IndeksSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Z życia Cavendisha~

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Lynn Cavendish
Zegarmistrz
Lynn Cavendish

Liczba postów : 488
Join date : 10/02/2016

Z życia Cavendisha~ Empty
PisanieTemat: Z życia Cavendisha~   Z życia Cavendisha~ EmptySro Mar 08, 2017 8:21 pm


  • Pracownia zegarmistrzowska - wszystko zaczęło się niepozornego, zwyczajnego poranka w Wishtown. Nieszczęśliwy to był dzień w życiu zegarmistrza. Czymże zasłużył sobie ciężko pracujący dżentelmen, aby w jego zakładzie zawitała wiedźma, swoją mocą w idealny sposób wpasowująca się w zrealizowanie największego koszmaru mężczyzny? Po przekroczeniu progu pracowni zastał straszliwy widok. Jego dzieci. Jego niczego winne, cudowne dzieci. Nadgryzione, powykręcane. Nawet młotek się nie ostał. Nic dziwnego, że Lynn wziął ową wiedźmę za demona:
    Lynn Cavendish napisał:
    - A masz, siło nieczysta! Odejdź, zaklinam cię! – wybąknął, natychmiast wylewając na owe stworzenie lodowatą wodę, chyba w międzyczasie święcąc ją swoją siłą woli.
    Rozpoczęła się dramatyczna walka na śmierć i życie. No dobra, bardziej na śmierć ze śmiechu dowolnego obserwatora, którego całe szczęście - nie mieli.
    Shilvia napisał:
    - Jeśli chcesz mogę ci je oddać!- krzyczała z całych swoich sił i naprężała się coraz bardziej. - Wszystkie co do jednego znajdą się zaraz w twojej dupie w postaci prętów, które tak z radością wyrywałeś!
    Dziewczę, całe szczęście, nie zdążyło zrealizować swojej groźby, gdyż Lynn w całej swojej błyskotliwości, zdołał w końcu poznać, że nie jest ona ani demonem, ani Koszmarem, co wpłynęło wyłącznie na jej niekorzyść. Wtedy też postanowił zorganizować Shilvii piekło na ziemi, chcąc pomścić swoje narzędzia, które spotkał zbyt okrutny los. Zaczął od zaciągnięcia jej do....

  • Posiadłości Cavendisha - nie każdy o tym wie, ale w niektórych kręgach młody Cavendish jest znany jako "matka Teresa od sierot". I w tym przypadku, ponownie, w pełnej krasie ukazał swoją dobroć, zajmując się brudnym dzieckiem z ulicy.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Chodź tu, muszę sprawdzić, czy masz wszy. – Zarządził, przecinając powietrze na pokaz, jakby prezentując, co się wydarzy, jak okaże się, że w jej czarnych włosach rozwinęło się nowe życie. – Umyjesz się, a ja w tym czasie znajdę ci jakieś ubranie niebudzące powszechnego zgorszenia
    Rozpoczęła się misja "Metamorfoza z Lynnem". Czyli golenie niemal na łyso, palenie jej dotychczasowego ubrania i zdrapywanie tarką brudu oblepiającego dotychczas Shilvię. Podołali, z dziewczęcia tworząc... małego dżentelmena. Na koniec przyszło dopełnianie formalności.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Teraz tylko zostało wymyślić ci zadanie, dzięki któremu będziesz mogła spłacić swój zaciągnięty u mnie długi… Niech podliczę… To wcale nie były tanie narzędzia. Zakładając, że będziesz zarabiała średnią pensję... pracowała siedem dni w tygodniu po piętnaście godzin na dobę, och… Odejmując koszty za posiłki i ubranie, które właśnie dostałaś - Zatrzymał się, kalkulując w głowie. – Za jakieś dwieście pięćdziesiąt lat będziesz wolna. Jeśli zejdziesz z tego świata przez regulacją zobowiązania, przejdzie ono na twoje dzieci. Lepiej, żebyś je zawczasu zrobiła. – Poradził jej zupełnie poważnym tonem, aż nie sposób było ustalić, od kiedy żartował.
    Łaska Lynna nie spotkała się z podziwem i łzami wdzięczności, o dziwo. Co za butne dziewczę! Zwłaszcza, że zegarmistrz zadbał nie tylko o jej wygląd, ale i odpowiednią pewność siebie, komplementując ja z nieskazitelnym doborem słów:
    Lynn Cavendish napisał:
    Wstyd się z tobą pokazać w najciemniejszym zakątku Wishtown, nie mówiąc już o moim zakładzie! A zresztą, nie chciałbym się od ciebie zarazić jakimś syfem.
    Obiektywnej ocenie jej umiejętności:
    Lynn Cavendish napisał:
    Twój problem, smarkulo, właśnie polega na tym, że gówno potrafisz. Nic mi po cerowaniu i sprzątaniu.
    Obietnicy owocnej współpracy, połączonej z pasją i wzajemnym wspieraniem się:
    Lynn Cavendish napisał:
    Do kiedy nie spłacisz swojego długu, będę miał nieszczęście przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu dłużej, niż bym tego pragnął. Więc proszę cię, z łaski swojej nie zadawaj idiotycznych pytań.
    A nawet naukę manier, bo jak wiadomo, na to nigdy nie jest za późno. Łącznie z edukacją na temat podstawowych elementów ubioru, połączoną z nadmiarem emocji, jako że rozprawiali o tak istotnych kwestiach!
    Lynn Cavendish napisał:
    - NIE PRZEKLINAJ, SMARKULO! BO ZARAZ INACZEJ POROZMAWIAMY!!! – Przekrzykiwał ją, zmuszony wyraźnie pochylać głowę, aby cały czas wbijać wściekłe spojrzenie wprost w jej oczy. – I na siedem piekieł, to nie są spodnie!!! Nosisz na sobie gacie, rozumiesz? Bieliznę, pantalony, słyszałaś kiedyś?! O boże, matko i córko, zamorduję cię, przysięgam, nie wytrzymam i zamorduję...
    Niestety. Na tym się skończyło. Dziewczę nie wytrzymało napięcia i zemdlało. W każdym razie... to ich połączyło. Od tego zaczęła się piękna przygoda zegarmistrza i jego przydupasa.
  • Skupisko Tataraków Nigdzie, zapewniam Was - nigdzie, na całym Wishtown, nie doświadczycie tak romantycznej, wzruszającej i ujmującym swoim wdziękiem fabuły. Wyobraźcie sobie tylko tę scenerię. Ona. I on. Pośród szumiących na subtelnym wietrze tataraków, niosących za sobą jego chwytający za serce ton:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Czy ciebie do reszty popierdoliło, wariatko!? A jebnij się w ten zakłuty łeb! Kto cię, KURWA, wypuścił to cywilizowanego społeczeństwa, no kto, KURWA!?
    A nie, chwila. To nie ta historia. Podczas tej sceny zegarmistrz obmyślając swoje plany zagłady świata potknął się o siedzącą w buszu Antoinette. A ona, przejrzała jego zamiary. Te najskrytsze. Te mówiące o tym, że jego głównym celem jest zrujnowaniem jej życia. I tak oto usiłowała go udusić. No, zdarza się każdemu. Wina Lynna leżała w tym, że chciał wziąć udział w jej przedstawieniu, wtórując kłamstwom dziewczyny, uznając je za pierwszorzędną zabawę. Rzucanie talerzami przerwała im niejaka Hawke, posądzając zegarmistrza o napastowanie biednej niewiasty. Nic dziwnego, cóż. Minimalnie wzruszeni jej obecnością, sprzeczali się kto bardziej zasługuje na przymusowy pobyt w psychiatryku.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Powiedz mi… masz jakieś specjalne życzenia? Chciałabyś pokój z widokiem na ratusz? Czy może na Wish River, aby wspominać moją piękną facjatę?
    Oboje przekonani własnych racji, własnego zdrowia umysłowego. Zdecydowali się na wspólną wizytę w szpitalu psychiatrycznym, aby oceniło ich obiektywne oko lekarza. W międzyczasie Erin podsumowała ich tymi słowami:
    Hawke napisał:
    - … Obydwoje jesteście pojebani

  • Szpital psychiatryczny - ciąg dalszy szarpania biednych nerwów Lynna. Jeśli myślicie, że na tej sesji zegarmistrz nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu, mylicie się. Nawet w miejscu, które uważane jest za mające nieść pomoc... nawet tutaj musiał oberwać po pysku. Dobra, powiedzmy, że sobie zasłużył. Jak zawsze z resztą. Zaczęło się niewinnie, bo od prób udawania zwyczajnego, pokrzywdzonego człowieka:
    Lynn Cavendish napisał:
    Chciałem zdiagnozować chorobę psychiczną. A przynajmniej żywię ku temu nadzieję. Ja i moja towarzyszka znaleźliśmy się dziś w dosyć osobliwej sytuacji… - Słowa przychodziły mu z trudem, gdyż od razu chciał wrzasnąć „TA WARIATKA PRÓBOWAŁA MNIE ZABIĆ!”
    Zaczęło się debatowanie. Jestem normalnym człowiekiem, panie doktorze. O, nie to ja jestem normalniejsza! I bądź tu człowieku mądry, i nie przepisz im podwójnej dawki eutanozolu forte. To była zażarta walka, a jej wynik... wciąż nie jest przesądzony. Mistrz gry wczuł się tak bardzo w trud decydowania, że do dziś spór Antoinette i Lynna nie został rozstrzygnięty
  • Szklarnia Adler - sesja będąca pięknym obrazem szeregu zaburzeń psychicznych Lynna, od rozmowy z przedmiotami zaczynając, a na podniecaniu się zupełnie aseksualną częścią ciała, kończąc. Nie zapominajmy też o świetniej wizualizacji zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych i osiągnięciu szczytu gejozy poprzez znajomość mowy kwiatów. Na wyrywki, z dorzuceniem trzech groszy od siebie, po czym absolutnym cudem było utrzymanie przeświadczenia pani Adler o heteroseksualności Lynna po zakończonym spotkaniu. Co gorsza, zaczęło się to jego słynne bredzenie o niezbyt już ruchliwej narzeczonej:
    Lynn Cavendish napisał:
    Polubiłaby ją pani, z pewnością. Anioł, nie kobieta. Słodka jak marzenie i delikatna jak sen. – Odwrócił się lekko, a jego spojrzenie stało się nieobecne.
    A teraz chwila przerwy. Jeśli kiedykolwiek znajdziecie fragment bardziej gejowy dialog, niż ten poniżej... dajcie mi znać. Zamkniemy forum, z myślą, że widziałam już wszystko.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Stokrotki. Niewinność i czystość, niewerbalna więź, zrozumienie. Szkoda, że są tak mało wyraziste. Nadawałyby się jedynie na wianek. – Zaczął swój obchód, odsuwając się nieco od Nancy i pozwalając sobie na odrobinę samowoli. – Och! Białe frezje! – zachwycił się krótko, dłonią muskając jej delikatną łodygę.
    To, oczywiście, nie stało na przeszkodzie, aby po wszystkim strzelić sobie pamięciówkę do wspomnienia pleców pani Adler.
  • Posiadłość Adlerów - Ha, żart! To jednak nie koniec, Lynnowi było dane odrobinę dłużej nacieszyć się tą... płaskością? Robi się coraz dziwniej...
    Lynn Cavendish napisał:
    Szedł za nią, starając się unikać wzrokiem widoku, który przyciągał go jak dobrej marki wino alkoholika, będącego w początkowym stadium odwyku. Krótko. A zresztą, co mi szkodzi?, pomyślał w końcu, przenosząc spojrzenie na jej gładkie i smukłe plecy. Nan nie powinna mieć oczu z tyłu głowy, a on urozmaici sobie podróż, ciesząc się widokiem przed sobą. Zabawne, to był główny powód milczenia podczas ich przeprawy, jakby nie potrafił podziwiać, iść i mówić jednocześnie albo przynajmniej wolał celebrować chwilę w ciszy.
    W skrócie: padło tysiące przeprosin, o wiele za dużo grzeczności. Grali w dorosłych, niezainteresowanych sobą ludzi... Prawie. Co najważniejsze - Lynn zdobył to, po co przybył... mianowicie białe lilie, nawet jeśli ceną była drobna rysa na dumie. Piękne to było przeżycie. Może przy następnym spotkaniu zegarmistrz zachowa się nawet jak na niemal trzydziestoletniego mężczyznę przystało.
  • Pracownia zegarmistrzowska - plotki głoszą, że po rozegraniu się tej sceny, zegarmistrz zawiesił na drzwiach swojego zakładu tabliczkę głoszącą "reklamacji po odejściu od kasy nie uwzględnia się". Działanie było jak najbardziej uzasadnione, gdyż pewna inkwizytorka weszła z marszu do jego pracowni, żądając naprawy swojego życiowego towarzysza. Trafiając wprost w jego wrażliwe serce. O tak, to idealny sposób, jak podejść czułą na krzywdę mechanizmów osobowość mężczyzny. Nie sprawdza się, jeśli masz na imię Vivian, potwierdzone info. Rozpoczął swoje przedstawienie, oczywiście wykazując maksimum podzielności uwagi i empatii dla drugiej osoby!
    Cytat :
    - Sztuka wymaga czasu! – Syknął na nią, bo właściwie to nawet nie zaczął. – Siadaj na tyłku i daj mistrzowi pracować
    Rozmowa, która narodziła się wkrótce, podszyta była niezbyt przyjaznymi komentarzami. Aluzje do palonych stosów w końcu stały się na tyle jasne, że i ślepy by zauważył, a głuchy dostrzegł. Tak zaczęła się tajna terapia Cavendisha, mająca na celu wyprać mózg Isabelli i nawrócić ją na jasną stronę mocy, przeplatana obgadywaniem kogo popadło:
    Lynn Cavendish napisał:
    – Co tam u niego? Dalej jest wściekle rudy i nieskończenie denerwujący? Wciąż jest kawalerem?
    Później w zakładzie zegarmistrza pojawił się NPC, do jakich mężczyzna ma najwyraźniej pecha. Kobieta, żądająca naprawy mechanizmu na wczoraj. I wtedy rozpoczęła się walka o terytorium, należąca do inkwizytorki i owej kobiety, podczas której Lynn w końcu nauczył się znaczenia słów "chcieć zapaść się pod ziemię". Po pozbyciu się kobieciny, postanowili sprawdzić efekty uleczania pacjenta Lynna, udając się do...
  • Smętnej Szklarni - od tego momentu zaczęły się schody. W sumie przez "schody", mam na myśli "dramaty". Wielkie wyznania, wspominki, nazwijcie to, jak chcecie,w każdym razie patos lał się strumieniami.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Tak, tacy jak ty umierają młodo. – wychrypiał z żalem, mimowolnie wspominając osoby, dobrych ludzi, oddających swoje życie w sprawie, jaka nigdy nie powinna ich dotyczyć. Robiła sobie wrogów na każdym kroku. – Mówisz o przyjaciołach... to jednak puste słowo w twoich ustach, Isabelle. Nie wiesz, co ono oznacza.
    Lynneusz, wat ur doin? Lynneusz, staph. Dobra, pozwólmy mu korzystać z uroków nocy i podniosłej chwili. Załóżmy, że później wcale nie wstydził się wypowiedzianych słów. W międzyczasie zachował się nawet jak dżentelmen, proszę bardzo! Oddał Isabelli płaszcz, a nawet zaoferował pomocną dłoń w odprowadzeniu do mieszkania przez...
  • Pomniejszą uliczkę - Ha, już myśleliście, że to koniec? Że Lynn zakończy sesję nie zbierając żadnych obrażeń?! Dobre sobie! Oczywiście, taki to potknie się nawet o kamień na pustkowiu. I tak też właśnie się stało na mikroskopijnej uliczce, spokojną nocą. Wracali spokojnie z Isabellą, gdy nagle... Kolejna z tych wariatek, do których Lynn ma pecha. Tyle że z nożem. Wyjątkowo, jej kobiecy instynkt nie podziałał tak jak powinien i nie zrobiła mu kanapki, a próbowała pomóc zegarmistrzowi kopnąć w kalendarz. Dobra, to bardziej zawiła historia, z dodatkiem krwi, łez, potu i obwarzanek, ale najważniejszy jest efekt! Ów bohater niewiele uczynił, a nim się obejrzał skończył w kałuży własnej krwi.
    Lynn Cavendish napisał:
    Lynn dusił się we własnej krwi, spoglądając niemrawo na miejsce akcji. Nie był w stanie nawet krzyczeć po pomoc. Pewnie było jednak to, że jeśli prędko jej nie otrzyma, zejdzie z tego świata.

    Co zabawne, nawet w stanie jawnej niedołężności, nawet o krok od grobu... był  w stanie wygłaszać swoje patetyczne brednie. To chyba jego umiejętność pasywna, niezależna od tragicznego stanu. Złapali powóz, którego woźnica potraktował Lynna jako starego pijusa, podążając do domu zegarmistrza, aby opatrzyć swoje rany.
  • Posiadłość Cavendisha - piękna i poruszająca historia o realizacji niespełnionych marzeń i odnalezieniu zagubionego przez lata powołania... Isabelli do tortur. Zszywanie rany to za mało, przyłóżmy więc do całości rozgrzany do czerwoności nóż i polewanie rany ciętej whisky. Brzmi świetnie, nieprawdaż? Lynn zapewnił sobie niezapomnianych przeżyć. Wbrew wszystkiemu, również podczas kryzysowych sytuacji, zegarmistrz zadbał o estetykę, a mianowicie dopasowanie nici do jego aparycji:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Oho, przygotowałaś się. Liczysz na moją opinię? – zerknął na kilka kolorów nitek, które przyniosła. – Niebieski? Nie masuje mi do oczu. Bierzemy zieloną, Isa. Kolor nadziei – zaśmiał się tak żałośnie, aż paprotki na parapecie mogłyby zwiędnąć na ten dźwięk, gdyby tylko nie zrobiły tego lata temu z bardziej prozaicznych powodów.
    Pił więc, był zszywany i usiłował dotrwać poranka. Całe szczęście, Isabelle zapytała o jego piękną narzeczoną, więc był już w domu. Nieważne, co by się nie działo, jakby go nie torturowała... Do kiedy mógł sobie pobredzić, był jak najbardziej kontent.
    Lynn Cavendish napisał:
    – Jest… Była wredna, cóż – roześmiał się krótko z ogarniającym go rozczuleniem. Tak, taką ją zapamiętał. I właśnie taką pokochał. – W swojej bezpośredniości biła wszystkich na głowę. Bezczelna i nieposłuszna. Cudowna kobieta. [...]- Zazdrość nigdy nie leżała w jej guście, była aż przesadnie świadoma mojej… ech, lojalności, tak to nazwijmy z braku lepszego słowa.
    Po "opatrzeniu" doszło do zamiany ról, jednak młody Cavendish nie odczuwał satysfakcji z torturowaniu Isabelli - najwyraźniej całe jego szkolenie inkwizycyjne diabli wzięli. Rozstali się więc o świcie, w ewidentnie opłakanym stanie.
  • Posiadłość Cavendisha - ciąg dalszy ratowania tyłka Lynna. Tym razem do akcji wkracza jego niezawodna podopieczna, Shilvia! Resztkami sił zegarmistrz prosi ją o sprowadzenie pomocy, powierzając jej swoje życie... A ta... Przyprowadziła mu niejaką Nancy, starą znajomą, od której zwykł kupować kwiaty. Wyobraźcie sobie tylko jego zadowolenie na ten idealny dobór osoby do sytuacji.
    Lynn napisał:
    - Ty kretynko… - wysapał, przerywając prędko, bo nie miał sił, aby kontynuować. – Czego nie zrozumiałaś w poleceniu „sprowadź pomoc”? – warknął przez zaciśnięte zęby, zupełnie ignorując obecność Nancy, która zdążyła przywyknąć do nieco bardziej uprzejmego traktowania. – LEKARKĘ, DURNA DZIEWCZYNO. NIE KWIACIARKĘ!!! – podniósł głos, rozglądając się za kolejnym przedmiotem do rzucenia. W oczy rzucił mu się leżący na podłodze wazon z rozlaną wodą. – Wyjdź. Bo następnym razem nie spudłuję – zagroził jej jawnie.
    Dziwnym, zupełnie niezrozumiałym trafem, Shilvia wybiegła z płaczem. Lynn do dziś nie ma pojęcia dlaczego. Półprzytomny Lynn został pod czułą opieką Nancy, co właściwie nie stawiało go w złej sytuacji. Traf chciał, że kobieta była szczęśliwą posiadaczką mocy leczenia ludzi... za pomocą swoich ust. Delikatnie ujmując, Cavendish nie narzekałby, nawet gdyby był świadomy tego, co się z nim dzieje. Nie, ten oczywiście, w stanie półomdlenia, musiał wrócić myślami do swojej dawnej ukochanej, a co gorsza - myląc ją z Nancy.
    Lynn napisał:
    - A pamiętasz… Pamiętasz, gdy chorowałaś na szkar… latynę? Wtedy to ja opiekowałem się tobą. Mówiłaś, abym cię nie całował, bo przejdzie na mnie… - mówił, przymykając powieki, z wyraźnie ogarniającym go spokojem. Przeciągał niektóre wyrazy, inne dzielił na sylaby, ale wyglądało na to, że dopiero rozkręcał się ze swoją opowieścią. – Mówiłaś… miałaś czerwone wypieki na twarzy. Pachniałaś lawendą i mentolem. – Twarz mu pojaśniała, aż przez moment sprawiał wrażenie zdrowego na ciele człowieka. Położył dłoń na wierzchu jej dłoni, uniemożliwiając chwilowo dalszą pracę. Miękkość pierzyny otulała go z każdej strony. Błoga przyjemność wypełniała każdą komórkę jego ciała, jednak jeszcze jedna rzecz nie pozwalała mu odpłynąć w nieświadomość. – Źle ze mną? Na pewno nie tak, jak wtedy z tobą, prawda? Czytałem ci, pamiętasz…? Co to było? Ach, ta szmira… Manon Lescaut. Nie wiem, co Chevalier miał w głowie…
    I... tak oto sesja nigdy nie ruszyła do przodu! Ale co z tego! Założone zostało, że Nancy wcale spoliczkowała Lynna, ba, mało tego - wyleczyła go, o czym świadczą zasklepione rany na kolejnej sesji!
  • Pracownia zegarmistrzowska - codzienność Lynna i Shilvii w zakładzie zegarmistrzowskim. On gada do śrubek, ona zamiata podłogę. Rozkoszny wieczór, oni wewnątrz ciepłego pomieszczenia, a na zewnątrz istny Armagedon, zwiastujący powódź całego Wishtown. Niemalże dzień jak co dzień.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Czy mi się zdaje, czy ty się obijasz, gówniaro? – powitał ją tymi pięknymi słowami i jeszcze siedząc sięgnął po laskę, aby zastukać pod jej stopami, jak zwykł to robić, gdy chciał ją przestraszyć.
    Jednak tym razem, wyjątkowo, nawiązała się między nimi rozmowa. Piękne plany określające ich wspólną przyszłość, malującą się w jakże kolorowych barwach. Lynn zyskał nowego niewolnika… tfu, przyjaciela, a Shilvia nareszcie nabierze ogłady i nauczy się funkcjonować w wielkim świecie. Wszystko dzięki niezastąpionym naukom zegarmistrza:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Bierki? – powtórzył, unosząc lekko brew. – To taki rodzaj pantalonów. Jak dorośniesz, to zrozumiesz.
    Odpowiadał jej dzielnie na każde z pytań, nie zbywając jej naturalnej, dziecięcej ciekawości, a pozostawiając kwestie jasnymi i wyczerpująco określonymi:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Po prostu mam swoje powody. Nie interesuj się. Jak będę chciał to ci powiem.
    Później zeszło na temat Inkwizycji, w którym Lynn wykazał się jak zwykle niemożliwą cierpliwością i anielską dobrocią, starając się podejść do sprawy możliwie obiektywnie, porzucając stare zawdy, stając po stronie prawdy.
    Lynn Cavendish napisał:
    – Przecież nie staję na placu głównym i nie wrzeszczę, że Inkwizycja może mi possać? – Skrzywił się, a mówił tak swobodnie, nawet nie spostrzegając się, że mógł palnąć coś nieodpowiedniego dla uszu nastoletniej dziewczynki. […]- Nie dość, że baba, to jeszcze ruda? I Inkwizytorka? Najgorsze z możliwych połączeń.
    Rozmawialiby zapewne bez końca, gdyby tylko… dach pracowni nie zaczął przeciekać. Jak się słusznie domyślacie, całe życie zegarmistrza stanęło mu przed oczami. Jego cudowne, metalowe dzieci… miałyby dokonać żywota pokrywając się rdzą? Całe szczęście, Lynn zdołał się opanować, nawet tak w krytycznej dla niego sytuacji.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Nie stój tak, dziewczyno, ratuj mój zakład!!! – wrzasnął na nią, po czym ruszył biegiem w jedną stronę, tylko po to, aby zawrócić i pobiec w drugą stronę, potknąć się i ostatecznie zacząć wrzeszczeć. – Trzeci raz w roku będę musiał naprawiać ten jebany dach, rozumiesz!? TRZECI RAZ!!! […]– Idziemy na wojnę, młoda – obwieścił podniosłym tonem, charakterystycznym dla tak ważnych chwil w jego życiu.
    Do walki stanął ramię w ramię z Shilvią, prosząc ją o pomoc a ta być może z grzeczności, a może z poczucia obowiązku, nie zawahała się pomóc zegarmistrzowi. Dzielnie podawała mu wszelakie narzędzia, a on wbrew zamierzaniu, dziękował jej za ciężką pracę.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Kretynko, ty parzysz właśnie herbatę, czy jak!? Zapewniam cię, KURWA, że to nie jest dobry moment na to. Chodź tu natychmiast!!! – Zagroziłby jej również laską, gdyby tylko to widziała, a sam przedmiot zbrodni nie leżał sobie spokojnie na parterze, gdyż w rzeczywistości Lynn zupełnie go nie potrzebował. […]Już miał odbierać od niej gwoździe, gdy te nagle z łoskotem sturlały się z dachu. Tego już zdzierżyć nie mógł. Dlaczego musiał mu się trafić niedorozwinięty pracownik?!
    - Skrzywdzę cię, gdy tylko zejdę z tego dachu, obiecuję. Będziesz szorowała podłogi ze szczotką w zębach, smarkulo! Obiecuję ci to!!! – wrzasnął na nią, nawet nie usiłując łapać lecących przedmiotów. Już miał się przedzierać do zakładu, chcąc zabrać wszystko sam i załatwić to jak należy, gdy dziewczę odważyło się przytrzymać go za rękaw. Łaskawie poświęcił jej cztery sekundy swojego życia, aby ją wysłuchać. I natychmiast tego pożałował.
    Może udałoby im się prędko zażegnać kryzys, gdyby tylko pewnie Koszmar nie upodobał sobie komina na dachu pracowni mężczyzny. Podczas gdy Lynn w deszczu łatał wadliwą konstrukcję, paskudne stworzenie zaszło go od tyłu. Na pierwszym spotkaniu Shilvii i Lynna, ten wziął ją za Koszmara. I z pełnym uznaniem dla wątpliwej urody dziewczyny; musiał przyznać, że znacznie się pomylił.
    Doszło do walki, w której poszedł w ruch cały wystrój pracowni. Ostatecznie zęby młodej Shilvii okazały się najskuteczniejszą bronią, w sumie cóż się dziwić? Zwycięstwo! Padli wycieńczeni w kałuży przeciekającego dachu. I tutaj się zatrzymamy, bo śmieszkowe cytaty się kończą. Dalej jest poważna rozmowa, przeprosiny, a nawet… szczera pochwała dla dziewczyny, na którą zareagowała płaczem. Dlatego darujmy sobie dalszy ciąg historii. Najważniejsze, że Lynn wrócił do normalności, żegnając się z podopieczną słowami:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Idź do posiadłości, umyj się. Kup sobie coś do jedzenia. Kup, powiedziałem. Jeśli dowiem się, że ktokolwiek na ulicy widział cię usiłująca pogryźć te miedziaki, przysięgam – będziesz spała na wycieraczce – zagroził twardo, robiąc paskudną minę.

  • Biblioteka publiczna Wolne od pracy popołudnie, w którym Lynn postanowił rozwijać swoją wiedzę w bibliotece publicznej. Pech chciał, że wszystko było przeciw niemu. Nadgorliwa bibliotekarka, zasypująca go zbędnymi radami, remont w pobliżu, a kilka regałów dalej, mizdrząca się para kochanków.
    Lynn Cavendish napisał:
    - I co, dalej tęsknisz do cycków swojej żony, ty… do tej zaschłej… tak, ty patałachu, ooo tak… tutaj…
    Byłby jeszcze w stanie zignorować rosnące wokół zamieszanie, gdyby do akcji nie wparowała kolejna z osób, zajmując resztki jego uwagi. Mała dziewczynka, na pierwszy rzut oka pochodząca z dobrego domu. Lynn doskonale wiedział, że takich nie bije się laską. Zresztą, nie miałby powodu, dla którego jego ostateczna broń zagłady miałaby wylądować na kostkach niejakiej Cecilii. Przypadek chciał, że stanęli po tej samej stronie. Po stronie przyzwoitości, strażników porządku, czystości i wierności!
    Lynn Cavendish napisał:
    - Proszę pana… Z tego, co zdążyłem zauważyć, owa panienka nie potrzebuje edukacji w tym kierunku – skłamał gładko, doskonale będąc świadomy, że forma i treść wypowiedzi dziewczyny pozostawiała wiele do życzenia. Mimo to, nie stracił pewności siebie. – Mało tego, stara się dzielić swoją wiedzą z innymi, którzy najwyraźniej mają braki – zerknął znacząco na kobietę i mężczyznę. – Proponuję odpuścić, zanim do wszystkich gapiów dołączy również pańska żona. – Ukłonił się głęboko, kątem oka dostrzegając, że zamieszanie wokół nich rosło.
    Wyjątkowo, to nie Lynn grał rolę czarnego charakteru, niepotrafiącego się wysłowić bez przekleństw i działać bez rękoczynów na rozmówcy. Niestety, chwilowo. Ale został sprowokowany, musicie mu to przyznać!
    Lynn Cavendish napisał:
    - Ejże, to się nie godzi. To jeszcze dziecko…! – zaczął swój wywód, z charakterystycznym dla siebie pobłażaniem dla najmłodszych, ale prędko przerwał, bo mężczyzna wyraźnie stracił cierpliwość, nie zamierzając cackać się również z Lynnem. Przywalił zegarmistrzowi zaciśniętą pięścią w… nos, a jakże.
    Zamroczyło go, jednak nie na tyle, aby nie otrząsnąć się zaraz i użyć swojej broni ostatecznej – laski, którą zawsze miał pod ręką, mimo że wcale jej nie potrzebował.
    - Ty kurwi synu!!! Pies jebał ciebie i twoje zasrane maniery!!! – wydarł się na niego, celując laską w jego szyję, głowę; gdzie popadło. No i stracił swój święty spokój. Pewnie nie będzie mógł się tu pojawiać jeszcze jakiś czas. Nim doszło do szarpaniny, Lynn wychylił się za ramienia swojego przeciwnika, zwracając się do dziewczynki:
    - A ty, młoda damo, w tej chwili zatkaj uszy i odejdź się wyspowiadać ze swoich występków!
    Gdy tylko nadarzyła się okazja (a złożyło się to akurat przy powrocie napalonej bibliotekarki), wraz z Cecilią uciekli z miejsca zbrodni, nawet nie tuszując za sobą śladów. I zdawać by się mogło, że ich drogi się już rozejdą… Ale nie, chwila! Na tej fabule Lynn nie wspomniał o Lilly! Wracaj tu dziewczyno, to nie może być koniec! Ufff… Kryzys opanowany, Lynn dorzucił swoje trzy grosze o narzeczonej, można kończyć.

  • Wieża
  • Pas owocowo-warzywny
  • Karczma na rozdrożach
  • Skraj Lasu
  • Ponury dom lichwiarza
  • Hol główny w teatrze
  • Pracownia zegarmistrzowska
    Retro:
  • Porzucona sala
    Beztroski początek roku szkolnego, rozpoczęty równie przyjemną sekcją zwłok. Pierwsze spotkanie Matta i Lynna, będących odpowiednio w drugiej i czwartej klasie Akademii im. Św. Rozalii. Okoliczności nie były zbyt podniosłe - młody Cavendish wracał sobie w podskokach z łazienki, gdzie rzygał jak kot, czyli czynił to, co zwykł czynić na widok krwi, wnętrzności, zwłok i innych przysmaków, na widok których typowemu inkwizytorowi przecież cieknie ślinka. Spotkanie w samotnej klasie nie przebiegło pomyślnie. Matthew płakał, bo niejaki Peter upatrzył sobie go jako worek treningowy, a zapytany o powód zmartwienia, wypowiedział najgłupsze z możliwych kłamstw. "Spadłem ze schodów", no matko i córko, czy istnieje gorsza wymówka? Wtedy też Lynn postanowił ukarać dwunastoletniego wtedy rudzielca, odwdzięczając mu się kłamstwem za kłamstwo.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Szukałem cię. Profesor Goldenmayer kazał cię natychmiast przyprowadzić. Dawno nie widziałem go tak wzburzonego. – pokiwał nawet z uznaniem głową, odbierając od niego okulary. Mówił śmiertelnie poważnie; pomimo wieku nikt nie mógł mu odmówić talentu aktorskiego. – Wiem, że psor nigdy nie należał do spokojnych ludzi, ale teraz przeszedł samego siebie. O mało co nie oberwałem przez ciebie dziennikiem. Rzucał wszystkim jak popadło. – tłumaczył dalej. – A tak między nami… coś ty mu zrobił, co?
    Niestety, Matthew przejrzał go, zostawiając biednego Lynna samego.
    Matthew napisał:
    - Goldenmayer jest na chorobowym. - syknął. Matthew nie był wcale takim imbecylem jak mogło się wydawać tamtemu przerośniętemu typkowi i nie dał się, aż tak łatwo wpuścić w maliny.- A tak na marginesie to śmierdzisz rzygami... Jełopie! - Wykrzykując ostatnie słowo zatrzasnął za sobą drzwi i pognał przed siebie, byle z dala od tego typka.
    Wszystko wskazywało na to, że już na wieki będą się unikać podczas reszty swojego pobytu w akademii. Z niechęci, a w przypadku Lynna - ze wstydu. Okazja zadośćuczynienia rudzielcowi pojawiła się niewiele później, spadając mu z nieba, a dokładniej na...
  • Korytarzu - Matthew wylądował w najprawdziwszych opałach, a Lynn, niczym książę na białym koniu... och, wcale mu nie pomógł. Znaczy się... Jakby spojrzeć na to z lepszej strony, zrobienie z siebie pośmiewiska i zajęcie uwagi oprawcy rudzielca, można uznać za pomoc, choć byłoby to sporym naciągnięciem prawdy. Uznajmy to Lynnowi, przecież tyle się wycierpiał! Przyłapał Matthewa i bandę Petera na niewyrównanym pojedynku, a więc nie myśląc wiele, skorzystał z okazji rekompensaty nieudanego żartu, wpieprzając się w sam środek pojedynku. Co najgorsze, sądził, że ma jakiekolwiek szanse w tym starciu.
    Lynn Cavendish napisał:
    - Taki jesteś mądry, hę!? – ryknął na niemal równie wysokiego chłopaka co on (a przy okazji szerszego dwa razy). – Lepiej się czujesz, znęcając się nad kimś, kto nie może się nawet bronić, mając za plecami swoich debilnych koleżków!? Co!? – wrzeszczał na cały korytarz, przytykając palec wskazujący do klatki piersiowej głównego oprawcy, na twarzy którego malowało się szczere niedowierzanie. Nie, to nie mogło skończyć się dobrze. Lynn pogrążał się z każdym słowem, a Matt mógł słyszeć przerażone jęki Amona:
    - No nie… Nie wierzę… Powiedz mi, że to żart…
    Nie, Lynn był jak najbardziej poważny. I wczuł się, to było widać od razu.
    - Znajdź sobie godnego przeciwnika, ty zakłuta pało! TAKI JESTEŚ ODWAŻNY!? No to chodź!!! – machał swoimi chudymi rękoma, co bynajmniej nie wyglądało groźnie.

    Walka nie trwała nawet symbolicznych 53 sekund. Po tym, jak Peter przyjął do wiadomości obecność Lynna, wyłapując w końcu, że on tak na poważnie... skończyło się dosyć szybko.
    Lynn Cavendish napisał:
    I wtedy pierwsze zdziwienie minęło, Peter wzruszył ramionami i bez zbędnych słów… wziął zamach i sprzedał Lynnowi prawego prostego, w sam środek jego twarzy. Wcale nie szczędząc siły. Chłopak runął na plecy, boleśnie obijając sobie głowę. Z nosa buchnęła mu krew, a łatwość z jaką został powalony, wzbudziła w zgromadzeniu ogólną wesołość i jakby ulgę.
    Całe szczęście, wkrótce dostał wsparcie od swojego niezastąpionego przyjaciela, Amona, których fenomen znajomości nie jest zgłębiony przez nikogo, nawet do dziś.
    Lynn Cavendish napisał:
    -A ty co, błędny rycerzu? – Tym razem z nieukrywanym rozbawieniem zwrócił się do Lynna. – Musisz być dumny ze swojego bohaterskiego wejścia, och, ty… - westchnął z udawanym podziwem, zaraz dysząc ciężko z wysiłku. Prowadził go do wyjścia, gdzie nie zawadzałby na podłodze.
    - Fpierrrfafaj! – warknął na niego, niewątpliwie chcąc przekląć, co jednak uniemożliwił mu krwotok z nosa, co wyraźnie rozczuliło Amona.
    We trójkę: Matt, Amon i Lynn udali się na szkolne błonia, w celu poskładania jedynego poszkodowanego w tym pojedynku. Swoją drogą, właśnie wtedy, Matthew zyskał swój pseudonim, trzymający się go jeszcze przez długi, długi czas:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Jebcie się, obaj – warknął, celując nogą w Amona, na co ten zachichotał tylko i odskoczył, po czym stanął obok Matta, widząc, że przyjaciel nie potrzebuje już więcej opieki. – W ogóle, dzięki za świetną pomoc. Byłeś niezastąpiony, Amon – prychnął wciąż rozdrażnionym tonem, jakby obwiniał go o tak ostentacyjną porażkę.
    - Oho! – wykrzyknął, z oburzeniem, może udawanym. – Wypraszam sobie, ja cały czas tam byłem! Zająłem się twoją księżniczką, podczas gdy ty ruszyłeś w bój, dzielny mąż, obrońca uciśnionych, nieustraszony…

  • Mieszkanie Państwa Brocke
    Wspólny obiad u państwa Brocke. Amon. Matthew. Lynn. I brukselka pływająca w zupie. Ale zacznijmy od początku, nim doszło do tragedii.
    Nic tamtego dnia nie układało się po myśli Lynna, zaczynając od wyboru kwiatów dla pani domu:
    Lynn Cavendish napisał:
    - Mówiłem ci, deklu, że nasturcje będą lepsze. Żółty oznacza zazdrość. – Lynn wziął sobie do serca naukę zaczerpniętą podczas lekcji układania kwiatów, do której zmusiła go rodzina.
    - Człowieku, nikt nie słyszał o twoich fanaberiach, więc z łaski swojej…
    - A obciągnij mi, frajerze… O, dzień dobry, pani Grace!
    Żenującym sytuacjom nie było końca. Zostali oprowadzeni po mieszkaniu, poznali mamę Matthewa, która dostarczyła im możliwości do znęcania się nad biednym rudzielcem przynajmniej na dwa kolejne życia. Prawdziwe piekło rozegrało się jednak przy rodzinnym stole, pomijając już nawet brukselkę.
    ...
  • Rezydencja Cavendishów
  • Plac przed internatem
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t243-lynn
 
Z życia Cavendisha~
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Posiadłość Cavendisha

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Wishtown :: Organizacja :: Zapisy :: Repertorium sesyjne-
Skocz do: