|
|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Posiadłość Cavendisha Wto Mar 15, 2016 12:04 pm | |
| First topic message reminder :
Z oddali widać ogromnych rozmiarów rezydencję, otoczoną zielonymi terenami, rozległym parkiem, fontanną, a nawet i skrawkiem lasu. Zdawać by się mogło, że we wnętrzu zastanie się pełnię życia, całą rodzinę, zapewne wielopokoleniową, krzątającą się, podającą do stołu służbę, sprzątające pokojówki, czy też dziesiątki gości co wieczór. Przechodząc przez próg posiadłości, dopadnie nas prędzej porażające rozczarowanie. Wewnątrz nie zastaniemy nikogo, większość ścian jest pozbawiona ozdób, meble często stoją nie na swoich miejscach, a niektóre pokoje są ciągle puste. W posiadłości mieszka bowiem zaledwie jedna osoba i niemożliwością byłoby zajęcie przez nią wszystkich pomieszczeń, nawet gdyby nie pracowała przez znaczną większość dnia. Oznak, że ktoś w ogóle urzęduje w owym miejscu jest naprawdę niewiele, bo pierwsze wrażenie wskazuje na grube warstwy kurzu, głuchą ciszę (nie licząc tykania ściennego zegara) i przytłaczającą pustkę. Dopiero, gdy odnajdzie się pokój należący do Lynna, odkryć można pierwsze oznaki życia. Sypialnie połączył on z pracownią, jednak panuje tam względny porządek, co służy zwyczajnej praktyczności, a nie chęci zaimponowania gościom, bo ci niemal nigdy nie przekraczają progu jego domostwa. |
| | |
Autor | Wiadomość |
---|
Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Gru 24, 2017 12:35 am | |
| Tutaj sobie pochodziła, zaraz pomogła rozpalić ogień, aż w końcu siedziała przed kominkiem. Jak się czuła? Wspaniale! Tyle się wydarzyło i ma okazję ponownie być obok Lynna. Jak tu powstrzymać tą wewnętrzną radość i szeroki uśmiech? Nie da się! Na chwilę jednak, uśmiech znikł. - Przykro mi. Uwielbiałam ją! Była tak miła, nawet moja mama ją chwaliła. Nieczęsto się jej to zdarzało, uwierz. Mocy? Zawsze używam przy wszystkich! Żartuję. Nic mi się nie stanie. Jestem, jak karaluch. Przetrwam wszystko! Co do chustki, nie jest mi potrzebna nowa. To ta stara przyprowadziła mnie do ciebie. Nie wolno jej wyrzucać. To nie-mo-żli-we. Schowała skarb i wpatrywała się dalej w niego. Miała tyle opowieści, a nie wiedziała na którą się zdecydować. Z pewnych rozmyślań wyrwały ją słowa mężczyzny. - Tak! Nigdy nie wyjdę za mąż, bo nikt nie chciałby takiej wariatki. Sprawiłabym temu komuś o wiele więcej kłopotów, niż by się spodziewał. Czyżbym była chodzącym pechem? Pewnie tak. Nie ma co uprzykrzać komuś życia. Umrę samotnie, wraz z ową chustką. Już powinnam i tak umrzeć dawno! Em... Czuję, że się cicho naśmiewasz i w pewien sposób mi ubliżasz, ale o dziwo umiem się ubrać. Obowiązki i praca? Pracuje w sklepie z ziołami z moją przyjaciółką Remilią. Co prawda, dalej się uczę. Większość czasu poświęciłam tylko na rośliny trujące, więc mam zaległości w normalnych i leczniczych. Moim zadaniem jest zazwyczaj odnajdywanie składników do różnych wytworów. Remilia mi je rysuje. Jest ciężko... Westchnęła głęboko. Strzeżcie się wszyscy, którzy dostajecie rysunki od blondynki. Nic się nie da wyczytać. Nic. Czasem pół dnia schodziło na samej próbie odczytania, czego dokładnie potrzebuje dziewczyna. - Mogę sobie robić wolne kiedy chce~! Powiedziała beztrosko, choć pewnie Rem nie byłaby zachwycona. Zaraz wszedł temat wina i poleciało. Nim zdążył dokończyć, Col nadstawiała już kieliszki. - Herbatą nie pogardzę, ale jeśli ktoś chce mi dać alkohol... Jak można zaprzeczyć! Lej, lej, lej, lej. Oczywiście, że się nie zmieni. Będziesz miał mnie na głowie bardzo często. Mam już w planach kolejne wyjście w ramach przygody! Tęskniłeś za tym! Musiałeś. Ryzyko, ciemny las... Wszystko przed nami! W sumie, to zrozumiałe. Według mnie też za bardzo urosłeś. Trzeba było poczekać. Ale, ale... Opowiadaj! To ja mam słuchać. Nie na odwrót. Usiadła wygodniej, a gdy napełnił kieliszki podała mu jeden. Pierwszy łyk był wspaniały i kolejne też. Szkoda, że tak szybko się kończyło. Musiała prosić o kolejną dolewkę po jakimś czasie. Tyle starczyło, by zaczęło się przedstawienie. Zdjęła płaszcz, kładąc go gdzieś tam obok. Przysunęła się do Lynna i położyła mu głowę na ramieniu. Ot, tak. Bez żadnego słowa. Odezwała się jednak cicho po chwili. - Jestem taka szczęśliwa. Nic ci nie jest. Cierpiałeś wiem. A oni nie dali mi nawet napisać głupiego listu...! Powtarzali jak najęci ciągle, że zapomniał, że nie powinnam wtrącać się w czyjeś życie, że jestem martwa, martwi nie piszą listów, nie psuj mu życia, nie wypada, daj sobie spokój! Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo mnie to bolało. Ciągle sobie mówiłam, że nie mogłeś od tak uznać mnie za martwą. Nie mogła to być prawda. Z czasem, zrozumiałam, iż to jednak możliwe. Żyjesz sobie tam gdzieś... Poznałeś kogoś, kochałeś ją i to wszystko prysło. Aż mi źle na sercu, gdy o tym pomyślę. Hmm, pewnie byłabym zazdrosna, ale cieszyłabym się i trzymała kciuki do samego końca! Hah, nadal jestem! Spędziła z tobą tyle czasu, miała okazję... Zazdroszczę jej. Była tak mocno przez ciebie kochana. Da się z łatwością to zauważyć. Szczęściara z niej, dlatego boli mnie to, że odeszła tak szybko. Gdybym mogła ją wrócić do życia oddając w zamian swoje... zrobiłabym to. Bez żadnego sprzeciwu! Od tak! Albo, albo... posiadać moc wskrzeszania umarłych! Z jednej strony przydatne, z drugiej straszne. Hm, hm! Zakończyła monolog, podniosła się z ramienia Lynna i ponownie wzięła łyk wina. Było już ciepło! Pewnie alkohol i kominek ją rozgrzał. W pewnym momencie, przestraszyła się swoich włosów. No tak! One były tak długie. Zaśmiała się pod nosem i przeniosła wzrok na mężczyznę. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Gru 25, 2017 1:36 am | |
| Z przerażeniem obserwował, z jaką prędkością ubywa wino w rękach Colette. Normalnie cudotwórczyni! Wysyłała alkohol w eter w ciągu chwil! Jak na co dzień nie miałby z tym najmniejszych problemów, tak Col nieustannie pozostawała dla niego dziewczynką z czasów jego dzieciństwa. A spoglądając na taką, pochłaniającą wino w zastraszającym tempie, czuł, łagodnie powiedziawszy, niepokój. Aby jej nie urazić, spróbował nakłonić ją do zwolnienia w nieco okrężny sposób. - Colette, szkoda tej marki na pośpiech! Słyszałaś kiedyś o delektowaniu się? - zapytał z udawanym oburzeniem, ponosząc swój kieliszek wypełniony do odpowiedniej wysokości. - Pośpiech jest grzechem dla winogron, które dojrzewały dla ciebie w gorącej Toskanii. Spójrz na rocznik. To były złote zbiory, a ciebie nie było jeszcze w planach... - uśmiechnął się, wykonując w głowie szybkie kalkulacje. Cóż, na temat mógłby gadać i gadać. Nim się spostrzegł, rozkręcił się na dobre. - Twój węch działa dobrze? Nim zakręcisz kieliszkiem, premier nez, pierwszy z... - mówiąc, zerkał na nią przez szkło, pokazując, jak powinna postępować. Skończyło się to tym, że zaczął kaszleć, a jego oczy zaszły łzami. - Nieważne. Czuję tylko kurz - poinformował ją, odstawiając kieliszek na dywan za zwierzęcą skórą. Wykłady o degustacji wina zdecydowanie zakończyły się porażką. Może w innym świecie, w innym życiu się im powiedzie... Zerknął na nią z lekkim rozbawieniem, gdy podjęła swój ledwie zrozumiały mu monolog. Pojął pointę i to sprawiło, że bez wątpienia odpowiedział: - Nie mów tak. Jesteś młoda, piękna. Wszystko przed tobą. Choć, owszem, istnieją kwestie, nad którymi, przynajmniej moim zdaniem, powinnaś popracować - wypowiedź zaczął w pogodnym tonie, jednak z czasem jego głos tracił na pewności. Doprawdy, nie chciał urządzić jej powtórki z cmentarza. Już wtedy powiedział o słowo zbyt wiele. Ze spokojem zaakceptował jej zbliżenie, opierając plecy na boku wersalki, aby głowa dziewczyny mogła odnaleźć stabilną podporę na jego ramieniu. Uśmiechnął się niezauważalnie, a dłoń Lynna drgnęła, by ułożyć się na włosach Colette. Dopiero jej monolog sprawił, że wyraźnie stracił rezon, nie wiedząc nawet jak jej odpowiedzieć. - Colette... - zaczął niepewnie. - Nie zrozumiałem ani słowa. Wolniej. Składniej. Trzymaj się jednego wątku, nim zasypiesz mnie tysiącem kolejnych, proszę - spojrzał na nią niepewnie. - Jakim sposobem nie mogłaś wysłać ani jednego listu? Koperty z jednym, marnym słowem „żyję!”? - pytał, a w jego głosie zadźwięczał szczery wyrzut, którego nie miał najmniejszego zamiaru jej okazywać. - Przepraszam. To z pewnością nie było dla ciebie proste... Przeniósł wzrok na płoniący ognień, czując jak jego kończyny rozgrzewają się, a stwardniałe od mrozu palce jakby odtajały. Przyjemne uczucie. Upił nagrzanego od kominka wina, w końcu podejmując się tematu, który był dla niego największą niewiadomą: - Jak udało ci się wtedy przeżyć? Byłem tam po wszystkim. Widziałem do czego doszło... Mieli zacząć od początku. Początek ich rozłącznej historii sięgał właśnie w tym punkcie. Od śmierci Colette. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Gru 25, 2017 5:08 pm | |
| I zeszli na ten temat. Temat, którego wolałaby nie ruszać. Tak bardzo uciekała od niego, choć z drugiej strony wiedziała, iż to nastąpi. Odsunęła się od Lynna i to znacznie, po czym oparła o sofę i westchnęła. Alkohol zdążył już zadziałać, lecz w tym przypadku nie było mowy o szaleństwach. Nie. Nie tym razem. - Wybacz mi za moje zachowanie na cmentarzu. Mówię w tej chwili poważnie i choć moje słowa mogą dalej brzmieć, jak słowa wypowiadane przez dziecko, to... Nie powinnam ci przeszkadzać w tamtej chwili. Nie powinnam się wtrącać w twoją "rozmowę". Wstyd mi. I to bardzo. Gardzę sobą za to, jak i za wiele innych rzeczy. Czasem mówię, aby mówić. Doskonale zdaje sobie sprawę ze swych słów. To nie tak, że jestem nieświadoma tego co wypowiadam. Nie mogę tego powstrzymać. To silniejsze ode mnie Krótko i ponuro zaśmiała się pod nosem. Rzeczywiście jest szalona i pomylona? Stara się nie brać takich odzywek do siebie, ale wychodzi na to, że wszystko jest prawdą. Może niepotrzebnie z tym walczy. Powinna się pogodzić z tym losem i zrobić to co trzeba. Paskudne uczucie pożera ją od środka, po każdym głupim i niewłaściwym zachowaniu. Czy było jakieś lekarstwo na tą przypadłość? Raczej nie. Nie ma co się oszukiwać. Po chwili przerwy, leciała dalej. Chciała mu powiedzieć o wszystkim, chociaż to tak bardzo... boli? Wpatrywała się w pusty kieliszek i okręcała go palcami. - Sama nie wiem. Zachciało mi się wtedy wyjść na spacer. Najgorsza decyzja w najgorszym momencie. Potem było już za późno... Zaczęła się rzeź, a ja tylko mogłam się przyglądać z krzaków. Hah, może odpuszczę sobie szczegóły widoku. Zazdroszczę zmarłym. Nic nie czują, nie borykają się z trudnymi myślami, które powracają, niczym niechciany koszmar. Bo, jak pewnie sam wiesz... Nie można uciec od myśli i wspomnień. Zawsze wrócą. Powoli cię niszczą. Odparła nie odwracając wzroku od kieliszka. Czy w ogóle jest sens opowiadania mu tego? Jakiś pewnie tak. Skoro chce słuchać, to nie ma powodu do hamowania się. Z chęcią wróciłaby do dawnych lat, gdzie zabawa to wszystko co było ważne. Przygody. Odkrywanie tego okrutnego świata. - Chyba wino w tych zakurzonych kieliszkach weszło za mocno. Po czym tak wnioskuje? Mam ochotę powiedzieć ci wszystko co czuję, a nie jest to dość przyjemne dla ucha. Pewnie tak, jak moja cholerna gadatliwość o niczym. Do rzeczy... Znalazł mnie stary znajomy matki, a byłam w złym stanie. Przesiedziałam trochę z trupami pod moim domem. Zjawił się wraz z Remilią, gdy kompletnie straciłam nadzieję na cokolwiek. Nie mogłam się odezwać przez jakiś czas. Potem wszystko poszło z górki, mieszkałyśmy u niego, życie się tak toczyło, aż w obawie przed Inkwizycją musieliśmy się wynieść z miasta. Powiedział, iż musi pozałatwiać pełno spraw, więc same musimy zamieszkać w Wishtown. Czy to nie ironia? Uciekałyśmy przed nimi, a aktualnie jesteśmy pod ich nosem. Z deszczu, pod rynnę. Nie do, kurwa, wiary... Zamilkła na chwilę i ścisnęła naczynie. Nie może przestać się nadziwić, jak bardzo poległy. Mówiła od początku, że to nie najlepszy pomysł żyć sobie pod samą Inkwizycją. Nikt nie chciał jej słuchać. Teraz wystarczy jeden zły ruch i bum. Płoną na stosie. Przeniosła spojrzenie na ogień w kominku, a na twarzy nie było nawet cienia uśmiechu. Więc do tego wszystko prowadzi? Czy jest jakakolwiek nadzieja na zmianę? Wszystko jest możliwe, ale czy na pewno... - Nie mówiłam tego nikomu, lecz czasem nachodzą mnie myśli samobójcze. Czuję całą tą nienawiść zmarłych z miasteczka do mnie i dochodzę do wniosku, że też powinnam zginąć. Zawiniłam. Nie pomogłam im, a na pewno było jakieś wyjście. Po prostu, nie byłam w stanie pobiec w tamtą stronę. Nienawidzę się. Łatwo zmylić innych. Wystarczy, że będziesz wesoły. Problem w tym, że... wcale nie chcę ich mylić. Chciałabym, aby zobaczyli, jak bardzo cierpię w środku. Jednak, wtedy większość by się odwróciła. Każdy ma swoje problemy, nie wolno obarczać innych swoimi. Lepiej ich wysłuchać, niż trudzić się z powiedzeniem o sobie. I tak nie zrozumieją. Czuję się uwięziona? Postawiła kieliszek na ziemi, ale do góry nogami. Był pusty, więc nic się nie wylało. Posunęła go tak, iż stał między nimi. Mimo wszystko, nie zamierzała patrzeć na Lynna. Wodziła wzrokiem po szklanym tworze, aż położyła głowę na sofie z tyłu i teraz miała pełny widok na sufit. - To tak, jakbym siedziała w klatce. Możemy to porównać do tego kieliszka. Nigdzie nie ma wyjścia. Mimo że, poznaje różne osoby i dokładnie je widzę, to nie mogę opuścić wnętrza. Duszę się i to wszystko w środku odbiera mi życie, lecz staram się walczyć. Podziwiam świat. Próbuje dostrzegać każdą pozytywną w nim rzecz, kocham go, a i tak ląduje w ciemności. I tak myślę o śmierci. Czasem zatrzymuje się przed siedzibą Inkwizycji i biję się z myślami, czy może teraz zacząć krzyczeć, iż jestem wiedźmą? Używać mocy? A potem odchodzę. Trochę się boję. Nie wiem, czy chciałabym umrzeć. Powinnam to zrobić. Świat mnie nienawidzi, pomimo mej wielkiej miłości. Czy nienawidzę tych, którzy wymordowali miasteczko? Nie. Sami nie wiedzą, jak wielką krzywdzę wyrządzają innym. Więc, jeśli w końcu się zdecyduje odejść... Wolałabym, aby ciebie i Remilii nie było w pobliżu. I byłabym wdzięczna, gdybyś jej tego wszystkiego nie powtórzył. Przeznaczone słowa, tylko dla twoich uszu. Zamknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści, wbijając tym samym paznokcie w skórę. Nienawidzi tych rozmów. O wiele łatwiej, kryć się pod postacią osoby szalonej, jak to mawiają o niej inni. Może to ten czas, gdy trzeba zejść ze sceny? I tak ociąga się trochę z tym końcem, ale pożyła trochę. W końcu, dwadzieścia trzy lata. Codzienne budzenie się z ciążącą coraz bardziej winą, zdecydowanie przeszkadza w funkcjonowaniu. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Gru 25, 2017 9:47 pm | |
| Całe ich spotkanie było na tyle absurdalne, aż miał nieprzerwane wrażenie, że jeśli straci ją z oczu i będzie szukał ponownie, wszystko okaże się podłym snem, a on pozostanie samotny pośród odrapanych ścian własnego pozbawionego życia domu. Dlatego też nie odrywał od niej wzroku, chcąc zakończyć ten sen możliwie najpóźniej, jak było to możliwe. Wraz z jej słowami wracały wspomnienia; przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, jej dziwaczne nawyki i niekończące się gadulstwo. Oparł się o przeciwległy brzeg sofy, teraz mogąc na nią spoglądać bez przeszkód. Nim rozkręciła się na dobre, zapętlając we własnych wyrzutach sumienia, usiłował jej przerwać. - Jestem wdzięczny, że wtedy do mnie podeszłaś. Inaczej nieświadomie mijalibyśmy się kolejne lata w tym przeklętym miasteczku... Czy ty...? Czy ty poznałaś mnie wtedy? - zapytał, zaraz jednak kręcąc głową z zaprzeczeniu. - Nie, to niemożliwe, prawda? Za wiele lat już minęło - dodał, nie dzieląc się z nią pierwszym wrażeniem, jakie poczuł spoglądając w jej znajome oczy. Gdyby nie ono, o dalszej rozmowie nie byłoby mowy. Dalszą część wyznań Colette wysłuchiwał w milczeniu, nie śmiejąc przerwać jej chociażby najcichszym westchnieniem. Wiedział, że takie opowieści nie przychodzą łatwo, więc tym razem przymknął się, aż nabrał pewności o wypowiedzeniu przez Col ostatniego słowa. Popijał wino, układając sobie w głowę historię dziewczyny, lecz było do dla niego swoistą torturą, gdy wyobrażał sobie przez co musiała ona przejść. Nikt na świecie nie zasłużył na taki los. - Nie musisz się powstrzymywać. Nie będę cię oceniał. Jestem tu po to, aby cie wysłuchać... - powiedział zachęcającym tonem, pochylając się lekko nad dziewczyną. - Pewnego dnia chcę poznać Remilię. Czuję, że muszę jej podziękować za opiekę nad tobą... Może to nie taki głupi pomysł? Jak to się mówi, najciemniej pod latarnią... Będę dobrej myśli - poinformował ją, wzrok przenosząc na pusty kieliszek, ustawiony do góry nogami. Początkowo wziął go jako dość obrazowe zapewnienie, że jej już wystarczy wina... Najbardziej uderzyła go wiadomość o chęci targnięcia się na własne życia. Czy mógłby ją rozumieć lepiej? Normalny człowiek zaoferowałby jej pomoc. Wsparcie, stanie za nią w każdej sytuacji. Colette miała doprawdy ogromnego pecha, że trafiła akurat na Lynna. - Posłuchaj... - zaczął powoli, zbierając myśli. - Dobrowolne oddanie się Inkwizycji to najgorsze co mogłabyś uczynić. Wiem, co mówię, jeśli dobrze pamiętasz... - urwał, lecz nie zdradzał jej wszystkiego. Gdy widzieli się ostatnim razem dopiero szkolił się na inkwizytora. Sporo się zmieniło, doprawdy. - Są przyjemniejsze sposoby na popełnienie samobójstwa. Niepoprzedzone torturami. Czy wyobrażasz sobie śmierć w płomieniu? Widziałaś publiczne egzekucje, prawda? Musiałabyś być szczęściarą, gdyby los jakimś trafem oszczędził ci tego widoku, skoro już mieszkasz tutaj... - westchnął, napełniając sobie kieliszek i zerkając na nią wyczekująco. - Rozumiem cię, Colette. Rozumiem cię doskonale. Samobójstwo jest samolubną decyzją... i bardzo dobrze. Nikomu nic do tego. Nie potrafię w tej chwili prawić ci komunałów; usiłować cię powstrzymać, ukazać jakie to życie jest w rzeczywistości dla nas łaskawe. Bo tak nie jest, co już zdążyłaś poznać... - mruknął, zbliżając się do niej, pochylając lekko, spoglądając z dołu, wyraźnie chcąc załapać kontakt wzrokowy. - W jednym się tylko mylisz. Wtedy... nie mogłaś niczego uczynić. Gdybyś pobiegła do rodziców, skończyłabyś tak jak oni. Twoja śmierć niczego by nie zmieniła. Może... dana jest ci jeszcze większa rola na tym świecie? A może los prowadził cię wprost w moje ręce, abyś dokończyła żywota u mojego boku? - zastanowił się na głos, bynajmniej nie oferując jej wspólnego życia, a coś zgoła odmiennego. - Podzielałem... A może wciąż podzielam twoje myśli. Jednak tylko raz zebrałem się na odwagę. Nigdy nie byłem niczego tak pewny. A los ponownie wyśmiał moje plany, dając mi, jak na złość, kolejną szansę - mówił niejasno, po raz pierwszy zwierzając się ze swojej największej porażki. - Innego razu, nie tak dawno temu... Wpadłem w niemałe tarapaty. Wtedy przytrafiło mi się to - wskazał ręką na zabandażowane oko, na które już nic nie widział. - Byłem pewny, że zginę. Naprawdę, myślałem, że to koniec. Nareszcie, upragniony koniec. I wiesz, o czym pomyślałem następnie? Że wcale nie chcę umierać. Jeszcze nie. Nie byłem gotowy. Sam tego nie rozumiał. I nie prosił o wytłumaczenie, w tym zachowaniu nie było logiki. Westchnął ciężko, zmierzając do sedna: - Colette... Czy myślisz, że doznałaś w życiu wszystkiego, czego pragnęłaś? Czy byłabyś gotowa w każdej chwili umrzeć? - pytał, a serce biło mu mocno. Sprawa robiła się poważna. Chciał dopuścić się grzechu, najgorszego z możliwych. Obdarzył ją twardym spojrzeniem. - Czy otrucie jest bolesne? - zapytał, przywołując szczegół, jaki zdradziła mu o swoim życiu wcześniej. - Jeśli chcesz... możemy to zrobić razem - wypowiedział, sam nie wierząc we własne słowa. Niezwykle zobowiązująca propozycja. Zdecydowanie nie taką obdarza się starych znajomych po latach rozłąki. Ale ona... miał wrażenie, że jest podobna. Rozumiała go. Poddając się temu razem, nie mieliby odwrotu. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Gru 25, 2017 11:42 pm | |
| Miała po kolei skomentować każdą z jego wypowiedzi, ale koniec ją zaskoczył. Na tyle, że podniosła powieki i odwróciła głowę w bok. Musiała go dokładnie widzieć, bo takiej propozycji się nie spodziewała. - Oh? Bardzo kusząca opcja. Jednak, chyba miałabym jeszcze większe piekło po drugiej stronie od twojej narzeczonej. Doskonale wiem, jak już podpadłam na tym cmentarzu. Nie chcę tego pogłębiać, poza tym... Uniosła dłoń i przyłożyła do jego klatki piersiowej. Ciężko było wyczuć bicie serca, gdy było tak zasłonięte. Więc, wsunęła dłoń pod kamizelkę i wtedy poczuła to przyjemne uderzanie. - Nie chcę by przestało bić. Zdecydowanie, nie może. Spełnisz moje samolubne życzenie? Nie umieraj. Wiem, jak jest ci źle. Czuję to samo. Sam widzisz. I chociaż nie znałam twojej ukochanej, to myślę, że też nie byłaby zadowolona z takiego obrotu spraw. Żyj. Pewnie, życie nigdy nie będzie usłane różami. Jednak, czemu by nie stawać na przeciw każdemu dniu? Brak sił, ktoś by powiedział. Słyszałam coś o niebezpiecznym osobniku w twoim domu i wnioskuje, iż jest to ważna dla ciebie osoba. Nawet niebezpieczna. Skoro niebezpieczna, to pewnie trzeba mieć na nią oko. Odparła z delikatnym uśmiechem, przymykając powieki. Czemu w takim razie, ona nie mogła się do tego zastosować? Mówi o tym Lynnowi, a sama ma taki problem. Chyba nie wypada... Jednak, tak bardzo nie chciałaby jego śmierci. Nie zasługuje na nią. Jest dla niego szansa i to duża. To Col jest na przegranej pozycji. - Właśnie, o to zapomniałam zapytać. Oko. Całe szczęście, że tylko oko. Nie pakuj się w tak niebezpieczne sytuacje, bo przebijesz mnie w byciu nieodpowiedzialnym. A nie... Już to zrobiłeś, głuptasie. Odebrałeś mi tytuł. Czy cię poznałam? Jasne, że tak. W tym idiotycznym cylindrze wyróżniałeś się jeszcze bardziej. Proszę, nie noś go. Rzekła śmiejąc się cicho. Zamyśliła się na moment. Tak naprawdę, ciężko było powiedzieć, czy go poznała po wyglądzie. Raczej, kierowała nią intuicja. Kulawa. Najwidoczniej, nie myliła się. Bicie serca Lynna było tak uspokajające, iż dopiero teraz się zorientowała i zabrała rękę. Czuła, że jest czerwona na policzkach, przez to wino. - Gotowa na śmierć w każdej chwili... Za kogoś? Owszem. Jeśli chodzi o mnie, nie wiem. Widziałam publiczne egzekucje, nie ominęła mnie ta wątpliwa przyjemność. Co do twojej drugiej szansy. Coś w tym jest, może to znak, że nie możesz od tak odejść z tego świata. Zobacz, gdybyś to zrobił, nie spotkalibyśmy się. Nie narobiłabym swoimi głupimi słowami i czynami, tego wszystkiego na cmentarzu. Nic się nie dzieje przez przypadek. Mam. Pomyśl sobie o spotkaniu mnie, jak o kolejnym powodzie do walki w tym życiu. Wiem, nie jestem nikim ważnym. Jednak, spójrz na to z tej strony. Mówiła spokojnie, starając się wygodniej usadzić. Zostało tak, jak było. Wyprostowała tylko nogi. Było cudnie, gdy to zrobiła. Stare kości i stawy, nie dają już rady. Kiedyś mogła zrobić przewrót, dziś pewnie pękłby jej kręgosłup. Bóle pleców, to nie powód do żartów. Dalej miała głowę skierowaną w jego stronę i obserwowała uważnie twarz mężczyzny. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Gru 26, 2017 3:07 am | |
| Uniósł wysoko brwi, gdy przyłożyła dłoń do jego ciała, nie rozumiejąc jeszcze, co ma na myśli. Wkrótce roześmiał się z jej rozczulającego gestu, ujmując dłoń Colette i nieznacznie przesuwając ją w stronę zewnętrznej kieszeni swojej kamizelki, tuż w okolicach klatki piersiowej. Zanurzył wspólnie ich dłonie, zaraz wyciągając z materiału srebrny zegarek. - Bije? Jesteś pewna? Czy może już tylko tyka? Życie to zbyt poważne określenie dla egzystencji, jaką prowadzę. Nie czuję już zbyt wiele - odparł, puszczając dłoń dziewczyny i odstawiając zegarek kieszonkowy o wdzięcznym imieniu na swoje miejsce. - Masz piękne wyobrażenia, Colette. Nazwij mnie jak chcesz, ale uważam, że wszystko co najlepsze zostawiłem już daleko za sobą. Nasze kolorowe dzieciństwo. Matkę, będącą dla mnie największą podporą i inspiracją. Przyjaciół, za których niegdyś byłem skłonny oddać życie. Aż w końcu kobietę, dla której straciłem głowę... - westchnął, uśmiechając się z uwielbieniem. Był dumny ze swojej przeszłości. Przeżył tak wiele... Na nic lepszego nie mógł już liczyć. - Jeśli się zdecydujesz, moja propozycja będzie wciąż aktualna. Chyba nie mógłbym marzyć teraz o piękniejszej śmierci... - niemal rozmarzył się, wyobrażając sobie, jaką ścieżkę samobójstwa wybiorą. Skoro Colette znała się na truciznach, grzechem byłoby zaprzepaścić tę wiedzę! Jednak... Gorąca kąpiel i ostra brzytwa brzmiały tak dobrze, że aż po plecach Lynna przebiegł przyjemny dreszcz. Niemalże poetycko, nieprawdaż? - Niebezpieczny osobnik to nikt inny jak zagubiona na tym świecie, młoda wiedźma, którą przeszło rok temu postanowiłem się zaopiekować. Pewnego chłodnego dnia... na zewnątrz sypało śniegiem, więc postanowiła włamać się do mojego miejsca pracy. Gdy spostrzegła się już, że nie jest sama, ukryła się pod stołem. Wtedy też po raz pierwszy miałem ochotę ją zabić... Brzmi znajomo, prawda? - zreflektował się, jakby nie patrzeć, przytaczając im pierwszą przygodę, gdy razem skończyli w szafie, chowając się przed opętaną staruchą z siekierą. Z nikim wcześniej nie podzielił się tajemnicą Shilvii. Teraz przyszło mu to nad wyraz gładko. Wiedział, że może zaufać Colette jak nikomu innemu. - Wierzę, że poradziłaby sobie teraz, gdyby mnie zabrakło. Jest dobrą dziewczyną. Trochę nieokrzesaną, ale dobrą. I z pewnością miałaby mi niemożliwie za złe moje wcześniejsze słowa. Dlatego, wiesz - to nasza tajemnica! - mrugnął do Colette, uśmiechając się lekko. Mężczyzna podniósł jej kieliszek, w końcu, po przerwie, decydując się wypełnić jego zawartość. Może w końcu smak kurzu zelżał i będą mogli pić trunek tak jak im przystało? Oczywiście, nie potrafił odpuścić wzmianki o cylindrach. Lubił je, nawet jeśli ostatnimi czasy miał najprawdziwszą tendencję do gubienia ich. - Colette! To uniwersalna moda! Nie wyobrażam sobie życia bez cylindrów! Za to ty, znawczyni... Powinnaś nosić skromniejsze sukienki! - wykrzyknął, celując w nią palcem w oskarżycielskim geście. Po tym podał jej wino, sam ujmując swój kieliszek w dłoń. - Przyniosłem ze sobą karton ze starociami... - poinformował ją, wzrok przenosząc na niski stolik, na którym znajdował się karton ze wspomnianą zawartością. - W tym z listami od ciebie. Chcesz przeczytać? Sam jestem niezmiernie ciekaw, jakie problemy nosiliśmy wtedy... - zastanowił się, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Najprostszą droga będzie sięgnięcie do papierzysk i poznanie prawdy. Przesunął karton na ziemię, wzbijając wokół nich kolejną porcję kurzu. Cóż, jakby im tego dziś brakowało. Colette już na samym wierzchu mogła dostrzec kopertę z własnym pismem, potwierdzającym, że Lynn nie kłamał - skrupulatnie kolekcjonował każdy z otrzymanych od niej listów. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Gru 26, 2017 4:53 pm | |
| Wewnątrz śmiała się tak bardzo, ale nie z jakiegokolwiek zachowania Lynna czy słów. Doszło do niej, że coś musiało pójść nie tak, skoro faceci chcą popełnić z nią samobójstwo, niż żyć. To moment w którym człowiek uświadamia sobie, że zdecydowanie, jego życie skierowało się nie w tą stronę, co trzeba. Powinna czuć się urażona? Sama nie wie! - Lynn, myślę że jest dla ciebie szansa, to ja powinnam się obawiać o siebie. O nie, nie, skoro masz odchodzić, to tylko ze mną! Także, obie... Ekhem, daj mi słowo. Szczere słowo, żadnych kłamstw. Odejdziemy z tego świata razem. Nie jestem duchem. Siedzę tu. Jeśli chcesz, mogę to jakoś udowodnić. Powiedziała pewnym głosem, zerkając na niego kątem oka. Podniosła się do pozycji siedzącej, choć leżenie głową na sofie było przyjemne. Więc, to było owy niebezpieczny typ. Wiedźma którą się opiekował. Przeszło jej przez myśl, iż będzie musiała ją poznać. Jednak na trzeźwo, nie będzie to zbyt spokojne w wykonaniu Col. - Coś mi mówi, że zachowuję się normalnie i racjonalnie, tylko pod wpływem alkoholu. To źle o mnie świadczy. Oczywiście, że to nasza tajemnica. Nikomu ani słowa! S-Skromniejsze?! Moje spódnice i sukienki są idealne. Nic nie widać, jak się nachylę! Mogę zademonstrować. To ten twój cylinder nie pasuje. Wcale! A teraz... zobaczymy co tam mamy... Sięgnęła po papier ze swoim pismem. Czytanie starych listów, będzie dość... dołujące. Przynajmniej, dla niej. Powrót do lat, w których chciało się żyć w pełni. Oby nie popełnili tego samobójstwa szybciej, niż się im wydaje. Zaczęła czytać i z każdym słowem uśmiechała się coraz bardziej. - "Drogi Lynnie"... Już sam początek był trudny. Wyobraź sobie, że chciałam olać całą tą formalność i przejść od razu do rzeczy. "Byłam dziś przy fontannie w mieście i wesz co?! Przez przypadek wpadłam na pewną dziewczynkę, która mnie nie lubi. Niechcący wepchnęłam ją do fontanny! Przepraszałam ile tylko mogłam, ale jej mama na mnie nakrzyczała. Potem zjawił się mój tata i powiedział, że nie zrobiłam nic złego. Tata ma rację, prawda? W końcu, nie chciałam... Po powrocie do domu, mama nie była zadowolona i się nam oberwało. Tata i ja byliśmy smutni. Nie chciała nam dać deseru! Wszystko było w porządku, gdy przeprosiliśmy i ją przytuliliśmy. Jak ci idzie w szkole? Nikt ci nie dokucza? Pamiętaj o mnie! Colette. PS. Nie mogę się doczekać wakacji! Właściwie, możesz magicznym sposobem pojawić się teraz! PS. Wpadłam w błoto i ważna sukienka, stała się cała brudna. PS. To był przypadek i potknięcie! Mama nadal jest zła. PS. Jest straszna, gdy jest zła. PS. Ale i tak ją kocham. PS. Odpisz szybko! PS. Nie zapomnij! PS. Tęsknię strasznie! PS. Hasło to okoń. Col po przeczytaniu na głos swego listu, przetarła twarz dłońmi i upiła wina z kieliszka. Podrapała się po głowie i zaśmiała głośniej. - Nadal nie wiem, o co chodziło z tym okoniem. Dodała i wypiła resztę. Coś się jej wydaje, iż to będzie długie i ciekawe spotkanie. Jeszcze te listy. Tak, to będzie dobre. Teraz, gdy sobie przypomni, to ojciec dosyć często trzymał mocno jej stronę. Choć, życie z dwiema kobietami, jest naprawdę ciężkie. I to jeszcze tak upartymi! Momenty w których wracał podpity, też należą do bardzo śmiesznych. Kiedy to Valentina widząc go idącego z oddali, wychodziła naprzeciw z oburzoną miną. Colette obróciła się w pewnym momencie w kierunku Lynna, całym swym ciałem. Tym razem opierała się o sofę bokiem. Nie mogła znaleźć najwygodniejszej pozycji. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Gru 26, 2017 6:02 pm | |
| Z początku przymknął oczy, chcąc móc wyobrazić sobie małą Colette, dokładnie tak jak ją pamiętał. Nawet mu to wychodziło. Niestworzone opowieści w towarzystwie jej głosu sprawiały, że wspomnienia stawały się realne jak nigdy dotąd. Niemal widział przed oczyma barwne miasteczko i czuł na sobie żar słońca. Wkrótce jednak musiał musiał się powstrzymywać od śmiechu, szczególnie, gdy doszła do części post scriptu. Okoń!? Skoro ona nie wiedziała, co miała na myśli, on nawet nie próbował zgadywać, wiedząc, że nigdy nie dane mu będzie pojąć choć części tego, co siedzi w głowie Colette. W końcu nie wytrzymał i parsknął śmiechem, w porę przełykając wino, całe szczęście. Zakrył usta wewnętrzną stroną dłoni, zerkając na nią z rozbawieniem. Proszę, jak gładko przeszli do śmiechu z tematu wspólnego pozbawienia się życia! - Tak, to brzmi jak ty... - potwierdził. - Przez przypadek, mówisz? A pamiętasz nasze pierwsze spotkanie na plaży? Wtedy to też był przypadek... Ale skoro mowa o tobie, prędzej oryginalny sposób na nawiązywanie znajomości. Szkoda, że najwyraźniej zadziałało tylko na mnie! - westchnął z udawanym zmartwieniem, po czym obdarzył ją kolejnym uśmiechem. Wychylił wino do końca, odkładając kieliszek na stolik. Nim zanurzył się dalej w świecie wspomnień i dziecięcych listów, na kolanach zbliżył się do kominka, pogrzebaczem przekładając drewno, aby z niezwęglonych kłód wykrzesać jeszcze odrobinę ciepła. Żar wzniecił się na nowo, a on zapomniał czym jest chłód, dokuczający mu jeszcze niedawno. Wrócił na swoje miejsce, sięgając do kartonu. Nie zastanawiał się nad kolejnością, po prostu wziął do ręki kopertę pierwszą z małego stosiku. Otworzył ją niespiesznie, wzrokiem wodząc po jej dziecięcym piśmie. - O, tu składałaś mi życzenia urodzinowe. Była dopiero zima, a już planowaliśmy kolejne wakacje... - mruknął, w kilku słowach streszczając krótki liścik i odkładając go na bok. Zajrzał środka kartonu, gdy w jego oczy rzucił się zwitek papieru nieco inny niż wszystkie. - O, nie wierzę! - zawołał, natychmiast wyciągając na wierzch krzywo wyrwaną z notesu kartkę, na której widniał szkic węgielkiem. Rysunek, przedstawiający młodą Colette. - Spójrz, pamiętasz to jeszcze? Dzieło Amona, podczas gdy przyjechałaś do nas na święta...! Miał zawsze talent, ach! - uniósł papier wysoko, porównując dziewczynę ma rysunku z siedzącą naprzeciw niego kobietą. Tak, jakby się uważnie przyjrzeć, wciąż nosiła kilka tych samych cech. Teraz już wszystko się zgadzało. Ostatni element układanki wpasował się idealnie, tworząc przejrzystą całość. Zastanowił się aż, czy mieli kiedykolwiek razem okazję zrobić sobie zdjęcie... Nie pamiętał takiej sytuacji, ale bezdenny karton wspomnień mógłby zdradzać jeszcze wiele tajemnic!
|
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Gru 26, 2017 7:54 pm | |
| Sama się śmiała, podziwiając przy okazji uśmiech i śmiech mężczyzny. Oj tak, uśmiechnięta twarz Lynna nawet w dzieciństwie była czymś magicznym. Mogła na nią patrzeć i patrzeć, bez końca. Miał rację. On jedyny przekonał się do tak oryginalnej metody, na nawiązanie znajomości. Inne dzieciaki zwykle reagowały źle, a ich rodzice jeszcze gorzej. Gdy przypomni sobie ile razy, była przepędzana przez tych, którzy chronili zawzięcie przed nią dzieci, to... To z biegiem czasu nie jest takie śmieszne, wręcz smutne. Ich miny, to jej nagroda! Ujrzała zaraz bardzo stare dzieło w rękach Lynna. - Myślałam, że to gdzieś zaginęło. Rzeczywiście, był utalentowany! Te święta... Było wtedy naprawdę miło. Dobrze pamiętam, jak mój ojciec się rozgadał w pewnym momencie. Nikt, ale to nikt nie mógł go powstrzymać. Mimo wszystko, wszyscy słuchali z ciekawością. Amon! Czy on... Spytała z wahaniem, sięgając po kolejny list. Teraz dopiero zauważyła, iż we wszystkich rozpisywała się o każdym napotkanym ją zdarzeniu. Nawet, gdy chodziło o rzadko pojawiającą się żabę obok stawu. Mogła pisać o wszystkim, a tematy nigdy się nie kończyły. - Czy naprawdę... Czy naprawdę nic się nie zmieniłam? Dalej jestem tą samą Colette, co kiedyś. Wszyscy wokół się zmieniają, może ja też powinnam? Po tym wszystkim co się wydarzyło, ja... Odłożyła list na ziemię i zamknęła oczy, po czym zaczęła masować dłonią skroń. Na pewno, jest coś nie tak z jej psychiką. Czemu zatrzymała się na tak dziecinnym podejściu do świata? Jest taka nieogarnięta. Z jednej strony nie robi nikomu wokół krzywdy, lecz z drugiej, aby na pewno? Im bardziej się w to zanurza, tym mocniej trzymają ją niewidzialne więzy i ciągną ku dna. Zmieniła nagle temat, unosząc głowę z otworzonymi oczętami i delikatnym uśmiechem na ustach. - Składanie życzeń, też nie było proste. Matka wisiała nade mną i sprawdzała każde słowo. Nie pozwoliła odejść od biurka, bo wszyściutko musiało być idealnie napisane. Zachichotała cicho, poprawiając grzywkę. Zrobiło się cieplutko! Nie tylko od wina, a i kominka. Zabrała się za dalsze przeglądanie listów, szukając czegoś równie śmiesznego, co okoń. Tak w zasadzie, wszystkie listy od niej zawierały hasła. Co próbowała przekazać? Niewiarygodne, jak bombardowała słowami Lynna. Po niektórych listach, Col uśmiechała się sama do siebie i kręciła przy tym głową z niedowierzaniem. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Gru 26, 2017 9:21 pm | |
| Nawet gdy opuścił rysunek, nie odłożył go na bok, przyglądając mu się z rozczuleniem zza wpół rozchylonych powiek. Pamiętał, że Amon musiał się wtedy spieszyć, bo niemożliwością dla Colette było usiedzieć przez dłuższą chwilę w jednym miejscu. Tak, uwidoczniło się to nawet na szkicu, po jej radosnym uśmiechu, podniesionych ramionach, złączonych nogach, gotowych do ruszenia dalej. - Och. Tak. Też odszedł. Popełnił samobójstwo, niedługo po rozpoczęciu pracy jako balsamista... - przyznał z żalem, po raz wtóry przypominając sobie, że pozostał zupełnie sam na tym świecie. Gdzieś tam, daleko, wciąż pozostawał mu Matt, jednak wiedział, że nigdy już nie wrócą do normalnych relacji. No i teraz miał Colette. Nie wiedział jeszcze, czy odrodzona znajomość nie przyniesie mu więcej kłopotów niż radości, jednak na tę chwile było to dla Lynna ogromnym pocieszeniem. Przyglądał się jej, gdy błądziła we własnej przeszłości. Było to niemal jak czytanie pamiętnika, każde wydarzenie niosło za sobą tysiące szczegółów. Opisy powodowały żywe wizje, jakby wspomniana przeszłość działa się w zeszłe święta, a nie przeszło dekadę temu. Żałował, że nie ma okazji zajrzeć do swoich listów. Chociaż może to i lepiej? Na pewno wstydziłby się tego, co wtedy pisał. Zbyt często zdarzało mu się rzucić o słowo za dużo, nawet w piśmie, gdzie miał okazję przemyśleć wypowiedź dwukrotnie. Westchnął cichutko, z początku nie wiedząc, jak zabrać się do odpowiedzi dziewczynie. Podjął temat ostrożnie, niczym saper rozbrajający bombę. - Z pozoru... nie zmieniłaś się diametralnie. Ale czy to źle? Byłbym niezwykle samolubny, gdybym nie zaakceptował odmiennej osobowości, niż tej, którą oddałaś mi lata temu. Wszystko wokół się zmieniło i... my też powinniśmy się dostosować. Wciąż posiadasz cechy dawnej Colette. Taką cię polubiłem. Ale nie mam pewności, czy po tych wszystkich latach moje nastawienie wobec ciebie będzie jednakowe... - zastanowił się, mówiąc bardzo powoli. Spotkanie na cmentarzu udowodniło im, że mogą czekać ich jeszcze przykre niespodzianki. Lynn w kontakcie z mechanizmami był oazą cierpliwości. Niestety, tego samego nie sposób było powiedzieć o jego kontakcie z istotami żywymi. Po raz kolejny wypełnił winem ich kieliszki. W butelce zostało już niewiele wina; starczy pewnie na ostatnią kolejkę. Gdy zwierzyła się z przygód podczas pisania listów, niemal podskoczył. - Och, brzmi jak upominania Alcestera! Zawsze był na mnie cięty i nigdy nie przyjmował efektów innych niż perfekcyjnych... - wzdrygnął się aż. Starszy lokaj dał mu najprawdziwszą szkołę życia. - Uprzedzając twoje pytanie - Alcester żyje, chociaż on - zaśmiał się, prędko jednak poważniejąc. - Chyba! Widziałem go ostatnio ładne lata temu - wspomniał, ostatecznie mając nadzieję, że mężczyźnie się powodzi. - No dobrze... - oderwał się, wzrok przenosząc na listy. - Co my tam jeszcze mamy... - mruknął, dłoń zanurzając wewnątrz kartonu. Gdzieś pod stertą kopert dostrzegł swoje pismo. Zdziwił się, unosząc znalezisko pod nos. Wtedy zrozumiał. - Och, to listy, które wróciły do mnie, po... wszystkim. Są jeszcze zamknięte. Chcesz, abym je przeczytał...? - upewnił się, równie dobrze mogąc je wrzucić do kominka. Były one najświeższe, wciąż zapieczętowane. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sro Gru 27, 2017 4:18 pm | |
| Nawet nie wiedziała, jak skomentować wieść o samobójstwie. Wszyscy odchodzą. Nie ma ratunku. Jakim cudem dane było się im spotkać? Jaki życie miało w tym cel, aby przyprowadzić ją do niego? W pewnym momencie, przyszedł dziewczynie do głowy tylko jeden pomysł. Może miała go odciągnąć od pragnienia zabicia się? Ona?! W jaki sposób? Sama też nad tym myśli i to nie są żarty. Jednak... to może mieć sens. Skwitowała wypowiedź Lynna na jej temat, pokiwaniem głową ze smutnym uśmiechem. - Czyli powinnam się zmienić, zrozumiałam. Spokojnie Lynn, nie obawiaj się. Śmiało i wyraźnie mów co myślisz. Nie będę miała ci za złe, jeśli mnie znienawidzisz i odtrącisz od siebie. Taka kolej rzeczy, gdy ktoś ci zajdzie za skórę. A ja zasłużyłam na to wszystko. Niczemu nie zaprzeczam. Rzekła, patrząc na niego, lecz lada chwila wróciła do sterty papieru. Chociaż lokaj trzymał się dobrze. W sumie, jakaś jedna dobra nowina, pośród tylu złych. Słysząc o jeszcze zamkniętych listach, zainteresowała się znacznie. - Nie mam nic przeciwko, abyś je przeczytał. Śmiało! Nie waż się ich palić, muszę usłyszeć co takiego tam napisałeś. Zauważyła też jeden ze swoich listów. Również był zamknięty. Pewnie zapomniał o nim, choć wcale to dziwne nie jest. Mógł się zawieruszyć. Ostatnie słowa przed śmiercią, co? Ciekawe co tam napisała, choć z drugiej strony może należałby się mu wieczny spoczynek? Wystarczy przecież, wrzucić go do kominka przed nimi. Jeden mały ruch i nigdy nie dowiedzą się co było w środku. Sięgnęła po niego i otworzyła, a w środku zastała ususzoną roślinę. Nie byłą to byle jaka roślina, tylko ulubiony kwiat Colette. Wysypała susz na dłoń, odkładając pozostałą w środku kartę. Przyglądała się w milczeniu, aż w końcu zaśmiała się cicho. - Pamiętam dokładnie, jak bardzo starałam się znaleźć najpiękniejszą niezapominajkę, aby ci wysłać. Wszystkie były nijakie, aż weszłam na czyjeś podwórko. Chyba nikogo nie było w domu, ale serce waliło mi tak mocno. Widziałam oczami wyobraźni, złość mojej matki. Cały kwiat był ukryty pod innymi roślinami, a jak wiadomo... Niezapominajki są małe i nie cieszą oczu każdego człowieka. Nadal nie mogę zrozumieć, jak tak ważny kwiat, może być omijany i niechciany przez innych. I tak niczego nie zapomnisz w swym życiu. Cóż, nie wygląda już tak pięknie, ale nadal znaczy to samo. Odparła, kierując swą dłoń w stronę mężczyzny i pokazując mu ususzony na niej kwiat. Podniosła wzrok, by dokładnie widzieć twarz Lynna. Wolną ręką chwyciła kieliszek i zamieszała nim wino w środku. Pewnie wypiła już cały kurz, który oblegał naczynie. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Gru 30, 2017 1:13 pm | |
| - Nie mów tak. Nie wiem, przez co przeszłaś, gdy nasze drogi rozłączyły się... Jednak nikt nie zasłużył na nieszczęście, nawet jeśli miałbym wierzyć, że jest ono zależne od naszych czynów - powiedział natychmiast niemal błagalnym tonem. Z każdą chwilą rozumiał ją bardziej. Pojmował też, jak wiele będzie dla niego znaczyła, niezależnie od tego co działo się wcześniej i co dziewczyna uczyni w przyszłości. - Mam wrażenie, że twój charakter będzie sporym wyzwaniem dla mojej cierpliwości... I co z tego? Nie potrzebuję obietnic, aby wiedzieć, że cię nie opuszczę. Prawdopodobnie będę przy tym najbardziej upierdliwym dziadem, jakiego mogłaś tylko spotkać na swojej drodze. Ale od teraz zrobię wszystko, byś była bezpieczna i nie stała ci się krzywda. Nawet przyczynię się do zawitania w twojej garderobie skromniejszych spódnic. Wszystko będzie dobrze. Do czasu aż oboje nie zechcemy rozstać się z tym światem. Co według mnie też nie będzie złym rozwiązaniem... - uśmiechnął się, a na jego twarzy odbił się łagodny wyraz zmęczenia. Czuł dawno nieodnaleziony spokój. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, na pewno. - Pamiętam je. Twoje ulubione - przytaknął, a gdzieś w oddali zamigotał mu obraz Colette wręczającej mu te niewinne, niebieskie kwiaty. Miał ochotę wziąć ją w ramiona. I trzymać. Po prostu, nic więcej. Skąd miał wiedzieć, że powstanie ze zmarłych może przynieść mu tyle radości nowych zasobów nadziei, gdy te zdawały się wyczerpać już wieki temu? - Wciąż nie mogę w to uwierzyć, Colette - szepnął, decydując się na otworzenie listu. Paznokciem podważył przyklejone zamknięcie, nie siląc się na nieinwazyjne metody. Wkrótce rozległ się dźwięk rozrywanego papieru. Wysunął kartkę, doskonale poznając swoje drobne, lecz zamaszyste i niezwykle staranne pismo. Spojrzał na datę, początek, usiłując rozszyfrować, jakiego okresu w jego życiu będzie dotyczyła treść. Ledwie rzucił wzrokiem na pierwsze zdania, gdy pojął, że nie da rady. - O boże... To zbyt żenujące. Mam ci... za złe, że przestałaś odpisywać. Nie mogłem jeszcze wiedzieć. Czy ja zawsze byłem taki zrzędliwy? Połowa listu to narzekanie... Jak mi tu źle, jak nienawidzę tego miasta, jak za tobą tęsknię... - wymieniał, wodząc oczyma po tekście. Co za wstyd! Zawsze miał skłonności do przesadzania i porywczości, ale w listach przechodził samego siebie. Wyrzucał wtedy z siebie dokładnie wszystko, każdą najmniejszą drobinkę, jaka ciążyła mu na duszy. - „Chciałbym zamieszkać w Rein na stałe. Nawet jeśli do końca życia miałbym pracować jako straganiarz.” Skąd u mnie ten pomysł, naprawdę...? O, to brzmi ciekawie: „Moje piegi zupełnie zniknęły. Jestem pewien, że tutaj słońce świeci inaczej. Odliczam dni, Colette” - przeczytał, śmiejąc się cicho pod nosem. Naprawdę, nie przypominał sobie, by kiedykolwiek był choć trochę opalony. - I jeszcze więcej narzekania... Jak ty ze mną wytrzymywałaś? - zastanowił się na głos, odkładając papier i zerkając na nią z powagą. Wypełnił ich kieliszki winem aż do końca butelki.
//przepraszam za miernotę tego posta X"C |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Gru 31, 2017 4:43 pm | |
| Roześmiała się w głos słysząc pytanie, które padło z jego ust. Mina Lynna po tym wszystkim, była jeszcze śmieszniejsza. Przetarła swa oczy i starała się opanować. Dawno już nie została tak rozbawiona! Usiadła prosto i poprawiła przy tym koszulę, aby po chwili spojrzeć równie poważnie na mężczyznę. - Jakoś... Jakoś nie zwracałam na to uwagi, gdy miałam jedynego oraz najlepszego przyjaciela. Sądzę jednak, iż teraźniejszość będzie jeszcze gorsza. Chodzi o twój charakter. Zestarzałeś się, a to nie świadczy o niczym dobrym. Trzeba wnieść trochę słońca do twojego życia. O ile nie samego życia do twego istnienia... Tak, masz rację. Pewnie będziesz upierdliwy, a od moich spódnic proszę trzymać się z daleka. Ich długość i skromność jest tak wielka, że sam nie zauważasz. Prychnęła na koniec i teatralnie wywróciła oczętami. Nic dziwnego, iż nie mógł uwierzyć w Colette. Siedziała tu, choć powinna biegać po niebiańskich polanach. Sama czasem się nad tym zastanawiała. Można powiedzieć, że los tak chciał i uchronił przed śmiercią. Na razie. - W każdym razie, też się postaram cię chronić na swój sposób. W końcu, jestem tylko słabą wiedźmą! Hmm... Byłbyś naprawdę złym straganiarzem. Widzę w wyobraźni, jak gonisz klientów, którzy mieliby zbyt wiele do powiedzenia. Jestem pewna, że nie przesadzam! Ilu już ludzi uderzyłeś, gdy mnie nie było w pobliżu? Oooo, a może nikogo nie skrzywdziłeś, bo mnie nie było... Lynn, mam pytanie... O dziwo, nie dotyczy tego, czy zastosujesz się do porzucenia tego idiotycznego cylindra. Masz to zrobić. Zaczęła niepewnie, po czym przybliżyła się do niego i starała się złapać stały kontakt wzrokowy. Musiała wiedzieć. Cholerna ciekawość nie dawała dziewczynie spokoju, gdy tylko go spotkała. Nieważne, jaka byłaby odpowiedź. - Czy miałeś jakiekolwiek powiązania z Inkwizycją? Chcę szczerości z twojej strony. To nie jest żadne przesłuchanie, po prostu... To mnie intryguje. Nie musisz odpowiadać, lecz wtedy dostanę jednoznaczne stwierdzenie. Oczekiwała na odpowiedź, w międzyczasie popijając wino. No tak, będzie musiała wrócić jakoś do domu. Co za problem! Kilka skoków po dachach i jest na miejscu. Pytanie, czy jej trzeźwość pozwoli na takie swobodne poruszanie się w powietrzu? Oby. Inaczej wyląduje gdzieś na czyimś podwórku, czy co gorsza, domu. Tłumaczenie się obcym ludziom, na pewno nie wyjdzie na dobre Col. Trzeba spróbować! Poddanie się? Co to za słowo! Brak psów i innych bestii, byłby tak bardzo pomocny. Przecież, jak zobaczy gdzieś psa, to w ogóle nie zejdzie na ziemię. Boi się ich, a myśl o wielkich kłach i tym charakterystycznym warczeniu, wywołuje u niej mikro zawał. Nawet nie stanęłaby do walki, tylko od razu rzuciłaby się do ucieczki. Ugryzienia są bolesne, zaś porwane ubrania jeszcze gorsze. Reakcja Remilii, gdy Colette zjawiłaby się w tak złym stanie jest najgorsza! Ten spokój w oczach blondynki... Jest straszny. Krzyk, płacz, lament, wszystko, tylko nie cisza. Mniejsza, wróci na nogach i to o własnych siłach! Szykuje się powrót pełen przygód, które czają się na brązowowłosą w ciemnościach. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Sty 01, 2018 9:59 pm | |
| Wino się skończyło; czuł przyjemne gorąco wewnątrz ciała. Nie alkohol sprawił, że mówił więcej niż zazwyczaj, również szczerość Lynna nie miała swoich podstaw u dna opróżnionego kieliszka. Jego słowa płynęły gładko, poprzedzone jedynie chwilą zastanowienia. Jak na spowiedzi. - Mam takie okropne wrażenie, że wraz z końcem naszego spotkania, wszystko wróci do „normy”. Ty okażesz się być snem, a ja wrócę do stanu z wczorajszego dnia. I nic się nie zmieni. Odejdziesz tam, gdzie zostawiłem cię ostatnim razem - powiedział cicho, niemal niemrawo. Nie musiał dodawać, gdzie osoba Colette znajdowała się jeszcze wczoraj. To miejsce fizycznie nie istniało, znajdując się gdzieś na dnie jego świadomości, najodleglejszych, zacierających się wspomnień. Wszystko wskazywało na to, że miało zmienić się tak wiele! A może dopiero teraz odnajdzie swój upragniony spokój? Automatycznie odwrócił się, gdy Colette się do niego zbliżyła, obdarzając ją pytającym spojrzeniem. Spodziewać się mógł po niej wszystkiego, jednak pytanie dziewczyny najzwyczajniej na świecie sprawiło, że zbaraniał. Zdziwienie odbiło się na jego twarzy. Uniósł brwi, blednąc lekko. Naprawdę...? To znacznie komplikowało sprawę. Najchętniej uniknąłby tematu, w dowolnie idiotyczny sposób. Przez głowę przeszło mu również rozwiązanie w postaci kłamstwa. Nie. Nie mógłby; na pewno nie teraz, gdy los dał mu jeszcze jedną szansę, aby dopełnić to, czego nie zdołał lata temu. Przełknął ślinę, zmuszając się, by spojrzeć dziewczynie w oczy. Doprawdy, ładnie go urządziła. - Myślałem... Myślałem, że jesteś świadoma... - zaczął, dopiero teraz spostrzegając się, jak naiwny był jego tok myślenia! Jakże mógł uważać, że po tym wszystkim, co Inkwizycja uczyniła jej rodzinnemu miasteczku, zachowa do niej identyczny jak za dziecka, neutralny stosunek? Ten element wyraźnie nie pasował do reszty układanki, a jego lata spędzone poza Inkwizycją, pozwoliły mu uwierzyć, że jest normalnym człowiekiem, zostawiając temat za sobą. - Poznaliśmy się, gdy szkoliłem się na balsamistę, tak jak Amon... - mruknął niepewnie, jakby po każdym słowie oczekując wybuchu. - Twoja mama wiedziała. Nie była zadowolona, ale chyba za późno było już na próby powstrzymania tego, skoro wiedziałem o tobie więcej niż powinienem... - poinformował ją, mając nadzieję, że mówi prawdę. Pamięć bywała zawodna, a i oni nie będą mieli już okazji, aby potwierdzić słowa Lynna. Martwi przecież nie mówili. Z trudem kontynuował: - Uczyłem się długo, aż... zostałem pełnoprawnym inkwizytorem. Złożyłem przysięgę świętej organizacji - powiedział na jednym tchu, twardo. Wolał nie przeciągać chwili, wyrzucając to z siebie możliwie szybko. Nie był dumny z tamtych lat, a przed Colette, której Inkwizycja uczyniła tyle złego, przyznanie się do tamtych lat w przeszłości, było wyjątkowo trudne. - To już przeszłość, Colette - szepnął, lecz nie liczył, że uwierzy mu od razu. To nie mogło być takie proste. - Byłem dzieckiem, gdy doszło do tragedii w twoim życiu. Miałem... kilkanaście lat. Przysięgam... Nie miałem z tym nic wspólnego - zapewnił ją, czując ogromną potrzebę wytłumaczenia się, mimo że o zniszczeniu Rein dowiedział się dopiero po fakcie. Czekał na jej reakcję, bojąc się, że wszystko, co postanowili sobie do tej pory, teraz przestanie mieć znaczenie. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Sty 01, 2018 11:22 pm | |
| Tak naprawdę, sama uważała, iż spotkanie go jest snem. W rzeczywistości, śpi sobie smacznie w łóżku, a przez nawdychanie się ziółek, mózg świruje. Bywa i tak. Szczególnie, gdy mieszka w domu wypełnionym różnymi zapachami. Położyła dłoń na jego głowie, po czym zepsuła mu fryzurę, targając włosy. - Głuptas! Mam ci udowodnić, że istnieję kolejnego dnia? I kolejnego? I kolejnego? Da się zrobić! Przyjdę z obiadem, bo wiesz... Teraz się ode mnie nie uwolnisz. Wiem gdzie mieszkasz, a moja doskonała pamięć już zdążyła wszystko zachować na stałe! Jeszcze będziesz chciał, abym ponownie znikła. Rzekła wesoło, po jego słowach. Zabrała dłoń i dopiła wino, by w błyskawicznym tempie dotarły do niej kolejne ciekawe wieści. Wydawało się jej, czy zrobił się blady? Nie, on naprawdę przybrał taki kolor! Jakby zobaczył coś przerażającego. - Świadoma? Powtórzyła za nim ciszej. Wszystko stało się jasne w jednej sekundzie. Valentina wiedziała od początku i nie powiedziała Col o czymś tak istotnym. Nie powinno się być złym na zmarłych, ale ta wiadomość sprawiła, iż dziewczyna poszłaby od razu do matki i urządziła niemiłą pogawędkę. Nie spuszczała z niego oczu, choć świadomość tego, że Lynn należał tam była... nieprzyjemna. - No tak, mogłam się domyślić. Twoje słowa w dzieciństwie o tym, by ci nie mówić takich rzeczy. Upomnienia. Tak coś czułam z upływem lat? Wiesz, taka głupia myśl chodząca za tobą i ukrywająca się z tyłu głowy. Odparła z cieniem uśmiechu. Będąc małym dzieckiem, uważała wypowiedzi Lynna za ogólne ostrzeżenia. Takie, jak te od rodziców. Nie rób tego, nie rób tamtego, a teraz wszystko ładnie się ułożyło. Nie wiedziała, czy była na niego zła. Powinna? Nie mógł zdradzić tego kim była, prawda? Nie zrobiłby tego. Racja? Przecież, chciał ją chronić. Nie robi się takich rzeczy, gdy komuś zależy. Chciała w to wierzyć. Wierzyła w to. - Przeszłość? Nie jesteś już...? Czemu? Mówiłam, żebyś nie kłamał. Lynn, czy ty mnie okłamujesz w tej chwili? Staram się to wszystko poukładać i nie popadać w jakiś dziwny obłęd. Podrapała się po głowie i nabrała powietrza w płuca, by potem je wypuścić. Spokojnie. Odszedł stamtąd, zgadza się? Okłamuje ją? Raczej nie. Gdyby tak było, od razu byłaby w niebezpieczeństwie. - Ah! Staram ci się tak bardzo uwierzyć. Wiem o tym! To nie twoja wina. Mocno trzymam się tego, że nie zdradziłeś nikomu tego kim jestem ja, czy moja matka. Bo... Nie postąpiłbyś tak, mam rację? Mimo wszystko, chciałeś mnie chronić. Nawet teraz chcesz, tak? I mogę ci ufać? Błagam, powiedz, że się nie mylę i wciąż, po części masz coś z dawnego Lynna. Tego, co obiecywał w każde wakacje mnie strzec. Mówiła poważnym i stanowczym tonem. Nie byłoby dobrze się dowiedzieć, iż po wyjściu z tego domu zostanie zaatakowana. Nieważne. To tylko głupie przypuszczenia, które nie powinny mieć miejsca. Przełknęła ślinę i złapała dłonią za swe przedramię u drugiej ręki, by zaraz ścisnąć je mocniej. Nie śmiała odwrócić od niego wzroku, walczyła z tymi wątpliwościami. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Sty 02, 2018 12:34 am | |
| Spoglądał na nią z istnym przerażeniem w oczach. W ułamku sekundy zrozumiał, jak wiele nieszczęścia mogło na nich spaść po ponownym zjednoczeniu. Ich niewinne spotkanie, powstanie z żywych, szczera rozmowa przy blasku kominka... to wszystko musiało mieć swoje konsekwencje. Póki co dostrzegał same pozytywne strony, układając sobie w myślach owocne plany na przyszłość - w równym stopniu dotyczące ich życia jak i śmierci. Teraz jednak pojął, że zawitanie Colette w jego życiu to nie tylko plusy. Ona... Tak łatwo mu uwierzyła. Wszystko działo się szybko. Weszła do tego domostwa, zupełnie swobodnie. Przeglądali wspólnie listy, pili wino... A gdyby naprawdę wciąż był inkwizytorem? Gdyby jego ciepłe słowa były jedynie ułudą, mającą zwabić ją w to miejsce? Niezbyt wyszukana pułapka. Jak mogła być tak nieostrożna...?! Miał ochotę dać Colette nauczkę. Przestraszyć ją, może kosztem tej rozwijającej się na nowo znajomości. Dla jej dobra. Mógłby grać Inkwizytora, aby to miało sprawić, że przestanie być tak ufna. Przytknął dłonie do twarzy, starając się uspokoić. Na darmo. Podniósł się z miejsca, wstając na równe nogi. Zaczął krążyć nerwowo, oddalając się od ciepła i blasku kominka. Gdy zatrzymał się, odjął ręce i odwrócił się w kierunku dziewczyny. - A gdybym... Gdybym cię w tej chwili okłamywał, Colette? - zapytał przez zaciśnięte zęby, pełen żalu nie wiadomo o co. Czyżby miał jej za złe, że dała się ponieść tej pięknej chwili? Sam jej uległ. Chciał wierzyć, że przez moment poczuje to, co czuł w przeszłości. Lynn nie był jednak wiedźmą, która za sam fakt istnienia może spłonąć na stosie. - Co jeśli to nie jest tylko przeszłość? - pytał dalej, opierając dłonie, na oparciu wersalki, podnosząc lekko głos. - Czy moje nic niewarte obietnice cokolwiek zmienią? - warknął, zły na siebie, że los odmówił mu dopełnienia każdego z danego jej słów. - Jak możesz być tak naiwna, Colette? Pojawiłaś się tutaj bez słowa sprzeciwu. Sama, samiuteńka. W towarzystwie dorosłego mężczyzny. Piłaś wino, które przyniosłem, bez zastanowienia, czy na jego dnie nie było niczego więcej niż kurz... - mógłby wymieniać sytuacje, w których naraziłaby na swoje życie, gdyby w rzeczywistości był fanatycznym przeciwnikiem wiedźm. - Nieodpowiedzialność to za mało powiedziane, Colette... - dodał cicho, nie wyjaśniając niczego i nie odpowiadając na żadne z jej pytań. Dla jej własnego bezpieczeństwa wolał potrzymać ją w niepewności, aby kolejnym razem zastanowiła się, nim komuś zaufa. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Sty 02, 2018 1:33 am | |
| Stało się coś dziwnego, a zarazem odrobinę strasznego. Serce, które do tej pory było spokojne, zaczynało coraz bardziej walić. Czemu jego reakcja była taka? Jej wszelkie obawy się potwierdziły? Kręcił się po pokoju z twarzą ukrytą w dłoniach, a gdy w końcu się zatrzymał, padło pytanie. Nie chciała tego słuchać. Tak bardzo pragnęła zakryć uszy i zwinąć się gdzieś w kącie. Wydawał się być zły, ale... coś było nie tak. - Ty... Nie mógłbyś. Nie jesteś taki. Nie wierzę, że okłamywałbyś mnie od samego początku, naszego ponownego spotkania! Sama się podniosła z ziemi i stanęła na równe nogi. O dziwo, nie miała zamiaru uciekać. Pewnie zrobiłaby to każda wiedźma, zdająca sobie sprawę z zaistniałej sytuacji. Jednakże, nie wolno zapominać, że Col to Col i nie zostawi kogoś tak ważnego, jak on. Stawi czoła wyzwaniu, które się przed nią pojawiło. Nawet jeśli, miałoby to oznaczać koniec jej życia. - Naprawdę, Lynn? Byłbyś w stanie mnie zabić? Nawet w tej chwili? Po wszystkich słowach, jakie tu padły? Po twojej radości, której nie umiałeś ukryć? Oczy czasem mówią więcej, niż cokolwiek innego. Masz rację. Moje postępowanie jest głupie, ale zrobiłam to, bo wiem, że mnie nie skrzywdzisz. Tak, tak, nie powinnam być tak pewna, bo wszystko się zmieniło. Mimo to, nadal widzę w tobie tamtego Lynna. Tego, który mdlał na widok krwi. Tego, który tak bardzo starał się, by nic mi się nie stało. Tego, który wpadał ze mną w kłopoty, a potem krzyczał na mnie. Tego, który polubił mnie, jako pierwszy i się tak słodko rumienił! W każdym razie... Mówiła spokojnie i zaczęła wolno chodzić po pomieszczeniu, czasem kierując się w jego stronę i okrążając go. Może z zewnątrz wyglądała na oazę spokoju, lecz wewnątrz panował chaos. Razem z sercem, chodziły chyba wszystkie wnętrzności. Okropne uczucie! Jakby szykowała się na najgorszy scenariusz, ale była pewna, iż nie ucieknie stąd z podkulonym ogonem. - Dążę do tego, że gdybyś naprawdę ściągnął mnie tu w tym celu i mamił słodkimi kłamstwami, to... jest to mało wiarygodne. Po co miałbyś czekać? Dawno powinnam być martwa. Ups! Czyżbym cię przejrzała? Spytała z delikatnym uśmiechem. Oparła się tak samo, jak on o wersalkę, tylko naprzeciwko. Nie miała pojęcia do czego to wszystko zmierza. Była całkowicie utwierdzona w przekonaniu, że Lynn prowadzi jakąś grę. O wiele gorzej będzie miała się sytuacja, gdy Colette się myli i mężczyzna zabije ją w tej chwili. Zapewne było to niezauważalne, lecz dziewczynie drżały ręce. Nie tylko one. Nogi co jakiś czas też. Doszło do niej, że śmierć z rąk ciemnowłosego, to najlepsza śmierć! Jeśli ktoś miałby ją zabić, na pewno byłby to on. Nikt inny. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Sty 02, 2018 6:34 pm | |
| Oczywiście, że nie był taki. Nawet udawanie przychodziło mu z trudem. Może w innych okolicznościach bawiłby się doskonale, lecz teraz sprawa była poważna i już w trakcie trawiły go ogromne wyrzuty sumienia. A mimo to, nie przestawał. Nie zamierzał, do kiedy dziewczyna nie zrozumie jego zamiarów. - Słowa?! - powtórzy kpiącym głosem. - Doprawdy, Col. Jesteś ostatnią osobą na świecie, która powinna nosić w sobie wiarę w rzucone słowa. One. Nic. Nie. Znaczą - dzielił zdanie, chcąc jej wbić to do głowy raz na zawsze. - Niezależnie, jak słodkie i zachęcające by nie były, dodał ciszej, podążając za nią wzrokiem, odwracając się, gdy zachodziła taka konieczność, podczas jej obchodu. - Nie jestem taki...? - Niemal nie mógł uwierzyć w słowa dziewczyny. - Nie wiesz, jaki jestem. Myślisz, że przez ponad dziesięć lat nic się nie zmieniło? Tam, na cmentarzu mogłaś spotkać innego człowieka. Mężczyznę, który nie ma w sobie już nic z chłopca, którego polubiłaś wieki temu - usiłował ją przekonać, chociaż nie znał prawdy. Zmiany musiały nastąpić... Dlaczego tak usilnie próbował przekonać ją, że jest tym złym, podczas gdy prawda leżała możliwie daleko? Przecież nienawidził Inkwizycji zapewne równie gorąco co Colette. Wczuł się we własną rolę. Zakrawało to już zapewne o chorobę psychiczną; chciał jej coś udowodnić jedną rzecz, nie bacząc na konsekwencje. Po treści jego wypowiedzi mogła się domyślić, że udaje. Mimo to, bała się, widział to. I dokładnie o to mu chodziło. Miał szczerą nadzieję, że przypomni sobie ten strach, gdy życie ponownie wrzuci ją w sytuację będącą niewiadomą. Niech ufa tylko sobie, to jedyna słuszna droga. - Istnieje ku temu przynajmniej setka powodów, Colette. Wiedźmy są warte więcej żywe niż martwe. Przesłuchania bywają owocne, przynosząc za sobą dodatkowe zyski w postaci kolejnych głów. Równie dobrze mógłbym czekać, aż cokolwiek dodałem do wina, zacznie działać. A może jestem tym typem inkwizytora, którego kręci agonia ofiary? - prychnął. Serce biło mu mocno. Czuł obrzydzenie do samego siebie, obrzydzenie do świata, w którym kiedyś zmuszony był uczestniczyć. Żal był widoczny na jego twarzy; nie przykładał się do gry aktorskiej. Wszystko, co mówił, z pewnością, nie nadawało się na spotkania po latach. I czynił to z pełną premedytacją. Miał zamiar ją przestraszyć. Zbliżał się do niej powoli, zastanawiając się, czy będzie miała w sobie jeszcze odrobinę instynktu samozachowawczego, aby zareagować, chociażby się cofnąć. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Sty 02, 2018 7:31 pm | |
| To co mówił, było prawidłowe. Nie mogła się z tym kłócić. To zapewne głupie, ale nadal wierzyła mocno w to, iż nic jej nie zrobi. Lata płynęły, a ona wciąż była nieugięta. - Zmieniło się! Wiem to. Wiem. Bardziej niż ktokolwiek inny, mam tą świadomość. Jednak, pewne rzeczy się nie zmieniają. Nie jesteś tamtym chłopcem, lecz to nie skreśla na zawsze niektórych cech. Odparła pewnym tonem, choć czy to była prawda? Musiała. Nie ma innej opcji. Podczas tej sytuacji, nie wahała się ze słowami, ani razu. Niczego się nie obawiała. Nawet jeśli udawał, to i tak odczuwała dziwny ból w klatce piersiowej. Opuściła odrobinę głowę w dół, a dłonie zacisnęła na sofie. Po krótkiej chwili milczenia, w końcu się odezwała. - Czego chcesz mnie dokładnie nauczyć Lynn? Nie jestem głupim dzieckiem, które dopiero co pojawiło się na tym świecie. Mam świadomość tego, iż moje życie jest zagrożone na każdym kroku. Nie pomyślałeś, że wszystko mi jedno, jeśli w końcu cię odnalazłam? To był naprawdę długi czas. Mimo wszystko, nadal żyję. Jestem gotowa oddać swe życie, nawet poprzedzone torturami. Teraz nic nie stoi mi na przeszkodzie, a znalezienie ciebie... cel został osiągnięty. Mówiła spokojnie i dość cicho. Nie było sensu się unosić. To wszystko, nie było przyjemne dla psychiki Col. Dzielnie z nią walczyła i czasem wygrywała. Gorzej, jak zwycięstwo odnosiła nieszczęsna, lekko pobijana psychika. Słysząc jego kroki, wyprostowała się i uniosła głowę. Ręce znajdowały się teraz po obu stronach nóg, a dłonie zacisnęła w pięści. Nie ruszyła się. Nawet nie drgnęła. - Uprzedzę twoje pytanie. Nie uciekam, bo to ty. Nie jakiś obcy, który zwabił mnie do siebie. W innej sytuacji, pewnie byłabym już za oknem. Nazwiesz mnie idiotką? Mhm, pewnie nią jestem. W końcu, ufam człowiekowi, którego nie widziałam kilkanaście lat. To już przekleństwo, czy może dar? Sama się nad tym zastanawiam. Rzekła, wlepiając w niego swe pomarańczowe oczęta. Na twarzy Colette gościła zupełna powaga. Bała się? Trochę. Jednakże, nie bała się śmierci. Obawiała się, że te wszystkie słowa Lynna okażą się prawdą. Mimo widocznego żalu na jego twarzy, naprawdę się tak zmienił i gardzi wewnątrz wiedźmami. Z drugiej strony, wtedy zagrożona by była czarownica, którą przygarnął. Zdecydowanie, jego słowa niezbyt trzymały się całości. Nadal stała dumnie wyprostowana, jakby rzucając mu wyzwanie. Może jego cel był inny? Chciał się nagle pozbyć dziewczyny z domu i pragnął, by więcej nie wracała. Były dwie opcje. Która z nich okaże się prawdziwa? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Sty 02, 2018 8:23 pm | |
| Cóż za uparte stworzenie! Nie uległa i nic nie wskazywało na to, że cokolwiek zachwieje jej wolą. Ale i on był uparty. Do stracenia miał całkiem sporo, bo aż jedną cenną lekcję. Czy jednak nie było już za późno dla tego przypadku? Mógłby postawić wszystko na jedną kartę i dopuścić się odważniejszego czynu. Pokazać, że miał rację - tutaj, w jego królestwie pozostawała bezbronna. Całe szczęście, nosił w sobie jeszcze te resztki zdrowia psychicznego, aby nie dopuszczać się przemocy. Nie wiedział, jak mógłby sprowokować ją bardziej. Zbliżał się bardziej, wewnętrzną stroną dłoni poruszając po oparciu sofy, wcale się nie spiesząc. Miał nadzieję, że pęknie, weźmie nogi za pas. Nic takiego się nie wydarzyło. Bardzo powoli uniósł rękę w powietrze, delikatnie przystawiając sam palec wskazujący w okolice jej klatki piersiowej, tuż pod obojczykami. - Głupia - szepnął, nie musząc już podnosić głosu. Zresztą, stali naprawdę blisko siebie. - Nie wiesz, co mówisz... - zapewnił ją, niestety, będąc już zaznajomionym z tematem tortur. Jeszcze jako adept pod przymusem uczestniczył w nich w roli obserwatora. Całe szczęście, niemal za każdym razem zachodziła potrzeba wynoszenia nieprzytomnego Lynna. - Nie powinnaś ufać nikomu, nawet mi - powiedział, kręcąc głową. - Szczególnie mi! - poprawił się, ponosząc łagodnie głos. - Tak, Colette, byłem inkwizytorem. Przez całe lata. Robiłem rzeczy, z których nie jestem dziś dumny - próbował przedstawić sprawę w możliwie złym świetle. Nie chciał, aby miała jakiekolwiek złudzenia. Nawet jeśli w jego przypadku przeszłość nie mieniła się wyłącznie w czerni lub bieli. Pochylił się nad nią, odejmując dłoń, przesuwając ją tuż nad ramię Colette. - Mogę...? - zapytał, nie wyjaśniając, co ma na myśli. Ale też nie czekał długo na odpowiedź. Przytulił ją do siebie, obejmując ściśle z każdej strony. - Tym bardziej ci nie odpuszczę. Naprawdę, musisz się jeszcze wiele nauczyć... - szepnął, przymykając powieki i nie puszczając jej nawet na moment. - Poczułbym się lepiej, gdybyś pokazała mi, że umiesz się bronić - rzekł po chwili ciszy. - Nawet nie wiesz, jaką ulgę byś mi sprawiła, gdybyś zrównała z ziemią ten i tak zrujnowany salon - wyznał jeszcze, mając nadzieje, że wybaczy mu wystawienie jej na próbę. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Sty 02, 2018 9:41 pm | |
| Był coraz bliżej. Przestała oddychać, gdy stał zaraz przed nią. Szykowała się na coś złego, ale nic takiego nie nastąpiło. Oddech wrócił, a drżenie ciała ustało. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak bardzo jej ulżyło. Cały stres znikł, zaś została słodka ulga. Zrobił się, aż słabo brązowowłosej. Przemilczała słowa odnośnie tortur, bo pewnie i w tym miał rację. Co nie zmienia faktu, że zrobiłaby to, gdyby była taka potrzeba. - Jednakże, ufam! Szczególnie tobie. Byłeś, to przeszłość. Mogłeś się dopuścić najgorszych rzeczy, lecz... zrezygnowałeś. Nie chciałeś dalej w tym tkwić. To jest ważne. Prawda? Chwilę potem wydarzyło się coś, co ją zdziwiło. Już samo pytanie "Mogę?" zdezorientowało Col i skutecznie odebrało mowę. Była zaraz obejmowana ze wszystkich stron! Zadawała sobie pytanie, czy może odwzajemnić ten uścisk? W sumie, na początku jej pozwolił. Więc, po chwili i ona go przytulała. - P-Pomijając, że nie mogłabym zrobić ci krzywdy, to pamiętasz? Jestem słabą wiedźmą, która nie za wiele jest w stanie zrobić. Moja moc nie należy do ofensywnych, albo bardziej pasowałoby... że nie jestem w stanie być ofensywna z moimi umiejętnościami. Zawsze zostaje mi ucieczka, ale chwila! Nikt nie powiedział, iż dam się kiedykolwiek wciągnąć w tak niebezpieczną sytuację. Jestem dobrej myśli, Lynn. A to, że nie obejdzie się bez twojej opieki... Wybacz, że będziesz miał mnie od teraz na głowie. Powiedziała dość przepraszającym tonem, robiąc się czerwona na policzkach. Nie, to nie był efekt alkoholu. Czemu się rumieniła?! Bliskość Lynna działała w ten sposób? Pewnie tak. Kto by pomyślał! Sięgając pamięcią do dawnych czasów, to on był przeważnie zawstydzony. No tak. Teraz wszystko działa na odwrót, w pewnym sensie. Był tak blisko! Ładnie pachniał. Nie! Tyle myśli na raz. - N-Nie mam nic przeciwko przytulaniu, śmiało przytulaj kiedy chcesz. Mogę liczyć na częstsze uściski? Pomaga mi się to uspokoić. Bardzo. Dodała cicho, a serce waliło tak, jak poprzednio. Kto wie, czy nie jeszcze mocniej! Nie dało się tego ukryć w żaden sposób, gdy do niej przylegał. Coś poszło nie tak, dorosły Lynn znacznie inaczej działa. Dlaczego nie dostała instrukcji obsługi na samym starcie?! Czuje się oszukana w pewien sposób. Nie, nie przez niego. To coś innego. Nie potrafi nazwać. Jak to się stało, że z sytuacji zagrażającej życiu, nagle się przytulają? Życie jest pełne niespodzianek! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sro Sty 03, 2018 12:24 am | |
| Nie miał jej za złe, że się bała. Przecież dokładnie taki był jego cel. Wolał nie wiedzieć, ile w życiu Colette jest jeszcze osób, którym zaufała tak łatwo. Powoli zaczynał godzić się z tą myślą. Może nie będzie przez to prościej, a jednak to zebrało w Lynnie dodatkowe pokłady motywacji, aby zająć się trudnym usposobieniem dziewczyny. - Nigdy nie chciałem być inkwizytorem, Colette. To nie był mój wybór, a decyzja ojca, jaka zapadła nim nauczyłem się chodzić - wyjaśnił cicho, nie spiesząc się, chłonąc całym sobą spokój, jaki otoczył ich po tej chwili zdenerwowania. Inkwizycja zapewniała dobrą pozycję, rozwój i bogactwo, jeśli odwdzięczało się jej odpowiednią wiernością i zaangażowaniem. Lynn nie mógł decydować za siebie, jak w wielu innych kwestiach. - Nie odszedłem też z własnej woli. To nie takie proste wyrwać się, jeśli złożyło się już przysięgę... - starał się możliwie zwięźle przedstawić opowieść, jaka właściwie odmieniła całe jego życie. - Nazwijmy to celowym wypadkiem. Długa historia... - westchnął, nie chcąc do niej wracać, gdy na nowo odzyskali pogodny nastrój. Uścisnął ją tylko mocniej, przyciskając do siebie i unosząc całą na kilka cali od podłogi. Wtedy zakręcił się z nią o pełen obrót, śmiejąc się cicho. Nic się nie zmieniła. Wciąż lekka jak piórko. - Na cmentarzu widziałem co innego. I tutaj spodziewałem się małego Armagedonu... - westchnął. - Przepraszam, że cię wystraszyłem. Albo nie. Nie przepraszam. Zasłużyłaś na to po stokroć. Musisz bardziej na siebie uważać, Colette - powiedział, w końcu się od niej odsuwając, ale niedaleko, aż na wyciągnięcie dłoni. Pochylił się lekko, chcąc lepiej widzieć jej twarz. Ciekawe zjawisko. - Oczywiście... jeśli nikt nie będzie patrzył! Nie wypada nam... Nie jesteśmy już dziećmi. Choć wciąż zdarza mi się o tym zapomnieć... - odpowiedział na pytanie dziewczyny, pod koniec wypowiedzi robiąc minę, która niespecjalnie świadczyła o jego wewnętrznej dojrzałości. - Na ciebie zaś... Chyba źle to działa. Powinienem przynieść zimne okłady na twoją twarz? - zażartował, nie mogąc się powstrzymać. Rumieńce na twarzy Colette były aż nadto widoczne. - Wieczorne powietrze powinno cię ostudzić. Młode damy nie powinny wracać zbyt późno. Chodźmy więc... Resztę opowieści zostawmy sobie na inny dzień - zaproponował, w rzeczywistości martwiąc się o nią i nie chcąc, aby tworzyła problemy wokół ludzi, z którymi żyła. - Okazji będzie sporo, zapewniam cię. Odprowadzę cię, pozwolisz...? - zapytał grzecznie, lecz nie przyjmował odmowy. Po wyjściu na główną drogę powinni bez problemu złapać powóz. |
| | | Gość Gość
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sro Sty 03, 2018 1:32 am | |
| Miała okazję wysłuchać, co nieco o Lynnie. Nadstawiała uszu, jak tylko mogła. Czyli ten wybór nie był dokonany przez niego, a ojca. Ponownie kamień spadł z jej biednego i obolałego, po dzisiejszym dniu serca. Był moment, w którym wtuliła się w niego bardziej i zrobił z nią obrót. Za dużo przeżyć na raz. - Nieprawda! Na nic takiego nie zasłużyłam. Tutaj nie miałam zamiaru przed tobą uciekać, ani używać swej mocy. Nie jesteś i nie będziesz moim wrogiem, nieważne co byś zrobił. Pamiętaj o tym. Uważam! Co prawda, zdarza mi się w nocy zbierać niektóre rośliny, ale nadal jestem uważna. Zaraz odrobinę się od siebie odkleili, a twarz Lynna znalazła się znienacka obok twarzy Col. Jak to się stało? Musiała na chwilę odpłynąć w jakiś dziwny sposób. Nie tylko policzki płonęły, a uszy również. Jego słowa sprawiły, że owe zimne okłady by się przydały. Oby zaraz rumieńce znikły! Nijak ta nadzieja się miała, gdy przed oczami widniała ta mina mężczyzny. Pierwszy raz, miała okazję ją ujrzeć. - O-Oczywiście, zero gapiów! J-Jesteś podły Lynn... Bardzo podły. Zaczynam żałować, iż nie użyłam magii. Co się tak przyglądasz? Czuję się przez ciebie... dziwnie. Nigdy nie widziałeś rumieńców? Na pewno widziałeś. Odparła starając się brzmieć poważnie, lecz z tym wyglądem nie szło po jej myśli. To wszystko jego wina! Nie była przygotowana na coś takiego. Z drugiej strony, nie spodziewała się po sobie takiej reakcji. Mimo swej chęci ucieczki wzrokiem, nie zrobiła tego. Dalej utrzymywała kontakt wzrokowy, choć łatwo nie było. - Tak, tak. Wieczorne powietrze, to jest to. Sporo okazji, powiadasz? W sumie, przyznaję ci całkowitą rację. Czekaj, nie muszę jechać żadnym powozem. Przejdę się. Nie ma co zawracać sobie głowy, skoro można iść. Po drodze znajdę może coś ciekawego! Rzekła radośnie, nie zważając na żadne niebezpieczeństwo. Będąc już na zewnątrz, rozejrzała się dokładnie dookoła. Musiała zapamiętać wszystko. - Ciężko się żegnać...! Szczególnie, gdy możesz zniknąć na kolejne dwadzieścia lat. Raczej bym tego nie przeżyła. W każdym razie, liczę na ponowne spotkanie niedługo. Bardzo niedługo. Opcje są dwie, lepiej się przejść, czy polecieć... Rozmyślała stojąc przed nim i patrząc raz w górę, raz w dół. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sro Sty 03, 2018 1:58 am | |
| Wyszczerzył zęby w uśmiechu, nie czując ani cienia wyrzutów sumienia, nawet jeśli obecnie zachowywał się bezczelnie. Wręcz przeciwnie, miał ochotę zaśmiać się w głos. Wyprostował się, z trudem powstrzymując rosnącą satysfakcję, co odbijało się na twarzy mężczyzny. - Widziałem. Setki razy. Ale zdążyłem zapomnieć, jakie to przyjemne uczucie - przyznał jej, przechylając głowę i nawet przez moment nie odwracając spojrzenia. Chciał się napatrzeć. W tym momencie jeszcze bardziej odczuwał minioną przeszłość, wszystkie beztroskie lata, w których odczuwanie wstydu było na porządku dziennym. Zazdrościł jej tego. Miał nadzieję, że wkrótce dozna równie intensywnego uczucia. Czyli zdecydowali się na dziś rozstać. Bardzo dobrze. Już owijał się grubym szalem, gdy dziewczyna stwierdziła, że nie potrzebuje jego pomocy. Niedoczekanie! W życiu nie puściłby jej teraz samej! - Nie wypada ci wracać samej! Poczekaj na mnie! - zawołał, ubierając się w pośpiechu. Musiał na szybko znaleźć nowy cylinder, jako że tylko ten typ kapelusza pasował mu do obecnego ubioru, a poprzedni z nich znajduje się pewnie w cmentarnych krzakach. Wcisnął go na głowę, ignorując zupełnie zalecenia Colette, zapinając surdut w drodze. Złapał ją już za progiem, gdy chciała się rozstawać. Słowa dziewczyny zmroziły mu krew w żyłach. - POLECIEĆ!? - krzyknął, mając najszczerszą ochotę ją udusić. - Ty kretynko! Czy ty niczego się dziś nie nauczyłaś!? Jedziemy powozem! JAK NORMALNI LUDZIE! - niemal jej przeliterował. Co za skaranie boskie! Coś czuł, że od teraz mały zawał, jaki właśnie przeżył, będzie jego częstym towarzyszem. - Nie licz na to, że ci odpuszczę. Chodź, do głównej drogi ruszymy na piechotę. A zresztą... Chcę zobaczyć, gdzie mieszkasz. W międzyczasie pokaże ci też, gdzie przyszło mi pracować ostatnimi latami... - zaproponował jej, za nic na świecie nie mając zamiaru pozwolić dziewczynie ruszyć samotności. Szczególnie, jeśli miałaby używać do tego swojej mocy. - I poza tym muszę kontrolować, czy nikt nie patrzy na twoje odsłonięte pod tą nieskromną kiecką nogi! - prychnął, machając wściekle ręką. Doprawdy, zamierzał wydłubać oczy każdemu, kto zawiesi na niej swoje spojrzenie.
/zt chyba x2 |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|