Ostatnio zmieniony przez Veilore dnia Nie Lut 21, 2016 9:17 pm, w całości zmieniany 5 razy
Autor
Wiadomość
Lisbeth De'nar Mała piromanka
Liczba postów : 58 Join date : 07/01/2016
Temat: Re: Główna sala Wto Wrz 04, 2018 4:50 pm
Czy to ważne ile miała lat? Lizze nigdy nie zastanawiała się nad tym ponieważ tak naprawdę nie wiedziała kiedy nastał ten dzień w jakim pojawiła się śród żywych. Nie wiedziała ile już czasu upłynęło, a tym bardziej teraz gdy wróciła po długiej podróży. Podróży jaka odmieniła ją. Nie była już tą samą naiwną dziewczynka jaką pamiętała Ast ani zagubioną jaką znała Vei. Była w końcu sobą. Odnalazła ukojenie, a zarazem zmieniła się na tyle by wszystkich zaskoczyć. Teraz jednak pochłonięta była swoją towarzyszką na tyle aby zapomnieć o trzech dniach jakie jej pozostały. Była wstanie zapomnieć o wszystkim co ją otaczało tylko i wyłącznie dla rozmowy z kimś kto nie oceniał. Brak sądów był bowiem czymś czego potrzebowała. Była przecież sobą. Była na tyle wolna aby móc rządzić własnym życiem. Na pytanie kobiety jedynie odparła uśmiechem. Przecież uczucia bywają przeróżne. Jako były bard znała ich wiele. Umiała nazwać lecz nie odczuwała ich. Była wręcz pozbawiona odczuć poza paroma jakie nie uleciały z jej duszy. Jakie pozostały, a zarazem przyciągały ją do tego miejsca oraz czasu. Zapewne młoda nadal pozostała by sama ze swoimi myślami gdyby nie szybko dotyk jaki wyrwał ją z zamysłu oraz szybkość jaka towarzyszyła tańcu. Taniec. On zawsze nosił za sobą ładunki emocji i wierzcie mi bądź nie lecz Lizze dała się im ponieść. Dała oczarować się chwili. Szybkości z jaką obraz przesuwał się przed jej oczyma oraz osobie na jakiej skupiła swój wzrok. Była ona przecież punktem odniesienia niczym kompas dla żeglarza. Była czymś co sprawiało iż na chwilę dziewczę zapomniało ze musi żyć. Muzyka. Ruchy. Głosy. Zapach. Ten ostatni był niczym narkotyk. Był czymś co uderzył w jej nozdrza w chwili gdy owa nieznajoma przybliżyła się na tyle by dało się usłyszeć jej słowa. Imię. -Nigdy nie zdradzaj imienia o Pani- Odrzekła zaraz gdy ta zdradziła swe. Czy Fanny była głupia? Według Lizze była lekkomyślna, a zarazem taka lekka? Zabawne. W tańcu każdy zdaje się być kimś innym. Wszystkie mięśnie przecież krzyczą! -Twe ciało zdradza opowieść...- Tym razem, to Lizze nachyliła się ku niej aby wypowiedzieć te słowa jednocześnie również poddając się muzyce a raczej jej. Dała się bowiem przez pierwszą cześć tańca prowadzić do pewnego momentu. Tym momentem była chwila wypowiedzenia owych słów po których pozwoliła sobie przejąć inicjatywę, a co za tym idzie przez parę sekund potraktowała Fanny niczym małą marionetkę mieszczącą sie w jej rękach. Marionetkę dla której pozwoliła sobie odkryć chwilę emocji. Emocji ukazujących niezależność a zarazem delikatność emocji wypisanych na swym ciele oraz spojrzeniu, któremu to było dane widzieć wiele. Znajome twarze. Były teraz dlań niczym. Były jedynie mgłą spowijającą rufę. Liczyła się bowiem chwila. Chwila w jakiej zapomina o tym kim jest.
Fanny Szmaragd
Liczba postów : 348 Join date : 16/10/2016
Temat: Re: Główna sala Pon Wrz 10, 2018 5:41 pm
Fanny czuła się doskonale jedynie w dwóch sytuacjach: kiedy tańczyła oraz kiedy śpiewała, chociaż to ostatnie robiła dosyć rzadko. Przynajmniej od pewnego czasu. Niemniej jednak taniec sprawiał, że była w stanie zapomnieć o wszystkim co ją dręczyło, co wyciągało z niej jakąkolwiek radość z życia. Tańczyła, by zapomnieć. A skoro jej się to udało, to mogła się dobrze bawić. Dlatego też, gdy teraz tańczyła na parkiecie z nieznajomą to uśmiechała się szeroko, a sukienka wirowała w rytm muzyki. Gdy została zrugana za przedstawienie się, to zdziwiła się lekko. Zatrzymała się na chwilę w tańcu, by ponownie jednak ruszyć w rytm muzyki. - A to dlaczego? Przecież nic nam tutaj nie grozi! To moja impreza w końcu. - powiedziała. Dzisiaj jej rozsądne myślenie miało się ograniczyć tylko do nie używania mocy. Co do reszty, nie zamierzała się ograniczać w zabawie pod żadnym względem. Na usłyszany komplement podziękowała uśmiechając się przy okazji szerzej. Podobało jej się to, że była komplementowana, że ktoś dał się porwać jej tańcowi i oddawał się temu z podobną pasją co ona. Wtedy to też poczuła, jak inicjatywę przejmowała nieznajoma. Ponownie dała się zaskoczyć, ale nie protestowała. Dała się poprowadzić wedle woli drugiej osoby, zwłaszcza, iż dostrzegła, że tamta co nieco zna się na rzeczy jeśli chodzi o tę formę zabawy. W szaleńczym pędzie Fanny od czasu do czasu wpadała na różnych ludzi, chociaż zawsze przepraszała. Niemniej jednak, mimo iż zabawa była przednia, to jednak odczuwała coraz silniej skutki tego tańca. Coraz bardziej dyszała, jej ciało było coraz bardziej zlane potem, a w ustach jej zaschło. -Napijmy się! Ale czegoś mocniejszego niż piwo! - wykrzyczała do dziewczyny chcąc, by ta ją usłyszała w tym gwarze. Śmiechy oraz rozmowy w połączeniu z muzyką i dużą ilością alkoholu sprawiały, że w tej karczmie było tak głośno, jak od dawna prawdopodobnie wcześniej nie było. Zwłaszcza, iż robiło się coraz bardziej tłoczno, gdyż coraz to nowi ludzie się zjawiali i dołączali do parkietu. Wrażenie było takie, jakby cała dzielnica włącznie z całym cyrkiem się tutaj zeszły. Inkwizycja też? Fanny nie chciała, by jej urodziny przerodziły się w tragedię, ale z drugiej strony nie zamierzała się teraz tym przejmować. Pociągnęła Lizzie za rękę do baru i powiedziała barmanowi, by nalał czystej whisky do dwóch szklanek, co też zaraz uczynił. Zielonowłosa chwyciła swój drink. - Za moje urodziny i nową znajomość z piękną kobietą! - powiedziała, po czym upiła spory łyk. Chciała odsapnąć chwilę zanim wróci na parkiet. Co w tym czasie Lizzie zrobi? Znudzi się nią i pójdzie gdzieś dalej?
Lisbeth De'nar Mała piromanka
Liczba postów : 58 Join date : 07/01/2016
Temat: Re: Główna sala Nie Wrz 16, 2018 3:11 pm
-Oczywiście mówisz o sobie?- Musiała spytać. Przecież toasty zawsze miały jakiś podtekst. zawsze zawierały drobne aluzję lub coś o wiele gorszego. Lizze dobrze wiedziała iż nie należy nimi szastać na prawo i lewo. Wiedziała ponieważ przez takowy drobny niewinny toast wplątała się jakiś czas temu w mało przyjemną intrygę jaka zdawała się ciągnąć za nią aż do domu. Aż do miejsca w jakim się teraz znalazła lecz mimo wszystko szybko odrzuciła od siebie owe wspomnienie. Nie chciała bowiem aby przesłoniło ono dzisiejszy wieczór. Był on bowiem taki prosty. Prostota ta tkwiła w zabawie oraz otoczeniu jakie chłonęła niczym małe dziecko. Pragnęła przez jedną noc pozostać tym kim są goście tego przybytku czyli osobą bez pamięci. Bez problemów. Pragnęła się bawić. Dlatego właśnie porwała ją do tańca. Dlatego wyzwalała swe emocje oraz pozwalała sobie na tą drobną grę jaka chwilowo przyprowadziła ją ponownie do baru lecz mimo wszystko nie była sama. Nadal kurczowo trzymała się swej towarzyszki i nijak nie miała zamiaru odchodzić przynajmniej teraz. -Na pewno mówisz o sobie. Nie widzę tutaj nikogo innego pasującego do toastu Pani- Znów podjęła grę. Znów pozwoliła sobie na delikatny uśmiech oraz dokładniejsze przypatrzenie się swej nowej rozmówczyni, a przyznać trzeba iż wyglądała naprawdę korzystnie. Nijak nie przypominała panien z dobrych domów czy panny z plebsu. Nie przypominała dziś nawet szaleńców z cyrku lecz kto ją wie. Osobiście mogła być każdym dzisiejszego wieczoru i nijak nie wpłynęło by to na postrzeganie Lizze. -Cóż powinnam zrobić?- Rzuciła zdawać by się mogło sama do siebie jednocześnie przesuwając wzrok po sali by ponownie powrócić nim do swej rozmówczyni dając jej przy tym do zrozumienia iż czeka na jej odpowiedź. Jaka ona będzie? Cóż powinna uczynić osoba na swój sposób zapatrzona w swoją rozmówczynie spojrzeniem niejednoznacznym? Przecież tak naprawdę nie wiadomo cóż chodziło po głowie owej dziewczynie. Nikt poza samą Lizze nie wiedział cóż tak naprawdę przykuwa jej uwagę ponieważ dziewczę zdawało się nader spokojne oraz opanowane mimo iż wcześniej pozwoliła sobie na chwilę emocji jednak były one przeznaczone jedynie dla Fanny. Jedynie na taniec jaki zakończył się wraz z owym toastem jaki zdawał się być rozpoczęciem kolejnego aktu owego przedstawienia w jakim brało udział wielu aktorów. Przedstawienia w jakim pragnęła z całego serca brać udział.
The Lord of the Universe Mistrz Gry
Liczba postów : 14 Join date : 21/04/2014
Temat: Re: Główna sala Wto Paź 23, 2018 4:23 am
MISTRZ GRY
Zabawa trwała w najlepsze i nieprzerwanie. Gości zebrało się tyle, że gdy usadawiały się (gdziekolwiek było miejsce) grupki zmęczonych żwawym podrygiwaniem ludzi, żeby w końcu nawilżyć spragnione od wysiłku gardła którymś z dostępnych trunków, to akurat kolejne fale rozochoconych postaci wstawały z miejsc po to, aby ruszyć w tany. Gospoda pod Złotą Kaczką wręcz chwiała się jak stara łajba na niespokojnych wodach. Niektórzy, ci bardziej trzeźwiejsi, zaczynali zauważać, że w celu dostania się w niektóre części lokalu należało się już przepychać przy użyciu łokci. Nikt niczego nie słyszał poza dominującą muzyką oraz wymieszanymi rozmowami. I co prawda niektórzy zdążyli udać się na mniej lub bardziej aktywny spoczynek w pokojach na górze razem z jakąś zauroczoną i otumanioną alkoholem połówką lub gdy mieli mniej szczęścia to z jedną z tych prostytutek, co postanowiły skorzystać z okazji do zarobku i przyłączyć się do świętowania, jednak zaraz ich miejsce wypełniali kolejni przybysze. Można by powiedzieć... istne szaleństwo! Ale to, co działo się na parkiecie przerastało już wszystkie najśmielsze wyobrażenia. Gdy solenizantka opuściła część sali przeznaczonej na tańce, spojrzenia tych osób, które ją kojarzyły i wszystkich innych, których uwagę zdążyła przykuć swoim poruszającym się ciałem szybko znalazły inny obiekt obserwacji, choć tutaj zainteresowanie było raczej innego rodzaju. Na parkiet wtargnęło kilka takich "obiektów". Nie wiadomo skąd się wzięły, ani po co przyszły. Nikt ich dotąd nie zauważał, ale kiedy przyłączyły się do tańców, nikt już nie mógł ich przeoczyć – sześć pomarszczonych starowinek zaczęło wywijać kończynami, zupełnie jakby dopiero przyszły na świat. Nikt nie mógł się nadziwić. Niektórzy dotychczas tańczący goście przystanęli ze śmiechem na ustach i zaczęli klaskać w rytm muzyki. Stali w bezpiecznej odległości, pozwalając staruszkom zagarnąć spory fragment przestrzeni, w jakiej łatwo był oberwać ręką, nogą, laską czy obwisłą skórą (czego najprawdopodobniej najbardziej chciano uniknąć).
Elias Carter Grabarz
Liczba postów : 24 Join date : 12/12/2017
Temat: Re: Główna sala Czw Paź 25, 2018 12:48 am
Elias westchnął ciężko, obserwując z pewnej odległości ledwo trzymający się w całości budynek karczmy. Wyglądało na to, że ktoś zrobił w nim wyjątkowo huczną imprezę. Zdecydowanie nie były to jego klimaty i z chęcią wróciłby do swojej zacisznej plebanii, gdyby nie jeden mały problem.
Mały, chodzący na czterech łapach, przyobleczony w czarne futro problem.
Jego kotka jak zwykle gdzieś zniknęła. Normalnie by się tym nie przejął, ale nie wracała od kilku dni. Dlatego też wybrał się na spacer po miasteczku, by jej poszukać. No i znalazł kilka przecznic stąd. Emilia korzystała z wolności, jak gdyby nigdy nic przechadzając się ulicą. Gdy tylko zauważyła Cartera, zamarła w miejscu. Chyba wyczuła burę jaka ją czekała, bo czym prędzej dała w długą. Wprost do wnętrza karczmy.
Elias raz jeszcze spojrzał zrezygnowany na budynek, po czym wkroczył do środka. Co prawda nie miał przy sobie swojego charakterystycznego płaszcza, lecz wbił się w wygodny frak, ale koloratka i tak zdradzała jego profesję. Poza tym był pastorem, wiec osobą raczej ogólnie kojarzoną w miasteczku.
Nawet jeśli większość osób w gospodzie pewnie mnie nie zna... - pomyślał, widząc jak jedna z kilku prostytutek odchodzi z klientem "na piętro". Cóż, nie ma co się tym przejmować. Elias ruszył w stronę gdzie wydawało mu się, że mignął koci ogon. I zauważył...TO. Kilka babć, tańczących w najlepsze na środku sali. Zapewne przeżegnałby się, żeby sprawdzić czy wzrok go nie mami, ale w tym momencie przez swoją nieuwagę wpadł na kogoś. - Przepraszam najmocniej. - powiedział, spoglądając na swoją ofiarę. Wróć, unosząc głowę i spoglądając na swoją ofiarę, bowiem okazała się nią zaskakująco wysoka kobieta o arystokratycznej urodzie. Że też musiał trafić na kogoś takiego... - Niech Pani wybaczy mi moją niezdarność. Zapatrzyłem się na to niecodzienne widowisko jakie ma miejsce na parkiecie. Swoją drogą, nie widziała Pani może tutaj kotki?
Veilore Panna srebrna rączka
Liczba postów : 229 Join date : 22/08/2015
Temat: Re: Główna sala Pią Lis 02, 2018 7:16 pm
Do niedawna trzymała się z Astaroth i właśnie w jej towarzystwie korzystała z dobrodziejstwa imprezy, na której przypadkowo się znalazła. Jednak ku niezadowoleniu Veilore tłum nie pozwolił im dłużej kontynuować wspólnych harców na parkiecie. Ludzie zaczęli się zachowywać dosyć dziwnie, przypominając wzburzone czymś fale, mknące w przeciwną stronę do źródła zamieszania. Przesuwali się, jakby co najmniej ktoś zwymiotował na podłogę lub jego pęcherz nie wytrzymał, a oni chcieli uniknąć zabrudzenia butów. Chaos na chwilę się spotęgował i trudno było cokolwiek zobaczyć lub chociażby ustać w miejscu, toteż ludzki prąd rozdzielił najemniczkę z jej dotychczasową partnerką w tańcu, a ona sama z nurtem podreptała w inny kraniec pomieszczenia w okolice drzwi. Jednak wkrótce zamieszanie samoistnie wygasło, a ludzie zaczęli się poruszać w bardziej uporządkowany sposób. Veilore zaczęła rozglądać się za Astaroth, aczkolwiek nie była jej w stanie dostrzec. Za to kątem oka dostrzegła co dzieje się w środku pierścienia utworzonego przez dotychczasowych tancerzy. Nie mogła uwierzyć w to co widziała. Zadziwiające ile w sobie werwy miały tańczące staruszki. Może nie był to najpiękniejszy widok, w zestawieniu z młodszymi przegrałyby z kretesem w tej kategorii, ale jakże niecodzienny był to widok! I to właśnie przez to przykuwał spojrzenie bardziej niż niejedna piękna kobieta. Blondynka zawsze sądziła, że od takich babuszek można się spodziewać długich historii zapamiętanych z poprzednich lat życia, wyśmienitych potraw i dziergania szalików. Ale to...!? Z uśmiechem jeszcze przez chwilę przyglądała się babciom, którym siły się nie kończyły, a wręcz ich im przybywało. Potem znów rozejrzała się za Astaroth, ale ponownie poszukiwania okazały się bezowocne, ale wtedy ktoś na nią wpadł. Veilore przyzwyczaiła się już do przypadkowych potrąceń, w końcu tyle bawiło się tutaj osób, że było o to łatwo. Najemniczka wsparła się o pobliską osobę, żeby zachować równowagę. Z początku nie zareagowała. Każdy tutaj miał co chwila podobne doświadczenia. Trzeba było się z tym liczyć podczas imprezy. Ale gdy udało się kobiecie wychwycić przeprosiny spomiędzy dźwięków muzyki i głosów, zerknęła na mężczyznę. Duchowny? Veilore zastanowiła się, czego spodziewała się mniej – rozweselonych babuszek czy pastora? – Ależ nic się nie stało! – powiedziała nieco głośniej, by sprawca potrącenia był w stanie ją usłyszeć. – ...proszę księdza! – dodała widząc, dostrzegłszy koloratkę. Ponieważ jegomość miał najwyraźniej coś jeszcze do powiedzenia, blondynka nachyliła się lekko w jego stronę. – ...Kotki? – zapytała zdziwiona unosząc brwi. Uśmiechnęła się mimowolnie. Jeszcze kotów brakowało na imprezie. Pokręciła przecząco głową. Żadne zwierze nie rzuciło się w jej oczy. Między tyloma nogami łatwo było się ukryć. – Może mogę pomóc!? Jak wyglądała!? – zapytała. Naraz gdzieś rozległo się kocie wycie. Vei przeszły ciarki po plecach. Zdeptany ogon to nic przyjemnego. Tylko gdzie to było? – Chyba o wilku mowa! – powiedziała.
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
Temat: Re: Główna sala Pią Lis 02, 2018 7:46 pm
Zawitał u progów najpopularniejszej w Wishtown Karczmie, bynajmniej nie ze względu na urodziny, o których nawet nie słyszał. Przywiodły go tu o wiele bardziej prozaiczne motywy, a mianowicie naturalne pragnienie niedokonania swojego żywota z głodu. Nie mając służby, poświęcając się całymi dniami pracy, a dodatkowo bez Colette i Shilvii pod ręką, zbyt często zasypiał bez kolacji. Tego pięknego wieczoru miało się to zmienić, dlatego ochoczo dopadł do drzwi Gospody pod Złotą Kaczką, wchodząc jak do własnego domu. Widok, jaki go zastał, sprawił, że w pierwszym odruchu cofnął się, za nic na świecie nie chcąc brać udziału w tym... cokolwiek się tu działo. W pierwszej chwili uderzył go niemożliwy gorąc i duchota. Dodatkowo, dałby sobie rękę uciąć, że widział kota przebiegającego po jednym z blatów stołu, znikającego wkrótce pod rozkloszowaną sukienką jednej z pań. Miejsce było po brzegi zatłoczone, a znaczną część centrum tej Sodomy i Gomory zajmowały... Starsze kobieciny? Nawet nie potrafił ocenić z jakim wydarzeniem ma do czynienia, ale też nie obchodziło go to na tyle, aby zastanawiał się nad tym dłużej niż kilka sekund. Przybył tu z zamiarem zjedzenia klusek i nie zamierzał opuszczać miejsca, nim nie celu nie zrealizuje. Przeciskał się przez dziwnie ubrane kobiety, z pokorą spuszczając wzrok, choć momentami wymagało to nadludzkiego wysiłku. Zdecydowanie za dużo razy wypowiedział, a właściwie wykrzyczał słowo „przepraszam”, przedzierając się do lady. W tłumie ludzi dostrzegł postać dobrze znanej mu kobiety, Veilore. Z wyraźnie cierpiącą twarzą uniósł dłoń w powitalnym geście, lecz warunki nie pozwoliły mu na bliższy kontakt. Dodatkowo, widział, że jest zajęta dialogiem z... Pastorem? Tak, tylko jego brakowało w tym miejscu. Z istnym niedowierzaniem w oczach dotarł do lady, czekając na pojawienie się łaskawej duszy, gotowej go obsłużyć.
Michael Arcangelo Rosetti Malarz
Liczba postów : 12 Join date : 07/02/2018
Temat: Re: Główna sala Pią Lis 02, 2018 8:04 pm
Młody człowiek stał w miejscu od kilku minut, z niepokojem zerkając na budynek, który znajdował się przed nim. Karczma. Zwykła karczma. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że ów młody człowiek niesamowicie karczm się obawiał. Stojąc tak bez ruchu, zdążył już odklepać litanię do wszystkich bóstw tego świata, ziemi, nieba i najwspanialszych malarzy poprzedniej epoki. A już zwłaszcza zdołał na wszystkie sposoby obarczyć winą za wszystkie niedogodności swojego przyjaciela, bo pomysł na spotkanie się w takim miejscu oczywiście należał do niego. Michaelu Rosetti, co też miałeś w głowie, żeby się na tę propozycję zgodzić - pomyślał z goryczą, poprawiając frak. Właściwie poprawiał go już dwudziesty siódmy raz tego dnia. A może dwudziesty ósmy? Dwudziesty ósmy, zdecydowanie. Wziął głęboki oddech. Jeśli teraz tam nie wejdzie, to nie wejdzie już nigdy. Nagle z nowymi siłami i uczuciem mocnej determinacji zrobił krok naprzód. I kolejny. Już miał myśleć, że wbrew pozorom to dość proste i z delikatnym uśmiechem poczuć nutkę zażenowania względem siebie, bo przecież tak się bał, wahał i… I wszystko prysnęło. Z głównych drzwi wyłoniła się nagle grupa, może nie pijanych, ale na pewno podpitych kobiet, powodując niemało hałasu, pisku i śmiechu wokół siebie. Co prawda ubrane były stosownie do wymogów społeczeństwa, jednak to nie znaczyło, że suknie co najmniej kilku z nich odsłaniały zbyt wiele przestrzeni podobojczykowej. To znaczy... ich piersi.... Momentalnie poczuł, że robi mu się słabo. Cała determinacja i szczere chęci wejścia do środka ulotniły się gdzieś daleko, a on sam miał ochotę zaszyć się w swojej pracowni i słońce oglądać jedynie przez półzasłonięte, jasne zasłony. - Świecie, czemu mnie tak doświadczasz... - wymamrotał błagalnie. Jakby tego było mało, jedna z panienek chyba upodobała sobie zamienienie kilku słów z bezbronnym i ledwie stojącym prosto malarzem. Podeszła do niego z szerokim uśmiechem i nieco zalotnym spojrzeniem. Właściwie zdawał sobie sprawę tylko dlatego, że poczuł zapach niesamowicie silnych perfum, niesamowicie blisko. Wzrok miał jakoś nieobecny i wcale nie chciał patrzeć na osobistość obok niego. - Czy mógłbyś wskazać nam drogę do najbliższej dorożki, Cud Młodzieńcze? Wiesz, my... - zaczęła uroczym, słodziutkim głosikiem. A pod Michaelem natychmiast ugięły się kolana. Czemu tu nagle zrobiło się tak gorąco... - Nie mam pieniędzy! - Odparł natychmiast, nerwowym tonem i zanim dłoń dziewczyny zdążyła wylądować na którejkolwiek z części jego ciała, ten już zniknął za drzwiami karczmy. Zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o ścianę. Z kieszeni fraka wyjął chusteczkę i lekkimi dotknięciami zaczął wycierać czoło. Teraz dopiero dotarło do niego, co tak właściwie powiedział. Ugh, głupek! Żeby jeszcze wiedział, co ta kobieta do niego mówiła... Nie słyszał przez huk i dudnienie w głowie. Cały świat był jakby za mgłą. Ale przynajmniej jest już w środku. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się po miejscu, w którym aktualnie się znajdował, a w którym bynajmniej znaleźć się nie chciał. Wędrował wzrokiem od jednej osoby do drugiej i z przerażeniem dokonał odkrycia. Było tu za wielu ludzi i nie zdołał odnaleźć wzrokiem swojego przyjaciela. Na domiar złego, mogło go tutaj w ogóle nie być! w lekkim otumanieniu i wciąż trwającym szoku przesuwał się naprzód zanim zdążył nawet pomyśleć i zastanowić się, czemu tu robi. Nie powinien się zgadzać na nic, zostać w bezpiecznym mieszkaniu i oszczędzić sobie wrażeń. Do tego ewidentnie trafił na jakąś zabawę. Z oszołomienia wyrwało go głośne i rozpaczliwe „MIAAAAAAU”, gdy poczuł coś pod butem. Gwałtownie się wycofał o krok i zerknął pod siebie, ale zdołał zobaczyć tylko czarny cień uciekający gdzieś wgłąb sali. Kot?! Mają tutaj nawet koty?! O wielki Leonardo, na czym ten świat stoi. Po kilku minutach znalazł się przy ladzie, zdumiony, że nie może już iść dalej. Mężczyzna był totalnie nieobecny i rozbity. Starał się sprawiać pozory dojrzałego, młodego człowieka doskonale radzącego sobie w takich sytuacjach uprzejmie się uśmiechając do ludzi, którzy akurat postanowili na niego spojrzeć, i jakoś utrzymywać pion, nibynonszalancko opierając się o blat.
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
Temat: Re: Główna sala Pią Lis 02, 2018 8:51 pm
Najwyraźniej nie zwracał na siebie wystarczającej uwagi, bo zabiegane córki karczmarza nie uraczyły go nawet spojrzeniem. Jęknął w duchu, czując jak jego wnętrzności skręcają się z głodu. Nagle podane na stołach jadło, które zdecydowanie nie należało do niego, wydało mu się opcją godną rozważenia. Wszystko wyglądało tak dobrze... A istotny fakt, że zniżyłby się poziomem do tymczasowego złodzieja, nie wydawał mu się nawet specjalnie krzywdzący. Machnął ręką na piersiastą kobietę, by podeszła wysłuchać jego błagań o jadło, gdy nagle u jego boku zawitała kolejna ze znajomych mu twarzy. Sam Michael we własnej osobie! Uśmiechnął się szczerze, natychmiast klepiąc mężczyznę po ramieniu, wyraźnie rad z jego obecności. Przynajmniej nie przebywał w tym piekle sam. - I ty tutaj! Dobrze cię widzieć - powitał go radośnie, odwracając się w stronę malarza. - Wiesz, co to za święto? - zapytał głośno pewny, że mężczyzna w końcu uwolni go z niewiedzy. Opierał się łokciem o blat lady, dostrzegając w oczach Michaela jakby... niepokój? Nie rozumiał. Młody Cavendish uważał, że malarz znajduje się w idealnym miejscu o idealnym czasie. On, wielki casanova otoczony zewsząd przedstawicielkami płci pięknej, czekającymi wyraźnie na jego pierwszy ruch. Czyżby dzisiejsze wydarzenie było zbyt wielką odpowiedzialnością, przytłaczającą starego podrywacza? Lynnowi zrobiło się go szkoda. Oczywiście nie zamierzał porzucać znajomego w potrzebie. Bycie skrzydłowym w tym przypadku to wielki zaszczyt. Rozmyślania przerwał mu łoskot na ladzie, towarzyszący uderzeniu dwóch pełnych kufli piwa. Przed nimi pojawiła się córka karczmarza wyraźnie spoglądając na nich. Zmusiła się do uśmiechu i odeszła, choć Lynn rzucił za jej plecami: - Ale ja nie za... - urwał w połowie, widząc, że jego żale nie zostaną wysłuchane. Cóż, kluski to to nie były, ale... - To co? Na zdrowie? - zapytał, ujmując jeden z kufli w dłoń. - Hej, Michael, wszystko w porządku...? - zapytał jeszcze, wyraźnie widząc, że coś leży na duszy mężczyzny. Czyżby wróciły do niego wspomnienia o dawnej narzeczonej? Och, musiał temu czym prędzej zaradzić, towarzysząc mu w rozpaczy!
Michael Arcangelo Rosetti Malarz
Liczba postów : 12 Join date : 07/02/2018
Temat: Re: Główna sala Nie Lis 04, 2018 4:22 pm
Im dłużej przebywał w całym zgiełku, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że takie miejsca nie zostały stworzone ku ukojeniu jego biednej, zbolałej duszy. Nerwowo rozglądał się dookoła, powoli formując jednoznaczną decyzję w głowie. Powinien stąd wyjść. Niepewnie przestąpił z nogi na nogę, poprawiając frak dwudziesty dziewiąty raz i uporczywie próbując wymyślić jakiś plan, wymagający jak najmniejszej ingerencji w otoczenie. I wtedy jego wzrok powędrował na środek sali. Obserwował w zdumieniu radosne pląsy starych babulinek i nawet się uśmiechnął, gdy jedna z osób musiała się uchylić, by nie dostać jednym z łokci z brodę. Z zamyślenia wyrwał go głos, który już skądś znał. W przypływie paniki i nagłego oszołomienia chciał się wycofać i uciec z miejsca zdarzenia, a z braku możliwości ruchu do tyłu, postanowił czmychnąć w bok. Wszystko by się udało, gdyby właśnie nie stała tam niezwykle trudna do przekroczenia ściana. W rezultacie Michael znalazł się oko w oko ze swoim największym wrogiem. Damskim dekoltem. Później się zastanowi, dlaczego owy dekolt odezwał się męskim głosem. Zdążył cały się zapowietrzyć, spocić i zaczerwienić po samo czoło, nim wydobył z siebie odwagę, by ową damę przeprosić i uskutecznić dalszą część ucieczki. Z pantałyku zbił go tym razem brak kobiety. Widocznie już się oddaliła. Te wydarzenia działy się zbyt szybko. Santissima segniora, to nie było jedyne miejsce niesprzyjające biednemu malarzowi. To cały świat! Na domiar złego, poczuł na sobie rękę, która niewątpliwie skreśliła wszystkie dotychczasowe i krótkoprzyszłościowe próby ucieczki. Zamachnął nonszalancko blond pasemkami, jednocześnie zaczesując je dłonią do tyłu. Strategiczny ruch! Dał sobie czas na rozpoznanie... roz..mów...cy. O wielki Leonardo. Lynn tutaj?! A więc to nie damski dekolt do niego przemówił. - Twoja obecność tutaj także napełnia mnie zaskoczeniem, jednakowoż nie byłbym sobą, gdybym się nie ucieszył - odpowiedział, próbując wywołać uśmiech zdolny zmyć, wypłukać i dać zapomnienie całej tej fali zażenowania, która niemiłosiernie zalała sylwetkę malarza. Wyprostował się, znów wracając do opierania się plecami o ladę, zerkając na swojego rozmówcę. Sam Lynn Cavendish, piękne rzeczy! Osoba, której Michael w każdej sytuacji i w każdej minucie chciał zaimponować, a jednocześnie o dziwnej przypadłości pojawiania się zawsze wtedy, gdy Rosetti chciał zapaść się pod ziemię. A zaraz znów podskoczył, mając nadzieję, że niezauważalnie, gdy zmaterializowały się przed nimi dwa kufle piwa. Pi..wo? Piwo? Piwo. Cazzo. Nie chcąc tracić na respekcie i ciężko tkanym wrażeniu, chwycił kufel i uniósł go do góry w geście stuknięcie. - Twoje zdrowie, druhu - powiedział wesoło i, mniej wesoło, łyknął. - Powiem szczerze, wpadłem tu przypadkiem i również tonę w nieświadomości, cóż to za święto. - Ponowił prędko, zanim zdążył się skrzywić. Później sam nie wiedział, dlaczego zamilkł. Atmosfera nagle stała się przytłaczająca. - Co? Ja? - Potrząsnął głową, znów skupiając się na rozmówcy. - Nie, wszystko w porządku. Właściwie to... - właśnie wychodziłem - wyglądasz jak zwykle stylowo i elegancko. Kolory pasują ci do oczu. - Poczuł zbliżającą się kolejną falę zażenowania. - Oka. - Poprawił się z prędkością światła. - Yyyy, wyglądasz dobrze. Co?! Czemu właściwie to powiedział? Powinien się ulotnić. Teraz. Lub za chwilę. Za dłuższą chwilę. Po tym kuflu. Zdecydowanie po tym kuflu.
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
Temat: Re: Główna sala Nie Lis 04, 2018 4:56 pm
- Och... Niech zgadnę. Toniesz w nieświadomości, ale twój niezawodny czujnik na skupiska dam, jak zwykle działał niezawodnie, przyciągając się w owo miejsce? - zapytał z uśmiechem, przekonany, że wie, co siedzi w głowie tego starego podrywacza. - Spokojnie, przede mną nie musisz się hamować. To na swój sposób... imponujące - dokończył zdanie, a w jego głosie brzmiała najprawdziwsza pochwała. Nie czuł się w żaden sposób gorzej komplementując Michaela, który - w jego mniemaniu - zupełnie na to zasługiwał. Z radością przyjął rozluźnienie się malarza, który teraz przynajmniej skupił się na osobie Lynna. Skoro zapewnił, że wszystko gra, zegarmistrz postanowił się nie doszukiwać, wierząc mu na słowo. Pociągnął łyk zimnego piwa, czując, że jego pusty żołądek nie jest z tego powodu najszczęśliwszy. Zaśmiał się z chwilowego zagubienia rozmówcy. Od felernego wypadku, w którym stracił oko minęło już tyle czasu, że i Lynn nauczył się z tego żartować. Usiłował prędko załagodzić sytuację: - Ciężko się do tego przyzwyczaić, wiem - oznajmił delikatnie, chcąc ukazać swoje zrozumienie. - Nie przejmuj się - dodał cicho. - A dobór kolorów nie jest moja zasługą. To prędzej umowa z narwaną krawcową, której poprzysiągłem ufać. Nie każdy ma tak wyczulone zmysły jak wy, artystyczne dusze - poinformował go, obdarzając znaczącym spojrzeniem. Nie znał się na tym, poddając się biernie tym, którzy znali się w tej sferze lepiej. Wyrazy uznania Michaela potwierdziły przynajmniej, że Lynn nie wyrzucał pieniędzy w błoto. Po wymianie pierwszych grzeczności, poczuł się usprawiedliwiony, by poruszyć temat, który interesował go o wiele bardziej. Ściszył głos do półszeptu: - Masz już jakąś na oku? Masz, na pewno. Widzę to po twoim nieobecnym wyrazie twarzy. Pokaż, która jest tą szczęściarą... - poprosił go, rozglądając się po tłumie ludzi, wyraźnie wypatrując idealnej, cud kobiety, która zawróciła Michaelowi w głowie na tyle, że z trudem składał zdania.
Elias Carter Grabarz
Liczba postów : 24 Join date : 12/12/2017
Temat: Re: Główna sala Czw Lut 21, 2019 9:25 pm
- Jestem pastorem, nie księdzem. To nieco odmienna profesja. - Elias uśmiechnął się lekko do swojej rozmówczyni. - Jeszcze raz przepraszam, tak dużo tutaj osób...
Carter skinął krótko głową: - To niewielka kotka, o czarnym umaszczeniu. Reaguje na imię Emilia. - pokazał rękoma mniej więcej rozmiary zwierzęcia. Być może Veilore się wydawało, ale wyglądało to tak, jakby przy okazji starał się jak najmniej eksponować swoje dłonie, które znaczyły liczne, staro wyglądające blizny. Nie wyglądały jakby ich twórcą był kot. No chyba że taki wielkości lwa. - Cóż... Przynajmniej wtedy kiedy akurat postanowi się mnie słuchać. Twarz pastora przez krótką chwilę przybrała zmartwiony wyraz, gdy usłyszał że jego kotki nie było tutaj. - Wydawało mi się, że ją widziałem. Mam nadzieję, że nic jej nie jest...- westchnął ciężko, rozglądając się po tłumie zgromadzonym w gospodzie. - Nie chcę zabierać ci czasu, siostro. Jestem pewien, że ją znaj-
Niestety pastor nie usłyszał ostatniego zdania jakie wypowiedziała dziewczyna. Gdy tylko usłyszał koci wrzask, z jego twarzy zniknął uśmiech. W mgnieniu oka ruszył w stronę źródła dźwięku, nader sprawnie torując sobie drogę, za pomocą Łokci i Kolan. Ich skuteczność w przedzieraniu się przez tłum w pełni uzasadniała nazwanie ich za pomocą wielkich liter. Kto by się spodziewał, że pastor dysponuje takimi umiejętnościami?
Michael Arcangelo Rosetti Malarz
Liczba postów : 12 Join date : 07/02/2018
Temat: Re: Główna sala Nie Lut 24, 2019 10:30 pm
- Czujnik... dam? - powtórzył bezwiednie, w delikatnym szoku. Jeśli jakiś miał, to właśnie w tym momencie sięgnąłby poziomu wysoko ponad ówczesnym rozumieniem, wylatując w kosmos i eksplodując falą fajerwerków. Póki co Michael preferował udawanie, że wokół nich nie ma żadnego żywego człowieka. A już na pewno żywej damy! Kobiety to straszne stworzenia. - W takim razie cieszę się, że trafiłeś na kobietę z dobrym gustem - powiedział z satysfakcją. Owszem, doceniał każdy przejaw zmysłu estetycznego, gdyż zdawał sobie sprawę, jak wielu ludzi w tych czasach ma braki w tej dziedzinie. Postanowił darować sobie rozglądanie się po karczmie, potęgujące tylko uczucie przytłoczenia. Zdecydowanie było tu zbyt wielu ludzi. - Na oku? Pomyślmy... - Jego wzrok mimowolnie i wbrew wcześniejszym postanowieniom powędrował po sali. - Myślę, że tamte dwie nadzwyczaj cieszą oko. Popatrz na tę po lewej, jakie ma idealne proporcje! Nic tylko podejść i wziąć kawałek dla siebie. Chociaż nie powiem, ta po drugiej stronie też niczego sobie. Bladość skóry wspaniale komponuje się z otoczeniem, jednak wydaje mi się, że nie zaszkodziłaby odrobina przyrumienienia. To zawsze poprawia walory wizualne. Był z siebie dumny, że póki co radzi sobie dobrze w rozmowie z Lynnem. Zwykle trząsł się delikatnie z obawy przed palnięciem jakiejś gafy. Jak na przykład przed chwilą. Lub teraz. Dopiero skończywszy zdanie zdał sobie sprawę, że mężczyzna mógł mówić o czymś innym niż pieczenie, poustawiane na stołach w otoczeniu warzyw i owoców, ochoczo kuszące do skosztowania. Na domiar złego zauważył w oddali pastora, przepychającego się dzielnie przez bawiących się ludzi. Akompaniament pisków i okrzyków, zapewne spowodowanych przydeptywaniem butów i rozpychaniem łokciami, napawał Michaela pewnego rodzaju niepokojem. Kogóż to duchowny mógł tak intensywnie szukać?
Charity Akrobatka
Liczba postów : 39 Join date : 23/08/2018
Temat: Re: Główna sala Pon Lut 25, 2019 9:02 pm
Niewielkie miasta zawsze miały to do siebie, że plotki szybko się rozchodziły, zwłaszcza jeśli coś działo się, lub miało dziać w gospodzie która stanowiła punkt zbiorczy wszystkich plotkarzy i plotkar. Jedną z takich plotek była dzisiejsza impreza, która doszła uszu Charity. Darmowe jedzenie, picie, dobra muzyka i przyjemna atmosfera. W dodatku idealna okazja by wprowadzić trochę ciekawego zamieszania! Jak mogłaby pozwolić sobie na opuszczenie takiego wydarzenia? Co prawda nikogo nie znała, ale zawsze może poznać. Od tego są imprezy, prawda? Gdy skończyła się szykować, żwawym krokiem ruszyła w stronę gospody, już z daleka słysząc żywą muzykę i głosy osób znajdujących się w środku. Z radością przyjęła fakt, że plotka okazała się prawdą, jednak nie zamierzała od razu wchodzić do środka. Nawet jeśli zazwyczaj nie przejmowała się swoim wyglądem, jako dama powinna chociaż zadbać o dobrze ułożone włosy które obecnie spięła swoją ulubiona broszką. Gdy w końcu weszła, widok z początku nieco ją... zszokował. Zwłaszcza śmieszne babunie, do których początkowo chciała się dołączyć. Wyglądało to jak dobra zabawa, jednak czy na pewno wytrzymały by one tempo młodej inkwizytorki? Nie chciała mieć ich na sumieniu. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegła pozostałe osoby, które częściowo kojarzyła z cyrku. Nie znała ich imion, widziała je zazwyczaj przelotem, podczas występów, jednak nie widziała tutaj chyba nikogo z inkwizycji. Impreza cyrkowców? Zadrżała z ekscytacji na samą myśl jakich ciekawostek mogła się tutaj dowiedzieć! Ale najpierw... Ruszyła powoli do stołu z bufetem, chwytając niewielki talerzyk i układając na nim kawałek ciasta. Miała zamiar popróbować nowych rodzajów alkoholu, a zazwyczaj piła tylko mając słodkości pod ręką. Jak było coś paskudnego, szybko zabijała ten smak kawałkiem ciasta! Gdy niewielki smakołyk znalazł się na talerzyku, ruszyła w stronę Baru, wymijając dwóch mężczyzn których spojrzenia krążyły po zebranych w sali paniach. - Przepraszam - Mruknęła cicho gdy przypadkiem trąciła jednego, unikając tańczących babulek, po czym skierowała się nieco dalej, oddalając się od dwójki nieznajomych. Gdy w końcu znalazła jakieś wolne miejsce przy barze, zawołała barmana, prosząc go o jeden z droższych trunków jakie były dostępne. Skoro gospodarz stawiał, nie zamierzała się ograniczać
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
Temat: Re: Główna sala Pon Lut 25, 2019 10:15 pm
Jego zmęczona twarz pojaśniała, a w spojrzeniu Lynna rozbłysnęły radosne ogniki, zwiastujące rodzący się w głowie mężczyzny szatański plan. Choć przybył tu wyłącznie za jedzeniem, teraz nie zamierzał wychodzić, nim nie odnajdzie Michaelowi towarzyszki swojego życia. A to, że wrodzona przekorność i nagła chęć powrotu do młodzieńczych lat, kazała mu się przy tym doskonale bawić, to już inna sprawa... Natychmiast zawtórował kompanowi zza kufla piwa, wtórując mu pełnym emocji głosem: — O, stary, masz gust! — zakrył usta dłonią, jakby to miało powstrzymać uciechę nade wszystko wyrywającą się z jego piersi. — I niewątpliwego pecha. To Veilore, moja dobra znajoma. Słyszałem, że nie lubuje się w męskich kształtach— ściszył głos do szeptu, pochylając się nad ramieniem Michaela jak stara plotkara. Choć wychowywano go na dżentelmena, niewiele go w Lynnie zostało. — Ale ta druga... — zastanowił się na głos, przyglądając się uważnie wskazanej młódce, którą, jak sądził, gdzieś już widział... — Też całkiem niczego sobie. Chociaż nie spodziewałem się po tobie upodobań do małolat... — zerknął na mężczyznę lekko zaniepokojony. Cóż, najwyżej nigdy nie przedstawi mu Shilvii. — Masz zupełną rację. Jej blademu licu przydałby się rumieniec. I czemu miałbyś nie być powodem jej zawstydzenia? Uwierz mi, one to uwielbiają... — bredził niczym największy znawca kobiecego serca. Za wcześnie było, aby zwalić winę wypowiadanych przez Lynna farmazonów na alkohol. Może czysta chęć wsparcia Michaela nakazała mu przemawiać z tak wielką wiarą we własne słowa? — O cholera, idzie tu! — syknął, zupełnie się tego nie spodziewając. Autentycznie zaczął stresować się z kompanem, jakby dzieląc z nim ten podryw, niewątpliwie kończący się w przyszłości powodzeniem. — Bierz byka za rogi! Tak jak cię uczyłem! Teraz albo nigdy...! — motywował go półszeptem, klepiąc po barku i popychając lekko do przodu, by stanął oko w oko z piękną, fioletowłosą niewiastą. W jego umyśle już rozbrzmiał dźwięk kościelnych dzwonów. Ona, ubrana w białą suknię. I on, przywdziewający idealnie skrojony frak. Dziecko w drodze, dziewczynka. Nazwana imieniem tego, komu zawdzięczają swoje poznanie. Tak. Wielka miłość, to wszystko i wiele więcej... Aż... PRZEPRASZAM? TYLKO TYLE?! Halo, wracaj, tu nędzna pokrako! NIE ZAKOCHAŁAŚ SIĘ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA? ŚWIETNIE! TO SPOJRZYCIE NA SIEBIE JESZCZE RAZ!!! - te oto oburzone myśli nawiedziły mu głowę, gdy dziewczę zdążyło jedynie trącić łokciem biednego Michaela i natychmiast wyminąć go bez szansy na wyznanie jej uczuć. Lynn niewątpliwie wczuł się. I nie zamierzał tego tak zostawić. — Cicho. Ani słowa. Wybadaliśmy teren. Teraz zaczniemy jeszcze raz, na poważnie — przedstawił mu plan, goniąc za nieznajomą, wymijając babuleńki i klasycznie już, depcząc jakiegoś zasranego sierściucha. — Pamiętaj, Michael. Tylko jedno może unicestwić marzenie – strach przed porażką — zacytował mu znanego wiktoriańskiego pisarza, sir Pauro Coerro. — Tym razem nam się uda — dodał, aż byle obserwator mógłby zwątpić, komu bardziej zależy na tej niewieście. Prędko dogonił nieznajomą, oczywiście ciągnąc za sobą niewątpliwie zakochanego po uszy mężczyznę. Zajął miejsce tuż obok, pozwalając Michaleowi wcisnąć się pomiędzy nich. — Pozwoli panienka. Muszę spytać. Twarz panienki wygląda znajomo. Czy dobrze kojarzę, że pozowała panienka do słynnego obrazu wywieszonego w miejskiej bibliotece? Jeśli tak, muszę przyznać, że artysta doskonale uchwycił panienki wdzięk — mówił jak potłuczony, mając nadzieję, że Michael wkrótce przejmie pałeczkę, a on sam oddali się w stronę zachodzącego słońca z poczuciem spełnionego obowiązku. — Bo widzi panienka... Ten artysta, choć zdolny, konkuruje z moim przyjacielem... Ciekaw jestem, czy ma podobne zdanie na temat wierności obrazu do oryginału... — kiwnął głową, ponownie kładąc dłoń na ramieniu Michaela. Przedstawienie czas zacząć. // tip: w piwie Lynna były psychotropy.
Michael Arcangelo Rosetti Malarz
Liczba postów : 12 Join date : 07/02/2018
Temat: Re: Główna sala Wto Lut 26, 2019 6:41 pm
Nie umknęły Michaelowi zmiany na twarzy rozmówcy. Czyżby był tak samo głodny jak on sam? Przemknęła mu przez myśl opcja porwania ukradkiem czegoś ze stołu, skoro już tak kusiło swoim widokiem, ale był na to zbyt nieśmiały. Nawet nie wiedział, z jakiej okazji stary Karczmarz zgodził się urządzić takie przyjęcie. Zmarszczył brwi zdezorientowany, gdy pierwsze słowa opuściły usta Lynna. Gust do pieczeni? Co? Kilkukrotnie zderzył się z opinią, jakoby znał się na jedzeniu i potrafił doceniać dobrze przygotowane potrawy. Widocznie łączyło go z Cavendishem więcej niż początkowo przypuszczał. No poza nazywaniem jedzenia damskimi imionami. Zaraz, chwila. Moment z lubowaniem się męskimi wdziękami mocno nie pasował Rosettiemu do całości. Wieprzowa pieczeń powinna wykazywać ciągoty do kobiet? Wtedy zrozumiał. Cavendish wcale nie mówił o zawartości stołu. Michael aż widocznie zbladł na całej twarzy, zdając sobie sprawę z ogromu nieporozumienia. Wysłuchał w całości plotkarskiego monologu drugiego mężczyzny, nie dlatego, że był ciekaw, co też zegarmistrz ma do powiedzenia. Po prostu nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Jego przerażenie rosło wprost proporcjonalnie do coraz większej świadomości, w co tak naprawdę Lynn planuje go wciągnąć. O niebiosa! I jeszcze wyszedł na lubującego się w małolatach! Santissima segniora! - Lynn, ja wcale... - próbował wtrącić i uporczywie bronić swojego imienia, ale jego rozmówca ani myślał dać mu na to szansę. Świetnie! - Ja wcale nie mówiłem o kobietach! - spróbował podjąć jeszcze jedną, dramatyczną próbę. Owszem, dostrzegł, jak jedna z rzekomo podobających mu się pań, idzie w ich stronę. Kolana opadły o kilka centymetrów w dół, a sam Michael oparł się silniej o ladę za sobą, by nie opaść w rozpaczy na ziemię. Dlaczego musiał mieć tyle pecha w życiu? On chciał tylko... tylko... - Jakiego byka... - wyjęczał słabo, czując, że zaraz zemdleje. A później owa kobieta na niego wpadła. Starał się, naprawdę starał się zachowywać naturalnie. Odpowiedział coś w stylu: "Nic się nie stało, młoda damo", ale to wszystko działo się tak szybko... Od kiedy mianował Lynna swoim skrzydłowym? Od kiedy w ogóle potrzebował kogoś takiego?! W następnej chwili został pchnięty wprost w paszczę lwa. Szedł jak Dawid na spotkanie z Goliatem, jak heros rzucony na pożarcie psom, jak piękny, niewinny mężczyzna w samym środku burdelu. Podobno kobiety na takich leciały. W przeciwieństwie do Cavendisha, i w przeciwieństwie do mitycznego Dawida, w głowie Michaela formował się jego własny pogrzeb. Cóż za ironia umrzeć ze wstydu! Toż to nawet nie jest materiał na wiekopomne dzieło, na bijący rekordy popularności obraz! - Wiesz, mam dziwne wrażenie, że to ty powinieneś do niej podejść. O zgrozo, on to robił! Tylko dlaczego ciągnął biednego malarza za sobą?! - Wiesz, Lynn, chyba powinniśmy więcej czasu poświęcić na przeanalizowanie definicji marzeń, bo ja wcale nie... - podjął ostatnią, desperacką wręcz próbę, jednak i ta została przerwana. W całej swej wspaniałości i gracji potknął się o coś, co znalazło się między jego nogami (kot - przyp. aut.), prawie przeżywając swoje drugie spotkanie, nie wymagające nawet słów, ze stojącą (już) tuż obok Charity. Skulił się pomiędzy Cavendishem a dziewczyną, nie mając możliwości ucieczki z tego festiwalu żenady. - Lynn, w bibliotece wisi portret mężczyzny - szepnął mu rozpaczliwie do ucha, ale, o zgrozo, zegarmistrz kontynuował swój wywód. Nie dość, że malarz opanował do perfekcji sztukę pakowania się w kłopoty, to Cavendish za punkt honoru uparł się biednemu artyście w tym pomóc. Na tym niby miały polegać te jego nauki? - Panienka raczy wybaczyć, mój znajomy prawdopodobnie postradał zmysły. - Początkowo chciał powiedzieć coś zupełnie innego, ale w ostatniej chwili narodziła się w nim potrzeba wypowiedzenia akurat takich słów. Wcisnął się tym samym pomiędzy dwie wypowiedzi swojego skrzydłowego. A gdy ten wspomniał o Rafaelu Pablossim, największym wrogu Michaela, coś się zmieniło. Wydarzenia sprzed kilkunastu miesięcy rozgorzały na nowo, gdy przypomniał sobie, że to nie jego poproszono o wykonanie tak wartościowego dzieła. Przegrał z pędzlem nowicjusza, który tak szargał wszystkie zasady, ciężko wpajane Rosettiemu podczas nauk we Włoszech. Gdzież ci krytycy, którzy tak doceniali jego dzieła! - Muszę się wtrącić. Uważam, iż artysta odpowiedzialny za dzieło w bibliotece ma okropne oko i nie wyobrażam sobie, kto w tym mieście jest takim ignorantem, by owego malarza o wykonywanie portretów prosić. Piękno panienki jest... pięknem... najwyższym i jego odzwierciedlanie powinno zostać przekazane w... odpowiednie ręce. - Sam nie wiedział, co właściwie teraz mówił. Nie chciał się przechwalać, jakim to wspaniałym artystą jest, ale jednocześnie wierzył w siebie i swoje dzieła, więc zaistniały temat stał się idealnym polem do zmiecenia konkurencji.
Charity Akrobatka
Liczba postów : 39 Join date : 23/08/2018
Temat: Re: Główna sala Wto Lut 26, 2019 11:02 pm
Mimo dużego ruchu, nie musiała długo czekać na alkohol, o który poprosiła Karczmarza. Na szczęście, a może i nieszczęście udało jej się dorwać ostatnią butelkę jakiegoś drogiego trunku, zawartość właśnie znajdowała się w jej kuflu. Poczuła lekkie ciarki. Miała słabą głowę do picia, a nie było w pobliżu Selene, której mogłaby oddać kufel, jeśli piwo jej nie posmakuje, jednak postanowiła zaryzykować. Jeśli szybko to wypije to może nie będzie tak źle? Wzięła kilka głębszych łyków, krzywiąc się gdy intensywny, gorzki smak piwa z domieszką kawy sprawił że skrzywiła się lekko. Sytuacji nie poprawiało to, że wypiła niemalże jedną trzecia zawartości za jednym zamachem. Chcąc zapomnieć o swym zawodzie, i smutku że nie ma tutaj jej rudowłosej przyjaciółki, która mogłaby ją uratować od tego kufla, sięgnęła po kawałek ciasta, pocieszając się jego delikatnym smakiem. Przynajmniej do czasu aż wokół niej zrobiło się zaskakująco tłoczno. Dostrzegła dwójkę mężczyzn, która nagle pojawiła się przy niej. Jeden z nich nie miał oka. Gdyby nie dość elegancki ubiór, pomyślałaby że próbują ją okraść, bądź napaść, jednak po chwili uświadomiła sobie że drugi z nich jest właściwie tym, na którego wpadła i który nazwał ja "młodą damą" Z tego co kojarzyła, rozglądali się po paniach. Sama ta myśl sprawiła że nie umiała powstrzymać uśmiechu który pojawił się na jej twarzy. Wybrali chyba najgorszy możliwy cel. Przynajmniej tak początkowo myślała, jednak gdy jednooki nieznajomy się odezwał, uniosła brew w lekkim zaskoczeniu. Nie kłamał? Faktycznie musiał ją kojarzyć, jednak najwidoczniej sam nie wiedział skąd. Potem to sprawdzi. Teraz? Mimo iż starała się tego nie okazywać, słowa mężczyzny w przepasce mile łechtały jej ego i nie zamierzała mu przerywać, nawet jeśli się mylił. - Pańskie słowa są niczym miód dla uszu. Aż dziw że taki dżentelmen nie znalazł jeszcze nikogo do tańca. - Odpowiedziała wesoło, w trakcie delikatnego ukłonu. Z tego co kojarzyła, tak właśnie witały się damy z bogatszych domów, kłaniając się swoim rozmówcom. Nim jednak jednooki zdążył coś powiedzieć, wtrącił się niższy z mężczyzn. I dzięki bogu, jeszcze rozbolałaby ją szyja od patrzenia w górę na tego jednookiego giganta. Chociaż przy posturze Charity chyba każdy był gigantem. W ciszy i z spokojem, słuchała jego słów, rumieniąc się lekko. Wyglądał na prawdę dobrze. W dodatku wcześniejszy łyczek mocnego trunku sprawił, że była bardziej pobłażliwa i nie umiała ukryć delikatnych rumieńców, które tak bardzo chciał sprowokować Lynn. Podobało jej się to, czemu miałoby się nie podobać zwłaszcza gdy wiedziała, że mówią szczerze? - I domniemam, że Pana ręce są tutaj najlepsze? Chętnie zobaczyłabym do czego są zdolne jednak martwię się o Pana. Ta bladość, czyżby nie czuł się jegomość zbyt dobrze? - Mruknęła cicho, unosząc rękę i kładąc ją na policzku Michaela. - Proszę o wybaczenie, nie wydaje się pan być rozpalony. - Dodała po chwili, cofając dłoń i wpatrując mu się w oczy. Tak, to wszystko było dla niej grą. Chociaż pierwszy raz ktoś prawił jej komplementy, nie była głupia, wiedziała jaki jest ich cel i postanowiła się z nimi podroczyć, nawet jeśli delikatnie, ze względu na to, że byli szczerzy.
Ostatnio zmieniony przez Charity dnia Sro Mar 25, 2020 10:30 pm, w całości zmieniany 2 razy
Rachel Herrington Akrobatka
Liczba postów : 199 Join date : 11/06/2016
Temat: Re: Główna sala Pią Mar 08, 2019 12:21 am
Nie spodziewała się, że jej niewinna akcja zadziała z takim sukcesem. Chciała dziewczynkę tylko delikatnie zawstydzić, a tymczasem ta zaprezentowała jej najwspanialszy rumieniec. Rachel nie mogła się powstrzymać - kąciki jej ust uniosły się odrobinę w niewinnym uśmiechu. - Każdy z nas jest stworzony do tego, by inni zawieszali na nas swój wzrok - powiedziała z przekonaniem. Pochlebiały jej słowa młodszej blondynki, a jednocześnie była pewna, że Kouka również mogłaby całkowicie wyprzeć z siebie niepewność. Życie jest łatwiejsze bez niej. - Zwłaszcza, jeśli jest się kobietą. Nie musisz nam zazdrościć, jestem pewna, że masz w sobie dość odwagi, by oczarować świat. Coś ją ewidentnie urzekło w zachowaniu blondynki, ale także zaniepokoiło. Wciąż nie była pewna, czy usłyszała jej słowa, czy zostały jej przekazane w inny sposób. Niebezpiecznie było używać swoich mocy, o ile oczywiście dziewczynka była wiedźmą, w tak nieroztropny i, być może, nieświadomy sposób. Rachel się niemal w obowiązku, by przekazać to młódce. Za chwilę. Pozwoliła sobie przesunąć wzrokiem po sali. Zebrani zdawali się dobrze bawić, bez żadnych problemów. Na szczęście nie dostrzegła w tłumie śladów Inkwizytorów. Ich pojawienie mogłoby wywołać niezłe zamieszanie. Dostrzegła za to coś innego - zabawną sytuację, gdzie bohaterami było dwóch mężczyzn. Jeden, wyglądający na odważniejszego, ciągnął za ramię drugiego, nieco mniej pewnego siebie. Na pewno mieli jakiś jasno przyświecający im cel, a przynajmniej jeden z nich. Rachel postanowiła przyglądać się im troszeczkę dłużej, aż dotarli do stojącej samotnie dziewczyny, która wyglądała nie starzej niż sama akrobatka. Panienka Herrington nie byłaby sobą, gdyby nie spróbowała poszukać rozrywki w tamtej sytuacji. Zwłaszcza, że dostrzegła przeciskającego się między tańczącymi nie kogo innego jak Eliasza, tutejszego pastora. - Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, sugeruję mimo wszystko używać do tego ust. Jednak uważaj, uszy są wszędzie. - Nachyliła się nad Kouką, szepcząc jej do ucha. Im mniej osób ją słyszało, tym było lepiej dla wszystkich. Po tym znów wyprostowała i kontynuowała jak gdyby nigdy nic. - Patrz. Mężczyźni to momentami dosyć śmieszne stworzenia. Popatrz tylko, jak próbują nachalnie zdobyć wdzięki tamtej damy - skierowała swoje spojrzenie ku wcześniejszej sytuacji, sugerując blondynce, by również się tam odwróciła. - Myślisz, że powinnyśmy komuś o tym powiedzieć? Sytuacje takie jak te mogą kończyć się naprawdę różnie. Rachel miała o mężczyznach niezbyt pochlebne zdanie, z czym nie zamierzała się ukrywać. Doświadczyła z ich strony samych nieprzyjemnych rzeczy, więc wolała na wszelki wypadek przestrzec też młodszą dziewczynkę.
Lynn Cavendish Zegarmistrz
Liczba postów : 488 Join date : 10/02/2016
Temat: Re: Główna sala Pią Mar 08, 2019 11:14 pm
Zdawać by się mogło, że połowa populacji Wishtown zebrała się tego urokliwego wieczoru w gospodzie pod Złotą Kaczką. I zapewne większość ze zgromadzonych nie miała świadomości, co jest powodem świętowania. Dzień emeryta, sądząc po staruszkach? Parada równości, spoglądając na dziwacznie ubrane cyrkówny? A może przewijający się w każdej scenie kot, który wkrótce straci ostatnie ze swoich dziewięciu żyć, również miał w tym dniu swoją rolę? Nieistotne. Każdy odnalazł swój kąt, mniej lub bardziej integrując się z istotą przedstawienia. Każdy miał w nim swoją rolę, poddając się rozrywce i słodkiemu niemyśleniu. I Lynn odczuł coś na wzór szczęścia, pakując się, jak za swoich młodzieńczych lat, w sytuację, którą, z pewnością, będzie wspominał z niemożliwym zażenowaniem. Podryw. Nieletniej. Jezu, muszę to zapić - pomyślał, natychmiast zerując kufel piwa i odstawiając puste szkło na blat obok fioletowłosej. Uśmiechnął się do niej czarująco, zbierając wszystkie swoje siły wewnątrz ducha. — Nie tańczę — mrugnął, unosząc wyżej swoją laskę. W tym prostym geście pragnął przekazać jej całą swoją historię o byciu kaleką. O tak, piękna, oklepana historia. I jakże nieprawdziwa! — W przeciwieństwie do mojego kompana o wyjątkowo sprawnych nogach... i rękach, jak słusznie panienka zauważyła — skinął głową z uznaniem, jeszcze raz reklamując Michaela. Doprawdy, byłby wspaniałym domokrążcą. Choć wskazał im drogę, decyzja zdecydowanie należała do dziewczyny. No i minimalnej chęci malarza, wyciągającego do niej swą dłoń, by porwać ją do tańca. Miał ich już pozostawiać samych sobie, lecz stwierdził, że potrzebują odrobinę pomocy. Zetknęli się w tym chaosie, błądząc niczym wolne elektrony, w końcu znajdując punkt zaczepienia. Nim jednak dojdzie do reakcji, konieczny był im katalizator, źródło zapłonu... Najlepiej w postaci bezwstydnego skrzydłowego. Dobra, do tego jeszcze trochę mu brakowało. Dla rozgrzewki, gestem dłoni poprosił gospodarza o kolejne piwo. — Skoro w tym ogólnym chaosie trafiliśmy na siebie, panienko, może dotrzymasz nam towarzystwa? — zagaił, nie chcąc by przedwcześnie dała nogę, lecz jej entuzjastyczne gesty tego nie zwiastowały. — Przyznam szczerze, choć sztukę miłuję w głębi serca, nie podszedłem do panienki z zamiarem rozprawiania jej aspektów. Jestem prymitywnym człowiekiem. Dziś... pragnę rozrywki. Jestem jak tłum skandujący o uwolnienie Barabasza — popłynął z charakterystycznym sobie bredzeniem, którego nijak nie potrafił powstrzymać. Z pełną premedytacją odciągnął ich od tematu obrazów, nie chcąc, by Michael zanudził na śmierć swoją potencjalną kandydatkę na żonę. Czuł się jak ryba w wodzie, podążając za wspomnianym uczuciem. — Może poznamy się lepiej? Nie mam na myśli wymiany godności. To byłoby nudne — mruknął, tym samym wyjaśniając, dlaczego prowadząc tę rozmowę już dłuższy czas, pozostawał dla dziewczyny jako nieznajomy bez imienia. Zastanowił się odrobinę, odbierając podsunięte mu pod nos piwo. A nic nie inspirowało człowieka tak, jak bąbelki unoszące się ku górze po tafli kufla w tymże złocistym płynie. — W czasach mojej ukochanej... — urwał, a kolejne słowa nie przeszły mu przez gardło. Dziwne. Zazwyczaj kłamstwa przychodziły mu jak po maśle. Prędko potrząsnął głową, próbując jeszcze raz. — W czasach moich lat akademickich popularnością cieszyła się gra w wyzwania. Wyzwania albo picie. Nie chcielibyście powrócić ze mną do lat młodości? Mamy tyle punktów zaczepienia... — rozejrzał się po sali, przygniatającej go aż natłokiem osobliwych person, chwytliwych dialogów i zdarzeń, które zazwyczaj nie miały w tym mieście miejsca.
Fanny Szmaragd
Liczba postów : 348 Join date : 16/10/2016
Temat: Re: Główna sala Sob Mar 30, 2019 10:59 pm
Fanny odwróciła się plecami do barmana trzymając resztkę swojego drinka w dłoni. Oparła łokcie o blat i odchyliła głowę nieco do tyłu chcąc zaczerpnąć nieco więcej przesiąkniętego mieszanką zapachów powietrza. Czuć było w tej karczmie potem, alkoholem, jedzeniem oraz hormonami, które zapewne niektórych w najbliższym czasie zaprowadzą piętro wyżej. - No jak to co? Napij się! - powiedziała do niej głośno, by przekrzyczeć tłum. Zerknęła na nią, a w międzyczasie dosyć szybko podniosła delikatnie nogę z zamiarem skrzyżowania jej w kostkach z drugą nogą, ale natrafiła na coś puchatego i zdecydowanie pędzącego w stronę wyjścia. Z głośnym miauknięciem coś, co wyglądało na kota, poleciało ponad głowami imprezowiczów, chociaż kopnięcie nie było mocne. Może kot sam się odbił od ziemi, a panna Morland nadała mu tylko dodatkowego rozpędu? Niemniej jednak, zwierzę znów znalazło się daleko od wyjścia. Pani detektyw jednak ledwo zarejestrowała tę sytuację, gdy wpatrzyła się w tłum podziwiając, jak dobrze się ludzie bawili. Nieopodal nich stała Rachel oraz jakieś pozostałe osoby, których kompletnie nie kojarzyła. No, może poza tą niską dziewczyną, do której jeden z mężczyzn zalecał się w dosyć niezdarny sposób. Jak ona się nazywała? Hope? Charm? Charity! Jedyne co Fanny o niej wiedziała to to, że należała do cyrku i...tyle. Kobieta na powrót skupiła uwagę na swojej pięknej, chociaż niebywale tajemniczej towarzyszce. Tajemniczość była pociągająca, bo nigdy nie można było pewnym, czy dana osoba pokazała już wszystkie swoje karty, czy też wyciągnie zaraz jakiegoś asa z rękawa. Panna Morland dopiła swoje drinka, po czym poprosiła o dolewkę. Prawdopodobnie rachunek, który jutro zobaczy będzie druzgoczący, ale trzydzieste urodziny w końcu obchodzi się tylko raz, czyż nie? - Od kogo usłyszałaś o moich urodzinach? A może pojawiłaś się tutaj całkowicie przypadkiem? - zapytała uśmiechając się delikatnie. Jej zarumienione od alkoholu, tańca oraz temperatury policzki dodawały zielonowłosej jakiegoś dziwnego, trudnego do uchwycenia uroku. Poprawiła okulary, które co rusz zsuwały jej się z nosa i całkowicie nieświadomie zaczesała włosy za ucho. Czyżby Fanny dała się oczarować?
Elias Carter Grabarz
Liczba postów : 24 Join date : 12/12/2017
Temat: Re: Główna sala Pon Kwi 01, 2019 11:11 pm
Elias parł przed siebie, zostawiając za sobą sporo ludzi, którzy z niewiadomych dla siebie przyczyn nagle oberwali łokciem lub kolanem. Szło mu to całkiem sprawnie, nic nie mogło go zatrzymać. Był niczym Bicz Boży i nieubłagany niczym Gniew Pański. Udało mu się nawet zobaczyć swoją kotkę. A ona zobaczyła jego. - Emilia... - zawołał, a jego ton nie wróżył nic dobrego. Powiedzieć, że nie był zadowolony, to jak nic nie powiedzieć. Kotka dobrze wiedziała co się święci. Rzuciła się w stronę wyjścia, gdyby mogła, to zaśmiałaby się zapewne z wyższością po kociemu. Nie da się tak łatwo złapać, a co dopiero ukarać! Nie przewidziała jednak jednego.
Buta.
Emilia zamiauczała głośno, gdy ten przedstawiciel przemysłu obuwniczego posłał ją w powietrze z wystarczającym impetem, by znalazła się nad głowami imprezowiczów. Jednocześnie Elias rzucił się przed siebie, chcąc złapać swoją podopieczną, zanim spadnie pod nogi komuś, kto ją zadepcze. O ile wcześniej próbował być względnie delikatny, oszczędzając na swojej drodze przynajmniej panie, to teraz trening jaki wpajano mu latami w Inkwizycji przeważył. Wyszkolenie Żniwiarza dało o sobie znać - Carter momentalnie zerwał się do przodu, w biegu mijając parę kobiet rozmawiających przy barze, z których jedna była przypadkowo winna rozpoczęcia Wishowskiego Programu Kosmicznego dla Kotów. Nie miał jednak czasu, by się jej przyglądać. Prom kosmiczny "Emilia" napotkał właśnie pierwszy z problemów, gdy okazało się że paliwo się skończyło. Kolejnym z nich będzie uświadomienie sobie działania grawitacji. Wyglądało na to, że kotom przyjdzie jeszcze długo pomarzyć o lotach na księżyc.
Elias przyspieszył jeszcze bardziej, oceniając, gdzie wyląduje jego zwierzak. Wyglądało na to, że nieświadomą niczego grupkę dwóch mężczyzn i kobiety czeka za chwilę niespodzianka. Pastor skrzywił się lekko, uświadamiając sobie, co musi zrobić.
Przykro mi panowie, ale chyba wam przeszkodzę.
- Uwaga! - krzyknie, rzucając się przed siebie, by złapać Emilię przed uderzeniem w podłogę. Przytuli ją do siebie, by nic jej się nie stało. Pastor skrzywi się z bólu, czując jak uderza mocno barkiem o podłogę, jednak dzięki swojemu wyszkoleniu zachowa odpowiednią postawę, wykonując niezdarny - w końcu nie było tu zbyt wiele miejsca - ale jednak udany przewrót. Przeturlał się raz czy dwa po podłodze i dopiero wtedy zatrzymał.
- Miau?
Ja ci dam "Miau?", cholero!
Zerknie szybko na Emilię, by upewnić się, że nic jej nie jest, a następnie spojrzy na stojącą nad nim grupkę. - Wybaczą państwo, że przeszkodziłem, ale sami widzicie... - rzuci z przepraszającym uśmiechem, wskazując prawą ręką na kotkę, którą przytrzymywał tą drugą. - Carter syknie ostro, czując tępy, pulsujący ból promieniujący z jego barku. Udało mu się chyba go wybić, o tyle o ile mógł to pobieżnie stwierdzić. - Czy ktoś mógłby ją dla mnie przytrzymać? Chyba wybiłem sobie bark...
Lisbeth De'nar Mała piromanka
Liczba postów : 58 Join date : 07/01/2016
Temat: Re: Główna sala Pią Kwi 05, 2019 6:00 pm
W mroku zaiskrzyła się gwiazda. Jej delikatne piękno zdawało się być czymś nienaturalnym niczym refleks spowodowany ogniem, jaki palił się w karczmie jednak czy oby na pewno? Nikt poza Lizze zdawał się nie zwracać na nią uwagę. Nic w tym dziwnego. W żyłach osób tu pojawiających się krążyła wódka i inne specyfiki tworząc z dzikiego tłumu coś więcej niż tylko chaos. Cała ta kumulacja ciał oraz emocji zdawała się czarować prawe tak samo, jak owa gwiazda, oraz sama młoda dziewczyna pozwalająca sobie na kolejne spojrzenie. Szybkie, dyskretne. Czasem zmieniało się ono w zupełnie inne. Pełne ciekawości oraz rzucanego wyzwania. Tyle emocji. Gromadziły się one w niej z każdą chwila, gdy po raz kolejny spoglądała na swoją rozmówczynię. Była inna niż wszyscy, jakich znała. Nie była narwana jak pewni cyrkowcy oraz zbyt sztywna jak szlachta poznana niedawno. Była zagadką. Czymś, czego w tej konkretnej chwili młoda czarownica pragnęła. -Mam tylko jedną odpowiedź- bez wahania odezwała się w chwili, gdy padło pytanie ze strony jej towarzyszki. Jednak młoda czarownica miała inny plan niż odpowiedź bezpośrednia. Chciała przecież czegoś więcej od tego dnia. Pragnęła zapamiętać go najlepiej, a przy okazji mogła dopiec pewnej osobie znajdującej się na sali więc czemu miała by nie skorzystać z okazji i nie upiec dwóch pieczeni na jednym ognisku? Dlatego też niewiele myśląc szybko okręciła się w koło własnej osi tak aby móc znaleźć się na przeciw swej rozmówczyni i pozwoliła sobie zarzucić swe ręce na jej barki opierając przy tym swe dłonie na jej szyi. Trwała tak przez krótką chwilę przyglądając się jej uważnie po czym przysunęła swe usta do jej... uch szepcząc przy tym "Nigdy nie pojawiam się przypadkowo... jestem tu, ponieważ..." nie, nie dokończyła swych słów. Szybko odsunęła się od kobiety posyłając jej przy tym szelmowski uśmiech oraz niby, to od niechcenia odsuwając się od niej. Czyżby właśnie nasza młoda czarownica podjęła niebezpieczną grę, w jakiej nigdy nie była dobra? Zresztą nijak się nie przejmowała tego typu rzeczami. Dziś pragnęła ukojenia oraz zatracenia swego życia, oraz samej siebie. Pragnęła na swój sposób zmienić własny los, jaki zapisano jej już dawno temu.
Kouka Czarownica Niepewności
Liczba postów : 37 Join date : 17/07/2018
Temat: Re: Główna sala Sro Maj 29, 2019 8:04 pm
Zawiesić wzrok... nie brzmiało źle jednak im dłużej w to brnęła tym więcej niepewności i problemów w tym widziała i początkowe przekonanie iż starsza blondynka ma racje, szybko zostało poddane wątpliwości. - A jeśli coś mi się nie uda, zrobię coś głupiego i ludzie będą się śmiać? Jeśli się przyglądają to znaczy że widzą nasze wszystkie błędy i wady - Mruknęła zastanawiając się nad tą sytuacją. Na codzień nie była pesymistką, jednak już dawno przestała wierzyć w ludzi. Lepiej być mile zaskoczonym, gdy nie oczekuje się od ludzi nic dobrego, niż być zawiedzionym gdy jednak pokłada się w kimś jakąś nadzieje. Idąc za tą myślą rzadko oczekiwała zobaczyć dobrego człowieka jednak ku jej zadowoleniu, Rachel chyba do takich się zaliczała. Zwłaszcza że nawet wykazała troskę o bezpieczeństwo Kouki. Na szczęście nie kontynuowały tego tematu. Zamiast tego obie skierowały spojrzenie w stronę ciekawej grupki, jednak ich obiekty obserwacji znacznie się różniły. Na chwile zawiesiła wzrok na dziewczynie, zaczepianej przez dwójkę mężczyzn. Wyglądali specyficznie. Jeden, starszy, nawet dość podejrzanie, jednak dziewczyna wyglądała na pewną siebie. Wyglądali jakby dobrze się bawili, jednak dla samej Kouki ciekawsze było inne zdarzenie. A mianowicie kot i jego właściciel, który chyba się potknął i przewrócił, turlając się po ziemi. Wyglądał dość zabawnie jednak mimo rozbawienia, Kouka poczuła delikatną troskę. Wyglądało boleśnie. - Chodź. Pomożemy - Mruknęła zerkając na Rachel i łapiąc ją za rękę. - Poszła bym sama, ale wiem że mi zjesz wszystkie słodycze - Mruknęła odwracając wzrok i ukrywając delikatne zawstydzenie. Głupio jej się było przyznać że wstydzi się podejść sama do tak dużej grupki ludzi, jednak w środku... chciała się pobawić z kotem. Nie zwlekając długo żwawym krokiem ruszyła w stronę nieznajomego, ciągnąc za sobą Rachel. Ona odwróci uwagę faceta w czerni, a Kouka ukradnie kota. Plan idealny. - Nic panu nie jest? - Zagadnęła zerkając to na pastora, to na kota i na grupkę o której wspomniała akrobatka.
Michael Arcangelo Rosetti Malarz
Liczba postów : 12 Join date : 07/02/2018
Temat: Re: Główna sala Sro Lut 26, 2020 10:48 pm
Co jak co, ale dyskusje o sztuce potrafiły oderwać młodego malarza od rzeczywistości z nadzwyczajną skutecznością. Nic więc dziwnego, iż rozpoczęta rozmowa o jego rywalu pociągnęła za sobą serię rozważań i wyimaginowanych burzliwych wymian poglądów z Pablossim, oczywiście tylko wewnątrz głowy Michaela. Chociaż wprawny i niewprawny obserwator zapewne odgadłby bez trudu, w czym rzecz, bo o jednym Rosetti zapomniał - nie pohamował swojej ekspresji. Tak więc na przemian ściągał i rozluźniał brwi, od czasu do czasu kiwając z uznaniem, zdumiony słowami, które potrafiłby z siebie wykrzesać. Aż do czasu zdania sobie sprawy, że energicznie potwierdził słowa Lynna, gdy ten mówił o zdolnościach tanecznych. Na niebiosa, Michael nawet nie umiał prosto chodzić, a co dopiero tańczyć. Z przestrachem spojrzał ukradkiem na niewiastę, obawiając się najgorszego. - Idź, Michaelu, nie możesz do końca życia zostać niedorajdą. Co by pomyślał twój ojciec?! - Nie słuchaj go, cud chłopcze, nie powinieneś robić nic, na co nie jesteś jeszcze gotów. - Czy mogę chociaż raz nie rozmawiać sam ze sobą? - jęknął w myślach, o mały włos nie wypowiadając tego na głos. Nie miał najmniejszej osoby oddalać się z fioletowłosą damą z dala od, o zgrozo, największej katastrofy, ale jednocześnie niezaprzeczalnej nadziei - mowa oczywiście o nieugiętej sylwetce zegarmistrza. Już miał wyłgać się obecnością kota, babuszek na parkiecie, czy bólem lewej kostki w prawej nodze, jednak planu swego nie zrealizował. Wewnętrzny, rozpaczliwy bój między tym, co chciał zrobić (zwiać ku zachodzącemu słońcu), a tym, co należało (przecież nie zbłaźni się przed Cavendishem!) zajął mu tylko chwilkę, bo bezpośrednie zagrożenie zamigotało mu tuż przed twarzą. O zgrozo, ona zamierza go dotknąć! Jest coraz bliżej! Halo, centrala! Organizm przyjmuje za dużo bodźców, poziom stresu osiąga poziom krytyczny! Wyłączyć funkcje życiowe! Nie, cofnąć rozkaz! Ale zalecam utratę przytomności. Widział dłoń Charity jak przez mgłę, a słowa dziewczyny docierały jakby zza ściany. Przez moment nawet zapomniał, jak należy poprawnie oddychać. Nie potrafiąc wydusić z siebie słowa, znalazł punkt zaczepienia gdzieś na oczach dziewczyny i uśmiechając się głupio, delikatnym potakiwaniem próbował przekazać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Chociaż naturalnie nie było. Gdy się wycofała, całe powietrze gwałtownie wróciło do płuc, a malarz z trudem pohamował się od dygotania jak osika. - Uprzejmie dziękuję za troskę, jednak zapewniam, iż nie musi się panienka o mnie martwić - wydusił z siebie, zniżając głos, tym samym stając się brzmieć na jak najbardziej pewnego siebie. Dla lepszego efektu powinien znów zarzucić blond grzywą, ale każdy gwałtowniejszy gest wciąż groził utratą poczytalności. A zbliżające się odgłosy walki i kocich jęków wcale nie poprawiały sytuacji. Gdy zegarmistrz proponował młodej panience kolejną z integracyjnych zabaw, Michael skupił się bardziej na przedstawieniu, które odbywało się tuż przed jego oczami. Czy to... pastor? Ten sam, który wcześniej tak intensywnie przebijał się przez tłum? Po chwili Michael dostrzegł kawałki futra między jego rękami, które niechybnie wskazywały na obecność kota. Jak tak teraz się zastanowił, to wyglądało to niemalże znajomo... Czy to nie był ten... Czy artysta wcześniej zdeptał pastorowego pupila? Czy te wszystkie jęki należały do jednej istoty? Kim jesteśmy, dokąd zmierzamy? Dlaczego jest tyle pytań? Czy wiatr kiedyś rozgoni ciemne, burzowe zasłony? - Czy wszystko... - Zdołał tylko tyle wyszeptać, ignorując kompletnie swoje dotychczasowe towarzystwo, skupiając się na słowach kościelnego. A szczególnie części o wybitym barku. To za dużo, jak na jeden wieczór. Halo, centrala! Natychmiast odciąć jednostkę centralną od wszystkich bodźców! No i takim sposobem Michael... zemdlał.
Elias Carter Grabarz
Liczba postów : 24 Join date : 12/12/2017
Temat: Re: Główna sala Sob Mar 21, 2020 11:57 pm
Elias sprawdził szybko, czy Emilia nie zrobiła sobie krzywdy. Cztery łapy - są. Ogon - jest. Pyszczek z wymalowanym poczuciem winy - jak najbardziej! Dobre tyle, że nic jej nie było. W międzyczasie do grupki podeszły kolejne dwie osoby. Młode dziewczyny, jedna z nich prawdopodobnie ZBYT MŁODA by być w tym miejscu. - Trochę się poobijałem, ale to nic takiego. Czy byłabyś może tak uprzejma i przytrzymała dla mnie Emilię, młoda damo? - odpowiedział Kouce, podając jej potulną teraz kotkę.
W tym momencie stojący obok mężczyzna zachwiał się i runął nieprzytomny na podłogę. Nie miał czasu na rozmowy. Wstał szybko z podłogi, ogarniając się wstępnie i otrzepując kurz. - Przepraszam bracie, ale czy mógłbyś ułożyć go w miarę prosto? - rzuci, zwracając się do Lynna. - Najlepiej byłoby zanieść go na łóżko, ale mam wrażenie, że wszystkie są zajęte. Przynieście jakiś ręcznik i wodę. I niech ktoś spyta karczmarza, czy ma może sodę oczyszczoną i olejek z lawendy, przydadzą nam się sole trzeźwiące. Chyba, że ktoś ma jakieś ze sobą? Zaraz postaram się pomóc, znam się na tym, tylko...
Pastor wsunął zdrową rękę pod koszulę, dotykając ostrożnie bolącego barku. Wyglądało na to, że miał rację co do tego, że go wybił. Nie jakoś mocno, ale jednak. Powinien być w stanie... Szarpnął mocno, a kość wskoczyła na swoje miejsce. Carter zacisnął mocno usta, zwalczając odruchowy krzyk bólu. - No, zdecydowanie lepiej. - mruknął pod nosem, na próbę ruszając ramieniem.[/b]