|
|
| |
Autor | Wiadomość |
---|
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Posiadłość Cavendisha Wto Mar 15, 2016 12:04 pm | |
| Z oddali widać ogromnych rozmiarów rezydencję, otoczoną zielonymi terenami, rozległym parkiem, fontanną, a nawet i skrawkiem lasu. Zdawać by się mogło, że we wnętrzu zastanie się pełnię życia, całą rodzinę, zapewne wielopokoleniową, krzątającą się, podającą do stołu służbę, sprzątające pokojówki, czy też dziesiątki gości co wieczór. Przechodząc przez próg posiadłości, dopadnie nas prędzej porażające rozczarowanie. Wewnątrz nie zastaniemy nikogo, większość ścian jest pozbawiona ozdób, meble często stoją nie na swoich miejscach, a niektóre pokoje są ciągle puste. W posiadłości mieszka bowiem zaledwie jedna osoba i niemożliwością byłoby zajęcie przez nią wszystkich pomieszczeń, nawet gdyby nie pracowała przez znaczną większość dnia. Oznak, że ktoś w ogóle urzęduje w owym miejscu jest naprawdę niewiele, bo pierwsze wrażenie wskazuje na grube warstwy kurzu, głuchą ciszę (nie licząc tykania ściennego zegara) i przytłaczającą pustkę. Dopiero, gdy odnajdzie się pokój należący do Lynna, odkryć można pierwsze oznaki życia. Sypialnie połączył on z pracownią, jednak panuje tam względny porządek, co służy zwyczajnej praktyczności, a nie chęci zaimponowania gościom, bo ci niemal nigdy nie przekraczają progu jego domostwa. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Mar 15, 2016 1:10 pm | |
| Od pracowni kazał jej iść parę kroków przed nim, udając, że nie ma z nią nic wspólnego. Witał się z ludźmi na mieście, a gdy oddaliła się o krok za dużo, grzecznie przepraszał i gonił dziewczę, rzucając ostrzegawcze spojrzenie. Nawet niespecjalnie dbał o swoją reputację, bo plotki krążyły o nim przeróżne, ale zarabiać lubił i nie chciał, aby ktokolwiek zrezygnował z pojawiania się w jego warsztacie przez towarzystwo, w jakim się obraca. Szli długo, aż na jednej z bocznych uliczek udało mu się złapać powóz. Wtedy wyboru już nie miał, musiał zignorować ciekawskie spojrzenie dorożkarza i z pokerową miną opisać drogę prowadzącą do rezydencji. Wkrótce kazał dziewczynce grzecznie siedzieć, nie ruszać się i najlepiej nie oddychać. Podróż minęła raczej szybko, zwłaszcza, że znaczną jej część przeszli na piechotę. W tym czasie zadał czarnulce tylko jedno pytanie: - Jak mam na ciebie mówić? – Niewiele go to obchodziło, ale uznał, że taka informacja będzie przydatna, skoro już zaplanował wspólnie spędzoną resztę dnia. Dotarli w końcu na miejsce, a Lynn zostawił mężczyźnie prowadzącemu pojazd przesadny napiwek, jakby robił coś co najmniej niewłaściwego i liczył na jego milczenie. A właściwie nikt jeszcze nie powiedział, że młoda czarnulka nie zostanie zamordowana i pogrzebana na tyłach jego posiadłości, dlatego też świadkowie są najmniej potrzebną sprawą. Popędził ją, tym razem trzymając się blisko, bo na tym odludziu nikt nie miał prawa ich zobaczyć. Szli długo przez wysadzaną białymi kamieniami drogę, aż do wielkich wrót, które wkrótce otworzył. Zdawało mu się, że zaczynały skrzypieć, a takie przypadki nie miały prawa zachodzić w jego mieszkaniu. Myślał tylko o znalezieniu oleju, jednocześnie prowadząc dziewczynkę wprost do… łazienki. Spodziewał się, że ktoś tu zejdzie na zawał i to wcale nie będzie on. Ale nie tylko udawał; był niewzruszony. Pomieszczenie należało do tych, z których jeszcze korzystał, a więc nie utonęło w odmętach kurzu i brudu. Na jego środku stała ozdobna wanna z dwoma kurkami, wsparta na złotych nóżkach, osłonięta częściowo parawanem z ciemnego drewna. Nad zlewem wsiało obramowane lustro, a w pobliżu jedyna oznaka nieporządku – porozrzucane wokół przedmioty do golenia, które szybko wrzucił do jednej z dziesiątek szaf, tak na wszelki wypadek, gdyby dziewczyna chciała popełnić samobójstwo za pomocą żyletki. Obdarzył wzrokiem całe wnętrze łazienki, zawieszając wzrok trochę dłużej na rozłożystej lampie zwisającej z sufitu i zastanawiając się, czy jeszcze o czymś nie zapomniał. Ach, tak! Wyjął z jednej z szuflad ciężkie, żelazne nożyce. - Chodź tu, muszę sprawdzić, czy masz wszy. – Zarządził, przecinając powietrze na pokaz, jakby prezentując, co się wydarzy, jak okaże się, że w jej czarnych włosach rozwinęło się nowe życie. – Umyjesz się, a ja w tym czasie znajdę ci jakieś ubranie niebudzące powszechnego zgorszenia – zdradził swoje plany na kolejne paręnaście minut. – Jest tylko zimna – dodał wkrótce, co oczywiście było kłamstwem, ale nie chciało mu się nagrzewać wody dla siebie, a co dopiero dla jakiejś przybłędy z ulicy. Dlatego zdarzało się, że zimą niemal zamarzał na kość.
|
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Mar 15, 2016 7:49 pm | |
| Na dworze nie było tak zimno jak wcześniej i nawet ten przeklęty śnieg przestał padać. Na reszcie ludzie wyszli ze swoich domów. Normalnie Shilvia cieszyłaby się z takiego obrotu sprawy, lecz w tym momencie nie myślała ani trochę o tym by prosić ludzi o datki. Skupiła się w tym momencie tylko na tym, by iść przed siebie i skręcić tylko kiedy ten facet jej to nakazał. Oczywiście przeszło jej przez myśl parę razy, by uciec kiedy tamten rozmawiał z przechodniami, nawet przyspieszała kroku, ale on miał ją jednak cały czas na oku i nie udało się jej. Szła, więc z kocem owiniętym tak, by zasłonił jej twarz i nic nie mówiła. Było tak przez pewien czas, aż doszli do pewnej dorożki. Dziewczyna zawahała się jednak, zanim wsiadła. Trudno było jej się zmusić, by wejść z nim do tak małej przestrzeni, ale ona nie miała w tym temacie nic do gadania. Siadając zadbała tylko o to by znaleźć się jak najdalej od tego faceta i wręcz przykleiła się do rogu powozu. Specjalnie wlepiła swój wzrok w drugą stronę, by na niego nie patrzeć i szło jej całkiem dobrze, aż do momentu kiedy dorożka ruszyła z miejsca. Podskoczyła wtedy z miejsca. Pierwszy raz jechała takim czymś. Uspokoiła się jednak i starała się myśleć o widokach dookoła, aż do momentu gdy mężczyzna przerwał ciszę pytaniem o jej tożsamość. Zbiło ją to trochę z tropu, ale z wielkim wysiłkiem w końcu wybąknęła.-Shilvia...- Po czym do końca drogi obydwoje siedzieli cicho. Zbliżając się do samej rezydencji przecierała oczy z wrażenia. Właściciel zakładu wyglądał na forsiastego, nie spodziewała się jednak, że w takim wymiarze. Za pewne był jakimś szlachcicem, czy coś. Podziw jej zmalał zaraz po przekroczeniu drzwi wejściowych. Po zewnętrznym wyglądzie rezydencji spodziewała się bogato wystrojonego wnętrza z mnóstwem służby w środku, a tu nic. Dom sam w sobie wydawał się dość zaniedbany i jakoś dziwnie pusty. Na prawdę trafiła na dość osobliwego osobnika. Z ciekawości chciała zapytać czy jest tu ktoś jeszcze, ale w porę ugryzła się w język, a poza tym zbliżali się już do punktu docelowego tej wycieczki. Po przekroczeniu drzwi do łazienki dziewczyna stanęła w miejscu jak wryta. Szczerze mówiąc pierwszy raz widziała tak dziwnie urządzone pomieszczenie. Co prawda w sierocińcu miała pomieszczenie, w którym się myła, ale prawie w ogóle nie przypominało ono tego tutaj. Coś jej się wydawało, że było to jedyne miejsce w tej rezydencji, które choć trochę wyglądało jak coś należące do ludzi nie szczędzących na pieniądzach. Z resztą na co ona miała narzekać? Pewnie nigdy w życiu nie ujrzy rezydencji od środka. -Co?- Odwróciła się do niego i w końcu spojrzała mu z przerażeniem w oczy.-Nie, nie, nie, nie, nie! Ja nie mam na głowie żadnych robali!- Oświadczyła energicznie gestykulując.-Z resztą najpierw się umyję!- Aż sama się zdziwiła, że w ogóle się odezwała. Nie chciała jednak tracić swoich włosów, które tak ciężko hodowała przez 4 lata! Poczekała, aż tamten opuści łazienkę i wytknęła mu język, po czym odkręciła kran od wanny. Przez tą chwilę jak jego tu nie było poczuła się względnie bezpiecznie. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Znajdował się tam park z fontanną w środku, ale nie to ją ciekawiło. Spojrzała później w dół i z niezadowoleniem stwierdziła, że nie może tędy uciec. Czyli jednak będzie musiała się umyć. Dziewczyna rozebrała się do naga (co nie zabrało jej dużo czasu, bo nie miała na sobie bielizny) i rzuciła swoją sukienkę gdzieś pod nogi. Po drodze o wanny odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała w lustro. Nie bez powodu robiła to rzadko. Całkowicie rozumiała dlaczego budziła taką grozę wśród wszystkich. Po to właśnie były jej włosy, by zasłaniać to co ma na twarzy. Weszła w końcu do wody i o matko boska. Była ona jeszcze zimniejsza niż ta z jeziora! No ale cóż... To nie do niej należał wybór. Za długo już siedziała bezczynnie w tej lodówce! Szukała czegoś czym mogłaby się umyć i w końcu pod ozdobną pokrywką znalazła kostkę mydła. Szczerze mówiąc nigdy nie miała jeszcze takiej w ręce. Pachniała tak ciekawie, że aż Shlivia ją polizała. Kosteczka ta smakowała jednak przeokropnie i czym prędzej zabrała się do szorowania. Same włosy umyła chyba ze 3 razy, by mieć pewność, że nie musi się z nimi już żegnać. Myła się nawet w tych miejsca w których nie myślała, że ktoś kiedykolwiek zajrzy. Woda aż zmieniła swój kolor! Po dość długim pobycie w wannie, w końcu wyszła. Oczywiście pośliznęła się na mokrej podłodze, bo gdyby tego nie zrobiła to nie byłaby sobą i zaczęła wycierać się swoim kocem który rzuciła tam gdzie swoją sukienkę. Ubierając się w nią spojrzała jeszcze raz w lustro, i mimo iż było to wręcz niemożliwe, to mokra wyglądała jeszcze gorzej niż wcześniej. Wypuściła wodę z wanny i rozejrzała się dookoła czy nie zostawiła zbyt wielkiego bałaganu. Na podłodze wokół wanny była rozlana woda, więc znowu rzuciła koc na ziemię i poczęła wycierać to nogą. Zarzuciła go później na siebie i ostrożnie uchyliła drzwi. Wyściubiła tylko ostrożnie głowę i powiedziała niezbyt głośno.-P... Proszę Pana..? |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pią Mar 18, 2016 11:26 pm | |
| Kiwnął głową, zapamiętując raz na zawsze jej imię. Nie odwdzięczył się wtedy okazaniem swojej tożsamości, uznał to za zbyteczne. Jeśli była sprytna, to już ją poznała, zerkając na tabliczkę w oknie zakładu lub wyłapując skrawki rozmów, jakie prowadził w drodze do dorożki. A jeśli nie, to do końca życia będzie zwracała się do niego „proszę pana”, a w myślach nazywała go „panem w cylindrze” zależnie od sympatii, czy też w przypadku jej braku – „skurwielem w cylindrze”. Wkrótce wyszedł z łazienki, oczywiście cały czas dzierżąc w dłoni nożyce, gdyż wcale nie uśmiechało mu się zakopywać jej zwłok na tyłach rezydencji, w przypadku, gdyby tej zachciało się targnąć na własne życie. Nie wiedział, czemu ale ta myśl nachodziła go po raz wtóry – może przez to, że dziewczę wyglądało na wielce niezadowolone ze swojej obecności tutaj. Później wpadło mu do głowy – gdyby bardzo tego chciała, mogłaby się przecież utopić w wannie pełnej zimnej wody, więc westchnął jedynie, zaczynając się godzić z losem i ewentualnym widokiem topielca po swoim powrocie. Znalazł się w jednej nieużywanych garderób, której szafy były pokryte znaczną warstwą brudu i kurzu. Gdyby zatrudnił pokojówkę po tak długim czasie, w którym nikt w domostwie nie sprzątał, z pewnością zostałby wyśmiany, niezależnie od podania kosmicznych płac. Otworzył jej drzwiczki, a do ust wtargnęła mu chmura pyłu. Rozkaszlał się, odczekując trochę im zaczął się rozglądać po ubraniach wewnątrz. Szafa była ogromna, zawierała w sobie szuflady, lustro na drzwiach i dziesiątki wiszących, upchniętych niemal na siłę ubrań. I większość z nich z pewnością nie należała do niego – znalazły się w niej suknie, które musnął palcami z wyraźnym żalem, dziecięce ubrania, jakich za nic na świecie by już na siebie nie wcisnął. Większość była nadgryziona przez mole, nie pomogły nawet zapachowe kostki, bo i one właściwie zmieniły się w okruchy, pożarte przez ząb czasu. Sięgnął po chłopięce spodenki z wysokim stanem, łagodnie zaokrąglone w okolicach ud, wedle panującej jakieś dwadzieścia lat temu mody, przerzucił sobie przez ramię pantalony, podkoszulek i białą koszulę z kryzą, do której dobrał iście profesjonalne barwną chustę – jedyny element będący młodszy od topiącej się w wannie Shilvi. Całość dopełnił czarującym dziecięcym surdutem, z dobrej jakości sukna, wewnątrz ozdobione satyną. Był całkiem zadowolony ze swojego dzieła, chociaż całe swoje życie był ubierany przez osoby znające się na tym o wiele bardziej od niego. Po raz pierwszy nawet ucieszył się, że wieki temu, chyba w poprzednim życiu, Lilly zabroniła mu wyrzucać dziecięcych ubrań, w nadziei, że pewnego dnia ubiorą w nie swoje dziecko. Jak widać; wszystko potoczyło się inaczej, a zamiast na swojego chłopca wciśnie owe rzeczy w zielonkawą dziewczynkę, którą przyłapał w swoim zakładzie na jedzeniu śrubokrętów. Dał jej jeszcze parę minut, czekając pod drzwiami, zastanawiając się kiedy powinien zacząć się martwić. Oczywiście, nie wtargnął do środka, ani tym bardziej nie usiłował podglądać. Nie zrobiłby tego nawet gdyby miał do czynienia z seksowną femme fatale, a już na pewno nie w przypadku dziecka, o nierozpoznawalnej płci na pierwszy rzut oka. Słyszał dochodzące z wnętrza łazienki dźwięki, co właściwie było dobrym znakiem, a przynajmniej nabrał pewności, że Shilvia wciąż żyje. Gdy go grzecznie zawołała od razu wtargnął do środka, oceniając rezultat. Ręczniki były na swoim starym miejscu, suchutkie, więc uderzył otwartą dłonią w twarz, ale nie zadawał pytań, bo wolał nie wiedzieć w jaki sposób dziewczę się wysuszyło. Odrobinę pojaśniała; dlatego jego szerokiej tolerancji standardy zostały spełnione. Poza paroma drobnymi kwestiami. - Zdejmuj te zasyfiałe ubrania w tej chwili! – Huknął na nią, jakby to miało zatrzymać brud z sukienki dotykającej jej (póki co) czystego ciała. – Przygotowałem ci coś – powiedział, po czym rzucił dziewczynie pod nogi stos zgromadzonych ubrań. Nie były wyprasowane i najświeższej jakości, ale podejrzewał, że ciągle kosztowały więcej niż wszystkie organy Shilvi, łącznie z jej niewolnicza praca przez najbliższe dwieście lat. – Nie mam tylko dziewczęcej bielizny… - Dodał pod nosem, chociaż powątpiewał, by kiedykolwiek miała do czynienia z majtkami i gorsetami. Zresztą to by było podejrzane, gdyby trzymał w szafie gacie należące do dziewczynki, której wciąż daleko do pełnoletniości, czyż nie? Czarnowłosa już mogła się zastanowić, skąd on, do cholery, ma chłopięce cichy. Czyżby trzymał w piwnicy niewolników w wieku dziecięcym? Mogła się tylko domyślać. - Ale najpierw pokaż głowę – rozkazał, ale nim się do niej dobrał, zdjął cylinder i razem z płaszczem rzucił go na marmurowy blat obok zlewu. Wkrótce wyciągnął nożyczki zza pazuchy. Tak na wszelki wypadek, gotów działać nawet wbrew jej woli. Jeszcze mu kolejnego robactwa brakowało w tej rezydencji! – Nie będę ciął na łyso, chyba – Próbował ją uspokoić, choć nie mógł wiedzieć, jaką tragedią jest dla kobiety utrata długich włosów. Podszedł do niej i zręcznym ruchem ujął całkiem spore pasmo czarnych włosów, aby już nie mogła mu się wyrwać. Przeczesywał je skrzętnie, w życiu się nie spodziewając, że do tego dojdzie owego dnia. Tonąc w czarnej otchłani, zagadał: - Teraz tylko zostało wymyślić ci zadanie, dzięki któremu będziesz mogła spłacić swój zaciągnięty u mnie długi… Niech podliczę… To wcale nie były tanie narzędzia. Zakładając, że będziesz zarabiała średnią pensję... pracowała siedem dni w tygodniu po piętnaście godzin na dobę, och… Odejmując koszty za posiłki i ubranie, które właśnie dostałaś - Zatrzymał się, kalkulując w głowie. – Za jakieś dwieście pięćdziesiąt lat będziesz wolna. Jeśli zejdziesz z tego świata przez regulacją zobowiązania, przejdzie ono na twoje dzieci. Lepiej, żebyś je zawczasu zrobiła. – Poradził jej zupełnie poważnym tonem, aż nie sposób było ustalić, od kiedy żartował.
|
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Mar 19, 2016 2:17 am | |
| Gościu w cylindrze oczywiście stał za drzwiami, a cóż innego miał by robić? Wystarczyło, że spojrzała na niego, a już żałowała, że tak po prostu pozwoliła mu wejść do środka. Dobrowolnie zrezygnowała ze swojego azylu w tym zakichanym miejscu. Wszystko na początku nawet wydawało się iść w dobrym kierunku, ot zmierzył ją wzrokiem i nie był jakoś specjalnie niezadowolony. Shilvia nie zdążyła się na delektować tą chwilą, bo on zaczął się nagle na nią wydzierać i rzucił w nią czymś co trzymał. Dziewczyna wystraszona hałasem pozbierała to wszystko co znajdowało się na ziemi. Szybko zrozumiała, że są to ubrania, w które najwyraźniej pan domu kazał się jej w tej chwili przebrać. Zdezorientowana spojrzała na niego.-Ale...Ale...- Wymamrotała. Patrząc na niego uświadomiła sobie, że tym razem go nie wyprosi, i że (o zgrozo) będzie musiała się przy nim przebierać. Co gorsza kazał jej jeszcze przedtem podejść do niego, by on sprawdził jej głowę. Na to nie mogła pozwolić!-Pójdę się n-najpierw przebrać!-Sama zarządziła. Nie mówiła tego jednak odważnym tonem. Nie spuszczając wzroku z mężczyzny w cylindrze podreptała w stronę wanny. Nie wytarła jednak podłogi zbyt dokładnie i poślizgnęła się jedną nogą. Na szczęście nie fiknęła koziołka, bo na pewno by tego nie przeżyła. Nie przed nim! Z poważną miną więc weszła do wanny i zakryła się parawanem, po czym zaczęła znowu rozpinać guziki od swojej sukienki. Nigdy w życiu nie zdejmowała jej tak często jak tego dnia, a jeszcze do tego zapewne przyjdzie jej się z nią pożegnać. Była dla niej jak druga skóra, tyle lat miała ją na sobie. Ech... Dziewczyna na pewno to przeboleje. O wiele gorzej będzie jak jednak coś znajdzie się w jej włosach! Ich już nie daruje! Poza tym jakoś dziwnie dużo dał jej tych szmat. Po co dał jej dwie pary spodni? Domyśliła się jednak, że jedne są pod spód, a drugie na wierzch, nie zmieniło to jednak tego, że uważała noszenie ich dwóch na raz za niezwykle dziwaczne. Podobnie było z podkoszulkiem i koszulą. Nie mieściło się jej to w głowie, by nosić na sobie tyle warstw odzienia! Mimo swoich zażaleń nie mówiła nic, tylko zapięła ostatni guzik na koszuli (której wcale nie włożyła w spodnie) i wcisnęła tą dziwną chusteczkę w spodnie. Wyszła w końcu zza parawanu. Teraz zostało tylko ostatnie, a mianowicie przegląd włosów Shilvii. Zestresowała się bardzo mocno i przez moment w ogóle się nie ruszała z miejsca. Później chciała się jeszcze wycofać.-Po co w ogóle robić ten przegląd?- Zapytała nie oczekując odpowiedzi.-Ja zapew- Urwała, bo w tej chwili mężczyzna chwycił ją za włosy i pociągnął do góry. Dziewczyna chwyciła się za głowę i próbowała się mu wyrwać, lecz na nic były jej trudy. Cholera! Teraz nie miała wyjścia. Musiała się modlić tylko o to, żeby ten dryblas niczego tam nie znalazł. Co gorsza zaczął on jeszcze gadać o tym jak ma spłacić swój dług. Jedyne czego, by dziś chciała to tego, żeby ten przeklęty dzień się już skończył. Nie mogła mu jednak nic odpowiedzieć, bo ten nagle szarpnął ją. I zaczął ciąć jej przepiękne (w jej mniemaniu), czarne włosy. Dziewczyna stanęła jak wryta, nie chcąc w to uwierzyć. Miała nadzieję, że tylko jej się wydaje, że on tnie jej włosy, lecz niestety mężczyzna w cylindrze znalazł tam całkiem sporą kolonię wszy, o których ona najzwyczajniej nie miała pojęcia. Gdy skończył ona czym prędzej popędziła do lustra, by zobaczyć jakie szkody wyrządził on na jej głowie. No i cóż... Jak mówił nie obciął jej na łyso, ale nie wiele pozostało z dawnej już pokaźnej czupryny Shilvii. Przecierała oczy ze zdziwienia. Było teraz w całej swojej okazałości widać jej nie grzeszącą urodą twarz, którą zawsze tak desperacko próbowała ukryć pod włosami. Co gorsza było widać jej odstające uszy, które najchętniej by sobie odcięła, gdyby nie służyły jej do słuchania, tak ich nienawidziła. Poza tym w ubraniu które dał jej ten facet wyglądała jak jakiś nieświeży chłopak. Tym bardziej, że straciła przez niego swój jedyny atrybut kobiecości. Była bliska płaczu, lecz czuła w tym momencie zbyt wielki gniew, by zacząć się mazać. Odwróciła się na pięcie i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. W przypływie odwagi powiedziała do niego.-Te pręty co zostawiłam w pracowni nie dałoby rady przetopić czy coś? Panie Caven... Dish?.- Odrzekła. Zasłyszała to nazwisko, kiedy szła przed nim ulicą, lecz nie była do końca pewna czy trafiła. Co najwyżej ją poprawi. Nie skończyła jednak swojego wywodu. Miała problem z wychwyceniem, czy ów osobnik żartuje, czy nie. Jeśli tak to będzie musiała się zaopatrzyć w porządne zatyczki do uszu jeżeli miałaby tu przepracować dwieście pięćdziesiąt lat.-Powiedziałam panu co potrafię, a tak poza tym, jeżeli chce pan swoje pieniądze z powrotem, to dlaczego daje mi pan dwie pary spodni i dwie koszule? To jest niemądre!- Odparła z lekkim naburmuszeniem. Była nadal wściekła o jej włosy. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Mar 19, 2016 3:44 am | |
| Nie miał pojęcia co młoda odpieprzała. Mógł tylko podejrzewać, że to jakiś rytualny taniec tajemniczego plemienia, z którego najwyraźniej pochodziła. Cierpliwie czekał, słusznie bojąc się rezultatów i z typową dla siebie sceptycznością – oczekując najgorszego. Przez ułamek sekundy widział jej uniesione dłonie, wystające zza parawanu. Zdziwił się skąd na ciele młodej dziewczyny tyle blizn, jednak prędko przywołał do wspomnień pręty wystające z wielu miejsc na raz, samemu odnajdując odpowiedź. Nie zdążył sprawdzić czy wszystko leży na swoim miejscu, czy może Shilvia usiłowała założyć pantalony na twarz. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku, chociaż spostrzegł się, że zapomniał o dosyć istotnym elemencie ubioru, a mianowicie butach. Tym również będzie musiał się zająć, łącznie z jej paznokciami, ewentualnie darując sobie odciski. Później przeszedł do czynu. Ciął, nie dbając o długość, a kierując się wyłącznie zmysłem praktycznym, chcąc przynajmniej ograniczyć miejsce zamieszkania dla żyjątek, jakie zapanowały nad głową dziewczęcia. Były ich setki tysięcy, aż się dziwił, że też nie przeżarły się jej do mózgu (chociaż kto wie!). Ale nie bał się brudnej roboty, bo jakby podsumować całą sytuację – właśnie pielęgnował brudasa z ulicy. Ciach! Długie pasma lądowały ma posadzce, jedno za drugim. I ciach! Wokół Shilvi pojawiła się wkrótce czarna otoczka z jej włosów, z której można byłoby ułożyć przynajmniej czarnego kota. Nie było ratunku, trzeba było ciąć na krótko. - Po co? – Powtórzył z rozbawieniem, gdy już właściwie kończył swoje dzieło. Wyłuskał z czubka jej głowy największy okaz jaki udało mu się wypatrzeć, ścisnął go pomiędzy palcami i przystawił Shilvi pod nos. – Żeby takie cholerstwo nie łaziło po twojej głowie. Chociaż sądząc po etapie ich rozwoju, wyraźnie się z nimi zaprzyjaźniłaś. Gnidy idą już do żłobka, a reszta cywilizacji jest na etapie wynalezienia koła. – Prychnął, wyrzucając żyjątko, mając przy tym nadzieję, że choć trochę je dziewczynie obrzydził. Chociaż skoro żyła na ulicy, niewiele zapewne potrafi ją zaskoczyć. – Trzeba będzie spalić twoje ubranie. I ten przeklęty koc, którego zapewne używasz już jako broni biologicznej, uch… - Aż się skrzywił. – A tobie wyszorujemy później jeszcze raz włosy. Dostaniesz też grzebień, masz się czesać parę razy dziennie, zrozumiano? – Rozkazał, wcale nie spodziewając się sprzeciwu. Przy odrobinie szczęścia i jeśli Shilvia nie będzie grzebała w podejrzanych miejscach, uda im się ich pozbyć. Oczywiście istniało też prawdopodobieństwo, że osobniki już rozlazły się po całej łazience i wkrótce Lynn będzie drapał się jak szalony i przeklinał dzień, w którym dziewczę pojawiło się w jego życiu. – Skończyłem – rzucił po wykonaniu ostatnich cięć przy grzywce. W jego mniemaniu wyszło całkiem dobrze; ręce miał zręczne, jedynym minusem było to, że kompletnie nie znał się na obecnej modzie, chociaż nie trzeba było się tym interesować, aby wiedzieć – krótkie fryzury u kobiet z wyższych sfer nie miały prawa bytu. Ale ona musiała się zadowolić tym, co otrzymała. Nie skomentował swojego dzieła, nie zamierzał oczywiście też pocieszać dziewczęcia, nawet gdyby przez głowę przeszedł mu taki pomysł. Zerknął na nią w całej okazałości, raczej dumny. Do kiedy tylko nie zobaczył chusty wystającej z jej portków. Zaklął, a mina automatycznie mu zrzedła. Podszedł do niej zamaszyście, usiłując nie rozsypać leżących na podłodze włosów. - Gdzie ty chciałaś to nosić?! Litości! – Szarpnął za kraniec materiału, wyciągając go ze spodni Shilvi, jak magik z rękawa. Doprawdy, nie wiedział skąd w nim tyle cierpliwości. Jego przerwa na obiad już dawno temu dobiegła końca, ale on siedział uparcie w łazience z bezdomną, usiłując doprowadzić ją do stanu używalności. Zręcznie zarzucił ją czarnowłosej na szyję, wiążąc pod kryzą ozdobną kokardę. Ciasno. Miał w tym doświadczenie, bo na co dzień też był zmuszony przeżywać te męczarnie. – No, już. Mały dżentelmen. – Usiłował się uśmiechnąć, ale wyszło mu to nad wyraz marnie. Póki co skończyli, więc zaczął za pomocą swojej laski zgarniać wszystko w jedno miejsce, aby wrzucić to do kominka. Prędko musiał się powstrzymać, słysząc propozycję dziewczyny. Spiorunował ją spojrzeniem. - To ogrom pracy. Chociaż od biedy nadałabyś się do dorzucania węgla i pilnowania ognia. – Kiwnął głową, choć później stwierdził, że byłoby to zbyt proste zadanie, wygrzewać się cały dzień przy płomieniach. – Zrobię tak, już się o to nie kłopocz. – Dopowiedział wkrótce. - Twój problem, smarkulo, właśnie polega na tym, że gówno potrafisz. Nic mi po cerowaniu i sprzątaniu. Ale niezależnie od tego gdzie trafisz – jakie zadanie ci wymyślę, nie możesz chodzić jak obwieś i straszyć ludzi wokół siebie. Wstyd się z tobą pokazać w najciemniejszym zakątku Wishtown, nie mówiąc już o moim zakładzie! A zresztą, nie chciałbym się od ciebie zarazić jakimś syfem. Do kiedy nie spłacisz swojego długu, będę miał nieszczęście przebywać z tobą w jednym pomieszczeniu dłużej, niż bym tego pragnął. Więc proszę cię, z łaski swojej nie zadawaj idiotycznych pytań. – Prychnął pod koniec, chociaż sam nie wiedział, w jakim celu mógłby ją wykorzystać. Może popyta po znajomych? Co jak co, ale jego dom wyraźnie potrzebował pomocy i ręki, która się nim zajmie. Od śmierci swojej narzeczonej miał do tej kwestii ogromny dystans, póki co nie było nawet mowy o wynajęciu nowej służby, nawet jeśli miała pracować na zasadzie niewolnictwa. |
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Mar 20, 2016 2:58 am | |
| Machał jej czymś przed nosem i gadał o tym jak bardzo zarobaczona była jej głowa, na której właśnie dokonywał sabotażu. Nie wiele ją to obchodziło. Nigdy nie czuła obecności jakiejkolwiek innej formy życia w swoich włosach. Możliwe, że było to spowodowane tym, że miała je od zawsze i przyzwyczaiła się w końcu do swędzenia. Nie przeszkadzało jej to w żadnym stopniu, a starania tego terrorysty, by jakoś usprawiedliwić swoje niecne czyny nie przynosiły w żadnym stopniu zamierzonego efektu. Jego gadanina o tym, że spali jej ubrania i ukochany koc jeszcze bardziej ją wkurzyły nie mówiąc o zapowiedzi kolejnego mycia, na której samą myśl, aż się skrzywiła i gdy tylko ją puścił odepchnęła się od niego z niechęcią. Dziewczyna widocznie miała tego szybko pożałować, bo tamten ruszył na nią wkurzony o kolejną (w jej mniemaniu) błahostkę i znowu brutalnie naruszył jej przestrzeń osobistą. Tym razem jednak nie miała zamiaru przyjmować tego tak po prostu i starała się mu za wszelką cenę wyrwać. Można by pomyśleć, że robienie takiego zamieszania ze zwykłego zawiązania chusty na szyi, było wręcz głupie, lecz nikt nie wiedział jak sama Shilvia się w tym momencie czuła. Ba! Ona sama nie wiedziała jak się ma czuć. Za każdym razem kiedy on się do niej zbliżał zalewał ją zimny pot i cudem powstrzymywała się od dygotania, ale również rósł w dziewczynie niesłychany gniew, związany z utratą włosów i z tym, że ten sukinkot pozwalał sobie na wszystko, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Tym bardziej wkurzał ją, kiedy nazwał ją "małym dżentelmenem"- jakby chciał jej jeszcze bardziej ubliżyć. Na jego niezręczną minę odpłaciła mu raczej wymownym spojrzeniem, aż ją ręka świerzbiła, by mu przyłożyć. Jej zapał przygasł jednak, gdy mężczyzna groźnie spojrzał jej w oczy. Odruchowo zrobiła krok w tył tym samym przywierając do ściany. Nie ważne jak bardzo starała się opanować sytuację, sam jego widok uginał jej kolana. I znowu czuła się skołowana! Wystarczyło, że on otworzył swoją jadaczkę, a nią znowu zaczęły szargać nerwy. Dała mu jednak zakończyć swój wywód, i mimo iż stała w całkowitej ciszy to zaciskała zęby ze złości co było już dość widoczne. Jak do tej pory wykonywała jego każde polecenia bez cienia sprzeciwu, ale kiedyś miarka musiała się przebrać. Widocznie wielki panicz w ogóle nie zrozumiał co dziewczyna miała na myśli i jak można było się tego spodziewać po prostu ją zbeształ.-Pan w ogóle nie rozumie o co mi chodzi!-Powiedziała głośniej i bardziej stanowczo niż zwykle.-Skoro dla pana to wszystko to taki wieki wysiłek, to po co pan zadaje sobie tyle trudu panie Cavendish!? Po co ciągać mnie do swojego zakładu?- Zrobiła krok do przodu.-I skoro panu tak zależy na higienie, by obcinać MOJE włosy to dlaczego pan nie posprząta tutaj czasami? Dam sobie rękę uciąć, że panoszą się tutaj myszy, lub karaluchy! - I tu wskazała na wannę.-Moje wszy na głowie to przy tym pikuś!- Krzyknęła w końcu. Mimo iż Shilvia była bardzo wyrozumiałą osobą, jeżeli chodziło o zachowanie wobec niej. Mogłeś sobie mówić co tylko chcesz, a ona i tak nie odpowie, lecz ten tutaj facet dawno już przekroczył granicę. Ich współpraca malowała się na prawdę ciemnymi barwami, tym bardziej, że dziewczyna zadawała się nakręcać co mogło się dla niej źle skończyć. -I JA NADAL NIE ROZUMIEM PO CO MI TA CHOLERNA DRUGA PARA SPODNI.- Mówiąc to wyjęła sobie spod spodni pantalony na wierzch.-I W OGÓLE SAM PAN JEST SMARKULA! Wrzasnęła na niego już całkowicie nie myśląc o konsekwencjach co nie było do niej podobne. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Mar 20, 2016 6:55 pm | |
| Oboje się nie rozumieli, rzucali się jedynie wzajemnie słowami i argumentami, tylko po to by następnie robić uniki i pozostawać głuchym na cokolwiek, co mogłoby zmienić ich racje. A Lynn za to zaczynał tracić resztki swojej niezbyt dużej cierpliwości. A to oznaczało zrezygnowanie z rozmowy i przedstawienie treści w sposób nad wyraz obrazowy – za pomocą swoich rąk i ewentualnie laski, która w końcu się na coś przyda. Wziął głęboki oddech i po raz ostatni spróbował po dobroci. Na wszelki wypadek sięgnął jednak po laskę, która dotychczas opierała się o zlew, tuż obok płaszcza i cylindra. Wycelował nią w Shilvię, dając jej wyraźnie ostrzeżenie. - Już ci tłumaczę, tępa gówniaro. Już ci, do ciężkiej cholery, wszystko tłumaczę. – Wycedził przez zęby, podchodząc do niej, chodząc bez większego trudu bez żadnej pomocy. Minę miał naprawdę nietęgą, brakowało jeszcze by poczerwieniał ze złości na twarzy i zaczął na nią pluć przy krzyczeniu. Choć do tego już niewiele brakowało. – NIGDY, w całym moim życiu nie spotkałem tak upośledzonej umysłowo wiedźmy jak ty. NIGDY, ZAPEWNIAM CIĘ. A widziałem ich już całkiem sporo, uwierz mi. Tylko ty, z całej masy czarownic, dałaś się przyłapać kulejącemu zegarmistrzowi w jego własnym zakładzie. Zamiast spieprzając z miejsca zbrodni, TY schowałaś się pod stołem. Tak, kurwa, pod stołem. A sięgając już szczytu głupoty, usiłowałaś spuścić mi łomot. Więc nie dziw się, z łaski swojej, że będę traktował cię do usranej śmierci jako osobę wymagającą specjalnej troski. Gdybym cię tera puścił wolno, zapewne sama przed zachodem słońca, wpieprzyłabyś się na stos, dodatkowo wkopując mnie przed całą cholerną Inkwizycją! – Podniósł na nią głos, ale starał się mówić wyraźnie, gestykulując, co ograniczało się do machnięć wolną ręką i akcentując twardo niektóre słowa. Chociaż jego ciężki i lodowaty ton powodował, że normalny rozmówca przynajmniej skurczyłby się nieco w sobie. - Nie robię tego dla ciebie, chociaż ślepy by zauważył, że jesteś ostatnią na tym świecie, która potrafi o siebie zadbać. Skoro już musiałaś wejść akurat do mojej pracowni, wpieprzyć moje narzędzia, to nie dziw się, że nasze drogi splotły się ze sobą raz na zawsze. Doprawdy nie uśmiecha mi się to, chociaż pewnie masz wrażenie, że się świetnie bawię przebierając cię jak lalkę i udając zawodowego fryzjera. Nie, zrozum prędzej porwałbym się na zbieranie złomu na ulicach niż tego typu „zabawy” z tobą. A swój dług i tak spłacisz, przy okazji, ZROZUMIANO!? Ugh... – Wziął głęboki oddech, zmęczony tym, że musi tłumaczyć tak oczywiste w jego mniemaniu rzeczy i ogromną ilością słów wypowiedzianych na raz. Chwilę odsapnął, jednak nie zamilknął, bo do powiedzenia miał jeszcze całkiem sporo. - Ja w przeciwieństwie do ciebie, mogę dojrzale decydować, czy chce mieć burdel w mieszkaniu i nic ci do tego, gówniaro, nic!!! – Ryknął na nią, uderzając laską o posadzkę, tuż przed stopą Shilvi. Dźwięk odbił się echem po kamiennych ścianach. – O swoją higienę dbam i tyle wystarczy ci wiedzieć. Nieużywane kąty mojego domu chuja mnie obchodzą i ciebie też powinny. – Obruszył się, chociaż nie mógł zaprzeczyć. Wolał szczerze nie wiedzieć, co zalęgło się w niektórych pomieszczeniach rezydencji. Podejrzewał, że prędzej czy później domostwo i tak runie w posadach, wyżarte przez szczury i setki innych żyjątek. Miał tylko nadzieję, że nie będzie w tym czasie wewnątrz. W końcu nie zdzierżył i zdzielił ją otwartą dłonią po potylicy. Dziewczę posunęło się o krok za daleko, a on za nic miał maniery, których i tak nikt tutaj nie mógł dostrzec. - NIE PRZEKLINAJ, SMARKULO! BO ZARAZ INACZEJ POROZMAWIAMY!!! – Przekrzykiwał ją, zmuszony wyraźnie pochylać głowę, aby cały czas wbijać wściekłe spojrzenie wprost w jej oczy. – I na siedem piekieł, to nie są spodnie!!! Nosisz na sobie gacie, rozumiesz? Bieliznę, pantalony, słyszałaś kiedyś?! O boże, matko i córko, zamorduję cię, przysięgam, nie wytrzymam i zamorduję... – Wrzeszczał dalej, w końcu ciemniejąc na twarzy. Z tej sytuacji już wcale nie tak daleko było do zawału, czyż nie?
|
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Mar 26, 2016 3:08 am | |
| W ogóle nie chodziło jej o to, by przemówić temu facetowi do rozsądku. Nie, na to już dawno było już za późno. Dziewczyna nawet zgadzała się z tym co ów mężczyzna mówił, po prostu w danym momencie była taka zdenerwowana, że zrobiłaby wszystko, by chociaż przez chwilę móc sobie powrzeszczeć. Prawdą jednak było to, że zarówno jak szybko przychodził gniew, tak szybko odchodził i po chwili zgrzytania zębami z czarnowłosej całkowicie uleciała para. Taka właśnie była Shilvia, że mimo iż starała się nie reagować wybuchowo to zdarzało jej się to czasami, a później bardzo ubolewała nad swoimi czynami. I w tym przypadku nie mogło być inaczej. Jak tylko Cavendish wycelował w nią swoją laską żałowała tego, że w ogóle w ustach ma język. Od razu mina jej zrzedła. Gościu wyglądał na o wiele bardziej wkurwionego niż wcześniej co wydawało się być mało możliwe, a jednak... Nie trzeba chyba dodawać, że był przy tym jeszcze bardziej przerażający. Ba! W tej chwili wypadał gorzej niż w pracowni. Spotęgowane było to też tym, że jak już wcześniej było wspomniane, dziewczyna wyzbyła się całego swojego gniewu i został w niej tylko strach. Mężczyzna nawijał o tym jaka to ona nie jest tępa i podsumowywał to całe żenujące zajście w pracowni. Sam ton w jakim to wszystko wypowiadał wystarczał, by na dobre przymurować ją do ściany. Może sama chciała mu coś odpowiedzieć, ale jedynym co udało się wydostać z jej ust były jakieś dziwne nieartykułowane dźwięki, jakby całkowicie zapomniała mowy ludzkiej. Czemu tu się dziwić? Po raz kolejny tego dnia przeżywała istne załamanie nerwowe, lecz tym razem było o wiele gorzej niż wcześniej. Dlaczego? Brakowało jej "bezpiecznego" schronienia, którym w pracowni był ten obśmiany przez mężczyznę stół. Z sekundy na sekundę robiło się tutaj coraz ciaśniej. Facet się do niej zbliżał, a ona nie mogła spuścić z niego wzroku i nigdzie mu uciec, tylko desperacko próbowała jakby przebić się przez ścianę. Dziewczyna zalała się potem, i mimowolnie przyspieszyła oddech. Było źle, bardzo źle. W pewnej chwili nawet nie rejestrowała znaczenia słów wypowiadanych przez mężczyznę. Stały się one tylko dźwiękami bez znaczenia. Błagała jedynie o to, by ten koszmar się już skończył, lecz dalej było już tylko gorzej. Wydawało jej się, że nie znajduje się już w łazience... Zamiast paneli ze złotymi zdobieniami, były tutaj najzwyklejsze deski. Zniknęła również wanna i parawan, a w kącie pojawiło się łóżko. Shilvia dobrze wiedziała gdzie się w tym momencie znalazła. Musiała uciekać, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa i nie mogła nawet ruszyć palcem. Po chwili dudnienie w jej uszach zmieniło się w przygłuszony kobiecy krzyk. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę! Dziewczyna również w tym momencie chciała wrzeszczeć na całe gardło, lecz jedyne co robiła to nerwowo latała wzrokiem po całym pomieszczeniu i poczęła dygotać jak w febrze. Wróciła do najgorszego momentu w swoim życiu. Nie chciała tu być! Nie mogła tu być! Nie mogło to się znowu dziać! Z transu wybudził ją dopiero ból z tyłu głowy. Pan Cavendish brutalnie dał o sobie przypomnieć. Gdy tylko podniosła swój wzrok i napotkała jego wściekłe zielone oczy to przestała oddychać. Nie wiedziała nawet kto przed nią stoi i wydawało jej się, że był to ktoś, kogo sama myśl o nim spędzała jej sen z powiek i wpędzała w nerwicę. Dziewczyna nie była w stanie znieść już więcej. Zrobiło się jej ciemno przed oczami i z głośnym hukiem upadła na ziemię. Zemdlała. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Mar 26, 2016 8:12 pm | |
| Mówił, czy też prędzej – wrzeszczał, wydzierał się i warczał na biedne dziewczę, do kiedy tylko nie runęło na ziemię, zupełnie nieprzytomne. Trochę zbaraniał. Nie od razu schylił się po nią, usiłując cokolwiek uczynić, na początku bowiem skrzywił się i zmarszczył brwi. „No i stało się. Umarła na zawał” – pomyślał, jakby od początku wiedząc, że to nieuniknione. Westchnął ciężko, gdyż wcale nie ułatwiło mu to sprawy, wręcz przeciwnie, przysporzyło nowych trosk. Pochylił się nad nieruchomym ciałem, oceniając straty i wiarygodność omdlenia. Oddychała, chociaż tyle. I co on miał, do cholery, z nią zrobić?! Niczym dżentelmen z prawdziwego zdarzenia, złapał ją za kostki, ciągnąc po podłodze, aż do progu łazienki. Miała mokre włosy, więc zostawiała za sobą smugę, na całej długości pomieszczenia. Zacmokał na ten widok, po czym zwrócił wzrok ku schodom, gdzie stwierdził, że trzeba będzie spróbować innej metody. Podniósł bezwładną Shilvię z łatwością, jakby miał rękach pustą kukłę, przybliżył ją do swojego ciała i podążył w kierunku nieużywanego od dawna salonu. Tak, nie był tu od wieków, lat, które zdały mu się całym życiem. Ułożył czarnowłose dziewczę na zwierzęcej skórze, tuż przed kominkiem. Wrzucił parę drew do środka, wiedząc, że teraz zostało mu tylko czekać, aż tamta się ocknie. Jakimś okrężnym tokiem myślenia uznał ciepło ogniska za odpowiednie miejsce na pobudkę, a przynajmniej lepsze od łóżka, w którym zwykle sypiał. Po pewnym czasie udało mu się rozpalić ogień, więc opadł na pobliski fotel, dopiero teraz czując ogarniające go zmęczenie. Miał chwilę spokoju, moment ciszy. Oddychając miarowo, sięgnął do kieszonki w jego kamizelce, wyjmując zaraz drobny zegarek na łańcuszku. Podważył paznokciem jego pokrywę, obdarzając niewidzącym wzrokiem godzinę, zupełnie jej nie rejestrując. Świat wokół na krótką chwilę przestał istnieć, był tylko on i to rozkoszne tykanie. Delikatny, niemal niedosłyszalny szept rozległ się po pokoju: - Wiem, miałaś inne plany. Ale postąpiłabyś tak samo, prawda? Miałaś zbyt miękkie serce. I ja nie mogę przejść obojętnie wobec tej… naiwności? Uświadomię jej, że życie wcale nie mieni się w kolorowych barwach. A później zostawię w spokoju. – Westchnął cicho pod koniec swojej wypowiedzi, nieprzeznaczonej dla jakichkolwiek uszu. Zamyślił się. – Nie wiem, co z nią zrobić. Nie chcę, aby tu została. To zbrukałoby twoją obecność. Zniszczyło moje wspomnienia. Najcenniejsze, co... – Przerwał, wzrok umieszczając na leżącym ciele dziewczyny. Drewno ładnie płonęło, wypełniając wnętrze salonu ciepłem i rozkosznym blaskiem. Otrząsnął się, ale nie wypuścił zegarka z rąk. Poświęcał mu wiele wolnych chwil, a owa ujmująca cisza, w której musiał czuwać nad dziewczęciem, nadała się wprost idealnie.
|
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Mar 27, 2016 9:52 pm | |
| Znalazła się na polanie. Słońce grzało jej czarną czuprynę, która najwyraźniej odrosła w niecały kwadrans po ścięciu. Dziewczyna jednak wcale nie zwracała na to uwagi. Ba! Nawet się nie rozejrzała, tylko poczęła iść przed siebie, jakby była ciągnięta przez niewidzialną linę. Nie musiała iść zbyt długo, kiedy zobaczyła dom, lecz nie była to pierwsza lepsza chata, nie... Był to JEJ dom, ten sam z którego przed czterema laty uciekła. Stanęła jak wryta. Nie wiedziała co ma robić, bo normalnie to uciekałaby gdzie pieprz rośnie, ale miała pewne dziwne przeczucie. Usłyszała nagle znajomy, ciepły głos dobiegający z drewnianej chaty.-SHIIIIILVIAAA!!!- Szczęka jej odpadła.-Maya..?- Szepnęła do siebie po czym wrzeszczała na całe gardło i pędziła ze łzami w oczach na złamanie karku.-MAAAAYAAA!!! Dziewczyna wręcz wykopała drzwi wejściowe, a jej oczy spoczęły na czarnowłosej postaci ubranej w fartuch.-Maya...- Shilvia powtórzyła i stała w drzwiach jak słup soli, dopóki kobieta przed nią nie rozwarła swoich ramion i z trochę pobłażliwą miną powiedziała.-No dobra, dobra... Chodź już...- Nie zdołałaby powiedzieć nic innego, ponieważ mniejsza od niej o głowę dziewczyna rzuciła się na nią i chwyciła tak mocno, jakby chciała się na nią wręcz wdrapać. Mała czarownica do końca się już rozbeczała.-Maya ty żyjesz!- Wyłkała.-Wybacz, że uciekłam! J-ja po prostu myślałam, że...- Jąkała się, kiedy tamta ją objęła i przytuliła do siebie mocniej. Chciała jej jeszcze tyle powiedzieć, lecz ten jeden uścisk siostry dał jej poczucie takie bezpieczeństwa, którego z resztą nie czuła chyba od wieków, więc nic już nie mówiła i spojrzała w górę. Natrafiła na ciepły uśmiech jak i parę pięknych, zielonych oczu. Znalazły się nagle przy kominku, a Shilvia siedziała na kolanach swojej starszej siostry. Było tam tak ciepło i przyjemnie. Na swoim tamborku miała naciągnięte płótno, a swoją całkiem zwinną ręką przywdziewała igłę przez tkaninę. Zamierzała wyhaftować kalie- jej ulubione kwiaty. Mimo iż w prawie każdej innej dziedzinie dziewczyna była kaleką, akurat w tym potrafiła wyczarować wręcz niezwykłe rzeczy. W tym momencie mogła umrzeć, naprawdę nic więcej już nie chciała przeżyć, tylko marzyła o tym, by chwila ta trwała już wiecznie. Nagle Maya przybliżyła się do jej ucha i szepnęła.- Dobrze Ci?- Na co Shilvia odpowiedziała.-Jeszcze się pytasz? Oczywiście że tak! Byłam taka samotna tam na...- Nie dokończyła, gdy nagle poczuła jak ktoś kładzie rękę na jej kolanie. Nie była to jednak delikatna dłoń siostry. Kolana na których siedziała również stały się jakieś twardsze, a druga ręka (głaskająca wcześniej jej głowę) silnie zacisnęła się na jej ustach, uniemożliwiając jej wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Shilvia całkowicie zesztywniała, kiedy poczuła czyjś bardzo niespokojny oddech na szyi. Nagle ręka z jej kolana zaczęła wędrować ku górze, lecz dziewczyna nie mogła się poruszyć. Czuła, że wyrasta jej pręt jakby w środku brzucha, a im bardziej twarda dłoń posuwała się tym mocniej on wrastał. Odezwał się wtedy głos nie należący do Mai.-A jak Ci jest teraz Shilvuniu? Dziewczyna głęboko zaczerpnęła powietrza i obudziła się w popłochu. Podparła się z tyłu na dłoniach i poczęła się nerwowo rozglądać dookoła. Nie była już w łazience, lecz w jakimś pomieszczeniu. W ogóle leżała na na czymś dziwnym, ale nie miała ona jednak czasu by zastanawiać się na czym, bo jej wzrok w końcu padł na pana Cavendisha. Nie podziękowała mu jednak za "zajęcie się" nią, lecz zaczęła wydzierać się na całe gardło. Cofała się na rękach do tyłu, aż do włożenia jednej z nich do ognia, wtedy dopiero się zamknęła. Schowała ją wtedy między kolana, a drugą szukała czegoś do obrony. Ha! Przy kominku leżał pogrzebacz, więc Shilvia chwyciła go i wycelowała w mężczyznę, jakby była to szpada. Cofnęła się jeszcze trochę do tyłu, aż za piec. Tam zmieniła pozycję do klęku podpartego, oczywiście cały czas celując w niego swoim "orężem". Patrząc tak na tego gościa łzy napłynęły jej do oczu, a ręka w której trzymała pogrzebacz zaczęła drżeć. W końcu upuściła go na ziemię, a sama zaczęła głośno łkać. Co ona wyrabiała? Czyżby do końca już zwariowała? Wycierała sobie oczy rękoma. -Chcesz, by wszyscy wiedzieli jaka popierdolona jesteś?- Pytała sama siebie, lecz nie mogła się pohamować i dalej ryczała. Chciała wziąć się w garść, ale po prostu nie mogła. W ostateczności wyjęczała cała zalewając się łzami i pociągając nosem.-Ja zrobię wszystko co pan mi każe! Tylko błagam, niech mnie pan nie dotyka!- Po czym przestała już tak buczeć. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Mar 28, 2016 10:07 pm | |
| Dostrzegł niewielkie poruszenie w okolicach swoich stóp, czyli mniej więcej tam, gdzie leżała Shilvia. Śniło się jej coś, mruczała przez sen i rzucała się na obie strony. Przyglądał się temu ze spokojem, nie budząc dziewczyny, ani nie usiłując uspokoić. Mógł się czegoś w ten sposób dowiedzieć, a ona powiedzieć o słowo za dużo, zupełnie nieświadoma. Gdy obudziła się, szeroko rozwierając powieki, zatrzasnął zegarek, natychmiast przytykając go do swojego ciała, jakby chronił go przed atakiem dzikiego zwierzęcia. Szybko pojął sytuację, więc wstał na równe nogi, a element trzymany w jego dłoniach, zniknął niezauważalnie w kieszonce jego kamizelki. Było mu szkoda Shilvii, jednak nie zamierzał iść na żadne ustępstwa z powodu jej łez, a już na pewno nie planował rezygnować ze swojego pierwotnego planu. Wyciągnął dłoń, widząc jak tamta się oparzyła, jednak prędko ją cofnął, gdy wycelowano w niego pogrzebaczem. Zacisnął silnie szczęki, zaczynając się denerwować. Ktoś miał czelność grozić mu w jego własnym domu?! Kopnął z impetem chwilową broń, gdy ta wylądowała już na ziemi. Był wkurzony. Spełnił życzenie dziewczyny i nie tknął jej więcej chociażby palcem, mimo że intuicja podpowiadała mu, ze płaczących ludzi należy przytulać do własnej piersi, uspokajającymi ruchami głaskać po głowie. Nie sprawdziłby się w tym i ona najwyraźniej tego nie chciała. Stanął więc nad nią i zaczął twardym jak stal tonem: - Zachowuj się jak człowiek, smarkulo, to nie będę musiał wtrącać się w to… cokolwiek dzieje się w twojej głowie! Jeśli dasz mi powód, przysięgam ci, nie będę się z tobą cackać. – Zapewnił ją, kręcąc głową i wbijając uporczywe spojrzenie w jej czarne oczy. Mówił niskim, groźnym głosem, jakby obiecywał Shilvii coś niezwykle istotnego. - Jesteśmy na siebie skazani – podsumował, w końcu prostując się i nieco rozluźniając. Nie uśmiechało mu się to, ale jak sądził – nie ma większego wyboru, do kiedy tylko dziewczyna jest tak szalenie nierozważna i żyje w tym mieście, gdzie na stos można było trafić dziecinnie łatwo. Odsunął się, wzdychając, chyba już setny tego dnia. Potrzeba zamordowania Shilvii zelżała, choć nie można było powiedzieć, że się zupełnie uspokoił. - Dobra, zaczniesz pracę od jutra – powiadomił ją, zupełnie poważnie. – Idę załatwić parę spraw… - Zerknął na dziewczynę znacząco, jakby to miało coś wspólnego z nią. – A ty znajdź sobie jakiś pokój, zamknij się w nim i idź spać. Wrócę przed nocą. – Powiedział, po czym rzucił jej ostatnie spojrzenie i wyszedł z pokoju, kierując się do łazienki po kapelusz i laskę, bez której przecież głupio byłoby kuleć. z/t
|
| | | Shilvia Cavendish Hodowca
Liczba postów : 141 Join date : 04/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Cze 04, 2016 11:29 pm | |
| Przełknęła ślinę. Mimo iż jej spojrzenie było skierowane w jego stronę, wcale nie patrzyła mu w oczy. W ogóle jej wzrok się na nim nie skupiał. Wyglądało to bardziej tak jakby patrzyła w nicość. Za to chłonęła jego słowa jak gąbka i kiwała twierdząco głową, kiedy on kończył zdania. Nadal nie czuła się jednak na tyle dobrze, by mu cokolwiek odpowiedzieć, a i on w końcu ją opuścił. Dźwięk bardzo dobrze niósł się po tym domu, więc słyszała jego każdy nawet najmniejszy krok. Śledząc go słuchem, siedziała ona nie ruchomo do momentu, kiedy usłyszała jak zatrzaskują się drzwi wejściowe. Wtedy ponownie jej oczy napełniły się łzami, a ona sama upadła na ziemię gorzko szlochając, co chwilę później przerodziło się w głośne łaknie, aż w końcu w ryk. Beczała wręcz tak mocno, że miała problemy z zaczerpnięciem powietrza. To było dla niej za dużo. Chwilę tak jeszcze leżała po czym doczołgała się przed kominek i zarzuciła na siebie skórę zwierzęcia, na której leżała kiedy była jeszcze nieprzytomna. Usiadła twarzą skierowana w stronę ognia i wlepiła swoje czarne ślepia w tańczący płomień, mimo iż łzy nadal spływały ciurkiem po jej policzkach. Nie mogła się również powstrzymać od kiwania jak dziecko dotknięte chorobą sierocą, oczywiście trzęsąc się przy tym jak galareta, choć było jej ciepło. Mocniej otuliła się skórą. Uspokoiła się trochę, lecz cały czas nie mogła się powstrzymać od drgawek. Siedziała już tak dłuższą chwilę. Sama nie wiedziała ile. Może upłynęło dopiero pięć minut, a może cała godzina? Nie obchodziło ją to zupełnie. Patrzyła tylko na żółty płomień skaczący wesoło po drewnie, kiedy zaczęło do niej dochodzić co się właśnie stało, nadal jedna miała mętlik w głowie. Jakoś trudno jej było w tym momencie pojąć, że będzie musiała "pracować" z tym mężczyzną. Zaciskała dłonie na swoich chudych ramionach i zgrzytała zębami. Nie czuła się tu dobrze, nie... W końcu oderwała oczy od kominka i jakby z przymusu rozejrzała się po pokoju, w którym się znajdowała. Trochę głupio dopiero sobie teraz zdać sprawę, że jest się w salonie, co nie? Nie była to jednak do końca jej wina, bo prawdę mówiąc nigdy wcześniej nie była w takim pomieszczeniu i szczerze z tego co się nasłuchała to wyobrażała sobie je trochę inaczej. To było takie... Dziwne. Może dlatego, że salon powinien być sercem domu, a przynajmniej tak słyszała. W tym znowu coś nie grało, ale trudno było jej określić dokładnie co. Tu było tak smutno. Wstała i wytarła sobie twarz chustą, którą Cavendish przewiązał wokół jej szyi. Nie chciała dłużej siedzieć w tym przygnębiającym salonie. O ucieczce z domu też nie było mowy, bo jeśli nawet udało by jej się stąd wyślizgnąć to ten buc zdążył by już zawiadomić całą zaplutą Inkwizycję, a ona była za słaba na opuszczenie Wishtown. Nacisnęła klamkę i znalazła się na korytarzu. Dopiero teraz już po całkowitym wyciszeniu dotarła do niej ta dudniąca w uszach cisza. - HALO?! - Wrzasnęła zupełnie bez powodu (bo przecież domyśliła się już, że w domu nikogo prócz niej nie ma). Echo odbijało się od ścian, a ona pojęła, że salon był jedynie maleńką częścią wielkiego, pustego i przygnębiającego budynku. Szybko popędziła w stronę najbliższych drzwi, jakby chciała uciec od tej głuchej ciszy. Nie spodziewała się jednak tego co zastała za drewnianymi drzwiami, a było to nic. Dosłownie był to pokój w surowym stanie. Stała tam tylko jedna rzecz przykryta białym płótnem, a na ścianie wisiał nienakręcony, drewniany zegar, a tuż obok było okno przez które wpadały smugi światła. Shilvia ostrożnie podeszła do białej płachty i jednym, zdecydowanym ruchem pociągnęła ją do siebie. W powietrze wzbiły się pyłki kurzu, które mieniły się w promieniach słońca i opadały na przedziwne, drewniane pudło, będące wcześniej pod przykryciem. Dziewczynie zaświeciły się oczy, a na twarz wdarł się dawno nie widziany już uśmiech. Jej zapał miał zostać jednak szybko ostudzony bowiem, by uruchomić cokolwiek znajdowało się w tej enigmatycznej machinie potrzebny był kluczyk do nakręcenia. Niestety mimo dogłębnego przeszukania całego pokoju to nie znalazła nic prócz pajęczyn, wielkiego pająka i rozczarowania. Co za pech! Podczas swojej wycieczki po posiadłości natrafiła jeszcze na pare takich pomieszczeń - pozornie pustych, w których stało może z kilka dziwacznych maszyn, których poza nielicznymi przeznaczenia mogła się jedynie domyślać. Nie ruszała ich nawet. Mimo ciekawości odnośnie ich działania to sama myśl o gniewie tego buca zniechęcała ją doszczętnie, w innym wypadku dawno miała by już je wszystkie obcykane, o! Prócz tych pokoi znalazła jeszcze pełną książek bibliotekę i kuchnię porośniętą kurzem i pajęczynami w niektórych miejscach i ze szczurem baraszkującym po szafkach. Ha! Niby taki wielki pan, a dom ma gorzej zapuszczony niż chata drwala w środku lasu! W ogóle cały ten dom był strasznie zaniedbany, jakby opuszczony. On chyba mieszka tu sam, ale czy nadziany forsą facet nie powinien mieć służby? Co za dziwny koleś... Shillvia poczęła się zastanawiać, czy nie trafiła na jakiegoś wariata i czy nie skończy jutro jako obiad, czy coś. Może jak będzie dalej chodzić po domu to znajdzie pokój ze zwłokami nastoletnich czarownic! Na szczęście w następnym pomieszczeniu nie było martwych dziewczynek, a raczej stały tam wielkie zakurzone szafy. Shilvia otworzyła, aż usta ze dziwienia. Po co komu w świecie było tyle ubrań? Teraz miała już pewność, że jegomość w cylindrze był szaleńcem! Może dlatego kazał jej nosić dwie pary spodni na raz, bo sam nosi z pięć? Ciekawe czy mu gorąco... Właściwie ciekawiło ją zawsze po co bogaczom tyle ubrań. Aż tak bardzo chcą pokazać ile mają pieniędzy, więc kupują sobie jakieś wymyślne fatałaszki? Gdyby ona miała tyle forsy na pewno, by nie wydawała ich na takie głupoty! Choć w sumie sama nie wiedziała co by zrobiła ze swoją wymyśloną fortuną... Wydałaby ją pewnie na jedzenie, albo kupiłaby sobie jakiegoś służącego, by robił wszystko za nią! Chociaż nie... Nawet od myśli o nadmiarze pieniędzy boli głowa. Podreptała więc do jednej z potężnych szaf i otworzyła drzwi. Zamiast wymyślnego odzienia wysadzanego klejnotami, przywitała ją chmura kurzu, w której latały mole. Opanowując już kaszel spojrzała na zawartość szafy i jak można było się spodziewać jej twarz przybrała wyraz zdziwienia zmieszanego z rozczarowaniem. Większość ubrań wyglądała gorzej niż jej sukienka. A propos. SKĄD U LICHA U MĘŻCZYZNY W GARDEROBIE WZIĘŁY SIĘ SUKIENKI?! Możliwe, że w tej posiadłości wcześniej mieszkały kobiety( chociaż jej stan na to nie wskazywał), a ten facet w cylindrze wymordował wszystkich poprzednich domowników. Albo może sam się w nie przebierał! Shilvia widziała na ulicy takich takich mężczyzn co się za kobiety przebierali i później brali pieniądze od innych mężczyzn, by tamci mogli się z nimi przespać. Trzeba przyznać, że myśl o tym całym, wielkim Cavendishu w sukience nieźle ją rozbawiła, aż się zaśmiała pod nosem. Kiedy miała już wychodzić spostrzegła wielkie lustro, a w nim swoje odbicie. Szczerze to nie rozpoznała się na początku i trochę wystraszyła, ale przypomniało jej się, że teraz wygląda jak chłopak. Zmarszczyła czoło. Trochę ironiczna sytuacja, kiedy przed chwilą naśmiewała się z facetów przebranych za kobiety, a sama w tym momencie była dziewczyną przebraną za faceta. Poza tym nie bardzo lubiła na siebie patrzeć. Ta zielona skóra, chude ciało, blizny i nieciekawa twarz... A teraz do tego doszły jeszcze odstające uszy! Odechciało jej się już tego przeglądania w lustrze, tylko jeszcze zanim wyszła wytknęła język do swojego odbicia. W końcu trafiła z powrotem do łazienki. Rozejrzała się, ale nie wyszła z drzwi. Na podłodze była długa, mokra smuga, której wcześniej tam nie było. Nagle przeszedł ją lodowaty dreszcz. Jakby dopiero teraz doszło do niej się co się tu wydarzyło. Skrzywiła się. Przypomniały jej się słowa tego typa. UGH! Jaki z niego idiota i zarozumialec! Że niby ona, by sobie nie poradziła? Już raz udało jej się uciec Inkwizycji i w ogóle... A tak poza tym miał szczęście, że jednak nie zaatakowała go i właściwie nadal żył tylko z jej dobrej woli, bo potrafiła być bardzo niebezpieczna jak by chciała! (Przynajmniej jej się tak wydawało.) O ile jej humor znacznie się wcześniej poprawił to teraz znowu ogarnął ją smutek zmieszany z gniewem. Nawaliła i to po grubej linii... Ale jeszcze mu pokaże. Pokaże wszystkim, że potrafi! I że jest dorosła! - I jeszcze wszyscy zobaczą! - Przyrzekła sobie i trzasnęła drzwiami. Na końcu korytarza, były jeszcze jedne drzwi, które już szkoda by było sobie odpuścić. Co zastała po drugiej stronie niemniej ją zdziwiło co było po drugiej stronie, a znajdował się tam pokój, który wcale nie wyglądał na opuszczony, albo wyjęty wprost z nawiedzonego domu. Nie, to była po prostu najzwyczajniejsza sypialnia. Ba! Wyglądała nawet na używaną i do tego była sprzątnięta. Shilvia, aż przecierała oczy z niedowierzania (i trochę ze zmęczenia). Nie trudno domyślić się, że było to miejsce spoczynku pana domu - ten dziwak nawet w sypialni musiał mieć miejsce gdzie coś by skręcał. Zapewne w tych wszystkich szafkach znajdowało się mnóstwo przeróżnych przyrządów i narzędzi, ale w tym momencie nawet nie myślała o jedzeniu. Zacisnęła ręce w pięści. Łóżko wyglądało na bardzo wygodne, ale nie mogła się tu położyć. Po prostu nie. Ciągle myślała o tym facecie, o tym co jej zrobił i co mógł zrobić. Rozwścieczyłaby go tylko, gdyby się tu położyła. Wszystko w tym pokoju przypominało jej o tym co wydarzyło się w łazience. Robiło jej się niedobrze. Szybko wycofała się i pospiesznym krokiem udała się na drugi koniec posiadłości, byle jak najdalej od jego pokoju. Znalazła pokój gościnny z łóżkiem. Usiadła szybko na nie, a w górę wzleciała pokaźna chmura kurzu, lecz ona nie zwracała na to już uwagi tylko zawinęła skrzętnie się kołdrą i położyła. Tak dawno nie leżała ona na prawdziwym łóżku, ale nie potrafiła się tym cieszyć. Zaczęła się kulić. Cały ten czas chodziły za nią jak cień straszne myśli. Nie była pewna czy on jej nie skrzywdził, aż ją w tym momencie złapał skurcz. Przerażał ją ten mężczyzna, przerażało ją jutro. Tak bardzo się dziś bała. A od jutra będzie się musiała z nim widzieć codziennie. Dlaczego nic z tym nie zrobisz głupia?! Zaczęła cicho płakać. W jej głowie kłębiło się wiele niepokojących myśli. Zaciskała zęby łkając. Na pewno dziś w nocy przyśni się jej koszmar. z/t
_____ HALLELUJAH! |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pią Lip 01, 2016 11:23 pm | |
| Nie zapowiadało się na przyjemny zabieg pod narkozą, którego mógłby doświadczyć w szpitalu. Pocieszeniem był jednak fakt; skoro dziewczę było skłonne żartować, nie mogło być tak źle. A zresztą, krwi wszędzie było już na tyle wiele, że parę litrów w tę czy tamtą stronę nie zrobi mu różnicy. Po prostu do dziecięcych lęków przyjdzie nowa trauma. - Nigdy nie cerowałaś sobie kiecki? Pończoch!? Czegokolwiek!? To to samo, tylko nieco bardziej brudzi – westchnął ciężko. Pokręciłby głową, gdyby tylko mógł. – Sam tego nie zrobię, nie dam rady... Więc jeśli nie chcesz mieć mnie na sumieniu lepiej przypomnij sobie chociażby lekcje szycia. – Marnie to widział, naprawdę. Ale był na nią skazany. – Dlaczego ze wszystkich Inkwizytorów musiałem trafić akurat na ciebie? – dodał półżartem, z wyrzutem. Oczywiście był świadomy; z żadnym innym od kolorowych kapturów nie mógłby się nawet targować o możliwość zajścia do innego szpitala. - Mam apteczkę w rezydencji. I zazwyczaj bardzo sprawne ręce, chociaż dziś ci tego nie gwarantuję. Jeśli mnie zszyjesz i nie umrę, mogę się zająć tobą – obiecał jej, chociaż wyjątkowo mocno nie czuł się na siłach, aby robić cokolwiek poza wtoczeniem się do łóżka i dokończeniem swojego żywota. On, w przeciwieństwie do Isabelli wiedział, jak się zajmować rannymi, chociaż zwiewał z lekcji związanych z medycyną, kiedy tylko mógł. – Nie nabierzesz mnie, wcale nie jesteś taka drobna. A na pewno już nie delikatna – prychnął nieco złośliwie, a przez jego twarz przedarł się cień uśmiechu. Niezbyt mądrze było obsypywać ją tekstami, po których przeciętna panna by się obraziła, do kiedy tylko ona mogła mu pomóc. Darował sobie wyjaśnienia, choć był zdania, że mógł zareagować w jakikolwiek inny sposób, który nie ograniczałby się do stania w miejscu i celowania bronią, z której nigdy nie zamierza się strzelić. Doprawdy, Matthew były z niego dumny, zachował się iście jak on. Miał wyrzuty sumienia, nie wątpił, że Isabelle spotka się z córką zabitej Inkwizytorki po raz kolejny. Przez niego. Mógł tylko żywić nadzieję, aby starcie skończyło się na słowach, nie czynach. Pojazd skręcił po raz ostatni i zwolnił. Po chwili rozległo się pukanie i wołanie dorożkarza głoszące, że w końcu dojechali na miejsce. Szybko. Podskoczył nieco, podróż minęła mu błyskawicznie, aż nie zdążył się przygotować do wyjścia, co w jego obecnym stanie z pewnością trochę zajmie. W kieszeni rozpaczliwie szukał kilku monet jako zapłatę dla mężczyzny, ale jak na złość – okazały się być one pokryte krwią. Tarł je o jedyny czysty element jego ubioru, byleby jakoś wyglądały i nie wzbudzały podejrzeń. Wkrótce zerknął na dziewczynę, siedzącą z zamkniętymi oczyma, jakby nieprzytomną. Tego byłoby już zbyt wiele! - Isa… - zaczął ochrypłym szeptem, ale jego głos prędko przeszedł w warknięcie. - Isabelle! Nie mów mi, że śpisz! – rzucił ją w twarz poduszką, jaką strącił z siedliska na początku przeprawy. – Wstawaj, ty leniwa buło! Pomóż mi! I lepiej ładnie się uśmiechaj. – Ostatnie zdanie na powrót dodał szeptem, jako że przed dorożkarzem powinni grać. Udało im się wydostać z wnętrza pojazdu, w stanie tylko gorszym niż przed wejściem do środka, co jeszcze niedawno zdawało się nieosiągalne. Lynn podziękował gorąco (na ile tylko pozwoliły mu siły) dorożkarzowi i cały czas wspierając się na Isabelli, wręczył mu do ręki sumkę przynajmniej czterokrotnie przebijającą cenę podwózki do rezydencji. Mrugnął do niego porozumiewawczo, co starszy mężczyzna z początku z pewnością odebrał jako prośbę o milczenie. Zegarmistrz wiedział jednak, jak wygląda wnętrze pojazdu – pokryte krwią i zabłocone, więc premia pochodziła wyraźnie z tego powodu. - Oho, świetna wiadomość – zauważył nagle, gdy szli już do bram jego domostwa po długiej ścieżce wyłożonej białymi kamieniami. – Chyba przestałem krwawić – dodał, wielce ucieszony, choć wciąż biały na twarzy jak kreda. – Isa, słuchaj. Poinstruuję cię, gdzie leży wszystko, co potrzebne do opatrzenia ran. Ja… zapewne nie pokonam schodów. Poczekam na ciebie w salonie – powiedział, otwierając drzwi do domostwa, oczywiście z pomocą dziewczyny. Znaleźli się w ciemnym wnętrzu posiadłości Cavendisha. Salon znajdował się blisko głównego holu, wystarczyło skręcić od razu w bok, pokonując kolejne, wielkie drzwi. W końcu mógł się położyć na wyłożonej skórą wersalce. Od tego momentu puścił Isabelle, tłumacząc jej wciąż, gdzie może znaleźć wszystkie elementy, które są mu niezbędne do przeżycia jutra. Nożyce, nić, igła w pracowni, bandaże, jałowe kompresy w kuchni, ręczniki w łazience… - Alkohol trzymam w pracowni, wybierz najmocniejszy – skończył swoją wypowiedź, mając nadzieję, że wziął pod uwagę wszystko. Whisky mogła posłużyć im równocześnie jako znieczulenie i środek dezynfekujący sprzęt. Mógł mieć tylko nadzieję, że Isabelle będzie zachowywała się cicho, aby nie zbudzić Shilvii, zapewne śpiącej słodko w jednym z pomieszczeń w rezydencji. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Lip 02, 2016 8:29 pm | |
| Isabelle się oburzyła. - Oczywiście że cerowałam sobie ubrania, ale to... Jak możesz mówić, że to jest to samo?! To jest... - wzdrygnęła się na samą myśl. - Dlatego, że wszyscy inni mają dość oleju w głowie, żeby nie włóczyć się po mieście wieczorem z Zegarmistrzem – wcale nie potraktowała tego jako żart. Nie, jak dla niej było to za bardzo nasączone wyrzutem. Odebrała to jako komentarz pod swoim adresem, niekoniecznie miły. - Najpierw skup się na przeżyciu, potem obiecuj – prychnęła, zaś na drugą z rzeczy już nie odpowiedziała. Zmrużyła tylko niebezpiecznie oczy. Po chwili zdała sobie sprawę, że próbował rozluźnić atmosferę. A zmęczenie w końcu ją dopadło, gdy docierali już do posiadłości. W głowie plotły jej się różne rzeczy. Przez chwilę miała wrażenie, że jadą nad morzem, potem wśród niekończących się wzgórz, a wokół pojazdu działy się niestworzone wydarzenia. Nie miała pojęcia czemu tak się działo. Choć w sumie zdarzało się to za każdym razem, gdy wydarzyło się coś ważnego lub niepokojącego. Zdawało się, że ledwo zamknęła oczy. Kiedy zapomniała o tym, co się wydarzyło, mogło być naprawdę miło, ale cóż, nic nie trwa wiecznie. - Aaaa! Cholera jasna – zerwała się, oberwawszy poduszką w twarz. - Ja wcale nie śpię idioto – warknęła, przecierając oczy niezakrwawionym fragmentem rękawu – Za taką uwagę, to sobie powinieneś radzić samemu – rzuciła mu mordercze spojrzenie. No niestety musiała uśmiechnąć się, mimo tego, że miała już serdecznie dość. Znowu trzeba było udawać. Pewnie dorożkarz myślał, że ona też trochę musiała wypić na festynie, bo pewnie nikt z Inkwizycji nie pomagałby sam z siebie "pijanemu" zegarmistrzowi. Przewracała tylko oczami podczas jego gorących podziękowań, jakby bawiła ją ta cała sytuacja. Również wyraziła swoją wdzięczność, choć nieco mniej wylewnie. Och, mimo sowitej zapłaty, już słyszała te plotki przekazywane sobie przez mieszkańców Wishtown. Ale... może ten dorożkarz nie piśnie pary z ust? Zastanawiała się, co mógł sobie o nich pomyśleć. Po chwili namysłu stwierdziła, że woli tego nie wiedzieć. Z jego perspektywy musiało to wyglądać tak, że po udanym festynie wybierają się we dwoje do rezydencji Cavendisha, a ona nie załatwiła sobie transportu do miejsca zamieszkania. Gdy dorożkarz już tego nie widział, skrzywiła się. - Dobrze... - kiwnęła głową, przekroczywszy próg domostwa. Chwila, poinstruuje ją? Gdy weszła do środka, przystanęła na sekundę, ale zaraz skierowała się do salonu. Uff szczęśliwie dotarli, ale najgorsze dopiero ją czekało. Po wysłuchaniu wszystkich instrukcji, odpowiedziała tylko "Dobrze" i wyszła z salonu, wcześniej zostawiwszy tam swój płaszcz. Oczekiwała wielu rzeczy po rezydencji, ale tego się nie spodziewała rozpoczynając swoje poszukiwania. Myślała, że napotka służbę czy coś, a tymczasem dom był dziwnie cichy i pusty. Chyba ktoś musiał dbać o to miejsce? Rozpoczęła swoją wędrówkę od parteru. Z łatwością znalazła kuchnię, która, jak ze zdumieniem zauważyła, była cała zakurzona, nie licząc pajęczyn. Rozejrzała się niepewnie, bo pomieszczenie wyglądało, jakby od dawna było opuszczone. Przez głowę przemknęło jej pytanie, jak można jadać i przyrządzać posiłki w takich warunkach. Było to niemal nie do pomyślenia. Otworzyła jedną z szafek w poszukiwaniu bandaży oraz kompresów i aż rozkaszlała się, gdy poleciał na nią kurz. Musiała aż zakryć sobie usta dłonią, by go trochę zdusić. Musiała pootwierać jeszcze kilka szafek, by w końcu znaleźć szukane przez nią rzeczy. Przy okazji skombinowała sobie lampę, ponieważ w całej rezydencji niepodzielnie panowała ciemność. Reszta przeszukiwania parteru dała marne rezultaty, więc przemknęła przez hol i cicho zaczęła się wspinać po schodach. Z każdym krokiem ten dom zdawał się być coraz bardziej dziwnym. Gdy znalazła się już na korytarzu, wybrała pierwsze drzwi po prawej. - Um... okay? - wyrwało jej się, gdy ujrzała kolejne z pozoru stare, zaniedbane pomieszczenie. Pokój był cały w kurzu, podejrzewała nawet, iż zamieszkują je myszy, bo gdy tylko otworzyła drzwi, usłyszała, jak jakieś żyjątka uciekają. Była tam też jakaś maszyneria. Pewnie kolejna zabaweczka pana Cavendisha, przykryta materiałem, pewnie z obawy, by się nie zniszczyła. Coraz większe miała wrażenie, że Lynn mieszka tu całkiem sam. Podeszła do innych drzwi. Już, już miała nacisnąć klamkę, gdy zrezygnowała, ponieważ jej uwagę przykuły inne. Na szczęście. Isabelle nie mogła tego wiedzieć, ale w pokoju, do którego chciała wejść, spała lokatorka tej rezydencji. A to spotkanie mogło się skończyć naprawdę nie miło i chyba z większą szkodą dla Shilvii niż dla Isabelli. Weszła do pomieszczenia i ujrzała duże, pokryte chyba wszech obecnym kurzem, szafy. Zadrżała i odruchowo sięgnęła dłonią do pokrowca. Uspokoiła się, czując pod palcami chłód metalu. Spostrzegła lustro i automatycznie do niego podeszła, stawiając lampę na ziemi. Nie wiedząc o tym, zaczęła się w nim przeglądać, jak wcześniej Shilvia. Najlepiej to ona się nie prezentowała. Tuż na prawej kości policzkowej znajdowała się rana. Krew co prawda przestała z niej lecieć, ale przez najbliższy czas powinna raczej nosić kaptury i rozpuszczać włosy, by nie było jej tak widać. Rękaw jej lewej ręki, która drżała lekko, był cały przesiąknięty płynną tkanką oraz rozdarty. Nie mówiąc już o dole koszuli, z którego Isabelle odcinała kawałki na prowizoryczne opatrunki. Wszędzie miała plamy krwi, zarówno swojej, jak i Lynna. Aż dziwiła się, że dorożkarz nic nie zauważył. Choć nawet i jeśli zauważył ranę na twarzy, nic nie powiedział. Oczy jej nienaturalnie błyszczały, a fryzura była w nieładzie po szarpaninie z napastniczką. Na pierwszy rzut oka można by ją wziąć na koszmar. Westchnęła, po czym wzięła lampę i wyszła. Nie był to czas ani miejsce na rozmyślania o swoim wyglądzie. Zajrzała chyba to wszystkich pomieszczeń (nie licząc sypialni Shilvii), aż w końcu trafiła do łazienki. Tutaj już nie nie dało rady narzekać na nieporządek. Ozdobna wanna z parawanem, lustro nad umywalką, szafki. Zdawać by się mogło, jakby łazienka jako jedyna przypominała o dawnej świetności tego domu. Szybko porwała ręczniki i wyszła z pomieszczenia. Cały ten dom straszliwie ją niepokoił. Zachowywała się cicho, jakby za chwilę zza rogu miał wyskoczyć zabójca. W sumie czekałaby go niemiła niespodzianka. Nawet poturbowana mogła dać mu nieźle w kość. Zostało jej jedno, jedyne pomieszczenie. Uchyliła lekko drzwi, spodziewając się kolejnego, zaniedbanego pokoju. Aż sapnęła ze zdumienia, gdy za nimi ujrzała... porządek. Zamrugała kilka razy, chcąc się upewnić, czy to aby na pewno jest realne, czy czasami wciąż nie plotą jej się głupoty w dorożce. Ale nie, pokój był jak najbardziej realny. Wyglądało na to, że trafiła w końcu do sypialni Lynna. Zamurowało ją. - Co ja miałam tutaj... - mruknęła w końcu pod nosem. - Ach tak, igła, nożyce, nici... i butelka alkoholu. Zaczęła się rozglądać. Kolejne zdziwienie, gdy spostrzegła połączenie jej z pracownią. Postawiła lampę na stoliku, a bandaże, opatrunki i ręczniki rzuciła na łóżko, po czym zaczęła przeszukiwać pokój. Nie żeby się z tym dobrze czuła. O nie, co to, to nie. Było jej naprawdę nieswojo. W jednej z szuflad odnalazła przybory do szycia. Cóż, wzięła cały zestaw igieł, kilka kolorów nici i nożyce. * Kto wie, jaki kolor będzie pasował * zaśmiała się ponuro w duchu. Dorzuciła je do zgromadzonych materiałów. - Gdzie on może trzymać alkohol... Gdzie on może być? - pytała samą siebie. - Ach! Już wiem. Szybko i sprawnie otworzyła jego skrytkę. Wyjęła z niej butelkę Whisky. Przez chwilę kusiło ją, by upić łyk, ale dobrze wiedziała, że ma słabą głowę do alkoholu. Zebrała wszystko i, upewniwszy się, że nigdzie nie nabrudziła krwią, nie robiąc zbędnego hałasu wyszła z sypialni. Wróciła do salonu, objuczona przydatnymi rzeczami. Odstawiła je na podłogę. - Mieszkasz tutaj sam? - spytała cichutko. Miała zbyt wiele podejrzeń, zbyt wiele wątpliwości, żeby przemilczeć tę sprawę. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Lip 03, 2016 3:50 pm | |
| Nim jeszcze znaleźli się wewnątrz domostwa, kontynuował zarzut, którego puścić mimo uszu nie mógł. Był raczej pewny siebie. Zostawienie kogoś w podobnym stanie raczej nie leżało w ludzkiej naturze, nawet jeśli ona była Inkwizytorką, a on z porywczością nienawidził tej organizacji. - Och, wiem, że za bardzo mnie kochasz, aby mnie teraz zostawić samego. Poza tym jesteś mi to winna. O mało co nie ucierpiała moja piękna facjata – mówiąc, wymacał demonstracyjnie ranę, ciągnącą się aż do linii żuchwy. – Kilka centymetrów wyżej, a nie spojrzałaby na mnie już żadna panna – zapewnił ją niezbyt poważnie, choć prędzej powinien zauważyć, że kilka centymetrów dalej, a kobieta rozchlastałaby mu tętnicę. Wtedy Isabelle nie miałaby czego zbierać, nie mówiąc nawet o zszywaniu. Ta idiotyczna gadka miała mu pomóc. Ukryć to, jak boi się zabiegu bez znieczulenia, na żywca. Żywił tylko cichą nadzieję, że prędko straci świadomość. Z bólu, z utraty krwi. Wspólnymi siłami udało im się dotrzeć do salonu, zapewne tylko cudem, bo jeszcze niedawno nic nie zapowiadało się na to, że w ogóle wstanie z bruku i będzie potrafił stanąć na nogi, nawet przy nieocenionej pomocy Is. Został sam w ciemnościach, rozpraszanych jedynie przez światło księżyca, nieśmiało wpadające przez wielkie okiennice z niedbale rozrzuconymi jedwabnymi zasłonami. Z trudem rozsupłał zawiązany na jego szyi materiał, dłonie drżały mu z wyczerpania. Pozbył się surduta, zrzucając go niedbale na dywan pod wersalką, tuż przy zgaszonym kominku. Z wolna rozpinał guziki kamizelki, nie poruszając się resztą ciała. Zegarek wysunął się z kieszonki, jednak nim ujął go w dłonie, wytarł ponownie ręce. Odchylił klapkę, w wszechobecnym mroku ledwie dostrzegając poruszające się wskazówki zegara. Dochodziła druga. Prawdopodobnie będzie więc dane im obejrzeć świt. Wodząc kciukiem po stalowej pokrywie zegarka, przemówił niemalże czułym szeptem: - Znów się wkopałem. Inkwizytorka i wiedźma. W naszym domu, uwierzyłabyś? – przerwał na moment, oddychając ciężko. - Byłem już gotów jechać tam, gdzie ostatni raz cię widziałem, rozumiesz? Błąd. Niepotrzebnie się tak wczuwam. To całe nawracanie… nie wyjdzie mi na zdrowie. Skończę pewnie tam, gdzie zaczynałem – przerwał, zaciskając silnie szczęki, aby wkrótce z lekkim żalem dodać: - Jak mogłem być tak nieostrożny? Nie przejdę przez to drugi raz… - szepnął, bynajmniej nie obiecując sobie niczego. Po prostu wiedział, że nie da rady wrócić do Inkwizycji, nawet pod rozkazem. To by go zabiło. Stopniowo, ale skutecznie. Jeszcze chwilę mówił dalej, jak miał to w zwyczaju, nie tylko, gdy dzień przepełniony był po brzegi nadmiarem wydarzeń i towarzyszącym temu emocjom. W końcu dosłyszał ciche kroki, a jeszcze wcześniej dostrzegł poświatę pochodzącą od lampki, którą niosła Inkwizytorka. Ukrył zegarek we wnętrzu swojej dłoni, ściskając go, jako swój największy talizman. Przeraził się na pytanie, Isabelli, pojawiającej się nagle, choć po znacznym czasie, aż mógłby zacząć podejrzewać o jej ucieczce, gdyby tylko nie był zajęty gadaniem do zegarka. Spojrzał na nią niepewnie, jakby po owym pytaniu miała dodać jeszcze „Bo spotkałam jakąś czarnulkę na korytarzu. Z prętami na ramionach, takie tam…”. Zupełnie tego nie przemyślał. Ani trochę. Nie spodziewał się, że Inkwizytorka będzie błądziła po rezydencji, gdy droga między wyznaczonymi pomieszczeniami jest raczej prosta. Ona jednak była tu po raz pierwszy, w przeciwieństwie do Lynna, miała prawo zabłądzić. Nie stresował się nawet, nie mógł podejrzewać, jak blisko była Isabelle od Shilvii. Po prostu nie dopuszczał możliwości ich spotkania, bo przecież… póki co on mieszkał z małą wiedźmą, a widywał ją tylko wtedy, gdy wychodzili do pracowni i z niej wracali. Przez resztę doby mijali się jak duchy. Spodziewał się jednak, że pytanie Inkwizytorki mogło paść z powodu śladów, jakie zostawiła Shilvia. Czarne włosy w umywalce, rozrzucone dziecięce ubrania, nadgryziony srebrny widelec. Mógł się tylko domyślać. I ze wszystkiego potrafił się w razie czego wyłgać, bo aktorzyna z niego był całkiem dobry. W rezydencji posiadał wiele dziwnych przedmiotów, kilka wyraźnie należących do dziecka nie zrobi mu różnicy. Gorzej gdyby Shilvia zdecydowała się ich odwiedzić. Jak sądził, wtedy nie pomogłaby nawet zdziwiona mina i pytanie „kimże jesteś i co robisz w moim domu?”, skierowane do dziewczyny, w celu odegrania teatrzyku przed Is. - Sam jak palec – skłamał gładko, czując jednak potrzebę dopowiedzenia czegoś jeszcze, w celu uzyskania wiarygodności, a przynajmniej wolał zmienić temat na zgoła inny. Isabelle mogła go uznać za świra, po raz kolejny właściwie. Nie tylko przez stan domu, ale i samotność, jaką usilnie wokół siebie tworzy. Obrączka na jego palcu mogła zwiastować szczęśliwy żywot, ale wyobrażenia te nikną po przekroczeniu progu jednoosobowej rezydencji, w której nie było życia, a co dopiero szczęścia. Jedyne detale, przywołujące cień świetności dawnych lat stały na półce w jego sypialni – zdjęcia przedstawiające smukłą kobietę o ciemnych włosach, na niektórych stojącą z Lynnem. Młodszym, mniej zgorzkniałym. I do bólu zakochanym. - Potrzebuję dużo przestrzeni. Aby pomieścić moje ego – wypowiedział na głos pierwszą brednię, jaka przyszła mu do głowy. Przynajmniej się wytłumaczył. Teraz mogli przejść do konkretów, bo rana, o dziwo, nie zdążyła się sama zaszyć i zabandażować. Pozwolił jej odłożyć wszystkie potrzebne przedmioty wedle swojego uznania, jedynie za pomocą nogi przysuwając stolik do kawy bliżej siebie, by stojąca na nim lampka lepiej oświetlała miejsce operacji, która wkrótce powinna mieć miejsce. Nie no, warunki pierwsza klasa. Brakowało im tylko kości i kamieni, by mogli się poczuć jak prawdziwi jaskiniowcy. - Oho, przygotowałaś się. Liczysz na moją opinię? – zerknął na kilka kolorów nitek, które przyniosła. – Niebieski? Nie masuje mi do oczu. Bierzemy zieloną, Isa. Kolor nadziei – zaśmiał się tak żałośnie, aż paprotki na parapecie mogłyby zwiędnąć na ten dźwięk, gdyby tylko nie zrobiły tego lata temu z bardziej prozaicznych powodów. Odebrał od niej butelkę, oceniając stan. Cóż, na upicie się do nieprzytomności może nie starczyć. Ostrożnie pociągnął z niej kilka solidnych łyków, wkrótce krzywiąc się, choć bardziej z bólu, niż przez moc alkoholu. - Pokaż mi swoje ręce – rozkazał nagle. Wolał, by dłonie dziewczyny przy jego ranie nie telepały się jak paralitykowi u szczytu swej choroby. Doskonale wiedział, że przy podobnych zabiegach niezbędna jest precyzja. A alkohol mógłby się okazać lekarstwem i w tym przypadku; przynosząc spokój, przynajmniej do pewnego momentu. - Odkazimy na początek igły – zaproponował i chociaż mówił w liczbie mnogiej, niespecjalnie czuł się na siłach, aby cokolwiek zdziałać. Lepsza ku temu byłaby wódka, a już na pewno spirytus, ale nigdy nie sądził, że będzie musiał czynić podobne rzeczy w swojej rezydencji. Whisky na samotne wieczory była mu o wiele bardziej potrzebna niż wysokoprocentowy alkohol do dezynfekcji. Przydałoby się też oczyścić ranę, jednak do dyspozycji mieli właściwie tylko wodę i ręczniki. A lanie alkoholu na otwarte cięcie mądrym posunięciem nie było; przemyć nim można było jedynie otoczenie zranienia, bo alkohol sam w sobie potrafił utrudniać gojenie. Nie omieszkał podzielić się tą informacją z Isabellą, skoro już miał zrobić jej przyspieszony kurs na chirurga. - I jak, siostro? Jak to wygląda? – zapytał się, eksponując cięte miejsce i przy okazji odgrywając scenkę ze szpitala. – Będę żył? – prawie udało mu się uśmiechnąć, co właściwie ograniczyło się do drgnięcia warg. – Przebijasz z jednej strony rany, przeciągasz, wbijasz z drugiej strony, przeciągasz, wiążesz pętelkę. To proste. – Beztrosko tłumaczył, chociaż wewnętrznie czuł, że serce wyskoczy mu z klatki piersiowej. Bał się, cholernie. Nim Isabelle przeszła do czynu, upił z butelki jeszcze kilka łyków, aż oczy zaszły mu łzami. Mocno ściskał zegarek na swojej klatce piersiowej. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pon Lip 04, 2016 7:26 pm | |
| Isabelle o mało nie parsknęła śmiechem. - Tak, tak, kocham cię, ale chyba tylko w twojej wyobraźni – rzekła i przewróciła oczami. - Raczej to ty mi jesteś winny teraz aż dwie rzeczy. Za doprowadzenie mnie do skraju załamania i za uratowanie twojego żywota – spojrzała na niego z ciekawością. - Piękna facjata? A ty masz w domu chociaż lustro? Powiem ci coś w tajemnicy - zniżyła głos do szeptu. - Obawiam się, że i tak żadna panna nie zwracała na ciebie uwagi – zachichotała. Po powrocie z "wycieczki", czekała ją chyba najgorsza rzecz w jej życiu. Rzecz, która pewnie będzie jej się śniła jeszcze długo po nocach. - Twoje wielkie ego? - prychnęła. - W to akurat byłabym skłonna uwierzyć. Nie dodała, że zauważyła jego zdjęcia z ciemnowłosą kobietą. To była jego prywatna sprawa, do której Isabelle nie miała praw się wtrącać. Chociaż w sumie... - Twoją opinię? A chociaż rozróżniasz kolory? No, skoro upierasz się przy zielonym, to co ja mam do gadania? Postanowiła rozpalić ogień w kominku. Włożyła kilka drew do kominka. - Masz może zapalniczkę? - spytała, lecz po chwili spostrzegła leżące obok potrzebne przedmioty. - Zresztą nieważne – machnęła ręką. Cóż, nauka nie poszła w las. Po chwili, najpierw nieśmiało, potem mocniej, zapłonął ogień, rzucając świetliste refleksy po pomieszczeniu. Isabelle wyszła do kuchni, by po chwili wrócić z nożem. Ostrożnie umieściła ostrze wśród płomieni; syknęła jednak, gdy jeden z nich lekko liznął jej dłoń. Cofnęła szybko rękę. Jeszcze poparzeń by jej brakowało. Potrząsnęła ręką i podskoczyła, słysząc jego głos. - Na co ci widzieć moje ręce? - zapytała, ale posłusznie wyciągnęła je w jego kierunku. - Proszę bardzo, dłonie jak dłonie – zauważyła przy okazji, że lewa wciąż minimalnie drży. Bólu w niej nie czuła, chyba że zahaczyła nią o coś. - Nie martw się, nie wypiłam ani łyka – prychnęła. Skończyło się na tym, że sama musiała odkażać igły. Sprowadzało się to do przejechania ich alkoholem i wytarcie ich jednym z ręczników. Inkwizytorka wątpiła troszkę w tę metodę, ale co miała do gadania? Nie ona miała kurs szycia. Głównie to potrafiła przywalić, ale nie profesjonalnie zajmować się ranami. - Phi, aż tak głupia nie jestem, żeby marnować dobrą Whisky lejąc ją na ranę – odparowała. Wzięła butelkę i nasączyła alkoholem jedną z gaz. Odsunęła spadające jej na twarz włosy. Od tej chwili musiała zachować maksimum skupienia. - Nie moja wina, jak zapiecze – powiedziała z udawaną wesołością i usiadła pod kanapą. - A teraz póki co staraj się nie ruszać – mówiła tak, jakby Lynn miał za chwilę zerwać się i zacząć tańczyć na środku pokoju. - Och, nie najgorzej. Widywałam gorsze rany. Tak, przeżyjesz, jeśli tylko choć trochę ufasz moim umiejętnościom. A tak w ogóle, łatwo ci mówić, Cavendish. To nie ty będziesz tu zszywał ranę. Swoją zranioną ręką, odgarnęła kosmyki jego włosów, które wciąż mogły utrudniać zadanie, z pobliża rany i jak najdelikatniej próbowała zdezynfekować jej okolice, powtarzając cicho przy okazji coś w stylu: "Tak, tak, łatwo ci mówić". W skupieniu wysunęła przy tym koniuszek języka. Nigdy by nie pomyślała, że będzie zszywać rany w rezydencji zegarmistrza. No proszę, całe życie się czegoś człowiek uczy. Starała się to robić naprawdę delikatnie. Cóż, nie była jeszcze taka, żeby czyjś ból sprawiał jej radość. W końcu skończyła przemywanie. Odłożyła gazę na stolik. - No, to najłatwiejsze już za nami – stwierdziła radośnie. - Teraz trzeba oczyścić ranę. Zobaczyła, że Lynn znowu pije Whisky. - Hej! - warknęła – Nie wypij mi tu wszystkiego. Ktoś mi obiecał, że moimi skaleczeniami też się zajmie, panie Cavendish. Pokręciła głową z niedowierzaniem i rzuciła okiem na płomienie. Nóż powinien już być odpowiednio nagrzany. Oj, czuła, że bardzo nie spodoba mu się ta metoda odkażania ran, ale jaki miała wybór? Podeszła do kominka i szczypcami wyjęła narzędzie, następnie chwyciła i naderwała swoją koszulę, po raz kolejny dodam, a potem kilka razy owinęła jej kawałkiem rękojeść, mając nadzieję, że jej to nie poparzy. - Może delikatnie zaboleć – zakomunikowała mu, oczekując protestów i wróciła na swoje miejsce na podłodze przed kanapą. - Widziałam fotografie... - zaczęła niepewnie. - Narzeczona? Żona? - Nie był to pewny teren do rozmowy. Sama nigdy nie miała osoby, która patrzyłaby na nią tak, jak Cavendish na tę dziewczynę z fotografii. Trochę przygnębiające uczucie, co nie? Chciała jednak, żeby się rozluźnił. Olśniło ją nagle. Wolała uniknąć jego wrzasków, jeżeli takowe miałyby być. Odchrząknęła. Dla niej to też nie było najmilsze doświadczenie. Przełożyła nóż do drugiej ręki, zaś prawą pogładziła lufę rewolweru. Czuła pod palcami chłód metalu, to ją zawsze uspokajało. Inni mogli mieć swoje talizmany na szczęście, jakieś amulety, wisiorki, a Isabelle starczała sama obecność broni. - Hm... Jeśli chcesz... - dziwnie jej było to mówić. - Mogę... em... znieczulić... znaczy ogłuszyć ciebie... wiesz... jak tamtą dziewczynę. Zastanawiała się, czy byłaby to tego zdolna, chociaż obawiała się, że zna odpowiedź. Znając samą siebie, jak najbardziej by to zrobiła. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Lip 05, 2016 12:56 pm | |
| Dałby jej zapalniczkę, gdyby tylko zdołał ją wydobyć na czas. Trzymał ją zawsze przy sobie, niezastąpiony prezent od Matthew’a, z okazji ukończenia akademii. Zazwyczaj przydatna jedynie podczas codziennego rytuału palenia papierosów, teraz miała okazję wykazać się również przy rozpalaniu kominka, gdyby tylko Is nie poradziła sobie wcześniej, nim dobył wolną dłonią zapalniczki w kamizelce. Ocenił wyciągnięte dłonie Isabelli, niczym czujny profesor studenta na egzaminie. Oblała, zdecydowanie. - Drżą. Jeśli masz mnie operować, wolałbym byś miała sprawne dłonie. Napij się – przykazał jej dość spokojnie, a właściwie dzielił się dobrą radą, bo zdążył już poznać się na rzeczy. W pierwszym stadium alkohol potrafił uspokoić, najważniejsze w ich przypadku to zachowanie umiaru. Wolał, aby nie zszywała go rozbawiona, słaniająca się dziewczyna. Isabelle mogła ogarniać cała sytuację, ale on postanowił kontrolować zawartość butelki. Spojrzał na nią zza whisky, sięgając po ostatniego łyka. Gardło paliło go od wewnątrz, rana od zewnątrz. Dawno nie czuł się tak tragicznie. Nie zapomniał o dziewczynie, jednak ogarniająca słabość rosła z każdą chwilą, aby mógł twierdzić, że wykona jeszcze coś pożytecznego przez resztę tej okropnej nocy. Cóż, postara się, chociaż równocześnie miał nadzieję, że Isabelle nie będzie go wyciągała z martwych, gdy zdarzy mu się zejść z tego świata. Dał sobie łaskawie oczyścić ranę, drgając co jakiś czas i kierując w stronę Is miny pełne wyrzutu, ale za punkt honoru wyznaczył sobie nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Przynajmniej teraz. Oczywiście, nie chciał umierać. Nie był świadomy, jak mocno otarł się o śmierć. Nie żegnał się ze światem, nie myślał o Lilly, jako o osobie, którą wkrótce miał ujrzeć, jeśli trafiliby w to samo miejsce. To po prostu kolejna rana, prawda? Nie wiedział, dlaczego zdziwił się na pytanie Isabelli, skoro nie miał wątpliwości, że podczas buszowania w jego pokoju, widziała wyciągnięte na wierzch zdjęcia, nawet niepokryte kurzem. Zerkał na nie często. Brał w dłoń. Nie zamierzał tego ukrywać, pogodził się z prawdą już wieki temu. No i lubił mówić o Lilly. Chociaż w tym pytaniu niespecjalnie miał jak się wykazać, więc ograniczył się jedynie do krótkiej wypowiedzi: - Narzeczona. A obok niej ja. Piękny i młody – mrugnął do dziewczyny, zadowolony na tę chwilę oderwania od brutalnej rzeczywistości. I wtedy Isabelle odwróciła się do niego, dzierżąc w ręku ostrze. Widząc rozgrzany do czerwoności nóż kuchenny w dłoniach Isabelli, uznał to za wyborny żart. Aż prawie udało mu się uśmiechnąć. Cień radości prędko spełzł z jego twarzy, jako że ona wcale nie zaczęła się śmiać. A wraz z nim z twarzy Lynna zeszły ostatnie resztki koloru. Zamarł. Nie, to nie mogło dziać się naprawdę. O mało nie pękł, rzucając przekleństwami i broniąc się resztkami sił. - Co…?! – wysapał, podrywając się lekko, co sprawiło, że aż syknął i chwycił się natychmiast za zranione miejsce. – Delikatnie zaboleć?! Odłóż ten nóż, nawet o tym nie myśl. W Inkwizycji to metoda tortur! Rozumiem, że masz nawyki z przesłuchań, ale nawet się nie waż tego przenosić na moje leczenie. - warknął, a po chwili nawet zagroził: - Jeśli nie przestaniesz sypać swoimi „genialnymi” pomysłami, ja cię zaraz ogłuszę. Tylko nie gwarantuję, że jeszcze kiedykolwiek cię po tym ocucę. Nie. Po prostu nie. – mocno ścisnął zegarek na piersi, odsuwając się od dziewczyny, na ile tylko pozwoliła mu wąska wersalka. Łypał na nią lekko poddenerwowanym, niepewnym spojrzeniem, jak pies, którego właśnie kopnięto, ale jeszcze nie wie czy była to wola przypadku, czy już powinien zacząć gryźć. Omal nie złapał się za głowę, nie potrafiąc zdecydować. W głowie wertował wszystkie za i przeciw, chociaż nie wiedział, czy zmusiłby się dobrowolnie na taki zabieg. Alkohol zaczynał już działać, czuł się odrobinę spokojniejszy, rozgrzany i minimalnie bardziej przystępny na debilne pomysły. Przyżeganie będzie jednorazowe tak? A zszywanie zajmie im całe wieki. Jeśli chodziło o ból… nie miał wątpliwości, że podczas przyłożenia rozgrzanego metalu do jego rany będzie się darł wniebogłosy, budząc zapewne każdego osobnika w tejże rezydencji, łącznie z szczurami, karaluchami i Shilvią. Wiedźmy krzyczały na przesłuchaniach, dlaczego on miałby być inny? Przykrył twarz dłonią, jakby miał przed sobą dylemat życia. Pewne było jedynie to, że z raną coś trzeba było zrobić. Nim ze stresu znów zacznie krwawić albo osiwieje do końca. - Rana jest zbyt długa. Nie dasz rady na raz… - powiedział po chwili ciszy, niemal łamiącym się głosem. – To… ja po prostu zamknę oczy, dobrze? Zrobisz co uważasz za słuszne – dodał słabo, w rzeczywistości przymykając powieki, chociaż sztywniejąc i zaciskając szczęki. Dał jej pozwolenie na wszystko. Bał się, nie mógł temu zaprzeczyć. Ale właśnie może to była wracająca karma za wszystkie zbrodnie jakich się dopuścił na wiedźmach za dawnych czasów? |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Wto Lip 05, 2016 8:14 pm | |
| Patrzyła jak przygląda się jej dłoniom i zdecydowanie nie spodobała się jej ocena. - Drżą, ponieważ – dokładnie intonowała każde słowo. - ktoś, nie powiem już kto, wbił mi sztylet w jedną z nich i rozharatał ją chyba prawie do kości – mówiła to z uśmiechem, który nie sięgał jej oczu. Posłusznie jednak wzięła whisky. Upiła łyk i zaraz prawie wszystko wypluła. Dzielnie jednak przełknęła płyn i rozkaszlała się. Gardło paliło ją niemiłosiernie, a w jej oczach stanęły łzy. Oddała Lynnowi butelkę, pod pewnie jego rozbawionym spojrzeniem. Westchnęła tylko głośno: "Za jakie grzechy mnie to spotyka?" i wzięła się do dzieła z odkażaniem igieł. Udawała, że nie widzi rzucanych jej przez Lynna min. Zaczynał ją bawić ten cały cyrk. Przynajmniej darował sobie uwagi póki co. Dobry znak... a może nie? Milczący zegarmistrz, coś niesamowitego. Inkwizytorka nie miała pojęcia, czy jej pacjent przeżyje tę noc. Jedno było pewne, umrze z wykrwawienia, jeśli nic nie zrobi. A żeby coś zrobić musiała w jakiś sposób oczyścić ranę. Tak, rozgrzane ostrze było jedną z metod tortur, ale jednocześnie też uczono ich, że w taki sposób można zatamować krwotok i zapobiec zakażeniu. Coś tutaj ewidentnie nie grało. Mówił o narzeczonej, zaś, jak zauważyła w świetle ognia, na jego serdecznym palcu znajdowała się złota obrączka. A dom był zapuszczony i nie widać było w nim kobiecej ręki. W dodatku zdjęcia w sypialni ewidentnie miały parę lat i nie było śladu bliższych teraźniejszości. Coś było na rzeczy; albo Lynn miał urojenia, albo wydarzyło się coś strasznego w jego życiu. Jakaś rzecz związana z tą młodą kobietą. -No co? Chcę tylko pomóc panie wszechwiedzący – obserwowała jego reakcję. Dokładnie czegoś takiego się po nim spodziewała. - Proszę bardzo, śmiało, ogłusz mnie. Tylko pamiętaj, że wtedy nie będzie ci miał kto zaszyć rany – uśmiechnęła się do niego, puszczając perskie oczko. Siedziała na podłodze, cały czas w ręce trzymając rozgrzane ostrze i bawiąc się leżącym na ziemi jej płaszczem. Widziała doskonale, że targają nim wątpliwości. Ona sama była dziwnie spokojna. W ustach cały czas miała posmak alkoholu, to pewnie jego sprawka. Jakże ona nienawidziła tego smaku, samego nawet zapachu trunków. No, może jeszcze wino jej odpowiadało, ale whisky? Piwo? Stanowczo dziękowała. Ale tutaj? Jakiż miała wybór? Ścisnęła mocniej rękojeść noża, czekając na decyzję. Przygotowała jeszcze chłodne okłady, tak na wszelki wypadek. - Jak chcesz – powiedziała cichutko. Podjęła decyzję, a serce waliło jej tak, że miała wrażenie, iż za chwilę będzie miała zawał. Sama nie wiedziała, jakim cudem zapamiętała, jak postępować w takich przypadkach. Zmuszona była rozpalone ostrze włożyć do rany, by naczynka zasklepiły się. Starała robić to jak najbardziej delikatnie, jednak wiedziała, że dla Cavendisha to musi być tortura. Przygryzła wargę, chwytając go zdumiewająco mocno, jak na chorą rękę, za ramię. Już prawie skończyła. Już za chwilę miał nastąpić koniec tego potwornego bólu. Nawet przez tkaninę czuła gorąco metalu, to co dopiero Lynn? Gdy tylko zabieg dobiegł końca, odłożyła szybko nóż i chwyciła mokry ręcznik, który przyłożyła ostrożnie do rany, by ją trochę schłodzić, drugą ręką sprawdzając na czole pacjenta, czy ten nie dostał gorączki od tego wszystkiego. Szybko uświadomiła sobie, co robi, cofnęła więc dłoń. Odwróciła wzrok, ale po chwili spojrzała na niego znowu. - Przytrzymaj proszę kompres – powiedziała z pozoru optymistycznie, biorąc jego rękę i przykładając ją do ręcznika. Wyglądało na to, że hm... trochę był na nią zły za jej pomysł. - Może opowiesz mi coś o swojej narzeczonej? - spytała, by go udobruchać. Ludzie zazwyczaj chętnie rozgadywali się na takie tematy. - Och, przepraszam, pewnie teraz już żonie - udała, że dopiero teraz zauważyła obrączkę. - Jaka ona jest? I przede wszystkim: co powie na to, kiedy dowie się, że włóczysz się po nocy z Inkwizytorką? Zdawała sobie sprawę, że wypita whisky mogła zdziałać już swoje, ale ludzie, gdy wypiją, chętniej mówią, tak przynajmniej dziewczyna zauważyła. Isabelle wolała wiedzieć, czy ma do czynienia z normalnym człowiekiem czy kompletnym szaleńcem. Liczyła, że rozgada się trochę. W międzyczasie schłodziła nóż. Wybrała jedną z igieł, a następnie odmierzyła długi kawałek nitki i odcięła go. W takim świetle marnie widziała szansę przewleczenia jej przez ucho igielne, jednak podjęła wyzwanie. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sro Lip 06, 2016 1:55 pm | |
| Nie do końca spełnił swoje słowo, bo utrzymywanie się w niepewności przez zamknięte powieki okazało się ponad jego siły. Wcisnął się w skraj wersalki, najdalej od niej jak tylko mógł. Ale to nie uchroniło go przed „leczeniem” w wykonaniu Is. Był gotowy na ból. I tak niewiele mu to pomogło. Gdy rozgrzany nóż dotknął jego rozharatanej szyi, zawył przez zaciśnięte szczęki, wyginając całe ciało i zajmując dłonie, aby tylko nie odepchnąć od siebie Inkwizytorki, sprawczyni tego uczucia. Nie wiedział, co było gorsze – to przeraźliwe oparzenie czy swąd topionej skóry, który, niestety, znał aż zbyt dobrze. Nie życzyłby tego nikomu. Żadnej wiedźmie, ani nawet Inkwizytorowi. Nikt nie zasługiwał na podobne cierpienie. Drżał w spazmach, aż jego głos ucichł i tortura dobiegła końca. Chwilowo przestał kontaktować z rzeczywistością. Potrafił tylko głośno dyszeć, leżąc i gapiąc się tępo przed siebie. Był biały jak ściana, a na jego skroniach lśnił pot, jakby kosztowało go to wiele wysiłku. Czoło miał rozpalone, owszem, ale jeszcze nie tak jak przy gorączce. To straszne przeżycie uświadomiło mu jedno – z Inkwizycją trzeba było walczyć bez względu na cenę. Kobiety, wedle niektórych teorii mogły być bardziej odporne na ból, jednak nie potrafił sobie wyobrazić, aby ktokolwiek mógł mieć po tym jeszcze siły odpowiadać na zadawane przez oprawcę pytania. Och, doskonale wiedział, że wiedźmy były do tego zmuszone. I gotowe przyznać się do wszystkiego, byleby cierpienie ustało, teraz rozumiał dlaczego. Zerknął na nią, wciąż zamroczony i wyprany z resztek sił. Czuł, że nie wyjdzie z łóżka przez kolejny miesiąc. Jego klienci go zabiją, a on pójdzie z walizkami. Nie myślał jednak o tym w tej chwili, właściwie dłuższy czas nie potrafił uformować żadnej z myśli. W końcu wysapał słabym szeptem: - Nigdy. Więcej. – spojrzenie miał nieobecne, ale z każdą chwilą wracał na ziemię. Po tych słowach zamilknął ponownie, choć padło pytanie, na które odpowiedziałby z przyjemnością. Potrzebował jednak czasu, aby dojść po tym do siebie. Nie mówił całej prawdy o narzeczonej, bo zazwyczaj nie czuł potrzeby zdradzania na starcie dosyć istotnego faktu, że kobieta nie żyje od ładnych trzech lat. Ale też nie kłamał. Po prostu nie otrzymywał odpowiedniego pytania, aby móc zdradzić swoją historię, która do krótkich nie należała. Tym razem nie mógł uniknąć wyjaśnienia, skoro Isabelle pytała bezpośrednio o nią. Rozmowa go uspokajała, co było pomocne przy jego chwilowych napadach paniki na poczynania Inkwizytorki. Jeśli w ten sposób chciała go udobruchać, to pomysł w rzeczywistości był niegłupi. Choćby klął i krzyczał, zapytany o narzeczoną, łagodniał jak baranek, przywołując na twarz rozmarzony wyraz. - Lillianne – wypowiedział szeptem, napawając się dźwiękiem tego słowa. Oczy zaszły mu mgłą, spoglądał w pustą przestrzeń. Nie zwykł tak do niej mówić, skracając jej imię do „Lilly” lub pełnego czułości „Lil”. – Tak się nazywała. I nigdy nie wzięliśmy ślubu. Odeszła ode mnie trzy lata temu – wyjaśnił cicho, choć ujął sytuację w bardzo delikatne słowa, nie dające jasnego wyobrażenia czy kobieta, o której się wypowiada wciąż żyje. Jednak obrączka na serdecznym placu mówiła sama za siebie. Nosił ją z sentymentu, choć wcale nie powinien. Znów nie wnikał w szczegóły, bowiem „odeszła” nie równało się „została zamordowana przez ludzi z Inkwizycji”. – Jest… Była wredna, cóż – roześmiał się krótko z ogarniającym go rozczuleniem. Tak, taką ją zapamiętał. I właśnie taką pokochał. – W swojej bezpośredniości biła wszystkich na głowę. Bezczelna i nieposłuszna. Cudowna kobieta. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego tak bardzo lubi o niej mówić. Na ten krótki moment, kilka zdań, stawała mu się bliższa, niemalże żywa. Pojedyncze słowa zsyłały mu na myśl obrazy, sytuacje, jakich było im dane doświadczyć. Odrywał się wtedy od otaczającego go świata, od wszystkiego, co aktualnie na nim ciążyło. Nawet od przypalanej żywcem rany, wciąż pulsującej gorącym bólem. - Zazdrość nigdy nie leżała w jej guście, była aż przesadnie świadoma mojej… ech, lojalności, tak to nazwijmy z braku lepszego słowa. – Lilly do końca wiedziała, że skoczyłby w ogień, gdyby go o to poprosiła. Nie musiała się martwić, że Lynn będzie się oglądał za innymi kobietami, bo zawsze był wpatrzony wyłącznie w nią. Ponownie użył łagodniejszego słowa, niż wypadałoby, aby ująć rzeczywistość. Jednak nie uważał, że jego ślepe oddanie, wierność i cóż, nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu – życie pod pantoflem, były powodami do dumy. Chociaż tego Isabelle nie musiała wiedzieć od razu. – Zapewne więc zapytałaby się z oburzeniem „Dlaczego nie wziąłeś mnie ze sobą?” albo machnęłaby ręką, wcale mi nie wierząc. Bo, wiesz, to nie zdarza mi się często… - prychnął cicho, cały czas uciskając wskazany przez Is okład. Jak się spodziewał, jego była narzeczona z pewnością nie omieszkałaby podzielić się dodatkowo kąśliwą uwagą w stylu: „Chyba ci się coś uroiło podczas przebywania pośród trybików…”. O tak, charakteru nie można było jej odmówić. Nie patrzył na Isabelle, żyjąc chwilę w swojej krainie marzeń, dlatego dosyć późno zorientował się, co tamta jeszcze knuje. Zerknął na nią wzrokiem dziecka, któremu ktoś właśnie powiedział, że święta są odwołane i prezentów nie będzie. - Czy… ty chcesz mnie jeszcze zszywać? – zapytał niemalże z rozpaczą. – Nie znam się na rzeczy, bo zwiewałem z lekcji, gdy tylko była ku temu sposobność, ale Isa… na logikę, chyba nie trzeba już więcej? – niemalże się załamał. - Och, poczekaj, ty mała sadystko, jak ja cię będę opatrywał… Tylko wstanę…! – wysapał, ale nic się nie zapowiadało na to, że prędko wstanie. I znęcanie się nad kimkolwiek nie przyniosłoby mu cienia satysfakcji. Był pewien, że przeżywałby ból z drugą osobą, jakby co najmniej go z nią dzielił. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sro Lip 06, 2016 8:03 pm | |
| Ani za grosz nie podobało jej się to, co musiała robić. Wyraźnie widziała, jaki ból sprawia Lynnowi ostrzem. A jaki miała wybór? Mogła albo zszyć od razu ranę, może i nawet dopuszczając do zakażenia, albo przypalić ją, zmniejszając ryzyko. Jej palce zacisnęły się mocno na jego koszuli, jakby chciała mu dodać w tym wszystkim otuchy. W tej torturze. Bo tak, nie oszukujmy się, była to metoda tortur. Metoda wydobywania informacji z niepokornych wiedźm. Ale i jednocześnie sposób odkażenia rany. No dobra, może Isabelle była z Inkwizycji i kilka lat temu nie pomyślałaby nawet, że będzie robiła takie rzeczy, ale nie sprawiało jej to przyjemności. Nie miała takiego skrzywienia umysłu, by cieszyć się z czyjegoś bólu. Nie, nie leżało to po prostu w jej naturze. Było jej z tym dziwnie nieswojo i czuła, że będzie miała wyrzuty sumienia, za popełnioną rzecz. Odsapnęła z ulgą, gdy w końcu mogła odłożyć nóż. Widziała jego nienaturalną bladość i perlący się pot. Właśnie temu sprawdziła, czy nie ma gorączki. Przez chwilę obawiała się, że przesadziła, że ta metoda to było jednak zbyt wiele dla osłabionego utratą krwi mężczyzny. - Spokojnie – powiedziała, jakby czytała mu w myślach. - Wyjdziesz z tego. Mogę się tylko domyślać, jak wielki był to ból, ale może coś go pomoże uśmierzyć. Oczywiście... Nigdy więcej – pokiwała z powagą głową. Nie mogła obiecać, że już nigdy nikt go w taki sposób nie potraktuje, za to postara się, żeby nigdy nie było to przez nią i z jej strony. Nie jest to łatwe, dojść do siebie po takim bólu. Zwłaszcza, że niedługo na nowo się rozpocznie. Z uwagą słuchała jego opowieści o narzeczonej, próbując sobie wyobrazić kobietę ze zdjęcia. Pomyślała, że Lillianne to naprawdę ładne imię. Jej sposób podziałał, Lynn zdawał się zapominać o całym świecie, gdy mówił o niej. Isabelle uśmiechała się lekko pod nosem, słysząc o charakterze narzeczonej zegarmistrza. - Och – wymsknęło jej się, gdy skończył opowieść. - Musiała być chyba głupia, żeby od ciebie odejść – fuknęła Is, nie domyślając się prawdy. - Czy mogę spytać, czemu więc nosisz obrączkę? Podczas jego opowieści walczyła z nicią. Po wielu próbach, które zakończyły się skaleczeniem w palec, z powodu marnego oświetlenia, w końcu zwycięsko zawiązała supeł na nici. Zerknęła krytycznie na Lynna, by sprawdzić, czy okład jest cały czas na miejscu. Z zadowoleniem stwierdziła, że tak. Odłożyła na chwilę igłę, by przygotować kolejny kompres. - Nie przejmuj się – stwierdziła wesoło, rozwijając kolejny ręcznik. - ja też się na tym nie znam, ale ranę trzeba jakoś zabezpieczyć – spojrzała na niego z ukosa. - Tak mi się zdaje, że raczej nie dasz rady się ruszyć póki co z kanapy. I raczej nie sądzę, żebyś mi oddał za to, co wyprawiam. A teraz nie próbuj nawet wstawać – zarządziła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Namoczyła tkaninę chłodną wodą. W głębi duszy obawiała się reakcji mężczyzny na zszywanie rany. Zwinęła przesiąknięty wodą ręcznik i ułożyła go na jego czole. Wzięła igłę z nicią i usiadła na swoje stałe miejsce. Delikatnie, aczkolwiek stanowczo odsunęła dłoń Lynna oraz odłożyła opatrunek. - No dobra – powiedziała z pozoru pogodnie. - No to zaczynamy zszywanie. Pierwszy raz jej zawsze najtrudniejszy. Omal nie skrzywiła się widząc igłę wchodzącą w ciało, ale to było nic w porównaniu z tym, co odczuwał pacjent Inkwizytorki. Była już późna noc, po wyczerpującym dniu, ale ona musiała być skupiona. Próbowała zszywać ranę jak najostrożniej, co chwilę odgarniając kosmyki włosów Lynna. Z każdym razem czuła się coraz pewniej, choć zegarmistrz nie mógł chyba powiedzieć tego samego. Przymknęła na chwilę oczy i wzięła się dalej do roboty. Czuła, jak powtorny ból wstrząsa mężczyzną, ale nie mogła przerwać w tej chwili. Robiła co chwilę supeł, żeby szwy były mocne. Zdawało się to być wiekami, ale w końcu dotarła do końca długiej rany. Czuła się kompletnie wyczerpana psychicznie. To było dla niej zbyt wiele. Może miała te dwadzieścia lat, ale jako Inkwizytorka przeszła już wiele. - Gotowe – mruknęła pod nosem, ucinając nić. Sięgnęła jeszcze po gazy, by przyłożyć je go rany. Zanim zaczęła obwiązywać je bandażem, do czego potrzebowała trochę współpracy ze strony Lynna, wymieniła kompres na nowy, zimny. Z jego pomocą, dokończyła w końcu opatrunek. No, to teraz z raną nie powinno już się nic dziać. |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pią Lip 08, 2016 6:23 am | |
| Kiwnął niemrawo głową na słowa pocieszenia Is, chwilowo nie będąc w stanie wydobyć z siebie odpowiedzi. Ukradkiem wymacał stojącą na ziemi whisky i po raz wtóry upił trochę jej zawartości. Już prawie nie czuł smaku. Coraz bardziej był pewien, że doktor Deneve zamknie mu drzwi kliniki przed nosem, widząc jego rany, w stanie jedynie pogorszonym po ciosie, jaki mu zadano. Dobra, nie znał się na rzeczy, a jego jedynym celem pozostawało przeżyć do dnia kolejnego, ale nie mógł się oprzeć myśli, że coś robią niezgodnie z wszystkim przepisami pomocy rannemu. Pomartwi się tym jutro, ot. Najpierw, w rzeczywistości, trzeba było nie paść trupem. Jak mógł się spodziewać, miejsce przygrzane nożem kuchennym bolało tylko bardziej i jak sądził, że przetrwa szycie, tak nakłuwanie oparzonej, częściowo nadtopionej i zwęglonej rany, okazało się być nieco bardziej dotkliwe. Powstrzymywał syknięcia, które powodował już sam nacisk jej dłoni, napinający skórę, aby igła mogła przejść w odpowiednim miejscu. Czuł się już lepiej, owszem. Słabość odeszła, serce i oddech wróciły niemal do normalnego rytmu, więc nic nie zapowiadało się na to, by umarł z utraty krwi. Prędzej spodziewał się już postradania zmysłów z powodu niekończącego się bólu. Ściskał zegarek tak mocno, aż potrafił zarejestrować jego tykanie spod zamkniętej pokrywy. - Odeszła… czyli umarła, w tym przypadku, Isa – odpowiedział w końcu, choć mowa przysparzała mu niemało problemu, gdyż musiał minimalnie poruszać szczęką, nawet wypowiadając słowa ledwie dosłyszalnym szeptem. I stało się, powiedział to. Bajka, jaką układał sobie na nowo, runęła, fakt ten uderzył go ponownie. Zdziwił się, że po raz kolejny, poczuł identyczną pustkę wewnątrz. Ileż można było to przeżywać?! – Stało się to na krótko przed naszym ślubem, więc nawet jeśli nie widniejemy razem w rejestrach, czuję, że powinienem… - Owszem, czuł się jak wdowiec i jak wdowiec się zachowywał; Lilly była mu kimś bliższym niż narzeczoną. – To wcale nie takie głupie, wiesz? Kobiety zazwyczaj zwracają uwagę na takie szczegóły jak obrączka. Oszczędza mi to trochę… Auć! – jęknął, gdy kolejne z ukłuć zabolało bardziej niż powinno. Chciał dodać coś jeszcze, ale odpłynął w dziwny półsen, błądząc chwilę między jawą a snem, gdzie wszystkie bodźce; piekący dotyk, głos Isabelli, jej bliskość… tonęły gdzieś w oddali, jakby ledwie przedzierając się przez otaczającą go, niewidzialną barierę. Nie reagował na nic, źrenice miał wyraźnie powiększone. Zaczynał sądzić, że wariuje, jednak wkrótce odzyskał świadomość, wraz z pomrukiem głoszącym koniec męczarni. Omal nie pokręcił głową, jak miał to w nawyku. Dosyć łagodnie przystał na nakładanie bandaża; przynosiło mu to ulgę, głównie przez świadomość, że to koniec. Wkrótce miał całą szyję obwiązaną białym materiałem, co z wierzchu wyglądało całkiem profesjonalnie, czego nie można było powiedzieć już o jego wnętrzu. - Nie było tak źle… - szepnął, choć nie wyszło mu to wiarygodnie. Ukrył zegarek w kieszeni kamizelki, zaraz przykładając zwolnioną dłoń, na której pojawiły się widoczne wgłębienia od ściskania zegarka, do szyi. Odsapnął po raz ostatni i podjął pierwszą próbę ruszenia się z miejsca. – Kurwa – zaklął pod nosem, gdy szarpnięcie przy ranie niemal powaliło go na poduszki. Bardziej sturlał się niż zszedł z wersalki, lądując na dywanie w pozycji półklęczącej, pół na czworakach, tuż przy Isabelli. – Obiecałem się tobą zająć… - zaczął niemrawym tonem. Jego twarz wciąż nie odzyskała zdrowych odcieni, czuł się jakby ktoś go przeżuł i wypluł, a do wszystkiego dochodziły oznaki upojenia alkoholowego. Starał się jednak zachować trzeźwo. Ręka drgnęła mu do jej kołnierza, jakby chciał ją zacząć pozbawiać bluzki, jednak w porę się opamiętał, uznając to za nie na miejscu. Rzucił cicho, spoglądając w jej oczy zza wielkich źrenic: - Rozepnij koszulę… a raczej to, co z niej zostało – uśmiechnął się blado, widząc w jakim stanie znalazło się odzienie, przez te wszystkie razy, w których Isabelle decydowała się tworzyć z materiału wszelaką pomoc. Był niewyobrażalnie zmęczony, powieki ciążyły mu, ale sądził, że zdoła ją jeszcze opatrzyć i oczyścić ranę. – Też powinienem pytać cię o związki? Czy to może drażliwy temat? – uniósł jedną brew, nie kryjąc rozbawienia. To mogła być zabawa historia, ot. Isabelle i… no właśnie, kto? – A może w Inkwizycji nie macie czasu na takie błahostki jak miłość, co, Isa? - rzucił jej wyzywające spojrzenie, czekając aż dziewczę da mu dostęp do zranionego miejsca. |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Pią Lip 08, 2016 8:10 pm | |
| A więc miała rację, że coś się wydarzyło. Lillianne nie odeszła tak po prostu, jak myślała Isabelle. O nie, to było coś jeszcze gorszego. Cały świat rozpadający się w tej jednej, jedynej chwili, gdy ukochana osoba opuszcza ziemię, a ty zapewne nie możesz nic z tym zrobić. Przygryzła policzek od środka, uświadamiając sobie, jak jej słowa musiał odczuć Lynn. - Wybacz... ja, nie wiedziałam... Przepraszam, ja naprawdę nie chciałam... - zaczęła się tłumaczyć. - Naprawdę tak o niej nie myślę. W tym momencie zrozumiała, jak jej się zdawało, wszystko. Wybieg z obrączką, zapuszczony dom, to wszystko przez tę jedną, jedyną stratę. Po raz kolejny nieświadomie podkreślił coś, co było typowe dla większości. Ale... to nie usprawiedliwia, nie wyjaśnia całego tego zaniedbania. Gdyby takie coś zdarzyło się jej, by zapomnieć rzuciłaby się w wir zdarzeń, wir pracy, jeszcze usilniej trzymać się czegoś, wypełniać każdą chwilę pracą, treningami, a nawet sprzątaniem. Byleby o tym nie myśleć. Z czasem odczucie straty staje się przecież słabsze, ale nie znika. Sama nie wiedząc czemu, zaczęła się na niego gniewać, że doprowadził do takiego stanu. Nie, za to mocniejsze ukłucie wcale przepraszać nie zamierzała. Kontynuowała swoje zadanie. Po czasie było lepiej, choć tego do najprzyjemniejszych by nie zaliczyła. Ile ona by dała, żeby teraz iść postrzelać, robić cokolwiek innego. Nie, za grosz nie podobało jej się granie pielęgniarki. W chwilach takich jak ta, cieszyła się, że jednak nie została Basamistką. Najchętniej dopadłaby tę blondynę. Może przy okazji sama by zginęła? Nie spieszyło jej się umierać, ale może oszczędziłoby to kłopotów? Śmierć nie rozwiązuje problemów – była tego świadoma. Nawet powiedziałaby, że tworzy nowe. Czasem jednak nie da się inaczej. Mogła śmiało odetchnąć z ulgą, bo kończyła cały zabieg. Biały materiał bandaża aż kłuł w oczy w świetle ognia. No dobra, z tego co ogarnęła, teraz kolej na nią. No nie... Wcale się jej to nie uśmiechało. - Nie było tak źle? - parsknęła i uniosła brew. - O mało co nie straciłeś przytomności. Mnie nie oszukasz. Tak łatwo nie ma - zaraz mina jej zrzedła, widząc co kombinuje Lynn. - Co ty wyrabiasz?! Masz leżeć! Próbowała go powstrzymać, ale między "próbowała powstrzymać" a "powstrzymała" jest spora różnica. I tak oto patrzyła gniewnie na niego, jak znajdował się naprzeciw niej. Prychnęła. - Nie musisz... Wiesz, zawsze mogę zgłosić się do szpitala w Inkwizycji i powiedzieć, że poturbował mnie jakiś Koszmar. Zresztą nie wyglądasz najlepiej. Wpatrywała się w niego, szukając każdej, nawet najmniejszej niepokojącej rzeczy, poza bladością. Dlatego od razu zauważyła jego gest. - Co? A... a... ale po co? - czuła, jak jej policzki oblewają się szkarłatem. Cieszyła się, że oświetlenie nie jest najlepsze, więc może tego nie zauważył. - Nie wystarczy odciąć rękawa? Wzięła nożyczki i rozcięła prowizoryczny opatrunek. Potem zaczęła jednak rozpinać guziki, bo zdała sobie sprawę, że opór raczej nic nie da. - Jakie związki? - przerwała nagle, spoglądając na niego. - Trafiłeś w samo sedno. Miłość jest tylko błahostką, na którą brak czasu – powiedziała, po czym smutno dodała – Bądźmy poważni. Nikogo nie interesują takie jak ja. Wolą upudrowane panienki w sukienkach, które przeważnie dają sobą sterować. W moim przypadku można mówić tylko o nieodwzajemnionych uczuciach – popatrzyła w jego oczy, o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach, ale zaraz spuściła wzrok i kontynuowała dzieło. Pozwoliła, by zniszczona koszula zsunęła jej się z ramion, oczom Lynna ukazując ciemną bieliznę. Aż za bardzo była świadoma obecności znamienia, czy też raczej blizny na prawej łopatce. Dlatego unikała jak mogła pokazywania ramion. Koszule z długimi rękawami, płaszcze, wszystko byle nikt jej nie zobaczył. Odwróciła wzrok od rany, a ból powrócił nawet ze zdwojoną siłą. Zaryzykowała spojrzenie i aż jęknęła. Miała rację, krzywa rana sięgała kości, lecz na szczęście sztylet ominął główną żyłę oraz tętnicę. Nie prezentowała się zbyt ładnie. Skóra wokół niej była opuchnięta i fioletowa z powodu braku dopływu krwi przez dłuższy czas. A bolała niemiłosiernie od kiedy oderwała materiał koszuli przesiąknięty krwią. Miała nadzieję, że chociaż skaleczenie na twarzy jest powierzchowne. Czuła je wyraźnie na wystającej, prawej kości policzkowej. Przeczuwała, że akurat po tej zostanie blizna... Chociaż w tym momencie wygląd nie był jej największym zmartwieniem.
Ostatnio zmieniony przez Isabelle dnia Nie Lip 10, 2016 4:25 pm, w całości zmieniany 1 raz |
| | | Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Sob Lip 09, 2016 8:54 pm | |
| Machnął ręką na jej przeprosiny. Nie oczekiwał współczucia po tych wszystkich latach. Wiedział, że przeciętny człowiek przestąpiłby już krok do przodu, godząc się z losem, a przynajmniej nie żyjąc przeszłością tak jak on, dostrzegając Lilly na każdym kroku. Zakrawało to o szaleństwo, nie wątpił. Dlatego wolał, by inni oszczędzili mu chociaż tej gadki, którą słyszał tysiące razy. Nie zamierzał się dłużej umartwiać, o narzeczonej wypowiadał się jedynie w pozytywnych słowach, wspominając szczęście, jakie dane mu było doświadczyć lub nie mówił o niej wcale. Nie mógł powrócić jednak do normalności. Trzymał się konsekwentnie kilku zasad, których nigdy nie ustalał, ale krążyły nad jego głową od śmierci Lil. Nie zatrudni już więcej żadnej służby, gnijąc w samotności po ostatni dzień w ruinie, której nie można było już nazwać domem. Nigdy nie obdarzy już nikogo tak szczerym i bezwarunkowym uczuciem; nigdy nie pokocha. Dla reszty świata mogło zdawać się to nie do pomyślenia. Kłopotliwe, do kiedy muszą na niego patrzeć ze świadomością, że nie będą potrafili mu pomóc, aż sam sobie nie pozwoli pomóc. Jego świat ograniczał się jednak do jednej - swojej osoby, więc w głębokim poważaniu miał zdanie innych na temat, na który wyłącznie on ma coś do powiedzenia. Czuł się coraz bardziej zmęczony, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Ten dzień był zbyt długi, za wiele w nim było przeżyć. Darował jej kąśliwą uwagę, unosząc jedynie brew z miną pt. „Nie musiałaś tego mówić głośno”, jednak po raz pierwszy od dawna nie podejmując wzywania na tę jawną walkę. Lubił, gdy ostatnie słowo należało do niego, jednak teraz, chwila spokoju okazała się być bardziej zachęcająca od czegokolwiek innego. - Pójdziesz, gdy tylko z tobą skończę – potwierdził, choć zabrzmiało to prędzej jako groźba. Nie zamierzał bawić się w lekarza, bo nie tylko nie miał na to sił, ale także całkiem daleko mu było do profesjonalisty. Isabella nie była mechanizmem, nie mógł wymienić jej części na nowe. W przeciwieństwie do chłodnego metalu, ona czuła jego dotyk i nań reagowała. A szkoda. Spokojnym wzrokiem obdarzał ranę, choć w myślach aż go gryzło. Miał ogromną ochotę zakląć na głos, uderzyć pięścią w stół. Nawet alkohol nie spowodował, że stał się obojętny na podobne widoki. Mógł mieć tylko nadzieję, że ostrze ominęło nerwy i ważniejsze elementy. Ale jakie to miało znaczenie? Jego pragnienia nie zmienią już od tej chwili nic. O słabych dłoniach i twarzy z nieukrywanym wyrazem żalu i poczucia winy, sięgnął po ręcznik a następnie namaczając go w wodzie, przytknął go delikatnie do przedramienia Isabelli. Poruszał nim niemal niewyczuwalnie, wiedząc, że nawet najlżejszy dotyk przy zranieniu będzie nieprzyjemny. Odrywał raz za razem materiał od jej skóry, ścierając resztki zastygłej krwi, pozostawiając w końcu miejsce czyste i obdarzone; aby mógł je zobaczyć na nowo w pełnej krasie i znów usłyszeć cichy głosik w swojej głowie, mówiący: „to twoja wina”. Odłożył ręcznik i zaczął odcinać pasmo bandaża. Wyszło mu to niemożliwie krzywo, więc zaczął od początku, winę (całkiem słusznie) zwalając na nadmiar alkoholu. Skupił się, tnąc na nowo. Jego komentarz o miłości jako czymś nieistotnym miał być wyzwaniem, żartem, po którym ona gorąco zaprzeczy. A jednak, zamiast tego przytaknęła. Nie podobało mu się takie nastawienie, ani trochę. Po co było to ukrywać? Żaden człowiek nie chciał być samotny, a ona zgrywała golema, który nie tylko nie potrzebował, ale i nie chciał ciepła drugiej osoby? Nie rozumiał. I uznał to za kolejną zagadkę do rozwiązania, jeszcze jeden pogląd do zreperowania. - Nie wierzę, że nigdy… że nigdy nikogo nie było – zaczął ostrożnie, w końcu szykując wycięty opatrunek na oczyszczoną ranę. Isabella miała w końcu… z blisko dwadzieścia lat? Nie był pewny, ale uznawał, że jest w wieku idealnym na przeżywanie pierwszych miłostek. Nawet on nie od razu poznał przecież Lilly, ot. – Nieodwzajemnione uczucie? Kim jest ten szczęściarz? – niemal wyszczerzył zęby. O dziwo, rozbawiło go to bardziej niż powinno. Już nawet nie wypominał jej na głos, że zaprzeczyła sama sobie… Niby na miłość nie ma czasu, ale jednak… jednak ktoś był! – To będzie dobra historia, coś czuję. Mów. Może udzielę ci jakiejś trafnej rady. A ty w zamian zaprosisz mnie na wesele. – Zażartował, bo w rzeczywistości nie znosił wszelakich zgromadzeń, w których udział brały więcej niż dwie-trzy osoby. Czekał na jej odpowiedz, przechodząc do czynu. Przycisnął kilka warstw gazy do rany, a następnie owijając ja bandażem, wielokrotnie. Chociaż to wyszło mu całkiem sprawnie, najwyraźniej jeszcze nie wyszedł z wprawy. Zbliżył się do niej, podnosząc się na kolanach, aż znalazł się w dogodniej pozycji do bandażowania. Pewien szczegół przykuł jego uwagę. Wpatrywał się w niego, wiążąc ostatnią pętelkę, aby opatrunek trzymał się sam. W końcu, nim usiadł, sięgnął dłonią do jej pleców, sam nie wiedząc, co czyni. Samymi opuszkami palów, ba – końcówkami paznokci musnął zabliźnioną skórę na jej łopatce, poddając się zupełnie niemyśleniu.
// Nie chce mi się sprawdzać posta, błędy poprawię jutro (albo nigdy), lecę spać~! <3 |
| | | Isabelle Żniwiarz
Liczba postów : 138 Join date : 11/03/2016
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha Nie Lip 10, 2016 7:51 pm | |
| Wyraźnie widziała, w jakim stanie znajduje się Lynn. Dlatego właśnie Inkwizytorka wolała, żeby dał sobie spokój z opatrywaniem jej ran. To nie było zajęcie odpowiednie na tę chwilę. Przecież mogła chyba poradzić sobie sama. Aż tak źle raczej nie było. Zdumiał ją jego ton. Ten w sumie pewnego rodzaju protest, że nigdzie na razie nie pójdzie. - Czy ty mi grozisz? - zapytała spokojnie, unosząc brwi. - Bo zabrzmiało, jakbyś właśnie to robił. Niemal rozbawiło ją takie podejście do sprawy, ale gdy ujrzała ranę, spochmurniała. Isabelle wpadła na chwilę w jakiś rodzaj melancholii. Niby widziała już rany i w ogóle, ale zmartwił ją stan jej skaleczenia. Oczywiście takie jest ryzyko zawodowe. Nie można być w Inkwizycji i wychodzić z każdej misji bez szwanku. Bywała ranna, nawet poważniej niż teraz, ale najgorsze było to poczucie winy, że to wszystko wydarzyło się przez nią, przez jej porywczość, przez coś co wydarzyło się wiele lat temu. Powrót do rzeczywistości nie był przyjemny, gdy przeszła ją fala bólu. Zrobiło jej się naprawdę przykro, widząc minę Lynna, że odbierał to w taki sposób. To w końcu nie była jego wina, że z tego wszystkiego źle wyliczyła odległość i zamiast w powietrze, skierowała ostrze prosto w swoją rękę. Miała słuszne przeświadczenie, jakoby ta cała sytuacja wydarzyła się tylko i wyłącznie za jej sprawą. Poczucie winy nie odstępowało jej na krok, zwłaszcza gdy zegarmistrz zaczął oczyszczać ranę. Jej psychika chyba ostatnio w najlepszym stanie nie była. Ciągle miała wrażenie, że zachowała się nieodpowiednio, podczas gdy on wiedział doskonale jak postępować. To było niewłaściwe z jej strony, sądzić że rozgrzane ostrze to najlepsze wyście, nie szukając innego rozwiązania. Sam dotyk ręcznika powodował ból. Starała się jak mogła, ale nie zawsze udawało jej się powstrzymać syknięcia nim spowodowane. Do głowy przyszło jej pytanie, czym sobie na to zasłużyła? Co przez całe życie robiła nie tak, by teraz polowała na nią psychopatka opętana rządzą zemsty. * Dlaczego ja robię wszystko źle? * pytała w myślach samą siebie. Mówiąc szczerze, nie przepadała za mówieniem o związkach, ale co jej szkodziło w tym momencie? Pod tym względem nie miała nic do stracenia, bo w jej przypadku żaden związek nie istniał. - Stop, stop, stop. Nie zapędzaj się tak. Jakie znowu wesele? Czy ty wyobrażasz sobie mnie w sukni ślubnej? - próbowała żartować. Patrzyła jak odcina bandaż, zbierając siły na opowieść. Wciąż wahała się o czym powiedzieć, a co lepiej przemilczeć. Oceniła, które z wydarzeń są najważniejsze, bo przecież nie będzie się zwierzała ze wszystkiego. - Ja tam nie nazywałabym go od razu szczęściarzem – powiedziała ostrożnie. - I to wcale nie jest "dobra historia" jak to nazwałeś. Ot, poznaliśmy się, ja miałam cztery, może pięć lat, on jest o rok starszy. Mieszkał dwa domy dalej. Pewnie go nie znasz, w końcu Fosterowie nie pochodzą z Wishtown. Przyjaźnią bym tego nie nazwała, bardziej byliśmy dobrymi znajomymi. Całe dnie spędzaliśmy razem z innymi dzieciakami. I oczywiście za każdym razem dostawałam burę od rodziców, bo biegam po dworze zamiast uczyć się haftowania, gotowania, tego jak powinnam się zachowywać i innych niepotrzebnych bzdur. A potem? Wysłali mnie do Akademii. Widywaliśmy się każdego razu, gdy miałam jakiś wolny dzień. Nasze drogi rozeszły się, kiedy moje szkolenie miało się już ku końcowi. Spotkałam go kilka razy w Wishtown oraz jak byłam odwiedzić rodzinę. I raczej mnie nie rozpoznał, zbyt dużo się zmieniłam od tamtego czasu – wzruszyła ramionami. W tym momencie skłamała. - I przede wszystkim, zawsze miałam nałożony kaptur, to też robi swoje. A on? Nadal przystojny, uroczy, taki jak kiedyś... - przymknęła się. O mało nie powiedziała zbyt wiele. Że on ma narzeczoną, że Isabelle zniszczyła tę znajomość, przez tę jedną, jedyną rzecz. - Oto cała historia - przygryzła wargę, nie chcąc mówić więcej. W milczeniu dała sobie obandażować ramię. Syknęła tylko, gdy przyłożył gazę. Przez chwilę znowu myślała o tych czasach, gdzie wszystko było takie proste, łatwe. Do czasu... Wszystko trwa do czasu. Na ziemi raczej nic nie trwa wiecznie. Powinna się już do tego przyzwyczaić, a jednak... Pogrążyła się w swoich rozmyślaniach, więc z początku nie zauważyła, co planuje Lynn. To było delikatne muśnięcie, ledwo wyczuwalne. Zadrżała i gwałtownie się odsunęła się troszeczkę. - Co... co ty wyrabiasz? - szepnęła, otwierając szeroko oczy. Miała wrażenie, że za chwilę policzki jej spłoną, taka była na nich czerwona. Niby nic takiego, sama nie wiedziała skąd taka reakcja. Odważyła się spojrzeć mu prosto w oczy, ale po krótkiej chwili spuściła wzrok. Kawałek nitki na ziemi był jej wybawieniem. Podniosła go i zaczęła się nim bawić, byleby nie patrzeć na mężczyznę. Wiedziała, że blizna przyciąga spojrzenia, ale nie przeczuwała, że aż tak. Mimo wszystko zegarmistrz nie powinien jej zobaczyć, a jednak... Może to było głupie zachowanie, ale Lynn zaskoczył ją zupełnie. Nawet nie domyślała się, że zrobi takie coś, że odważy się na taki gest. |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: Posiadłość Cavendisha | |
| |
| | | |
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |
|