IndeksSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Posiadłość Windworthów

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
AutorWiadomość
Nancy
Szafir
Nancy

Liczba postów : 85
Join date : 25/10/2015

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptySob Cze 25, 2016 10:00 pm


Posiadłość Windworthów

Sam dworek pani Windworth nie należy do małych, jednak przez otaczający go ogromny ogród, wydaje się być znacznie mniejszy niż jest w rzeczywistości. Od frontu prowadzi do niego ścieżka wybrukowana kamieniami, a po jej obu stronach rosną brzozy, dzięki czemu wiosną i latem budynku nie idzie dostrzec z pewnej odległości, gdyż tonie on w zieleni liści. Nie jest to mały budynek, można go uznać właściwie za idealny dla rodziny z niemałą ilością żywego inwentarzu – to znaczy dzieci. Jednak dla mieszkającej tu samotnie Nan i jej kilku służących jest on aż nawet za duży. Wybudowany jest z białej cegły, a jego wschodnią i południową ścianę porasta gęsty bluszcz. Każdy pokój urządzony jest w innym kolorze. Kolory się powtarzają piętrami. Pokój w tej samej aranżacji znajduje się piętro niżej w tym samym miejscu. Wyjątkiem jest kuchnia, jadalnia i salon, gdyż tam dominuje biel z domieszką purpury. Od strony ogrodu, na przedostatnim, trzecim piętrze znajduje się ogromny taras – drugie zaraz po ogrodzie ulubione miejsce Nancy.

A właśnie – ogród. Z tyłu rosną wszelkie drzewa, jakie można spotkać w Anglii, zarówno te ozdobne, jak i owocowe, zaś im bliżej domu, tym więcej kwiatów. Najważniejsza jest jednak ta część ogrodu tuż przed drzewami. Po prawej stronie ścieżki rosną wszystkie możliwe odmiany róż, po lewej – lilii. To takie drobne nawiązanie do jej córek. Hoduje tutaj kwiaty, które zawsze zanosi córeczkom na ich groby.



✿ ✿ ✿


Jakoś dziwnie się czuła, naginając tak swoje własne zasady, które głosiły: zero spoufalania się z klientami, a w szczególności, jak są to mężczyźni. Bo nie wiadomo, czy nie trafi się żonaty i czy nie wyniknie z tego jakaś tragedia. Ale pana Cavendisha było Nan po prostu szkoda. Wiedziała, jak to jest stracić coś ważnego. W jej przypadku były to córki – była pomna okoliczności, w jakich doszła do ich spłodzenia, ale… To nadal były jej córeczki. Jej dwa małe aniołki, pulchne skarby, które najchętniej trzymałaby w ramionach, przytulała do snu i czuwała, gdyby te płakały w nocy. Ale co poradzić, straciła córki i dawno powinna się z tym pogodzić. Zwłaszcza, że mała Rosemary umarła… Cóż, co ukrywać – wielkimi krokami nadciągała dziesiąta rocznica. Przełknęła ślinę. Poczuła, jak się zaczyna robić jej zimno, podczas gdy jednocześnie znienacka ogarniał ją silny gorąc.


Mam nadzieję, że się pan nie zniechęcił! — rzuciła radośnie, gdy dostrzegła w oddali znajome drzewa i ogrodzenie. Nawet wolała sobie nie uświadamiać, ile wysiłku włożyła w to, aby jej głos nie zaczął drżeć, a w oczach zalśniły łzy. Niepotrzebnie przypomniała sobie o córkach, ale… Nie ukrywajmy, jej obecność w ogrodzie zawsze sprowadzała się do tego, że błądziła między kwiatami i czule do nich przemawiała, zupełnie jakby chciała w ten sposób nawiązać kontakt ze swoimi córeczkami. Służba drwiła po kątach z pani domu, ale te osoby, które pracowały w posiadłości od czasu, w którym Nan weszła w związek małżeński z panem Windworthem, pamiętały, co się wydarzyło przed laty i rozliczały gospodynię z tego dość dużego dziwactwa.


Otworzyła kluczem furtę i ukłoniwszy się elegancko, nakazała Lynnowi wejść na teren ogrodu. Zgrabnym krokiem wyminęła go szybko i skinieniem głowy nakazała iść dalej za sobą, wprost. Aż w końcu ich oczom ukazały się nieprzebyte ilości dwóch gatunków kwiatów w nieskończonej ilości odmian.


To takie moje małe… Sanktuarium… — powiedziała i nim Cavendish zadał jakiekolwiek pytanie, podeszła do białych lilii. — Pan chciał białe, prawda? W-więc… Proszę.


Wyciągnęła zza pazuchy nóż do kwiatów i pochyliła się, wybierając co ładniejsze okazy. Ta odpowiednia – wysoka, o długich listkach, o pięknych płatkach. Ta też, idealna! I jeszcze ta, i jeszcze… Nim się zorientowała, trzymała w ramionach całe naręcze ślicznych, białych kwiatów.



Ostatnio zmieniony przez Nancy dnia Sro Mar 16, 2022 8:33 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t685-zlodziejka-twarzy
Lynn Cavendish
Zegarmistrz
Lynn Cavendish

Liczba postów : 488
Join date : 10/02/2016

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptyPon Cze 27, 2016 2:40 pm

Szedł za nią, starając się unikać wzrokiem widoku, który przyciągał go jak dobrej marki wino alkoholika, będącego w początkowym stadium odwyku. Krótko. A zresztą, co mi szkodzi?, pomyślał w końcu, przenosząc spojrzenie na jej gładkie i smukłe plecy. Nan nie powinna mieć oczu z tyłu głowy, a on urozmaici sobie podróż, ciesząc się widokiem przed sobą. Zabawne, to był główny powód milczenia podczas ich przeprawy, jakby nie potrafił podziwiać, iść i mówić jednocześnie albo przynajmniej wolał celebrować chwilę w ciszy.
Aż w końcu zrozumiał dokąd zmierzają. I ogarnęła go niezrozumiała złość. Co ona planowała?! Nie mógł powiedzieć, że tego właśnie pragnął. Chociaż był w stanie zapłacić za bukiet lilii dziesięciokrotnie więcej niż zazwyczaj, teraz czuł, jakby wkraczali na bardzo niebezpieczne tereny. Nie chciał takiego zobowiązania. To o krok za daleko. Będzie jej dłużnikiem, nawet jeśli tego nie okaże. Niechętnie przekroczył bramy do posiadłości kobiety.
- Pani… Nie zgodziłbym się, gdybym wiedział… - szepnął, gdy w końcu przystanęli przy kwiecie, do którego wyraźnie zmierzali przez ten cały czas. Nie zdążył jej jednak powstrzymać, nie spodziewał się, że będzie tak zdecydowana i gwałtowna, nie dając mu nawet szans na okazanie dosadniejszego sprzeciwu. – Pani…! – Zdołał jedynie zawołać, choć widział już, że wpadła w trans, była w swoim świecie.
Stanęła przed nim z tym bukietem, a on nie miał serca już nic więcej dodać. Nie był zadowolony. Ale przecież nie wyrzuci kwiatów! Byłoby to marnotrawstwem. Lilie zostały zerwane, nie mógł ich przytwierdzić ponownie do łodygi.
- Chyba muszę pani podziękować. – Wypowiedział nieco oschle, ostatecznie jednak nie dziękując. Nie przeszłoby mu to teraz przez gardło. Najwyżej znów zostanie odebrany jako ostatni buc. Zdążył już przywyknąć. Uznał, że tłumaczenia „nie musiała pani” zraniłyby kobietę tylko bardziej, więc przynajmniej tyle sobie darował.
Stał przed nią chwilę w ciszy, niepewien czy powinien już sobie iść, czy wyciągnąć ręce po niesplecione razem kwiaty. Czekał na jej reakcję. I w międzyczasie postanowił spróbować zaspokoić coś co trapiło go już od początku ich podróży do posiadłości:
- Proszę wybaczyć moją ciekawość, pani… Pod szklarnią wspomniała pani o plotkach. Nie daje mi to spokoju. W drodze usiłowałem domyślić się jakiejkolwiek historii związanej z panią, jednak, naprawdę – nic nie przychodzi mi do głowy. Jakie plotki mogą krążyć o dobrze prowadzącej się, zadbanej kwiaciarce? Nie musi pani odpowiadać, jeśli nie powinienem tego słyszeć. Albo… może pani wymyślić jakąś barwną historię; zapewne nie odróżnię fantazji od rzeczywistości. – pozwolił sobie w końcu zadać pytanie, które męczyło go jakiś czas. O dziwo, nie miał większych oporów. Nie głowił się długo, jak je ująć, aby nie obrazić pani Adler. Niewiele go obchodziło, co kobieta sobie o nim pomyśli. Sprawiała wrażenie do bólu uległej, bezwolnej. A w przypadku takich osób, zwykł prowadzić rozmowę wedle swoich upodobań, niekoniecznie norm społecznych, aby nie umrzeć z nudów.
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t243-lynn
Nancy
Szafir
Nancy

Liczba postów : 85
Join date : 25/10/2015

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptySro Cze 29, 2016 12:06 am

Pewnie, że dostrzegła ten grymas niezadowolenia na jego twarzy. Ale… Przecież dostał to, czego chciał… Spojrzała mu nieśmiało w oczy, przyciskając do siebie lekko bukiet. Policzki czarownicy po raz kolejny pokryły się wyraźnym różowym rumieńcem. Rozejrzała się nie śmiało na boki i jakby z przestrachem, że ktoś może ich podsłuchiwać. Podeszła o kroczek bliżej i powiedziała cichutko:


Doskonale zdawałam sobie sprawę, że się pan nie zgodzi… Dlatego też nawet nic nie mówiłam. — Wzruszyła lekko ramionami i zdobyła się na coś na wzór uśmiechu. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, nim znowu się odezwała: — Wie pan… Hoduję tyle kwiatów w dość przykrym celu… Ale chociażbym codziennie odwiedzała groby bliskich, to i tak większość kwiatów by zostało w ogrodzie… Co prawda i tak wylądują w tym samym miejscu, jednak… To i tak się komuś przydadzą.Brawo, Nancy, brawo. Jak widać, nawet wysłowić się nie umiesz, zbeształa się w myślach. Nadęła lekko policzki i spuściła wzrok, niby przypadkiem podziwiając obrąbki dołu swojej sukni. Jedwabna falbanka prezentowała się wcale nieźle, ale nie to było najważniejsze.


Nie wygląda pan na zachwyconego… — westchnęła. — Cóż, chyba się trochę wygłupiłam… Najmocniej pana przepraszam… Po prostu… Jak dowiedziałam się, ile te kwiaty dla pana znaczą, postanowiłam odrobinę panu… Pomóc. Proszę mi nie mieć tego za złe, działałam w dobrej wierze… — zaczęła się bronić, chociaż doskonale wiedziała, że raczej osiągnęła odwrotny skutek od zamierzonego. — Chyba nie powinnam była pana uszczęśliwiać na siłę… — Ryzykując rozsypanie kwiatów, chwyciła je jedną ręką i palcami drugiej schowała niesforne pasemko włosów za ucho.


Stała tak chwilę z bukietem, kołysząc go lekko w ramionach, zastanawiając się, co powinna powiedzieć Cavendishowi. Zajęło jej to tyle czasu, że gdy już chciała coś powiedzieć, mężczyzna od razu zadał jej pytanie, ubierając je w ładną, dość długą otoczkę, która stanowiła ładny kamuflaż dla jego – powiedzmy to sobie wprost – ciekawości. I właśnie ta otoczka połączona z lekkim poczuciem winy sprawiła, że Nancy poczuła się w obowiązku odpowiedzieć Lynnowi.


Mogę panu opowiedzieć… Właściwie to nic takiego, ale jednak trochę może zatruwać życie… Wzięło się to od jednego nieciekawego wypadku. Jeśli pan pozwoli — wydukała — podejdziemy do mojego domowego warsztatu. Jest on tutaj, na ogrodzie, więc nie musi się pan bać, że znowu gdzieś będę pana ciągać… Proszę więc podążać za mną… — powiedziała cicho. Nim ruszyła w stronę warsztatu, który w rzeczywistości był kolejną altanką, odwróciła się jeszcze w stronę Cavendisha i lekkim skinieniem nadgarstka nakazała mu iść za sobą.


W schowku pod stołem zwykła chować graty, chętnie przez nią wykorzystywane do domowej, a raczej ogrodowej, produkcji bukietów. W dość dużym koszyku zgromadziła wszelkiej masy wstążki, kokardki, nożyce i inne drobiazgi, które tylko mogły okazać się przydatne. Zwykle pracowała tutaj co prawda nad bukietami na groby córek… Ale już i tak sporo wyjątków od reguły dnia dzisiejszego narobiła. Co jej szkodzi dalej w to brnąć.


A to tylko dla jednego faceta! Patrzcie państwo, jak to tragedie zbliżają ludzi.


Może pan usiądzie… Trochę to opowiadania mam… — powiedziała, rozkładając lilie na blacie. Ostrożnie odsunęła każdy kwiat, przez chwilę dotykając palcami każdego listka, każdego płatka, jakby chciała w ten sposób wyobrazić sobie, jak będzie wyglądał końcowy efekt. W rzeczywistości powoli zbierała się do swojej opowieści, bo tak naprawdę lilie zwykła układać w tak zwany nosegay, który zawsze sprawdzał się przy tych roślinach. Tylko że ten bukiet zwykle jest mały, jednak postanowiła zaryzykować i zrobić dużo większy, o trzydziestocentymetrowych łodygach. W końcu, wymyśliwszy, jak ubrać to w słowa, zaczęła:


Odkąd trzy lata temu zmarł mój mąż, moi starsi bracia postanowili za punkt honoru znaleźć mi drugiego męża… — zaczęła, powoli układając kwiaty. — Niestety, jestem niezależna od rodziny finansowo, więc nie wypadałoby im po prostu pchnąć mnie przed ołtarz w ręce nieznanego mi mężczyzny, z pewnością dużo starszego ode mnie, jak to zrobili moi rodzice jedenaście lat temu — powiedziała cierpko, czując, że zaczyna drżeć jej głos. To było o kilka słów za dużo, ale trudno. Powiedziała to. — Dlatego też uznali, że najlepiej będzie, jak nowego męża sobie wybiorę… Ale spośród tych, których oni mi podeślą… I tu zaczyna się problem. Żaden z adoratorów poleconych mi przez braci nie wywarł na mnie wrażenia. I jak mój mąż był ode mnie o blisko dwadzieścia lat starszy, to teraz poszli w drugą skrajność i podsyłają mi młokosów. Chłopców, którzy ledwo co ukończyli dwudziesty rok życia, czasem kogoś w moim wieku. Nie jest to towarzystwo dla mnie. Głupi, nachalni, obcesowi, hałaśliwi i wyrządzający duże szkody… Żyję już ponad ćwierć wieku, ale takich niemoralnych propozycji nie składał mi nawet mąż. Naturalnie odsyłam takich z kwitkiem. Nie interesują mnie chłopcy, którymi oni są, niegodni jeszcze miana mężczyzn, za których pragną uchodzić — fuknęła ze złością, niechcący zacinając się drucikiem w palec. Nie zważywszy na to, kontynuowała i tworzenie bukietu, i monolog. — Jeden z nich nie umiał się ponoć pogodzić z odrzuceniem jego zalotów i wylądował w karczmie. Upił się i… Cóż. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności ktoś przejeżdżał konno, a on potknął się idealnie pod końskimi kopytami. Śmierć odniósł na miejscu. A że plotki szybko się roznoszą, przylgnęła do mnie opinia kobiety, która lubi doprowadzać swoich adoratorów na skraj wytrzymałości psychicznej… Chociaż są też plotki, że każdy mężczyzna, z którym rozmawiam, ulega jakiemuś mojemu urokowi i kończy z kamieniem u szyi. Albo że w rzeczywistości mam hordy kochanków, których lojalność testuję na różne, okrutne nie raz sposoby… Niby nic, ale jednak nie chciałabym, aby ktoś dokuczał panu z mojego powodu. Chociaż… Bardzo mi miło, że pan postrzega mnie inaczej… Tak, jak jest naprawdę… Dziękuję za to… — szepnęła. Dopiero teraz spostrzegła skaleczony palec. Szybko przyłożyła go do ust, chociaż dobrze wiedziała, że nie przyniesie to takiego skutku, na jaki liczy.


Westchnęła, dając Cavendishowi do zrozumienia, że jej opowieść właśnie dobiegła końca. Zajrzała do swojego kuferka, w poszukiwaniu wstążki w odpowiednim kolorze, czekając na jego reakcję.


// Sorry, że takie długie... Trochę mnie poniosło. ;-;
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t685-zlodziejka-twarzy
Lynn Cavendish
Zegarmistrz
Lynn Cavendish

Liczba postów : 488
Join date : 10/02/2016

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptySro Cze 29, 2016 4:31 pm

Wysłuchiwał jej wywodu, z największą siłą powstrzymując się, aby nie uderzyć otwartą dłonią w czoło. Dobra, miał w tym trochę swojej winy. To on zapoczątkował tę gierkę, w której obraża się za odrobinę ukazania ludzkiej strony. Co ten świat ze mną zrobił, pomyślał z oburzeniem. Za taki gest powinien nosić kobietę na rękach, a nie wcielać się w rolę obrażonego zbytnią poufałością księcia. Mógł tak nie wybrzydzać w wyborze kwiatów! Te stokrotki wcale nie były tak fatalnym wyborem… No dobra, kogo on próbował oszukać?
Skoro jednak rozpoczął ten teatrzyk, nie mógł go bezceremonialnie przerwać, nawet jeśli uświadomił sobie, że popełnia błąd. Wolałby nie zostać wzięty za osobnika z rozdwojoną jaźnią.
- Rozumiem… proszę się nie tłumaczyć. – usiłował ją powstrzymać, z początku delikatnie i z marnym skutkiem, bo kobieta za nic na świecie nie chciała przestać mówić, jakby od tego zależało jej dobre imię, życie i bóg wie, co jeszcze. Wolał, by w końcu zrozumiała, że jej zakłopotanie odbija się również na nim, co bez wątpienia wkrótce doprowadzi do sytuacji, w której oboje nie będą w stanie wydusić z siebie ani słowa. Powstrzymał ją zdecydowanym, podniesionym, może nieco nieuprzejmym tonem:
- Dziękuję. Proszę już nic nie dodawać. Przysięgam pani, że jeszcze jedno „przepraszam” padnie podczas naszej rozmowy i dostanę wylewu. – pokiwał znacząco głową, na znak, że żartuje… chociaż nie do końca. Doprawdy, to przeklęte słowo pojawiało się między nimi zbyt często. Miał wrażenie, że słysz je po raz tysięczny tego dnia, choć również w swoim wykonaniu. – Odwdzięczę się pani za to. – zapewnił ją ostatecznie, wracając do poważnego głosu. Oczywiście, jeszcze nie wiedział jak to uczyni i czy będzie miał sposobność porozmawiać z Nancy poza jej szklarnią, ale nie byłby sobą, gdyby tak łatwo odpuścił.
Podążył za nią, rozumiejąc, że jego kwiaty zostaną teraz opakowane jak zawsze, a on będzie świadkiem tego procesu, z niepowtarzalną okazję zerkać kobiecie przez ramię. Podziwiał (tak dla odmiany od pleców Nancy) zadbany ogródek w posiadłości Adlerów, okazałe domostwo i kwiaty, którym z pewnością poświęciła dużo uwagi. Jak sądził, Nancy zeszłaby na zawał widząc, w jakim stanie jest jego rezydencja. Albo wręcz przeciwnie, sądząc po czystości i doskonałości jej miejsca zamieszkania, poczułaby się w obowiązku nakłonić go do podobnego efektu. Wzdrygnął się aż. Dobrze mu było w ruinie, która z każdym dniem bardziej nie nadawała się do życia w niej.
Usiadł, zgodnie z przykazaniem, czując, że zapowiada się na dłuższą przeprawę. Zastanawiał się, czy nie powinien żałować zadanego pytania, oczekując już typowego kobiecego biadolenia. Cóż, sam tego chciał, więc teraz nie zamierzał okazywać znudzenia, ani tym bardziej jej przerywać. Pozbył się cylindra i poluzował nieco chustę pod szyją, gotów na wszystko. Laska wisiała u jego boku.
Historia okazała się być jednak... całkiem zabawna. Poza początkiem, który dosłownie ukuł go w serce. To tak jak u mnie… - zdążył pomyśleć, choć nie wypowiedział ani słowa na głos. Nigdy nie spodziewałby się, że z kobietą, która wcześniej dla niego nie istniała, mimo że mijał ją dosyć często, będzie miał tyle wspólnego. Jak się domyślał, musiała bardzo cierpieć z tego powodu. Założył tak z góry, nawet nie przyjmując innej wiadomości do myśli. Nie przeszło mu przez głowę nie kochać swojej drugiej połówki, nawet przez tak ogromną różnicę wieku. Po prostu uznał, że wolała starszych, pomimo świadomości o istnieniu aranżowanych małżeństw, nieco naiwnie.
Z początku powstrzymywał śmiech, jednak pomruk rozbawienia wydobył się z jego ust, w trakcie trwania opowieści. Przeprosiłby, ale zarządził wcześniej, że już nie będzie tego czynił, no przecież. Gdy skończyła pozwolił sobie na odważniejsze okazanie reakcji na tę uroczą historię. Prędko stłumił chichot dłonią.
- Takie rodzeństwo… to skarb, pani. Dbają o panią, to widać jak na gołej dłoni. – Przerywał raz co raz, aby nie huknąć ze śmiechu, pomimo, że mówił szczerze. Poleciłby jej szczerą rozmowę z braćmi, jednak Nancy, pomimo efektu końcowego, musiała wcześniej tego spróbować, czyż nie? – Jednak… Czy nie widzi pani pozytywów w takim przeświadczeniu? Jegomoście ubiegający się pani względy zastanowią się teraz dwukrotnie, nim przejdą do działania. Kandydatów, którzy przejdą niewątpliwie rygorystyczne eliminacje u pani braci będzie coraz mniej. A pani będzie miała spokój. – W jego słowach wszystko zdawało się być takie proste. Nie był do końca poważny, jednak nie uznawał problemu Adler za najgorszą zmorę, jaka mogłaby ją dotknąć. On miał z niej całkiem spory ubaw.
- Bo jak się domyślam… Nie chce pani już dzielić z nikim reszty życia? Jestem w stanie to zrozumieć. Nie znałem pani męża, jednak domyślam się, że musiał być on wspaniałym człowiekiem, po którym każdy inny mężczyzna nie spełni pani oczekiwań nawet w najmniejszym stopniu. – Nieco mylnie odebrał jej przebieranie w mężczyznach. Mierzył ludzi swoją miarą. W jego oczach świat był pełen zakochanych ludzi, szczęśliwie lub nie. Miał również wrażenie, że po tym co powiedział, Nancy zrozumie, dlaczego tak uparł się na te lilie, nie przyjmując do wiadomości obecności innego kwiatu na grobie narzeczonej. - To godna podziwu postawa, pani.
Nieco urosła w jego oczach. Poczuł między nimi więź, nawet jeśli łączyła ich jedynie utrata ukochanej osoby. Spojrzał na nią nawet z lekkim uwielbieniem.
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t243-lynn
Nancy
Szafir
Nancy

Liczba postów : 85
Join date : 25/10/2015

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptySob Lip 02, 2016 12:47 am

Słowa Lynna były jak wiadro goryczy przelane do czary zażenowania Nan. Kwiaciarka – jeśli to tylko było znowu możliwe – upodobniła się kolorytem twarzy i okolic do dojrzałej truskawki połączonej z piwonią, rumianym jabłkiem i czerwoną porzeczką. Jakby tak nałożyć kolor wszystkich tych roślin, można by otrzymać coś, co od biedy byłoby porównywalne z twarzą kobiety. Miała po raz kolejny powiedzieć feralne „przepraszam!”, ale ugryzła się tylko w język i stała tak przez kilka sekund z niezbyt mądrą miną, zastanawiając się, co teraz powinno paść z jej ust. W końcu jednak przełknęła ślinę i wymamrotała:


Proszę mi nie mieć tego za złe… A takich przysiąg i obietnic proszę jakiejkolwiek kobiecie nie składać. Nie wiadomo, czy nie spotka pan kiedyś damy, która weźmie to do siebie za dosłownie! — Uśmiechnęła się nieco filuternie, próbując zatuszować zażenowanie swoją własną głupotą. Naprawdę to powiedziałam?, pomyślała, zastanawiając się, ile jeszcze będzie musiała się wstydzić za samą siebie i swoją niewyparzoną gębę. Sama nie była aż tak dosłowna, chociaż wiele rzeczy musiało się stać, bo ktoś tak powiedział. Była jednak granica, którą Nan była w stanie zauważyć, pomiędzy faktycznymi obietnicami a takimi niemożliwymi groźbami, chociaż czasem zdarzało się jej na to nabrać. No cóż. Są kobiety, dziewczęta i Nancy.


To raczej nie będzie konieczne — dodała szybko. — Naprawdę, to… To drobiazg. Sam pan widzi, ile u mnie tego rośnie…


Była całkiem zadowolona, że albo nie dostrzegł symboliki związanej z kwiatami, albo miał na tyle taktu, aby nie pytać, skąd takie zamiłowanie kobiety do tylko dwóch rodzajów kwiatów. Nie oszukujmy się – inne stanowiły tylko coś na wzór ledwie dostrzegalnego kontrastu, który i tak było ciężko dostrzec bez wskazania prosto palcem. Jakieś bratki, pojedyncze stokrotki, tulipany czy inne kwiaty po prostu były odskocznią – tak na wypadek, gdyby Nancy na chwilę chciała przestać myśleć o córkach, a skupić myśli na czymś zgoła odmiennym. Na pleceniu wianków, szukania odpowiednich kwiatów na zakładki do książek (sprasowane bratki najlepiej pełniły tę że funkcję) lub fryzury, komponowaniu mieszków zapachowych… Życie Nan było dość smutne, bo monotoniczne, a rządziła w nim rutyna. Praca, szklarnia, ogród. Nawet nie miała zbytnio z kim porozmawiać – i może dlatego Nan była tak uprzejma wobec Lynna, że nawet nie dopuściła do siebie myśli, że ten co jak co, ale troszeczkę dał jej popalić z tym swoim wybrzydzaniem. Ale tak rzadko miała okazję do porozmawiania z kimś na tematy niezwiązane z pracą (a pogawędkę o jego narzeczonej można do takich zaliczyć), że zignorowała to – byleby jeszcze nacieszyć się towarzystwem drugiej osoby. Obojętnie, jak bardzo przy normalnych warunkach każda inna osoba miałaby dość takiej rozmowy.


Układała kwiaty, co jakiś czas przewiązując je cieniutkim drucikiem. Nie chodziło tu o to, aby uzyskać jakiś dziwny efekt dekoracyjny, a w celu utrzymania prawidłowego kształtu bukietu i wszystkich kwiatów razem. Zwykle potem zasłaniała elementy tejże konstrukcji wstążkami – ładne i praktyczne. Wygładzała palcami płatki, starannie usuwała nadmiar listków i pilnowała, aby żaden kwiatek nie ruszył się i choćby nawet o milimetr.


Gdyby tylko Nan miała dostęp do głowy i myśli Lynna – a takie możliwości o wiele bardziej by jej odpowiadały niż jakieś tam leczenie, phi – z pewnością zaczęłaby się już dawno pokładać ze śmiechu, ale chwilę potem wpadłaby w zadumę, rozważając, jakim cudem mają aż tak dwie odmienne koncepcje miłości. Dla Nancy było to słowo puste. Może i znała szczęśliwe, zakochane w sobie pary, ale jej egoizm nie pozwalał jej na uznanie tego za pewnik. Kwestionowała zawsze szczerość intencji, uczucia par – a to tylko dlatego, że nie mogła uwierzyć, że coś, czego nie zaznała, istnieje i ma się dobrze. Jeśli już, to miłość dla niej jawiła się jako pasmo nieszczęść i upokorzeń – a przykładem tego pierwszego był właśnie pan Cavendish. W jej przypadku miłość bardziej opierała się na bezwoli i upokorzeniu, jeśli można tak tylko mówić. Ale to nie była miłość, skoro znienawidziła męża krótko po ślubie.


Uniosła zdumiona brwi i zerknęła kątem oka na Lynna, jednak nie wytrzymała i wlepiła w niego szczerze zdumione spojrzenie. W oczach kobiety zamigotały znane iskierki strachu i niepewności, które pojawiały się tam zawsze, gdy czegoś się nie spodziewała.


Dbają bardziej o znajomości… — mruknęła cichutko, spuszczając wzrok i wracając do pracy. — A pozytywów nie widzę. Ciężko mi widzieć pozytywy w takiej sytuacji. — Głos jej zadrżał. — Jak już tak sobie szczerze rozmawiamy, to jeden z takich panów mnie tak pięknie dzisiaj urządził. Nie konkurencja. Okłamałam pana, bo byłoby mi niezręcznie tak z tym zacząć rozmowę… P… — Ugryzła się szybko w język, czując, że lada chwila i nieostrożnie wypowiedziałaby zakazane słowo. — Proszę mi wybaczyć, ale nie chciałam się panu zwierzać wtedy z moich kłopotów. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że w końcu stanie się tak, jak pan mówi – zalotników będzie coraz mniej.


Przy następnych słowach Lynna na twarzy kobiety pojawiło się autentyczne przerażenie. Pobladła, usta zaczęły jej drżeć, oczy się zaszkliły, a do tego nagle utraciła dech w piersiach. Zagryzła wargi, starając się nie odezwać. Po co się komuś zwierzać jeszcze z historii swojego nieszczęśliwego małżeństwa? Jeszcze mu się światopogląd zniszczy!


Gdyby tylko pan wiedział, jak bardzo się pan myli, pomyślała ze smutkiem, nagle z jeszcze większym wigorem zajmując się kwiatami. Przy okazji naruszyła nieco porządek, bo jedna z lilii znalazła się o kilka milimetrów za wysoko. Nan syknęła, starając się jak najszybciej to poprawić.


C… cóż… — bąknęła, starając się uniknąć odpowiedzi na tę zaczepkę. Chciała to po prostu zbyć, zmienić temat. Nawet niekoniecznie taktownie. — Jaką wstążkę chciałby pan do bukietu? — wypaliła, uśmiechając się, chociaż na jej twarzy wciąż było można dostrzec ten przestrach, jaki zagościł tam kilka minut temu.

Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t685-zlodziejka-twarzy
Lynn Cavendish
Zegarmistrz
Lynn Cavendish

Liczba postów : 488
Join date : 10/02/2016

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptySob Lip 02, 2016 11:15 am

Nie rozumiał zachowania pani Adler i czuł, że nieprędko będzie dane mu je pojąć. Zachowywała się jak typowa dla niego kobieta; rumieniła się bez większego powodu, sprawiała wrażenie mówiącej i myślącej co innego, w obawie przed nieodpowiednim odebraniem. Widział, jak się męczy, a on pogrążał ją z każdym słowem, mimo że pragnął pomóc. Dlatego też, za cudowne lekarstwo uznał nie odzywać się, a przynajmniej czynić to możliwie rzadko, do kiedy wszelakie próby załagodzenia sytuacji przynoszą odwrotne skutki.
Uśmiechnął się jedynie i pokręcił głową, co w jego wykonaniu mogło oznaczać wszystko. Niech się domyśla, o.
Na jej słowa rozejrzał się po raz wtóry po ogrodzie, jednak nie dostrzegając i tym razem niczego niezwykłego. Kwiatów było sporo, temu nie mógł zaprzeczyć. Jednak nie przypisywał już nim żadnego znaczenia. Temat ich mowy zakończył się w szklarni, gdy sam potrzebował rośliny, zdradzającej odpowiednie informacje swoim istnieniem. Teraz wszystkie lilie w ogrodzie Nancy pozostawały dla niego wolą przypadku; zwykłym kwiatem o białych, rozłożystych płatkach. Nawet nie tyle, co były bez znaczenia, a prędzej nie przysporzył sobie tyle trudu, aby objąć je myślami. Lilie rosły gęsto. I tylko tyle go obchodziło.
Wyjął zapalniczkę, bawiąc się nią ukradkiem; przeplatając ją przez palce i w ten sposób zajmując sobie czas i znajdując zajęcie, podczas gdy Nan wiązała jego bukiet. Sama rozmowa nie wystarczała, a powoli też zaczął odczuwać potrzebę zapalenia. Postanowił poczekać z tym do końca ich niecodziennego spotkania.
Jak zdążył zauważyć – tego dnia dowiedzieli się o sobie więcej niż od początku ich swobodnej znajomości. Dlatego też nie zdziwił się na ujęcie w rodzaju „skoro już szczerze rozmawiamy…”. Tak, to był dobry dzień na zwierzania. O ile tylko wkrótce jego głowa nie zacznie się uginać pod natłokiem nowych informacji, w tym takich, których przyswoić łatwo nie było. Chciałby skomentować, że nie musiała kłamać, co było jednak zbędne, bo i owszem, choć teraz rozmawiali swobodniej, to jeszcze nie tak dawno grali w tę cudowną grę uprzejmości i innych ceregieli.
Spojrzał na nią zza zmarszczonych brwi, gdy omal nie wypowiedziała zakazanego słowa. Zamierzał ją pilnować, mimo że zapewne wkrótce sam będzie musiał gryźć się w język.
- Och – zdołał początkowo tylko tyle wypowiedzieć, jakże błyskotliwie! Pokręcił głową z lekkim zażenowaniem. – Nie spodziewałem się, że adoracja ze strony mężczyzny może być tak kłopotliwa. – Cały on. W przeciwieństwie do Nancy, zdążył on zaznać miłości, którą ostatecznie (po latach wyrzeczeń, niepewności i niedomówień) można było określić mianem szczęśliwej, a przynajmniej prawdziwej. Swoje zdążył przeżyć, jednak uczucie to nigdy nie kojarzyło mu się z czymś negatywnym, jak zemstą i niepotrzebną zawiłością. Dlatego podszedł do sprawy z nietypowym dla siebie optymizmem:
- To musiał być jakiś „wybitny” przypadek, pani – prychnął, niepocieszony, że tacy ludzie mogą dopomóc Adler w wyrobieniu sobie opinii na temat mężczyzn. Wstyd. Miał ochotę się za niego tłumaczyć, ale w porę się opanował.
Długo zastanawiał się nad wyborem wstążki, milknąc i wybierając w myślach kolor, pasujący do białych lilii. Wcześniej pozostawiał tę ciężką decyzję Nancy, skoro się jednak zapytała, należało wziąć sprawy w swoje ręce…
Podniósł się, chwytając laskę w dłoń i podszedł do kobiety, zerkając na początkowe efekty jej pracy. Z kolei też chciał się przyjrzeć dostępnym kolorom wstążek, w posiadaniu których była.
- Srebrny. Będzie pasować, czyż nie? – zdecydował ostatecznie dosyć szybko, gdy zobaczył już materiał w tejże barwie. Pozwolił jej dokończyć dzieła, po czym zapytał:
- To wszystko, pani?
Spojrzał na nią pytająco, gotów zapłacić za kwiaty i udać się tam, gdzie wedle cotygodniowej tradycji powinien być już od jakiegoś czasu – na cmentarz.
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t243-lynn
Nancy
Szafir
Nancy

Liczba postów : 85
Join date : 25/10/2015

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptyWto Lip 05, 2016 12:24 pm

W sumie to nie było nic nadzwyczajnego ze strony Nan, że tak dziwnie się zachowywała. Po pierwsze, rzadko kiedy znajdywała kogoś do rozmowy. Po drugie, konwenanse robią swoje i nie wypadałoby przy pierwszej rozmowie na gruncie prywatnym. A po trzecie… Cóż, trzeba trochę poudawać. Mówić co innego, niż się naprawdę myśli – a to wszystko w imię szeroko pojętej uprzejmości. Co prawda trochę się dzisiaj rozgadała, ale mówi się trudno. Kiedy trafi się jej najbliższa okazja do podobnej rozmowy? Znając życie – nieprędko. Nancy nie była zbyt lubiana w towarzystwie, chociaż to raczej złe słowo. Nikt nie pałał do niej jakąś otwartą niechęcią, ale też mało kto podchodził do niej i zaczynał rozmowę. Chyba że w kwiaciarni. Wtedy to wysłuchiwała całych historii i gdyby je spisywała, miałaby materiał na niejedną sagę rodzinną…
Tak. Kwiatów miała tutaj całe mnóstwo. Ale chyba na razie za wcześnie na zdradzanie tej symboliki. Póki co Cavendish myślał, że Nancy jest tylko młodą wdową – i niech tak pozostanie. Po co miałby się bardziej zagłębiać w zawiłe dzieje jej rodziny? Trochę sama je skomplikowała, ale trudno się mówi – trzeba było ratować i siebie, i oczyścić honor starszego braciszka, prawda? A nawiasem mówiąc rozmawianie o córkach było dla niej… Okazaniem największej słabości. Rumienienie się, zachowywanie zgodnie z oczekiwaniami otoczenia, dobieranie słów, bycie miłym dla każdego to nic. Naprawdę. Nic. Trzeba umieć zachować się jak kobieta, prawda? Nawiasem mówiąc – kto wpadł na pomysł, aby to kobiety zawsze były tymi uległymi, posłusznymi i uprzejmymi?, pomyślała, układając kwiaty lilii w coś, co można by porównać do kuli.
Zerknęła kątem oka na Lynna, który bawił się zapalniczką. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie popierała palenia, nie znosiła zapachu dymu, który przenikał tkaniny i nie chciał ich opuścić nawet po kilku porządnych praniach, jednak odezwała się w te słowa:
- Jeśli ma pan potrzebę zapalenia, proszę się nie krępować. – Wzruszyła ramionami i spokojnie wróciła do swojej pracy. Powoli zaczęło być jej głupio, że tak sama pozwoliła mu wleźć na głowę, ale doszła jednak do wniosku, że takie zwierzenia kosztowały go sporo wysiłku i wypadałoby jakoś ukoić stres. Z dwojga złego, lepiej, by palił, a nie topił smutki w alkoholu. Z dwojga złego po tytoniu nikt jeszcze nie wpadł pod końskie kopyta, prawda? Gdyby ona sama paliła – a to jej wyjątkowo nie pasowało, ani jako osobie, ani tym bardziej jako kobiecie – z pewnością już z tego stresu rozglądałaby się za tabakierką. Ale miała nieco inny sposób na radzenie sobie ze stresem, którym było komponowanie perfum. A opary alkoholowe z perfum jednak też potrafiły uderzyć do nozdrzy i nie raz zasypiała tylko po to, aby obudzić się z bólem głowy dnia następnego. Po części dlatego też tak nie znosiła alkoholu – skoro już przy perfumach potrafił dać się tak we znaki, to co robił z organizmem po wprowadzeniu go do krwioobiegu?
Uśmiechnęła się nieco pobłażliwie, słysząc następne słowa Lynna. Poczekała, aż dorzuci jeszcze jeden komentarz i z trudem się nie zaśmiała. Przygryzła jednak w porę wargi i z trudem wymamrotała:
- Ależ owszem. Jakby jednak to nie zabrzmiało, zdążyłam przywyknąć do takiej, a nie innej formy okazywania swoich względów przez mężczyzn. Najwidoczniej inaczej traktować mnie nie umieją – powiedziała to jednocześnie i ze smutkiem, i ze złością w głosie. Odgarnęła nadgarstkiem włosy z czoła. – Moi adoratorzy naprawdę dopiero co odrośli od podłogi.
Słuchając Lynna odniosła wrażenie, że ten musi w rzeczywistości mieć z niej niezły ubaw. No tak, najwidoczniej mierzył ludzi swoją miarą. I chyba nie wziął pod uwagę tego, że nie wszyscy mężczyźni chadzają do kobiet z kwiatami, bo są i tacy, którzy wolą wybić jej okno, hałasować w nocy, próbować się włamać i nawet szantażować. Doprawdy, ten człowiek dość mało wiedział, do czego inni mogą się posunąć.
- Srebrny…? Hm… - Wydęła wargi, słysząc tę propozycję. – W porządku…
Wyciągnęła odpowiednią wstążkę i powoli zaczęła nią obwiązywać kwiaty. Gdy skończyła, wyciągnęła kwiaty w stronę Lynna.
- Wygląda na to, że tak.
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t685-zlodziejka-twarzy
Lynn Cavendish
Zegarmistrz
Lynn Cavendish

Liczba postów : 488
Join date : 10/02/2016

Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów EmptySob Lip 09, 2016 12:33 am

Przyjemnie rozmawiało mu się z Nancy, ta chwila szczerości była znaczną odmianą do tego, co otrzymywał na co dzień od innych, a także i od niej, bo przecież dotychczas wymieniali się jedynie suchymi uprzejmościami, nie wybiegając za konieczności. Nie miałby nic przeciwko drobnemu przedłużeniu tego niezwykłego wydarzenia, gdyby – ujmijmy to w ten sposób – nie był wkrótce umówiony na spotkanie. I owszem, nałóg wzywał.
- Nie, widzę, że pani już kończy swoje dzieło. Papieros może zaczekać – odparł krótko, nieco zbyt cicho, jakby niespecjalnie zależało mu na tym, by informacja dopłynęła do kobiety. Opanował się i schował zapalniczkę na swoje miejsce. Podejrzewał, że pani Adler nie miała nigdy nic wspólnego z żadnym nałogiem, a palenie tuż koło niej, z pewnością nie należałoby do najprzyjemniejszych doznań, jakie przeżyła. Wytrzyma jeszcze trochę. Nie palił w końcu jak smok, aktualnie… zmusiły go do tego dosyć emocjonujące okoliczności.
Uśmiechnął się łagodnie, gdy znalazł się już bliżej niej. Przychodziło mu to coraz łatwiej, w sposób niewymuszony. Pomimo tego, co powiedziała, uznał jej sytuację za niezbyt kłopotliwą. Być może miał niewiele wyobraźni, aby stwierdzić, że kilku adoratorów stanowi uporczywy problem, z którego nie można było wybrnąć. Za swoich czasów, Lilly próbowała wbić mu do głowy różnice w życiu kobiet i mężczyzn, a także ludzi z różnych warstw społecznych, jednak jak widać, nauka poszła w las.
Widział jej niepewność, czy też może niezadowolenie, gdy zdecydował się na srebrną wstążkę, jednak powstrzymał pytanie, nie tyle, co nieciekawy opinii kobiety, a raczej niechętny na wdawanie po raz kolejny w tak nieistotny temat. Jeszcze sobie Nancy pomyśli, że coś jest z nim nie w porządku! Wystarczyło przyznanie się do znajomości mowy kwiatów, doprawdy…
- Opowiadasz mi okropne historie, pani. Aż nie chcę w nie wierzyć. Jedynie jedno mnie nie dziwi. Twoje powodzenie, pani. – Uśmiechnął się do niej promiennie, nieco unosząc jedną brew. Chciał jej sprawić przyjemność, nawet jeśli nie do końca uważał ją za ósmy cud świata.
Zapłacił z ładną nawiązką, a następnie odebrał od niej ozdobiony bukiet, sięgnął po cylinder, gotowy już do drogi. Ukłonił się całkiem nisko (jak na siebie) i zapewnił ją gorąco:
- To wiele dla mnie znaczy. Możesz być pewna, że się odwdzięczę, pani.
Następnie pozwolił się odprowadzić (być może wzrokiem) do bramy i pożegnał ją skinieniem głowy. Po tej „przygodzie” udał się na miejsce, w którym powinien się znajdować już od pewnego czasu.

// zt razy dwa~
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t243-lynn
Sponsored content




Posiadłość Windworthów Empty
PisanieTemat: Re: Posiadłość Windworthów   Posiadłość Windworthów Empty

Powrót do góry Go down
 
Posiadłość Windworthów
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 1 z 1
 Similar topics
-
» Posiadłość Cavendisha
» Posiadłość Brendana

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Wishtown :: Wishtown :: Dzielnice mieszkalne-
Skocz do: