudowłosą nastolatkę. |
| | | Desideria Nieokreślony Twór
Liczba postów : 110 Join date : 13/11/2015
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Czw Sty 28, 2016 3:44 pm | |
| Miło widzieć? Dobre sobie. Gdyby tego typu spotkania były traktowane przez Des jak spotkania przyjacielskie czy też wyczekiwane zapewne stała by się jak reszta społeczeństwa. Miękka oraz taka trywialna. Dla niej bowiem spotkania, z ludźmi pokroju tej tutaj były jedynie obowiązkiem do spełnienia. Czasem mniej lub bardziej ważnym lecz obowiązkiem. Niczym więcej. Dlatego też gdy tylko usłyszała jej słowa prychnęła cicho pod nosem dając przy tym znak iż wcale nie uważa tego spotkania za miłe czy jakiekolwiek warte swego cennego czasu lecz mimo wszystko nadal tutaj była. Nadal marnowała cenne minuty dla tej pozbawionej duszy dziewczyny lecz po co? -Racja nie wiem... Jednak bez rozkazu mogła być, to robić...- Stwierdziła nieznacznie przesuwając się w jej stronę niwelując przy tym dystans jaki dzielił tą dwójkę.na tyle aby nie musieć podnosić głosu czy wsłuchiwać się, z ciekawością w jej dziecinny głos... Nie mówmy więc o uśmiechu jaki tamta jej posłała. Zabawne. Mimo wszystkiego dalej się uśmiechała lecz nie powinna. Ktoś taki jak ta tutaj nie miała powodu ku takiemu zachowaniu lecz mimo wszystko, to czyniła co wielce irytowało Sam. -Niewiele się więc zmieniło... Wszystkie czyścicie te toalety i nie używaj w stosunku do siebie określenia szanowana...- przy ostatnim słowie dała jej odczuć że nie za bardzo uważa ją za szanowaną. Przecież niby, z jakiej racji miała być taką być? Była jedynie narzędziem w rękach organizacji i jej samej więc tak naprawdę była nikim... Co najwyżej mogła być szczebel wyżej niż bród za paznokciami lecz i on zdawał się być przy tej tutaj czymś naprawdę pięknym oraz twórczym. -Nie zapominaj czym jesteś... - Dodała po chwili mierząc ją wzrokiem tak aby raz jeszcze ukazać swoją wyższość. Przecież taka była prawda... Sam miała nad nią przewagę nie tyle lat co raczej wiedzy oraz posiadanej rzeczy... Była kimś lepszym od tej tutaj beznadziejnej panienki jaka była dla niej jedynie kolejną zabawką do wykorzystania. Jednak trzeba tutaj przyznać, że przydatną zabawką... Informacje jakie mogła zdobyć czy też posiadała były dla niej naprawdę cenne więc na swój sposób lubiła te spotkania mimo iż były tak wielce frustrujące. na twarzy Sam pojawił się cień, a oczy przybrały wyraz mordu w chwili gdy usłyszała określenie jakie znienawidziła od pierwszych chwili poznania tej dziewczyny... przecież co ona sobie myślała? Nazywała ją tak, a nie inaczej mimo iż nie miała prawa, a co najważniejsze wiedziała jak bardzo ją to wkurza... Ta mała powinna wiedzieć, że nie warto wypowiadać tych słów na głos przez wzgląd na charakter Sam... Inkwizytorka szybko pokonała maleńki dystans jakie je dzielił tylko i wyłącznie po to aby wymierzyć w twarz swej rozmówczyni siarczyste uderzenie. -Ile razy będziemy,t o powtarzać zanim się nauczysz? - Spytała, a jej głos brzmiał niczym zza grobu.. Był zimny i jasno dawał do zrozumienia, że następnym razem może się, to skończyć zupełnie inaczej niż teraz. Tak samo jej spojrzenie zdawało się mówić, to samo... -Owszem mam cos dla Ciebie jednak... nie wiem czy zasługujesz... |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Sob Cze 18, 2016 6:01 pm | |
| // Pozwolę sobie przerwać powyższą sesję z powodu dłuższej nieobecności 3
Kultura nakazywała, by wziął ją pod ramię, ale za nic na świecie nie mógł się przemóc, aby to uczynić. Szli oddaleni od siebie, jak mogą iść ze sobą tylko mężczyźni, nawet niespecjalnie ze sobą związani. Inaczej traktował kobiety z Inkwizycji, niemal jak trzecią płeć, którą nie zasługiwała na delikatność, a jedynie na chłodny szacunek i dystans. Chciał wierzyć, że Isabelle jest inna - że nienawidzi niesprawiedliwości tego świata, równie mocno co on, a po prostu nie może się do tego przyznać na głos, bo nie pozwala jej na to przysięga złożona świętej organizacji. Sam wiedział, jak to jest. Nie można było krzyczeć głośno, bo ściany miały uszy. Jednak nie dostrzegał w jej oczach zrozumienia. Czasami zachowywali się jak normalni ludzie, jednak gdy schodzili na mniej bezpieczne tematy nie widział również u niej prośby o wyrozumiałość, o pomoc w wyrwaniu się z piekła, jakie potrafiła nieraz urządzić Inkwizycja. Nie mógł znieść tejże myśli, sprawiało mu to niemal fizyczny ból. Arcymistrzyni potrafiła docenić wierność i kochała swoje dzieci, do kiedy te były jej przydatne. A on nie pogodził się nigdy z wrażeniem, że uczucie to może być odwzajemnione. Isabelle mogła dostrzec jego chwilowe zasępienie. Miewał swoje momenty zamyślenia, które później tłumaczył na setki niestworzonych powodów, nigdy nie przybliżając się nawet trochę do prawdy. Żart i sarkazm były o wiele bezpieczniejszymi rozwiązaniami. Zwolnił kroku, gdy dotarli do ogrodów. Wieczór robił się coraz późniejszy, jasne barwy dnia z wolna zaczęły przechodzić w ponurą szarość, więc nie mieli dużo czasu, nim ściemni się zupełnie; jeśli tylko chcieli testować broń. Byli tu zupełnie sami, choć nie do końca, gdyby liczyć oddalony o wiele kilometrów zgiełk miasta, dźwięki muzyki i rozbawione krzyki ludzi. W centrum musiał odbywać się jakiś festyn, o którym on jak zwykle nie miał pojęcia. Cóż, tym lepiej. Może nikt nie zwróci uwagi na strzały dochodzące z ciemnych zgliszczy. Albo przynajmniej nikt nie będzie na tyle trzeźwy, by na to reagować. - Zatrzymamy się tutaj? – zapytał, machając ręką w kierunku szklarni w opłakanym stanie, częściowo porzuconych i niezadbanych. Kroczył jeszcze w coraz bardziej dzikie tereny, aż można było zwątpić o jakiejkolwiek ingerencji człowieka weń. Odgłosy miasta były tu niemal niedosłyszalne, przechodziły w dźwięki typowe naturze. – Znajdziemy tu kilka odpowiednich celów... – uśmiechnął się dość niecnie, bo miał na myśli doniczki, nadające się do tego wprost idealnie. Tylko... jeśli ktoś ich przyłapie, będzie musiał zwiewać, jak młody wyrostek za inkwizycyjnych czasów, porzucając swoją laskę i po raz pierwszy w obecności Is – nie kulejąc, jeśli już zależałoby mu na efektywności, a nie wiarygodności. Zatrzymał się na nieco większym, otwartym terenie, odwracając się w stronę Isabelle, w końcu nawiązując z nią kontakt wzrokowy. - Wyciągaj swoje cacko, Isabelle. Jako że wierzę w efekty swojej pracy, oddam ci pierwszy strzał. – Ukłonił się lekko, stając obok niej. On powinien wykonać początkowy test, bo z niepewną bronią wcale żartów nie było. A szkoda byłoby oszpecić tak ładne dziewczę... - Jeszcze jedno... – zaczął niezbyt pewnym tonem. – Wtedy, w pracowni... Nie spodziewałem się po tobie takiej zaciętości. – miał na myśli jej starcie z bogatą klientką od pozytywki. – Ale chyba jeszcze wielu rzeczy o tobie nie wiem, prawda? Nie musiałaś jednak tego robić. Poradziłbym sobie, a ty podpadłaś kolejnej osobie spoza Inkwizycji. – Westchnął cicho, niezbyt zadowolony na samo wspomnienie incydentu w jego zakładzie. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Sob Cze 18, 2016 9:04 pm | |
| Szli ulicami Wishtown. Nie tak, jak widywała panów, prowadzących panie pod rękę. Szli w oddaleniu, jak mogą iść osoby nie znające się w ogóle. Podejrzewała, że pokazanie się w towarzystwie Inkwizytorki byłoby mu bardzo nie na rękę. Nawet jej to nie przeszkadzało, nie liczyła na nic więcej z jego strony. Chciał się upewnić, czy na pewno dobrze naprawił jej broń, inaczej miałby pewnie kłopoty ze strony Inkwizycji. Mogła w końcu zagłębić się w swoich rozmyślaniach, bez obawy, że je ktoś przerwie. Póki co, nie wymienili ze sobą ani słowa, a ona mogła zastanowić się trochę. Jak tak głębiej pomyśleć, mogła znaleźć przyczynę tego dystansu. W końcu według wielu osób, była niestabilną emocjonalnie dziewczynką, która ni z tego ni z owego dostała do ręki broń. Nikt nie powiedział jej tego prosto w twarz, ale właśnie takie odnosiła wrażenie, że tak o niej myślą. Słyszała plotki, jakoby Lynn miał być kiedyś w Inkwizycji, ale za bardzo w to nie wierzyła, bo przecież z niej się nie odchodzi. A przynajmniej nie w takim wieku, w jakim on był. A z drugiej strony, może to prawda, a Inkwizycja kłamie? Wtedy rozumiałby wiele więcej niż ona sama chciała przyznać. Po raz pierwszy coś zachwiało jej przekonaniem. Ten mały, z pozoru nieistotny szczegół. Zwłaszcza z jego historii. Ale i ona miała sekrety. Podejrzewała więc, że władze wolą utrzymać w sekrecie szczegół z jej pierwszych lat szkolenia. Chociaż jeśli wiedział, musiał czuć do niej jeszcze większą niechęć. Spojrzała na niego ukradkiem. Szedł zasępiony, co tylko potwierdziło jej wnioski z rozmyślań. W sumie, czemu ją to aż tak bardzo obchodziło? Zachowaniem robiła sobie tylko wrogów, a szczerze miała gdzieś, że kiedyś naprawdę się zdenerwują i ją zabiją. Jak nie oni, to jakaś wiedźma lub Inkwizytorska misja. Spostrzegła w zapadającym zmroku, że doszli do ogrodów, co ją nieco zaskoczyła, ale nie miała śmiałości się odezwać. Starała się obliczyć, ile czasu mają na testowanie broni. Naprawdę, znając ich relację, nie spodziewała się niczego więcej. Nie była typem osoby, którą ktoś chciałby obdarzyć przyjaźnią. Miała ochotę walnąć głową o ścianę, uświadamiając sobie, jak głupieje. Ogrody... No dobra, doceniła zapobiegliwość Lynna. Tutaj nikt nie powinien się zainteresować odgłosami wystrzałów. Tak... kolejna świetna idea. W oddali słyszała odgłosy miasta. Festyn. Ach! Jak się cieszyła, że o nim zapomniała. Nawet tam nie mogłaby w spokoju odpocząć, śledzona spojrzeniami ludzi. Zero odpoczynku od tego. Była z Inkwizycji 24 na dobę i raczej nic tego nie zmieni, chyba że umrze, co mogłoby być nawet bardzo prawdopodobne. Spojrzała na szklarnię, którą pokazywał jej Lynn. Widziała jej stan, nikt się chyba nie obrazi o parę zniszczeń więcej, pochodzących od jej naboi? - Myślę, że możemy jeszcze trochę zagłębić się w to odludzie – odezwała się po raz pierwszy od opuszczenia zakładu. Jej głos zakłócał harmonię tego miejsca. Zapuszczali się w coraz bardziej dzikie tereny. Izzy miała wrażenie, że ludzka stopa tam nie stanęła jeszcze. Z ulgą zanotowała, że festynu praktycznie nie słychać, a zamiast nich mogła rozkoszować się dźwiękami natury. Słysząc go, Isabelle zachichotała. Doskonale wiedziała, co ma na myśli. Ona nie zaprzątała sobie głowy tym, że mogą ich nakryć. Bardziej martwiła się, że kulejący Lynn może nie zdążyć uciec. No bo gdyby ich przyłapano, mieliby kłopoty, za urządzanie strzelanki w tym miejscu. Cieszyła się, że zapadał zmrok, bo mogła ukryć swoją reakcję, gdy na nią spojrzał. Byli w jednym z niewielu miejsc, gdzie była przestrzeń bez drzew. Cacko. Pochlebiał jej. Ten rewolwer, było to jej 'drugie ja', rzecz, z którą nigdy się nie rozstawała. Znała go praktycznie na pamięć, każdy wzór, każdą rysę... Przez chwilę nie wiedziała, czy również ma oddać ukłon. - Dziękuję – bąknęła tylko i wyjęła rewolwer z pokrowca. Złapała go pewnie, tak jak to robiła chyba z tysiąc razy, za cel obierając szyszkę, wiszącą na jednej z wyższych gałęzi. - Nie zwierzam ci się i nie jesteśmy aż tak blisko, byś o mnie wszystko wiedział. I owszem, jest jeszcze wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz – odparła, skupiona. Uniosła rękę, mierząc do szyszki, lecz słysząc jego następne słowa, obróciła się w jego stronę. Nie spodziewała się, że jest aż tak blisko. - Ach tak? - syknęła. - Więc miałam tam stać jak głupia, patrząc jak ona się panoszy po zakładzie? Wiesz, no nie wiem, czy byś sobie z nią poradził. A pozycja też czasem zobowiązuje, nieprawdaż? - słysząc o wrogu wzruszyła ramionami. - I mam to, kurde, gdzieś – nie mogła się powstrzymać od przekleństwa. - Lepiej mieć wrogów, niż przyjaciół, którzy czekają tylko, by wbić ci nóż w plecy. Tak czy siak, prędzej czy później zginę, nie ma co się oszukiwać, że dożyję późnej starości. Sama nie wiedziała, co w nią w tej chwili wstąpiło. Jakby ten incydent obudził w niej pokłady złości, które narastały już od bardzo dawna. - O to ci chodzi? Dziękuję bardzo, o mnie się nie martw – ciągnęła, jakby nie zanotowała w ogóle jego niepewnego tonu. - Miałam okazję jej utrzeć nosa, to zrobiłam to. Nienawidzę osób, które mają zbyt wysokie mniemanie o sobie – walnęła mu wykład. - I nie, nie mówię o sobie. Bo wiem ile znaczę na tym świecie. Tak, znaczę tutaj ZERO, słyszysz?! ZERO! NIC, NULL! I nie obchodzi mnie to, czy podpadnę komuś czy nie. I tak już wszyscy mają mnie za niestabilną emocjonalnie dziewuchę! Sapnęła gniewnie, a potem, patrząc tylko kątem oka, uniosła prawą rękę i nacisnęła na spust, czekając na charakterystyczny odgłos wystrzału. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Nie Cze 19, 2016 11:03 am | |
| Chwilę musiał zachować czujność, wsłuchując się w dźwięki mechanizmu, aby odgadnąć, czy wszystko działało jak należy. Później jednak okazało się sprawiać mu to trudności, bo słowa Inkwizytorki zajęły mu znaczną część myśli i wzbudziły w nim emocje, o jakie by się nawet nie posądzał. Starał się zachować spokój i to spowodowało, że przemilczał pierwszą wypowiedź dziewczyny, chroniąc się przed wybuchem, który w rzeczywistości był nieunikniony. - Nie martwię się. – skłamał prędko, z gniewem. Sam nie wiedział, dlaczego się tak unosi. Gdy kolejna suka z Inkwizycji zejdzie z tego świata, ten okaże się piękniejszy, czyż nie? Więc dlaczego się wtrącał? Czyżby to przez różnicę wieku między nimi, powodującą, że traktował ją nieraz jako córkę, której prawdopodobnie nigdy nie będzie posiadał? A może... wciąż miał nadzieję, że dziewczę przejrzy na oczy, tak jak udało mu się to uczynić w Inkwizycji? - Poradziłbym sobie, choć może nie tak gwałtownie, stanowczo. Ja załatwiłbym to w inny sposób. – pokręcił głową, denerwując się coraz bardziej. Mógłby odnieść porażkę, jednak nie czuł konieczności zaznaczania swojej pozycji na każdym kroku. Mówił to wbrew swojej woli. Co mu przeszkadzało, jeśli tamta kobieta, po wyjściu z zakładu będzie straszyła dzieci Inkwizycją przed snem? Prowadził bardzo niebezpieczną grę. Był blisko od powiedzenia o słowo za dużo; balansował na granicy, po przekroczeniu której Isabelle mogła zareagować różnie, chociażby wziąć jego wypowiedź za bluźnierstwo wymierzone przeciw organizacji. Dlaczego mu zależało? Dlaczego wtrącał się w sprawy, mogące mu zaszkodzić!? Dobrze znał odpowiedzi na tę pytania, choć krył je sam przed sobą, głęboko, nie wypuszczając ich na światło dzienne. - Tak, tacy jak ty umierają młodo. – wychrypiał z żalem, mimowolnie wspominając osoby, dobrych ludzi, oddających swoje życie w sprawie, jaka nigdy nie powinna ich dotyczyć. Robiła sobie wrogów na każdym kroku. – Mówisz o przyjaciołach... to jednak puste słowo w twoich ustach, Isabelle. Nie wiesz, co ono oznacza. – głos miał twardy, niezachwiany. Był wściekły, zły na samego siebie, że nie potrafił tego kontrolować. Miał ochotę pchnąć ją na ścianę szklarni, przywrzeć do niej silnie, zwrócić jej głowę ku sobie i wykrzyczeć całą prawdę, wzrok wbijając wprost w te niebieskie oczy. Dlaczego tego jeszcze nie uczynił? Czyżby było to za sprawą broni, jaką dzierżyła w dłoniach? A może nie czuł się na siłach na tak brutalne uświadomienia? Chciał, by zrozumiała. Strzał spowodował, że odsunął się nieco. Zerknął na szyszkę, w którą wyraźnie celowała, ale nie dostrzegł jej już więcej, przez mrugnięcie nie wiedząc jednak, co się z nią stało. Wszystko działało tak jak powinno. A przynajmniej jeśli chodziło o broń, bo między nimi zaczęło dziać się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Nie uważał ją za niestabilnie emocjonalną. Aż do teraz. Nie wierzył w jej słowa. Każdy chciał coś znaczyć, a spodziewał się, że Inkwizycja nie wykrzywiła umysłu dziewczyny aż tak bardzo, by uważała się za chodzącą broń, przeznaczoną wyłącznie do jednego celu. Czuł się okropnie. - Mogę spróbować? – wyciągnął ku niej dłoń, chcąc również oddać strzał. Nie dlatego, by wykonać jeszcze jakikolwiek test, po prostu chciał to zrobić dla przyjemności. W Inkwizycji również był szczęśliwym posiadaczem rewolweru, który musiał złożyć po odejściu z niej. Może nie miał takiego cela jak Isabelle, ale wiedział, że powinno przysporzyć mu to wciąż trochę radości. Inkwizytorka nie mogła się spodziewać po nim jakichkolwiek umiejętności w tejże dziedzinie, przecież odszedł z organizacji, nim ta skończyła jeszcze szkolenie. Poza tym wolał, by dziewczyna nie trzymała teraz broni.
|
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Nie Cze 19, 2016 7:38 pm | |
| Isabelle walczyła sama ze sobą, w jej własnym umyśle zerwała się wichura, która mogła pogrążyć ją na zawsze w niebycie. Pustka nie mająca końca, gdzie nie ma wybaczenia za popełnione czyny, była coraz bliżej pochłonięcia umysłu dziewczyny. Stan, w którym się znajdowała, był śmiercionośny w skutkach. Szczegóły zacierały się w jej umyśle, jednak doskonale pamiętała taką samą furię panującą nad nią tamtego dnia. Tylko pewną częścią swojej świadomości, zarejestrowała fakt, iż strzeliła w stronę szyszki, a ta spadła na ziemię, trafiona przez nią. Widziała, jak Lynn odsunął się. Słusznie – pomyślała chłodno. - Przyjaciele? Masz rację, dla mnie to puste słowo – syknęła w końcu. - Ktoś taki jak ja na nich nie zasługuje. Myślisz, że tego nie wiem? A zresztą, kto by chciał ze mną nawiązać taką relację? Nigdy jej nie zaznałam i nie zaznam. Nawet w Inkwizycji wolą się ze mną nie zadawać. Dlaczego tu w sumie jeszcze jesteś? - Nie dbała o to, że rani go, że przez to rani samą siebie. O czym myślał? Może przeklinał ją teraz w myślach, żałował jej poznania, przyjścia tutaj? Isabelle nie odczuwała w tej chwili nic, oprócz ogromnego gniewu, ale i smutku. Tych dwóch uczuć, które pochłaniały ją coraz bardziej, grożąc upadkiem w coś, co ją przerażało. W głębinach jej jestestwa trwała nieustanna walka. Słowa Lynna wyrwały ją z tej otchłani uczuć. Przez chwilę musiała walczyć, by powstrzymać chęć rzucenia się na niego z furią. Jednak wiedziała, czym to groziło. Ostatnim zrywem swojej siły woli zmusiła się do spokoju. - Proszę, bierz go ode mnie – wycedziła, prawie rzucając mu broń. Pilnowała skrzętnie, żeby nie nawiązać z Lynnem nawet najmniejszego kontaktu. Unikała jego spojrzenia, nie patrzyła na niego. Musiał jej w tej chwili nienawidzić. - Strzelaj. W cokolwiek. We mnie – mówiła chłodno. - Wiem, że chciałbyś to zrobić. Że tak, jak większość wolałbyś, bym nie żyła więcej na tym świecie – przed oczami zaczynała widzieć czarne plamy. - Powiedzą, że to było samobójstwo. A może sprawka wiedźmy? Strzel, oszczędzimy innym kłopotów. W końcu sam powiedziałeś, iż tacy jak ja umierają młodo. Powoli się uspokajała, co wcale nie było lepsze od złości. Przewinęło jej się przez myśli pytanie, czy pan Cavendish miał jakiekolwiek doświadczenie w sprawie broni. Choć w sumie i tak niewiele ją obchodziło, czy potrafił strzelać, czy nie. Jak dla niej, mógłby nawet w tej chwili strzelić przypadkowo sam w siebie. Oddychała ciężko, prawie nie mogąc złapać tchu, stojąc tak wyzywająco przed nim. Ręce opuściła wzdłuż boków, jakby chciała powiedzieć: „No dalej, strzelaj, nie będę się bronić”. Miała świadomość scenerii wokoło. Nad Wishtown zapadała noc, ludzie bawili się gdzieś tam n festynie. Śmieli się, igrali z życiem i żartowali sobie z niego. A ona? Jakiż miała wybór? Nie chciała się do tego głośno przyznawać, lecz czasem miała ochotę się z nimi zamienić. Żyć bez trosk związanych z łapaniem i przesłuchiwaniem wiedźm. Z drugiej strony posiadała dzięki byciu w Inkwizycji jakiś status i pozycję. Przypadkowo, wbrew samej sobie, napotkała spojrzenie jego jasnozielonych oczu. To, co w nich ujrzała, złamało ją. - Nie wiem nawet, czy to ujawnili. Że ją zabiłam... - zaczęła się trząść, a słowa popłynęły potokiem. – Ojciec od zawsze uważał, że jestem zbyt miękka – Cholera, czemu ja mu to mówię- oddał mnie więc na szkolenie do Akademii. I... I... I... - zaczęła spazmatycznie oddychać. - T-t-tam była ona... M-m-mój naj... najgorszy z koszmarów – drżała, przypominając to sobie. - Nauczycielka rodem z piekła... B... B...B... Byłam zbyt wrażliwa. T-t-te pierwsze lata w Akademii, były najbardziej złymi ze wszy-wszy-ystkich. Zawsze miałam sińce, a r-r-ra-az to mi pra-a-awie rękę złamała. Pewnego dnia powiedziała mi, ż-ż-ż-że z tych najłagodniejszych są n-n-n-najlepsze zabójczynie, gdy się już je zł... zł... złamie. Chciała zamienić mnie w broń – mówiła coraz ciszej, zaskoczona swoimi wyznaniami, że mówi mu to wszystko. - R-a-a-a-az przegię-ę-ęła, a ja wpadłam w furię. Z... z... z... za-a-a-b-b-b-i-i-iłam ją... Z z-z-z-zimną krwią i bez wyrzutów sumienia – urwała na chwilę, daremnie próbując uspokoić oddech. - T-t-temu ludzie uważają mnie za niestabilną emocjonalnie... - powiedziała i wyszeptała ledwo słyszalnie – A jednak udało jej się zamienić mnie w broń... Osunęła się na trawę. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, co powiedziała, w jakiej sytuacji musiała postawić Lynna. - Nie mówiłam tego jeszcze nikomu... Nie wiem nawet, czy ktoś może o tym wiedzieć... - wyznała cicho Isabelle. Popatrzyła błagalnie na mężczyznę. Miała wrażenie, że zaraz tego nie wytrzyma, więc wbiła wzrok w ziemię. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pon Cze 20, 2016 6:35 pm | |
| Odebrał od niej broń, choć niekoniecznie zrobiłby to, gdyby zrozumiał, że dziewczyna mówi na poważnie ze strzelaniem do jej osoby. Nie wiedział, jak się ma wobec tego zachować; czy potraktować to jako żart, czy może zacząć się już bać. Postanowił początkowo zignorować sprawę, czekając na rozwój wydarzeń. Nie zapowiadało się jeszcze na większą awanturę. Zacisnął szczelnie dłonie w uchwyt na pistolecie, odchylając kciuki i blokując lewym nadgarstkiem wyciągnięte ręce, tak jak go uczono w Inkwizycji. Namierzył cel w postaci porośniętej mchem doniczki, znajdującej się o kilkanaście metrów od nich. Stopy ustawił na szerokość barków, jedną przestąpił o krok do przodu, cały balans ciała przenosząc na palce, ramiona nieco przychylając. Uśmiechnął się mimowolnie. Wspomnienia wróciły. Lubił te zajęcia w akademii, do kiedy tylko nie musiał strzelać do żywych celów. Podczas strzelania ze strzelby na jego chłopięcych ramionach pojawiały się siniaki, a podczas pierwszego użycia rewolweru (jego ukochanego volcanica) siła odrzutu spowodowała, że oberwał nim w twarz. Piękne czasy. Skupił się, starał uspokoić oddech, wzrok koncentrując na miejscu, w którym powinien paść strzał. Zamiast huku zapadła cisza, żaden strzał nie padł. Zrozumiał, że to nie koniec wypowiedzi dziewczyny. A wszystko zwiastowało kłopoty. Zabezpieczył broń, nie oddając jej w ręce Isabelle, nie po tym co usłyszał. Bał się. Bo doskonale, wiedział, że reakcja Inkwizytorki była jego zasługą. Podjudzał ją, prowadził rozmowę na takie tematy, aż w końcu pękła i powiedziała wszystko, co wiedzieć powinien, choć niekoniecznie chciał. Prawda nie zawsze była piękna. Wysłuchiwał jej w milczeniu, nie przerywając nawet na moment. Czekał na swoją kolej. Usiadł obok niej, odrzucając laskę gdzieś w trawę. Przed oczyma mignął mu księżyc na szarym niebie, ciemniejącym z każdą chwilą. Robiło się mrocznie i nie do końca bezpiecznie, ale nie zwracał na to uwagi. Mówił zdecydowanym, choć cichym tonem, nie naruszając atmosfery miejsca, jak i również nie spoglądając na nią: - I jesteś z siebie dumna, stając się osobą, której niegdyś nienawidziłaś? – cóż, jego słowa mogły być jak wymierzony policzek. Uznał to jednak za lekcję, którą musi przeprowadzić, bez cienia współczucia. Spodziewał się martwej ciszy po tych słowach albo wręcz agresji. Nie zamierzał jednak na tym przestawać. Broń ułożył na ziemi, odsuwając ją lekko. Nie była mu już potrzebna. Prawdopodobnie zapobiegłby morderstwu paru niewinnych istnień, gdyby wtedy pociągnął za spust, przytykając lufę do jej skroni. Ale on też nie był niewinny. Za jedyną zaletę pobytu w Inkwizycji uważał fakt, że prędko z niej odszedł. - Zapytałaś się mnie, co tu jeszcze robię. I cóż, może nie jestem twoim przyjacielem, ale wciąż pozostaję osobą, która się ciebie nie boi. A także, zawsze będzie potrafiła cię wysłuchać, jeśli będziesz chciała mówić. – głos mu w końcu zmiękł, zdołał przywdziać na wargi łagodny, nieco smutny uśmiech. – Może faktycznie… nie wszystko jest z tobą w porządku. – miał na myśli, to co dzieje się w jej głowie. – Ale rozumiem to. Wiem, jakie piekło potrafi zorganizować Inkwizycja. – Stało się, wyraził się otwarcie o organizacji. Uznał jednak, że szczerość w takiej sytuacji jest konieczna. - Przyjaźń wymaga odrobiny poświęcenia z obydwu stron. Nie wiem czego cię tam w akademii nauczyli, ale to nie tylko układ, polegający na wzajemnym wykorzystywaniu się. Tutaj każdy powinien oddać coś od siebie. Myślisz, że dajesz wystarczająco dużo, Isabelle? – zapytał, w końcu usiłując złapać z nią kontakt wzrokowy. Wypatrywał jej każdej reakcji. Poruszyła go ta historia, jak opowieść o kolejnej niesprawiedliwości ze świata, od którego tak długo starał się uciec. Widział jednak drobną nieścisłość w wypowiedzi. Wspominając o „furii”, nie można było mówić o „zimnej krwi i braku wyrzutów sumienia”. I to dało mu pewną nadzieję. - Wiesz? Mimo wszystko cieszę się, że mi o tym powiedziałaś. Wbrew pozorom… i ty masz jednak duszę. – mógł stwierdzić z czystym sumieniem. Po tej wrażliwości, którą mu okazała. Odwrócił się lekko w stronę dziewczyny, obserwując ją, choć nie do końca wiedząc, jak się zachować. Nie chciał niczego robić na siłę. Dawno nieużywana intuicja podpowiadała mu do ucha słowa, do których on póki co wolał się nie stosować…
|
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pon Cze 20, 2016 8:45 pm | |
| Każdą częścią siebie szykowała się na strzał, który jak się spodziewała, miał za chwilę nastąpić. Nic jednak takiego się nie stało, a widziała przed chwilą, że Lynn zna się nawet bardzo dobrze na tego typu broni. Usiadł obok, a ona wciąż wpatrywała się tępo w ziemię. Zamknęła na chwilę oczy, powstrzymując reakcję u wielu ludzi jakże naturalną, mianowicie próbowała opanować łzy, cisnące się jej do oczu. Paliło ją w gardle, jak zawsze, gdy walczyła z tym odruchem. W końcu jako tako nad nim zapanowała i otworzyła oczy, patrząc przed siebie. Zabolało. Jego słowa zabolały mocniej niż jakakolwiek zadana jej kiedyś rana. „I jesteś z siebie dumna, stając się osobą, której niegdyś nienawidziłaś?" To było gorsze niż cokolwiek innego. Jego ton, taki suchy i jakby obojętny. Wzruszyła lekko ramionami, obawiając się, że nie da rady odpowiedzieć. Miał rację. Stała się taka, jak znienawidzona osoba, gotowa przemocą wyciągać potrzebne informacje z pomocą przemocy. Wiedziała, że jeśli kiedyś miałaby podopieczną, czy nawet dzieci, w co mocno wątpiła, zachowywałaby się dokładnie jak ona. Zagnieździło się to w jej psychice i pewnie nic już nie dało się z tym zrobić. Robiło się coraz ciemniej. Gdzieś tam, hen wysoko, po niebie wędrował księżyc, wolny od trosk tego świata, od trosk życia ludzkiego. Lynn powiedział w końcu coś, czego nie spodziewałaby się od nikogo. - Wiesz, co mówisz? - odważyła się w końcu odezwać. - Jesteś chyba jedyną osobą, która potrafiłaby to... - jej ton zabarwiła na chwilę gorycz. Po tym całym ataku złości nie pozostał nawet ślad. Znowu zaczynała trzeźwo myśleć. Pozostał tylko ten dziwny smutek i pustka, ale też i ulga, przemożna ulga, że w końcu komuś o tym powiedziała. - Ze mną jest wiele nie w porządku – przerwała mu. "Wiem, jakie piekło potrafi zorganizować Inkwizycja." Przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Od takich słów nie było odwrotu, nic nie mogło ich cofnąć. Gdyby był tu ktoś inny niż Isabelle, może zareagowałby zupełnie inaczej. Nie, on tego nie powiedział, nie mógł – próbowała przekonać samą siebie przez chwilę. Daremnie. Powiedział to. Nie przesłyszała się, na pewno. Normalnie zerwałaby się ze złością, iż ktoś wyrzekł takie słowa o Inkwizycji. Byłoby to dla niej zbyt wiele. Ale teraz? - Skąd... skąd to możesz wiedzieć? Przecież nigdy w niej nie byłeś – jedyne słowa, na które było ją stać. Zaczęła rwać źdźbła trawy, by następnie okręcać je nerwowo wokół palców. Kolejny z tików nerwowych. Po chwili dotarło do niej, że powiedział coś o przyjaźni. Jak mogła coś od siebie dawać, skoro mimo chęci, zawsze była sama. Po zajęciach w Akademii uciekała w samotnię, kryła się przed światem. Jedynym promykiem słońca w jej życiu były zajęcia z bronią. Samotnica jak ona, potrafiła przez całe dnie ćwiczyć sekwencje związane z obsługą rewolweru. W końcu była to jej pasja, którą inni do końca nie rozumieli. Woleli się trzymać w swoich grupkach, z których Isabelle była wykluczona. Rozmowy milkły, gdy tylko się zbliżała. I ona, mimo prób z jej strony, dotyczących nawiązania rozmowy, przeważnie milczała. - Starałam się, ale to najwyraźniej zbyt mało, by przynajmniej porozmawiać z taką furiatką jak ja – szepnęła – bo nią jestem, nie oszukujmy się – uparcie wbijała wzrok w ziemię, jakby ona była najbardziej interesującą rzeczą na świecie. Zastanawiała się, jak można było się cieszyć z takiego wyznania. Albo jak bardzo udawać, tak naprawdę chcąc jak najdalej stąd uciec. Zastanowiły ją jego słowa o duszy. - Każdy człowiek ma duszę. Czy tacy jak my, czy wiedźmy... Ale nie każdy zasługuje na życie po śmierci – pokręciła przecząco głową. - Mam wrażenie, że to na mnie nie czeka szczęście w zaświatach. Wieczna pustka, piekło, zależy w co wierzysz, Lynn – zwróciła się do niego po imieniu. - Dla mnie raczej nie ma szczęścia. Wiem, teraz użalam się nad sobą, ale to właśnie czuję. Podkuliła kolana, obejmując je ramionami, a w palcach cały czas miętosiła źdźbło trawy. W końcu podniosła wzrok i zaczęła wpatrywać się w drzewa. Jakże ona uwielbiała się na nie wspinać. Mogła to robić dawniej całe dnie, a teraz? Zastanawiała się przez chwilę, dokąd to życie ją zaprowadziło i ile zmieniło się od tamtego czasu... Ile ona sama się zmieniła z tamtej małej dziewczynki, którą była. Tak wiele zmian przez te wszystkie lata. - Jak do tego w ogóle doszło? - spytała, nieświadomie mówiąc to na głos. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Wto Cze 21, 2016 1:04 am | |
| - Spędziłem tam wystarczająco wiele czasu – oparł chłodno, w końcu przyznając się do swojej przeszłości. – Wiem, jak to wygląda, nawet od strony kuchni. Też swoje przeżyłem i znam zwyczaje nauczycieli z akademii. Dawne czasy, ech… Myślałem, że wiesz. Tak, byłem balsamistą.– przyznał szczerze. Obecność Isabelle w jego zakładzie tłumaczył sobie na wiele sposobów, a głównym była właśnie kontrola, jaką miała niby nad nim sprawować. Ze względu na tajemnice jakie znał, nie miał wątpliwości, że Inkwizycja miała na niego oko, jednak najwyraźniej nie było to zleceniem Isabelli. Czasami dziwił się, dlaczego jeszcze nie zadźgali go w ciemnej alejce. Może nie widziano w nim zagrożenia. A może ten dzień jeszcze nie nadszedł. Plotki o jego odejściu rozeszły się prędko, jednak Isabelle, młodsza o niemalże dekadę, miała prawo o nich nie słyszeć. - To Inkwizycja się mnie pozbyła – uprzedził jej pytanie, na swojej skórze przekonując się, że wcale nie tak łatwo z niej odejść. Nieco nagiął prawdę, owszem, ale nie był głupi – wolał nie ryzykować nadmierną bezpośredniością, kiedy miał tak wiele do stracenia. – Jestem kaleką, Isabelle, nie widzisz? – zmusił się nawet do przybrania nieco rozżalonego tonu. Skoro już grał, musiał być wiarygodny. Nie zamierzał angażować dziewczyny w swoją historię z Lilly. – Nie jestem dla nich przydatny. Choć według moich papierów powinienem spędzić resztę mojego życia w łóżku. – prychnął, lekko się uśmiechając, choć wcale nie był to wesoły uśmiech. Milczał z nią chwilę, nie czując się z tego powodu gorzej. Cisza była częścią rozmowy, czasami o wiele bardziej wymowną niż setka słów. - Ze mną rozmawiasz, Isabelle... Isa. Mogę tak do Ciebie mówić? – przez głowę przemknął mu pomysł, aż wypowiedział zdrobnienie imienia na głos. Nie słyszał, by ktokolwiek się tak do niej zwracał, a on lubił być wyjątkowy w każdej sferze życia. – To jednak… jakiś postęp, prawda? Albo zapowiedź. Co najśmieszniejsze; nie wymaga to ode mnie dużych nakładów poświęceń. Nie zmuszam się do niczego. I to pozwala mi sądzić, że nie jestem jedyną osobą na tym świecie, która jest w stanie znieść to, co dzieje się w twojej głowie. – wzruszył ramionami. Nie chciał brzmieć patetycznie, ani nie oferować jej przyjaźni, kiedy tak naprawdę nie wiedział, czy potrafiłby utrzymać taką relację. On również nie uważał się za dobry materiał na przyjaciela. Nieczęsto zastanawiał się nad sensem wiary i tym, co zastanie, gdy już uda mu się zejść z tego świata. Był zbyt zajęty obecną rzeczywistością, aby móc sobie pozwolić na gdybanie na tak odległe tematy. - Zapewne więc spotkamy się w piekle. – zaśmiał się żałośnie. On również był kiedyś zmuszony do prowadzenia wojny z czarownicami i jego sumienie nie pozostawało czyste. – Chyba że święta organizacja jednak mówi prawdę i odkupienia zaznać można pomagając słusznej sprawie lub… w płomieniach wiecznego ognia. – Wybór narzucony przez Inkwizycję był wprost nadmiernie łaskawy. To jak wybrać czy lepiej skoczyć z mostu, czy pod pociąg. Jak do tego doszło?, dosłyszał pytanie, na które wstyd było odpowiedzieć. - Obawiam się, że to moja wina. – odpowiedział po chwili ciszy, niechętnie przyznając się do winy. - Nie chciałem sprawić ci przykrości. Nawet jeśli ceną miała być dosyć wartościowa informacja o tobie. – nie był gotowy na taką cenę, więc mimo że mówił szczerze, to nie żałował. Może zasiał w niej niepewność, spowodował wiele nieprzyjemnych myśli i przywołał natłok wspomnień, uważał jednak, że zrobił dobrze, jeśli istniał cień szansy na uświadomienie jej, jak wygląda rzeczywistość – co jest dobrem, a co złem. – Nie myśl sobie, że zrobiłem to dla własnego kaprysu. Nie cieszy mnie cudze nieszczęście. Dlatego… jeśli mógłbym ci to jakoś wynagrodzić… - zawahał się chwilę, bo takie propozycje zawsze było niebezpiecznie składać. – Wystarczy słowo. – dodał ostatecznie, zdecydowanym już tonem. Był skłonny do poświęceń, choć głównie z tego względu, że nie wiedział, jak ma dziewczynę pocieszyć. Liczył, że mu w tym pomoże, choć w ten sposób może poszedł na łatwiznę, czekając na podpowiedź, a nie reagując jak na mężczyznę przystało. Skoro Isabelle była na swój sposób nieobliczalna, wolał jednak nie wykonywać niespodziewanych ruchów. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Sob Cze 25, 2016 7:41 pm | |
| On... on... on był w Inkwizycji. Może widział ją kiedyś w Akademii, a ona, zaaferowana szkoleniem, nawet tego nie pamiętała? Jak mogła o czymś takim nie wiedzieć? Męczyła się tym pytaniem. Znali się tyle, a ona ani razu nie podejrzewała, że Lynn pracował kiedyś w Inkwizycji. Balsamista, to jedno wypowiedziane przez niego słowo pobudziło jej mózg do pracy. Wodziła wzrokiem po rewolwerze, leżącym gdzieś w trawie. Cicha myśl natrętnie krążyła w jej umyśle. A co jeśli... Jeśli to on go zrobił? – Pomyślała. - Ale przecież, to niezbyt możliwe... To byłby zbyt duży zbieg okoliczności. Teraz fakt, że w Inkwizycji polecili Lynna do naprawy broni, nabierał zupełnie nowego znaczenia. No dobra, założyła, że wypowiedziane rzeczy to prawda, chociaż przecież nikt nie opuszczał organizacji. Nie słyszała jeszcze o przypadku, gdy to sama Inkwizycja chciała się kogoś pozbyć ze swoich szeregów. Isabelle nie wiedziała o tym, że część z nich organizacja słała na samobójcze misje, z których rzadko kiedy wracali,a jeśli nawet, to bywali strasznie okaleczeni i umierali niewiele później. A proszę, oto Lynn siedział koło niej na trawie i rozmawiał z nią. To, że Cavendish był duchem było, mówiąc szczerze, strasznie niedorzecznym i dziecinnym podejrzeniem. Mógł równie dobrze kłamać, że w niej był, by pocieszyć trochę dziewczynę. Choć w sumie, dlaczego miałby ją okłamywać w takiej sprawie? - A jednak, mimo wszystko – odezwała się, nie mogąc już wytrzymać tych uwag – nie jesteś przykuty do łóżka – zauważyła. - Kulejesz, ale nadal możesz chodzić, poruszać się. Choć nie tak szybko jak kiedyś – chciała dodać, lecz w porę ugryzła się w język; pomyślała tak tylko. Zaciekawiło ją, jak doprowadził się do takiego stanu. Dyplomatycznie jednak powstrzymała swoją ciekawość. Jeśli Lynn będzie chciał, kiedyś jej to powie. Oczywiście nawet nie domyślała się prawdziwego powodu odejścia z Inkwizycji ani cóż... okaleczenia. Gdy Lynn odchodził, jej szkolenie zbliżało się nieubłaganie ku końcowi i miała inne sprawy na głowie, niż zamęty związane z młodszą wersją mężczyzny. Zadrżała lekko, myśląc o tym, iż może skończyć nawet gorzej niż Cavendish, jego kulenie jest niczym w porównaniu z tym, co się może wydarzyć. Lynn rozmawiał z nią, cóż to już jakiś postęp dla zamkniętej w sobie dziewczyny. Nieco z zaskoczeniem przyjęła propozycję zdrobnienia jej imienia. To było coś nowego. Nie licząc sarkastycznego "Isuniu" od Matoblecha, nikt jeszcze nie zdrabniał jej imienia, no oprócz mamy, ale to się raczej nie liczy. - Pewnie, że możesz – odparła z lekką niepewnością. Przecież zdrobnienie do nic takiego, prawda? To przypomniało jej stare, dobre czasy, gdy była jeszcze małą dziewczynką, a mama wołała ją zdrobnionym imieniem. Uśmiechnęła się smutno, ciągle patrząc w ziemię. Po chwili jej uśmiech zniknął, gdy uświadomiła sobie, jak to mógł odebrać. - Naprawdę tak myślisz? - ożywiła się lekko – Że jest ktoś jeszcze, kto wytrzymałby ze mną? Świat jest, wbrew pozorom duży. Isabelle myślała, iż to raczej mało prawdopodobne, żeby spotkać taką osobę. Zastanawiało ją to, na ziemi było tyle miejsc, a ona była akurat tutaj, w Wishtown. Dziwne zrządzenie losu. Pod pewnym względem nawet fatalne dla niej. Ona również zaśmiała się żałośnie. - Pamiętam pierwszą egzekucję, na którą mnie zabrano – powiedziała. - Byłam wtedy o wiele młodsza. Ostatnie słowa wiedźmy brzmiały: 'Wszyscy spłoniecie w piekle' – zadrżała lekko na to wspomnienie. - Wiem, że wstrząsnęło to wtedy mną mocno... Chociaż w sumie, to nie my decydujemy, dokąd trafimy – stwierdziła na koniec. Oczekiwała na ciszę, a tymczasem Lynn zaczął mówić. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że wypowiedziała pomyślane pytanie na głos. - Hej, nie obwiniaj siebie tak – po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzała na niego z ukosa, wyrwana z zamyślenia. - Ja też mam w tym część winy – poczekała, aż dokończy wypowiedź. - Naprawdę? Myślałam przez chwilę, że jesteś jakimś potworem, który żeruje na nieszczęściu innych – spróbowała zażartować. Próba może marna, ale lepsze to, niż nic. Zastanowiła się chwilę, ale akurat w tym momencie miała kompletną pustkę w głowie. - Po prostu trafiłeś... Jestem beznadziejna w wymyślaniu, jak ktoś może coś wynagrodzić – pokręciła przecząco głową. Zaczął do niej docierać lekki chłód nocy. Nie, to nie był dobry pomysł, żeby zrezygnować z ciepłej kamizelki i nosić tylko cienką koszulę. W końcu w Wishtown w nocy nie było jeszcze aż tak ciepło, a właśnie ku niej się miało. Zadrżała z zimna i opatuliła się płaszczem, błądząc wzrokiem po miejscu, w którym się znajdowali. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pon Cze 27, 2016 12:34 am | |
| Nie mógł jej zdradzić prawdy, nawet gdyby chciał to uczynić. Póki co, Isabelle była jego wrogiem, stojącym za wyraźną linią, która oddziela prawdę od tego, co niektórzy uważają za właściwe. Wrogiem, u którego jednak w końcu dostrzegał cień nadziei i szansę na zmianę; przekroczenie granicy, bez możliwości na powrót. - Nie jestem… - przyznał niechętnie. „I nie mogę oczekiwać, że ci u góry nie zainteresują się ponownie moim skromnym przypadkiem. Może pewnego dnia będę zmuszony wrócić do służby.”, dodałby również, gdyby ufał jej odrobinę bardziej. Wolał jednak nie ryzykować, że Isabelle szepnie słówko nie tej osobie, co trzeba i za jej sprawą wróci do organizacji. Prędzej by umarł. Jeśli była zainteresowana, mogła pogrzebać w jego papierach, tkwiły one dalej w Inkwizycji i głosiły to samo, co zdradzał jej teraz. Faktem pozostawało jednak, że Lynn miał niesamowite szczęście, zarówno, że przeżył, jak i przez to, że w końcu udało mu się wyrwać z sideł organizacji. Musiał jednak wieść spokojne życie, nie wychylając się za bardzo i nie zwracając na siebie uwagi niepożądanych osób. Właściwie to nieco marnie mu to wychodziło, skoro spędza czas z Inkwizytorką, zdradzając jej szczegóły z przeszłości, z której nie był specjalnie dumny? - Pozwól mi więc cię odprowadzić. Dalej mieszkasz w pokojach Inkwizycji? – zapytał prędko, aby ocenić, czy nie porwał się na zadanie, którego spełnić nie może. Niemal każdy zaczynał swoje początki właśnie w takich pokojach, jednak niektórzy podobnie jak Lynn – nie chcieli przebywać w murach organizacji dłużej niż to konieczne, wyprowadzając się do własnych, prywatnych mieszkań. Nigdy nie zastąpiłby swojej rezydencji, niegdyś pełnej życia, z służbą i kucharkami, na surową klitkę, nigdy. Nie oddałby wtedy niczego podobnego nawet jego aktualnej posiadłości – ruiny, która wyraźnie domagała się odrobiny troski. – Ściemnia się, nie ma sensu siedzieć tu dłużej… Poza tym robi się zimno, czyż nie? – zerknął na nią, przekrzywiając nieco głowę. Wyraźnie widział, jak się zachowywała, dawała dosyć jasne sygnały. Tylko chwilę się wahał, nie wiedząc jak zostanie odebrane to, co planuje zrobić. Prędko przypomniał sobie, jak bardzo go to nie obchodzi. Miał przed sobą Isabelle, znaną mu już wystarczająco, na tyle, aby mógł z nią (lub z niej) żartować, swobodnie rozmawiać i nie martwić się żadnymi konwenansami. Zasady nie istniały. Zamiast niezręczności miał dużo swobody. I to mu odpowiadało; przyjemnie było nie zagłębiać się bardziej. Do czasu, bo to powoli stawało się nieuniknione. Wstał z ziemi, otrzepując się lekko. Jednym ruchem zsunął z siebie ciążący na jego barkach surdut, układając go na ramionach Isabelli. Nie potrzebował go, chłód owiewający jego ciało, pozostałe teraz w kamizelce i koszuli był jeszcze przyjemny. - Nie chcę, byś zamarzła. – Wyjaśnił cicho, nie dodając nic więcej. Uznał, że przyda się słowo wyjaśnienia, aby nie udawała zdziwionej. Odmowy nie przyjmował. – Przechowam też twoją broń, aż nie znajdziemy się u progów twojego zakątka. Abyś nie zrobiła ani palnęła mi niczego głupiego. Teraz chodź. – Podniósł rewolwer, leżący sobie dotychczas na trawie, wciskając go w kieszeń kamizelki. Zarządził to wszystko dosyć władczo, w końcu wyciągając ku niej otwartą dłoń, aby pomóc jej wstać.
// chyba zt, jeśli Is się zgodziła na odprowadzanie. I zt x2 jeśli nie chcesz już nic dodać w tym temacie. |
| | | Saja Żniwiarz
Liczba postów : 356 Join date : 06/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pią Sty 27, 2017 1:46 pm | |
| Wychodząc z karczmy, Saja otworzyła drzwi Antoinette, aby mogła wyjść jako pierwsza. Czarnowłosa była naprawdę dobrze wychowana, o czym właśnie świadczyły, takie małostkowe sytuację. Właśnie takie nic nie znaczące drobnostki najbardziej przyciągały uwagę i doskonale maskowały prawdziwy charakter, z drugiej strony, to też dobra, prosta metoda nie wymagającą szczególnych wysiłków. Inkwizytorzy raczej nie grzeszyli dobrymi manierami, no chyba, żeby musieli nie mają przy tym innego wyjścia. Saja raczej nie musiała jednak otwierać tych drzwi, ale chciała, tak chciała być naprawdę miłą towarzyszką, dla Antoinette. Często takie sytuacje bywają mylące dla innych i przybierają całkiem inny obrót sprawy, jeśli chodzi, o zdobywanie informacji, a jeśli ten miły sposób zawiedzie, to zostaje, ten drugi mniej przyjemny sposób, sposób perswazji. Kierując się w stronę małego parku Saja rozglądała się po wystawach sklepu, które mijały po drodzę, zastanawiając się czy Antoinette miała by na coś ochotę?. Nie zastanawiając się zbyt długo wyciagła z kieszeni płaszcza srebrne pudełeczko, z pięknymi wysadzanymi, niebieskimi diamencikami, które nie tak dawno kupiła na czarnym rynku. Spojrzała ukratkiem na śliczną Antoinette, idącą obok niej spokojny, lecz wolnym krokiem. - Wiesz nie tak dawno kupiłam, to pudełeczko, jeśli Ci się podoba możesz sobie go zatrzymać. - pudełeczko naprawdę było piękne, wysadzane na nim diamenty lśniły jak milion gwiazd na niebie. Saja miała nadzieję, że Antoinette, jednak przyjmie ten zgrabny prezencik. - Wspominałaś o swoim bracie. Wybacz mi, że wracam do tego tematu. Mówiłaś, że jest inkwiztorem więc muszę go znać. Jak miał na imię? Bo nie dosłyszałam właśnie tego szczegółu. Skoro zabił tyle czarownic ile wspominałaś, to dorównywał sławie mojego ojca. Raczej tacy wyjątkowi ludzie jak Twój brat czy mój ojciec zapisują się na kartach historii, kto wie może i mi się kiedyś, to uda?- Wzruszyła lekko swymi ramionami, kiedy mówiła "może". Szczerze, to w tej kwestii nie znała takiego słowa. Osiągnie to samo, co jej ojciec i więcej. Choćby miała wytropić, wyłapać i pozabijać wszystkie wiedźmy gołymi rękami, to tak zrobi. Zrobi wszystko, by oczyścić świat z tego nieczystego plugactwa. |
| | | Antoinette Marionetkarz
Liczba postów : 240 Join date : 24/04/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Wto Sty 31, 2017 5:39 pm | |
| | z karczmy "Z dziką różą" | Po jakimś czasie wędrówki, pojawiły się w smętnej szklarni. Jednak zanim do tego doszło, idąc, Antoinette zauważyła, że wzrok znajomej przyciągają wystawy sklepowe. Dlatego, uznając że patrzy na coś ciekawego, podążała wzrokiem w tym samym kierunku. Nie widziała tam nic szczególnego, czegoś, co mogłoby przykuć jej uwagę. Nie była osobą, która udaje pewne rzeczy, by wyjść na kulturalną, więc więcej już nie patrzyła w tym kierunku, co ona. Idąc, zastanawiała się, jak dalej potoczy się to spotkanie. A mogło być naprawdę różnie, aż Antoinette zaczynała pożerać ciekawość. Ta wzmogła się, gdy Saja nagle zatrzymała się i widać było, jak sięga do kieszeni. Ruda pannica również się zatrzymała, obserwując, co takiego wyprawia ta druga. Widać było, jak wyciąga coś... już po chwili oczom Antoinette ukazało się śliczne pudełeczko. Srebrne. Niewielkie. Z diamencikami o pięknym odcieniu niebieskiego. Słysząc, że proponuje, by zachowała sobie ów przedmiot, panience Apsley aż opadła szczęka ze zdziwienia. To była u niej naprawdę rzadkość, taka reakcja. A jednak, cuda się zdarzają. Tak, tę dziewczynę trudno było wprowadzić w stan zdziwienia. A nawet jeśli kiedykolwiek do tego doszło, dobrze się z tym ukrywała. Wstydziła się takiej reakcji. Chciała zawsze i wszędzie uchodzić za opanowaną. Niestety, i ona była człowiekiem, więc nic dziwnego, że się zdziwiła. Niestety? Zależy, z jakiej perspektywy spojrzeć na to słowo. Przez chwilę milczała, wpatrując się zachłannym spojrzeniem w pudełeczko. Potem spojrzenie przeniosła na twarz Saji. Tym razem nie ukrywała się z tym, co siedziało w jej oczach. Po prostu zapomniała, że powinna być tak a nie inaczej odbierana przez innych. Powinna? Po prostu tak sobie ustaliła. - Noo... – podrapała się wymownie po przedziałku – Skoro nie jest ci potrzebne, mogę je przyjąć. – przyjęła podarunek i schowała do torebki. - Dziękuję. Naprawdę nie wiesz, jak bardzo. - teraz już nie myślała również o tym, że podziękowanie to coś, co nie leży w jej kompetencjach. Zapomniała o swoim idealnie wypracowanym wizerunku. Przecież za tak drogocenny podarunek trzeba podziękować! Nie ma, że boli. Tak trzeba. I już. Szły dalej, a Antoinette naszła wielka ochota, by ponownie coś skłamać. Oczywiście, ta myśl była głęboko zakorzeniona w jej umyśle, nie wiedziała, że pragnie opowiedzieć coś, co miało mało wspólnego z prawdą, a tym bardziej nie wiedziała, jak to właściwie działa: że wymyśla sobie coś, a potem zaczyna w to wierzyć. Ah, gdyby tylko zdawała sobie z tego sprawę... Kiedy Saja zaczynała mówić, Antoinette spojrzała na nią i nie spuszczała spojrzenia dopóki tamta nie skończyła. Aż wyszczerzyła oczy ze dziwienia i szoku. Bo... Dopiero teraz dotarło do niej, że to, co opowiedziała o swoim rzekomym bracie, którego rzecz jasna nie miała, było kłamstwem. Czyżby Antoinette zaczynała zdrowieć? Przystanęła, zrobiła ukłon w kierunku Saji i wyjaśniła, przepraszając. - Ja... przepraszam. To było kłamstwo. – zrobiła krótką pauzę w mówieniu, wzdychając głęboko. - Wiesz, bo czasami naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje... – zakryła twarz rękoma. - Proszę, nie pytaj o więcej, Ja czasami samej siebie nie rozumiem. – dziwne, bardzo dziwne. To do niej nie pasowało, nie pasowało przede wszystkim do jej choroby. A może rzeczywiście, jej dolegliwość zaczynała zanikać? To brzmi mało prawdopodobnie, ale jednak, cuda się zdarzają. - No nic – uśmiechnęła się, ale nie była w stanie spojrzeć jej w oczy ponownie. Nie po czymś takim. - To co, idziemy dalej, co? I proszę, zapomnij o tamtym, bardzo cię o to proszę... |
| | | Saja Żniwiarz
Liczba postów : 356 Join date : 06/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Sro Lut 01, 2017 6:29 pm | |
| Wyznanie Antoinette wybiło ją z toku myślenia, ale nie była, to też żadna szczególna nowość jeśli chodzi, o kłamanie. Sama nie raz nie dwa oszukiwała, ale to jest ważna część jej pracy. Lata spędzone poza miastem na polowaniu, czy zdobywaniu informacji różnymi sposobami robi swoje. Na wyznanie Antoinette odpowiedziała spokojnym, ciepłym głosem, kładąc swoją prawą dłoń na jej ramieniu ; - Nie przejmuj się tym, to nic wielkiego. Twoja odwaga, do przyznaia się jest godna podziwu i niezwykłego wyczynu. Na tym świecie jest stanowczo za mało takich wyjątkowych kobiet jak Ty. - uśmiech pojawił się na twarzy Saji. - Nie musisz kłamać, żeby zrobić na mnie wrażenie. Jesteś idealan w każdym calu, z całym pakietme uroczych wad oraz pięknych zalet. - Uśmiech nadal tkwił na twarzy Saji, ale zza to pojawiły się na jej różowej cerze dwa małe rumieńce, które można było odrazu zauważyć. Saja mało komu mówiła, tak miłe oraz ciepłe słowa, tym bardzie, że ledwo co poznała Antoinette, ale jej zagadkowy charakter przyciągał ją jak magnez. Nic na to nie poradziła. Uczucie towarzyszące jej przy boku Antoinette było nie zwykłe, jak do tej pory niespotykane. Ta mała tląca się po woli iskierka miłości, gdzieś na dnie jej zepsutego serca sprawiała, że wybaczyła by jej wszystko, dosłownie wszystko. Spojrzała na nią mówiąc: - Tak chodźmy. Nie ma sprawy, już zdążyłam zapomnieć o wszystkim. - wzruszyła ramionami i wolnym krokiem podążała obok Antoinette. Naprawde przy niej świat Saji nabierał więcej barw i co gorsza zaczął stawać na głowie. Zaczeły również budzić się uczucia, które już dawno w sobie pogrzebała i o których nie chce pamiętać.
Ostatnio zmieniony przez Saja dnia Czw Lut 02, 2017 6:48 am, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Ringleader I have no idea what I'm doing here
Liczba postów : 783 Join date : 31/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Czw Lut 02, 2017 1:25 am | |
| Miały najprawdziwsze szczęście. Oddalając się od tego, co przeciętny człowiek określiłby mianem cywilizacji, zastał je widok zapierający dech w piersiach, pomimo że doskonale się go spodziewały. Niebo pełne gwiazd, przyćmionych jedynie przez księżyc w pełni lśniący tak jasno, że nawet mijając już ostatnie lampy gazowe i odchodząc w mroki terenów miejskich ogrodów, mogły dostrzec swoje twarze, skąpane w jego jasnym, przyjemnym blasku. Krocząc ramię w ramię wolnym, miarowym chodem, wyglądały razem tak rozkosznie… tak beztrosko! Byłoby szkoda, gdyby coś zrujnowało ten piękny obraz… Sceneria była iście romantyczna… Nic dziwnego, że nie były jedynymi osobami, które uwiedzione urokiem nocy postanowiły celebrować chwilę pod gołym niebem. Nawet w miejscu oddalonym znacznie od uczęszczanych uliczek Wishtown nie były zupełnie same. Im dalej spacerowały, tym więcej śladów cudzej obecności mogły doświadczyć. Zaczynało się dosyć niewinnie; pierwsze kroki zwiastowały odgłosy, jakie mniej doświadczony wędrowiec mógłby potraktować jako dźwięki charakterystyczne matce naturze. Szum materiału ubrania, najwyraźniej ściąganego w pośpiechu. Brzdęk butelki. Cichy jak powiew wiatru chichot, ginący gdzieś pomiędzy nadgryzionymi przez ząb czasu ścianami szklarni. Saja, jako doświadczony zwiadowca mogła rozszyfrować pochodzenie tych odgłosów, nie odnajdując w nich jednak nic podejrzanego. O ile tylko nie była zbyt oczarowana obecnością rudowłosego dziewczęcia, które widocznie na nią oddziaływało. Ścieżka przez zarośla nie miała rozgałęzień, prowadziła wyłącznie w jednym kierunku – na większą polanę, od której rozchodziły się wszystkie nie używane już szklarnie. Jeśli nie chciały zawrócić ani brodzić przez gęste trawy, pozostało im iść do przodu. Wprost do źródła osobliwych dźwięków. Wraz z dotknięciem ramienia Antoinette przez Saję rozległ się odgłos, pozbawiający już wszelakich złudzeń, z czym mogą mieć do czynienia. Otóż, powietrze niczym bat, przeciął… donośny, kobiecy jęk. I hola, hola, powstrzymajcie się obrońcy uciśnionych i poszkodowanych! Ów jęk nie miał w sobie nic z bólu, a posiadaczce głosu najwyraźniej nie działa się krzywda. Był to ewidentnie jęk przyjemności. Głos ucichł jak ręką odjął, a w jednej ze szklarni mogły dostrzec wydłużony cień, rzucony przez źródło światła w postaci lampy naftowej. Tupot stóp. I towarzyszący im chichot, wdzięczny, ujmujący. Ponownie szelest ubrania. Otoczyła ich mieszanka dźwięków, a wkrótce mogły zobaczyć przebiegającą o kilkanaście kroków od nich istotę z podciągniętą w dłoniach suknią. Kroczyła za nią inna postać, wyższa, lepiej zbudowana, do której najwyraźniej należał drugi głos. - Wystarczy ci już zabawy…! Gdy tym razem cię złapie…- Mężczyzna nie zdążył dokończyć swojej „groźby” (co prawdopodobnie wyjdzie im na dobre), a w końcu dostrzegł pojawienie się w okolicach szklarni dwóch nowych osób – zapewne zszokowanych ową sceną Antoinette oraz Saji. – Kto tam jest!? – zawołał do nich, unosząc lampę nad głowę, aby się nią nie oślepić. Nim którakolwiek zdążyła z nich odpowiedzieć, zza potłuczonych szyb wyłoniła się postać uciekającej kobiety, zainteresowanej pojawieniem się nowych elementów w ich przedstawieniu. W mroku mogły dostrzec jedynie, że ma ona rozpięty płaszcz, pomimo otaczającego ich morzu, jest młoda, a do tego lekko pijana, co potwierdzała jeszcze obecność butelki wina w jej lewej ręce. Przyglądała się nowoprzybyłym uważnie, aby wkrótce zawołać radosnym tonem: - Czyżby mnie oczy nie myliły...? Antoinette, to ty!? Och, podejdź tu, niech cię zobaczę! – poprosiła ja radośnie, chwilowo ignorując swojego towarzysza, zupełnie niezrażona tym, w jakiej sytuacji ich przyłapano. – Przyprowadziłaś sobie kogoś? Nie bój się, miejsca starczy dla wszystkich… - zachichotała pod koniec swojej wypowiedzi, zbliżając się nieco w kierunku kobiet, zaraz wzrokiem obdarzając znajomą rudowłosej, Saję, mrużąc łagodnie oczy, jakby go głowy wpadła jej niepokojąca myśl. Antoinette jeszcze przed dostrzeżeniem jej twarzy, powinna doskonale poznać ten głos. Należał on bowiem do osoby, z którą miała do czynienia od samego początku jej kariery w cyrku. |
| | | Antoinette Marionetkarz
Liczba postów : 240 Join date : 24/04/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Czw Lut 02, 2017 6:30 pm | |
| Ucieszyła się niezmiernie, że kłamstwo zostało jej wybaczone. Szczerze powiedziawszy, była z lekkim szoku, że Saja nawet jej nie upomniała. Może to był jakaś gierka z jej strony? Może panna z Inkwizycji chciała się z nią zaprzyjaźnić? Dlatego nie wszczęła żadnej awantury, dlaczego właściwie Antoinette postąpiła tak, a nie inaczej. Albo rzeczywiście to jakaś gra. Może chce zyskać jej zaufanie do jakichś niecnych planów? Wszystko mogło być możliwe. Antoinette była osobą z reguły czujną, więc nie dała się w całości zatopić w klimacie przyjemnego spotkania. Musiała mieć oczy szeroko otwarte. Żeby tylko się nie zapomniała... A podarunek tylko wzmógł jej podejrzenia (no, może nie od razu). I pobudził u niej czujność. W sumie, to może nawet dobrze. Dobrze, że jest taka jaka jest, ale nie mamy na myśli jej choroby. Ani paskudnego charakteru, który na razie nie ujawniał się w pełni swej istoty, nie przy Saji. Chodziło o czujność. Ta była teraz dość ważna. Dopiero teraz spostrzegła czar chwili. Wokół było naprawdę pięknie, ale zanim Antoinette całkowicie to sobie uświadomiła, usłyszała jakieś dźwięki, ale uznawszy je za naturalne, nie przejęła się nimi w ogóle. Z czasem jednak zaczynało się to zmieniać. Nastawiła ucha i słuchała. Czyżby... brzdęk szkła? Czyżby jakiś chichot? Mogła się mylić, ten ostatni odgłos mogła pomylić z odgłosem wydawanym przez wiatr. Mimo tego, coś w środku jej samej kazało być ostrożnym. Przez jakiś czas szły i szły, a panienka Apsley zdołała niemalże w pełni zapomnieć o tamtych dźwiękach uznając, że to jednak natura naśladowała odgłosy czegoś innego. Aha, pewnie jakaś dziewoja nieźle się bawi, pomyślała i mimowolnie jej wargi wykrzywiły się w krzywym uśmieszku. Wychodziło na to, że Antoinette niezbyt się tym interesowała. Może myślała, że poprzez taką postawę uda jej się zlekceważyć te dźwięki, dzięki czemu te już wkrótce ucichną, a ona sama zostanie z Sają. Wolała jej obecność. Tylko jej obecność. Sądziła, że niepotrzebny im nikt inny. Zwłaszcza jakieś podniecone babsko. Już myślała, że po sprawie. Jak inaczej mogłoby być, skoro głos ucichł? Sądziła, że to koniec tego typu niespodzianek. Zobaczyła jakieś odbicie w jednej ze szklarń. I nagle pojęła. Ktoś ma czelność zabierać dziewczynom prywatność. Antoinette wściekła się, ale nie było tego po niej widać. Przynajmniej na razie. A co będzie potem? Poczekamy, zobaczymy. Tupot stóp. Tak, teraz była więcej niż pewna. - Kto tu do diaska jest?! – krzyknęła najgłośniej jak tylko potrafiła, ale umilkła widząc jakąś odzianą w suknię postać, przebiegającą dość blisko. Antoinette spojrzała na nią, nie wiedząc już, co o tym wszystkim myśleć. Czy to był jakiś zaplanowany zamach? Jeśli tak, ruda pannica z miłą chęcią wyprułaby im flaki (tak, im. Bo za tą postacią kroczyła inna), wycięła serce, wyjęła jelita i zawiązałaby je w kokardkę. Szybko porzuciła tę myśl wiedząc, że teraz priorytetem jej i Saji jest obeznanie się w zaistniałej sytuacji. Teraz było wiadomo, że zostały zauważone. Już wiedziały, kto jest sprawcą tego całego zamieszania. Antoinette przyglądała im się z jeszcze większym zaskoczeniem, niż to było wcześniej. Zaraz... ona ją zna! Tak, bo jak inaczej mogłoby być, skoro zwróciła się do niej po imieniu? Ten głos... skądś go kojarzyła. Przechyliła nieznacznie głowę na bok, i rozpoznała w niej kobietę, którą znała z cyrku. Wytrzeszczyła oczy w wyrazie niedowierzania i szoku. Skąd ona się tu wzięła? W sumie, kobieta mogła zadać to samo pytanie odnośnie Antoinette i Saji. Los często robi nam niespodzianki. Znowu. Znowu wzięło jej się na kłamstwa. Wymyśliła sobie, że ta kobieta jest kimś niebezpiecznym, ale najwyraźniej nie starczyło jej podświadomej wyobraźni, by wymyślić, dlaczego właściwie miałaby się jej obawiać. Po wykreowanej historyjce, otworzyła usta i odpowiedziała. - Do kurwy nędzy, kim ty jesteś? – spojrzała na nią nienawistnym spojrzeniem. - I skąd znasz moje imię, hę? – przyglądała jej się, teraz lepiej widząc rysy jej twarzy. |
| | | Saja Żniwiarz
Liczba postów : 356 Join date : 06/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pią Lut 03, 2017 4:37 pm | |
| Saja doskonale rozpoznawała dźwięki pary, która widocznie dobrze się ze sobą bawiła. Miała cichą nadzieję, że zajmą się na tyle sobą, że nie zauważą jej i Antoinette. Niestety czar tej myśli szybko prysną, niczym bańka mydlana podczas kąpieli. Stanęła przy prawym boku Antoinette i delikatnie kątem oka obserwowała lekko nie trzeźwą kobietę. Wygladała, na chwilę obecną, jak kobieta pracująca w burdelu, ale nie miała zamiaru mówić tego głośno. Jej prawa dłoń spoczywała na rękojeści miecza ukrytego pod płaszczem. Nie miała, jednak zamiaru go użyć. Przysuchiwała się uważnie słową kobiety, z których odrazu można było zrozumieć, że zna dobrze jej towarzyszkę, ale nie to było zaskakujące. Słowa Antoinette kierujące, do tej kobiety były szokiem. Saja nie mogła zrozumieć, jak z tak pięknej buzi mogą wychodzić takie słowa? Czyżby to był zaledwie ułamek jej drugiego odbicia? Nie.. A może jednak? Widocznie teksty tego babska bardzo ją zezłościły. Zresztą zakłóciła nam spacerek więc, czego się mogła innego spodziewać? Nagle przyszło jej na myśl, że może kiedyś tam wzdały się między sobą w mały romansik? Jednak jak szybko, ta myśl się pojawiła, tak też szybko znikneła. Nie... gdzie tam Antoinette chciała by się z nią spotykać? Jakby się zastanowić przez chwilę, to na pierwszy rzut oka, ogłady nie ma żadnej, wstydu raczej też nie, no może, tam trochę ładna jest, ale niczym innym nie grzeszy. Widać, że lubi się zabawić. Szczerze, to nie mój typ. Potwierdziła sama sobie w myślach lekko przy tym kiwając głową. Po tych krótkich wywodach nadal stała spokojnie, lecz tym razem postanowiła się wtrącić w ich rozmowę; - Wybaczy mi Pani,ale nie dosłyszałam Pani godności? ~ Wygląd tej kobiety mówił sam za siebię, a o kulturze już nie było mowy. Skrzywiła lekko swoje czwrwone usta, a urok nocy, przy boku Antoinette po mału zaczął znikać. Nie takie miałam plany, pojawienie się tego babska wszystko mi zepsuło ( pomyślała przez chwilę). - Na imię mi Saja.- Jednak nie podała kobiecie ręki na przywitanie, raczej brzmiało, to bardziej formalnie. Saja nie miała zamiaru poznawać jej bliżej, sam jej widok wystarczająco działał jej na nerwy. Spojrzała kontem oka, aby dojrzeć jej towarzysza, który najwidoczniej stał, gdzieś w tyle i nie miał zamiaru się odezwać. - Może Twój towarzysz, też się przedstawi?- chyba trafił swój na swego zero poszanowania manier |
| | | Ringleader I have no idea what I'm doing here
Liczba postów : 783 Join date : 31/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Nie Lut 05, 2017 7:39 pm | |
| Pijana kobieta wraz ze swoim towarzyszem nie mieli zamiaru się przedstawiać. Znała Antoinette dobrze, na tyle by nie musieć się przedstawiać w pierwszych słowach. I na tyle, aby nie zrażać się po tym, co usłyszała. Wiedziała o jej nałogowym wymyślaniu niestworzonych historii i opowiastek. Tolerowała to, przecież miejsce, z którego się znały było pełne dziwacznych osobliwości, zaczynając od kreowaniu własnej rzeczywistości a na porywaniu niczemu winnych dzieci kończąc. Dlatego nie obruszyła się na pytanie rudzielca, znajdując się już w odległości kroków od nowoprzybyłych kobiet. Jej towarzysz kroczył za nią, oświetlając ich postury i drogę niesioną lampą. W drodze zapinał spodnie. - Daj spokój, wracajmy… - Najwyraźniej nie był zadowolony z całego zajścia. – Pomyliłaś się; nie widzisz, że ona cię nawet nie zna? – marudził, w końcu znajdując się u boku swojej partnerki, gotów pociągnąć ją za ramię i dokończyć swojego dzieła. Powstrzymał dalszy wywód, widząc jej zmarszczone brwi. – Nie będziemy wam przeszkadzać, pani. Nim jednak odejdziemy… Na imię mi Daniel, a to jest… - w końcu zdecydował się spełnić prośbę Saji, kłaniając się lekko, lecz jego dalsze słowa zostały prędko zagłuszone: - Nie, to nasza An! Nasza słodka An… - zaczęła, a jej zamyślony wyraz twarzy przeszedł w łagodny uśmiech. Mogła być pijana, ale z pewnością się nie pomyliła. Znała ją aż za dobrze, co zamierzała wkrótce udowodnić. – Zawsze miała skłonność do zamykania się w swoim małym, wymyślonym świecie, do którego niechętnie wpuszczała innych – zaśmiała się lekko, tłumacząc mężczyźnie. – Zastanawia mnie tylko jedno… - przerwała na moment, wzrok przenosząc ponownie na ciemnowłosą kompankę Antoinette. – Dlaczego nasza słodka Antoinette znajduje się w towarzystwie inkwizytorki…? – uśmiechnęła się złośliwie, wyraźnie niezadowolona z tego faktu. Saja wykonywała swoją pracę w sposób… z braku lepszego określenia, powiedzmy: wydajny. Ceną tego była rozpoznawalność w niemal każdym środowisku. Przy blasku lampy mogły dostrzec wyraźnie poruszenie – to mężczyzna imieniem Daniel ruszył się o krok, wiedząc już, do czego może tu wkrótce dojść. Boże, przecież chciał tylko…! Nie zamierzał wdawać się w walkę, o nie, nie dzisiaj! Złapał swoją kobietę za skraj rozpiętego płaszcza, ciągnąc ostrzegawczo. - Nie chcemy kłopotów. Proszę cię, Marie, chodźmy już… - W tonie jego głosu pojawiły się błagalne nutki. Kobieta pozostawała nieugięta, twardo spoglądając to na jedną, to na drugą z przybyłych, nakręcając się coraz bardziej. - Nie. An musi się nauczyć, że kłamstwa niosą za sobą konsekwencje. Co żeś tym razem nawymyślała, An? Może tym razem zostałaś sławną inkwizytorką na emeryturze? Zaczęłaś się lubować w torturach i zapachu palonego na stosie truchła? Czyżbyś porzuciła już swoje marionetki wraz z cyrkiem? – prychnęła, stopniowo porzucając słodki, rozbawiony ton, ostatnie wyrazy wypowiadając już przez zaciśnięte szczęki. Nie zamierzała ukrywać, że miała to za złe dziewczynie. Towarzystwo należy sobie w końcu dobierać ostrożnie. Saja w myślach wypowiedziała piękne słowa. „Wybaczyłaby jej wszystko, dosłownie wszystko.” Ile zawierały w sobie prawdy? A ile wpływu na nie miała otaczająca je, romantyczna sceneria? Czy „wszystko” zawierało w sobie kontakty z cyrkiem, powszechnie i słusznie kojarzonym z rasą wiedźm, którą Saja poprzysięgała nienawidzić po wsze czasy? Póki co… rozmawiały, choć Marie aż kipiała z nieukrywanej wściekłości, napięta, gotowa by rzucić się komuś do gardła. Awantura, niemająca prawa skończyć się dobrze, wisiała w powietrzu, jednak za pomocą odpowiedniego doboru słów miały okazję wyjść z sytuacji bez większych strat… |
| | | Antoinette Marionetkarz
Liczba postów : 240 Join date : 24/04/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pon Lut 06, 2017 4:57 pm | |
| - Saja, lepiej nie trać sił na przedstawianie się komuś takiemu – lekkim ruchem głowy wskazała w kierunku lekko pijanej kobiety. - Na dodatek nie jest nam potrzebny ktoś jej pokroju – wkrótce potem znowu wzięło się jej na kłamstwa, więc kiedy te nareszcie podświadomie uformowały się w jej umyśle, natychmiast odezwała się ponownie. - Pamiętasz Saja nasze wspólne noce? Spanie i oddawanie się sobie nawzajem w tym samym łóżku? Jak pieściliśmy się subtelnie i z wyczuciem? Pamiętasz to? – spojrzała na inkwizytorkę ze wzrokiem pełnym uczucia i pożądania. Była pewna, że Saja odpowie podobnie, a ruda pannica nawet nie wiedziała, że to kłamstwo. Jedno z wielu, jakie tylko kiedykolwiek uformowały się w jej głowie. - A co ci do tego, puszczalska kobieto? – uśmiechnęła się kącikiem ust – Mogę się zadawać, z kimkolwiek chcę. To lepsze niż oddawać się byle chłoptasiowi, bo jest się szalenie niewyżytym i nie można wytrzymać. – wpadła teraz na iście diabelski pomysł, co powiedzieć. - Wiem, wiem. Dajesz mu dupy bo inaczej nie utrzymasz swojej pracy, co? Ale nie myśl, że to do końca źle. Wiele osób robi podobnie, i to nie ma zawsze wpływu na charakter... więc może jesteś zupełnie inna, niż wyglądasz? – przypominając sobie słowa pijanej postaci, wypowiedziane przed kwestią o towarzystwie pani marionetkarz Antoinette najpierw spojrzała na nią jak na pomyloną jeszcze bardziej, niż to było do tej pory – Halo? Do jakiego znowu świata? Przykro mi, ale najwidoczniej to ty żyjesz w swoim świecie, skoro oskarżasz mnie o takie rzeczy. – westchnęła i kontynuowała – A może to zazdrość? Próbujesz ją zamaskować, obrażając mnie, hę? – tak naprawdę Antoinette nie była zbyt z siebie zadowolona. No bo użyła zbyt wiele słów, i to zabrzmiało pewnie jak jakieś tłumaczenie się. Nie chciała, by to tak wyszło.. A jednak, to całkiem możliwe. A potem? Co sobie pomyślała, jak zareagowała na kolejne słowa pijaczki? - Jakie kłamstwa? Uwierz mi, zajmij się najpierw swoją wadą zanim tę samą wadę zaczniesz błędnie przypisywać innym. – westchnęła głęboko – I wybacz, że powiedziałam, że dajesz dupy, to było takie... nieoczekiwane z mojej strony. – jeżeli kobieta była choć trochę uważna i inteligentna, rozpoznała w tych ostatnich słowach wiele jadu. Jakby były nieszczere, ale w takim razie... po co Antoinette to powiedziała? Dość często trudno było ją rozgryźć. Pomyślała, że na koniec warto dodać coś jeszcze, - Przepraszam, ma pani do nas jakiś szczególny interes? Jeśli tak, to słucham. Możemy wam poświęcić jeszcze chwilę. |
| | | Saja Żniwiarz
Liczba postów : 356 Join date : 06/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Sro Lut 08, 2017 7:19 am | |
| Nie widziała najmniejszego sensu, aby dalej skrywać swoją twarz pod kapturem. Jednym ruchem lewej ręki zdjeła go z głowy, a lekki powiew ciepłego wiatru delikatnie muskał jek czarne włosy. Kobieta w płaszczu, była najwyraźniej bardzo spostrzegawcza i co gorsza usiłowała ją sprowokować. Saja doskonale wyczuła, co kombinuje nie trzeźwa kobieta, albo udawała tylko nie trzeźwą? Musiała przyznać jej jedno, że ma spory tupet, albo pomieszała odwagę z głupota zwracając się w ten sposób w stronę inkwizytora. Czarnowłosa miała spore zasoby cierpliwości i puściła jej zaczepkę mimo uszu, chcąc złagodzić sytuację. Cała ta akcja konspiracja, aż się prosiła, nie dosłownie, kusiła ją, żeby im pokazać swoje prawdziwe oblicze, jednak rozsądek zawsze u niej górował nad siłą. Po chwili odpowiedziała ciepłym głosem bez większego entuzjazmu: - Też mi coś. Wszyscy ludzie w mieście mnie znają, a także po za jego murami. To naprawdę nic wielkiego. Musiałabyś się mnie obawiać wtedy i tylko wtedy gdybyś należała do rasy czarownic, albo koszmarów. To szczerze mówiąc nie byłoby kolorowo, ale chyba nią nie jesteś? - Obserwowała uważnie, każdy najdrobniejszy ruch kobiety, jakby chciała w nich dojrzeć choć cień wątpliwości, że nie jest zwykłym człowiekiem, po chwili wzruszyła z lekka wąskimi ramionami : - Nie rozumiem po co te dokuczliwości z Twojej strony? Nie wiesz, że złość piękności szkodzi? A naprawdę byłoby szkoda, aby na tak pięknej buzi pojawił się zmarszczki.- Przymarszczyła swoje brązowe brwi, ale nadal pozostawała czujna : -Noc jest taka piękna i młoda. Jeśli chcecie, to możecie się do nas przyłączyć? Razem jest weselej i jak Twój przyjaciel nie szukamy zaczepki. - Jednak nawet gdyby się oboje zgodzili jej słowa ciąży w głowie Saji jak kamień uwiązany przy szyi ~A gdyby ona jednak mówiła prawdę? To by oznaczało, że moja droga Antoinette podobnie jak i ona, mogą pochodzić z kręgu wiedźm, a to niestety zmieniłoby cały obrót sprawy. Cyrk jest powszechnie znany z tego, że przyjmuje, do siebie wiedźmy, jednak trudno, to stwierdzić gołym okiem, które z tych osób do nich należy, a które nie. Przywódca cyrku jest na tyle cwany, że przyjmuje, do swoich szeregów normalnych mieszkańców miasta. Podobno z rzadkimi talentami, ale czy to właśnie, nie te tleny są skrywane, pod maską magii czarownic? I czy faktycznie nie są przykrywką normalni ludzi? Których tak naprawdę, tam nie ma? ~ Nagle jak piorun z jasnego nieba strzeliły w nią słowa Antoinette i wybiły ją z taktu myślenia. Jakie noce spędzone razem?. Wpierw myślała, że się przesłyszała, ale nie An ciągła dalej opowiadając kobiecie, jakieś niestworzone rzeczy na ich wspólny temat, które nigdy wcześniej się nie wydarzył. Saja jak nigdy wcześniej po bladła na twarzy, po czym zrobiło się jej trochę słabo, a gwiazdy zaczęły wirować jej przed oczami, nogi miała jak z waty i czuła, że zza chwilę może straci stały grunt pod nogami. Zastanawiała się w duchu, czy to może od piwa w gospodzie? A może słowa Antoinette przyprawiały ją o mdłości? Przypuszczała, że jej towarzyszka czasami, zmyśla różne historyjki, ale żeby, aż tak? Starała się jednak utrzymać dobrą minę do złej gry, to raczej przychodziło jej z łatwością. Utrzymując się na nogach zwróciła się w stronę Antoinette. Robiąc przy tym zdziwioną minę : - Nie mam bladego pojęcia, o czym Ty teraz bredzisz Antoinette? Takie rzeczy nigdy wcześniej, nie miały miejsca między nami? Dopiero ledwo, co Cię poznałam.- Nie miała zamiaru przytakiwać jej na każde kłamstwo jakie sobie wymyśli. Wcześniej chciała być miłą osobą, ale miarka się przebrała. Saja rozmyślała w duchu czy po prostu się nie ulotnić? Od tego dziwnie zakręconego towarzystwa. |
| | | Ringleader I have no idea what I'm doing here
Liczba postów : 783 Join date : 31/01/2017
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Nie Lut 12, 2017 6:46 pm | |
| I tak oto szanse na załagodzenie konfliktu, nim ten rozszalał się na dobre, spełzły na niczym. Kobieta jest istotą mściwą. Marie byłaby skłonna wybaczyć wiele; z przymrużeniem oka nabrałaby się na kolejne kłamstewka Antoinette. Przecież chciała jej wierzyć. Miała do niej słabość, jak do całej cyrkowej rodziny… Jednak ta posunęła się o krok za daleko. Szczerości nigdy nie przyjmowała łatwo. Pomimo rosnącej złości, była skłonna zabawić się jeszcze chwilę. Poczekać na rozwój spraw. Z satysfakcją obserwowała zachodzące pomiędzy nimi zmiany – przyszły tu przecież spokojne, z jednym, prostym pragnieniem: aby spędzić mile noc pod gwieździstym niebem. Stało się inaczej. Pomiędzy nimi, niczym oddzielająca ściana, pojawiło się nieporozumienie. Dystans spowodowany niepewnością. Żadna z nich nie wiedziała, na czym stoi. Czy może zaufać drugiej osobie? Zauroczenie przychodziło łatwo. Myśli pojawiały się same, słowa padały znikąd. Słusznie czy nie, trzeba było wziąć za nie odpowiedzialność. - Tak mi przykro, że zniszczyłam wasze piękne sny, nim w ogóle zdążyły ukształtować się w rzeczywistości – zwróciła się wyjątkowo do Saji. Nie zamierzała ją zaszczycać ani słowem, jednak obecnie, inkwizytorka zdawała się jej rozumieć więcej niż Antoinette. Chwilę napięcia przerwał ściszony męski głos: - Po prostu odejdźmy, każdy w swoją stronę… - usiłował podjąć propozycję Saji, coraz bardziej desperacko, świadom swojej nadchodzącej porażki. To nie miało prawa skończyć się dobrze. Za nic miał już wspólne spędzoną noc. Chciał spokoju, chciał przeżyć. Widział, do czego jest zdolna jego towarzyszka. Jak zwykle myślał nie tą częścią ciała co trzeba, dobierając sobie kobiety na jedną noc. - Kochanie, nie bądź nudny… - zamruczała rozkosznie, obdarzając go zachęcającym uśmiechem. – Los podarował mi okazję do zabawy, a ja… miałaby ją tak łatwo odtrącić? Nie psuj mi zabawy, Damien… - zaświergotała, a jej rozbawiony wyraz twarzy bynajmniej nie zwiastował niczego dobrego. Machnęła niezauważalnie dłonią, zaczynając swoje przedstawienie. - Nazywam się… Daniel… - słowa ledwie przeszły mu przez ściśnięte gardło, czego jego towarzyszka nawet nie skomentowała. W ułamku sekundy wydarzyło się wiele rzeczy. Mężczyzna wydał z siebie zduszony krzyk, ciskając trzymaną lampą naftową pod nogi Antoinette. Zdążył się cofnąć o krok, z przerażeniem obserwując, jak zawarty w niej płyn rozlewa się, natychmiast zajmując ogniem pośród stłuczonych odłamków szkła. – To nie ja! To ona! – wydusił z siebie niejasno, cofając się o kilka dodatkowych kroków. Zgliszcza pod stopami Antoinette płonęły, dziewczyna musiała wykazać się sporym refleksem, aby na dół jej płaszcza nie przeszły płomienie. Mogła się odsunąć albo próbować gasić ogień na okryciu. W każdym z przypadków wzbudziła rozbawienie Marii. - Tańcz, An! Tańcz! – krzyknęła, zanosząc się donośnym śmiechem i odsuwając na bezpieczną odległość. Obdarzyła wzrokiem Saję, dla niej również planując coś znacznie odmiennego niż spokojny wieczór pod gołym niebem. – Zabawmy się! – krzyknęła dalej, odsuwając się w mrok. Jedynie dźwięczący głos mógł zdradzać jej pozycję. Nim przeszła do swojego głównego celu, jakim było uprzykrzenie życia inkwizytorce, postanowiła ukarać Antoinette za niewłaściwy dobór znajomych. Nie zamierzała jej zabijać, o nie! Chciała jej przeprosin, skłonna wybaczyć słowa wypowiedziane w złości, aby mogły wrócić razem do cyrku. Łaskawie nie skomentowała nawet próby ucieczki jej partnera na jedną noc, która - dziwnym trafem - nie skończyła się zbyt dobrze. Mężczyzna po kilku krokach potknął się o wystający korzeń, lądując jak długi w trawie. A one... Po której ze stron staną? Czy Saja będzie skłonna chronić Antoinette po wszystkim co usłyszała? A może zajmie się pijaną kobietą, wyraźnie węsząc w niej coś osobliwego? |
| | | Antoinette Marionetkarz
Liczba postów : 240 Join date : 24/04/2016
| Temat: Re: Smętna szklarnia. Pią Lut 17, 2017 4:01 pm | |
| Była szczęśliwa, upajała się tym szczęściem słysząc, co jej towarzyszka – Saja – mówi do rozpijaczonej kobiety. Dusza pani marionetkarz niemalże unosiła się w tym błogim doznaniu. Szkoda tylko, że nie wiedziała, o czym Saja myślała. To znaczy, zastanawiała się nie tyle kim jest pijana kobiecina, co tak samo myślała o samej Antoinette. A Antoinette? Nawet do głowy jej nie wpadło, że ktoś może ją o coś takiego posądzić. Sądziła, że inkwizytorka lubi ją i że będzie lubić już na zawsze. Gdyby było inaczej, Antoinette z pewnością szczerze by się zdziwiła. Na dodatek dość mocno. W końcu wiemy, za jaką we własnych oczach uchodziła, nie? Wszystko było dobrze, do czasu, aż ruda pannica zauważyła że coś się dzieje z Sają. Antoinette odwróciła się automatycznie całkowicie w jej kierunku i już miała się spytać, jak się czuje, a tu nagle prawie mdląca pannica odezwała się jako pierwsza. Gdy skończyła, panna Apsley spojrzała na nią jak na wariatkę. Czyżby zapomniała? Do jasnej ciasnej, o co chodzi? A może... nie chce przyznać się przed pijaną kobietą i jej towarzyszem o ich nocnych przygodach? Tak właśnie myślała Antoinette. Antoinette, która nawet nie pomyślała że to wszystko istnieje jedynie w jej spaczonym chorobą umyśle. - Nie pamiętasz? Naprawdę? – westchnęła z czymś w rodzaju mieszanki smutku i zdenerwowania, malującej się na jej twarzy. - A to szk... – nie zdążyła dokończyć. Nie wiadomo z jakiej racji, ale podświadomie czuła, że to dobrze. Ale... dlaczego? Oto jest pytanie. Na które nie potrafiła odpowiedzieć, zwłaszcza że nawet nie zadała sobie tyle trudu, by je sobie zadać. "To nie ja! To ona!" - usłyszała, zanim zorientowała się w zaistniałej sytuacji. Ogień. Dopiero teraz poczuła jego temperaturę u swoich stóp. Spojrzała tam i rzeczywiście, widziała płomienie. Zrozumiała, w jakiej sytuacji się znalazła oraz poczuła, jak bardzo gorący jest ten ogień dopiero po paru chwilach. Tak jakby miała opóźniony zapłon. Chociaż wiadomo, że nie zawsze mogła się nim pochwalić. To osoba bystra, chociaż w swoim mniemaniu uchodziła za jeszcze mądrzejszą, niż jest w rzeczywistości. Ale udało jej się nieco zadeptać płomienie i momentalnie usunąć się w bok, zanim jej odzienie zakosztowało ognia. Skakała, deptała i tak dalej. Byle tylko pozbyć się płomieni. Dopiero, gdy usłyszała kolejne słowa pijanej kobiety, Antoinette zrozumiała. Że to jej sprawka. Wykonywała ruchy, które istotnie wyglądały na taniec. Panienka Apsley "tańczyła", zaciskając palce dłoni na sukni, by ta znajdowała się nieco wyżej i tym samym chroniła tkaninę przed dodatkowymi płonieniami, których mogła nie zauważyć. W końcu, po ciężkich zmaganiach z ogniem Antoinette udało się zwyciężyć w walce z żywiołem. Z cwanym uśmieszkiem powoli podniosła głowę i spojrzała na winowajczynię. - Czyś ty zgłupiała do reszty? – jej głos, początkowo normalny, zaczynał powoli przemieniać się w krzyk. Ale nie od razu, a ot, stopniowo. - Jak rajcują cię takie zabawy, to weź ze podpalaj swojego kochanka. Albo nawet cyrk, jeśli cię to podnieci do tego stopnia, że będziesz mieć erekcję. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Smętna szklarnia. | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|