IndeksSzukajRejestracjaZaloguj

Share
 

 Gabinet Christine

Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Go down 
Idź do strony : Previous  1, 2
AutorWiadomość
Selene
Kat
Selene

Liczba postów : 770
Join date : 21/05/2013

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptyPią Sty 05, 2018 5:53 pm

First topic message reminder :

Selene napisał:
Gabinet Christine - Page 2 28v8z76
Jeden z wielu gabinetów na piętrze grabarzy, nie wyróżniający się prawie niczym - jednakowo zawalony papierami, niezbyt przestronny, z wielkim oknem, przez które ma się idealny widok na stos (być może przez to wiecznie zasłoniętym). Choć sama Christine sprawia wrażenie osoby zadbanej i ułożonej, niektórzy po przekroczeniu progu jej gabinetu przeżywają prawdziwy szok, a pierwsze pytanie, jakie się po tym nasunie brzmi mniej więcej "jak w ogóle można funkcjonować w takim chaosie!?", co bynajmniej nie jest przesadą, gdyż księgi z archiwum, dokumenty, tajemnicze akta leżą dosłownie wszędzie, od krzesła przed biurkiem, przez podłogę, aż po szeroką donicę z więdnącym kwiatkiem. Jakby tego było mało, część z papierzysk jest przybita do ściany, łącznie z notatkami, będącymi zapewne komentarzami samej właścicielki pokoju.
Poza tym, co rzuca się na pierwszy rzut oka, w pomieszczeniu znajduje się również dębowe, potężne biurko, na którym stoi lampa, a tuż obok fotel, szafa, komoda i trzy półki. Gabinet ogółem nie zachęca do przebywania tu przez dłuższy okres czasu, nawet jeśli znajdzie się miejsce gdzie usiąść, jednak własnie tutaj Christine spędza znaczną część swojego dnia w pracy.
Powrót do góry Go down
https://wishtown.forumpolish.com/t181-selene

AutorWiadomość
Ringleader
I have no idea what I'm doing here
Ringleader

Liczba postów : 783
Join date : 31/01/2017

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptySob Lis 27, 2021 1:16 pm

Chichotała, a jej ramiona drżały od prób opanowania rozbawienia, choć scena, którą wizualizował Matt zdecydowanie nie była śmieszna dla w niej zgromadzonych.
Że mu się chciało?! — powtórzyła komentarz do opowieści podniesionym tonem. — Młody człowieku, nie chodzi o chęci, a o ideały! Jak inaczej niż torturą przekażesz kwiatu inkwizycji schematy życia, jedyne jakie akceptujesz? — rzekła z pasją, jakby sam status wykładowcy akademickiego sprawiał, że wspominany przez nich Goldenmayer był nieomylną świętością.
„Ach, ten stary dziad…” – wzdychała jeszcze pod nosem, rozkładając się wygodniej na biurku, pomimo bliskiej obecności dokumentów. Upiła spory łyk, by lekko zachrypniętym głosem kontynuować dialog:
O, wypraszam sobie! Łączyło nas uczucie do mocnego alkoholu, zgadzaliśmy się w kwestii Koszmarów… A, i to samo zdanie mieliśmy o młodym Hacketcie… — przypomniało jej się.
Nawet przelotem nie powróciła wzrokiem do Matta, nie musząc sprawdzać, czy wypowiedziane nazwisko wciąż ma w sobie moc, która wywołałaby na jego twarzy reakcję. Skoro byli szczerzy, odgrzebywali wspomnienia i wyciągali trupy z szafy, dlaczego by nie pójść o krok dalej…
Nie musiała przypominać rozmówcy, że podobnie jak Goldenmayer, gardziła młodym, dobrze prosperującym balsamistą, który miał w genach zdolność oczarowywania ludzi. Choć jej niechęć wynikła z prostego uprzedzenia, życie zweryfikowało, że nie myliła się w stosunku do Amona Hacketta.
Amon. I Samantha. Wspomnienia tych osób rozbrzmiały po latach w gabinecie, przywołując obrazy o innym świecie, jakby odległej powieści, którą czytała w dzieciństwie.
Samantha nie żyje. — Te słowa opuściły usta Christine z nadzwyczajną pewnością. — Kobieta, która pracuje w zatęchłym od wilgoci archiwum jest co najwyżej jej wydmuszką — sprostowała, choć zapewne nie uspokoiło to Matta w żaden sposób. — Ale to już nie wina starego Goldena. Choć chciałabym mu przypisać wszelakie zło tego świata. Chyba jednak mam z nim więcej wspólnego, niż sądziłam… — zastanowiła się, przypisując nikomu innemu niż sobie winę za stan Samanthy.
Powrót do góry Go down
Matthew
Grabarz
Matthew

Liczba postów : 355
Join date : 11/04/2016

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptyNie Lis 28, 2021 2:46 pm

Również powoli przestawał panować nad swoim rozbawieniem. Sięgając pamięcią do tych słodko-gorzkich czasów pozwolił sobie spojrzeć na nie przez różowe okulary, co kiedyś sądził było niewykonalne. Zrobiło się naprawdę wesoło, oczywiście dopóki nie wspomniała pewnego nazwiska. Momentalnie jego ciało zesztywniało. A jakże, nie dało się rozmawiać o ich wspólnej przeszłości, nie wspominając o tym brudzie, który przykleił się do jego ciała i co jakiś czas przypominał o sobie swoim fetorem. Chyba wciąż jest z ciebie taki naiwniak jak 10 lat temu, skoro myślałeś, że kiedyś się go pozbędziesz, Matthew.
- No przecież… Jedyna kwestia, z którą nie zgadzałem się z wami otwarcie - westchnął biorąc kolejny łyk trunku. Niby, był rozbawiony, lecz teraz bardziej przypominał człowieka, który wszedł do gabinetu jeszcze kilka chwil temu, jakby zdołał kompletnie wytrzeźwieć. - Aż dziwne, że po tym jak zdechł nie powiedział czegoś w stylu: “Widzisz, Borcke, na własnej skórze musiałeś się przekonać, że ja nigdy się nie mylę“ - zaśmiał się. Nie mógł pozwolić, by dojrzała jego chwilowe skrzywienie.
Po wspomnieniu Samanthy rozmowa wkraczała no coraz to bardziej niebezpieczne tory. Nie spodziewał się, że Christine będzie bronić Goldenmayera. Nie w tej kwestii. Coś nie dawało mu spokoju. W głowie jako niepodważalny fakt miał osadzonych winnych za stan Sam i nie było tam jego koleżanki po fachu. Czyżby coś mu wtedy umknęło? Bardzo możliwe... Zaczął ją dokładnie obserwować.
Po co to robiła? Dawać mu tak proste sygnały, poruszając obydwa tematy. Nie uważał jej nigdy za kogoś kto czuł potrzebę zwierzania się komukolwiek, tym bardziej innemu inkwizytorowi. Ewidentnie chciała wzbudzić w nim emocje, albo przynajmniej go przetestować. On również mógł grać w tę grę.
Uśmiechnął się, spoglądając z lekka pobłażliwie w jej mroźne oczy - Mistrzyni wybaczy, ale… to się nie trzyma kupy. Samantha po tym wszystkim miała coś, dzięki czemu mogła nie upaść na samo dno - mistrzynię. Nie każdemu dane było takie błogosławieństwo. Gdyby ten stary zgorzkniały frustrat nie chciał… nie wiem, czegoś sobie udowodnić, albo przełknąć swojej porażki, rzeczy prawdopodobnie nie potoczyłyby się w ten sposób. Chociaż... - zmrużył oczy. - skoro nawet przy, mistrzyni nie udało jej się stanąć na nogi, czy kiedykolwiek by się udało? Nie znam nikogo, kto nie straciłby kogoś bliskiego w organizacji, a jednak...- wzruszył teatralnie ramionami. -Może jest jednak w tym racja, że powiedzenie “zrobiliśmy tyle ile mogliśmy” to jedynie wymówka. Zawsze można wszystkiemu zapobiec, a winni powinni zostać ukarani. Ale skoro widzisz w tym swoje niedopatrzenie, to jak bardzo winny jestem teraz ja, Christine? - rzucił jej znaczące spojrzenie.
Powrót do góry Go down
Ringleader
I have no idea what I'm doing here
Ringleader

Liczba postów : 783
Join date : 31/01/2017

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptyPią Sty 07, 2022 10:51 pm

// kursywa - wspominki

Przymknęła oczy, czując, jak w jej głowie wiruje przez wlany w siebie alkohol. Z przyjemnością oddała się wspomnieniom, czując się na tyle swobodnie w towarzystwie Matta, by pozwolić sobie na dłuższą chwilę ciszy.
***
— ILE? — wykrzyknęła, nie potrafiąc przetworzyć spisanej w liściku kwoty. Gdyby nie wiedziała, kto jest jego autorem, posądziłaby o pomyłkę. Przynajmniej o dwa zera.
— Ma tupet, ten cały Hadley. Gdyby jego córka przykładała się tak do nauki, jak on do sformułowania swojej hojnej propozycji, nie musiałbym oglądać jej kolejnego roku… — Wyrwał kartkę z dłoni Christine, gdy skończyła oględziny, zostawiając ją z wciąż lekko otwartymi ustami.
— Profesorze, chyba nie zamierza pan… — sformułowała w szoku, nie sądząc, by na tego rodzaju propozycje w ogóle mogła istnieć odmowna odpowiedź.
— Nie zamierzam porzucić własnych ideałów na rzecz obrzydliwego przekupstwa? Masz rację, nie zamierzam. I dopełnię wszelakich starań, by Hadley nie nosił w sobie już tyle bezczelności, by kiedykolwiek ponowić próbę.
Twardy głos profesora Goldenmayera pozbawił Christine zdolności mowy. Z rozmachem zabrał się za listowną odpowiedź, nie widząc już spojrzenia panny grabarz, zastanawiającej się, czy mężczyzna nie postradał zmysłów.

***
Otworzyła oczy, natrafiając na twarz swojego rozmówcy. Historia była zawiła i nie wspominała jej z dumą, lecz po głębokim wdechu zaczęła, by nie mieć już odwrotu:
— Samantha miała wiele talentów, lecz łacina… Merda, nigdy nie słyszałam, by ktoś równie mocno kaleczył ten język. To był wprost wyczyn — dodała z rozczulonym rozbawieniem, nie potrafiąc myśleć o dziewczynie z tamtych lat w negatywach. — Przyznaję, z początku moje zamiary względem niej nie były szczere… Powtarzała rok przez naszego kochanego psora, a ja zainteresowałam się nią dopiero wtedy, gdy jej ojciec próbował ratować jej fatalne oceny końcowe wręcz abstrakcyjnie wysoką łapówką  — wyjaśniła pokrótce, ponownie uciekając we wspomnienia.
***
Obserwowała ją, lecz blondynka nie zwracała uwagi na świeżo upieczoną panią grabarz, w panice kreśląc na mokrym od potu jej rąk krzywe, coraz mniej wyraźne słowa. Panikowała, trąc co rusz zaczerwienione oczy, gdy spoglądała na zegar, który odmierzał czas jakby do końca jej życia.
Pozostali adepci oddawali kartki na biurko pilnującej ich podczas testu Christine, z ulgą i (mniejszym lub większym) zadowoleniem wychodząc na korytarz.
— Koniec czasu — rozległ się głos, który spowodował jedynie, że Samantha cała podskoczyła, w pośpiechu skreślając ostatnie zapisane słowa.
Podniosła oczy pełne łez, w końcu natrafiając na wyczekujące spojrzenie Christine.
— Oddaj kartki — popędziła ją, gdy wszyscy inni zdążyli już zakończyć test, udając się do wyjścia.
I Samantha wstała z miejsca, zarzucając torbę na ramię, ściskając papier w ręce. Brudnymi od atramentu palcami rozmazała i tak niewyraźne wyrazy, ostatnią resztką siły woli broniąc się przed wybuchnięciem płaczem. Wręczyła w wyciągniętą dłoń Christine plik kartek, w pośpiechu rzucając się do wyjścia z klasy. Już naciskała klamkę, gdy dosłyszała ostre:
— Wróć!
Samantha odwróciła się z lękiem wymalowanym na twarzy, pewna, że po raz setny zapomniała podpisać pracy i znów zostanie za to zrugana. Pocieszał ją jedynie brak publiczności, gdy wychodziła z klasy jako ostatnia.
— Wyjmij pióro. Usiądź naprzeciwko — dosłyszała kolejny z rozkazów Christine.
Nim powróciła na miejsce, odsuwając krzesło, Christine wskazała palcem na czarną plamę, z której ledwie mogły rozszyfrować słowo „Amare”.
— Pierwsza koniugacja. Ona…? „Ama” jako temat i … — spojrzała na nią znacząco oczekując odpowiedzi, której prędko nie otrzymała. — „T”. „Amat”. Poniżej masz tryb rozkazujący, więc nie „non”, tylko…
— Noli! Noli amare! — wykrzyknęła Samantha, prędko uświadamiając sobie, że popełniła fatalny błąd.
— Zgadza się. Poprawiaj — wskazała swoim piórem, w którym miejscu.
— A-ale…
Zdziwieniu Samathy nie było końca. Nerwowo zerknęła w kierunku drzwi. Domyślała się, do czego właśnie dochodzi, lecz szok wymalowany na jej twarzy świadczył o tym, że nie miała pojęcia jak odebrać tę ofertę.
— Szybko, nim zmienię zdanie — popędziła ją Christine, uśmiechając się niecnie. Gdy dziewczyna spełniła życzenie grabarz, ta wskazała piórem kolejne miejsce. — A tutaj? Tempus fugitus? Jeśli tylko chcesz zabić naszego profesora… — wskazała jej kolejny błąd.
I kolejny, punktując i wspólne łatając potknięcia Samanthy.

***
— Jak to mówią: nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Mogłabym powiedzieć podobną sentencję o egzaminach z łaciny, do kiedy to ja ich pilnowałam i nieraz sprawdzałam. Jeśli zastanawiasz się, jak nasz blond aniołek przetrwał katusze Goldenmayera, to moja drobna pomoc jest odpowiedzią… — pochwaliła się Mattowi, ujawniając na świat tajemnicę, za którą niegdyś mogła stracić wiele.
Nie wyglądała na przejętą zdradzanymi sekretami. Pomimo upojenia, zręcznie odgarnęła kilka kartek z biurka, by postawić pomiędzy nimi popielnicę. Z kieszeni kamizelki wyjęła papierosy, częstując Matta i czekając na dżentelmeński gest podpalenia papierosa w jej ustach.
***
Samantha omal nie zemdlała, gdy profesor po wykładzie, przed wręczeniem jej sprawdzonego testu, zmierzył ją badawczym spojrzeniem od stóp do głów. Jedynie sekundy dzieliły ją od przyznania się do oszustwa, gdy przyszło wybawienie w postaci słów:
— Panienko Hadley, mierny. Z plusem. Aczkolwiek, jeśli jeszcze raz odda mi panienka pracę w równie wołającym o pomstę do nieba stanie, odejmę panience punkty — poinformował ją ostrzegawczo, zapewne w ten sposób wyrażając swoją dumę na postęp uczennicy.

***
Ćmiąc papierosa, przeniosła wzrok na pustą szklankę grabarza. Rozdzieliła alkohol, oceniając lekko odurzonym głosem:
— Zaraz skoczysz po kolejną butelkę. I nie obchodzi mnie, gdzie ją znajdziesz po godzinach, w sercu Inkwizycji — prychnęła niby żartem, choć kto wiedział, co siedziało w głowie grabarz. — Wracając do historii… — zastanowiła się — jak mówiłam, chciałam ją mieć po swojej stronie. Ją, całą jej rodzinę. I wpieprzyłam się do jej życia najszybszą drogą.
***
Zajęła miejsce naprzeciw, bezczelnie naruszając jej prywatność i spokój w miejscu do tego przeznaczonym - w inkwizycyjnej bibliotece adeptów.
— Słyszałam, że nie poszło ci najgorzej — Christine przywitała się z ślęczącą nad książkami Samanthą, obdarzając ją stałym, niecnym uśmiechem.
— Shhh! — uciszyła ją Sam, bynajmniej nie z powodu miejsca, w którym zmuszone były zachować ciszę.
Chęć zachowania tajemnicy to jedno, lecz w porę spostrzegła, że ucisza zastępczynię profesora, na co lekko się speszyła.
— Nie mogę przez to spać po nocach. Nigdy więcej tego nie zrobię — zarzekała się, nawet jeśli dzięki oszustwu po raz pierwszy udało jej się dostać ocenę mierną.
— Och? Trzymałabym język za zębami, gdybym wiedziała, że trafiłam na tak niewinną duszę. Wybacz, jeśli czujesz się zbrukana moim podłym czynem.
Choć Christine wsparła uczennicę w jej decyzji, rozbawiony ton starszej z kobiet zdradzał, w jak wielkim poważaniu miała zasady. Dostrzegała podejrzliwość wymalowaną na twarzy Samanthy. Nie dziwiąc się temu w żadnym stopniu, dodała już łagodniej:
— Nikomu nie powiem. To był jednorazowy kaprys, którego nie powtórzę. Chyba że będziesz chciała — mrugnęła do niej przy ostatnich słowach.
— Nie — Samantha zaprzeczyła prędko. — Ale dziękuję za propozycję. Jeśli mogę się jakkolwiek odpłacić…
— Po to tu przyszłam. Zaproś mnie do siebie na obiad. Chętnie poznam cię bliżej — dała jej znać w możliwie bezpośredni sposób, w końcu z tego słynąc. Oczywiście, tuż po noszeniu spodni w miejscu pracy.

***
Zamachała butelką, sama nie wiedząc, czemu jest tak wylewna, zwłaszcza, że opowiadana historia nie miała szczęśliwego zakończenia.
— Poznałam jej rodziców, objawiając się im jako geniusz łaciny, dzięki któremu trybiki w głowie ich opornej córki w końcu zazgrzytały — rzuciła, nie przesadzając w żadnym stopniu. — Wręcz błagali mnie o korepetycje dla niej, wierząc, że tym razem trafili na nauczyciela, który sprosta jej wymaganiom. Nie skłamię, jeśli powiem, że był to najprzyjemniejszy z zarobków w całym moim życiu — dodała tajemniczo, lecz Matthew, który znał nieco Christine, mógł już wiedzieć, co miała na myśli.
***
Oszustwo nie tylko weszło Samanthcie w krew, ale zaczęło bawić, gdy zamykając się w pokoju, bawiły się w najlepsze, oczywiście zachowując ciszę przed państwem Hadley, którzy wprost promienieli z postępów ich córki. Miesiące mijały, zbliżając dwie kobiety do siebie, ujawniając, że łączy je o wiele więcej niż Christine początkowo zakładała.
— Fructus. Fructuum. Fructibus. Fruct… — uczennica urwała, lekko spuszczając speszony wzrok. Dłoń nauczycielki pomiędzy jej udami bynajmniej nie pomagała w czwartej deklinacji.
— Accusativus? — pociągnęła ją za język Christine, bawiąc się wprost doskonale. Zbliżyła twarz do jej twarzy, czując buchające od Samanthy gorąco.
— Fruct… Fructus… Ach! — wyrwało jej się, na co po chwili nasłuchiwania odgłosów za zamkniętymi drzwiami, obie zaniosły się chichotem.
— Wystarczy — oznajmiła Christine, darując jej dwa pozostałe przypadki.
Musnęła policzek dziewczyny, z zamkniętymi powiekami odnajdując jej usta, w które pomiędzy pocałunkami wyszeptała z rozbawieniem:
— I tak jutrzejsze egzaminy trafią w moje ręce…

***
Przygryzła usta, powstrzymując się od zdradzenia bardziej pikantnych szczegółów, których miała pod ręką od groma.
— Musisz wiedzieć, że byłam beznadziejną korepetytorką. Starałam się, oczywiście, ale sam rozumiesz… Ze świadomością, że Golden odda mi wszystkie testy do sprawdzenia i z nią u boku… Co za fatalne połączenie! — zachichotała, bez wątpienia wspominając ten okres jako jeden najlepszych w życiu.
***
Nim dotarły do salonu, w którym oddawały się niewinnemu romansowi pod przykrywką nauki, dopadł je gospodarz domu, pan Hadley. Przywitał się uprzejmie z Christine, wymieniając parę grzeczności, lecz gdy zwrócił się do córki, cały pozór, jaki starał się zachowywać runął.
Wyciągnął ku córce gruby plik kartek w teczce.
— Kochanienka, wiem, że masz dużo na głowie, ale gdybyś mogła zerknąć… Zupełnie nie potrafię sobie z tym poradzić. Napisz mi tylko co i jak. Podpiszę wszystko — mężczyzna zwrócił się słodkim, błagalnym tonem, rozczulając się nad córką, z każdym słowiem bardziej.
Sam odpowiedziała w podobnym tonie, co wiecznie zadziwiało Christine, wzbudzając u niej niezrozumiałe jeszcze wtedy uczucie zazdrości.
— Tato. O nic nie musisz mnie prosić. Po lekcji wszystko policzę — zaoferowała się potulnie, z uśmiechem odbierając od niego teczkę.
Chris wiedziała, że gdyby nie jej obecność z pewnością wymieniliby się rodzinnym uściskiem na odchodne. Nie musiała pytać, co znajduje się wewnątrz pliku - sama zaspokoiła swoją ciekawość pod chwilę jej nieuwagi.

***
Na tym etapie historii zdecydowała się podzielić z Mattem istotnym szczegółem:
— Może i nie miała talentów do języków, ale to jak operowała wielkimi sumkami swojego bogatego tatuleńka… Nigdy się nie myliła. Podatki, ulgi, koszty transakcji i tansportu… Wypisywała je w tabelkach z tą samą łatwością, jak my obecnie podpisujemy skazanie wiedźmy. Ufali sobie bezgranicznie. Ona liczyła, on przybijał pieczątki i składał podpis, obracając kwotami, o jakich przeciętnemu człowiekowi nawet się nie śniło.
***
W gabinecie profesora Goldenmayera zapanowała najprawdziwsza żałoba. Z niedowierzaniem na twarzy odebrała odrzucony wniosek, nie potrafiąc zebrać słów, by jakkolwiek skomentować sprawę. I starszy mężczyzna wyglądał na przybitego pracą, która nie odmieniła świata, w zgodzie z ich założeniami.
— Przykro mi, Dalestorm. Mi też zależało na tym projekcie. Może gdybyśmy inaczej sformułowali założenia, udałoby nam się znaleźć odpowiednich sponsorów… — pocieszał ją na swój sposób, wiedząc, że młoda grabarz przeżyje tę porażkę dotkliwiej niż on.
— Chodzi o pieniądze? Czy o efekty?! Czy ci imbecyle z rady naprawdę mają klapki na oczach!? — Christine wybuchnęła, powstrzymując żądzę podarcia pliku papierów wpół.
— Efekty to jedno, moja droga. Jeśli jednak nie zarabiają same na siebie, potrzebni są inwestorzy, którzy pokładają wiarę w twoje plany — wyjaśnił jej cierpliwie, na drodze wyjątku, pozwalając jej emocjom ucichnąć w swoim tempie.
— To nie koniec. Nie poddam się tak łatwo — zarzekała się, rzucając papierami, by w pośpiechu opuścić gabinet profesora.
Westchnął z rezygnacją, pomimo że nie spodziewał się po niej niczego innego.

***
Odgoniła gestem kłębiący się nad ich głowami papierosowy dym, pomimo braku trzeźwości, dokładnie gasząc papierosa, do kiedy towarzyszyły im sterty papierów. Po chwili powróciła do wyznań:
— Przyznaję, z początku, nie miałam o niej pochlebnej opinii. Może jej zazdrościłam, lecz wewnątrz cieszyłam się, gdy tej słodkiej, rozpieszczonej laleczce z dobrego domu coś w końcu nie wychodziło. Lecz gdy zaczęłam ją poznawać… — zastanowiła się chwilę, jak sformułować kolejne słowa, dostrzegając, że dawne uczucia wciąż są w niej silne. — Samantha rujnowała wszelakie stereotypy. Była odważna. Wrażliwa. I miała w sobie masę inteligencji, do której byle belfer nie mógł dotrzeć zwyczajnymi metodami… Kochałam ją. Wiesz, że ją kochałam. — Gdy te słowa rozbrzmiały głośno, powtórzyła je po raz kolejny, świadoma, że zbyt często zaznaczała swoje stanowisko, nawet gdy nie powinna.
— Ale istniały dla mnie kwestie ważniejsze od miłości. Nawet od niej. Miałam cele, które stanowiły moje jestestwo, a ona miała nieszczęście mi zaufać…
***
— Gratuluję, Dalestorm — wypowiedział kwaśno, a ona nie odważyła się nawet spojrzeć mu w oczy. — To prawdziwe szczęście, że anonimowy darczyńca ze… — zerknął na przygotowany dokument — Szkocji, zechciał wesprzeć twoją sprawę. Serdeczne gratulacje — powtórzył, rzucając przed nią papiery, które w idealny sposób tuszowały źródło ich dotacji.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz — syknął ciszej, bo choć osiągnęli swój cel, nie wierzył, że trzymanie w szafie trupów było im potrzebne. — I zrobisz to sama. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego — dodał na odchodne.
Choć nie miał świadomości, jak Christine udało się pozyskać inwestora, był za stary, by wierzyć w cuda.

***
Doszła do mrocznego momentu opowieści. Nawet alkohol we krwi nie sprawił, że wypowiadane słowa przychodziły jej łatwiej. Nigdy nie potrafiła sobie tego wybaczyć.
— Po tych wszystkich ciosach… Beznadziejnych związkach z twoimi kolegami, zdradach, plotkach, z którymi musiała się mierzyć w latach młodości, po traumie z Goldenmayerem, której nie potrafiła udźwignąć… Przyszłam ja, przybijając jej gwóźdź do trumny.
***
Panikowała od rana, widok jej ojca, którego nigdy wcześniej nie widziała w tym stanie wprost łamał jej serce. Nie rozumiała, przecież nigdy wcześniej nie popełniła błędu. Wertowała papiery, jeżdżąc palcem po tabelkach, których kwoty rozmazywały się pod jej łzami. Nie rozumiała, nie chciała zrozumieć. Rozwiązanie tkwiło w odmętach jej umysłu, lecz wypierała je, do końca wierząc w swoje uczucie.
Pod paznokciem odnalazła pismo, delikatnie różniące się od jej własnego pisma, czując, że cały jej świat runął po raz kolejny.
Powrót do góry Go down
Matthew
Grabarz
Matthew

Liczba postów : 355
Join date : 11/04/2016

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptyCzw Mar 17, 2022 6:27 pm

Słuchał jej ochoczo, jedną ręka podpierając z lekka głowę, a drugą mieszając figlarnie resztką alkoholu w szklance. Ha, pamiętał te czasy… aż nie mógł się powstrzymać od z lekka rozmarzonego uśmiechu, najwyraźniej przegrywając walkę z alkoholem.
W sumie temat relacji jego przełożonej i Samanthy nie powinien był go rajcować tak jak miało to miejsce właśnie teraz, przecież w pewnym sensie był to otwarty sekret, a jednak Christine nigdy go nie podejmowała, a nawet miał wrażenie, że specjalnie niechętnie o nim wspominała. Co za okazja, w końcu uchylił mu się rąbek tej tajemnicy. Chyba powinien był czuć się wyróżniony.
W pewnym sensie był niemalże świadkiem tychże wydarzeń. Gdzieś z tyłu głowy miał ich wspólne obrazy: w bibliotece, na korytarzu, na tym przeklętym teście… aż żałował, że nie był wtedy bliżej tej sprawy
Nie musiała praktycznie nic mówić. Wyciągnął z kieszeni swoją ulubioną zapalniczkę i niczym podekscytowane dziecko odpalił pierw jej, później sobie papierosa, zaciągając się dobitnie. Już mu świtało, gdzie będzie mógł znaleźć trochę procentów, miał jednak nadzieję, że nie będą musieli przez to przerywać.
Z początku był bardzo zaangażowany. Ewidentnie bawiła go ta cała historia - jego poważna, pewna siebie przełożona przeżywała intrygę i romans iście z harlekina i to takiego gorszego typu.
Potakiwał i śmiał się cicho, w pewnym sensie przeżywał to razem z nią - dlatego równie pokamieniał, kiedy doszła już do tego nieszczęsnego momentu. Pewne dziwne, uśpione obrazy na nowo zaczęły krążyć po jego głowie.
Nastała niezręczna cisza. Pierwsze co przyszło mu do głowy to niemrawe wyciągnięcie ku niej dłoni by ją pocieszyć. Na całe szczęście nauczył się nad sobą panować i pohamowywać swoją ckliwość . A więc tak to było? Ech… Masz przecież zadanie do wykonania, Matthew, ocknij się.
- Ciekawa historia - skwitował lekko bezpłciowo, wyprostował się z lekka i podsunął Christine kartkę, oraz kałamarz z piórem. - Gabinet 20, komplet kluczy. Zawsze z czymś zalega, nikt nie będzie pytał - rzucił beznamiętnie. Jego przełożona na pewno wiedziała o kogo chodziło. Wiedział, że trzymanie tego alkoholika na piętrze będzie kiedyś przydatne, czy ewentualnie w późniejszym czasie postraszenie go, czy tak jak teraz.
Intensywnie się jej przyglądał, po czym gdy skończyła wypisywać pozwolenie;wziął je, wstał, poprawił kamizelkę, sprawdził czy mocno śmierdział alkoholem i bez słowa wyszedł.
Musiał też… przemyśleć kilka rzeczy.

***

Znajomy korytarz zaczął spowijać się mrokiem. Kto wie czy nie będzie po drodze musiał wytrząsnąć jeszcze lampy naftowej. Westchnął. Ach, Samantha…
Po raz pierwszy widział ją gdzieś na dziedzińcu akademii, choć równie dobrze mogły być to błonia treningowe. Śmiała się tak głośno, że wszyscy się na nią patrzyli. Jeszcze wtedy nie znał jej imienia, ale pamiętał jej skąpany w słońcu uśmiech. Wtedy nie wierzył, że ktokolwiek w takim miejscu może być tak szczęśliwy.
Praktycznie zawsze istniała jako pewien ideał. Piękna, inteligentna, z dobrego domu. To jak traktował ją Amon, a później i Lynn. W pewnym momencie po prostu musiała przestać być dla niego nieznajomą.
Na początku myślał że będzie w stanie to znieść, lecz z czasem zaczął ostentacyjnie odwracać głowę, by za chwile uciekać sam ich widok. Nie umiał na nich nie patrzeć. Po raz pierwszy w życiu chyba komuś aż tak zazdrościł. Naprawdę chciał jej nie lubić, znaleźć tą niedoskonałość, która zburzyła obraz tego tworu do bólu bez skazy. Stało się jednak zupełnie co innego.
Tak jak się spodziewał, w rzeczywistości nie była idealna, impulsywna, głośna, emocjonalna, naiwna, a nawet na swój sposób głupia (nic dziwnego, że tak dobrze IM było razem). Było w niej jednak coś co nawet wtedy cenił bardziej od jakiś niemądrych, młodzieńczych niesnasek. Wiedziała co tu robiła, jak najbardziej mogą przysłużyć się sprawie.
Mógł z nią w pewnym sensie porozumieć lepiej niż z ludźmi, którymi kiedyś nazywał „przyjaciółmi”. Ani się nie obejrzał, a jak naturalnie było im spędzać czas razem w bibliotece.
Heh. Pamiętał jak wszyscy z jego roku nie mogli się mu nadziwić, ukrywając gdzieś między drwinami podziw, jakim cudem na większości przerw „otoczony był „stadkami” kobiet”. Sam nie wiedział jak to się działo. Wydawało mu się to takie naturalne, o wiele łatwiejsze niż gadanie z facetami, którzy nie rozumieli ich żartów. Z czasem jednak zrozumiał…
Doskonale też wiedział czemu Sam chciała go tak blisko kręgu swoich przyjaciółek. Hehehe… Miała to wszystko już tak idealnie obmyślone. Ich relacje, jej życie, oraz bliskich jej osób, ułożone w równanie, które ona miała rozwiązać. Aż żartował kiedyś, że idealnie pasowałaby na piętrze garbarskim gdyby nie… no właśnie. W jej sposobie podchodzeniem do ludzi jak do martwych liczb i numerków, zapisanych w schludnym rządku nie było miejsca na zmienne. Pech chciał, że przeoczyła właśnie tą jedną, nic nie znaczącą wtedy dla nikogo, małą, wredną, cyferkę.

***

- Klucz do 20 - powiedział stanowczo, podsuwając pod nos portierowi karteczkę. Starszy, wąsaty mężczyzna podniósł na niego swój zmęczony wzrok, po czym niedowierzająco spojrzał na wypis od Christine.
- Tak późno? - niechętnie wydusił swoim zachrypniętym głosem. No tak. Nigdy nie może iść zbyt gładko.
- Czyżby mistrzyni nie wyraziła się jasno? - matt kontynuował starając się jak najlepiej zachować powagę.
- Hmrgh…- mężczyzna niechętnie zaczął szukać klucza w szufladzie, mruczał coś pod nosem, że „kto to widział robić przesłuchania po godzinach pracy”. Podając mu klucz rzucił jeszcze - A Jenkins wie, że będziecie mu grzebać po szafkach?
- Jenkins będzie miał szczęście, jeśli jutro będą to jeszcze jego szafki -zakpił. - Niewiele ma tu do gadania
Mężczyzna zmierzył go wzrokiem - Tak to się teraz załatwia na piętrze grabarskim?
- Jenkins zawsze może zgłosić to mistrzyni. Ja tylko wykonuję polecenia - Matt uśmiechnął się pobłażliwie - będę potrzebował też lampy naftowej-
-Mmmrh…- burknął odwracając się za siebie. - Czyli rozumiem poszło lepiej niż się spodziewałeś - wypalił nagle, czym lekko zaskoczył grabarza. Ugh, czego on chciał? Ale nawet w stanie upojenia alkoholowego potrafił zgrywać niewiniątko - Pardon? - odparł Matt.
- Rano nie ty odbierałeś klucze do 4, prawda? Wszyscy wiedzą chyba co to znaczy - ocho, a więc o to chodziło. Musiał mu przyznać, że nawet mu z lekka zaimponował - jako jedyny powiedział mu o tym w twarz.
- Małe nieporozumienie, które zostało już wyjaśnione - znów usmiechnął się pobłażliwie. - Dobrze jednak wiedzieć, że w zamku wszyscy trzymają rękę na pulsie. Byłbym hipokrytą gdybym nie przyznał się do równie niezdrowego zainteresowania nie swoimi sprawami, nie wchodzącymi w zakres moich obowiązków, ani kompetencji - przeszł portiera wzrokiem.
Stary wąsacz jednak nie zareagował ani oburzeniem, ani właściwie niczym. - Nie zawsze był byś w stanie tak powiedzieć - odparł tylko, na co Matthew podniósł kpiąco brwi. - Dzisiejszy dzień mi o tym przypomniał. Kiedyś bardziej chyba bardziej ci zależało na nie robieniu sobie wrogów.
Oho, czyżby był pouczany? Co za tupet. I to jeszcze od portiera. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-*Wykonuję rozkazy mistrzyni, przy tym Inkwizycji. Niesubordynacja wobec niej to niesubordynacja wobec całej organizacji. Drogiemu Jenkinsowi, trzeba o tym przypomnieć i to chyba nie tylko jemu*- zastukał groźnie palcami o blat. - Dostanę tę lampę, czy nie?
-Mrmmh - znowu mruknął, w końcu sięgnął po nią spod lady. Wciąż ją trzymał. Patrzył mu prosto w oczy. Czyżby dojrzał cień zwątpienia w tęczówkach Matta? - Wielu było takich co myślało, że złapało arcymistrzynię za nogi. Sądzili, że mogli bezkarnie panoszyć się za plecami reszty… Gryząc więcej niż można przełknąć, bardzo łatwo się udławić. Tym bardziej mając za plecami…
- Hm? - Matt bezprecedensowo chwycił za rączkę lampki, tak szybko, że portier nie zdążył nawet zareagować. - Bezpodstawne oskarżenia? Czyżby bunt na pokładzie, panie XXX? - prychnął nie tracąc pewności siebie. - O ile dobrze pamiętam, mąciwody kończą nie lepiej od wiedźm.
Portier jednak nie zareagował tak jak spodziewał się tego rudy inkwizytor. Patrzył na niego tylko tym swoim styranym wzrokiem, powoli puszczając rączkę lampki oliwnej, po czym lodowatym głosem odparł:
- Na twoim miejscu zacząłbym się odzwyczajać od mistrzyni.
Jak na zawołanie w Mattcie zapalił się ogień. Uśmiechnął się najobrzydiwiej jak mógł, wyglądając przy tym jakby starał się powstrzymać okrutny śmiech. - Nie zapomnę o tym wspomnieć jej o tym, kiedy będzie zdawać klucze - niemalże wyszarpnął źródło światła z rąk starszego mężczyzny, obracając się na pięcie.
Cholera jasna.
Mógł się domyśleć.
Rozegrał to najgorzej jak tylko było można.
Będzie musiał się tym niedługo zająć. Portier nie był osobą, z którą mógł pozwolić sobie mieć na pieńku. Trzeba będzie to rozwiązać polubownie… Ech, jego słowa jeszcze długo będą dudnić mu w uszach.

***

Gabinet Jenkinsa jakimś cudem był jeszcze bardziej nieporządny niż się tego spodziewał. Wszystkie notatki, nawet krzesło jakoby pozostawione w popłochu. Jeszcze ten zapach w powietrzu. Jak można być takim brudasem?
No cóż, lepiej niech zabierze się do szukania.
Z powrotem mimowolnie pogrążył się w myślach.
Samantha bardzo zmieniła się po tej całej farsie z balem. Już nigdy potrafiła spojrzeć na niego w ten sam sposób co wcześniej, był przecież ciągłym przypomnieniem o tamtej parszywej dwójce (a właściwie trójce). Do tej pory nie wiedział czemu jeszcze pozwalała mu się tak zbliżać. Czy tylko dlatego, że miała swój cel i obiecała coś Rosanne, czy rzeczywiście odpowiadało jej jego towarzystwo.
Jakby tego było mało, jeszcze jego inne znajomości zaczęły bardzo uwłaczać blond adeptce. Z perspektywy czasu nie całkiem bezpodstawnie. Mimowolnie został wplątany w światek żeńskich intryg i jak bardzo chciałby powiedzieć, że znosił to tylko ze względu na niechęć do samotności w akademii to w pewnym sensie rozpaliło to w nim pewną niezdrową fascynację. Lubił wiedzieć więcej od reszty, przez co z czasem nauczył się całkiem sprawnie handlować informacjami, ugrywać wszystko z jak najmniejszą stratą dla siebie, a kiedy robiło się gorąco, obrócić kota ogonem w taki sposób, że to on stawał się ofiarą.
Nic dziwnego, że napięcie między nimi zdawało się rosnąć. Te wszystkie niedopowiedzenia. Dziwne insynuacje między słowami, jakby to on miał spiskować przeciwko niej. Wszystko to powoli zaczęło go męczyć. Przecież ona też nie była bez skazy, a on tylko grał w tę samą grę co wszyscy, nie miała prawa wymagać od niego więcej.
Na miesiąc przed jego balem Rosanne była praktycznie jedynym powodem dlaczego jeszcze się ze sobą widywali na przerwach.
W końcu ta katastrofa na balu okazała się być ostatecznym gwoździem do trumny ich relacji. Całe szczęście, że przez jej problemy z zaliczeniem skończyło się tylko na zruganiu słownym i JEDNYM policzku. Nie miał jej jednak tego za złe, w końcu sam to źle rozegrał. Już pogodził się z tym, że ich drogi rozejdą się na zawsze.
A niedługo potem… wiadomo co się stało.
W końcu udało mu się otworzyć schowek w biurku. Dokładnie to czego się spodziewał - napoczęta butelka wypełniona niezidentyfikowaną cieczą. Przystawił ją pod nos i niemalże natychmiastowo się wykrzywił.
Kurwa, czy oni na pewno chcieli to pić?

***

Sprawdził jeszcze czy drzwi do gabinetu były dobrze zamknięte. Toporny szczęk klamki rozległ się po głuchym, ciemnym korytarzu, oświetlonym jedynie przez jego lampę. Gabinet mistrzyni był jeszcze tak daleko.
Z tamtego okresu pamiętał tylko urywki wszystkich zdarzeń. Mignięcia twarzy, urwane krzyki, nawet nie dałby sobie uciąć ręki, że była na jego pogrzebie.
Zapamiętał jednak dobrze jej wzrok. Samanthy Hadley, której grunt osunął się spod nóg.
Później zdaje się, że jeszcze mniej informacji do niego docierało. Pojawiała się jak widmo, kiedy on resztkami sił próbował „funkcjonować” jak człowiek, chwytając się czegokolwiek co zostało z jego poprzedniego życia, by przypominać mu o tym jak bardzo zniszczony był w rzeczywistości, na jak bardzo cienkich linkach trzymał się ten cały jego teatrzyk. Nie mógł na nią patrzeć.
Co jakiś czas dobiegały go wieści o problemach z nią. Zdawała się coraz mniej kontaktować z rzeczywistością. Za każdym razem jak widział ją błąkającą się jak koszmar po piwnicach, zawałów mu się że Samanthy Hadley było coraz mniej w tym nieszczęsnym ciele, aż w końcu pewnego razu nie było jej już tam w ogóle - istniał tylko cień dziewczyny, która raz śmiała się tak głośno, że słyszała ją cała akademia.
Zatrzymał się nagle.
Mógłby przysiąc, że widział coś kątem oka, jakiś błysk. Zignorował to jednak i ruszył. Jeśli był to koszmar, to nie miał prawa niczego widzieć, a jeśli widmo to będzie musiało znaleźć sobie mniej zajętego grabarza do zawracania głowy.
W każdym razie był na swój sposób wdzięczny jej przypadkowi. Była też całkiem realną przestrogą przed tym jakby skończył, gdyby nie umiał się pozbierać. W szczególności, kiedy po „wpadce” groziła mu „pomoc” ze strony balsamistów. Jeśli nie chciał skończyć jak ona musiał się ogarnąć, jakimikolwiek środkami.
W końcu dotarł do gabinetu mistrzyni. W mosiężnej klamce jawiło się jego żółte, wykrzywione odbicie. Zawahał się.


A może wciąż jej zazdrościsz Matthew?


***

Wszedł jak gdyby nigdy nic i niby od niechcenia, niedbale postawił butelkę na biurku. - Przynajmniej w tej kwestii Jenkins nie zawodzi. Zastanowiłbym się jednak dobrze czy brać to do ust - mruknął siadając na krześle. Wyjął też swoją papierośnice, odpalając im kolejnego po poczęstowaniu swojej towarzyszki. Zaciągnął się i rozsiadł wygodnie, krzyżując nogi, oraz przymykając oczy.
- To było chyba z 2 albo 3 tygodnie temu - przerwał w końcu ciszę. - Alarm czerwony na Sawyer street. Podobno sam koszmar nie był aż taki wielki, ale zalągł się w kotłowni - westchnął. - Pamiętasz, może było to z 9-10 lat temu… Wielki pożar we wschodnim Wishtown? Całe szczęście pogoda była raz po naszej stronie bo nie skończyłoby się na tylko 3 budynkach. Oczywiście zabrali nas tam po wszystkim idealna okazja do pokazania procedur dokumentacji adeptom, nieprawdaż? Wszystko odbywało się jak należy, ale był duży problem z odciąganiem ludzi stamtąd. Łatwo wśród gapiów było rozróżnić byłych lokatorów, ich twarze były permanentnie puste, ale nie mogę zapomnieć wzroku jednego z nich. Nie ważne co do niego się mówiło, on nic nie mówił i jak kamień nie mógł ruszyć się z miejsca. O ile dobrze było mi wiadomo to on odpowiadał za ogrzewanie… Uwierz mi jak powiem - Nawet doszczętnie zwęglony budynek był mniej martwy niż on - zaciągnął się po raz kolejny. - Wczoraj musiałem coś załatwić na Sawyer street i przyrzekam ci, że nie ważne jak wysilałem się, nie potrafiłem powiedzieć gdzie miała miejsce interwencja… Przecież jest tam dostać się o wiele trudniej niż na wschód, te wszystkie parszywe uliczki, a jednak…
Mężczyzna przez chwilę popatrzył gdzieś w bok, po czym przygasił końcówkę papierosa, uśmiechnął się do niej wyjątkowo przyjemnie, z lekką nostalgią. - Dwufazowy system stacjonujący to genialne rozwiązanie. Goldenmayer prawdopodobnie mnie zabije- albo gorzej „zawiedzie się na mnie, Panie Borcke”, jeśli ci to powiem, ale jak wychodziłaś z archiwum nie mógł przestać się zachwycać, jak do dziś pamiętam powtarzał w kółko - „70% skuteczności” - znowu westchnął, chyba będzie zmuszony do zapalenia kolejnego papierosa. - Nawet mi się wtedy udzieliło. Po tym jak przestał o tym gadać nie myślałem o nim już aż tak wiele, aż do wczoraj - zaciągnął się.
Nagle wyprostował się i wbił w nią wzrok. Chwilę jednak zaczekał nim się odezwał. Wahał się? - Ludzie spoza murów nie wiedzą co jest dla nich dobre, dlatego trzba podejmować decyzję za nich. Tak w sumie powinno być - żyją sobie beztrosko, w słodkiej nieświadomości, w zamian za nie pętanie się pod nogami i nie utrudnieniem działania. Bycie inkwizytorem to poświęcenia - na jego barkach jest tyle do uniesienia, że nie ma możliwości mówienia o „normalnym” życiu, a jeśli tak to nie wykonuje swojej pracy porządnie. Każdy z nas prędzej czy później będzie musiał coś poświęcić- zaciągnął się. - Nie wiemy czy Samantha wiedząc na co miałyby iść pieniądze jej ojca zgodziłaby się na współpracę. Nie wiemy nawet, czy jeśli byłabyś przy niej przez ten cały czas nie złamałaby się i tak. Wiemy za to, że od 8 lat misje zakończone porażką ze względu na opóźnienia są wręcz marginalnym odstępstwem od normy, i że żyje też o 13% więcej ludzi niż przewidywano w zeszłej dekadzie nie wspominając o przewidywanych stratach materialnych. Ale ty o tym wiesz - uśmiechnął się smutno pod nosem. Przybliżył się do niej - Idealnie byłoby, gdy nikt nie musiał podejmować TYCH decyzji. Wiedząc tyle co my i będąc tu gdzie jesteśmy teraz, nie ma wyboru - los tych wszystkich ludzi jest w naszych rękach. Był czas, kiedy sam często miałem wątpliwości duże wątpliwości czy to wszystko jest warte czegokolwiek. Wczorajszy dzień mnie w tym utwierdził, że ma to sens, że chociaż tamte rodziny nie będą musiały błąkać się po ulicy bez dachu nad głową, tracić bliskich i cierpieć.
Znowu rozsiał się fotelu. Patrzył na tańczony płomień świeczki. - Podjęłaś dobrą decyzję, Christine. Jesteś wzorem dla każdego inkwizytora i uwierz mi, że później żałowałabyś jeszcze bardziej… - pił do siebie. Wyglądał jakby chciał dodać coś jeszcze, ale w końcu ugryzł się w język.
Powrót do góry Go down
Ringleader
I have no idea what I'm doing here
Ringleader

Liczba postów : 783
Join date : 31/01/2017

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptyWto Maj 03, 2022 9:34 pm

Cisza była nieznośna. Choć w końcu miała czas, wręcz jego nadmiar, by pożałować swojej wylewności, tak nie chciała zostawać teraz sama. Wpatrywała się tępym spojrzeniem w spowity mrokiem widok za oknem, po raz kolejny zadając sobie pytanie rozpoczynające katorgę: „co by było, gdyby…?”.
***
Gdy powrócił, ukradkiem przetarła oczy, marszcząc w złości brwi, by wyrazić swoje niezadowolenie jego długą nieobecnością. Powitała go tak jak wcześniej, za biurkiem z pustą butelką, łaskawie zdejmując nogi z dobytku. Zaprosiła go gestem dłoni, ożywiając się na nowo:
Pierdolona pijaczyna. Jeśli najpierw z hukiem nie wyleci z Inkwizycji, zapije się na… — urwała, śmiejąc się głośno. — Zapomniałam. Straciłam już wszystkie prawa do oceniania go — dodała, w rzeczywistości i w obecnym stanie, gdyby poszła o komentarz dalej, osiągnęłaby szczyt hipokryzji.
Ochoczo przyjęła kolejnego papierosa, podstawiając mu szklankę, tę jedyna jaką mieli.
Co to, kurwa, jest, samogon? — jęknęła, ze zgrozą w oczach przyglądając się bliżej nieokreślonemu kolorowi mętnego alkoholu. — Nie sądziłam, że posmakuję dziś gorszego trunku niż burbon Goldiego — przyznała, lecz odważnie spróbowała pierwszy łyk, który przeszedł jej niskie oczekiwania.
Nie przerywała, nawet gdy nie była bliska zrozumienia historii Matta - nie miała pewności, czy przez upojenie nie straciła ważnego wątku, będącego wprowadzeniem do opowieści o pożarze, lecz ufała swojej intuicji - jedna obalona butelka nie była jej niczym nadzwyczajnym. Nie przestawała mrużyć oczu, gdy dobijał do brzegu.
Nie zrozum mnie źle. Znając zakończenie tej historii, stając jeszcze raz przed Samanthą… Tamtą Samanthą, postąpiłabym identycznie. Oczywiście, mogłabym być taktowniejsza, lecz moje zdanie jest od lat to samo - istnieją kwestie ponad nią, ponad mną i naszą wtedy tak ważną więzią. Jej zdrowie, a moje sumienie to ceny, które byłam w stanie zapłacić, by znaleźć się dziś tutaj — poinformowała go, głosząc pewnie, jakby w rzeczywistości w to wierzyła. — Nasze uczucia nic nie znaczą, gdy stoimy w obliczu… — przełknęła ślinę, na moment przerywając płomienną przemowę, ledwie ogarniając umysłem ogrom tego, czemu obiecała się przeciwstawiać od najmłodszych lat.
Wybrała tę drogę z pełnią świadomości, że nikt nie złoży jej podziękowań, lecz wierzyła, usilnie wierzyła, że działa ku większemu dobru. Jej jedyna w życiu szczera miłość i dusza były jednym z wielu poświęceń.
Dosyć. Myślisz, że możesz poznać moje sekrety nie dając od siebie nic w zamian? — uderzyła otwartą dłonią w stół, patrząc na niego spode łba. — Z Goldenmayerem zawsze żyliśmy jak pies z kotem. Ten stary pierdziel nie musiał otwierać ust, by doprowadzić mnie do szału. Oboje przyjęliśmy chwilę naszego rozstania jako łaskę losu, do teraz prywatnie dzieląc jedynie świąteczne życzenia i niewiele więcej. Ale ty… Uwielbiałeś go. Nie uważasz, że sięgnęliśmy lat, w których można rozważyć pojednanie? Jestem pewna, że wciąż macie wiele wspólnych tematów… — spojrzała na niego znacząco, ostrożnie lawirując wokół tematu, nie do końca świadoma stosunków między nimi.
Powrót do góry Go down
Matthew
Grabarz
Matthew

Liczba postów : 355
Join date : 11/04/2016

Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 EmptyPią Cze 03, 2022 7:23 pm

Po długim wahaniu, nawet w tym stanie w którym się teraz znajdował, on również wziął łyk podejrzanego trunku. Wykrzywił się niezmiernie. Boże, jakie to było paskudne… Chwilę później jednak znów sięgnął po szklankę. Bywały czasy, kiedy w ustach miewał o wiele gorsze rzeczy, a i bywał bardziej nietrzeźwy - jeszcze trochę a zacznie wzdychać do nich z tęsknoty.
Uniósł wysoko brwi, widząc jak żywo zareagowała, po chwili jednak nie mógł powstrzymać się od czego zaśmiania się pod nosem, oczywiście przykrywając usta dłonią. No tak, nie mógł sobie z nią pogrywać w nieskończoność. Niestety (albo właśnie stery) Christine należała do tego niewielkiego grona osób, które wiedziało, że może od niego żądać szczerości w drugą stronę. Mało tego! Należała przede wszystkim do jeszcze mniejszego grona, którym ewentualnie był skory powiedzieć coś nie zawsze dla niego korzystnego.
- Cóż za osobliwa zmiana tematu- westchnął rozbawiony, sięgając po kolejnego papierosa, częstując ją przy tym. - Byłem przekonany, że nasz profesor w końcu pękł i podzielił się z tobą, Christine, szczegółami naszego rozstania. Jestem, że tak się wyrażę, zaszokowany… - uśmiechnął się niebezpiecznie.
Zaciągnął się i spojrzał gdzieś w bok, milcząc przez chwilę. - Czy go uwielbiałem? Jest to… chyba idealne stwierdzenie. On też idealnie wiedział czego najbardziej chciałem, będąc zakompleksionym dzieciakiem, spragnionym jakiejkolwiek aprobaty od ojca - zaśmiał się pod nosem, z pewnym rozczuleniem wspominając tamte czasy. - W domu nauczono mnie, że jedynym sposobem, by zyskać tą upragnioną uwagę, było siedzenie cicho, robienie wszystkiego czego od ciebie wymagano bez błędów, siedzenie cicho, nie przeszkadzanie i… czy wspominałem o siedzeniu cicho? W każdym razie, bardzo mu to odpowiadało, kiedy wykonywałem wszystkie jego polecenia bezbłędnie i bez wahania, przytakując mu przy tym, a nawet nie zgadzając się, kiedy on tego chciał. Był wyraźnie zadowolony, ale dbał o to, bym nigdy nie poczuł, że za łatwo jest zdobyć od niego pochwałę. Plan idealny - czułem się ważny.
- W pewnym sensie, był jednak bardziej miękki od ojca. A precyzyjniej - miał więcej cierpliwości. Wiem co myślisz, Christine, ale pozwól mi wyjaśnić: pamiętam sytuację, bodajże z końca drugiego, albo początku trzeciego roku, miałem oddać jakieś tam te jego przetłumaczone manuskrypty, czy coś w ten deseń. Nie pamiętam, chyba coś ważnego. Ważne jest to, że zostawiłem je w domu. Uwierz mi, Christine, odbiło mi wtedy jak nigdy wcześniej, przed nim oczywiście. Przepraszałem go chyba z bitą godzinę. Najgorsze było to, że był wyjątkowo łagodny tamtego dnia i z początku powiedział jak się na mnie zawiódł, ale to wszystko. Na jego nieszczęście tamtego dnia za cel obrałem sobie udowodnienie mu, że zasługuję surowszą karę. Nie pamiętam już czy wylądowałem na kolanach, czy nie, ale mazgaiłem się na pewno już od pewnego momentu. W końcu zabrakło mi aż argumentów, więc zacząłem przytaczać jakieś kompletnie absurdalne sytuacje z domu - zaśmiał się, po czym założył ręce na głowę przybrał komicznie „rozżaloną” minę w celu sparodiowania samego siebie - ”Profesorze, przecież znowu wyplułem mięso z obiadu do chusteczki, nie zasługuję by być Inkwizytorem, buhuuhuuu”- roześmiał się jeszcze głośniej. Nie krępował się opowiadając o tym wszystkim Christine, przecież była obok bardzo wielu podobnych sytuacji. Chociaż wątpił, czy Goldenmayer opowiadał jej o tym kiedykolwiek.
- Jego miny też nie pamiętam, ale w końcu się ugiął i kazał mi codziennie po zajęciach zostawać dłużej, przynajmniej przez rok. Ojciec pewnie po takim czymś nie spojrzałby na mnie nawet przez ten sam czas. Goldenmayer zrobił to prawdopodobnie tylko dlatego, by mnie wtedy uciszyć, ale miał w tym swój cel. Oprócz Pracy nad łaciną, przede wszystkim pokazywał mi wtedy strategie jak podchodzić do przesłuchań, nim jeszcze zaczęliśmy trenować na żywo, rozmów publicznych i też podchodzenia do spraw poza murami. W pewnym sensie pokazał mi wtedy najważniejszą rzecz jeśli chodziło o funkcjonowaniu Grabarza - byłeś tylko tym co pozwalałeś pokazać pokazać w trakcie pełnienia funkcji. Dopóki na przesłuchaniu umiałeś dobrze grać bezwzględnego - byłeś bezwzględny, przy umówie ze skazańcem miałeś być litościwy - byłeś litościwy, bez względu co działo się na zewnątrz. Liczył się tylko moment, w którym „aktor” występował na „scenie” przed „publicznością”. Wszystko to było… takie do bólu logiczne i w pewnym sensie przynoszące ulgę, ukryć wszystko za maską. Dał mi to czego wtedy potrzebowałem - jego głos zrobił się strasznie nie konkretny. Przez chwilę jeszcze można było dojrzeć mały skrawek tęsknoty w jego spojrzeniu nim stanowczo zmarszczył brwi i doprowadził się do porządku. Na razie powiedział dosyć.
- Pytałaś Jednak o coś innego. Niestety, rozczaruję mistrzynię, nie sądzę, że uda nam się kiedyś mieć tę samą relację co za dawnych lat. W sumie to niemożliwe. - dogasił bezceremonialnie papierosa. Mierząc wzrokiem jego towarzyszkę przyszedł mu do głowy jeszcze jeden pomysł.
- Znając cię,mogę uznać, że ciekawi cię konkret, prawda, Christine? Nie widzę czemu profesor nie przybliżył ci szczegółów naszego rozstania, kiedy byłem twoim asystentem. Tym bardziej , że chyba wy wcale nie żyjecie już „jak pies z kotem”, bo inaczej trudno zrozumieć jest mi zrozumieć dlaczego zleżałe ci na naszym „pojednaniu się” - komunikat był prosty - jeśli chcesz to powiem ci wszystko, ale musisz mi zdradzić swoje intencje.

Powrót do góry Go down
Sponsored content




Gabinet Christine - Page 2 Empty
PisanieTemat: Re: Gabinet Christine   Gabinet Christine - Page 2 Empty

Powrót do góry Go down
 
Gabinet Christine
Zobacz poprzedni temat Zobacz następny temat Powrót do góry 
Strona 2 z 2Idź do strony : Previous  1, 2
 Similar topics
-
» Mieszkanie Christine
» Gabinet pielęgniarki
» Gabinet Matta
» Gabinet Chris
» Gabinet Arcymistrzyni

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Wishtown :: Wishtown :: Siedziba Inkwizycji-
Skocz do: