|
|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Sala audiencyjna Sro Lis 22, 2017 9:17 pm | |
| Ludzie mają okropną manierę przyzwyczajania się do okoliczności. Wtapiania się w środowisko, które jeszcze nie tak dawno temu zdawało się być niemożliwym do zniesienia piekłem. Nienawiść miarowo otępieje, oddając miejsca szarej bierności. Bierności, w której poczucie obrzydzenia do własnej osoby pojawia się coraz rzadziej, z czasem zanikając całkowicie. Człowiek jest zdolny przywyknąć do wszystkiego, nawet do najpodlejszych warunków. I jemu z czasem przestało zależeć. Patrzył niewidzącymi oczyma na przewijające się - jak na taśmie w fabryce - ciała wiedźm. Nie czuł niczego. Robił swoje, z czasem nawet uznając krzyki cierpienia za drażniące, jakby ich wina leżała wyłącznie po stronie kobiety, wobec której stosowano przemoc. Nienawidził się za to coraz rzadziej, z ulgą przyjmując otaczającą go obojętność. *** - Jak ty to robisz...? - westchnął z niemożliwym podziwem, oczy wlepiając w skończony obraz kobiety odwróconej tyłem. Lynn odgarnął włosy z czoła, ręce zostawiając na głowie, nie potrafiąc się nadziwić wszelakim detalom obrazu. Kobieta jak żywa. Piękna, delikatna, subtelna jak marzenie. Ideał. Gdyby spotkał taką w rzeczywistości... Serce aż zabiło mu mocniej. - Chodzi ci o technikę...? - skrzywił się Amon, z trudem ukrywając dumę, napawając się zadziwieniem Lynna. - Nie... Czy w rzeczywistości w inkwizycji nie ostała się żadna panna, do której się nie dobrałeś? - jęknął głucho, czując, że jest na etapie zielenienia z zazdrości. *** Po wygłoszonej przemowie dla rozpoczynającego akademię rocznika Amon z pełnym wdziękiem zeskoczył z podestu. Dałby sobie rękę uciąć, że widział łzy wzruszenia w oczach Goldenmayera siedzącego w pierwszym rzędzie. Usiadł z tuż obok z nonszalancką miną, wzrokiem odnajdując stojącego w oddali Lynna, który natychmiast kiwnął kłową w pochwalnym geście. Nie zdążył wyszczerzyć zębów do przyjaciela, gdy poczuł na swoim ramieniu łagodny uścisk. Jeden z profesorów pomylił się w stronę Amona, mówiąc przyciszonym głosem: - Wspaniała przemowa. Wyświadczyłeś całej akademii przysługę. Czy istnieje sposób, abym mógł ci się odwdzięczyć? Amon już miał zaprzeczać gorąco, odgrywając dalej swoją rolę aniołka i przykładnego balsamisty, gdy jego wzrok ponownie padł na postać Lynna, wsłuchującego się już w kolejne z przemówień. Wtedy zastanowił się, mrużąc lekko oczy. Odpowiedział w zamyśleniu. - Dziękuję... i właściwie tak, mam drobną prośbę... - odpowiedział, zaraz przechodząc do tłumaczenia, co dokładnie chodziło mu po głowie. *** Chodził za nią, podczas gdy rozwieszała śnieżnobiałą pościel na lnianych sznurkach w ogrodzie. Ani myślała przerwać swojego obowiązku, z niezwykłą sprawnością rozciągając pościel na rozpiętość rąk, nie zatrzymując się i znikając za powiewającymi na wietrze materiałami, nim zdążył skończyć wypowiedź. Lynn przedzierał się przez mokre tkaniny, z największym zaangażowaniem opowiadając o delikatnych zmianach w swojej szarej codzienności. Ledwie zdążył znaleźć Lilly z koszem do połowy wypełnionym praniem, gdy ta znikła w kolejnym rzędzie, jakby robiąc mu na złość. - I zgodził się, wyobrażasz to sobie!? - zawołał, przechodząc pod sznurkiem, z uwagą przyglądając się pracującej dziewczynie z założonymi rękami. - A pamiętasz, jak wyglądało to na moim balu? - zachichotał, najwyraźniej w końcu godząc się z losem i potrafiąc się śmiać z niezrozumiałej mu sytuacji. - Ciekawe, jak radzi sobie Samantha... Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę. Nie powstrzymała się od komentarza, lecz nie przerwała pracy: - Chyba nie zamierzasz płaszczyć się przed tą tępą jak stado pędzących imadeł ksantypą? Siksa zatrzymała się w rozwoju jakąś dekadę temu, jestem tego pewna - prychnęła złośliwie, nie szczędząc niczego pięknej Samanthcie. Lynn zamierzał bronić swojej dawnej ukochanej, ale uśmieszek wpełzający na jego twarz odebrał mu do tego prawo. Poddał się, wpatrując się uważnie w twarz Lilly. - Nie zamierzam jej zapraszać, wciąż jest na mnie obrażona... - mruknął, niby ze zmartwieniem, lecz pogodny wyraz twarzy chłopaka znacznie psuł to wrażenie. - Myślałem bardziej o zaproszeniu ciebie, Lil... - powiedział od niechcenia, kątem oka wypatrując reakcji dziewczyny. Nie pomylił się, wkrótce usłyszał jej ostry wybuch śmiechu. Podniosła wiklinowy kosz z ziemi, wolną ręką ocierając kąciki oczu, w których wezbrały się łzy rozbawienia. Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, lecz gdy jej wzrok przeniósł się na poważną twarz Lynna, zrozumiała jedno. - Och. Ty nie żartujesz. Spoważniała, znikając w kolejnym rzędzie rozwieszonego prania. Umyślnie albo nie, odrzucając mokry materiał wprost na podążającego za nią Lynna. - Nie żartuję. To doskonały pomysł! Ty zobaczysz jak to jest, a ja będę miał z kim iść. Brzmi świetnie, prawda? Spojrzała na niego z uniesioną brwią, w żadnej z zasłyszanej historii nie słysząc o mniej romantycznym geście. Jego pomysł był na tyle absurdalny, że nawet przypadł jej do gustu. Mimo to łaskawie zatrzymała się na krok, odpowiadając z rozbawieniem: - Puknij się w głowę, Lynn. Nie zamierzał tak łatwo odpuścić: - Wszystkim się zajmę, naprawdę. Przysięgam ci, że nie będziesz żałowała. Będziesz znała Amona i Matta... - Wyraźnie tego nie przemyślał, rzucając argumentami, które zdecydowanie do nie niej nie przemawiały. - Lynn... Ja nawet nie potrafię tańczyć. - Zdecydowała się na wyznanie z najwyższym wstydem, jakby to miało zakończyć ten żenujący dialog. Spojrzał na nią, jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu. Fakt, to mogłoby pozostać problematyczne. - Idealnie. Zawrzyjmy więc pewną umowę... - uśmiechnął się niecnie. *** Podzielił się z przyjaciółmi nowiną podczas przerwy obiadowej, na jednej z ławek na błoniach. I natychmiast tego pożałował. - CO!? - wykrzyknął ze zdumieniem blondyn, co Lynn przyjął ze stoickim spokojem, spodziewając się dokładnie takiej reakcji. Zdziwienie... to za mało powiedziane. Amon przeżywał najprawdziwszy szok. - Zaprosiłeś Lilly!? Idziesz na bal z własną służką!? - zasypywał przyjaciela masą pytań, na które ten nie miał najmniejszego zamiaru odpowiadać. Powiedział raz, co w zupełności wystarczyło. Najwyraźniej wszyscy przyjęli do wiadomości. Amon nieco ochłonął, opadając na oparcie ławki, lecz jego wyraz twarzy nie wrócił do normy. Dodał już ciszej: - Większym frajerstwem wyłącznie byłoby pójście ze swoją siostrą albo kuzynką... - jęknął, kręcąc z politowaniem głową. Nagle podskoczył lekko, najwyraźniej łapiąc pewną myśl. Zamrugał prędko, obracając się w stronę Matta. - Przepraszam... Ty chyba nie idziesz z własną kuzynką, co nie...? - zapytał niepewnie, po tym, co powiedział mu Lynn, gotów już na wszystko. *** Nie mieli najlepszych warunków. Tańczyli w wolnych chwilach do melodii nakręcanej pozytywki, zagłuszanej częściowo przez szelest ich ubrań i tupotu pozbawionych butów stóp. Gdyby tylko to było ich jedynym problemem! Nie, oni zwyczajnie... nie pasowali do siebie. Lynn stawiał wyuczone, perfekcyjne co do cali kroki. Lilly zaś zdawała się na intuicję, wyczucie płynącej melodii, podpowiadającej jej, co powinna uczynić. W tańcu, jak i na wielu innych płaszczyznach - nie potrafili się dogadać. Syknęła, gdy zdeptał jej stopę, natychmiast rzucając mu płomiennie, pełne złości spojrzenie. - Idiota! Przestąpiłeś przed wybiciem taktu! - oskarżyła go, najwyraźniej tracąc cierpliwość. - Uczysz się tańczyć na pamięć!? - zapytała wściekle, nietrafnie chcąc go urazić, nieświadoma, że trafiła w samo sedno. Zacisnął wargi w cienką kreskę. - Krok do tyłu, krok w lewo, powtarzałem ci to pięćset razy... - próbował się bronić, lecz Lilly za nic miała już jego słowa, twierdząc, że musi wracać do pracy. Nie wiedział jeszcze, że w tańcu nieistotna jest wiedza. Z tego powodu też nie odczuwał w czynności cienia satysfakcji. Nie spodziewał się, że to on jest tym, kto posiada jakiekolwiek braki. *** W niewinnych wyobrażeniach Lynna cały plan zabrania ze sobą Lillianne wydawał mu się znacznie prostszy. Problemy nastręczały się z czasem, nie wspominając już nawet o nauce tańca, która była ponad ich siły. Młody Cavendish nie znał się na wyborze odpowiedniej sukni. W żadnym stopniu. Ubierał to, co mu polecono. Dlatego też, powierzył to ważne zadanie odpowiedniej osobie. Osobie, która zareagowała zupełnie inaczej, niż Lynn się tego spodziewał. Doprawdy, na co on liczył...? Alcester wyglądał tak groźnie, że Lynn odruchowo zasłonił własnym ciałem Lillianne. W pracowni rozległ się podniesiony, twardy głos: - ŻE CO PLANUJECIE ZROBIĆ!? - wydyszał, ciemniejąc wyraźnie na twarzy. - Zaprosiłem Lilly. Pójdziemy razem na... Nie dał mu skończyć. - SŁYSZAŁEM ZA PIERWSZYM RAZEM, CHŁOPCZE - mówił dalej przez zaciśnięte zęby, aż stojąca przed nim para mogłaby zastanowić się, jak to jest w ogóle możliwe. Mogliby, gdyby tylko nie sparaliżował ich strach, a ich myśli nie zostały pochłonięte przez chęć ucieczki. - Jestem ślepy, nie głuchy! - dodał jeszcze, wpadając w szał. Starszy mężczyzna zamknął oczy, najwyraźniej próbując uspokoić oddech. Kosztowało go to wiele wysiłku. Zebrał się w sobie i twardym, konkretnym głosem przemówił: - Nigdzie razem nie pójdziecie. Miejsce Lillianne jest tutaj. A tobie nie wypada pokazywać się w takich okolicznościach... z własną służącą. - Ostatnie ze słów ledwie przecisnęły mu się przez gardło. Nie spodziewał się tak debilnego aktu ze strony swojego podopiecznego, dlatego też był podwójnie zdenerwowany, jako że musiał tłumaczyć mu tak oczywiste fakty. - Wybijcie to sobie z głowy - zakończył wywód. Nie stracili zapału. Lynn otwierał już usta, by się przeciwstawić, gdy stojąca obok dziewczyna wychyliła się przez jego ramię, nieco piskliwie broniąc swoich racji. - Nikt się nie dowie! Nie przyniosę paniczowi wstydu! Mogłaby zarzekać się na największe świętości, jednak Alcester pozostawał niewzruszony. Nie miał zamiaru z nią dyskutować. Zignorował jej dziecinne argumenty, jak i całą jej osobę, wzrok przenosząc na młodego Cavendisha. - Wyjdź, Lillianne, muszę pogadać z paniczem na osobności - rozkazał niskim głosem, odwracając się i tym samym dając jej znać, że nie ma zamiaru kontynuować w jej obecności. Służąca zacisnęła wargi, najwyraźniej nie mając zamiaru ruszyć się z miejsca. Przeniosła wzrok na Lynna. Złagodniała dopiero, gdy ten kiwnął głową, zgadzając się z Alcesterem. Prychnęła pod nosem, ale bez zbędnych komentarzy opuściła pokój, znikając za dębowymi drzwiami. Dopiero po upływie stosownej chwili starszy lokaj przemówił: - Paniczu, posłuchaj mnie, raz, a uważnie... Twoja oferta nie ma racji bytu. Nie wolno ci. Najwyraźniej nie masz świadomości, ile możesz stracić w oczach innych. Wiedział. Znał konsekwencje. I nijak to wszystko do niego docierało. Nie zamierzał kontrargumentować. Uparcie pozostawał przy swoim. - To moja decyzja. Decyzja, która już zapadła. - Twój ojciec wyrzuci mnie na bruk, gdy się dowie... - Alcester spróbował uderzyć z innej strony. - Spraw więc, by się nie dowiedział - usłyszał w odpowiedzi, dostrzegając rozbrajający uśmiech Lynna. - Paniczu... Proszę cię, przemyśl swój idiotyczny pomysł jeszcze raz. Skąd... Co cię napadło, by postąpić tak nierozważnie? - Z trudem zbierał słowa, starając się pojąć tok myślenia kapryśnego młodzieńca. - Wiesz dlaczego. Chciałem sprawić jej przyjemność po... - Shhh - uciszył go, nie pozwalając kontynuować. Dłoń uniósł w ostrzegawczym geście, zabraniającym Lynnowi dodać chociażby słowa. Alcester zdążył poznać się na Lilly dużo lepiej niż uczynił to Lynn. Zwrócił głowę w kierunku uchylonych drzwi, odzywając się warkliwie: - Następnym razem zachowaj choć minimum pozorów i zamknij za sobą drzwi, durna dziewczyno. Możesz już przestać podsłuchiwać. Panicz odwrócił się w niemałym zdziwieniu, ciemniejąc wyraźnie na twarzy. Służąca bez wstydu pojawiła się u progu uchylonych drzwi. Na jej twarzy nie widniał chociażby cień skruchy za popełniony czyn. Mało tego, z pełną bezczelnością sparowała: - Następnym razem zaproście mnie do rozmowy, skoro raczycie już temat mojej skromnej osoby.Skrzyżowała ręce na piersi, prostując się dumnie, z zacięciem, które wybiło Alcestera z rytmu. Kontynuowała, korzystając z okazji, gdy lokaj dopiero zbierał słowa: - Chcę iść. I nie od ciebie zależy decyzja, czy to zrobię. Lokaj w odpowiedzi przytknął dłoń do czoła. Westchnął, czując, że dziś nie wygra. - Nie chcę o tym słyszeć. Wybijcie sobie ten pomysł z głów, bo inaczej gorzko tego pożałujecie. Tymi słowami pożegnał ich i zostawił w pracowni samych, mrucząc pod nosem coś bliskiemu „co się dzieje z tym światem...”. *** Obudziła go przed świtem. Przecież obiecał - mieli trenować. Niechętnie zwlókł się z łóżka, a ona dała mu łaskawie kilka minut na zrealizowanie porannej rutyny. Tańczyli porankami, w chwili po obiedzie, na minuty przed snem. Denerwując się na siebie, ale też ciesząc z drobnych postępów, jakie wkrótce zaczęły się pojawiać. *** Alcester nigdy nie odpuścił, w każdym dniu zdradzając swoje niezadowolenie bezmyślnością młodej pary. Na groźbach się skończyło, nie mógł przecież utrzymać ich w domostwie siłą. A z dwojga złego, wolał, by Lillianne nie przyniosła Lynnowi więcej wstydu, niż było to konieczne. Nie miał wątpliwości, że cały wieczór zakończy się porażką, a on sam po przeżyciu tego postarzeje się o kolejne 20 lat. Chcąc, nie chcąc, pojechał z Lillianne do krawcowej, aby złożyć zamówienie na sukienkę, którą dziewczyna założy tylko raz w życiu. *** Nastał dzień balu. Alcester nosił minę głoszącą jawnie: „żałuję, że kiedykolwiek dałem się w to wmieszać”. Mimo to, dzielnie realizował powierzone mu zadania, choć jego blady wyraz twarzy zdradzał, jak bardzo przejął się całym wydarzeniem. Stresował się razem z Lynnem, na bieżąco zdając mu relacje z wykonanych poleceń: - Powóz już czeka. Aby zrobić porządek z włosami Lillianne musiałem sprowadzić osobę z zewnątrz. Nikt od nas nie może się dowiedzieć - urwał, zastanawiając się na głos. - Chociaż to niewykonalne, wiem. Wyjdziecie wejściem dla służby - wypowiedział praktycznie na jednym tchu, prędkim krokiem ruszając, aby pogonić Lilly. Lynn wyciągał za nim nogi. - Ta durna dziewucha powinna być już gotowa dobry kwadrans temu... - dodał, usta zaciskając w wąską kreskę. Zatrzymali się przed jednym z pokojów sypialnych, w których goszczona była dalsza rodzina lub przejezdni. Od niepamiętnych lat przez szparę między drzwiami a podłogą, paliło się światło u drzwi do wspomnianego pomieszczenia. Jednego dnia złamali tyle zasad, że wyrobili spokojnie roczną normę. Lynn nosił już dłoń, aby otworzyć drzwi, lecz w porę został powstrzymany przez starszego lokaja. Mężczyzna położył dłoń na ramieniu panicza, przybierając poważny wyraz twarzy. - Mam tylko jedną prośbę - zaczął, świadom, że wszystkie jego groźby i żądania spełzły dotychczas na niczym. - Nie rób jej nadziei. To nie ma prawa się dobrze skończyć. Zabawisz się raz, prędko wrócisz do normalności. A jej pozostaną wyłącznie wspomnienia. Żałuję, że nie potrafiłeś tego dostrzec, paniczu. Nie powinieneś. I nie wierzę, że zrobiłeś to wyłącznie dla niej. Pozostało mi tylko żywić nadzieję, że będziesz potrafił zachować się jak na mężczyznę przystało. Pod koniec wypowiedzi uderzył w podniosły ton, aż w sercu Lynna pojawił się wstyd. Kiwnął głową. - Myślę, że będę potrafił wziąć odpowiedzialność za swoje czyny - odpowiedział równie poważnie, lecz ton głosu Lynna pozostawał nieobecny. Alcesterowi, po przetworzeniu słów panicza włączyła się ostrzegawcza lampka nad głową. Nim zdążył zapytać o szczegóły tego niejasnego postanowienia, Lynn otworzył już drzwi, pukając w nie od wewnętrznej strony. - Co to miało znaczyć...? - wyjęknął tylko, mrugając oczyma w istnym szoku. Jak duch podążył za swoim paniczem, wkraczając do wnętrza przytulnej sypialni. Za zaścielonym łóżkiem stała toaletka z ozdobnym, okrągłym lustrem, w którym odbijała się twarz siedzącej na niskim taborecie Lilly. Za plecami dziewczyny stała nieznana Lynnowi kobieta, wciąż walcząc z jej włosami. - Jesteśmy już spóźnieni - poinformował je Lynn, stając tuż obok. Wzrok przeniósł na swoją przyszłą partnerkę na balu. - Sztuka wymaga czasu - fuknęła na niego kobieta, upinając włosy Lillianne w jednakowym tempie. - Niech panowie opuszczą ten pokój, będą panowie tylko zawadzać - zarządziła, wczuwając się w swoje zadanie. W tle słyszeli pomruki Alcestera „To nie jest tego warte” i „co za szczeniackie głupoty...”, lecz wszyscy konsekwentnie go ignorowali. Lillianne poprawiła suknię, eksponując ją Lynnowi, uśmiechając się lekko i tym samym odwracając głowę, za co została upomniana niezbyt delikatnie przez stojącą za nią służącą. Lynn zaniemówił, ciemniejąc łagodnie na twarzy. Nie opuścił pokoju, jak zostało mu to przykazane, wpatrując się w swoją przyjaciółkę jak w obrazek. Jej suknia była zdecydowanie skromna, lecz odsłaniała zgrabną szyję dziewczyny, wraz z wystającymi obojczykami. Podobno sama wybierała kolor. Zdecydowała się więc na kolor wiśniowy, o stonowanym odcieniu. Lynn dopiero teraz zauważył, że w butonierkę wpięte ma kwiaty goździka o identycznej barwie. Alcester pomyślał o wszystkim. Ręce Lillianne pokryte były aż po łokcie dopasowanymi satynowymi rękawiczkami, stykając się z lekko przezroczystymi, tiulowymi rękawami, wykończonymi misterną falbanką. Nie potrafił ocenić całości, gdy materiał wzbił się wokół jej siedzenia, jednak nawet na chwilę obecną, z na wpół niespiętymi włosami efekt był powalający. Spoglądał w nią jak w obrazek, co odczytała bezbłędnie. - Nie powiesz nic? - zapytała niby niewinnie, lecz wyzywający uśmiech Lilly zdradzał jej pierwotne zamiary. Odwracóciła się, na ile pozwoliła jej służka za nią. - Nie musisz. Twoja reakcja jest największym komplementem. Zawstydził się jak nastoletni chłopiec, mając ochotę wystawić język i gwałtownie zaprzeczyć. Lilly zgrywała pewną siebie, choć w rzeczywistości nigdy nie czuła się bardziej nieswojo. Suknia zapierała jej dech w piersiach; sprawiała, że dziewczyna bała się wykonać jakikolwiek gwałtowniejszy ruch. Pantofle były niewygodne i sztywne, jednak zamierzała utrzymać je na noga, aż nie odpadną je stopy. Była zmotywowana i gotowa na wszystko. - Skończone! - oznajmiła z zadowoleniem służąca, unosząc obie ręce do góry. Teraz już nic nie stało im na przeszkodzie, aby ruszyć... nieprawdaż? Tak, poza stojącym w drzwiach Alcesterem, wyraźnie poruszonym zaistniałą sytuacją. W jego oczach wezbrały się łzy. Nim udali się w kierunku wyjścia dla służby, starszy lokaj porwał Lillianne na słówko, spoglądając na nią z iście ojcowską czułością. Lynn czekał na korytarzu. Nim wyszli na zewnątrz, zapytał, przytrzymując jej drzwi: - Co ci powiedział? - usiłował się dowiedzieć, nie spodziewając się po Alcesterze tylu emocji. - Nie uwierzysz - zaśmiała się, wspominając słowa lokaja. - Powiedział, że wyrosłam na piękną, pełną dumy kobietę. I abym za nic nie pozwoliła się skrzywdzić. Zabawne, prawda? - zmrużyła rozkosznie oczy, aż Lynna przeszedł dreszcz. - Biedny, naiwny Alcester... Martwi się zdecydowanie nie o tę osobę, co trzeba... - westchnęła, obdarzając go nieodgadnionym uśmiechem. *** Dużo uwagi poświęciła na niezgubienie swoich pantofli, goniąc za Lynnem, który miał czelność zostawić ją nieco z tyłu. Dopiero przed powozem zatrzymał się, niepewien co powinien uczynić. Dziś była jednak damą, więc po otworzeniu drzwi, wyciągnął ku niej dłoń, mając zamiar pomóc jej w wejściu do środka. Lillianne dogoniła go wkrótce, lecz jej oczy zamiast na wyciągniętej ręce, skupiły się na pewnym elemencie za ciałem Lynna. - Poczekaj - poprosiła go, w niezbyt dobrym guście podwijając swoją suknię i wstępując w gęste zarośla kwiatów. Nie bez kozery wyciągnęła się, zrywając pomniejszy z kwiatów lilii. Jeden z pierwszych, jaki zakwitł w tym roku. Cofnęła się, opuszczając suknię. Gwałtownym ruchem wyciągnęła goździki z butonierki Lynna, mimo że kolorystycznie były dopasowane do jej sukni. Wyrzuciła je zamaszystym ruchem w krzaki. Za nic miała zasady, co potwierdziła, z niecnym uśmiechem wsuwając na puste miejsce kwiat białej lilii. Weszła do powozu bez jego pomocy, zostawiając go w tyle w zupełnym osłupieniu. Stojąc na chłodnym, wieczornym powietrzu, powoli pojmował, że już dawno przestała być dla niego wyłącznie przyjaciółką. *** Sala balowa, Inkwizycja. Rok 1840. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Gru 24, 2017 9:54 pm | |
| Zimno i szaro. Wewnątrz i na zewnątrz. Nie ważne co mówił kalendarz, każda pora roku w tym przeklętym mieście była dla niego taka sama.
***
Czyli dziś nadszedł ten dzień, hę? Ten o którym nie mógł przestać słyszeć przez ostatni rok? Serio, nie było dnia by ktoś o nim nie mówił. Tysiące prób, przymiarek i gratulacji, przecież to najważniejsza noc w jego życiu, nieprawdaż? Wszystko było już dopięte na ostatni guzik; Garnitur szyty na miarę, niezwykle elegancki, by nikt nie miał wątpliwości z jakiej warstwy społecznej pochodzi, a nogi jeszcze go bolały od pięciu lekcji tańca w tygodniu. Nic dziwnego jednak, że rodzice chcieli mieć wszystko tak idealne, że aż bolało, przecież będzie to pierwszy Borcke w tej zupełnie nowej instytucji, można pokazać się z jak najlepszej strony, nie wolno pokazać niczego innego poza perfekcją! Aż dziw, że pozwolili mu wybrać swoją partnerkę na jakże ten ważny wieczór… Noc dziś była wyjątkowo ciepła - to dobrze. Ciemną ulicę za oknem rozświetlały jedynie lampy uliczne, które miarowo pojawiały się w tej maleńkiej ramce i znikały, niczym iskry, cicho trzaskające w kominku. Tak, cisza… właśnie to. W karocy było słychać jedynie stukot kopyt i szmer wiatru za oknem. Nie był jednak sam. Na szybie prócz jego piegowatego nosa i wiecznie smutnych oczu malowała się jeszcze jedna postać, również melancholijnie spoglądała w jego stronę, oby tylko nie na niego. Nie był w stanie się do niej odwrócić, po prostu nie mógł. Heh, głupi myślał że będzie mógł ją zwodzić do końca życia, co? Czuł się jak skończony skurczybyk. Na początku jeszcze może udało mu się jakoś traktować ją normalnie, lecz z czasem stawało się to naprawdę nie do zniesienia. Z każdym dniem próbowała się do niego zbliżyć, czuł to. W nim za to z każdym dniem narastało to głuche poczucie winy i niezręczność. Przecież była tak dobrym człowiekiem! Lubił ją… ale nie tak! Było mu jej strasznie żal, aczkolwiek… nie potrafił jej tego powiedzieć, nie chciał jej zranić. Nawet ją zaprosił na bal, tak bardzo chciał jej wynagrodzić to, że jej nie kochał. Przez to jednak czuł się jak potwór żerujący na uczuciach biednej, zakochanej dziewczyny. Gdyby on był na jej miejscu… Nagle zrobiło się ciemno. Ciemno i zimno. Nie mógł się ruszyć. Poczuł zimny pot na plecach - był spetryfikowany. Nagle miał wizję. Jak wyznawał mu to co czuł, wszystko, poszukując w jego oczach z utęsknieniem tej miłości, jaką zawsze w nich widział i wyczekiwał ramion w których czuł się jak w domu. Żadnej z tych rzeczy jednak nie otrzymywał. Był tylko pusty wzrok, pełen żalu i obrzydzenia, przez który serce o mało nie przestawało mu bić oraz głos bezwdzięcznie szepczący: - Matthew - ACH! - podskoczył w miejscu, czując zimną dłoń na swojej. Odwrócił się przerażony. - Wszystko w porządku? - Napotkał zaniepokojony wzrok Rosaline, aż przełknął ślinę. - U mnie? - zapytał najgłupiej jak potrafił i przywdział nerwowy uśmiech. - Oczywiście! Tylko… denerwuję się przed balem. Uwierzysz, że to dzisiaj? - Nie odpowiedziała mu jednak, tylko uśmiechnęła się smutno, czując że nie mówi jej wszystkiego. Nie chcąc znów dopuścić do takiej sytuacji, natychmiast zagaił. - Wyglądasz dziś naprawdę zjawiskowo, Rosaline - komplementował ją. - W szczególności ten naszyjnik. Sprawia, że twoje oczy są jeszcze bardziej… błękitne. - Już żałował swoich słów. - Naprawdę tak uważasz? - zawstydziła się Rose i znów ku ich nieszczęściu (albo i nie zapanowała cisza) - J-jest mojej matki… - dodała cichuteńko. - Och, a wydawać by się mogło, że robiony był specjalnie dla ciebie. - Miał ochotę strzelić sobie prosto w głowę za to co mówił. Na całe ich szczęście byli już na miejscu. Matt pomógł wyjść swojej towarzyszce i ku jego uciesze nie kontynuowali już tematu. Idąc korytarzami poczuł jednak tremę. Słychać było już głosy ludzi zza sali audiencyjnej. Dotarło do niego ja ważny był to wieczór i że musiał się pozbierać do kupy! Przecież nie odpowiadał jedynie za siebie teraz. Aczkolwiek myśl, że będzie na nim ktoś jeszcze całkowicie uniemożliwiała mu skupienie się na czymkolwiek… Ani się obejrzał, a byli już na sali, tak pięknie oświetlonej jak nigdy. Orkiestra przgrywała już rozszczebiotanym gościom. Stoły aż uginały się pod jedzeniem. Postarali się w tym roku, było tu naprawdę magicznie. Naglę kątem oka spostrzegł znajomą postać. - AMON! - wykrzyczał uśmiechając się od ucha do ucha. Oczywiście podszedł do niego ze swoją towarzyszką. - Sam tu jesteś? - zdziwił się. - Lynn jeszcze nie dotarł? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Gru 24, 2017 11:24 pm | |
| Rozglądał się po zjawiskowym, wysokim sklepieniu, jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Hamował ruch na schodach, stojąc na ich środku i gapiąc się do góry. Westchnął głęboko, czując przepełniającą go ekscytację. Nawet tłumy ludzi nie zdawały mu się w tej chwili irytujące ani odpychające. Z największą radością, podążył w dół, charakterystycznym dla siebie, zamaszystym krokiem. Nim wkroczył do sali balowej, został zatrzymany przez dwoje karłów. Och. Pomyłka. - Co za spotkanie! Matthew i... Panna Nieszczególna! Cudownie! - wykrzyknął, klaszcząc jednokrotnie dłońmi. Wyraźnie zwracał na siebie uwagę przechodzących uczniów. - Ciebie też miło widzieć, Amon - odpowiedziała mu Rosanne, uśmiechając się z wyraźnym wymuszeniem. Miała szczerą nadzieję, że resztę wieczoru z Mattem spędzą z znacznej odległości od tego buca. Amon oczywiście zbył ją machnięciem ręki, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać. - Sam jak palec - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Dwa lata temu zawitałem na balu w towarzystwie panny z roku Sam, jak jej tam... Charlie? Charlotte? Pies ją... W każdym razie, to był błąd! W tym roku jestem ja i wyłącznie ja. Czy mógłby istnieć bardziej bezpośredni komunikat: „drogie panie, jestem do wzięcia!”? - w prostych słowach zdradził swój diabelski plan, najwyraźniej z niego zadowolony. Zupełnie ignorował przy tym Ros, nie zaszczycając dziewczyny nawet najmniejszym spojrzeniem i pomijając fakt, że i ona przynależy do rocznika pięknej Samanthy. - Nieważne! Walić to, chodźmy do środka...! - wykrzyknął, wskazując otwarte na oścież ozdobne drzwi, prowadzące wprost do sali balowej, wypełnionej już niemal po brzegi. - Matt... To chyba on, o tam... - Rosanne pociągnęła swojego partnera nieśmiało za skraj mankietu, wskazując w wybranym kierunku. W rzeczywistości, jego głowa wystawała z tłumu ludzi. Dostrzegł ich prędko, już w oddali śmiejąc się od ucha do ucha. U jego boku kroczyła Lilly. Minę miała poważną, oczy wielkie, jednak gdy stanęła przed trójką przyjaciół Cavendisha, zmusiła się do niewyraźnego uśmiechu. Ukłoniła się, jak uczył ją Lynn, witając się cicho. Nim zdążyła się przedstawić nieznajomej, Amon wyrwał się do przodu, ujmując jej dłoń w rękawiczce nienaturalnie wysoko, aby wszyscy widzieli. Ucałował ją z największym oddaniem, patrząc służce w oczy tak głęboko, aż Lynn odwrócił w zawstydzeniu głowę, czując, że przeszkadza im w intymnej chwili. - Lillianne - zaczął głębokim, pewnym siebie głosem, zupełnie innym niż obdarzał do tej pory Matta i Rosanne. - Sama bogini piękna spoglądałaby dziś na ciebie z zazdrością. Oddam duszę za choć jeden taniec z tobą - wyznał z pełną powagą, nawet na moment nie odrywając od niej spojrzenia. Lynn prychnął z rozbawieniem, pewny, że Lilly nie ulegnie przecież tak podrzędnym awansom. Prawdziwy szok przeżył, gdy Lillianne jedynie kiwnęła nieśmiało głową, rumieniąc się po uszy. Od teraz już nic nie było takie samo. Cavendish poczuł się zobowiązany. - Rosanne, do twarzy ci w tej sukience - wybąknął tak sztywno i nienaturalnie, aż pewnie na sali obok pękły wszystkie kieliszki od ponczu. Całe szczęście, Rosanne, w przeciwieństwie od Lilly, wiedziała jak obchodzić się z komplementami, nawet tymi miernymi. Ukłoniła się głęboko, promieniejąc na twarzy. Na tę chwilę w rzeczywistości wydała się Lynnowi piękna. - Nawet nasz Mattuś wygląda przesłodko, ach... - usłyszeli za swoimi plecami westchnienie Amona, który stracił już zainteresowanie służącą. Lynn prędko sprostował jego słowa ostrzegawczym tonem: - Nie mów tak. Takie słowa uwłaczają mężczyźnie. - No tak! Pan Poprawny dorzucił swoje trzy grosze, teraz możemy już iść! - wykrzyknął, przewracając teatralnie oczyma. Nim udało mu się przestąpić chociażby krok, rozległ się cichy głos Lillianne: - Nie przedstawiono mnie jeszcze panience... - zwróciła się wyraźnie do Ros, uśmiechając się zachęcająco. Wtedy poczuła uścisk na swoim przedramieniu. Amon nie mógł przemilczeć takiej okazji, tłumacząc Lil skrupulatnie: - Nie kłopocz się. I tak nie zapamiętasz jej imienia. Wyrzucisz ją z głowy, nim przestąpisz próg sali balowej. - AMON! - oburzył się Lynn, natychmiast obejmując Lilianne i prowadzać ja w stronę Rosanne i Matta. - Nie przejmuj się nim, Ros, naprawdę. Jest zazdrosny, bo w rzeczywistości, żadna panna nie chciała z nim spędzić tego wieczoru - wyjaśnił pogardliwie, na co niebieskooka towarzyszka Matta uśmiechnęła się w podzięce. Obie dziewczyny zostały sobie przedstawione, witając się ciepło. - Świetnie. Teraz możemy już iść? - jęknął Amon, zataczając się wokół własnej osi z nudów. - Chwilkę... - zaproponowała nieśmiało Lillianne, zerkając na Lynna, jakby oczekiwała przyzwolenia. Ten spoglądał na nią wyłącznie ze zdziwieniem, więc zdecydowała sama. - Nie wiem, czy to odpowiednia pora, ale... - urwała, sięgając do swojej ciemnej torebeczki. Podeszła do rudzielca, wyjmując z jej wnętrza... złotą monetę (zapewne podrabianą, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka!). Na rewersie wybity miała ona kształt słońca, wyjętego niczym z tarota, szczegółowy, niezwykle precyzyjnie wykończony. Na awersie z kolei umieszczony księżyc w pełnej okazałości, zdobiony tysiącem szczegółów. Wcisnęła podarek w dłoń rudzielca. - To na szczęście. Od teraz ci się przyda. Mówiono mi, że to dla ciebie wielkie święto. Dzień, w którym stajesz się mężczyzną odpowiedzialnym wyłącznie za siebie. Jestem pewna, że ojciec jest z ciebie dumny, Matthew. Jeśli znajdziesz chwilę, chętnie opowiem ci o znaczeniu tych symboli. Naprawdę przynoszą szczęście! - mrugnęła mu, ujmując ciepło jego dłoń, co nadało dodatkowej szczerości jej wyznaniu. Za plecami służącej, Lynn kręcił głową, dając znak rudzielcowi, że to wcale nie był jego pomysł. Nim się odwróciła, skomentował z zażenowaniem: - Lil, jesteś naiwna. Kto by wierzył w te bujdy? Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie. - Niech się zastanowię... Może ludzie, którzy mają na co dzień do czynienia z istotami o nadnaturalnych mocach? - prychnęła sarkastycznie. Jeśli nikt nie oponował, wkrótce udali się do sali balowej. - Idąc tym tokiem rozumowania, chyba powinniśmy wziąć ją na przesłuchanie. Albo od razu na stos! - szepnął Amon do Lynna, na co ten wybuchnął śmiechem, gdyż sama wizja wydała mu się w tamtej chwili niemożliwie zabawna.
//wena mnie poniosła, sorasy XD |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Pon Gru 25, 2017 1:51 am | |
| Prędko z jego twarzy zniknął uśmiech. No tak, czegóż innego mógłby się spodziewać po ich przeuroczym blondyneczku? Naprawdę, czy chociażby jeden jedyny wieczór mógłby nie być… sobą? Zacisnął aż ręce w piąstki. Na szczęście Rosanne potrafiła sobie jakoś poradzić, mimo że ten tak jawnie ją obrażał. Miał już coś powiedzieć, lecz nagle na horyzoncie spostrzegł czoło swojego zielonookiego przyjaciela i od razu stał się jakiś… spokojniejszy? Znów mógł się uśmiechać. Miał ochotę się z nim przywitać i to tak naprawdę bardzo ciepło, dojrzał jednak Lilly tuż obok. Wyglądała naprawdę pięknie, aczkolwiek przeszedł go dreszcz. Jakby złe przeczucie, naprawdę dziwne… Przecież nie dała mu jeszcze żadnego znaku do zmartwień? Prawda? Ona i Lynn byli tylko przyjaciółmi. Jednak teraz byli razem. Wyjątkowo mu się to nie podobało… Nie zastanawiał się nad tym zbyt długo, gdyż Amon nie potrafił wytrzymać pięciu sekund bez robienia cyrków. Dziś niezwykle mu to przeszkadzało. Przytyk w swoją stronę zdążył już zignorować, gdyż był już przyzwyczajony do podobnych odzywek, to kolejnej zniewagi jego towarzyszki już nie zniesie. Na szczęście Lynn odezwał się nim Matt zdążył go zbesztać. Tylko by zepsuł sobie wieczór unosząc się jeszcze. Było mu głupio jednak, że znowu Lynn mówi wszystko za niego, kiedy on milczy, ale niech czeka… zemsta najlepiej smakuje na zimno. Zamrugał oczami. Nie spodziewał się takiego gestu ze strony Lillianne, jak zwykle nie wiedział co powiedzieć. Zrobiło mu się jednak nagle bardzo miło i aż się uśmiechnął. Zapomniał nagle o jakichkolwiek obawach, ciesząc się jak dziecko. - Jaka ona cudowna! Dziękuję! - zaświergotał i wcisnął ją do kieszenii. Miał być to wieczór w którym staje się mężczyzną, ale w sumie jeszcze nie przekroczył drzwi sali balowej, więc… - A może ja wierzę - poczuł się nagle w obowiązku jej bronić. - Bądź co bądź Lynn, ja zawsze jestem zmuszony wierzyć ci na słowo za każdym razem, kiedy opowiadasz mi o koszmarach, więc równie dobrze mogę uwierzyć i tajemną moc symboli - zażartował, choć nie do końca… Jego matka zawsze wierzyła w takie zabobony, a on, mimo że uważał się za trzeźwo myślącego to sam nie wiedział. Nim ruszyli oznajmił jeszcze. - Lynn? - zaczął. - Nie obraziłbyś się, gdybyśmy na chwilę dokonali małej wymiany? Mam jeszcze parę rzeczy z Lillianne do przedyskutowania, a ty z Rose byście już weszli do sali. Znajdziemy was jeszcze przed pierwszym tańcem, obiecuję - zrobił naprawdę słodką minkę i spojrzał przepraszająco na Rosanne, po czym zwrócił się do Amona. - A tobie radziłbym się zająć szukaniem partnerki. Niedługo bal się zacznie, a uwierz mi, nie smutniejszego widoku, niż dorosły facet podpierający ścianę podczas pierwszego tańca. - uśmiechał się niecnie, dając mu do zrozumienia o co mu chodzi. Poczekał aż oni się oddalą, po czym wziął Lilly na stronę. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś - zaszczebiotał. - Przyznam szczerze, że na początku jak dowiedziałem się że tu przyjdziesz, to martwiłem się że będzie to za duża presja, strasznie wszyscy tu dbają o ostatni szczegół a ty na dodatek jeszcze pracujesz… jakie to było niemądre z mojej strony, wyglądasz naprawdę zjawiskowo… Nie mów mu tego tylko, ale wątpiłem że w ogóle Lynn się tu pojawi...- westchnął. - Jak ci się podoba, tu u nas w inkwizycji? Choć szczerze mówiąc ta część gmachu średnio oddaje “urok” tego miejsca - zaśmiał się. Teraz przeszedł do sedna i wyjął monetę. - Jest cudowna - powtórzył. - Czy to symbolika tarota? Kiedyś się tym interesowałem, aczkolwiek trudno było mi to pojąć… Wiesz… Powinienem sam do tego dojść, ale jeśli zaraz nie dowiem się co kryje się za tą monetą to nie będę mógł myśleć o niczym innym przez cały wieczór. Rose byłaby bardzo niepocieszona - zaśmiał się. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Pon Gru 25, 2017 3:40 am | |
| Lynn nie był zadowolony z wymiany, ale tylko dlatego, że nie wiedział, o czym rozmawiać z Rosanne. Mimo wszystko musiał się zgodzić i przyjął nowy stan rzeczy z uśmiechem na ustach. Wyciągnął ramię ku niskiej dziewczynie, obdarzając ją zachęcającym spojrzeniem. Cóż, potrafił prowadzić nadętą gadkę bez żadnego punktu zaczepienia i dokładnie tym się zajął. Co prawda, obecność Amona, który nie zastosował się do rady przyjaciela, nieco mu w tym przeszkadzała. Tymczasem Lillianne zdawała się być niezwykle zadowolona z propozycji rudzielca. - Oczywiście - uśmiechnęła się promiennie, ujmując go pod rękę. - Ja również się cieszę, chyba... Wolę nie wiedzieć, ile nietaktów palnę w ciągu jednego wieczora... Ale Lynn powiedział, że nie będzie miał mi za złe, nawet jeśli będę prowodyrem nieprzyzwoitych żartów, czy nawet jeśli ode mnie zacznie się pijackie podśpiewywanie. I wyjątkowo mu wierzę. Nie to, żebym planowała to czynić, ja po prostu... Zamierzam się dobrze bawić. A jeśli ktokolwiek będzie miał z tym problem, mam wprawę w pluciu do posiłków! - zapowiedziała wojowniczo, prędko reflektując się, co najlepszego uczyniła. - O boże, nie patrz się tak na mnie, to był żart! I chyba mój pierwszy nietakt, jak cudownie! - zaśmiała się, ściskając go mocniej i zaczynając kroczyć w stronę sali balowej, skoro oddalili się już od reszty na wystarczającą odległość. - Dlaczego sądziłeś, że Lynn nie przyjdzie? - chwyciła go za słówko, zupełnie zdziwiona. Nie znała go ze strony, jaką okazywał większemu społeczeństwu i nader wszystko chciała to zmienić. - I och, tak. Wyobrażałam sobie Inkwizycję jako bardziej ponure miejsce, sądząc po waszych opowieściach. Lecz nie wiem, na co ja liczyłam. Na potańcówkę w akompaniamencie krzyków czarownic i biesiadną kolację na stołach tortur...? - mówiła, ani myśląc się hamować, jednocześnie świadoma, że mogła posunąć się o krok za daleko. Nie słyszała jednak o tym, by Matthew był zagorzałym inkwizytorem... Wkrótce przeszła do tego, o co ją poprosił. Odebrała od niego monetę, chcąc swobodnie analizować jej szczegóły. - Skoro się tym interesowałeś, powinieneś wiedzieć, że karty odkrywają swoje prawdziwe znaczenie wyłącznie w towarzystwie innych kart. Mam jednak nadzieję, że tyle wystarczy, aby udało ci się otrzymać to, czego pragniesz... - poinformowała Matta, swoje żółte oczy przenosząc w skupieniu na symbol umieszczony na rewersie. - Słońce. To jedna z najszczęśliwszych kart w tarocie. Wedle niej ma spotkać cię pomyślność, spełniające się szczęście, jeśli tylko jesteś świadom swojego pragnienia i własnej wartości. To chyba idealna wróżba na nowy początek, nieprawdaż? A jeśli chodzi o, wiesz... - mrugnęła do niego porozumiewawczo. - Sprawy sercowe, to... zwiastuje ona najczystsze uczucie oparte na przyjaźni i zaufaniu. Zmiany, ale takie, jakich sobie życzysz... może ciekawą podróż w dalekie? - zachichotała delikatnie, usiłując po jego reakcji zgadnąć, ileż ma racji. - Wszystkie karty posiadają podwójne znaczenie, które interpretować można na dwojaki sposób - jako złą i dobrą wróżbę. Słońce ma tylko jedno z rozwiązań, o ile spojrzysz na nie z odpowiedniej strony... - przerwała, przewracając monetę w palcach, aż wybity pod nim numer arkanu znalazł się na szczycie, a pogodna twarz słońca przybrała nagle złowieszczy wyraz. - Ale nawet odwrócone, nie niesie za sobą poważnych konsekwencji... Odwrócone słońce to pozorne szczęście, krótkotrwałe powodzenie, kończące się zawodem i odtrąceniem. Jednak...! Nie martw się na zapas! Słońce nie decyduje ostatecznie. Nawet w tej ponurej wersji mówi, że niepowodzenia to tylko stan przejściowy - starała się go pocieszyć, nie chcąc składać mu złowróżbnych wizji w tak ważnym dniu. To jednak okazało się nieuniknione. Odwróciła monetę, eksponując awers. - Inaczej jest z księżycem. To wredna i problematyczna wróżba. Może przynieść ci to, czego oczekujesz od życia, jednak przy jednym, nieodpowiednim kroku, zabierze ci wszystko, co darzyłeś uczuciem, śmiejąc się z twojego losu. Księżyc każe nam zastanowić nad pewnymi sprawami. To świat kłamstwa, nadmiernego idealizowania. To tajemnica, lecz on wcale nie pomoże ci w rozwikłaniu; powie ci o jej istnieniu, może wskaże miejsce, w którymi powinieneś zacząć szukać, jednak nie szepnie ni słowa więcej - zamknie cię w świecie iluzji i niejasności. Jeśli mogłabym ci doradzić... Z księżycem nie wolno czekać. Pierwsza myśl jest najlepszą, pamiętaj. Czasami warto zaryzykować, decydując zawczasu, niż dawać się zwodzić w nieskończoność. Jeśli weźmiesz sprawę w swoje ręce, nie odpuszczając, z pewnością będzie czekała cię nagroda... - opowiadała z uśmiechem na ustach, wcale się nie spiesząc i przykładając się do wypowiedzi, nader wszystko chcąc go zainteresować i sprawić, by jej uwierzył. Gdyby wiedziała o Mattcie więcej szczegółów, jej wróżba z pewnością brzmiałaby inaczej. Ugryzłaby temat z innej strony, skupiając się na innym aspekcie księżyca. Ten przecież idealnie oddawał jego pozostawiające wiele do życzenie relacje z kobietami, kompleksy i zaburzenia seksualne. Zamiast tego wesoło dodała: - W związkach, z kolei, nie wróży niczego dobrego - mówi o autodestrukcyjnych relacjach. Ale nie sądzę, by Rosanne posiadała tak mroczną stronę, nie uważasz? - zaśmiała się, oddając mu monetę i przytulając się do niego bardziej. Wtedy też spostrzegła, że byli już niemal tego samego wzrostu. - Wierzę jednak, że księżyc w połączeniu ze słońcem odda ci wszystko co najlepsze. Ty jednak nie musisz w to wierzyć. Zatrzymaj tę monetę i używaj jej chociażby do decydowania, którą z par koszul założyć - poprosiła go, zatrzymując się na chwilę przed miejscem, w którym zasiadła pozostała trójka ich przyjaciół, nie chcąc, by podsłuchali. Ujęła obie dłonie rudzielca, patrząc uważnie w jego brązowe oczy. Nie obchodziło ją, czy tak wypadało. Pierwsze zwątpienie odeszło. Zbliżyła się, oznajmiając z pełną powagą: - Jesteś dobrym mężczyzną, Matthew. Z pewnością otrzymasz wszystko, na co zasługujesz - powiedziała, nachylając się i składając na jego policzku delikatny pocałunek. Uśmiechnęła się jeszcze, po czym odwróciła na pięcie i ruszyła w stronę swojego partnera, który próbował rozmawiać z Ros. Amon i Rosanne zauważyli pojawienie się Lillianne, a więc oboje podnieśli głowy w poszukiwaniu rudzielca. Gdy natrafili na niego wzrokiem, w identycznym czasie wskazali mu wolne miejsce koło siebie, zachęcając gestem dłoni. Prędko spostrzegli się o ruchu swojej konkurencji, aż napięcie przy ich stole naelektryzowało powietrze między nimi. Nie pomogło to zapewne w umniejszeniu presji ciążącej na rudzielcu. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Pon Gru 25, 2017 11:51 pm | |
| - Jak na razie nie jest tak źle, a przynajmniej nie zauważyłem jeszcze niczego, hehe - zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. - Dlaczego? - wpatrywał się w nią z wyraźnym zdziwieniem. Był pewien, że Lillianne wiedziała o wszystkim, a nawet więcej od niego. Chyba powinien być o to zazdrosny... - Wybacz, byłem pewien że… a z resztą... - mruczał zmieszany, nerwowo drapiąc się po głowie (mimo iż było to niestosowne). - Wiesz, dwa lata temu… ta cała sprawa z Samanthą… po prostu byłem pewien, że nie będzie chciał po raz kolejny tego wszystkiego przerabiać. OCZYWIŚCIE NIE SĄDZIŁEM, ŻE TY GO TEŻ TAK POTRAKTUJESZ, BROŃ BOŻE! Tylko nie sądziłem, że się nawet zjawi, a tu proszę… - westchnął. Jeśli Lilly kiedyś do końca obrzydłoby bycie służącą, to mogłaby spokojnie zostać hipnotyzerką w cyrku. Matt nie uważał się nigdy za osobę podatną jakieś bujdy i zabobony, lecz tym razem słuchał jej jak by od tego zależało jego życie. Od razu oczywiście próbował ich treść dopasować do siebie. Słysząc o słońcu, aż drgnęło mu serce. Dobrze wiedział czego, albo raczej kogo dotyczyła ta wróżba. Lilly nie miała prawa o tym jednak wiedzieć. Czyżby jakaś moc patrzącą na nich z góry znała jego pragnienia? Najwyraźniej znała również dobrze jego obawy. Krótkotrwałe, pozorne szczęście? Nie, to nie możliwe, przecież byli dla siebie stworzeni - byli jak dwie połówki tego samego, to nie mogło być tylko “pozorne”. A może… Jego niepokój jeszcze bardziej wzbudził rewers monety. O ile zła wróżba słońca go zmartwiła, to ta trafiła tak blisko domu, że aż się wzdrygnął. Tajemnica i ułuda, huh..? Tylko co dokładnie to miało oznaczać? Kto tu żył w kłamstwach? On? Lynn? A może ktoś inny… Nie będzie jednak jej prosił o wytłumaczenie, o nie. Przecież co to za zabawa rozwiązywać łamigłówkę z odpowiedzią przed nosem? - Ciekawe… - podsumował tylko spokojnie, nie dając nic po sobie poznać poza okazjonalnym błyskiem w oku, o tym co działo się w jego głowie i schował ją głęboko w kieszeni. Zaspokoił swoją ciekawość, lecz ta… “autodestrukcja” na pewno nie da mu dzisiaj i na długi czas zmrużyć oka w spokoju. On również, ku swojej uciesze zauważył, że byli już prawie równi. Mimo dość osobliwej wróżby, ten rozczulający gest i słowa poprawiły mu humor chyba na resztę wieczoru. - Ach, Lillianne, przestań… - zaczerwienił się i spojrzał w stronę przyjaciół. - ...ale dziękuję, to… przyjemne… - szepnął jeszcze tak by inni nie usłyszeli Od razu zauważył poruszenie wśród jego towarzyszki i Amona. Zdziwił się bardzo, ale nie trwało to długo - wybór był jasny, a dziś w szczególności. Przechodząc obok Amona posłał mu jeszcze wymowne spojrzenie i usiadł z przepięknym uśmiechem u boku Rosanne. - Wybaczcie mi - tu mówił w szczególności do dziewczyny po jego prawej. - Mam nadzieję, że dużo nas nie ominęło? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Wto Gru 26, 2017 3:11 am | |
| Widząc decyzję rudzielca, Amon uśmiechnął się wyniośle, a jedynie jego silne zaciśnięcie szczęk mogło zdradzić niezadowolenie chłopaka. Przegrać z Panną Nieszczególną! Cóż za porażka! Rosanne, z kolei, była wniebowzięta. Natychmiast przyległa do swojego partnera, wpatrując się w niego jak w obrazek. Gdy Matthew usiłował zorientować się, co wydarzyło się pod jego nieobecność, Amon wyrwał się do odpowiedzi, nim ktokolwiek zdołał przetworzyć pytanie rudzielca. - Żartujesz? Zupełnie nic się nie wydarzyło, o ile nie liczyć konkurencji Lynna i Panny Nieszczególnej o pierwsze miejsce w rankingu najnudniejszej osoby wszech czasów. Ten zażarty spór jest wciąż nierozstrzygnięty, jakbyś się interesował. W każdym razie - dobrze, że wróciłeś, Księżniczko. Tym razem Lilly postanowiła wtrącić się do sporu, nim ktokolwiek zdążył dogryźć Amonowi. - Doprawdy, na nudę narzeka Pan Perfidny, któremu towarzyszy wciąż jedna przyśpiewka... - westchnęła, teatralnie przewracając oczyma. Amon wychylił się ze swojego miejsca, spoglądając na nią. - Widzisz, Lilly? Gdyby wszyscy mieli tyle charakteru co ty, życie byłoby piękniejsze - pochwalił ją, wbrew oczekiwaniom Lynna, najwyraźniej zadowolony, że i służąca podłapała jego grę. - Przy okazji, to jak będzie z tym tańcem? Pierwszy odpuszczę, ale kolejny... - zapytał z pełną powagą, ignorując wszystkich po drodze, jako że od Lil dzieliło ich ładnych kilka miejsc. Pytaniem wprowadził dziewczynę w zmieszanie. - Nie wiem, czy powinnam... Lynn byłby.... - zamotała się, licząc na jakąkolwiek pomoc. - Zazdrosny - dokończył za nią Amon z uśmiechem, świadom, że Lil zdecydowanie nie miała tego na myśli. - Nie przejmowałbym się tym. Lynn już taki jest. Pragnąłby wejść w posiadanie zauważonego przeze mnie na drodze kamienia, gdyby wiedział, że i ja podniosłem go w ręce - wytyk tek, wyjątkowo bolesny wyraźnie nawiązywał do ich dawnych przygód z piękną Samanthą. Amon nie zapominał. Lynn był zmuszony wtrącić się do dyskusji, lecz uczynił to bardzo niechętnie: - Nie pochlebiaj sobie, Amon... - wypowiedział z uśmiechem, w który włożył sporo siły. - Lilly, to twój wieczór. Baw się dobrze. - dał im błogosławieństwo, powstrzymując się od dopowiedzenia „jeśli tylko chcesz spędzić z tym dupkiem więcej niż pięć sekund na osobności...”. Wystarczyło złośliwości na dziś. Towarzystwo uspokoiło się, taka odpowiedź wyraźnie satysfakcjonowała i Amona, i Lilly. Młody Cavendish poczuł się już zwolniony z obowiązku zabawiania (czy też zanudzania) Rosanne, więc nachylając się nad stołem, podjął dialog z Amonem o zauważonym wgłębi sali balowej starym znajomym. Towarzyszka Matta skorzystała z okazji, mówiąc mu cichutko, niemal wprost do ucha: - Wyglądałeś na zadowolonego... Ja nic dla ciebie nie przygotowałam. Ale mam nadzieję, że będę w stanie ci to jakoś wynagrodzić! - pisnęła, rumieniąc się i wyraźnie ciesząc. Nie była świadoma, że Amon przygląda się im za zmrużonych oczu, w głowie knując już swoje diaboliczne plany. Niestety, Matthew znajdował się za daleko, by dosięgnął go kopniak pod stołem. Tymczasem Lillianne rozglądała się wokół. Lynn nie był w stanie nauczyć jej wszystkiego w tym krótkim czasie. Ale była pojętną uczennicą. Siedziała wyprostowana, podglądając u innych dziewcząt, jak powinna zachować się w danej sytuacji. Jedzenia jeszcze nie podano, jednak tę kwestię miała w małym paluszku! Doskonale wiedziała po który z małych widelczyków sięgnąć do deserów. W końcu znała się na rzeczy lepiej niż ktokolwiek tutaj. Sprawowała się dobrze. Zdradzić mógł ją jedynie nawyk poprawiania wszystkiego, chociażby zagiętej serwetki na środku stołu. Wszystko musiało być perfekcyjne tego wieczoru. - Czy to jest alkohol? - rzuciła pytanie w przestrzeń, po raz pierwszy widząc tak osobliwe naczynie. - Nie bój się, jest tak słaby, że niemożliwością jest się nim upić - potwierdził Amon. - Co innego, wino pod nosami psorów. Widzisz? To mój cel na obecną chwilę. Jeśli nie pomogą moje naturalne wdzięki, z największą radością zniżę się do poziomu kradzieży - wyszczerzył niecnie zęby, na co Lil mu zawtórowała. Wkrótce wszyscy dostrzegli rosnące zgromadzenie na środku sali. To oznaczało jedno. Lynn nie zamierzał dłużej czekać, wstając od stołu i ujmując dłoń Lillianne. Ta poderwała się ochoczo. Taniec najwyraźniej dostarczał jej coraz więcej przyjemności. Nawet jeśli wciąż nie osiągnęli perfekcji, o czym mogły świadczyć jej cichy chichot: - Zabiję cię, jeśli zdepczesz moje i tak obolałe stopy. Wkrótce zniknęli w tłumie ludzi. Przyjaciel nie czekał na resztę - na Amona nie miał po co, a z kolei Matthew sam musiał zająć się swoją towarzyszką. Ta zerkała na niego oczekująco, oczywiście, nie śmiejąc niczego zaproponować pierwsza. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Wto Gru 26, 2017 11:25 pm | |
| Przez chwilę milczał świdrując go wzrokiem, lecz ostatecznie odezwał się - spokojnie, jakby był pytany o cukier podczas popołudniowej herbatki: - Cóż… Przynajmniej miejsce najbardziej przewidywalnej osoby na świecie długo nie będzie zagrożone - uśmiechnął się obrzydliwie słodko. Nie wtrącał się do małego spięcia między Amonen, a Lynnem, był już do tego przyzwyczajony. Z każdym dniem jednak czuł narastające między nimi napięcie. Na osobności starał się jakoś to łagodzić, w szczególności jeśli chodziło o blondyna, lecz było to jak rzucanie grochem o ścianę. Musiał zaakceptować to, że kiedyś wybuchnie, a przyjaźń całej trójki zostanie wystawiona na próbę. Nawet nie chciało mu się wzdychać. Nademiar wszystkiego jeszcze ta przeklęta wróżba cały czas dźwięczała mu w głowie. Miał trudności nawet ze skupieniem się na ich drobnej przepychance słownej. Na całe szczęście (w nieszczęściu) Rosanne dawała znaki życia, przez co skutecznie sprowadzała go na ziemię. - Nie szkodzi - uśmiechnął się. - Będzie jeszcze mnóstwo okazji. A z resztą… cieszę się że tu w ogóle jesteś - mówił dalej, aczkolwiek miał cichą nadzieję że nie będzie mu tego chciała wynagrodzić tak jak on myślał. Oni tu gadu gadu, a ludzie zaczęli się już zbierać do pierwszego tańca. Dopiero teraz poczuł w końcu tę wielką tremę. Spokojnie, Matthew, to tylko taniec. Widzisz? Lynn i Lilly już poszli. Chłopiec przełknął ślinę, ale się nie podał - wstał, ukłonił się i bardzo formalnie rzekł: - Zechciałaby mi pani towarzyszyć? Byłbym zaszczycony… - popisywał się rzecz jasna trochę, tym bardziej że Amon siedział tuż obok. Ujął jej dłoń i dopiero wtedy zwrócił się do przyjaciela. - Przykro mi Amon, ale jesteśmy zmuszeni cię opuścić. Mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe? - posłał mu jeszcze jadowicie słodki uśmieszek na odchodne. Spokojnym krokiem dotarli w sam środek, po czym ustawili się na swoje miejsca. Z każdą kolejną sekunda ciszy czuł jak jego resztki pewności siebie nikną już doszczętnie. Ćwiczył to już tyle razy… aczkolwiek nigdy tego nie czuł. Nie chodziło o muzykę i rytm, bo to miał w najmniejszym paluszku, ale jeśli chodziło o kroki i (o zgrozo) prowadzenie partnerki był fatalny. Zawsze coś musiał pomieszać i nie tyle lądował na buciku panienki co po prostu wyglądał bardzo pokracznie. Nagle po sali rozległ się huk instrumentów. Matthew o mało nie podskoczył. W końcu wystartowali. Na początku z rozpędu jeszcze jakoś im szło, ale im dłużej musieli krążyć tym bardziej byli bliscy katastrofy. Był bardzo niepewny siebie i niestety było to widać. Z braku laku spoglądał to na ludzi obok, to na swoje stopy, aż w końcu na biedną Rose. Cały był już czerwony ze wstydu. Ale to spaprał… - Najmocniej przepraszam Rosanne… okropny ze mnie tancerz - jęknął cicho z nadzieją że okaże się być łaskawa i nie będzie się z niego śmiała na głos. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Pią Gru 29, 2017 5:04 pm | |
| W końcu znaleźli się sami. Była wielce zadowolona z darowanej jej chwili, nie tylko ze względu na brak obecności Amona, gotowego zbywać ją prychnięciem, niezależnie od tego, co powie. Nawet oddalenie się od reszty życzliwszych jej znajomych, była Rosanne na rękę. Nareszcie słodkie sam na sam. On, ona i taniec... Który, swoją drogą, pozostawiał wiele do życzenia. Oczywiście, nie zamierzała go ganić za przeciętne umiejętności taneczne. Sama nie była idealna, a szczerze mówiąc - za nic na świecie nie chciałaby być w parze z kim innym. Uśmiechnęła się łagodnie, przyciszonym głosem oznajmiając: - Nie jest tak źle, Matthew - próbowała go pocieszyć. Dopasowała się do jego sztywnych ruchów, nie próbując prowadzić i zawadzać. A nuż się rozkręci? Było jej tak dobrze. Na tę chwilę reszta świata przestała istnieć. Liczyła się muzyka i ich nieporadny taniec. Nie zwracała uwagi na inne pary. Niebieska suknia szeleściła łagodnie przy każdym żywszym ruchu. Rudzielec znajdował się tuż obok, a ona z uwielbieniem spoglądała na jego twarz, dostrzegając wszelakie szczegóły, jakie odebrało jej trzymanie się na dystans. Otaczała wzrokiem jego piegi na policzkach, długie, niemal dziewczęce rzęsy i słodki, nieco zadarty nosek. Rozpływała się, co z każdą chwilą było coraz bardziej widoczne na twarzy Rosanne. W końcu przymknęła oczy, zbliżając się do niego tak bardzo, że nie istniała między nimi już prawie żadna przestrzeń. Wtuliła się, pochylając lekko głowę, aby znalazła się tuż nad barkiem chłopca. Ujmowała silnie jego dłoń, stawiając wyuczone, idealnie opanowane kroki w rytm muzyki. - Tak się cieszę, że mnie zaprosiłeś - wyznała szeptem, rumiana na twarzy. - Jestem pewna, że wiele innych dziewcząt chciałoby być teraz na moim miejscu... - W rzeczywistości tak uważała. Biedna, zakochana Rosanne. Rozchyliła łagodnie powieki, obdarzając go rozanielonym spojrzeniem. - Broniłeś mnie nawet przed Amonem... Dziękuję ci - powiedziała, jakby te drobiazgi wpłynęły na to, że wieczór stał się idealny. W rzeczywistości, wiązała z nim wielkie nadzieje. Wyprostowała się, zamykając oczy, twarz wznosząc lekko ku górze. Wkrótce pierwszy utwór zakończył się, przyszła pora na ukłon i podziękowanie swojemu partnerowi. Rosanne jednak nie chciała odchodzić, o czym dała mu znać słowami: - Mogłabym tak zawsze... Matthew mógł dostrzec lekko zaczerwienionych z wysiłku Lill i Lynna, wracających do Amona. Ustawili się w drobnym półkolu, rozprawiając o czymś intensywnie. Rosanne nigdy nie zaoferowałaby pierwsza kolejnego tańca, lecz nie ruszyła się z miejsca, jakby chcąc zostać. Decyzja należała jednak do rudzielca. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Sob Gru 30, 2017 12:16 am | |
| Uśmiechnął się do niej. Cóż za kochana istotka, była dla niego stanowczo za miła, ech... Dalej nie potrafił się skupić jednak na tańcu. Ach, po prostu się nie nadawał! Oddałby wszystko, by tylko mógł się stąd wydostać! A i to nie byłoby najlepszym wyjściem. Czyżby był skazany na wieczne podpieranie ścian? A przecież to wcale nie tak, że nie lubił tańczyć... po prostu nie w ten sposób, lecz inaczej nie mógł, prawda? Ach, gdyby tylko był ktoś kto mógłby mu wskazać drogę, go poprowadzić. Był taki ktoś. Całkiem nieźle sprawdzał się w swojej roli. Ile on by dał, by być teraz na miejscu Lillianne, tak cudownie płynęła po parkiecie, tak pewnie trzymana w jego ramionach. Najpewniej byłoby to nadmiernie nieprzyzwoite, wręcz śmieszne, w jego marzeniach jednakże nikt się nie śmiał. Był tylko on, Lynn i muzyka przenikająca ich ciała. Na całe szczęście Rosanne była tu, by wybudzić go z tego transu (inaczej skończyliby rozbici na stole). Zaśmiał się trochę niezgrabnie - Ach, przestań Rose… - nie wiedział czy ona mówiła prawdę, czy kłamała z grzeczności. Obawiał się jednak, że nie była po prostu uprzejma. Nie mógł w tym momencie dać po sobie poznać, ale strasznie bał się o dalszy wieczór. Głupi łudził się, że jego partnerka nie będzie chciała przedsięwziąć żadnych następnych kroków w ich relacji, aż zaczął mylić kroki. Idiota! Złamie jej serce, a z każdą chwilą będzie to jeszcze bardziej bolesne. On jednak nie potrafił jej tego powiedzieć, tym bardziej teraz, kiedy była w niego taka wtulona, mimo że on nie potrafił czuć nic poza żalem. Niech będzie szczęśliwa, chociaż ten jeden taniec! A on… A on sobie to wszystko przemyśli! Jakby nie mógł się pogrążyć jeszcze bardziej. - Ten wieczór jest Twój, Rosanne. Chciałbym, by sprawił ci jak najwięcej przyjemności… A bez tego pajaca można się w zupełności obejść - zażartował, chociaż w głębi serca czuł, że chyba trochę za ostro go krytykował - co prawda nadal był kretynem, ale tak ostre słowa były zupełnie zbędne. Wciąż był jego przyjacielem, prawda? Tak! W końcu ten taniec dobiegł końca, a on mógł przestać robić z siebie kretyna. Jak widać jego partnerka nie podzielała jego zdania. - Z-zawsze? - zupełnie zbaraniał. Szybko jednak się otrząsnął, kiedy dotarło do niego, że powiedział to na głos. - Tak, tak, oczywiście tylko… ZASCHŁO MI W GARDLE, TAK! Jestem strasznie spragniony. Pójdę szybko po coś do picia i zaraz tu wracam… - ucałował jej rączkę i szybkim krokiem poszedł w stronę ich miejsc, gdzie zaczął nalewać sobie owego płynu z procentami. Ach, czyżby zwariował? Naturalnym dla niego było jednak, że pójdzie w stronę przyjaciół, ale co oni pomogą? Ech, przynajmniej dowie się o czym mówią. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Sob Gru 30, 2017 1:20 am | |
| - Poczekaj...! - nie zdążyła go poprosić, a ten najzwyczajniej na świeci uciekł, za nic mając jej oczywiste sugestie. Nie zamierzała stać bezczynnie na środku, zawadzając innym parom szykującym się do odtańczenia kolejnego utworu. Została zupełnie sama. Zerknęła na otwarte drzwi na taras, zastawiając się nad zaczerpnięciem świeżego powietrza. Wtedy jednak Matthew miałby problemy ze znalezieniem jej. Chyba pozostało... Wrócić do reszty jego znajomych, z którymi wciąż nie czuła się najlepiej, głównie przez obecność Amona. Obserwowała rudzielca kątem oka, mając nadzieję, że pomyślał również o niej. Może poncz doda jej trochę odwagi? Uśmiechnęła się na samą myśl, pojawiając się wśród reszty. Z początku nie zauważono pojawienia się Rosanne, gdyż toczyła się zażarta dyskusja pomiędzy męską częścią grupki: - Nie namawiaj jej, Amon. To nie prowadzi do niczego - Lynn wyraźnie bronił swojej partnerki, lecz zdanie wyrwane z kontekstu nie mówiło niebieskookiej zbyt wiele. Zbliżyła się jeszcze bardziej, tracąc resztki pewności siebie. - A jakże. "Nie bo nie", to wystarczająco logiczny argument. - Amon z pewnego powodu był wyraźnie niezadowolony. Ale od początku balu, niewiele rzeczy mu pasowało. Rozmowa została przerwana wraz z pojawieniem się Matta. Wtedy Lil przywołała ich gestem dłoni, obdarzając spojrzeniem poncz w rękach rudzielca. - Rosanne, Matt, Amon ukradł wino, skusicie się? - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Nie ukradłem, tylko odebrałem po dobroci. Te stare dziady mnie uwielbiają - poprawił ją dokładnie, jakby wyjaśniał coś oczywistego. Lynn dzierżył w dłoni już napełniony hojnie kieliszek (Amon najwyraźniej nie znał się albo nie chciał znać się na etykiecie), Lillianne zaś stała obok ze szklanką wody. - Chętnie spróbuję - przytaknęła nieśmiało Rosanne. Musiała zwrócić się bezpośrednio do Amona, co kosztowało ją wiele wysiłku. I to było błędem. Amon, choć zajęty żebraniem od profesorów, obserwował ich pierwszy taniec. Doskonale widział, jak dziewczyna przylepiała się do rudzielca. Stojąc w oddali nic nie mógł poradzić, ale teraz nie zamierzał się już powstrzymywać. - Oczywiście. Odłóż to gówno, Księżniczko - polecił mu pospiesznie Amon, odbierając od niego poncz, który chłopak przyniósł. Położył go na stoliku tuż obok. - Naleję wam sowicie. Wątpię jednak, by to pomogło wam w zapomnieniu kabaretu, jaki raczyliście określać mianem tańca - uśmiechnął się do nich przeuroczo, jednak jego spojrzenie błyszczało ostrzegawczo. Wtedy też Rosanne straciła cierpliwość. Jej twarz poczerwieniała ze złości, a resztki uśmiechu zniknęły bezpowrotnie. Mogła znosić obelgi na swój temat, ale nie zamierzała wysłuchiwać, co Amon opowiadał o rudzielcu. Wytyk ten z pewnością skierowany był do chłopaka. - Ach, tak? - syknęła ze złością, decydując się w końcu na rozwiązanie sprawy. Po męsku, z brutalną szczerością. - Mam tego dosyć, Amon. Nie chowaj się za infantylnymi złośliwościami. Powiedz, dlaczego to robisz. Czy ja ci czymś zawadziłam? Powiedz. Jesteś zazdr...? Urwała. Wyraz twarzy Amona nie zmienił się, gdy wziął on zamach, wierzchem dłoni strącając ze stołu kieliszek z ponczem, wprost na piękną suknie Rosanne. Mokra plama od jej brzucha aż po uda odcinała się ciemnoniebieskim kolorem. Kieliszek upadając na podłogę rozbił się w drobny mak. - Ups - mruknął, niby niewinnie, nie tracąc swojego słodkiego uśmieszku. - Pobrudziłaś się, Rosanne. Był to pierwszy i ostatni raz, w którym Amon wymówił jej imię, co w ogólnym szoku i tak zapewne nie zostało dostrzeżone. Dziewczyna stała jak wryta. Gdy zrozumiała, co się wydarzyło, zaczęła drżeć na całym ciele, jej oczy wypełniły się po brzegi łzami. Otworzyła usta, by jeszcze coś dodać, lecz nie była w stanie wypowiedzieć ni słowa więcej. Wybuchnęła płaczem, natychmiast przykładając dłonie do twarzy. Rzuciła się do ucieczki, przedzierając się gwałtownie przez zgromadzonych adeptów, trafiając tam, gdzie początkowo planowała - na taras pod gołym niebem, w celu porządnego wypłakania się. Zarówno Lilly jak i Lynn byli skołowani. Spojrzeli po sobie, niezależnie od reakcji Matta. Lilly mruknęła pod nosem: - Poszukam serwetek! Od razu skierowała się na dalsze partie stołu, chcąc pomóc biednej Rosanne. Lynn, z kolei, czekał na reakcje rudzielca. Jeśli ten jeszcze nie zabił Amona lub nie wybuchnął równie żywym płaczem, polecił mu udanie się za swoją partnerką. Obiecał wtedy zająć się złośliwym przyjacielem za niego. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Sob Gru 30, 2017 3:04 am | |
| Ledwo co od niej odszedł, a już znów była przy nim. Ech… Uśmiechał się, lecz dobrze wiedział, że to zwiastowało tylko kłopoty. Wystarczy tylko, że blondyn znajdował się w tym samym pomieszczeniu. Był szczerze mówiąc w szoku, że podczas tańca nie podłożył im nogi. Poruszył się za to widocznie, kiedy była mowa o alkoholu. - Wino? - zapytał, jakby zupełnie nie znał znaczenia tego słowa. Ach tak! To było to! Właśnie tego było mu trzeba na rozruszanie się! Weźmie jeden kieliszek, może dwa i wszystko będzie dobrze! Ledwo jego usta zdążyły dotknąć powierzchni płynu, a już Amon musiał się z niego naśmiewać. On jednak nic nie powiedział. Nigdy nic nie mówił, chociażby dotknęłoby go to do reszty. Taki już po prostu był, tylko spuścił wzrok. Jednak coś się w nim zaczęło kotłować... Następne kilka sekund było dla niego bardzo trudne do przetworzenia. Ktoś krzyczał, coś się stłukło, Rosanne płakała… Stał jak wryty, o mało co nie upuścił własnego kieliszka. Po chwili jednak wszystko stało się jasne. Matt tak mocno zacisnął pięści, że tylko jakimś cudem nie stłukł kieliszka w jego dłoni. Ze złości zrobił się wręcz cały czerwony. - ZAMILCZ! STUL PYSK! - huknął. Zupełnie nie obchodził go wzrok reszty, po prostu wpadł w szał. -Nie wytrzymałbyś co?! Jedna chwila, bez rujnowania życia innym i już byłoby coś nie tak?! I TY SIĘ KURWA DZIWISZ DLACZEGO NIKT ZA DŁUŻSZĄ METĘ NIE MOŻE Z TOBĄ WYTRZYMAĆ?! - darł się na całe gardło, że przekrzyczał już chyba nawet całą orkiestrę. Nagle, ni stąd, ni z owąd wziął zamach i PLASK! Wycelował prosto w policzek Amona, po czym warknął. -Wypierdalaj stąd gnoju i żebym cię więcej dziś na oczy nie widział. - Na pożegnanie jeszcze szturchnął go z bara i znikł na dobre pośród reszty, oniemiałych adeptów. Zaczął biegać i rozglądać się po sali. Na nic zdało się nawoływanie, Rosanne rozpłynęła się w powietrzu. Naprawdę był już bliski płaczu, kiedy kątem oka dojrzał otwarte drzwi do tarasu. Czyżby…? Natychmiast znalazł się po drugiej stronie drzwi. Była tam. Płakała. - Rosanne! - zawołał zdyszany i do niej podbiegł, łapiąc ją za dłonie. - Najmocniej przepraszam! Nie powinienem był nigdy podchodzić z tobą do tego… ugh! - na samą myśl robiło się mu już słabo. Wyjął wnet chustkę, ręcznie wyszywaną, ze swojej kieszeni i podsunął jej pod nos. - Błagam, wybacz mi! Wynagrodzę ci to jakoś! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Sob Gru 30, 2017 12:40 pm | |
| Lilly wróciła z serwetkami, dostrzegając, że nie są już dłużej potrzebne. Zastała Amona i dziesiątki wbitych w niego spojrzeń. Lynn miał najszczerszą ochotę zapaść się pod ziemię. To było dla niego zbyt wiele. Amon zaś wyglądał nie wcale nieporuszonego zaistniałą sytuacją. Nie dotknął nawet zaczerwienionego policzka. Uniósł w dłoń swój kieliszek wina, z nonszalanckim uśmiechem unosząc go ku górze w geście toastu, najwyraźniej dziękując swojej publice, że wytrwała z nim aż do tego momentu. Młody Cavendish, spoglądając na przyjaciela, po raz wtóry zastanowił się, dlaczego jeszcze się z nim zadaje. Usunęli się z drogi, gdy służba zajęła się uprzątnięciem resztek szkła ze stłuczonego kieliszka. Nikt nie wróżył wieczorowi pomyślnego zakończenia. - Jesteś z siebie zadowolony? - warknął Lynn, popychając przyjaciela lekko, by w końcu znaleźli się dalej od zasięgu wzroków innych adeptów. - Tak. Matthew mi jeszcze za to podziękuje. Sam przyznasz - nie pasowali do siebie. - Amon był przekonany o prawdziwości swoich racji. Nie zamierzał iść na jakiekolwiek kompromisy. - Chyba nie tobie o tym decydować - wypowiedział przez zaciśnięte zęby, spoglądając na niego ze szczerą furią w oczach. - Czy ty... Naprawdę nie potrafisz przez jeden wieczór nie być chujem? - jęknął, zapominając, gdzie się znajduje. Lilly, z kolei, już zdążyła przywyknąć do jego swobodnego języka. Tajemniczy uśmieszek Amona sprowokował go niemiłosiernie. Był gotów bronic Rosanne, nawet jeśli głęboko w duszy zgadzał się z blondynem. Matthew zasługiwał na kogoś lepszego... - Dlaczego to zrobiłeś, Amon...? - próbowała zrozumieć jego tok rozumowania Lilly. Wciąż zwracali na siebie uwagę. Jak nigdy wcześniej, Lynn miał ochotę znaleźć się w zaciszu własnej pracowni. Cudem udało im się uniknąć nagany, usuwając się w porę z centrum zamieszania. - Chcesz posłuchać, droga Lillianne? To długa i złożona historia, mająca początek u samych korzeni mojej głębokiej znajomości z Panną Nieszczególną... Wyjaśnię ci wszystko, jeśli tego właśnie pragniesz. Myślę, że wspólny taniec byłby ku temu wspaniałą sposobnością... - wyznał teatralnie, ujmując rękę służącej i zginając się wpół, składając pocałunek na wierzchu jej dłoni. - Jesteś niemożliwy... - szepnął Lynn, przykładając dłoń do twarzy. Naprawdę, Amon nigdy nie wiedział kiedy przestać. - W sumie... Zatańczcie. A ja spróbuję posprzątać gówno, które nam sprezentowałeś, Amon. Nie zbliżaj się do Ros, zrozumiałeś? - polecił mu, spoglądając na niego niezwykle poważnie. - Potrzymam go na dystans. Nawet siłą, jeśli zajdzie konieczność - obiecała Lynnowi Lillianne w tonie, jakby składała mu najświętszą przysięgę. - Z przyjemnością się dostosuję - zatrzepotał rzęsami, ujmując bezwstydnie Lillianne w okolicach jej talii, prowadząc na środek sali. Odprowadziło ich tylko kilka pojedynczych spojrzeń. Lynn zrozumiał swój błąd dopiero wtedy, gdy Amon odwrócił się do niego przez ramię, dłonią niby niechcący zjeżdżając w okolice bioder czarnowłosej dziewczyny, rzucając przyjacielowi szeroki uśmiech. Ze złości pociemniało mu w oczach. Został sam, wpatrując się w nich, do kiedy nie zniknęli w tłumie ludzi. Musiał się skupić. W jaki sposób miałby naprawić tak tragiczną sytuację....? Rozejrzał się po sali w poszukiwaniu rozwiązania. *** Stała samotnie, pod wieczornym niebem, jako jedyna na wielkim tarasie. Płakała głośno, wcale się nie hamując. Pociągała nosem, trąc mokre policzki i zaczerwienione oczy. Nic nie widziała przez łzy, cały obraz pozostawał rozmazany, jednak zdołała dostrzec, że ktoś zmierza w jej kierunku. Odwróciła się w stronę marmurowej balustrady, ukrywając swoją opuchniętą twarz. Naprawdę chciała w tej chwili pobyć sama. Gdy w końcu zrozumiała, kto po nią przyszedł, wybuchnęła jeszcze żywszym płaczem, chowając twarz w dłoniach, niezręcznie odsuwając się od niego. Wyślizgnęła się, chlipiąc głośno. - N-nie patrz na mnie... Wyglądam o-okro... okropnie... - wyła, dopiero teraz starając się uspokoić. Oddychała szybko, w końcu przyjmując od niego wręczoną chustkę. Wytarła mokry nos, milknąc na chwilę. Cisza nie trwała długo, wkrótce zwieńczył ją nowy wybuch płaczu. - D-d-dlaczego on jest taki... - urwała, łkając, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego słowa. - Nic m-mu nie zrobiłam, na-naprawdę... - tłumaczyła się, lecz Matthew wiedział, że było to zbędne. To nie Rosanne była winna w tej sytuacji. W końcu nie wytrzymała, rzucając się w ramiona Matta, łkając w jego marynarkę, znacząc ją wciąż toczącymi się łzami. Przytuliła go mocno, wypłakując się, aż zabrakło jej tchu. Dopiero wtedy uspokoiła się łagodnie, unosząc zaczerwienione oczy na twarz rudzielca. - Prze... Przepraszam... - szepnęła, jednak nie odsuwając się nawet na krok. Tkwiła w tym uścisku, czując, że serce bije jej jak oszalałe. Zamrugała powiekami, wyciskając z oczu resztki łez. - Dziękuję, że przyszedłeś tu za mną... - wyszeptała drżącym głosem. Jej oczy lśniły groźnie, jakby w każdej chwili ponownie mogły pociec z nich słone strumienie. - Matthew... - westchnęła, splatając ich dłonie razem. Zbliżyła ich twarze, muskając policzkiem skraj jego szczęki. Poruszała się wolno, a on mógł doskonale poczuć wilgoć znaczącą skórę jego twarzy. Dotykała go coraz większą powierzchnią policzka, kącikiem ust, odnajdując upragniony cel. Jeśli się nie odsunął, odwróciła głowę, składając na jego ustach delikatny pocałunek, ograniczony do posuwistego, miękkiego muśnięcia. Nie zamknęła oczu. Przyglądała mu się zza lekko rozchylonych powiek, jakby przez sen. Powoli, z niezwykłą łagodnością, ułożyła dłonie chłopaka na własnej talii. Jak w tańcu. Bez muzyki, bez cudzych spojrzeń. Przesunęła nimi ku górze, układając na nich swoje drżące palce. - Możesz mnie dotknąć, jeśli chcesz... Widziałam, jak na mnie spoglądałeś... - szepnęła, najwyraźniej mylnie odbierając intencje chłopaka. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Sob Gru 30, 2017 6:14 pm | |
| - Rosanne… - wymamrotał smutny. Serce mu się krajało, kiedy ją widział w takim stanie. Naprawdę, jak tylko Amon będzie miał dziś, a nawet kiedykolwiek jeszcze się do niego odzywać to tak skopie mu tyłek, że wyląduje w śpiączce. Zmarszczył, aż brwi ze złości. Naturalnie objął ją, kiedy ta wpadła w jego ramiona. Zapomniał na chwilę o tym jaka niezręczna ta sytuacja mogła być w rzeczywistości. Czuł jej ból i tylko delikatnie pogładził po plecach. - Spokojnie, to nie jest twoja wina - szepnął. - Już dopilnuję tego, by ten sukinsyn za to odpowiedział. - Aż zacisnął zęby ze złości. Musiał się jednak uspokoić. - A-ale ten wieczór nie jest jeszcze stracony, prawda? To tylko poncz i… um… - próbował ją jakoś pocieszyć, jak widać z miernym skutkiem. Jednak boże… Tak mu teraz było jej żal w tym momencie. Był zrobić naprawdę wszystko, by tylko teraz poczuła się lepiej. Za chwilę jednak zaczęły się dziać rzeczy, które mocno podważyły jego wcześniejsze postanowienie. Nie był gotowy się jednak jej wyrwać, kiedy ta niebezpiecznie się zbliżyła. Ogarnęło go dziwne, zupełnie nieznajome uczucie. Strach, może trochę niesmak i… smutek. Zupełnie oniemiał. Pocałowała go. Nie zdążył zupełnie zareagować, a ona już podjęła następne kroki. Znowu nie zdążył jej w porę przerwać. Po raz kolejny nie potrafił wydusić z siebie chociażby słowa. Jego wielce zszokowany wyraz twarzy nabrał wyraźnej barwy smutku. Jej oczy były takie pełne nadziei… Znowu zaczęło coś go skręcać w żołądku, aż zadrżała mu warga. Nie robił zupełnie nic przez chwilę. Próbował rozchylić usta, lecz nie mógł nic powiedzieć. W środku jego sumienie rozrywało go na strzępy, zarówno w jej jak i jego sprawie. Nie chciał jej ranić, nie tym momencie, nie po tym wszystkim, nie na balu. Wiedział jednak, że później będzie tylko gorzej - dla niego, a przede wszystkim dla niej. Powoli wyjął swoje ręce i wydukał - Rosanne, ja nie… - spuścił wzrok i przełknął ślinę. Nagle ogarnął go chłód, mimo wyjątkowo ciepłej nocy. Nie mógł jednak płakać, nie teraz. - Rosanne… - znowu spróbował. - Jesteś cudowna, naprawdę, ale… ale to chyba nie jest dobry pomysł... |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Sob Gru 30, 2017 7:55 pm | |
| Uśmiechnęła się smutno, słysząc jego zapewnienia. Może w rzeczywistości wieczór nie był jeszcze doszczętnie zrujnowany? To tylko sukienka. Alkohol szybko wyparuje, przy odrobinie szczęścia po złośliwości Amona nie pozostanie nawet śladu. Chlipnęła cicho, kiwając głową, najwyraźniej zgadzając się z chłopcem. Z nim potrafiła uwierzyć, że wszystko się ułoży, a ta chwilowa tragedia obróci się jeszcze w powód do śmiechu. Zarumieniła się wyraźnie, oddychając coraz spokojniej. Była gotowa posunąć się dalej; ta urokliwa chwila, ciepłe nocne powietrze i oni tak pięknie ubrani... To wszystko sprawiało, że chciała więcej. Podążała za swoim instynktem, robiąc to, na co nie odważyłaby się w normalnych okolicznościach. Wciąż byli blisko siebie, ona przyklejona do niego, gotowa podążyć za każdą, najmniejszą wskazówką, spełnić najosobliwsze z życzeń. Słowa były jednym. Mogła przyjąć je opacznie, zrozumieć jak troskę o własną osobę. Jednak jego zagubione spojrzenie i niechęć, jaka objawiła się w sztywnych, skamieniałych gestach rudzielca, mówiły za siebie. Mogła być zakochana i przyjmować z uwielbieniem każdą jego reakcję, ale nie była przy tym głupia. Wiedziała, po raz kolejny uświadomiła sobie, że nie wszystko jest, jakby sobie tego życzyła. Odsunęła się, zerkając na niego szeroko otwartymi oczyma. Wciąż była blisko, wciąż trzymała na sobie jego dłonie. - To nie jest dobry pomysł...? - powtórzyła za nim jak echo. Nie wierzyła w jego skromność i przyzwoitość, która miałaby go powstrzymywać przed oddaniem mu chociaż tej chwili. - Dlaczego mnie odtrącasz, Matthew? - zapytała płaczliwie i nim się obejrzał łzy ponownie zalśniły w oczach dziewczyny. Była tak niemożliwie zła i zawiedziona. Nic tego wieczoru nie przebiegało po jej myśli. Popłakała się na nowo, przez łzy dukając: - Ja... Tak się dla ciebie staram...! Zrobiłabym dla ciebie wszystko, gdybyś mnie poprosił... - wyznała mu, a drżące wargi znacznie uniemożliwiały jej normalne wysławianie się. Miała tego wszystkiego serdecznie dosyć. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Gru 31, 2017 12:10 am | |
| Właśnie tego się obawiał, chociaż spodziewanie się czegokolwiek innego, było z jego strony zwyczajnym chamstwem. - T-to wcale nie tak! - a jak wtedy? Zdesperowany złapał ją za dłonie. - Błagam, spójrz na mnie - polecił jej. Był gotów nawet chwycić jej twarzy, by tylko mógł widzieć jej oczy. - To nie twoja wina - jęknął zdesperowany. - Wiem, ja wszystko widzę… - uśmiechnął się niemalże. - Widzę jak się starasz. Codziennie zmieniasz kokardy we włosach. Twoje rękawiczki są zawsze śnieżnobiałe. Zawsze chodzisz wyprostowania i nigdy nie widziałem, żebyś była spóźniona na cokolwiek. Twój uśmiech zawsze ma w sobie tyle ciepła… Heh, każdego dnia zastanawiam się jakim cudem ta organizacja jeszcze nie zmieniła cię w kamień bez uczuć. - Nie wytrzymał. Po mimo wielkich starań po jego policzku spłynęła łza. - Jesteś jak jedyny anioł w tym cholernym piekle! Nie daj sobie wmówić tym najwyraźniej ślepym ludziom, że jesteś “nieszczególna”. Nie śniłem nawet o tym, by ktoś taki jak ty się mną zainteresował... Bez przerwy od razu dodał dalej. - To moja wina! Ja po prostu…Jestem słaby. Żaden ze mnie mężczyzna, sama przecież widziałaś! Jestem niski, tchórzliwy, ryczę z byle powodu i w ogóle... Ja nigdy nie potrafiłbym sprawić, byś poczuła się bezpieczna… - uronił długą łzę. - To moja wina… Myślałem, że będę na tyle silny, bym mógł cię uszczęśliwić… A-ale jak zwykle przysporzyłem ci tylko więcej bólu… Jestem obrzydliwy… - głos zaczął mu się łamać. - J-ja po prostu nie potrafię… cię kochać - te słowa były dla niego jak sztylety wbijane w brzuch. Mogła nie rozumieć ich prawdziwego znaczenia, ale Matthew był gotowy już na śmierć. - Wybacz mi, proszę… - jęknął tylko. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Gru 31, 2017 1:09 am | |
| Wyszarpała się z jego objęć, kręcąc gwałtownie głową. Jego słowa do niej nie docierały. Nie rozumiała niczego. Poza tym, że właśnie jest odrzucana, a jej czyste serduszko pęka na tysiące kawałków. - P-puść mnie! - jęknęła, odsuwając się, aż natrafiła na balustradę za nią. Wtedy nie mogła się już więcej cofać, stając przed wyzwaniem i słowami, których nigdy nie chciała słyszeć. Nie spełniła jego życzenia, uciekając wzrokiem, gdzie tylko mogła, byle nie w jego brązowe oczy. - Dlaczego więc? Dlaczego? Nie rozumiem! - podniosła głos, przez to stał się piskliwy. Wyraźnie straciła nad sobą panowanie. - Głupi, głupi Matthew! - płakała już na całego, nie wierząc, jak mógł ją tak oszukiwać. Wciąż to robił, gdyż za tymi słodkimi słówkami nie krył się żaden z sensownych powodów. Znienawidziła go w tej chwili. Jej wymarzony wieczór, upragniony bal, moment, na który czekała od tak dawna... - Ni-nie mów już ni-nic. Kłamiesz! Przestań! - wykrzykiwała, chcąc już odejść wyrwać się z tego okropnego koszmaru. Już wzięła głęboki oddech w piersi, aby wyznać mu, że właśnie za te wszystkie słabości go pokochała. Uwielbiała a nim tę niewinność, nieporadność i delikatność, o jakiej inni mężczyźni nawet nie słyszeli. Wybrała go i nie chciała nikogo innego. Aż do końca. Całe szczęście, Rosanne została powstrzymana przez wkraczającego na taras Lynna, od razu witającego ich radosnym zawołaniem: - O, tu jesteście! Szukałem was wszędzie! Kroczył dziarsko ku zbliżonej do siebie parze, jeszcze nie dostrzegając, że przeszkadza im w dość istotnej chwili. W ręku dzierżył dwa puste kieliszki i nowiuteńką butelkę czerwonego wina. - Chodźcie, porobimy coś razem. Spójrzcie, co mam! To nie było wcale takie trudne, ha ha! Ros, mogę ci obiecać, że ten buc już... - urwał, dopiero teraz dostrzegając jej zapłakaną twarz. Było gorzej niż myślał. Stał od nich w odległości kilku kroków, nie śmiejąc ruszyć dalej. Cholera, tego nie przewidział. Zmarkotniał, wyraźnie nie wiedząc co robić. - Przepraszam... Mam was zostawić samych? - wydukał, wyraźnie zażenowany sytuacją, w jaką sam się wpakował. Rosanne wtedy zebrała się w sobie po raz ostatni, odsuwając się od Matta i rozstając się z nim, policzkując go mocno, na ile tylko pozwoliła jej siła w rękach. Odtrąciła go, chwytając poły sukni i zadzierając nos do góry. - Nie ma takiej potrzeby. Już wszystko sobie z Mattem wyjaśniliśmy. Dziękuję za wspaniały wieczór. A teraz żegnam panów - prychnęła wyniośle, choć o jej wyraźnym poruszeniu mógł świadczyć wciąż łamiący się i drżący głos. Ruszyła w stronę drzwi tarasowych, zręcznie wymijając wrytego jak słup Lynna. Nie miała najmniejszego zamiaru pozostać chwili dłużej w towarzystwie rudzielca i jego okropnych przyjaciół. - Co...? - jęknął, o mało nie wypuszczając alkoholu z ręki. Zerknął na Matta, zupełnie nie wiedząc, co powinien uczynić. - Czy ty też coś na nią wylałeś...? - zapytał z kompletnym niezrozumieniem. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Gru 31, 2017 2:57 am | |
| - N-NIE, TY NIE ROZUMIESZ! - Próbował ratować jakoś tę okropną sytuację bo całkowicie wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli. Zamilkł jednak. Poczuł że cała wina spoczywa na nim, to on dopuścił do tego, że musiał jej o tym w taki sposób powiedzieć, niech teraz płaci. Może o tym nie wiedziała, ale jego serce właśnie też pękało. Widział jej rozpacz… Ale mówił prawdę. Nie rozumiała, ale może nawet i dobrze? Poczuł się jednak przez to jak skończone gówno, takie zupełnie nic nie warte gówno. Czuł, że nigdy w życiu już nie będzie mógł być szczęśliwy, przez to… że jest najzwyczajniejszym w świecie dewiantem! Nie był już w stanie nic przyswoić. Przed oczami robiło mu się ciemno, a nogi miał jak z waty. Albo się rozpłacze, albo zemdleje, albo jeszcze gorzej - jednym słowem było już po ptakach. Nagle jednak rozległ się znajomy głos. Jego serce zadrżało. Przyszedł po niego. Po raz kolejny był, by wybawić go z opresji. Nie cieszył się mimo to, a zrobiło mu się jeszcze gorzej. Jego wnętrze było rozrywane na strzępy, a cudem się jeszcze nie popłakał. Nawet się nie zdążył zastanowić, a dostał w twarz. Trochę oniemiał, ale nie był zdziwiony. Należało mu się. Tylko smutnym wzrokiem odprowadził ją do momentu, aż zniknęła gdzieś w tłumie. Wtedy dopiero zrobił parę kroków do tyłu, aż nie natrafił na barierkę, po czym osunął się na podłogę. Jeszcze z niego to nie zeszło. Skulił się w kłębek i ukrył twarz w dłoniach. Nie płakał bynajmniej, tylko długo milczał, aż wydał z siebie jęk: - UUUUUUUUUGH! - Powiedz mi Lynn - zaczął bezradnie. - Dlaczego ja muszę być takim kompletnym nieudacznikiem i wszystko, zawsze kurwa zjebać? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Gru 31, 2017 3:27 am | |
| Jeszcze chwilę wpatrywał się w Matta, nie będąc w stanie wykrztusić słowa. Umysłem wciąż usiłował pojąć, do czego właśnie tu doszło, lecz nie udawało mu się, pomimo największych prób. Bez słowa obserwował, jak chłopak siada na zimnej podłodze, a on stał przed nim, nie potrafiąc mu pomóc. W końcu uspokoił się, znając powagę sprawy i zamierzając podejść do chłopaka tak jak zawsze - z cierpliwością, należną mu łagodnością. Dosiadł się tuż obok, wzdychając cicho. Na usta przybrał smutny uśmiech. - No to jest nas dwoje, Matthew - powiedział niby pogodnie. Szturchnął go lekko w ramię, odkładając kieliszki pomiędzy nich. - Ale przyznasz sam, one wszystkie są jakieś dziwne... - mruknął pod nosem, mając na myśli kobiety. Mimowolnie wspomniał Samanthę, która rzuciła go w przeddzień balu, właśnie, podobnie jak Rosanne odchodząc z płaczem, nie racząc się wytłumaczyć. - Zapewne do końca życia będziemy smutnymi kawalerami, cóż... - zaśmiał się nieco wymuszenie, bo taka wizja wcale, a wcale mu nie odpowiadała. - Na dzisiaj jednak nie wszystko stracone... Ros już chyba nie wróci, co prawda, ale... - szukał w głowie rozwiązania, dla którego wieczór miałby się skończyć odrobinę lepiej. - Zawsze pozostaje nam upicie się do nieprzytomności i udawanie, że wszystko jest w porządku - powiedział, jakby w rzeczywistości wpadł na genialny plan. Z tymi słowami, wyjął z kieszeni dokładnie trzy rzeczy - zgrabny scyzoryk, papierośnicę i zapalniczkę. Zaczął od otworzenia wina przy użyciu nożyka, co nie szło mu zbyt zręcznie przez pośpiech. Wydłubał w końcu korek, a jego resztę wepchnął do środka butelki. Cóż, najwyżej będą pluli korkiem w trakcie picia. Następnie przy użyciu paznokcia odchylił srebrne wieczko papierośnicy, wyciągając zawartość ku rudzielcowi. - Częstuj się - mruknął, uśmiechając się do niego niemrawo. - Zapalniczka, jak widzisz, się przydaje... - oznajmił, wręczając mu ją zaraz w dłonie. Tak w rzeczywistości było. Zamierzał ją nosić do końca swych dni. Zignorował stojące przed nim kieliszki, pociągając solidny łyk wina wprost z butelki. Nikt ich tu nie widział, zwłaszcza, że znajdowali się pod poziomem okiennic, siedząc na zewnątrz. Odpalił papierosa i sobie, podając butelkę Mattowi. - Ten zboczeniec właśnie obmacuje Lilly. Nie jestem pewny, czy chcę to widzieć... - wyznał, zaciągając się papierosem. Nie wiedział, co działo się pod jego nieobecność, ale po Amonie mógł spodziewać się najgorszego. - A... Ty i Ros? Wyglądała na zdenerwowaną... Nie musisz odpowiadać... - zapewnił go szybko, nie chcąc go do niczego zmuszać po tej drobnej traumie. Wiedział, że jeśli Matt zechce, sam zacznie mówić. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Pon Sty 01, 2018 3:25 pm | |
| On jednak milczał. Nie był w stanie robić nic poza patrzeniem się w przestrzeń. Nie potrafił do siebie przyswoić tego, że już po wszystkim. Miał ochotę uciec, ale nie miał dokąd, nawet obecność Lynna mu nie pomagała, a jedynie czuł się jeszcze gorzej. Po prostu nawalił na całej linii. Czuł, że wszystko jest jeszcze bardziej bez sensu niż zazwyczaj, a przecież jej nie kochał! Może źle postąpił? Zachował się strasznie impulsywnie, aż sam się wystraszył. Mimo że go nie dotknęła, to on czuł się brudny. - Potrafisz pocieszyć… - mruknął zawiedziony, lecz po chwili dodał -Wybacz... - Minę miał naprawdę nie tęgą. Zdawał sobie sprawę, że tamten chciał go pocieszyć, jednak gryzło go to tak bardzo, że miał nawet ochotę go okrzyczeć, czuł się (na całe szczęście ) jednak zbyt słaby i bezradny by to teraz zrobić. Wizja wiecznej samotności, mimo że tak bliska, to przerażała go tak bardzo, że skulił się w sobie bardziej. Nie płakał jednak, był na to zbyt już zmęczony. Z chęcią za to poczęstował się papierosem. Zaciągnął się bardzo mocno, po czym z upragnioną ulgą, wypuścił okazały kłąb dymu z ust. Dopiero teraz odwrócił głowę, spojrzeć na przyjaciela. Boże, jaki on był szczęśliwy że go miał! Jak on w ogóle móc chcieć go okrzyczeć!? Teraz to hamował się tylko przed tym, by nie rzucić mu się w ramiona i wszystkiego nie wyznać. Jednak wspomnienie o tej sytuacji zupełnie sprzed chwili mocno trzymało go za gardło. Trząsł się jak galareta. Bał się, bał się wszystkiego - swoich uczcić, odrzucenia, samotności. Walczył ze sobą by mimo bólu nie rozpłakać się mocniej. Natychmiast pochwycił butelkę wina i pociągnął 3 głębokie łyki, aż się skrzywił. - Nie chcę tego niewyżytego zjeba widzieć już nigdy więcej - zaczął żywo. - Jak go tylko spotkam to wyrwę mu te wszystkie jebane, blond kudły! - wkraczał, lecz po chwili na jego twarzy pojawił się wyraźny odcień bezradności. - Gdyby nie ten kutas… Nie musiałbym jej tego mówić w takiej chwili!!! - długo zastanawiał się co mu odpowiedzieć. Gdyby się mu teraz przyjrzał to widziałby że drągala mu warga. - Ja jej wcale nie kochałem… - wyznał w końcu. -ALE NIE CHCIAŁEM JEJ TAK RANIĆ! Była przecież taka dobra, nie zasługiwała na to… Ale ona chciała więcej, a-a ja nie mogłem i… i wszystko zjebałem, i to jeszcze w takim dniu! - jęczał. -Ach, Lynn… - spojrzał mu głęboko w oczy ale nie skończył. Znowu chciał uciekać i aż wstał, ale tylko uwiesił się na balustradzie. Zakrył oczy. - W-wybacz mi! - zawył. - Ten zjeb ma rację… Oni wszyscy mają rację… Nie nadaję się… - majaczył już sam nie wiedział o czym. Strasznie go to jednak męczyło, aż dyszał, po czym umilkł. - Wiesz… - zwrócił się do niego już spokojniejszy. - Z tym upiciem się to całkiem niezły pomysł jest - po czym zaśmiał się przez łzy nieporadnie, ale szczerze. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Wto Sty 02, 2018 2:27 am | |
| Prychnął z rozbawieniem, trącając go zaczepnie w łokciem, gdy dosłyszał jego ironiczny komplement. Cóż, nie był mistrzem pocieszania, ale w tym przypadku musiał przyznać - niespecjalnie się przyłożył. Zganił się za to w myślach, próbując sobie uzmysłowić, że Matthew przeżywa właśnie pierwszy zawód miłosny. Chociaż...? Z jego słów zaczynał rozumieć, że to Ros doznała odrzucenia, nie na odwrót. Wysłuchał go w spokoju, odbierając butelkę i popijając wino, ni trochę się nim nie delektując, a wlewając w siebie jak wodę. Właściwie nie rozumiał zbyt wiele. Spoglądając na Rosanne i Matta, w rzeczywistości ciężko było doszukać się chemii między nimi, lecz Lynn nie uważał, aby jej brak był wystarczającą przyczyną, aby kogoś obrzucić. Na rzeczy musiało być coś więcej. Nie chciał go jednak zadręczać, czując, że jego każde słowo każe przetwarzać minioną chwilę na nowo. Spróbował zakończyć temat, a następnie zmusić go go zapomnienia. - To nie twoja wina - mruknął krótko, strząsając popiół z papierosa tuż obok. Nie wstawał, przemawiał do przyjaciela nawet na niego nie zerkając. - Masz wyrzuty sumienia, bo nic nie czujesz? Niepotrzebnie. Coś w Rosanne sprawiło, że wyznałeś jej to, co spowodowało jej nagłą ucieczkę. I całe szczęście, że zrobiłeś to teraz - zapewnił go, zupełnie zdecydowanym tonem. - Po co miałbyś się męczyć miesiącami, a kto wie - może latami? Ona... przepraszam, że to powiem, ale ona nie była tego warta. Czy nie lepiej poczekać na tę wyjątkową osobę...? - zastanowił się, właściwie nie wiedząc, czy sam dostosowałby się do rady, jakiej udzielał rudzielcowi. Lynn bywał porywczy, łatwo wpadał w zauroczenie, a co najgorsze - najwyraźniej nie miał tak wysokich wymagań jak Matthew. Dlatego też polecił mu poczekać na kogoś, kto sprosta idealnie jego oczekiwaniom. W przerwach między zdaniami pił wino, aż w końcu poczuł opór, wiedząc, że jeszcze łyk więcej i zwróci całą wypitą dziś zawartość. Na domiar złego, doprawił się papierosem, jęcząc: - Niedobrze mi... - Dla własnego dobra oddał mu butelkę, w której właściwie niewiele już zostało. - Bycie kawalerem też ma plusy - czknął. - Nie wiem jakie, ale coś czuję, że wkrótce się dowiem - wypowiedział, po czym zaśmiał się żałośnie. Doprawdy, sytuacja była tak fatalna, aż zaczynała go bawić. - Gdybym tylko spotkał kobietę taką jak Lilly...! - oczy mu rozbłysły, a on wspiął się na proste nogi przy pomocy marmurowej balustrady. - Albo jak ty, haha! - odwrócił się, opierając się tuż obok i wyrzucając w krzaki niedopalonego papierosa. - A zresztą... Ignis, mare, mulier – tria mala, czy jak to tam szło... - mruknął pod nosem. - Po co komu kobiety? - dodał jeszcze, pakując zapalniczkę i papierośnicę w kieszeń, po czym szturchając po raz kolejny w ramię Matta, jakby chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. - Jebać to, naprawdę - zarządził w iście prosty sposób. Dosyć umartwiania się, nie po to się tu znaleźli, nawet jeśli póki co wszystko toczy się po innym torze, niż by sobie tego życzyli. Jego wieczór był już stracony, jako że nie zamierzał zostawić Matta samego. Miał tylko nadzieję, że Lilly nie będzie miała mu za złe zmuszenie jej do spędzenia kolejnego tańca z Amonem. Cóż, może oderwą się, rudzielec ochłonie i jeszcze będą się śmiali z tego razem. - Słyszałeś? Jebać to, idziemy! Wino się kończy, twoja kolej, aby je ukraść...! Znaczy się, pożyczyć. Odebrać po dobroci, czy jak on to mówił... - uśmiechnął się, powoli ruszając się z miejsca, czując jak kręci mu się w głowie. Miał już pomysł. Jeśli Matthew się zgodził, zaproponował powrót do ich stolika. |
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Wto Sty 02, 2018 2:12 pm | |
| Westchnął. Nie chciało mu się już po raz kolejny bronić Rose, mimo że nadal nie rozumiał jaki to znowu oni mieli z nią problem. Z resztą był już naprawdę zmęczony i najchętniej nie wracałby już do tematu. Doceniał jednak to że jego przyjaciel tak mocno trzymał jego stronę, choć szczerze wątpił że tamten zrozumiał go w 100%. Ocho, widać było że Lynn zamiast lamentowania i użalania się nad sobą, zajął się czymś konkretniejszym. - Już wszystko wypiłeś? - jęknął Matt, dzierżą w rękach pustą butelkę, choć szczerze mówiąc nie był wcale taki zaskoczony. Patrzył na niego tylko tym swoim mętnym wzrokiem. Zawsze, kiedy był blisko czuł to miłe ciepło, nawet jeśli był nawalony w trzy dupy. Miał teraz ochotę się w niego wtulić, albo chociaż by go dotknął i mógł wszystkim zapomnieć. Kolejne jego słowa na nowo rozbudziły w nim te płonne nadzieje. Ach, Lynn! Kiedy ty w końcu się obudzisz? Nie dał jednak po sobie tego poznać. - Ty chyba już się lepiej czujesz, skoro zaczynasz mówić językami - zaśmiał się. - Dobrze, chodźmy… Też chcę się dobrze bawić. Tylko się nie przewracaj! - Wstał i ostrożnie pociągnął go w stronę wyjścia. Dobrze mu przy nim było już, ale to raczej było tak oczywiste. Na szczęście nikt nie zwrócił na nich zbytnio uwagi, kiedy przekroczyli próg sali balowej. O ile Lynn mu się zaraz w kogoś nie wypierdoli to pozostaną raczej niezauważeni. Dobrze, jak widać mimo ekscesów jego i Amona, nie dopatrzył się żadnych wymownych spojrzeń. Bał się tylko jeszcze czy nie wygląda na zbyt pijanego, bo bynajmniej się tak nie czuł, choć to na co się zgadzał wskazywałoby na zupełnie coś innego. Na wszelki wypadek Matt rozejrzał się jeszcze. - To co teraz? - dopytywał się. - Ktoś chyba tam siedzi jeszcze… |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Wto Sty 02, 2018 4:56 pm | |
| Udało mu się iść całkiem prosto. Co prawda udzieliła mu się chęć wzięcia udziału w niezapomnianej przygodzie, dlatego wzrokiem poszukiwał dowolnego punktu zaczepienia, mogącego przynieść mu choć odrobiny rozrywki. Szedł wolno, nawet celowo zbaczając z zamierzonego kierunku, lecz mijani ludzie w obecnej chwili zdali mu się niemożliwie nudni. Z braku laku podążył do ich wcześniejszych miejsc, gdy wraz z Mattem spostrzegli się, że ktoś już przy nich siedzi. - Czy ja dobrze widzę...? Co Goldenmayer robi na naszych miejscach? - jęknął na moment przystając, jakby nie wiedząc, czy nie lepiej przypadkiem będzie zająć inny stolik. Westchnął, rezygnując w tego pomysłu od razu. Przecież nie mieli czego się obawiać, prawda...? - Tylko pilnuj mnie, abym nie powiedział niczego głupiego - polecił przyjacielowi Lynn, po czym ruszył na wskazane miejsce, już w drodze wyjmując swoją srebrną papierośnicę. - Panie profesorze - przywitał go, doskonale odgrywając trzeźwość. Zdradzić mogłyby go jedynie gigantyczne źrenice i kilka nieidealnie układających się elementów w jego ubiorze. - Poczęstuje się pan? - zapytał, wyciągając ku niemu otwartą papierośnicę, zajmując miejsce tuż obok niego. Ton głosu miał niezwykle podniosły, jakby oferował mężczyźnie podróż w nieznane, a nie susz z liści tytoniu. Niezależnie od jego decyzji, nie dane im było zamienić z Goldenmayerem ni słowa, bo wkrótce od tyłu zaszedł go inny z profesorów, pochylając się nad nim i żywym, przyciszonym tonem mówiąc coś swojemu koledze po fachu. Cóż, tylko lepiej. W następnej kolejności poczęstował Matthew, wziął papierosa do siebie, choć miał wrażenie, że po pierwszym zaciągnięciu zwymiotuje profesorowi na buty. Lynn skorzystał z okazji, nie czując się już zobowiązany do prowadzenia dialogu ze swoim byłym nauczycielem historii i łaciny. Wzrok przeniósł na tańczący tłum ludzi, wypatrując swojej przyjaciółki. Zadanie nie należało do trudnych. Kolor jej sukni wyróżniał się; odnalazł ją bez problemu. Serce mu zamarło, gdy spostrzegł się, że wygląda na szczęśliwą. Rozprawiali o czymś z Amonem, nie tracąc nawet chwili podczas tańca. Milkli jedynie podczas rozłąki, wracając do siebie, natychmiast kontynuując rozmowę. Nie rozumiał dlaczego ten widok wzbudził nim żądzę mordu. Nie spuszczał z nich oczu, nie próbując nawet sięgnąć po żaden z kieliszków ponczu, wiedząc, że w danym momencie w jego dłoni szkło obróciłoby się w drobny mak. Wkrótce i oni, Amon i Lilly zdawali się ich dostrzec. Chłopak szepnął coś, a ona wyraźnie spojrzała się na rudzielca. Mogło to być tylko złudzenie; w tańcu wszystko działo się tak szybko i nim się obejrzeli, na nowo ich para znalazła się w odległym punkcie sali. Lynn westchnął ciężko. Upewniając się, że ich sąsiad, czyli Goldenmayer jest jeszcze zajęty, nachylił się nad rudzielcem, mówiąc: - Jest piękna, prawda? - najwyraźniej wzdychał do tańczącej Lilly. Zerknął wkrótce na Matta, spostrzegając się, że mógł palnąć głupotę. - Och, nie myśl sobie. Nie pożądam jej - wypowiedział całkiem zdecydowanym tonem. - Zabranie Lil to mój mały eksperyment. Od wieków powtarzała mi, że za bardzo przejmuję się opinią innych. Czy mógłby istnieć lepszy dowód na to, że mam w dupie konwenanse, niż zabranie własnej służącej na bal? - zapytał się, szczerząc zęby. - Nie obchodzi mnie to, czy ktoś się dowie. I ją też nie. Chyba po raz pierwszy w życiu mam ochotę zrobić wszystko na przekór - wyznał przeciągając nieco sylaby, czując jak mocno uderzył mu alkohol do głowy. Kątem oka dostrzegł, że siedzący obok nich profesor skończył rozmowę z przyjacielem. Obdarzył go niewinnym uśmiechem, wymownie kładąc rękę na ramieniu Matta, chcąc wrzucić go w sam środek uroczego dialogu, jaki wkrótce mia nastać. Goldenmayer nie nauczał go już. Pamiętał, jak cięty był na wszystkich adeptów. Jak surowo potrafił ukarać, jaki strach wzbudzał we wszystkich. I co? Teraz siedzieli jak równi sobie, oboje mieli to piekło za sobą. Ni z tego, ni z owego Lynn oznajmił zaczepnie: - Wiedział pan profesor, że uwielbiam płaskie klatki piersiowe? - uśmiechnął się, mrużąc rozkosznie oczy. Wkrótce musiał powstrzymywać duszący go atak śmiechu. Odbiło się to tylko szerszym uśmiechem na twarzy Lynna.
|
| | | Matthew Grabarz
Liczba postów : 357 Join date : 11/04/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Sty 07, 2018 1:42 am | |
| - G-goldenmayer? - jęknął niemalże równo z nim. Obecność profesora dość drastycznie zmniejszyła ich szansę na zdobycie wina, ale odwrotu już nie było - Lynn już tam był. Profesor w tym momencie w niczym nie przypominał srogiego mężczyzny z niebezpiecznym błyskiem w oku; postrachu uczniów i niektórych pełnoprawnych inkwizytorów. Nie, zamiast tego wyglądał jak typowy niepoprawny romantyk ze złamanym sercem, zalewający pustkę w swojej duszy litrami whisky. Był tak zajęty gapieniem się w nicość, że nawet nie zauważył dwójki chłopców zbliżających się do niego, gdyż wydawał się dość zaskocznony widząc, że w końcu się dosiedli. Nie miał problemu jednak z ich rozpoznaniem. - No proszę, czy mnie oczy nie mylą..? - zaczął lekko się uśmiechając, jakby naprawdę był zdziwiony, że widział ich na balu przeznaczonym dla adeptów. - Mój mały, uzdolniony spadkobierca Borcke, i duma całego wydziału technicznego balsamistów - młody Cavendish - mówił z zadowoleniem i wyciągnął papierosa. Wyraźnie był pod wpływem alkoholu. Matthew również się przywitał, i o ile darzył profesora niezmierną sympatią, to czuł że to całe spotkanie będzie jedną katastrofą. Cóż, nie zostało mu nic innego jak uśmiechanie się szeroko. Na całe szczęście Goldenmayer się odwrócił i mógł w końcu odetchnąć. Chłopiec westchnął. Zauważył stojącą nieopodal starszego mężczyzny butelkę wina. Wyśmienicie! Teraz tylko musiał się zastanowić jak ją zwinąć sprzed nosa najbardziej przerażającej persony w całej akademii jak nie inkwizycji. On również nie mógł się oprzeć i spojrzał w stronę parkietu. Tak bardzo przejął się tym co powiedział mu Lynn, że aż nie mógł się powstrzymać. W sumie… co oni wszyscy w niej widzieli? Cóż musiał przyznać, że miała ładną twarz, bardzo zgrabne ciało, a w tej sukience wyglądała zjawiskowo… Ech… Jego słowa jednak sprawiły, że wcale nie zwracał na to uwagi, aż się uśmiechnął do siebie. Czyli to wszystko to tylko gra? Miał jakieś szanse? Ha, wiedział! - Ach, Lynn… - westchnął tylko, aż miał ochotę się o niego oprzeć. Nagle jednak, jego wzrok i wzrok Lillianne skrzyżowały się. Nie wiedząc czemu, ale poczuł zimny i nieprzyjemny dreszcz na plecach. Nie mogło być jednak zbyt pięknie. Nie wierzył w to co słyszał. Co on powiedział? PRZY G-GOLDENMAYERZE!? Zrobił się momentalnie blady jak ściana, a potem zasadził Lynnowi sowitego kopniaka pod stołem, po czym os razu zwrócił się do mężczyzny: - N-niech profesor go nie słucha! Kolega ma po porstu… bardzo specyficzne poczucie humoru! - panikował Matt, ale Goldenmayer nic nie mówił. Przez chwilę po prostu patrzył się na nich zdziwiony, po czym zmarszczył brwi, lecz po chwili zaczął się śmiać. Najwyraźniej opętał go jakiś demon. - Cóż, jak widać wielkie umysły myślą podobnie - śmiał się dalej. - A ty Borcke? Jak uważasz? - N-nie mam zdania - jęknął Matthew chowając swoją czerwoną ze wstydu twarz w dłoniach. Nie musiał mu jednak odpowiadać, mężczyzna domyślał się jaka była prawda i wymownie spojrzał się na nich. - Muszę przyznać, że nie spodziewałem się od ciebie takiej bezpośredniości, Cavendish - sięgnął po kieliszek wina. - Na pewno nie wywnioskowałbym tego z naszych własnych doświadczeń… ani tego, czego zdążyłem się o tobie nasłuchać - i tu spojrzał na Matta, który próbował gdzieś uciec, a przynajmniej wzrokiem, lecz tamten nie skończył jeszcze swojego wywodu. - O wiele bardziej pasuje to do młodego Hacketta, nie uważacie? Na twoim miejscu miałbym się na baczności, Cavendish, bo jeszcze zaczniesz za bardzo go przypominać, z całym szacunkiem… - mruknął. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Sala audiencyjna Nie Sty 07, 2018 3:34 am | |
| Wyszczerzył zęby, początkowo nie dostrzegając absurdu sytuacji. Bawił się doskonale i z każdą chwilą gratulował sobie pomysłu dołączenia do profesora. W końcu niecodziennie słyszy się z jego ust podobne pochwały! Atmosfera szczerości i tajemniczej osobliwości uderzyła mu do głowy. Jego swoboda była spowodowana również tym, że jako jeden z nielicznych adeptów nigdy nie zalazł za skórę profesora. Nigdy nie oberwał od niego linijką, dlatego też nie do końca rozumiał otaczającą go famę strachu. Oddał się zupełnie rozmowie z Goldenmayerem. Na moment zapomniał o wszystkich wypadkach, jakie spotkały ich od początku balu. Już otwierał usta, aby pogrążyć siebie i rudzielca bardziej, lecz w porę zarobił solidnego kopniaka. Poskoczył lekko, krzywiąc się i starając niczego nie dać po sobie poznać. Puścił ramię Matta, nachylając się w stronę Goldenmayera, jakby byli starymi przyjaciółmi. - Bezpośredniość to moje drugie imię, panie profesorze - mruknął, rzucając mu odrobinę zaczepne spojrzenie. Doprawdy, nie wiedział, skąd brał te teksty, lecz niewiele kryło się w nich prawdy. Jego dawny nauczyciel jednak nie musiał o tym wiedzieć. Powędrował wzrokiem za Amonem, przestając rozumieć, o czym tak naprawdę mówią w tym męskim gronie. Czy gustowanie w drobnych kobiecych piersiach naprawdę było aż tak zobowiązujące? Coś mu tu nie grało, jednak nie zastanawiał się długo. Odpowiedział z przekonaniem, zamaszyście kręcąc głową: - Amon? W życiu! To najbardziej zapalony adorator krągłych kształtów, jakiego znam! - Brzmiał na pewnego siebie, lecz w rzeczywistości zwyczajnie chciał w to wierzyć, jako że Lilly obecnie znajdowała się w objęciach blondyna. Wniosek płynący z słów Lynna miał swoje uargumentowanie na wspomnienie pięknej Samanthy, o niewątpliwie bardziej okazałej klatce piersiowej. - Nie wie, co dobre... - mruknął jeszcze pod nosem, mając nadzieję, że ma rację. - A zresztą, nie mam nic przeciwko. Amon nosi w sobie kilka cech godnych podziwu - przytaknął, lecz nie do końca rozumiał, do czego Goldenmayer pije. Mógłby wymieniać zalety Amona, których szczerze mu zazdrościł; odwagę, swobodę wraz z przesadną pewnością siebie na czele. Jednak przypomniał sobie w porę, ze Matthew prawdopodobnie wciąż ma ochotę zamordować blondyna, więc ugryzł się w język. Zamiast tego, gładko przeszedł do kolejnego tematu. - Wiedział pan profesor, że miał pan swoją zasługę w początku znajomości mojej i Matta? - wypalił nagle, uśmiechając się od ucha do ucha. Alkohol podpowiadał mu jedynie najgłupsze rozwiązania tego wieczoru. Zachciało mu się przytoczyć tę beznadziejną historię. - To było już wiele lat temu... Nie znając zupełnie Matta, postanowiłem zrobić mu żart. Uznałem, że będzie zabawnie, gdy poinformuję go, że czeka pan na niego w swoim gabinecie, łagodnie powiedziawszy - nie tryskając dobrym humorem - zachichotał, wspominając, jak idiotyczna była to sytuacja. - Nigdy nie zapomnę jego miny w tamtej chwili - dodał, niemalże dusząc się ze śmiechu. Zerknął na Matta, chcąc wiedzieć, jak bardzo przynosi mu teraz wstyd. - Matthew, niestety, nie zjawił się wtedy w pańskim gabinecie. Prędko przejrzał mój dowcip, który nie miał racji bytu, jako że wtedy znajdował się pan na urlopie - westchnął, jakby niepocieszony, że jego plan spalił w tak idiotycznym punkcie. - Było warto, nawet jeśli chwilę później się na mnie obraził... - westchnął, z uczuciem wspominając przeszłości. To wszystko potoczyło się w tak idealny sposób. Był szczęśliwym człowiekiem, po raz wtóry doceniając wszelakiej dobrodziejstwa losu. Otaczający go przyjaciele zdawali się być spełnieniem jego marzeń. Wtedy nawet zostanie wiecznym kawalerem nie stanowiło najmniejszego problemu. - Co jak co, ale zawsze nosił pan aurę, która u niejednego adepta wywoływała przyspieszone bicie serca. - Miał na myśli jego surowość i wysokie wymagania stawiane względem uczniów. - Czy może coś się zmieniło, panie profesorze? - zapytał otwarcie, z uśmiechem przechylając głowę na jedną stronę. W życiu nie czuł się tak pewny siebie, złakniony nowych doznań i informacji. Lynn, z takim podejściem i otaczającymi go ludźmi, z pewnością zostanie niedługo alkoholikiem. Oczywiście, nie mógłby na tym poprzestać. Słowom, których na kolejny dzień będzie żałował, nie stało się zadość. - Jeśli mam być szczery, mam nieoparte wrażenie, że leży coś panu na duszy... - wyznał, przyjmując minę znawcy serc, gotów pocieszyć mężczyznę, którego jeszcze niedawno obdarzał toną chłodnego respektu i dystansu. Naprawdę, niewiele brakowało, aby i profesorowi ułożył dłoń na ramieniu, w charakterystycznym sobie, pocieszającym geście. Ba, teraz był gotów go przytulić i razem z nim się wypłakiwać, narzekając na wszelakie niesprawiedliwości tego świata. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Sala audiencyjna | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|